Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wilkołak Drago - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 listopada 2021
Ebook
9,99 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,99

Wilkołak Drago - ebook

Akcja książki rozgrywa się całe stulecia po ogólnoplanetarnym kataklizmie, na terenie Prowansji i Akwitanii, przypominających na pierwszy rzut oka najbardziej zacofane krainy z wieków średnich. Autor wyposażył całą tę przestrzeń w niezliczoną ilość anachronizmów (stroje z epoki „Króla Słońce", kalendarz obowiązujący w czasie rewolucji francuskiej, przypowieść z „Makbeta", pointy baśni braci Grimm, kościół scjentologiczny, jest nawet cytowany „starożytny Rosjanin" – Włodzimierz Majakowski). Rządy dusz sprawuje Kościół. Kościół nieróżniący się od tego nam znanego w najmniejszych nawet detalach. Z jedną tylko różnicą – w miejsce Boga wstawiono Rozum, a Pierwszym Kapłanem uczyniono najbardziej rozpoznawanego w Historii ateusza – Maximiliana Robespierre’a.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-281-3685-0
Rozmiar pliku: 437 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRAWO PIERWSZEJ NOCY

Strojni jeźdźcy pędzili co koń wyskoczy, lecz mimo to nie zdążyli na czas.

– Nie pozwalam! – krzyknął pan tych włości, wpadając do gwarnej, radosnej izby weselnej.

– Za późno – kapłan bezradnie rozłożył ręce. – Ślub już się odbył…

– Ach, to tak szanowane są moje zarządzenia? – rozeźlił się hrabia. – Przecież jednoznacznie zakazałem zawierania małżeństw w obrębie jednej i tej samej wsi! Gdzie są ci zwyrodnialcy?

Jakiś starzec pokazał na drzwi prowadzące do sąsiedniego pomieszczenia.

– Nie może być… – szepnął hrabia. – Taki despekt… Gżą się na uboczu i nawet nie wiadomo, czy dziewka nie została wcześniej rozprawiczona! I co ja mam z nimi począć?

– Poddaństwo jest zrządzeniem Najwyższego… – usłużnie podsunął kapłan.

– Słusznie prawisz.

Z izdebki dobiegły odgłosy uderzania ciała o ciało.

– Gżą się… – burknął pan hrabia. – Dziewka zaraz będzie szczytować.

Skinął na jednego z wojowników ze swego przybocznego pocztu. Ten spróbował wywalić barkiem drzwi, ale były mocno zawarte.

Nagle otworzyły się same. Stanął w nich odziany w samo giezło jasnowłosy młodzian, ani chybi – pan młody.

– Nie słyszeliście o prawie pierwszej nocy?

– Nie – arogancko zaprzeczył wieśniak.

– Jak ty łżesz… Brać go i związać!

Słudzy skwapliwie rzucili się wykonywać rozkaz, a hrabia wtargnął do ciasnej izdebki. Panna młoda leżała goła na wyrku. Runął na nią. Była jeszcze wilgotna i nie broniła się. Zresztą nie bardzo miała jak się bronić. A może i nie chciała? Zawsze to zaszczyt, gościć w intymnym środeczku, pański naturalny oręż.

Po niedługim czasie wyszedł z przytulnej izdebki. Zaraz za progiem zaatakował go świeży żonkoś. Zaskoczony niespodziewaną napaścią, nim młodziana powalił, oberwał dwa ciosy w szczękę.

– Mieliście psubrata związać! – krzyknął do swoich ludzi. – Nigdy nie okazujcie miłosierdzia! Litość gubi!

Po chwili dodał:

– Bierzcie go! Idziemy nad rzekę! Goście weselni też maszerują!

Przestraszeni słudzy – hrabia był znanym raptusem – wyciągnęli z chaty półprzytomnego pana młodego i powlekli go na wskazane miejsce.

– Znajdźcie mi kosz, a żywo!

Przybocznicy zbaranieli.

– Jaki kosz? – spytał jeden z ludzi hrabiego.

– Wiklinowy, głąbie! Duży kosz! Taki, żeby pomieścił człowieka!

Nad wartkim rzecznym nurtem przerzucony był maleńki, drewniany mostek, z heblowanymi poręczami. Kiedy przyniesiono kosz, wsadzono doń agresywnego zuchwalca – który raczył cały czas przeklinać oprawców, budząc ich wesoły rechot – i kosz zawieszono nad wodą.

Pan hrabia wzniósł oczy ku bezchmurnemu niebu, krótko pomodlił się do Istoty Najwyższej, po czym wbił nóż w mosznę skazańca.

Młodzieniec wrzasnął.

– Masz wybór – rzekł hrabia. – Jak każdy człowiek, dysponujesz wolną wolą. Albo obetniesz sobie mady, albo przetniesz sznur. Jeśli zrobisz to drugie, niechybnie się utopisz. Jeśli to pierwsze – zyskasz status bezjajectwa. Wybieraj. Odradzam długie zastanawianie się. Powiększy to tylko twoje cierpienie, zresztą jak najbardziej zasłużone.

W prawidłowym terminie dziewięciu miesięcy zniewolona na mocy prawa pierwszej nocy młoda niewiasta porodziła syna. Chłopcu dano na imię Drago, po dziadku ze strony domniemanego ojca. Tak naprawdę, to dziecko miało dwóch ojców, co jeszcze nie jest zbyt wielkim wybrykiem natury; zdarzają się większe, na przykład hydra o jednej głowie; jednej niby tylko, za to nie do ścięcia najsolidniejszym mieczem.

Posiadając dwóch ojców, w rzeczy samej nie miało żadnego. Krewki pan hrabia nie pokazał się więcej w miejscu, gdzie raczył zostawić swoje nasienie; może zapomniał; niewątpliwie tłumaczy go nadmiar obowiązków związanych ze sprawowaniem władzy. Brzemię to zaiste lekkim nie jest. Co tyczy się plebejskiego ojca, to nie wiadomo, co wybrał: żywot doczesny czy wieczny.

Chłopczyk nie miał również matki – biedaczce zmarło się w połogu. Wszystko przez to zapewne, iż żaden szaman nie odczynił uroków: zabrakło nawet psa, na którego można by splunąć.

Wychowaniem maleństwa zajął się brat matki, gospodarujący w sąsiednim przysiółku, także położonym na nadrzecznej łące. Ówże kuternogi mąż, o twarzy łudząco podobnej do oślego pyska, ożeniony był ze starszą od siebie niewiastą, znakomicie łączącą w sobie wszelkie cnoty sekutnicy, kutwy oraz czarownicy. Ponoć na sabaty chodziła pieszo, by zaoszczędzić na miotle. Tak w każdym razie prawił miejscowy kapłan, a kmiotkowie chętnie to powtarzali: o czymś ze swoimi drugimi połowami trzeba gadać.

Macocha wcześnie zaczęła głodzić przysposobionego bachora, bo też wspomniany bachor wcześnie zaczął sprawiać kłopoty. Biegał po okolicy, bił się z innymi chłopcami i dusił kury. Pod tym względem był skuteczniejszy od całej drużyny lisów.

Nastawiła również przeciw nieszczęsnej sierocie dziadka ze strony zmarłej matki. Ten podpatrzył, iż niepokorny brzdąc z wielkim zaciekawieniem przygląda się dorocznemu obyczajowi obcinania bykom jąder i postanowił wykorzystać to zainteresowanie w celach wychowawczych. Przyszedł kiedyś do niego z paroma dorosłymi, obalił na namokniętą ziemię i udał, że zamierza dokonać na nim zabiegu kastracji. Drago aż posrał się ze strachu. Wówczas dziadek przestał przesuwać nóż po mądach chłopca i nakazał kompanom, by go puścili.

Na jakiś czas pomogło. Niestety, pamięć ludzka jest krótka, a pamięć bachorów – w szczególności. W tej sytuacji pokurczowaty brat zmarłej w połogu matki Drago wymyślił „karę dymu”.

Był to prawdziwie diabelski pomysł. Chłopca związano, głowę okręcono mu kapotą, jakąś taką starą, zużytą, by nie marnować dobrej części ubioru, a następnie przysunięto do przenośnego piecyka z żarzącym się drzewem. Drago wdychał dym i dusił się. Zabieg ów powtórzono trzykrotnie.

Za trzecim razem macocha krzyczała, aby ten sukinsyński pomiot załatwić raz na zawsze, dość już sprawił kłopotów, darmozjad jest, nawet owieczek ani krówek pilnować nie chce, poza tym czuć mu z ust, a gębę ma stale rozwartą, tak iż wygląda jak wiejski idiota, którym bez wątpienia jest.

Tracącemu przytomność małemu Drago pokazała się wtenczas zjawa. Od razu nazwał ją (w myślach) Świetlistym Człowiekiem, gdyż z samego światła zdawała się być utkana! Świetlisty podpowiedział: „Nie daj się chłopie. Jeszcze weźmiesz pomstę. Wykopiesz dół sekutnicy, tej jędzy, nakryjesz pułapkę gałęziami i mchem, a ja z twoją pomocą ją do tego miejsca podprowadzę!”

Na szczęście ojczym i dziadek wykazali trochę serca i nieboraka uratowali. Zła macocha nie odmówiła sobie jednak przyjemności wypowiedzenia ostatniego słowa: – Dziś śpisz na kupie gnoju, wespół ze świniami, bydlaku!

Jak w takich warunkach nie miał być zbuntowany, wiecznie podenerwowany? Co więcej, sekutnica – czarownica wymknęła się karzącej ręce sprawiedliwości, umierając dzień po połogu. Noworodek przeżył ją o tydzień. Nie bez satysfakcji Drago poszedł pomagać w kopaniu grobu.

Mężczyzną stał się parę lat po śmierci macochy. Leżał na brzegu rzeki, ukryty w zaroślach, leniwie przypatrując się kaczkom płynącym pod prąd. Jak długo wszak można przypatrywać się doskonale znanemu widokowi? Chciał już odejść, gdy wtem powietrze zamigotało, zapachniało czymś słodkim, właściwie mdłosłodkim i Świetlisty Człowiek powiedział: „Zostań!”

Przywykł z nim nie dyskutować. Czekał.

Nad rzekę przybyły dwie dziewczyny; niczego nie podejrzewając, zrzuciły odzienie i poczęły chlapać na siebie wodą. Potem ubrały się i…

„Drago idź za tą, która bardziej przypadła ci do gustu!”

„Nie wiem…”

„Idź za rudą.”

Dziewczyna dotarła do jasno oświetlonej polany. Tam ponownie zrzuciła z siebie odzienie i legła na trawie. Delikatnie szumiał wiatr. Ukryty za drzewami stał i patrzył. Rudowłosa podkurczyła nogi. Potem jedną wyprostowała i lekko podparła się na łokciu. Coś go do niej ciągnęło. „Tylko jej nie spłosz!”

Rozejrzał się, bezradny. Świetlistego Człowieka nigdzie nie było. Ale go słyszał. To mu wystarczyło. Powoli wysunął się zza drzew…

Zbliżał się do niej uśmiechnięty, z radością w sercu, i w poczuciu nadchodzącej przygody. Nie szedł wszakoż wprost na nią – tyle odwagi nie miał. Obchodził ją łukiem, jej sylwetka to pojawiała się, to znikała, przesłonięta przez wysokie, szumiące trawy. Słońce stało już wysoko. Paliło.

Dziewczyna wreszcie go zauważyła. Nie zerwała się jednak na równe nogi, uniosła tylko wyżej przecudną główkę i potrząsnęła włosami.

„Nie bój się! Idź!”

Patrzył. Paliło słońce. W radosnym uniesieniu Drago uczynił krok we właściwym kierunku – jeden jedyny. Potem stanął. Musiała przywołać go obscenicznym gestem, aby odważył się podejść bliżej.NARODZINY

Drago pomógł podnieść się rudowłosej i wziął ją za rękę. Ponownie przyodziana w prostą sukienkę utkaną ze zwyczajnego lnu, szła obok niego w zamyśleniu, skubiąc źdźbło trawy.

– Dałaś mi rozkosz – rzekł.

– Dałeś mi rozkosz – odpowiedziała.

Na tej polanie poczęte zostało pierwsze dziecko Drago, rozwrzeszczane bachorzątko o umęczonej buziuchnie. Na świat przyszło w chacie z twardych bierwion, którą Drago wybudował z pomocą innych mieszkańców wsi. Mimo bezustannie widniejącego na młodziutkiej twarzyczce wyrazu jakiegoś przedpotopowego znużenia, pomimo ewidentnie objawianej ospałości, dziecko rosło jak na drożdżach, nie chorowało i nie umierało, mimo że rodzic wcale dobrze mu nie życzył, gdyż drażniło ono wszystkie jego zmysły.

Nie chorowały też ani nie umierały kolejne dziewczynki wydawane na świat przez rudowłosą. Było to dziwne, ponieważ w innych gospodarstwach dzieci umierały dość często; ledwie co drugie dochodziło do lat dojrzałych. Oglądając te pogrzeby, rudowłosa głośno dziękowała Najwyższemu za łaski, jakimi ich błogosławi. Drago był wściekły z powodu tych babich dziękczynień, miał je za bzdurę, długo jednak nie mówił nic. Wreszcie wybuchnął: – Przestań, niewiasto! Nie chcę więcej słuchać twojego biadolenia!

Drago dlatego chodził zły, bo więcej dzieci to więcej gąb do wykarmienia i grzbietów do przyodziania, a ziemia, którą od pana hrabiego dzierżawił, była jeszcze gorsza niż ziemia sąsiadów. Z tego powodu najmował się jako drwal i często go w domu nie było, albowiem kiedyś należało owo zrąbane drzewo zawieźć flisakom na przystań… Wiadomo zaś, że gdy kota w domu brak, to myszy harcują…

Gryzł się więc i trapił tym, że konkubina stawała się coraz bardziej swarliwa i stosunkom seksualnym niechętna. Gdy tylko pojawiły się pierwsze oznaki stanu błogosławionego, zamykała szlaban i Drago musiał obejść się smakiem. Zaś przy jego wybuchowym temperamencie było to z gruntu niewykonalne.

Kiedyś pojechał do targowego miasteczka, również znajdującego się we władaniu jego domniemanego ojca. Po pomyślnym przebiegu transakcji, udał się z kupcem do tawerny, dokąd go kontrahent zaprosił.

Jak wszem i wobec wiadomo, tawerna, inaczej zwana też gospodą, to miejsce, które jest przedsionkiem piekieł. Odbywają się tam hulanki i swawole, wino leje się z beczek, a półnagie dziewki tańczą na stołach. Tawerna naprawdę zwała się „Przedsionek piekieł”, a poza murami miasta nie leżała tylko dlatego, że żadnych murów nie było – ani Fulko ani obecny hrabia nie udzielili mieszczanom przywileju otoczenia się porządnymi obwarowaniami. W każdym razie od rynku było już dość daleko; aby do niej dotrzeć, należało przejść przez dwa sady i jedną łąkę z pasącym się inwentarzem. Na tej łące Drago, człek z natury nieufny, ponownie zapytał, czy kupiec podtrzymuje swoją propozycję.

– Wiesz… groszem nie śmierdzę…

– O nic się nie martw – padła zdecydowana odpowiedź.

Dzień był piękny, pogodny, jak to latem. Aż chciało się żyć! Nie to, co zimą, kiedy to jedyną, do tego wątpliwej jakości rozrywką, jest odkopywanie chaty ze śniegu. Zimą nawet nie ma do kogo gęby otworzyć – pod tym względem ludzie żyjący w miastach, nawet nieobwarowanych, mają o niebo lepiej.

„Przedsionek piekieł” był ponurą, ciemną dziurą, do której schodziło się po wąskich, kamiennych schodkach. Paliły się tylko dwie świece i nikt nie tańczył: ani na stołach, ani na klepisku udającym podłogę. Płeć odmienną reprezentowała bezzębna karczmarka. Drago westchnął… samo życie…

Wypił kubek podłego cienkusza; rozmowa nie kleiła się; tak chciał się przed znajomkiem otworzyć, wyżalić, ponarzekać, opowiedzieć, jak bardzo dokucza mu samotność… Myślał, był wręcz pewien, że tamten będzie tak samo rozmowny jak przedtem, lecz srodze się rozczarował.

– Jesteś żonaty? – zapytał w pewnej chwili. – Bo ja tak, choć kapłan nam nie pobłogosławił…

– Czemu?

– Tak jakoś wyszło…

– Mimo to masz lepiej ode mnie – odrzekł kompan. – Ja ciągle w podróży, życie jak na piaskach… Ani domu, ani rodziny… Z niewiast jeno gamratki… A im trzeba płacić…

– Przecież masz pieniądze.

– No, mam. Ale wolałbym rżnąć ślubną. Często to robicie?

Drago sposępniał; wypił haustem drugi kubek i nagle poczuł, jak robi mu się słabo.

Zbudził go ziąb. Leżał na wznak i patrzył w rozgwieżdżone niebo. Nie za bardzo przypadł mu do gustu ten widok. Jeszcze mniej przypadł mu on do gustu, gdy uświadomił sobie swój godny pożałowania stan. Był prawie nagi, miał na sobie tylko krótkie kalesonki. Bielizną złodzieje wzgardzili.

Nagle coś usłyszał: gdzieś niedaleko rozbrzmiał głos: – Rąsia, rąsia!

Kto jednak był złodziejem i czy naprawdę został okradziony?

Chciał zerwać się, atoli poczuł ból. Zrozumiał: spiesz się powoli.

Obmacał przestrzeń dokoła. Nie każdy rodzaj aktywności przynosi pożądany skutek. Ani sakwy podróżnej, ani niczego z wierzchniej odzieży nie znalazł. Brak sakwy podróżnej był równoznaczny z brakiem sakiewki z brzęczącą monetą. Szpetnie zaklął.

„Rąsia, rąsia!”

Już wiedział: wewnętrzny głos przypomniał Drago ostatnie słowa kupca. Kupiec chyba śmiał się, kiedy to mówił. Niewątpliwie dostarczył łajdakowi sporej radości; czyli że był to uczynek zbożny, acz niekoniecznie zachwycający. Nie zawsze warto czynić ludziom dobrze.

Chyba go jeszcze pobili: „Przedsionek piekieł” zapracował na swoje miano.

Z trudem wstał i zaczął chwiejnie iść przed siebie. Bał się. Nie znał okolicy i nie wiedział, gdzie się znajduje; nie każda zaś niewiedza uszczęśliwia.

Na szczęście doskonale widział w ciemnościach; niedaleko rozpościerała się leśna gęstwa, w jednym miejscu jaśniejsza; ten jasny punkt zapowiadał gościniec.ZŁOŚĆ

Poobijany i wściekły dotarł w końcu do swej nędznej chatynki, której nawet w myślach nigdy domem nie nazywał. Tak był rozeźlony, wręcz zrozpaczony, że rozespanej rudowłosej natychmiast opowiedział o swej przygodzie. Oczekiwał współczucia, a…

– Ty łajdaku! – wrzasnęła, zła z tego powodu, że wyrwał ją z głębokiego snu. – Ty ochlaj mordo! Przyznaj się, byłeś w zamtuzie?

– Przebóg, że nie!

– Gziłeś się z gamratkami! Lizałeś ich cuchnące sromy?

Dzieci przebudziły się i zaczęły płakać. Ich piskliwe zawodzenie wkurzyło go. Co z tego, że – niby – były to jego dzieci? Dziewczynki zdradzały podobieństwo do matki, to fakt. Matka zawsze pewna jest, a rodzic…?

– Nie lizałem żadnych sromów, ani cuchnących, ani pachnących!

Użycie przez nieszczęśnika Drago słówka „pachnących” rozeźliło niewiastę jeszcze bardziej.

– Tylko kurtyzany perfumują sromy! Najlepszy to dowód, że miałeś już z nimi do czynienia!

– Uczciwe niewiasty tego nie robią?

– Nigdy!

– A szkoda – warknął i wyszedł z chaty.

Ziąb ukoił jego zszargane nerwy. Wrócił już w nastroju w miarę pogodnym, lecz rudowłosa ani myślała o zgodzie. Rozdarła się ponownie. Wtedy ją uderzył, a właściwie popchnął. Upadając, potknęła się o małego prosiaka, którego jedno z jego głupich dzieci wypuściło z sąsiedniej izby. Krzyknęła i walnęła głową o poręcz. Bachorzątka rozryczały się na dobre. Wściekły Drago kopnął niewiastę w piszczel. Wrzasnęła znowu.

– Masz dość?

Kiwnęła potakująco rozczochraną głową. Podał jej rękę, aby mogła wstać. Wtenczas walnęła go pięścią w brzuch. Prawie nie poczuł tego uderzenia; jako drwal miał bardzo mocne mięśnie w miejscu, w którym został niespodziewanie ugodzony. Ją natomiast musiała dłoń porządnie rozboleć, ponieważ podniosła ją do ust, chyba po to, by nachuchać na nią.

– Co ty wyczyniasz niewiasto? Szaleju się napiłaś?

Wybiegła z chałupy. Bachorzęta na nowo podniosły wrzask.

– Cichajcie, bo was spiorę! Pomioty szatańskie! Wasza macierz to istna czarownica!

Wówczas i one wybiegły. Drago popatrzył za nimi i wszedł do ciepłego łoża.ZNIKNIĘCIE

Żona – nieżona jakoś nie wracała. (Dzieci natomiast stawiły się w komplecie, żadnego nie brakowało.) Drago zrazu tym się nie troskał, czuł ulgę, jakby mu ktoś kamień zdjął ze grzbietu. Martwić się począł dopiero, kiedy połapał się, że przez jej brak ma znacznie więcej roboty. Przedtem ona gotowała strawę (lichą, lecz pożywną – zresztą wszyscy wieśniacy jedli tak samo nędznie) i sprzątała izbę. Nie tylko to. Także siała groch i pieliła maleńki warzywny ogródek, oraz chodziła po lesie zbierać zioła nadające lichej strawie pewnego smaku. Dziewczynki były jeszcze za maleńkie, iżby pozwolić im obchodzić się z ogniem. Lękał się, że mogą mu sfajczyć chałupę. Dla wprawionego drwala zbudowanie nowej chaty niby nie stanowi problemu, lecz kłopot był w tym, że źle żył z sąsiadami (nigdy te wzajemne stosunki nie były zbyt dobre, a po ucieczce rudej, o co go niesłusznie obwiniano, zrobiły się już całkiem paskudne), a wznoszenie chaty własnymi siłami problem już stanowiło. Na wszelki wypadek popytał kolegów – drwali, czy by mu nie pomogli w razie nieszczęścia.

Jeden nic nie odpowiedział, a drugi rzekł: – A co ty dla nas zrobiłeś?

Głupio mu było przyznać, że nic, umilkł przeto i nowej próby nie podjął, mimo że zostało jeszcze paru kompanów, których mógłby o to zapytać. Ogólnie bowiem czuł się kiepsko, dokuczały mu zwłaszcza ponure myśli odbierające chęć do życia. Raz postanowił nawet zagłodzić się na śmierć, lecz ssanie w żołądku było tak uporczywe, iż zdrożny ten zamiar porzucił. O dziwo dziewczynki dobrze dawały sobie radę; chyba nazbierały dziko rosnących kłosów zbóż lub nasion grochu i fasoli, ponieważ – gdy tak leżał zdesperowany – uwarzyły treściwą zupę, zostawiając resztki, które spałaszował z niekłamanym entuzjazmem.

Po posiłku przespacerował się po jesiennym lesie, smutnie dumając, co będzie jadł zimą (o tym, co będą jadły jego córeczki, jakoś w ogóle nie pomyślał – chyba gdzieś głęboko w podświadomość zapadła mu myśl, że to niekoniecznie są jego córki, a przynajmniej nie wszystkie cztery). Niby posiadał zapasy kaszy, ale ile można zjeść kaszy? A tak naprawdę, to na ile one starczą? Wiedziała to rudowłosa nałożnica, lecz wymówiła mu posłuszeństwo. Poza tym miał trochę kłopotów z lokalną sprawiedliwością, na szczęście dzieciary potwierdziły, że matka sama wybiegła z obejścia, a ojciec w ogóle jej nie gonił, tylko zasnął snem sprawiedliwego.

Idąc swym ulubionym wąwozem (był to niezbyt szeroki i raczej wąski parów o ostro jednak zakończonych ścianach) rozmyślał o dalszym ułożeniu sobie życia; niestety przyszłość, i ta najbliższa, i ta odległa, nie jawiła mu się jako usłana różami, wręcz przeciwnie, postrzegał ją w barwach zdecydowanie czarnych: najchętniej by się stąd wyniósł (ale dokąd? – poza rąbaniem drew niczego nie potrafił), zostawiając bachory, nie troszcząc się o nie, choć z drugiej strony udowodniły swą przydatność; dzięki nim wyszedł z opresji – przynajmniej mógł na kogoś warknąć, komuś pogrozić, mógł też zoczyć strach w cudzych oczach, i był ów strach jego osobistą zasługą.

Wąwóz kończył się za pagórkiem; trochę dalej, w wysokiej trawie zastawił wnyki, i to niejedne. Może coś w nie wpadło i teraz oczekuje litościwego ciosu? Kiedyś żelazna obręcz (koszt pułapki: trzy skojce) zacisnęła się nad łapką małego wilczka, niechybnie wypędzonego ze stada z racji jakowegoś feleru. Wilczek wszelako poradził sobie; ostrymi ząbkami odgryzł nóżkę i poczłapał w knieje, znacząc czerwoną juchą swą drogę przez mękę. Podążał w największy gąszcz, zapewne w złudnej nadziei znalezienia ocalenia, albo po to, by w miarę spokojnie zdechnąć, lecz spadł świeżutki śnieg i tylko ślepy nie dostrzegłby tak wyraźnego tropu. Drago dorwał go w momencie, kiedy zwierzak jeszcze potrafił ustać na trzech ocalałych łapkach. Wilczek, w swym głupim łebku, nie uważał sprawy swej za straconą. Wył i szczerzył zęby: już sporawe. Drago długo wilczkowi się przypatrywał. Było ku temu przynajmniej kilka dobrych powodów. Nigdzie mu się nie spieszyło, nigdy jeszcze nie stał oko w oko z drapieżnikiem… Poza tym przyjemnie było napawać się władzą; tylko od jego kaprysu zależało, kiedy szczeniak trafi do wilczej Walhalii!

Nagle, w niespodziewanym przypływie energii, wilczek desperacko zaatakował… Śmieszny był to wysiłek; Drago zdzielił go kijem, raz, potem ponownie. Ofiara legła bezwładnie. Potężne uderzenie przetrąciło jej kręgosłup.

Drago odszedł na bok i czekał. Trudno powiedzieć na co. Może na ptasi śpiew? Tak lubił odgłosy lasu, tak lubił…

Wilczek wciąż żył… drwal podszedł i jeszcze kilka razy zdzielił go w łeb.

Niewątpliwie było to przyjemne wspomnienie, niewątpliwie.

Teraz jednak nic nie wpadło we wnyki. Rozczarowany Drago rozpoczął powrót. Szedł zniechęcony, powoli stawiając stopy na grząskim podłożu. Wciąż nie mógł się doczekać śpiewu ptaków.DIABEŁ

Naraz coś przed nim się pojawiło. Ciemna, pokraczna sylwetka, jakby z samej czerni utkana.

– Witaj, przyjacielu – rzekł stwór.

Oniemiały człowiek długo nie umiał dobyć słowa. Wreszcie przełamał się i zapytał: – Kimże jesteś? Skąd się wziąłeś? Przecież cię nie było…

– Jestem twoim przyjacielem. Nazywają mnie diabłem.

– Diabeł jest moim przyjacielem? Nie wierzę…

– Spełnię każde twoje życzenie i nie chcę niczego w zamian.

– Nie chcesz mojej duszy?

– Po co mi ona? Ludzkich dusz u nas dostatek.

– Hm… – mruknął speszony drwal. Naprawdę nie wiedział, jak powinien się zachować.

– Może pragniesz sławy, pieniędzy, kobiet, władzy? Tylko rzeknij słóweczko…

– Dlaczego mam ci wierzyć?

– Bo jestem, kim jestem.

– Mam ci wierzyć, dlatego, bo jesteś, kim jesteś? Niewiele z tego rozumiem. Jesteś zjawą, maligną… opętaniem…

Drago otarł pot z czoła. Cały drżał.

– Udowodnię ci moją moc…

– Jak?

– W taki sposób, w jaki sobie zażyczysz…

Drago milczał.

– Znam twoje myśli. Znam twoje pragnienia, nawet te najskrytsze, nawet takie, o których jeszcze nie wiesz. Oczywiście, pragniesz kobiet, sławy i bogactw, ale to wszystko nic w porównaniu z pragnieniem zemsty. Świat cię skrzywdził i chcesz mu za to odpłacić.

– Wszyscy są winni!

– Widzisz! Dotknąłem czułej struny. Co ci przeszkadza? Strach. Pozbądź się lęku.

– Niczego się nie boję.

– Tylko tak gadasz. Każdy boi się kary. A gdybym zagwarantował ci bezkarność?

– Jak?

– Mocą swej władzy nad stworzeniem niższego rzędu.

– Ty też zostałeś stworzony… o ile jesteś tym, za kogo się podajesz!

Drago przypomniał sobie kazanie wygłoszone onegdaj przez wędrownego kaznodzieję. Trwało ono i trwało, albowiem zakonnik nie znał miejscowego języka i trzeba je było tłumaczyć, zdanie po zdaniu. Mimo to zgromadzeni na podzamczu osobnicy płci obojga chciwie nadstawiali uszu, żądni jakiegokolwiek urozmaicenia w ich monotonnym życiu.

– Mylisz się – odpowiedział stwór. – Bardzo się mylisz. Jesteście oszukiwani. To znaczy, jeśli mam być w pełni zgodny z prawdą, Pan mój jest przedwieczny i On nas z głębin swych wyemanował. Szkopuł w tym, że Adonai również istniał przed początkiem Czasu. Aliści on was nie uszczęśliwia – przeciwnie. Bez ustanku zsyła na was przeróżne plagi, choćby pod postacią chorób i nieszczęść wszelakich.

– Czyli zostałeś stworzony?

– Zostałem – niechętnie przyznał diabeł, jakby się tego wstydził. – Zaprawdę powiadam ci, przyjacielu, moc posiadam wielką i cząstkę jej mogę na ciebie przelać.

– Dlaczego chcesz to zrobić?

– Albowiem nie potrafię spokojnie zdzierżyć twojej krzywdy.

– Nie mam aż tak źle – odrzekł Drago. – Nie musisz się mną zamartwiać.

– Nie muszę, ale się o ciebie troszczę!

– Dzięki!

– Przyjemnie ci Drago?

– O tak, zaraz mi raźniej…

– Coś ci dam.

– Co?

– Ciekawyś! Pewien przedmiot. Pas.

– Pas? – zdziwił się Drago. – Nie potrzebuję…

– Obwiązujesz się sznurkiem. Widzę… Wiedziałem to jeszcze przed twoimi narodzinami.

– Jak to możliwe?

– My żyjemy poza czasem i przestrzenią. Czas i przestrzeń to złudy właściwe tylko ludziom. Nawet zwierzęta tego nie znają.

– Nie rozumiem.

– Rozumienie nie jest potrzebne. Wystarczy wiara. Ona cię uskrzydli.

– Będę latał?

– A chcesz?

– Niee… właściwie po co?

– Pas ci jest potrzebny, nie skrzydła. Pas uczyni cię potężnym i wielkim. – W dłoniach rozmówcy Drago pokazał się właśnie ten przedmiot, z pozoru jak najbardziej zwyczajny parciany pas, z rodzaju takich, jakimi ściska się kaftan.

– Załóż go.

Drago z wielkim strachem założył pas, przekonany święcie, iż zaraz stanie się coś niesłychanego. Tymczasem nie stało się nic, nic nie uległo zmianie.

– Co czujesz?

– Nic… A powinienem coś czuć? Chyba powinienem?

– Niekoniecznie. Przecież jeszcze nie jesteś gotowy.

– Gotowy do czego?

– Do szukania zemsty.

Drago odpiął pas. Diabeł jednak nie przyjął go z powrotem; zanim zniknął, co wnet nastąpiło, powiedział jedną rzecz: rzekł mianowicie, iż Drago musi strzec tego daru jak oka w głowie, bowiem ilekroć zapragnie szukać pomsty za swe krzywdy, pas umożliwi mu przemienienie się w potężnego wilka, a to z kolei zapewni mu nie tylko skuteczność, lecz i bezkarność.

Po tym spotkaniu Drago długo nie mógł usnąć. Nie spał przez kilka nocy, wiercił się na posłaniu (rozłożonym już na piecu, bo ziąb zaczął robić się coraz większy, co wskazywało na przedwczesną zimę), często wychodził z chaty, patrzył w czarne, bądź rozgwieżdżone niebo, i wyobrażał sobie, że jest drapieżnikiem, spragnionym surowego mięsa i świeżej krwi wilkiem, bądź chociażby człowiekiem – przewodnikiem wilków, o jakich opowiadali starzy bywalcy jednej gospody.

Bezsenność dokuczała mu, ale i ekscytowała. Niewątpliwie było to nowe doświadczenie, a dla młodego człowieka, do tego jeszcze żyjącego z dala od innych ludzi, każde nowe doświadczenie ma jakby posmak dotknięcia Tajemnicy, uwznioślającej Tajemnicy.

Córeczki narzekały na te ojcowe wypady, a najmłodsza, a i zarazem najodważniejsza, nawet ośmieliła się kiedyś na niego nakrzyczeć.

Źle trafiła! Drago nie należał do rodziców uległych wobec dzieci. Dla niego rozwrzeszczany bachor, własny czy cudzy, był tylko bachorem… Pacnął ją więc w ucho.

Niezbyt mocno, lecz na tyle silnie, żeby uparty dzieciar rozryczał się na dobre. Znów się na nią zamierzył… Teraz już wszystkie krzyczały. Opamiętał się i wybiegł na świeże, zimne powietrze.

Nagle obok niego stanął Świetlisty Człowiek. Drago już zapomniał o jego istnieniu. Drgnął.

„Nie tędy droga” – enigmatycznie rzekł przybysz i zaraz zniknął. Drago, trochę przestraszony, wrócił do chaty i dobrze zawarł jedyne drzwi, podpierając je balem.

Raz był na uczcie w zamku – oczywiście jako usługujący pachoł. (Przypomniał sobie o niej, kiedy znowu szedł przez las, sprawdzić zastawione sidła: ciągle bowiem dręczyło go pytanie, co poza kaszą będą jeść tej zimy i czy kaszy naprawdę starczy; dla niego i tych czterech nienasyconych istotek.) Był tylko raz i zdarzyło się to rok temu, ale nie umiał (nie chciał?) o tym zapomnieć.

Najpierw: gwar i nauki kuchmistrza, przestrzegającego przed wszystkimi możliwymi błędami. Nauki głównego kamerdynera; instrukcje wydawane przez przełożonego lokajów. Pocieszny strój, który musiał przyodziać. Niespokojnie migoczące światło licznych pochodni i jeszcze liczniejszych kaganków ze śmierdzącą oliwą – cuchnącą, lecz dającą dobre światło. Okna, w które wstawiono prawdziwe szyby z zielonkawego szkła. Wielki, ustawiony w podkowę stół. Na nim – bezcenne tkaniny. Ławy i zydle, krzesła z miękkimi oparciami. Hrabia i jego dwaj przyjaciele w haftowanych srebrem i złotem kaftanach. Hrabia – i jego marsowa mina. Przed nim – srebrny, powleczony cieniutką warstwą złota talerz (starszy sługa objaśnił mu, że nie jest to talerz szczerozłoty: szczerozłoty leży sobie spokojnie w żelaznej skrzyni i czeka na godniejszą okazję).

Zaczęło się od popisów muzyków i błaznów. Jeden z błaznów wzbudził szczególny entuzjazm gości, ponieważ przyprowadził na łańcuchu karlicę. Łańcuch przytwierdzony był do obroży, obroża zaś opasywała cienką szyję karliczki. Dziewka miała nawet dość przyjemne oblicze. Wcale nie była wystraszona. Publiczny występ musiał być dla niej nie pierwszyzną. Upadła na cztery kończyny i udawała psa. Goście pokładali się ze śmiechu. Błazen uczył karliczkę trudnej sztuki aportowania; ta zaś udawała ostatniego głąba – nic jej nie wychodziło. Pewną damę tak to rozbawiło, że po prostu puściła gazy.

– Och! – krzyknął gospodarz. – Nasza lady już pierdzi, mimo że nic jeszcze nie zeżarła! Pora na wniesienie jedzenia!

Na pierwszy ogień poszły półmiski z pieczonym ptactwem. Drago niósł bażanty. Tacę postawił tak nieszczęśliwie, że jeden ptak zsunął się z misy i zapaskudził obrus. Goście nie zareagowali; już myślał, że ujdzie mu to na sucho, lecz kiedy wrócił na swoje miejsce, poczuł silnego kuksańca: to przełożony zamkowych sług przypomniał mu o obowiązku czujności podczas posługiwania przy stole.

Przed każdym biesiadnikiem stały talerze w postaci spłaszczonych bochnów chleba; wśród nie do opisania zgiełku, goście sięgali do mis z mięsem i kładli je na tych spłaszczonych bochnach w kształcie nieregularnego prostokąta. Jedzono rękami; tylko najważniejszym biesiadnikom przysługiwały łyżki i noże, ale i oni woleli posługiwać się dłońmi. Główną atrakcją był upieczony niedźwiedź z wydłubanymi ślepiami, w których kaprys mistrza ceremonii umieścił kawałki brązowego cukru.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: