Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wielkie dni małej floty - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
75,00

Wielkie dni małej floty - ebook

Wojenna epopeja polskiej floty na morzach i oceanach

Najlepsza książka o okrętach Marynarki Wojennej II RP

Gdy wybuchła II wojna światowa, Polska nie była morską potęgą. Nasza flota nie mogła powstrzymać hitlerowskiej agresji, ale wielokrotnie dowiodła swej wartości. Wyszkolenie i hart ducha marynarzy oraz odwaga dowódców zadziwiały sojuszników, a wrogów wprawiały w osłupienie.

Polscy marynarze walczyli o wolność ojczyzny na morzach, oceanach i rzekach, a kiedy było trzeba ­– na lądzie jak zwykła piechota. Polskie okręty zwalczały wroga na niemal wszystkich frontach. Broniły Westerplatte i Helu przed niemiecką inwazją w 1939 roku. Walczyły w bitwie o Atlantyk. Wzięły udział w inwazji aliantów w Afryce, Włoszech i Francji. Patrolowały wyznaczone rejony, chroniły konwoje, tropiły niemieckie pancerniki, torpedowały wrogie okręty. Swoją służbę pełniły wiernie do końca, do kapitulacji III Rzeszy w 1945 roku.

Jerzy Pertek, najlepszy polski pisarz marynista, sięga po wspomnienia dowódców i zwykłych marynarzy, cytuje fragmenty dzienników pokładowych i relacje świadków najbardziej chwalebnych momentów w historii polskiej marynarki wojennej. Obok tej opowieści nie sposób przejść obojętnie. Lektura obowiązkowa dla każdego Polaka.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8850-8
Rozmiar pliku: 16 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Atlantyk i morza oblewające Europę były w II wojnie światowej widownią zaciekłych zmagań toczonych przez floty alianckie z flotami państw osi Berlin–Rzym, a zwłaszcza z niemiecką U-Bootwaffe. Właśnie bowiem od floty podwodnej spodziewali się hitlerowcy powtórzenia, i to z jeszcze lepszym skutkiem, sukcesów z I wojny światowej, kiedy niszcząc miliony ton statków handlowych, U-Booty omal nie doprowadziły do złamania potęgi morskiej Wielkiej Brytanii. W ostatniej wojnie ponownie niemiecka flota podwodna osiągała wielkie sukcesy w zmaganiach określonych mianem „bitwy o Atlantyk”, a liczne „wilcze stada” U-Bootów prowadzących wojnę podwodną „bez ograniczeń”, nierzadko w okrutny sposób, omal nie urzeczywistniły groźby Hitlera, że „każdy statek płynący przez Atlantyk z Anglii i do Anglii będzie bezlitośnie storpedowany”.

Walka z niemieckimi okrętami podwodnymi należała do najcięższych i najżmudniejszych, bo całe lata utrzymywała aliantów w najwyższym napięciu i najwyższej gotowości bojowej, największych żądała poświęceń, a przy tym – jak mało która – nie obfitowała w głośne sukcesy i wiekopomne zwycięstwa. Nie było tych zwycięstw, bo walka z U-Bootami swym charakterem różniła się od dawnych wielkich bitew toczonych przez pancerniki i krążowniki, gdyż hitlerowcy bitew takich raczej unikali. Nie było wielkich sukcesów, a jeśli się nawet zdarzały, to z różnych przyczyn w toku wojny przeważnie ich nie ogłaszano. Częstym natomiast udziałem floty alianckiej były dotkliwe, bolesne straty, choć również nie zawsze je ogłaszano. Ale strat tych nie ponoszono na próżno i po przetrzymaniu tragicznego okresu roku 1942 z każdym dniem i miesiącem sytuacja nie tylko się nie pogarszała, ale wręcz przeciwnie, polepszała się powoli, lecz stale, prowadząc raz obraną drogą do ostatecznego zwycięstwa.

W walce tej najdłużej, bo od 1 września 1939 roku bez przerwy, brała udział nieliczna Polska Marynarka Wojenna. Mała liczbą walczących okrętów, wielka ich sukcesami uzyskanymi na wszystkich morzach i we wszystkich kampaniach: w roku porażek i zwątpień, w latach najcięższych zmagań o życie całej ludzkości, wreszcie w najtrudniejszej operacji lądowo-morskiej tego czasu – inwazji, od której prowadziła droga do triumfalnego końca. I lodowate wody podbiegunowe, i ciepłe fale Adriatyku, burzliwa Zatoka Biskajska i Morze Tyrreńskie, bezkresne przestrzenie Oceanu Atlantyckiego i usiane tysiącem skalistych wysepek Morze Egejskie – wszystkie te akweny oglądały polskie okręty. Wykonywały one na nich dziesiątki i setki operacji konwojowych, przemierzając także i najniebezpieczniejsze ze wszystkich drogi śmierci konwojów: z Anglii do sowieckich portów arktycznych, a z Gibraltaru i Aleksandrii do stawiającej niezłomny opór maleńkiej Malty. Na wodach tych polskie okręty podwodne robiły dalekie wypady, a maleńkie ścigacze – nocne rajdy.

Niedane było polskim okrętom zwyciężać na szmaragdowych wodach Bałtyku, zwyciężały za to gdzie indziej: w kanale La Manche, koło Islandii i na Morzu Śródziemnym. Zwyciężając, ponosiły też straty. Chlubnym świadectwem udziału Polskiej Marynarki Wojennej wszędzie, gdzie toczono bój o wolność całego pokój miłującego świata, są groby na dnie wód: i ten pod Narwikiem, gdzie leży „Grom” – nasz najpiękniejszy kontrtorpedowiec, i ten koło Skagerraku, gdzie spoczął legendarny już „Orzeł”, czy grób „Kujawiaka” niedaleko Malty i inne.

Cały świat z niedowierzaniem patrzył z początkiem wojny na polskiego żołnierza, wysnuwając z szybkiego końca kampanii wrześniowej błędne wnioski. Z niedowierzaniem patrzyła na naszych marynarzy „panująca na morzach” Anglia. Niedowierzanie przemieniło się jednak rychło w zdumienie, a zdumienie w podziw! Tak, bez przesadnej miłości własnej – w podziw! Mała liczebnym stanem, jednak wielka ożywiającym ją niezłomnym duchem była Polska Marynarka Wojenna. Nic też dziwnego, że polscy marynarze znaleźli się już w pierwszych latach wojny na ustach wszystkich. Raz zdobytego imienia, raz wywalczonego uznania i zaufania do końca wojny okazali się godni.

„Dumny jestem, że okręt ten znajdował się pod mymi rozkazami” – powiedział o „Błyskawicy” jeden z wybitnych admirałów brytyjskich.

Nie jest to bynajmniej wypowiedź odosobniona. Zacytować by ich można dziesiątki. Załoga „Pioruna” otrzymała niezliczoną ilość depesz gratulacyjnych i listów od ludzi różnych narodowości, godności i w różnym wieku, którzy w ten sposób zamanifestowali swój podziw dla bohaterskiego okrętu, jego dowódcy i załogi po słynnej już walce z niemieckim kolosem „Bismarckiem”.

Mała liczbą walczących okrętów, wielka ich czynami była Polska Marynarka Wojenna. Znany angielski historyk morski prof. Brian Tunstall powiedział o niej: „Ze wszystkich flot Zjednoczonych Narodów żadna nie walczyła lepiej w warunkach najwyższych trudności operacyjnych niż Polska Marynarka Wojenna”.

A oto zarys działalności Polskiej Marynarki Wojennej od roku 1939 do 1945.

W chwili wybuchu wojny na siły Polskiej Marynarki Wojennej składały się: nieliczna, obejmująca zaledwie kilkanaście nowoczesnych i pełnowartościowych okrętów wojennych flota z bazami na Oksywiu i Helu, trzy bataliony piechoty morskiej, bazujący w Pucku dywizjon wodnosamolotów oraz kilka dywizjonów artylerii nadbrzeżnej i przeciwlotniczej. Zrozumiałe, że nie była to siła zdolna do stawienia skutecznego oporu w walkach nadbrzeżnych w obronie Gdyni i Półwyspu Helskiego (mimo zasilenia jej przez brygadę Obrony Narodowej i baon KOP-u), a tym bardziej na morzu wobec olbrzymiej przewagi niemieckiej.

Przeznaczona do działań przeciwko Polsce część niemieckiej floty pod dowództwem Komendy Grupy Wschód z dowódcą generałem-admirałem Albrechtem (siedziba w Świnoujściu) składała się z dwóch starych pancerników „Schleswig-Holstein” i „Schlesien”, eskadry lekkich krążowników („Nürnberg” „Leipzig” i „Köln”), dwóch flotylli nowoczesnych kontrtorpedowców, dwóch flotylli ścigaczy, okrętów towarzyszących, nowoczesnych i starych poławiaczy min oraz kutrów trałowych – łącznie przeszło 60 mniejszych okrętów, a także z uzbrojonych parowców i kutrów rybackich w roli pomocniczych poławiaczy min i wreszcie z silnego zespołu lotnictwa wybrzeża.

Pancernik „Schleswig-Holstein” rozpoczął działania wojenne, ostrzeliwując Westerplatte; wkrótce potem odbył się nalot niemieckich bombowców na bazę wodnosamolotów w Pucku i na port gdyński. W czasie nalotu na Puck zginął pierwszy oficer Marynarki Wojennej – dowódca Morskiego Dywizjonu Lotniczego, komandor porucznik Edward Szystowski. Zgrupowane w porcie oksywskim okręty wyszły wtedy na pełne morze, tak że następny nalot przyniósł w rezultacie zatopienie na Oksywiu tylko dwóch starych okrętów – „Mazura” i „Nurka”. Po południu tego dnia ponowny nalot niemieckich bombowców skierowany został na okręty, które opuściły Oksywie, a głównym celem ataku był ORP „Gryf”. Mimo zaciekłej obrony przeciwlotniczej, prowadzonej także przez kontrtorpedowiec „Wicher” i poławiacze min, jedna z bomb eksplodowała tuż przy burcie „Gryfa” i spowodowała dotkliwe straty (jednym z zabitych był dowódca okrętu, komandor podporucznik Kwiatkowski). „Mewa” została ciężko uszkodzona, tak że z trudem doholowano ją do portu helskiego. Przez cały następny dzień port na Helu i znajdujące się w nim okręty były celem bezskutecznych ataków niemieckich bombowców.

3 września rozgrywała się walka artyleryjska między dwoma niemieckimi kontrtorpedowcami a „Gryfem”, „Wichrem” i baterią lądową. „Gryf” został trafiony, jednakże walka skończyła się zwycięsko. Niemieckie kontrtorpedowce rychło nakryto celnymi salwami i jeden z nich miał tak poważne uszkodzenia, że stracił zdolność manewrową i musiał zostać odholowany do Piławy. Tego dnia dopełnił się jednak los polskich okrętów na Helu. Ciężkie naloty niemieckich bombowców atakujących falami doprowadziły do tak poważnych uszkodzeń obu okrętów, że „Wicher” przewrócił się na burtę, a „Gryf” osiadł na dnie portu i spłonął.

Tymczasem ciężkie walki toczyły wojska lądowe broniące Gdyni. Otoczone ze wszystkich stron przez przeważające siły niemieckie, ostrzeliwane przez niemieckie pancerniki i okręty mniejsze, bombardowane przez silne lotnictwo oddziały polskie pod dowództwem pułkownika Stanisława Dąbka zmuszone zostały do wycofania się na Kępę Oksywską. Rozpoczęły się siedem dni trwające walki o Oksywie. Zginął dowódca baonu morskiego, komandor podporucznik Zygmunt Horyd. 19 września w beznadziejnej sytuacji pułkownik Dąbek, po wyczerpaniu wszelkich możliwości obrony, nakazał zaprzestać walki, by uniknąć niepotrzebnego już przelewu krwi, a sam odebrał sobie życie.

Działalność polskich okrętów podwodnych w czasie kampanii wrześniowej nie przyniosła im, niestety, żadnych sukcesów. Okręty te musiały działać w wyjątkowo trudnych warunkach, nie mogąc korzystać z jedynej posiadanej bazy, pozostającej stale pod obserwacją i ostrzałem niemieckiego lotnictwa. Walcząc na morzu z niemieckimi jednostkami morskimi, nie mogły zapomnieć ani na chwilę o niebezpieczeństwie grożącym ze strony niemieckich samolotów. Najnowszy okręt, „Sęp”, poważnie uszkodzony wskutek detonacji bomb głębinowych, skierował się w połowie września do Szwecji i 17 września wpłynął do portu w Nynashamn, gdzie został internowany. Podobnie uszkodzony „Ryś” wpłynął do portu helskiego, gdzie po zamaskowaniu został poddany naprawie doprowadzającej go do stanu umożliwiającego – zdawałoby się – dalszą akcję. W praktyce jednak okręt nadal nie był w stanie sprawnie działać. W tych warunkach nie było oczywiście mowy o szansach uzyskania jakiegokolwiek sukcesu. Nie lepiej przedstawiała się sprawa ze „Żbikiem” – również ten trzeci okręt podwodny spotkał podobny los, internowanie w Szwecji.

„Wilk” i „Orzeł” zapisały inną kartę w historii kampanii wrześniowej. „Wilk”, wielokrotnie atakowany i nawet uszkodzony, wyruszył 12 września na zachód i mimo natknięcia się na niemieckie kontrtorpedowce szczęśliwie przedostał się 15 września przez Sund i kilka dni później dotarł do Anglii. „Orzeł” natomiast wyruszył na początku drugiej dekady września w kierunku przeciwnym – na wschód, aby wyokrętować w Tallinie chorego dowódcę. Został tam jednak z pogwałceniem prawa międzynarodowego internowany, pozbawiony map, przyrządów nawigacyjnych i częściowo uzbrojenia. Mimo starannego pilnowania okrętu zastępca dowódcy, kpt. mar. Jan Grudziński, zadecydował o ucieczce, którą przeprowadzono w dniu 18 września. Po siedemnastodniowym patrolu na Bałtyku, pozbawiony słodkiej wody, posługując się rysowanymi z pamięci przez oficera nawigacyjnego mapami, „Orzeł” szczęśliwie przedostał się przez Sund i dotarł 14 października do Anglii.

Tymczasem w Polsce, na Wybrzeżu, rozpoczęło się 9 września oblężenie Helu, które trwało ponad trzy tygodnie. Niemieckie ataki lądowe zostały wsparte przez eskadry lotnicze oraz pancerniki „Schleswig-Holstein i „Schlesien”, eskortowce i mniejsze okręty. Trzy tygodnie walczyła załoga tego ostatniego bastionu nad polskim morzem, którego siłę – wbrew przesadnej niemieckiej nazwie Seefestung Hela – tworzyły nie fortyfikacje pancerne, bo takich na Helu nie było, ale wysokie morale polskich marynarzy. Uszkodzony został „Schleswig-Holstein” oraz liczne mniejsze jednostki. Dokonała tego nowoczesna bateria 152,4 mm kapitana Przybyszewskiego oraz inne baterie helskie lżejszego kalibru, łącznie z przeniesionymi na ląd działami zatopionego „Gryfa”. Dzielnie wypełniały postawione im zadania małe „ptaszki” (trałowce), które wspierały ogniem swej artylerii walczące jeszcze wtedy na Płycie Oksywskiej wojska i zaminowały w nocy wody Zatoki Gdańskiej pomimo patroli przeważających sił wroga. Ale i trałowce w połowie września uległy zmasowanym nalotom niemieckich bombowców. Helskie baterie przeciwlotnicze zapisały na swoim koncie 36 samolotów niemieckich. Wszystko to jednak nie było w stanie odmienić ostatecznego losu Helu. Dopiero 1 października, kiedy już cały kraj zajęty był przez Niemców i dalsza walka stała się bezcelowa, nawiązane zostały rozmowy kapitulacyjne, a 2 października Hel kapitulował.

Przybyły na wody brytyjskie dywizjon kontrtorpedowców w składzie: „Błyskawica”, „Grom” i „Burza” rozpoczął rychło swą działalność bojową. 4 września dowódca dywizjonu, komandor por. Roman Stankiewicz, złożył wizytę ówczesnemu pierwszemu lordowi admiralicji, Winstonowi Churchillowi, i pierwszemu lordowi morskiemu, admirałowi floty sir Dudleyowi Poundowi. W wyniku rozmów okręty polskie rozpoczęły działalność u boku Royal Navy. Dnia 7 września nastąpiło pierwsze spotkanie z nieprzyjacielem: kontrtorpedowiec „Błyskawica” zaatakował bombami głębinowymi na Morzu Hebrydzkim pierwszy w tej wojnie niemiecki okręt podwodny i uszkodził go. „Błyskawica” eskortowała też transportowiec z pomocą wojenną dla Polski, jednakże niepomyślny przebieg kampanii wrześniowej położył kres tej wyprawie już w Gibraltarze. W następnych miesiącach wszystkie polskie okręty stacjonujące w Wielkiej Brytanii (do kontrtorpedowców doszły okręty podwodne „Wilk” i „Orzeł”) brały udział w operacjach patrolowych i konwojowych. Zawarty zaś 18 listopada 1939 roku w Londynie między rządami Polski i Anglii układ uregulował warunki współpracy Polskiej Marynarki Wojennej z Royal Navy i zapewnił stronie polskiej dopływ okrętów i załóg.

Rozpoczęta 9 kwietnia 1940 roku agresja hitlerowska w Danii i Norwegii pociągnęła za sobą powstanie nowego frontu walki. Kampania norweska przyniosła nie tylko dalsze sukcesy polskich okrętów, ale także pierwsze straty poniesione przez naszą flotę wojenną na obczyźnie. W przeddzień rozpoczęcia niemieckiej inwazji w Norwegii ORP „Orzeł” zatopił duży niemiecki transportowiec „Rio de Janeiro” ze sprzętem pancernym i 300 żołnierzami. Kontrtorpedowce „Grom” i „Błyskawica” wzięły nad wyraz skuteczny udział w akcji przeciwko pozycjom niemieckim w rejonie Narwiku, jednakże w walce z nieprzyjacielskim lotnictwem „Grom” został trafiony dwoma bombami lotniczymi i zatonął 4 maja w fiordzie Narwik, przy czym zginęło 59 członków załogi. „Błyskawica” kontynuowała akcję i odpierała zwycięsko liczne ataki nieprzyjacielskiego lotnictwa, podobnie jak trzeci nasz kontrtorpedowiec „Burza”. Także polska flota handlowa była reprezentowana w kampanii norweskiej, przy czym i tu mamy do zanotowania bolesną stratę: 14 maja zatonął trafiony bombami lotniczymi, również niedaleko Narwiku, nasz najnowszy transatlantyk – służący jako transportowiec – „Chrobry”.

W tym czasie rozwijała się już nowa ofensywa wojsk hitlerowskich. Łamiąc neutralność Holandii i Belgii, Wehrmacht ruszył do natarcia na Zachodzie. Wojna rychło przeniosła się na teren Francji i aliancki front pękł pod naporem pancernych dywizji Hitlera. Brytyjski korpus ekspedycyjny i część wojsk francuskich wycofały się do portów nad kanałem La Manche. Rozpoczęła się głośna ewakuacja do Anglii, przeprowadzona głównie w portach Calais i Dunkierka. Udział wzięły w tej operacji nasze kontrtorpedowce „Burza” i „Błyskawica”, przy czym „Burza” działała pod Calais i tam w walce z niemieckimi samolotami została uszkodzona, a „Błyskawica” pod Dunkierką; uratowała tam załogę zatopionego francuskiego kontrtorpedowca i odholowała do Anglii ciężko uszkodzony kontrtorpedowiec brytyjski „Greyhound” – siostrzany okręt wsławionego później „Garlanda”.

8 czerwca nie powrócił z patrolu przeprowadzanego na Morzu Północnym u wylotu Skagerraku nasz najsłynniejszy okręt podwodny „Orzeł”. Cała jego załoga łącznie z kapitanem Grudzińskim znalazła grób na dnie morza. Stratę tę pomścił ORP „Wilk”, taranując nieprzyjacielski okręt podwodny, a „Orła” zastąpił nowo otrzymany od Wielkiej Brytanii okręt podwodny „Sokół”.

W czerwcu 1940 roku wojna przeniosła się w rejon Morza Śródziemnego, gdyż faszystowskie Włochy wypowiedziały wojnę Francji i Anglii, i to w nader krytycznej dla aliantów chwili największych sukcesów niemieckich we Francji. Francja skapitulowała, ale Wielka Brytania kontynuowała wojnę, mając u boku rządy i siły zbrojne pokonanych przez Niemców państw. W takich okolicznościach rozpoczął się nowy okres w dziejach Polskiej Marynarki Wojennej: akcje jej okrętów na Morzu Śródziemnym zapoczątkowane udziałem świeżo otrzymanego od Royal Navy kontrtorpedowca „Garland” w walkach z flotą włoską.

Oprócz „Sokoła” i „Garlanda” także inne obce okręty zasiliły Polską Marynarkę Wojenną. Były to przejściowo przez naszą flotę po upadku Francji przejęte jednostki francuskie: kontrtorpedowiec „Ouragan” – typu zbliżonego do naszej „Burzy”, patrolowce „Médoc” i „Pomerol”, 2 ścigacze oraz 12 małych holenderskich i belgijskich kutrów. (Jeden z tych okrętów, patrolowiec „Médoc”, zatonął od torpedy lotniczej pod koniec listopada 1940 roku. Zginął wtedy jego dowódca, uhonorowany wysokim brytyjskim odznaczeniem Distinguished Service Order, komandor Roman Stankiewicz). W niedługim czasie okręty te zostały zwrócone, natomiast w skład polskiej floty weszły trzy ścigacze („S-1”, „S-2” i „S-3”) oraz nowy kontrtorpedowiec, ORP „Piorun”.

„Burza”, „Garland” i trzy nowo otrzymane ścigacze wzięły w październiku udział w bombardowaniu niemieckiej bazy we francuskim porcie wojennym Cherbourg, a pod koniec tego miesiąca „Burza” uczestniczyła w ratowaniu wielkiego transportowca „Empress of Britain”.

Z początkiem 1941 roku wszedł do służby ORP „Piorun”, a na wiosnę „Krakowiak” i „Kujawiak”, dwa eskortowce z serii budowanych przez Anglię kilkudziesięciu jednostek do ochrony konwojów. „Piorun” odznaczył się w tym czasie w szczególny sposób, biorąc udział w pościgu i walce z największym niemieckim pancernikiem „Bismarckiem”, „Krakowiak” zaś i „Kujawiak” uczestniczyły pod koniec roku w słynnym rajdzie na Lofoty. Serię wielkich sukcesów zanotował „Sokół”, torpedując m.in. 28 października 1941 roku włoski krążownik pomocniczy, a 19 listopada wdzierając się do silnie strzeżonej zatoki Navarino, gdzie zatopił kontrtorpedowiec typu „Aviere” i jeden transportowiec.

Także rok 1942 obfitował w liczne sukcesy polskich okrętów, ale niewolny był też od strat. Dalsze liczne sukcesy odniósł „Sokół”, który nadal działał na Morzu Śródziemnym, bazując w La Valletcie na Malcie. Mniej natomiast szczęśliwy był nieco większy okręt podwodny „Jastrząb”, który zginął w maju na wodach podbiegunowych, na trasie konwoju do ZSRS. Na tej samej trasie w okresie dużego nasilenia ataków na konwoje w tymże miesiącu został poważnie uszkodzony ORP „Garland”. Jego załoga walczyła bohatersko z przeważającymi siłami nieprzyjacielskimi, odpierała liczne ataki samolotów i okrętów podwodnych; niemal połowa załogi odniosła rany, w wielu przypadkach śmiertelne, a „Garland” zasłużył na najwyższe uznanie dowódcy konwoju.

Inną, o wiele dotkliwszą stratę poniosła polska flota na Morzu Śródziemnym, gdzie w połowie czerwca 1942 roku, ochraniając konwój zdążający na Maltę, zatonął na minie podczas niesienia pomocy niszczycielowi brytyjskiemu „Badsworth” ORP „Kujawiak”. Konwój ten poniósł zresztą wyjątkowo ciężkie straty, oprócz bowiem utraty „Kujawiaka” admiralicja brytyjska podała do wiadomości również zatopienie jednego krążownika oraz pięciu niszczycieli, w tym czterech angielskich i jednego australijskiego.

Czynem, który wywołał w świecie szczególnie żywy oddźwięk, uwypuklając nieugiętą wolę walki polskich marynarzy, była kilka dni później niezwykle śmiała akcja jednego ścigacza polskiego przeciwko całemu niemieckiemu zespołowi składającemu się z sześciu jednostek. W tej jedynej tego rodzaju walce ścigacz „S-2” poważnie uszkodził dwa ścigacze nieprzyjacielskie, sam nie ponosząc szkód.

W zakrojonej na wielką miarę próbnej akcji desantowej aliantów w okupowanej Francji pod Dieppe od 18 do 19 sierpnia obok polskiego lotnictwa wielki sukces odniósł nowy eskortowiec „Ślązak”, siostrzany okręt „Krakowiaka”, niszcząc ogniem dział przeciwlotniczych cztery samoloty nieprzyjacielskie.

Jesienią 1942 roku rozpoczęła się pierwsza wielka operacja inwazyjna – lądowanie anglo-amerykańskie we francuskiej Afryce Północnej. W działaniu tym wzięła udział „Błyskawica”. Broniąc konwoju zdążającego do Bougie, „Błyskawica” była, podobnie jak przed paru miesiącami „Garland” na Północy, celem skoncentrowanych ataków niemieckich okrętów podwodnych, a zwłaszcza lotnictwa. Od trzydziestu do czterdziestu niemieckich bombowców atakowało falami polski okręt, który poniósł w rezultacie poważne szkody i straty w ludziach, ale nie zaprzestał walki i obrony powierzonego mu konwoju.

W operacjach konwojowych na Atlantyku działały kontrtorpedowce „Burza” i „Garland”, zwalczając skutecznie niemieckie okręty podwodne, które w tym okresie były u szczytu swego powodzenia w niszczeniu alianckiego tonażu i groziły sparaliżowaniem linii komunikacyjnych między armiami walczącymi lub przygotowującymi się do walki w Europie i Afryce a potężnym zapleczem – Ameryką. I dlatego właśnie bitwa o Atlantyk miała tak kapitalne znaczenie dla przebiegu zmagań aliantów z siłami niemiecko-włoskimi.

Na miejsce straconego okrętu podwodnego „Jastrząb” otrzymała Polska Marynarka Wojenna ORP „Dzik” – tego samego typu co „Sokół”, a w zamian za „Kujawiaka” równie nowoczesny, ale większy okręt, kontrtorpedowiec „Orkan”. Na początku 1943 roku została podniesiona polska bandera na oddanym przez Royal Navy do użytku Polskiej Marynarki Wojennej krążowniku „Dragon”. Był to pierwszy w historii naszej młodej floty krążownik, jeżeli nie liczyć starego „Bałtyku”, który pod polską banderą odbył tylko jeden rejs – podróż z Francji do Gdyni.

„Krakowiak” zatopił w kanale La Manche dwa niemieckie ścigacze, „Błyskawica” walczyła na Morzu Śródziemnym, a „Garland”, „Burza” i „Orkan” na Atlantyku. W czasie jednej z większych operacji konwojowych „Burza” odniosła wielki sukces dzięki wytropieniu i tak celnemu zbombardowaniu bombami głębinowymi niemieckiego okrętu podwodnego „U-606”, że ten, poważnie uszkodzony, musiał się wynurzyć – na zagładę.

Skutecznie działały również polskie okręty podwodne. „Sokołowi” pozazdrościł sukcesów najmłodszy polski okręt „Dzik” i storpedował w Cieśninie Mesyńskiej duży tankowiec oraz okręt transportowy.

Następnie, gdy rozpoczęła się inwazja aliancka we Włoszech, polskie okręty „Piorun”, „Ślązak” i „Krakowiak” wzięły nieoceniony udział w operacjach desantowych na wodach Sycylii, pod Salerno, Anzio-Nettuno i w innych związanych z kapitulacją Włoch działaniach na morzach Tyrreńskim i Adriatyckim.

W czasie drugiego półrocza 1943 roku duże sukcesy zanotowały ponownie „Sokół” i „Dzik”. „Sokół” był pierwszym okrętem sojuszniczym, który wszedł do Brindisi (11 września), a miesiąc później zatopił w porcie Pola dwa duże statki, następnie zniszczył dwa duże i kilka mniejszych statków nieprzyjacielskich. „Dzik” natomiast dokonał istnego pogromu Niemców ewakuujących się w popłochu z portu Bastia na Korsyce. Zatopił tam łącznie 11 statków o ogólnej pojemności 14 000 ton. Na przełomie lat 1943–1944 zniszczył szesnasty, siedemnasty i osiemnasty statek nieprzyjacielski, osiągając 48 500 ton zatopionego tonażu wroga. Dotkliwą stratą poniesioną w 1943 roku było zatopienie „Orkanu”, okrętu, który oddał ostatnią przysługę zmarłemu tragicznie gen. Władysławowi Sikorskiemu, przewożąc jego zwłoki z Gibraltaru do Anglii. „Orkan” zatonął 8 października na Oceanie Atlantyckim, niedaleko Islandii, storpedowany przez niemiecki okręt podwodny.

W tym samym mniej więcej czasie, w październiku 1943 roku, „Burza” i „Garland” weszły w skład alianckiego zespołu zakładającego bazę na portugalskich Azorach, co miało duży wpływ na dalsze losy „bitwy o Atlantyk”.

Na początku 1944 roku „Dzik” i „Sokół” działały nadal na Morzu Egejskim, a „Burza” uczestniczyła w operacjach konwojowych na Atlantyku. „Piorun” i „Błyskawica” uczestniczyły natomiast w akcjach skierowanych przeciwko pancernikowi niemieckiemu „Tirpitz”.

Kiedy rozpoczęła się jedna z największych operacji alianckich minionej wojny, inwazja w północnej Francji, obok silnych eskadr anglo-amerykańskich i innych okrętów sojuszniczych wzięły w niej udział także polskie okręty. Krążownik „Dragon”, kontrtorpedowce „Błyskawica” i „Piorun” oraz „Ślązak” i „Krakowiak” toczyły liczne walki z niemieckimi bateriami lądowymi, lotnictwem, lekkimi okrętami nawodnymi różnych typów, od kontrtorpedowców poprzez poławiacze min do ścigaczy. Po pięknych rezultatach pojedynku z niemiecką artylerią lądową wielki sukces odniósł „Ślązak”, wykrywając i biorąc do niewoli kierowcę niemieckiej jednoosobowej torpedy. „Piorun” i „Błyskawica” uczestniczyły w licznych bitwach morskich, między innymi w zwycięskiej bitwie z niemieckimi kontrtorpedowcami koło przylądka Ushant, w której zostały zatopione dwa niemieckie okręty, i w bitwie koło wyspy Jersey, gdzie zniszczono kilka niemieckich poławiaczy min. Kilka operacji wykonały polskie okręty u zachodnich wybrzeży atlantyckich Francji, koło Lorient, gdzie „Błyskawica” uczestniczyła w zniszczeniu niemieckiego konwoju, i pod La Rochelle, gdzie „Piorun” zatopił 8000 ton liczący transportowiec nieprzyjacielski. Dotkliwą stratą poniesioną w działaniach inwazyjnych było ciężkie uszkodzenie, jakie niemiecki „Neger” (jednoosobowa torpeda) zadał krążownikowi „Dragon”. Okrętu tego nie opłacało się już remontować i doprowadzono go na mieliznę, aby użyć do budowy sztucznego portu.

W czasie inwazji i po niej „Garland” pływał po Morzu Śródziemnym, biorąc udział w różnych operacjach, a następnie w działaniach na Morzu Egejskim. 18 września odniósł swój największy sukces wojenny, topiąc niemiecki okręt podwodny „U-407”.

Jako rekompensatę za „Dragona” otrzymała Polska Marynarka Wojenna inny krążownik tego samego typu, którego przemianowano na „Conrad”. W tym też czasie, jesienią 1944 roku, polska bandera została podniesiona na sześciu ścigaczach, które otrzymały nazwy: „S-5” do „S-10”.

Rok 1945 to już schyłek działalności wojennej naszej floty. W kanale La Manche walczył jeszcze z nieprzyjacielskimi ścigaczami „Krakowiak”, niektóre okręty uczestniczyły w akcjach patrolowych i eskortowych i oto wojna z Niemcami dobiegła końca.

Powstrzymując się na razie od podsumowania działalności Polskiej Marynarki Wojennej oraz bilansu zysków i strat, które zostaną podane w zakończeniu książki, można poprzestać na stwierdzeniu, że chociaż straty, jakie poniosła w czasie wojny polska flota, przewyższały jej przedwojenny tonaż, to jednak w dniu zwycięstwa, 9 maja 1945 roku, była ona większa i silniejsza niż kiedykolwiek. Nie licząc strat w ludziach poniesionych w kampanii wrześniowej, a wynoszących ponad 200 osób, lista poległych i zmarłych oficerów, podoficerów i marynarzy Polskiej Marynarki Wojennej za okres wojny obejmuje ponad 450 nazwisk. Pomimo to personel marynarki wzrósł pod koniec wojny do liczby 3720, przewyższając również odpowiednią liczbę stanu z 1 września 1939 roku. Te fakty i liczby mówią najlepiej o rozwoju i żywotności Polskiej Marynarki Wojennej działającej przecież na obczyźnie, z daleka od kraju.

Termin „kontrtorpedowiec” jest dziś anachronizmem, gdyż od dawna okręt tej klasy nazywany jest niszczycielem. Ponieważ jednak w latach 1939–1945 w polskiej terminologii urzędowej, prasie, wydawnictwach, a także w cytowanych tu relacjach używano pierwszego terminu, więc i autor używa raczej słowa „kontrtorpedowiec niż „niszczyciel”. To samo odnosi się też do innych terminów, z których przykładowo można wymienić takie jak „poławiacz min” lub „trawler”, bo i tak mówiono dawniej na okręt nazywany dziś trałowcem, albo „tankowiec” – dziś zbiornikowiec.Rozdział 1

Ciemne chmury zaczynają nadciągać

Zarzucenie przez III Rzeszę w 1935 roku ograniczeń nałożonych na Niemcy postanowieniami traktatu wersalskiego i rozpoczęcie intensywnych zbrojeń na lądzie, morzu i w powietrzu, wkroczenie wojsk niemieckich do zdemilitaryzowanej strefy Nadrenii w następnym roku, a przyłączenie do Niemiec Austrii i Sudetów trzy lata później – oto kolejne etapy zaborczej polityki kanclerza III Rzeszy, Hitlera, jakie nastąpiły wkrótce po jego dojściu do władzy. Towarzyszące wszystkim tym poczynaniom i stale wzrastające napięcie polityczne w Europie doszło do punktu kulminacyjnego u progu wiosny 1939 roku, kiedy trwająca od pół roku hitlerowska ekspansja na Czechosłowację zakończyła się rozpadem tego państwa, najpierw w wyniku inspirowanego przez Niemcy odłączenia się Słowacji od Czech, a kilka dni później wymuszonym oddaniem się Czech pod „opiekę” Rzeszy Niemieckiej. Zaraz potem i „niepodległa” Słowacja poprosiła o podobną opiekę, a po dalszych kilku dniach stojący u szczytu powodzenia Hitler wymusił na Litwie zrzeczenie się na rzecz Niemiec Kłajpedy oraz wezwał Polskę do uregulowania niemieckich żądań granicznych, na co usłyszał w odpowiedzi „nie!”.

Wtedy właśnie, kiedy po aneksji Czechosłowacji Niemcy szykowały się do zagarnięcia Kłajpedy, 18 marca 1939 roku Polska Marynarka Wojenna została postawiona w stan częściowego pogotowia wojennego. Pogotowie to objęło przede wszystkim dywizjon kontrtorpedowców i dywizjon okrętów podwodnych – jedyne właściwie (oprócz „Gryfa”) polskie okręty o dużej wartości bojowej mogące odegrać zasadniczą rolę w ewentualnym konflikcie wojennym. Ostrożność wykazana przez polskie dowództwo nie była bezpodstawna, gdyż cztery dni później wzdłuż polskiego wybrzeża, płynąc z Niemiec do Prus Wschodnich, przedefilował silny zespół floty, przewidziany do zajęcia Kłajpedy. W otoczeniu niszczycieli i trałowców płynął okręt pancerny „Deutschland”, a na jego pokładzie znajdował się sam kanclerz III Rzeszy, Adolf Hitler.

Po zajęciu Kłajpedy 23 marca zespół powracał tą samą trasą i wtedy szczególnie obawiano się, że upojony nowym (którym to już z kolei?) sukcesem Hitler zechce po drodze zboczyć do Gdańska, aby obwieścić triumfalnie „powrót” i tego miasta, i terytorium całego ówczesnego Wolnego Miasta do Rzeszy. Dlatego też polskie okręty znowu były w pogotowiu, a ponadto na Westerplatte zostało zarządzone ostre pogotowie na wszelki wypadek, ale niemiecka armada nie skorzystała tym razem z okazji i spokojnie poszła dalej na zachód.

W kwietniu napięcie nieco zmalało i na okrętach dywizjonu kontrtorpedowców zaczęto kolejno dokonywać czyszczenia kotłów i przeglądu mechanizmów. Dywizjon okrętów podwodnych zaś powiększył się w tym miesiącu o nowy okręt. Był nim bliźniak witanego uroczyście przed dwoma miesiącami, 10 lutego, w dniu Święta Marynarki Wojennej, „Orła”. Nowy okręt nazywał się „Sęp” i z Holandii, gdzie został wybudowany, przybył niezupełnie jeszcze wykończony. Po prostu polskie dowództwo obawiało się, aby w razie nagłego wybuchu wojny okręt ten nie został odcięty od reszty floty. Przewidywano zresztą, że „Sęp” powróci jeszcze do Rotterdamu dla sprawdzenia działania maszyn głównych i pomocniczych, ale wobec niepewnej sytuacji politycznej, a później ponownego jej zaostrzenia się zrezygnowano z tego projektu.

W maju „Błyskawica” jako pierwszy z okrętów dywizjonu weszła do nowego doku pływającego, zbudowanego wprawdzie z zakupionych za granicą prefabrykatów, ale całkowicie zmontowanego w Gdyni i tu spuszczonego na wodę. Był on przedmiotem zrozumiałej dumy i zadowolenia w Marynarce Wojennej, gdyż uniezależniał naszą flotę od dokowania okrętów w Stoczni Gdańskiej.

W tym samym czasie, kiedy mała polska flota czyniła przygotowania do osiągnięcia jak najlepszej gotowości bojowej na wypadek wojny, trwały również przygotowania do obrony Półwyspu Helskiego. Budowano więc pozycje obronne i schrony, a ponadto – o ile jednak za późno! – polskie naczelne dowództwo wszczęło starania o zakupienie we Francji baterii najcięższej artylerii nadbrzeżnej dla Helu. (Zamówiona bowiem we Włoszech dwudziałowa bateria dział 320 mm miała być dostarczona Polsce dopiero w 1940 roku). Zachody te nie dały jednak żadnego rezultatu i wtedy podjęte zostały starania o skierowanie przez Anglików na Bałtyk dla obrony naszego Wybrzeża monitora uzbrojonego w działa 381 mm, ale i te starania pozostały bezowocne.

A tymczasem upływały dni i tygodnie. Nadeszło lato, tak pięknie rozpoczęte niezapomnianym dla dziesiątków tysięcy Polaków Świętem Morza. Było ono obchodzone w tym roku szczególnie podniośle, bo połączono je ze składaniem w Gdyni i Warszawie uroczystego ślubowania obrony praw Polski do Bałtyku.

W Gdyni w dniu tym okręty dywizjonu kontrtorpedowców zostały udostępnione publiczności. Dowódca „Błyskawicy” komandor por. Włodzimierz Kodrębski tak o tym napisał we wspomnieniu opublikowanym w czasie wojny w Londynie:

Tego dnia mieliśmy na okręcie około 3 tysięcy zwiedzających. Załoga podzielona na zmiany dawała z siebie wszystko, by zwiedzającym rodakom wszystko jak najlepiej pokazać i wytłumaczyć. Korowód udekorowanych łodzi i barwne ognie sztuczne wieczorem zakończyły ten uroczysty dzień .

Z nadejściem lata wzmógł się na Bałtyku ruch niemieckich okrętów wojennych oraz statków kursujących do Prus Wschodnich. Napisał o tym ówczesny dowódca „Wichru”, komandor Stefan de Walden:

W okresie tym okręty nasze kolejno obejmowały 24-godzinny dyżur, przy czym zadaniem okrętu dyżurującego było stałe obserwowanie ruchu statków niemieckich na szlaku wiodącym do Prus Wschodnich oraz notowanie w miarę możności – ilości i rodzaju przewożonego ładunku. Rzecz zrozumiała, że notowano również pilnie najmniejszy nawet ruch niemieckich okrętów wojennych, składając do Sztabu Floty szczegółowy raport natychmiast po przekazaniu dyżuru następnemu okrętowi. Polskie okręty z kolei, a zwłaszcza okręt dyżurny, znajdowały się również pod baczną obserwacją samolotów ze swastyką, a zdarzało się niejednokrotnie, że niemiecki niszczyciel lub krążownik zdradzał także żywe zainteresowanie okrętem polskim, o czym świadczyły jego ruchy i sposób zachowania się.

Oba okręty znajdowały się z reguły w alarmie bojowym, mając lufy swych dział i aparaty torpedowe skierowane na kontrpartnera. Zachowywały przy tym bardzo taktownie taką odległość, na której nie obowiązywał salut morski, gdyż mógł on łatwo doprowadzić do poważnych nieporozumień tam, gdzie oba okręty miały siebie nawzajem na celu. Używając lapidarnego określenia marynarzy – „obwąchiwaliśmy się”. Była to wspaniała sposobność do szkolenia załóg w określaniu elementów celu, i to takiego celu, który w każdej chwili, w każdej nawet sekundzie, mógł się stać prawdziwym celem bojowym.

Podobnie jak kontrtorpedowce, tak i okręty podwodne spędzały czas na intensywnych ćwiczeniach i przygotowywaniu do konfliktu wojennego, którego nadejścia w Marynarce Wojennej – zapewne z uwagi na specyfikę służby okrętów często stykających się z przypuszczalnym nieprzyjacielem – wszyscy na ogół się spodziewali. Polskie okręty podwodne w czasie przeprowadzania ćwiczeń stawały się nierzadko obiektami pozorowanych ataków niemieckich samolotów czy ścigaczy, i nic dziwnego, że marynarze z ich załóg również bardziej niż ludzie w głębi kraju odczuwali, że wojna wisi już tylko na włosku.

O atmosferze panującej w sierpniu 1939 roku tak wspominał komandor Kodrębski:

Postoje w portach były bardzo rzadkie, służba na okrętach jak na stopie wojennej („wachty bojowe”), obserwacja i pogotowie przeciwlotnicze bezustanne, a zwolnienie załogi na ląd następowało jedynie na kilka godzin i to tylko za dnia. Wszyscy po trochu odczuwali już pewne zmęczenie wojennymi warunkami służby, w zamian nie mając żadnej satysfakcji, gdyż nie wolno było strzelać do natrętnych niemieckich lotników i motorówek ustawicznie towarzyszących nam, gdzie byśmy się nie ruszyli. Tak samo bezsilnie trzeba było przyglądać się, jak Niemcy posyłali do Prus Wschodnich całe korowody statków pełnych wojska i materiału wojennego. A już prawdziwa wściekłość ogarnęła nas wszystkich, kiedy pewnego poranka, stojąc na redzie helskiej, zobaczyliśmy, że niemiecki pancernik „Schleswig-Holstein” wchodzi za pozwoleniem rządu Rzeczypospolitej do portu gdańskiego, witany owacyjnie przez zhitleryzowaną ludność.

Niemiecki pancernik przybywał rzekomo z kurtuazyjną wizytą, podczas gdy w gruncie rzeczy celem tej „wizyty” było rozpoczęcie napaści na Polskę zgodnie z przygotowanym na polecenie Hitlera planem, zwanym kryptonimowo „Fall Weiss”.Rozdział 2

„Fall Weiss” był wyznaczony na 26 sierpnia

„Fall Weiss” został opracowany przez sztab generalny Wehrmachtu jeszcze wiosną 1939 roku i uzyskał akceptację Hitlera 11 kwietnia tego roku, co najlepiej dowodzi agresywnych zamiarów III Rzeszy i gotowości do zaatakowania Polski w przypadku odrzucenia proponowanych ustępstw terytorialnych. Miesiąc później, 16 maja 1939 roku, głównodowodzący Kriegsmarine, admirał Erich Raeder, wydał niemieckiej marynarce rozkaz związany z wykonaniem dyrektyw wynikających z „Fall Weiss”. Konkretnie Raeder wyodrębnił część sił morskich i powołał do życia dowództwo Grupy Wschód z admirałem Conradem Albrechtem jako dowódcą, polecając mu przygotowanie kampanii morskiej przeciwko Polsce. Realizując ten rozkaz, Albrecht z kolei polecił opracowanie planu kampanii i 21 sierpnia, tj. pięć dni przed pierwotnym terminem, w którym miał być wykonany „Fall Weiss”, wydał rozkazy operacyjne dla podległych mu dowódców zespołów i większych jednostek.

W wydanym dla dowódcy pancernika „Schleswig-Holstein” rozkazie operacyjnym nr 1 (bo właśnie ten okręt został wybrany do wzmocnienia sił hitlerowskich bojówek i policji gdańskiej i rozpoczęcia działań w tym najbardziej newralgicznym punkcie, jakim był Gdańsk) czytamy, że do zadań tego okrętu należały: ostrzeliwanie polskich baterii nadbrzeżnych, bazy w Gdyni i okrętów wojennych oraz ochrona Nowego Portu i Gdańska przed atakami polskiej marynarki i zamiarami blokady. Ponieważ zaś było jasne, że Polacy nie będą przypatrywać się bezczynnie wtargnięciu do Gdańska w wojennych celach silnie uzbrojonego okrętu, Niemcy posłużyli się wypróbowaną przed kilku tysiącami lat metodą konia trojańskiego. Jako pretekst do przybycia „Schleswiga-Holsteina” do Gdańska posłużyła im przypadająca na 26 sierpnia dwudziesta piąta rocznica zatonięcia na Bałtyku krążownika niemieckiego „Magdeburg” i z tej właśnie okazji „Schleswig-Holstein” miał przybyć z kurtuazyjną wizytą, aby członkowie jego załogi mogli wziąć udział w uroczystości ku czci poległych marynarzy z „Magdeburga”, pochowanych na cmentarzu w Gdańsku. (Trzeba tu jeszcze dodać, że początkowo „odwiedzającym” Gdańsk okrętem miał być lekki krążownik „Königsberg” i władze polskie udzieliły w lipcu zgody na przybycie do Gdańska właśnie „Königsberga”. Później wszakże Niemcy postanowili zastąpić krążownik ciężej uzbrojonym i opancerzonym pancernikiem).

A oto pierwsze dyrektywy z rozkazu admirała Albrechta precyzujące, w jaki sposób „Schleswig-Holstein” ma przystąpić do wykonania powierzonych mu zadań:

1. Okręt liniowy „Schleswig-Holstein” zostanie przed czasem „Y” skierowany na zasadach pokojowych do Gdańska, po uprzedniej krótkoterminowej wizycie dyplomatycznej.

2. Przejście okrętu do Gdańska nastąpi z zaakcentowaniem na zewnątrz pokojowego charakteru. Żadnych sił ubezpieczenia; przejście poza zasięgiem widoczności polskiego wybrzeża. Wachta bojowa. Należy liczyć się z przedwczesnym wybuchem działań wojennych. W żadnym wypadku nie rozpoczynać działań wojennych przeciwko polskim lub obcym okrętom wojennym przed czasem „Y”, zanim nie uczyni tego przeciwnik. Pierwszy strzał musi paść z jego strony.

3. Meldować o przejściu napotkanych polskich, niemieckich, francuskich i sowieckich okrętów wojennych.

4. Jeśli okrętowi przy wejściu do Nowego Portu w Gdańsku strona polska albo polskie statki handlowe będą usiłowały czynić jakiekolwiek trudności, należy je przezwyciężyć wszelkimi środkami.

5. Po wejściu do portu należy zacumować w miejscu przewidzianym dla wizyt w czasie pokoju. Inne miejsca postoju dla przeprowadzenia zadań zgodnie z przeprowadzonym lokalnym rozpoznaniem.

6. Jeśli tylko sytuacja na Westerplatte i odnośnie do drogi wodnej zostanie wyjaśniona, należy dążyć do zmiany miejsca postoju i zacumowania w Nowym Porcie.

Tak więc „Schleswig-Holstein” skierowany został do Gdańska „na zasadach pokojowych”, z „kurtuazyjną” wizytą, pod pretekstem wzięcia udziału w uroczystości ku czci marynarzy poległych w I wojnie światowej, a w rzeczywistości po to, aby znienacka zaatakować polską placówkę na Westerplatte, posiać śmierć i zniszczenie, rozpętać II wojnę światową.

Zanim idący ze Świnoujścia pancernik niemiecki zawinął do Gdańska, spotkał się w nocy z 24 na 25 sierpnia na pełnym morzu z wysłaną z Piławy pierwszą flotyllą trałowców, które miały na pokładach 500 żołnierzy piechoty marynarki. Żołnierze ci przeokrętowali się na „Schleswiga-Holsteina” i rozlokowali się w jego pomieszczeniach, aby skrycie przedostać się do Gdańska i wziąć udział w ataku na Westerplatte. Nie potrzeba specjalnie uzasadniać, że było to dodatkowe pogwałcenie i złamanie zasad rzekomo pokojowej i kurtuazyjnej wizyty okrętu.

25 sierpnia rano „Schleswig-Holstein” wszedł do portu gdańskiego z pomocą dwóch holowników. Wejście to opisał naoczny świadek i uczestnik owych wydarzeń, ówczesny zastępca komendanta Westerplatte, kapitan Franciszek Dąbrowski:

Wraz z płk. Sobocińskim obserwowaliśmy go od chwili, kiedy w asyście czterech torpedowców wyłonił się na horyzoncie Zatoki Gdańskiej i skierował się do portu, uflagowanego uroczyście na przywitanie swego gościa.

Znajdując się mniej więcej na wysokości Westerplatte, torpedowce wykonały zwrot o 180° w tył i wzięły kurs na wschód. Tymczasem „Schleswig-Holstein” przejęty przez dwa najnowocześniejsze holowniki gdańskie – „Albert Forster” i „Danzig” – wszedł do kanału portowego. Zatrzymał się on w głębi portu, gdzie odbyły się ceremonie oficjalnego przywitania przez władze gdańskie.

Około godziny 17 pancernik niemiecki został przyholowany z rejonu Wisło-ujścia w pobliże Westerplatte i stanął przy przeciwległym brzegu kanału (którego szerokość w tym miejscu wynosiła około 100 m) na przestrzeni między wartownią I a wartownią II. Z miejsca znaleźliśmy się pod ścisłą obserwacją prowadzoną przez lornetki ze „Schleswiga”.

Pancernik pozostaje na tym stanowisku przez noc. Wszelkie światła z wyjątkiem świateł obrony przeciwlotniczej są na nim pogaszone. Do żadnego incydentu, może oczekiwanego przez Niemców, nie dochodzi.

W rzeczywistości tym „incydentem” przewidzianym na poranne godziny 26 sierpnia było według dyrektyw, które zawierał początkowo „Fall Weiss”, rozpoczęcie działań wojennych przeciwko Polsce. Na Bałtyku, w środkowej jego części, działając wspólnie z bazą w Świnoujściu i Piławie, znajdowały się na wyznaczonych pozycjach silne zespoły floty przeznaczonej do akcji przeciwko Polsce: eskadra lekkich krążowników, dwie flotylle niszczycieli i trzy flotylle torpedowców i eskortowców, flotylla ścigaczy, flotylla U-Bootów w sile 10 okrętów oraz flotylle trałowców i kutrów trałowych, nie licząc jednostek pomocniczych. Krążowniki, niszczyciele i jednostki eskortowe oraz U-Booty wyszły z baz na morze 22 sierpnia, opasując polskie wybrzeże stalową obręczą, która miała się zacieśnić w miarę postępujących działań. Różne jednak względy, głównie natury politycznej, skłoniły Hitlera do odwołania pierwotnego terminu napaści na Polskę. Dlatego nie doszło do żadnego „incydentu” w Gdańsku i z tych samych względów mniejsze jednostki znajdującej się na Bałtyku floty niemieckiej skierowane zostały na powrót do baz, krążowniki zaś otrzymały na razie inne zadanie, a mianowicie przeprowadzenie ćwiczeń w zachodniej części Bałtyku. W czasie powrotu przebywających na Bałtyku okrętów do baz doszło 25 sierpnia w pobliżu Bornholmu do kolizji dwóch jednostek: niszczyciel „Max Schultz” najechał na torpedowiec „Tiger” i go zatopił. Tym samym Kriegsmarine poniosła pierwszą stratę jeszcze przed wybuchem wojny.

A co się działo w tym czasie w Gdańsku? „Schleswig-Holstein” po potajemnym wyokrętowaniu w nocy z 25 na 26 sierpnia 500 żołnierzy kompanii szturmowej marynarki stał w porcie nadal jako okręt przybyły z wizytą, a jego dowódca złożył kurtuazyjne wizyty, m.in. w Komisariacie Generalnym RP w Gdańsku, po czym przyjął rewizytę ministra Mariana Chodackiego. 26 sierpnia odbyły się, bardzo zresztą skromne, uroczystości ku czci poległych marynarzy z „Magdeburga”, na których grobach został złożony przez delegację ze „Schleswiga-Holsteina” wieniec. Następnym dniem była niedziela, a w poniedziałek kończył się okres gdańskiej wizyty pancernika, zapowiedzianej na czas od 25 do 28 sierpnia. Oznaczało to, że 28 sierpnia „Schleswig-Holstein” winien opuścić Gdańsk. Tymczasem pancernik tego nie uczynił, a ani jego dowódca, ani niemiecki konsulat, nie mówiąc już o ambasadzie w Warszawie, ani też władze gdańskie nie uważały za stosowne zgłosić przedłużenia „wizyty”. Nic zresztą dziwnego, wybuch wojny miał być już kwestią tylko kilku dni.

Omyłka, były to trałowce.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: