Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Władcy strachu. Przemoc w sierocińcach i przełamywanie zmowy milczenia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Władcy strachu. Przemoc w sierocińcach i przełamywanie zmowy milczenia - ebook

Kiedy stało się to po raz pierwszy, opiekunka powiedziała Charlotcie, że to był sen. George przełamał wstyd i poszedł na komisariat, ale nikt mu nie uwierzył. John usłyszał od pielęgniarki, że opowiada brednie i pewnie musiał się zranić. Takich jak oni były setki. Od swoich opiekunów, policji, personelu sierocińca wszyscy usłyszeli to samo. Że mają siedzieć cicho.

W lutym 2008 roku pod schodami Haut de la Garenne, największego sierocińca na wyspie, dr Julie Roberts znalazła niewielki przedmiot. Antropolożka uznała po wstępnej analizie, że jest to fragment dziecięcej czaszki. Od miesiąca na terenie dawnego sierocińca poszukiwano dowodów na zbrodnie popełniane na dzieciach. Tego dnia rozpętało się prawdziwe piekło.

Nie dało się już dłużej ukrywać faktu, że sierocińce na Jersey były terenem łowów dla pedofilów. Śledczy ze zdumieniem odkrywali siatkę powiązań i przestępstw, które milcząco aprobowała cała wyspa.

Dwoje wybitnych reportażystów odkrywa prawdę o przestępstwach w sierocińcach. Ewa Winnicka i Dionisios Sturis próbują odpowiedzieć na pytanie, jak to możliwe, że w XXI wieku nadal istnieją miejsca, w których panuje milczące przyzwolenie na zło. Śledzą wzajemne zależności, układy oraz pokazują bohaterską walkę tych, którzy sprawili, że mechanizm zła zaczął się kruszyć.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7341-2
Rozmiar pliku: 906 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZYM JEST JERSEY?

Małą wyspą u wybrzeży francuskiej Normandii zamieszkaną przez 100 tysięcy osób. Jest demokracją parlamentarną formalnie podlegającą brytyjskiemu monarsze. Królową reprezentuje gubernator, który mieszka w rezydencji w stylu kolonialnym na obrzeżach Saint Helier.

Jersey nie jest jednak częścią Zjednoczonego Królestwa. Posiada własny system prawny i finansowy. W ciągu ostatnich 70 lat przeszła transformację od mieszczańskiego kurortu wakacyjnego do nowoczesnego raju podatkowego. Udoskonalanie narzędzi rynku finansowego jest od lat priorytetem lokalnych władz. Bogaci tego świata po zapłaceniu miliona funtów mogą uzyskać status rezydenta, a sama procedura może trwać mniej niż kwadrans. Jeden z rosyjskich chętnych musiał jedynie zadeklarować, że zapłaci w podatkach 145 tysięcy funtów rocznie oraz że kupi posiadłość za co najmniej 1,75 miliona funtów (8,7 miliona złotych). Rezydentami Jersey są: oligarcha Roman Abramowicz, kierowca wyścigowy Nigel Mansell, golfista Ian Woosnam, pisarz Jack Higgins. Oni, oraz setki innych potentatów, uczynili wyspę trzecim statystycznie najbogatszym rajem podatkowym na świecie, po Tajwanie i Wyspach Dziewiczych.

Ten sukces, twierdzą niektórzy, to konsekwencja _Jersey way_, czyli przywiązania do tradycji i miejscowych wartości. Inni uważają _Jersey way_ za przekleństwo, zasłonę dymną dla sieci interesów i ciemnych układów oplatających całą wyspę.

O przywiązaniu do tradycji świadczy to, że jedną z najważniejszych osób na wyspie jest, tak jak siedem wieków temu, bailiff, który stoi na czele sądów i jest jednocześnie marszałkiem parlamentu. Powołuje go królowa. Bailiff zatwierdza kandydatury pozostałych urzędników wymiaru sprawiedliwości.

Władzą wykonawczą jest rada ministrów, władzą legislacyjną parlament zwany Zgromadzeniem Stanów.

Wyspa jest podzielona na 12 parafii (_parishes_). Noszą imiona świętych patronów 12 kościołów. Każda parafia ma swój samorząd, na czele którego stoi connétable, konstabl, wyłaniany w wyborach powszechnych.

Connétable – czyli posterunkowy – jest też zwierzchnikiem parafialnej Policji Honorowej, to jest instytucji, która działa na Jersey od kilkuset lat, a więc znacznie dłużej niż policja państwowa. Funkcjonariusz honorowy nazywa się centenierem i ma uprawnienia do zatrzymania osób podejrzanych o łamanie prawa. Jeśli policjant „państwowy” zatrzymuje podejrzanego, connétable z parafii, w której nastąpiło zatrzymanie, musi wyrazić zgodę na areszt.

W stutysięcznej społeczności ministrowie, senatorzy, prokurator generalny, szef rządu, posterunkowi znają się nawzajem. Często wymieniają się stanowiskami. Są sąsiadami i bywają u siebie na grillach. Zdarza się, że należą do jednej rodziny. To również ważny fakt w tej historii.GDZIE SIĘ DZIEJE HISTORIA?

Przede wszystkim w państwowych lub kościelnych placówkach opiekuńczych dla dzieci.

Jersey Home for Boys and Jersey Home for Girls – już nieistniejące, najstarsze na wyspie domy dziecka. Pod koniec lat 50. połączone w jeden, koedukacyjny ośrodek Haut de la Garenne.

Haut de la Garenne (HDLG) – państwowy ośrodek dla dzieci w wieku od pierwszego miesiąca do 16 roku życia. Zorganizowany na uboczu, w wielkim wiktoriańskim gmaszysku w parafii Saint Martin. Zamknięty w 1986 roku.

Heathfield – założony w 1986 roku, dla dzieci z zamkniętego Haut de la Garenne.

La Preference – ośrodek od 1951 roku prowadzony przez Towarzystwo Wegetariańskie. Opiekunowie karali w nim dzieci za jedzenie mięsa. W 1984 roku instytucję przejęło państwo.

Sacré Coeur – sierociniec katolicki prowadzony przez 70 lat przez zakonnice, bez jakiegokolwiek nadzoru władz świeckich.

Les Chênes – otwarty w 1977 roku. Ośrodek państwowy działający jak poprawczak dla dzieci w wieku 10–16 lat.

Greenfields – otwarty w 2006 roku w miejsce zlikwidowanego Les Chênes; poprawczak działający jak więzienie.

Rodzinne domy dziecka – utworzone w latach 60. ośrodki, w których zatrudnione rodziny mieszkały z dziećmi z dysfunkcyjnych domów.

Blanche Pierre – jeden z rodzinnych domów dziecka prowadzony przez małżeństwo Jane i Alana Maguire’ów.

Inne miejsca występujące w książce

Sea Cadets – klub żeglarski w Saint Helier ze stuletnią tradycją. Młodych ludzi uczy pracy zespołowej, szacunku, lojalności, pewności siebie, zaangażowania, samodyscypliny i uczciwości, „dawania z siebie tego, co najlepsze”. Członkami klubu są od lat ważni ludzie na wyspie oraz nastoletni chłopcy i dziewczęta.

Victoria College – prywatna, prestiżowa szkoła dla chłopców w Saint Helier.

Komenda policji, siedziby parlamentu, rządu, prokuratury, bailiffa – wszystkie znajdują się w odległości kilku ulic na powierzchni mniejszej niż kilometr kwadratowy.

Ważniejsze postacie występujące w książce

Graham Power – policjant. Anglik z Yorkshire z wieloletnią praktyką w Szkocji. Doświadczony w działaniach operacyjnych, w tym tajnych. W latach 2000–2008 szef policji na Jersey. W 2007 roku wyraził zgodę na operację Prostokąt. Obecnie na emeryturze. Mieszka w Yorkshire.

Leonard (Lenny) Harper – policjant z Irlandii Północnej. Służył w Belfaście, Derry, Glasgow i Londynie. W latach 2003–2008 wiceszef policji na Jersey. Dowodził operacją Prostokąt. Mieszka w Ayrshire w Szkocji.

Neil McMurray – rybak, aktywista, bloger. Jerseyczyk, autor bloga voiceforchildren.blogspot.com. Relacjonuje przypadki politycznej korupcji oraz historycznych i współczesnych nadużyć wobec dzieci na Jersey.

Rico Sorda – dziennikarz amator. Jerseyczyk, autor bloga ricosorda.blogspot.com. Podobnie jak McMurray zaangażowany w ujawnianie przestępstw wobec dzieci.

Brian Carter – policjant. Jerseyczyk. Jeden z pierwszych funkcjonariuszy, który zorientował się w skali nadużyć. W raporcie sporządzonym w 2006 roku wyjaśniał pilną potrzebę śledztwa w sprawie przypadków molestowania i maltretowania dzieci w lokalnych sierocińcach.

Anton Cornelissen – policjant urodzony w angielskim Bath. W latach 90. prowadził śledztwo w sprawie pedofila z Victoria College. We własnej ocenie – ofiara skorumpowanego systemu władzy na Jersey.

Simon Belwood – pracownik socjalny z Wielkiej Brytanii, dyrektor ośrodka Greenfield. Whistleblower zwolniony dyscyplinarnie po tym, jak ujawnił szokujący system kar stosowany w placówce.

Alison Fossey – policjantka z Wielkiej Brytanii. Od 1992 roku zatrudniona w policji na Jersey. Zaangażowana w operację Prostokąt.

Marlene Vallois – wychowana w Haut de la Garenne. Ofiara maltretowania i molestowania seksualnego. Matka dwójki dzieci, babcia.

Carrie Modral – aktywistka społeczna, dyrektorka biura nieruchomości. W dzieciństwie brutalnie maltretowana i molestowana w Haut de la Garenne, a następnie w rodzinnym domu dziecka. Szefowa organizacji zrzeszającej ofiary Jersey Care Leavers Association (JCLA; Stowarzyszenie Byłych Wychowanków Ośrodków Opieki Społecznej na Jersey); nieformalna rzeczniczka ofiar.

Stuart Syvret – polityk, aktywista, bloger, urodzony na Jersey. Z zawodu stolarz. Wieloletni poseł i senator, minister zdrowia w latach 2005–2007.

Frank Walker – polityk. Po reformie konstytucyjnej wprowadzającej system ministerialny – szef rządu (w latach 2005–2008). Wcześniej główny udziałowiec jedynej lokalnej gazety „Jersey Evening Post”.

Bill Ogley – bliski współpracownik Franka Walkera. Od 2005 roku dyrektor kancelarii szefa rządu. Jeden z najbardziej doświadczonych urzędników na wyspie. Wcześniej pracował w rządowych agendach w Londynie.

Philip Bailhache – polityk. Członek najbardziej wpływowej rodziny na wyspie. Prokurator generalny w latach 1986–1993, a później, w latach 1995–2009, bailiff Jersey i senator.

William Bailhache – młodszy brat Philipa. Również polityk i prawnik wykształcony w Oksfordzie. W przeszłości prokurator generalny (2000–2009), zastępca bailiffa (2009–2015), bailiff (2015–2019).

Mick Gradwell – policjant z Anglii. W 2008 roku zastąpił Lenny’ego Harpera na stanowisku wiceszefa policji.

David Warcup – policjant z Anglii, p.o. szefa policji Jersey po zawieszeniu Grahama Powera.

Cheyenne O’Connor – łowczyni pedofilów, skazana na trzy lata więzienia za napaść na pedofila.

Imię i nazwisko zostały zmienione na prośbę bohaterki.PROLOG

Marlene Vallois miała pięć lat, gdy pierwszy raz stanęła przed budynkiem z ciemnego granitu w Saint Martin, na zachodnim wybrzeżu wyspy. Był upalny sierpień 1964 roku. Pamięta, że miała na sobie różową letnią sukienkę i sandały. Za kilka tygodni miała pójść do pierwszej klasy.

Do Haut de la Garenne przywiozła ją Mama Peacock – dyrektorka żłobka, w którym Marlene mieszkała niemal od urodzenia. Jej prawdziwa mama, imigrantka z Irlandii, była zbyt biedna, by móc zaopiekować się córką. Ucieszyła się, gdy znalazła dla małej miejsce w ośrodku. Odwiedzała ją w niedziele, niektóre.

Mama Peacock powiedziała Marlene, że w Haut de la Garenne będzie jak w bajce. Będą dzieci, z którymi można się przyjaźnić, góra zabawek, ogród i plaża cztery minuty od domu. Dyrektor Colin Tilbrook jest miły i serdeczny – jak prawdziwy wujek.

Uściskała Marlene na pożegnanie i odjechała.

Marlene nieśmiało ruszyła w stronę wejścia do budynku. Minęła pomnik ku czci chłopców poległych w I wojnie światowej i kwietną rabatę. Z powodu ostrego słońca za otwartymi drzwiami zobaczyła jedynie ciemną plamę.

W październiku 1975 roku Marlene kolejny raz uciekła z Haut de la Garenne. Sprintem zbiegła ze wzgórza. Prawie wpadła pod samochód. Cztery minuty później siedziała w pubie przy plaży i zamawiała wódkę za wódką. Gdy się ściemniło, pijana rzuciła się z pirsu do morza. Myślała, że skutecznie – nigdy nie uczyła się pływać. Rybacy kończący dzień pracy w sąsiednim pubie nie wierzyli w to, co widzą; potem, zataczając się, pobiegli na ratunek.

Tydzień później skierowano Marlene do szpitala psychiatrycznego. Dyrektor sierocińca uznał, że jest w tym przypadku bezradny. Dziewczynka miała opinię niedorozwiniętej – ledwo czytała, słabo mówiła. Do tego, odkąd skończyła 10 lat, doszły niezrozumiałe ucieczki.

Uchodziła też za notoryczną kłamczuchę – opowiadała niestworzone historie. Na przykład że jedna z opiekunek zamyka nagie dzieci w ciemnej, dźwiękoszczelnej piwnicy-izolatce, w której stoją łóżko i wiadro. Siedzi się tam dobę albo dwie. Zmyślała też, że w innej części Haut de la Garenne jest miejsce, gdzie zaproszeni goście uprawiają seks z dziećmi z ośrodka, a miły dyrektor Tilbrook po raz pierwszy wsadził jej do ust penisa, gdy miała pięć lat, na dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Że gwałcił ją później regularnie, on, jego koledzy i chłopcy z ośrodka.

– Są z tą dziewczyną same problemy – powiedzieli lekarze i przepisali elektrowstrząsy.01 PRZYPADEK

Przyjechaliśmy na tę wyspę po zupełnie inną historię. Był koniec czerwca 2017 roku. Dokumentowaliśmy na Jersey sprawę Damiana Rzeszowskiego, imigranta z Nowego Sącza. Przestępstwo, które popełnił w sierpniu 2011 roku – w trakcie miłego grilla w gronie rodziny i przyjaciół zasztyletował sześć osób, w tym swoją żonę i dwójkę dzieci – ujawniło skalę przemocy domowej wśród imigrantów, wstrząsnęło bezpieczną wyspą, całą Wielką Brytanią i Polską.

Mieszkaliśmy w Chateau Vermont, udającej zabytek siedzibie szkoły muzycznej kilka kilometrów na północ od Saint Helier, rozmawialiśmy z imigrantami i przeglądaliśmy archiwa. Mieliśmy już wracać do Warszawy.

W piątek, 30 czerwca, spotkaliśmy się jeszcze z Richardem Heathem, reporterem jedynego dziennika na wyspie „Jersey Evening Post”, który relacjonował wydarzenia z 2011 roku. Opowiadał nam o szoku, jaki przeżyli mieszkańcy, kiedy okazało się, że w letnie popołudnie perfekcyjnie zintegrowany imigrant w 15 minut dokonał masowego morderstwa.

A potem dodał, że w poniedziałek, 3 lipca, na wyspie rozpęta się piekło, przy którym sprawa Damiana będzie mało znaczącą błahostką.

W czasie weekendu poszliśmy na długi spacer wzdłuż klifów w okolice Devil’s Hole, na północnym wybrzeżu wyspy. Wychodząc z gęstego lasu, minęliśmy porośnięty rzęsą staw z dwumetrowym posągiem diabła. Jeszcze chwila i zza drzew wyłoniło się turkusowe morze i ścieżka po horyzont. Widok obezwładniał.

A w poniedziałek rano wszystkie lokalne serwisy poinformowały, że w południe w siedzibie państwowego archiwum wyspy – Jersey Archives – szef lokalnego rządu wygłosi oświadczenie, a następnie przedstawi raport z dochodzenia specjalnej komisji powołanej trzy lata wcześniej przez parlament – Jersey Care Inquiry. Po Saint Helier, stolicy wyspy, krążyły już wozy transmisyjne Sky News i BBC, reporterzy z amerykańskim akcentem pytali o drogę do przeszklonego budynku archiwum.

Zwykle na rządowe konferencje przychodzi trzech miejscowych dziennikarzy, którzy znają się z ministrami po imieniu. Korespondenci z dużej wyspy zaglądają tu raczej, żeby sprawdzić, którzy celebryci wylegują się na plażach. Tym razem było ich na wyspie kilkunastu. Poszliśmy za nimi i o 11.45 czekaliśmy w tłumie na Iana Gorsta – szefa rządu. Kilku reporterów miało w rękach grube biało-niebieskie księgi. Oni już wiedzieli. Ostrzegali, że są fragmenty, których wprost nie da się czytać. Świadectwa okrucieństwa i bezradności, scenariusze horroru.

W końcu, nieco spóźniony, pojawił się Gorst. Stanął za mównicą blady i spięty. Przypomniał, że przez ostatnie cztery lata nad raportem pracowała specjalna niezależna komisja. Jej członkowie przesłuchali ponad 600 osób.

Premierowi łamał się głos. Wyglądał, jakby miał się rozpłakać.

– Zawiodły nasze instytucje oraz my sami. Zawiedliśmy dzieci, które potrzebowały troski i opieki. Nie chcieliśmy ich słuchać, nie chcieliśmy im wierzyć, zamiataliśmy prawdę pod dywan, bo tak było najłatwiej. Ludziom bardziej niż na dobru dzieci zależało na spokoju. Także dziś dzieci są zagrożone. Jestem wstrząśnięty, przepraszam.

Zapadła cisza, którą przerwał korespondent jednej z brytyjskich telewizji:

– No to przeprosiłeś. Co teraz?

Niektórzy uważali łzy Gorsta za krokodyle. Wiedzieliśmy też już, że mieszkańcy zaklinają rzeczywistość, opowiadając, że żyją w raju, do którego zło, jeśli już się zakradnie, to przez przypadek, gdy pomyli drogę na większą wyspę lub na kontynent. Ale kaliber zbrodni, o której właśnie usłyszeliśmy, był nie do uwierzenia.

We wtorkowe południe poszliśmy do parlamentu na konferencję prasową grupy wściekłych, opozycyjnych wobec rządu polityków, aktywistów i blogerów, którzy od lat podejrzewali, że na wyspie dochodzi do nadużyć, zabiegali o ujawnienie prawdy, ukaranie winnych i powołanie komisji. Dziennikarzy była garstka, głównie związanych z miejscowym rządem. Pytali, czy to nie przesada, że prace komisji kosztowały aż 23 miliony funtów, i czy publikacja raportu nie odbije się na reputacji Jersey. Przecież nikomu nie jest potrzebny skandal. Centrum światowych finansów, jakim jest Jersey, nie przetrwa bez spokoju. Pieniądze potrzebują ciszy.

– Dlaczego nie pytacie o dzieci i o ich oprawców, którzy wciąż są na wolności? Co mnie obchodzi reputacja? – denerwował się człowiek w rozciągniętych dresach, który przedstawił się jako niezależny bloger Rico Sorda. Kręcił głową z niedowierzaniem.

– Nie pozwólmy, żeby kłopotliwy raport zamieciono pod dywan – dopowiadał jego kolega, łysy, bez lewej dłoni, autor bloga voiceforchildren.blogspot.com Neil McMurray.

Komisja ustaliła ponad wszelką wątpliwość, że co najmniej od 1945 roku do dnia dzisiejszego dzieci były molestowane seksualnie, gwałcone, fizycznie i psychicznie maltretowane. Na masową skalę. W warunkach bliskich społecznemu przyzwoleniu. Za wiedzą rządzących. Lekceważone przez wszystkich ofiary długo siedziały cicho, a kiedy przestały, jedyna gazeta na wyspie napisała, że dzieci dostawały klapsy na goły tyłek mokrym ręcznikiem.

– Dlaczego – Neil McMurray prawie krzyczał – nie wspominacie o zgwałconym chłopcu, któremu pękł odbyt. Przecież z raportu jasno wynika, że także dziś dzieci mogą być w niebezpieczeństwie!

– Do tego wszystkiego okazuje się, że bywali u nas także Jimmy Savile, słynny didżej z BBC, i były premier Wielkiej Brytanii Edward Heath. O tym pierwszym wiadomo na sto procent, że był notorycznym pedofilem, wobec drugiego są silne oskarżenia. Heath przypływał na Jersey swoją łódką „Poranna Chmura”. Po wyspie krążą opowieści, jak zabierał na imprezowe rejsy małych chłopców z Haut de la Garenne. Jeden miał wejść na pokład i nigdy nie wrócić. Dlaczego nasza policja się tym nie zajmie?! To są, kurwa, wolne żarty!

– Zobaczycie, nic się nie zmieni. Pieprzone _Jersey way_! – krzyczał człowiek bez ręki.

Po konferencji podeszliśmy do niego.

– Że skąd jesteście?

Wiedzieliśmy już, że tu wrócimy.

Neil McMurray

W grudniu 2018 byliśmy znów na Jersey.

– Nic się, kurwa, nie zmieniło – powiedział Neil na powitanie. – Wiedziałem, że tak będzie.

Tak jak poprzednio zatrzymaliśmy się w Chateau Vermont. Miejscowa fundacja, która wspiera artystów i dziennikarzy, wciąż miała umowę ze szkołą muzyczną na podnajem pokoi dla gości. W fundacji wiedzieli, czym będziemy się zajmować. Dla nich to żaden problem, ale powiedzieli, żebyśmy nie rzucali się w oczy.

– Bo wiecie, _Jersey way_…

Nie wiedzieliśmy dokładnie, o jaką drogę może chodzić, ale już drugiego dnia okazało się, że nierzucanie się w oczy będzie trudne. Sekretarka z biura jednego z posłów zajmujących się kulturą zadzwoniła do fundacji. Zapowiedziała wizytę urzędnika, który chciałby nas poznać i porozmawiać o tym, jak to jest być reporterem z Polski na tej pięknej wyspie. Wzięliśmy tę zapowiedź za dobrą monetę.

Tymczasem umówiliśmy się z Neilem McMurrayem. Przeczytaliśmy już wcześniej bloga, którego prowadził, i wiedzieliśmy, że to nasz sprzymierzeniec: odważny, niezmordowany, podejrzliwy i wkurzony.

Z rybaka łowiącego kraby na wielkich kutrach, któremu maszyna urżnęła dłoń, stał się aktywistą i amatorskim dziennikarzem śledczym, pierwszym w historii Jersey! Nie rozumiał, dlaczego lokalni reporterzy nie zadają politykom niewygodnych pytań w sprawie wykorzystywania dzieci, więc sam zaczął je zadawać.

Na spotkanie zaproponował kawiarnię niedaleko portu. Cafe Curiosity (ang. ciekawość) to miejsce z podłą kawą i wytartymi skórzanymi sofami, skrzypiącymi fotelami i chybotliwymi stolikami błagającymi o przetarcie. Klientelą są miłośnicy planszówek i książek Tolkiena. Prawnicy, księgowi, doradcy finansowi z okolicznych biurowców ani politycy nigdy tu nie zaglądają. Miejsce, choć miłe, jest dla nich zbyt obskurne.

„Niech pan da spokój”

Był rok 2005. Chwilę wcześniej McMurray, doświadczony szyper, wyprawiający się po kraby i ryby na Morze Północne i Atlantyk, stracił prawą dłoń – wypadek potworny, ale nie tak znów rzadki na wielkich rybackich kutrach. Wystarczyła, jak mówi, chwila nieuwagi. Po wymarzonej karierze zostały renta, wspomnienia i parę oprawionych zdjęć na ścianie w salonie. Plan na resztę życia zakładał więcej czasu w domu z żoną i dziećmi, spokój oraz weekendowe wędkarstwo w którejś z rajskich zatoczek.

Neil zdążył złowić parę śledzi, gdy plany trafił szlag. Oto jedna z bliskich mu osób – dziecko – doświadczyła przemocy. Typowy bullying. Eksrybak postanowił przyjść z pomocą i złożył skargę do dyrekcji szkoły – o szczegółach nie może mówić, taką ma umowę z sądem. Ale najpierw skarga długo pozostawała bez odpowiedzi, a później sprawę starano się zamieść pod dywan. Na nic pisma, telefony, tłumaczenie, na nic argumenty prawne. Dobro dziecka zdawało się nikogo nie interesować. Nie chcąc więcej odbijać się od ściany, Neil poszedł do mediów. Sądził, że jeśli przyniesie lokalnej gazecie gotowy temat, redakcja się zainteresuje, reporter zbada sprawę, wreszcie artykuł ujawni skalę nadużyć. Ale stało się inaczej. Zamiast artykułu Neil dostał telefon od ważnego polityka: „Panie McMurray, niech pan już da spokój. Nie wygra pan. Zdaje się, że pana prawnik radzi panu podobnie”.

– O w mordę, pomyślałem – opowiadał Neil. – A skąd on niby wie, o czym rozmawiam ze swoim adwokatem?! Doniosła mu redakcja gazety! Było tak jak w tym powiedzeniu: „Jeśli ty nie zajmiesz się polityką, polityka zajmie się tobą”. I mną się zajęła.

Neil poczuł przerażenie i bezradność.

– Przypomniałem sobie wtedy, że jest internet. Coś o nim słyszałem, gdy pracowałem na morzu, ale nie wiedziałem, jak działa. Boże, ja nawet nie wiedziałem, jak włączyć komputer!

W dniu, w którym kupił pierwszego laptopa, urodził się po raz drugi.

Miał 40 lat, gdy założył pierwsze konto e-mailowe, a później bloga, gdy zaczął odwiedzać czaty i fora. Szybko zrozumiał, że nie jest wariatem, że nie jest sam, że przed nim już także inni narzekali na wyspiarską korupcję i uświęcone tradycją niedemokratyczne zasady.

Inni, czyli na przykład Stuart Syvret. Wieloletni senator i minister zdrowia coraz częściej pojawiał się w komentarzach internautów – jako polityk wyjątkowy, który nie boi się otwarcie krytykować kolegów z rządu.

Neil:

– Poszedłem do Stuarta i mówię: „Nie możesz się poddać, musisz nadal walczyć. Pomogę ci założyć bloga!”. I pomogłem.

Drugi towarzysz broni to Rico Sorda – miłośnik dresów, którego widzieliśmy na konferencji prasowej w parlamencie. Z Neilem poznali się w zimowy wieczór wiele lat temu, gdy obaj wybrali się na spotkanie nowo utworzonej grupy Time4Change (Czas na Zmianę). Jej założycielem był Montfort Tadier, młody lewicowy polityk, który wzywał do rozliczenia rządzących za stare grzechy. W marcu 2008 roku Tadier zorganizował manifestację przeciwko tuszowaniu dawnych zbrodni na dzieciach – w demonstracji przed siedzibą parlamentu wzięło udział kilkaset osób, co jak na wyspiarskie warunki było frekwencyjnym sukcesem. Uczestnicy przyszli na protest z żonkilami – symbolem nadziei na lepszą przyszłość. Ale Neil i Rico uznali, że konieczna jest poważniejsza presja na zmianę.

Neil:

– Po jednym ze spotkań Rico zaoferował, że podwiezie mnie do domu. Po drodze obaj stwierdziliśmy, że gadaniem przy kawie i herbatnikach, a nawet za pomocą protestów, niczego nie zdziałamy. Zróbmy coś razem, zaproponowałem. I tak powstał Team Voice – czyli nasza dwuosobowa miniredakcja.

Blogerzy prowadzili dziennikarskie śledztwa, zadawali politykom niewygodne pytania, a wyniki swojej pracy publikowali w internecie. Robią to do dziś.

Neil spojrzał na nas uważnie:

– Chcecie zrozumieć, dlaczego to nieszczęście trwa na Jersey 70 lat? Zacznijcie od Grahama Powera i Lenny’ego Harpera, dwóch najlepszych gliniarzy, jakich w życiu widziałem. Przyjezdnych, oczywiście. Już ich wygnano z wyspy.

Zrozumieliśmy, że mamy na Jersey idealnego przewodnika.

Ofiara: Giffard

Niedaleko naszego domu w Gorey działał burdel, do którego przychodzili niemieccy żołnierze – to było w czasie okupacji, około 1941 roku. Mój ojciec – bardzo religijny – był wówczas członkiem Armii Zbawienia i otwarcie potępiał prostytucję. Pewnego razu o swoich zastrzeżeniach powiedział koledze, którego córka pracowała w burdelu – ten poszedł ze skargą do centeniera, nakłamał i powiedział, że mój ojciec nie nadaje się do opieki nad dziećmi. I tyle wystarczyło, nie było rozprawy sądowej, niczego takiego. Po prostu centenier nakazał umieścić mnie w ośrodku Jersey Home for Boys (jego nazwę zmieniono później na Haut de la Garenne). Miałem wtedy sześć lat.

Pamiętam duży budynek z granitowymi kolumnami, na których wyryte były litery JHFB – Jersey Home for Boys, oraz maszt z flagą i wysoką wieżę z dzwonem, w który uderzano, by zwołać nas na obiad i kolację. Teren wokół należał do ośrodka – razem z innymi chłopcami obrabialiśmy pola uprawne na wschód, północ i południe od budynku. Przy placówce znajdowały się chlew i kurnik – kury trzymaliśmy dla jajek. Po wojnie hodowaliśmy też króliki.

Personel składał się z trzech osób – dyrektor, pielęgniarka i gospodyni nie byli w stanie upilnować 150 chłopców, dlatego do pomocy wyznaczali starszych wychowanków. Wielu z nich to byli młodociani przestępcy, pospolite łobuzy, którzy chętnie terroryzowali najmłodszych. Pamiętam na przykład, jak znaleźli duży, napędzany ręcznie generator prądu, zmoczyli mi nogi, owinęli każdą nogę drutem i włączyli maszynę. Razili mnie prądem, a ja wyłem z bólu. Potrafili też rzucać w nas lotkami i okładać kijami.

Jeśli pominąć przypadki znęcania się nad młodszymi, okres do 1947 nie był jednak najgorszy. Musieliśmy pracować w polu, prać, pastować podłogi, obierać ziemniaki, ale jednocześnie mieliśmy wycieczki, konkursy budowania zamków z piasku, chodziliśmy do kina na nieme filmy. Oczywiście wojenna okupacja oznaczała też różne niedobory – na przykład brakowało butów, więc chodziliśmy boso po ściernisku, po kałużach, po śniegu. Trzewiki zakładaliśmy jedynie na wyjścia do kościoła.

W 1947 w JHFB zjawili się nowi pracownicy, w tym nowy dyrektor wraz z żoną, która została gospodynią całego ośrodka. Zapowiadali zmiany na lepsze, ale w praktyce okazali się potworni. Nie mieli żadnych pedagogicznych kwalifikacji. Znęcanie stało się jeszcze częstsze. Moją główną prześladowczynią była gospodyni – miała swoich ulubionych chłopców, „beniaminków” – im żyło się dobrze i wygodnie. My zaś, którzy nie zaliczaliśmy się do ulubieńców, przeżywaliśmy koszmar.

Pamiętam, jak zabrała mi organki, które dostałem z okazji świąt – przekazała je jednemu z beniaminków, a mnie powiedziała, żebym się nie mazgaił, bo przecież i tak nie mam talentu muzycznego. Albo gdy wydawała słodycze, wysyłała mnie na koniec długiej kolejki, a później mówiła, że cukierki się skończyły – co było kłamstwem, bo widziałem, jak wkładała je do kieszeni.

Kary cielesne były na porządku dziennym. Wystarczyła plamka na butach i już dostawało się po głowie. Za wszystko byliśmy bici rózgą. W zasadzie mogliśmy całymi dniami chodzić z wyciągniętą dłonią, bo personel bił nas bez przerwy. Jeden z opiekunów torturował nas podczas nauki pływania – wrzucał nas po prostu na głęboką wodę i kazał pływać. Chłopcy się topili, dławili, kaszleli. Także za przeklinanie groziła straszna kara – szorowanie buzi szarym mydłem i twardą szczotką. Z podrażnionych dziąseł i języka lała się krew. Musieliśmy na to patrzeć – żeby wiedzieć, co może nas czekać.

Wielu próbowało uciekać – ja również. Pamiętam, jak gospodyni nie zabrała mnie na wycieczkę na Guernsey. Zostawiła mnie i paru kolegów na cały dzień bez jedzenia. Byliśmy głodni, więc się zbuntowaliśmy, przeszliśmy pod płotem i pobiegliśmy do mojego rodzinnego domu. Zobaczył nas pracownik poczty i podkablował dyrektorowi. Z całej grupy dyrektor wezwał tylko mnie i sprał mnie pasem.

Goście mogli nas odwiedzać tylko raz w miesiącu – a każda wizyta, tak jak w więzieniu, była ściśle nadzorowana przez starszych chłopców lub opiekunów. Musieliśmy kłamać, że wszystko w porządku, wiedzieliśmy, że nie możemy się wyżalić, bo czekałaby nas kara. Kiedy wychodziliśmy z placówki, też znajdowaliśmy się pod ścisłym nadzorem. Byliśmy prowadzeni do miejsca docelowego, jakby to był przemarsz wojskowy; szliśmy w grupach, a starsi chłopcy nas pilnowali.

Pamiętam, że raz przyznałem w rozmowie z kolegą, że jest mi ciężko i źle – chwilę później siedziałem na pace ciężarówki i jechałem do szpitala psychiatrycznego w Saint Saviour. Chcieli ze mnie zrobić wariata. Gospodyni liczyła, że zostanę tam na stałe. Na szczęście trafiłem na doktora Darlinga, którego znałem z Armii Zbawienia. Lekarz był wściekły, gdy mu powiedziałem, dlaczego wysłano mnie na badania, i zrobił awanturę. Gdyby nie on, pewnie zostałbym w tym psychiatryku na dobre, tak jak wielu innych chłopców. Po powrocie do JHFB oczywiście dostałem lanie, ale nigdy więcej już nie straszono mnie zamknięciem w szpitalu.

Ludzie pytają, dlaczego nie chodziliśmy ze skargami do nauczycieli w szkole albo na policję. Ale to przecież nie było wcale proste. Baliśmy się kar. Wiedzieliśmy, że jeśli zwierzymy się komukolwiek, personel i tak się dowie, a wtedy będzie po nas.

Często się zastanawiam, dlaczego nikt z władz wyspy się nami nie interesował. Dochodzę do wniosku, że nikomu na nas nie zależało. Przez 10 lat, które spędziłem w placówce, urzędnicy czy pracownicy socjalni ani razu nie przyszli z kontrolą. Ani razu.

Po opuszczeniu JHFB miałem traumę. Wszystkiego się bałem, nawet wyjścia do sklepu po zakupy. Nie umiałem dobrze czytać ani pisać, nie znałem się na zegarku. Zaczepiłem się w końcu w Armii Zbawienia i do dziś tam pracuję. Kontynuowałem naukę i zdawałem kolejne egzaminy, choć było to bardzo trudne.

Czas spędzony w ośrodku wpłynął także na moje relacje z kobietami i przyczynił się do rozpadu obydwu moich małżeństw. Od wielu lat borykam się z depresją. Odczuwam wściekłość, gdy myślę o dzieciństwie spędzonym w JHFB. Mówiłem o tym publicznie podczas jednej z demonstracji ruchu Time4Change przed siedzibą parlamentu w Saint Helier. Dostałem mikrofon i opowiedziałem swoją historię – na koniec rzuciłem, że nie może być zgody na tak okrutne traktowanie dzieci. Otrzymałem oklaski i wiwaty. Przez chwilę bałem się nawet, że zostanę aresztowany, ale myślę, że tłum rzuciłby się na policjantów, gdyby spróbowali mnie tknąć.

Historię Giffarda oraz pozostałych ofiar (niektóre imiona zostały zmienione) cytujemy w wersjach skróconych za dokumentami zawartymi w raporcie niezależnej komisji badającej historyczne przypadki molestowania dzieci w ośrodkach opiekuńczych na Jersey (Independent Jersey Care Inquiry Report): jerseycareinquiry.org.

Wśród tysięcy dokumentów załączonych do raportu znajdują się między innymi policyjne zeznania ofiar, zeznania składane na forum komisji, oświadczenia ofiar, stenogramy z przesłuchań oskarżonych, korespondencja urzędnicza (w tym pracowników policji, służb opiekuńczych, wymiaru sprawiedliwości), policyjne raporty ze śledztw, archiwalia z poszczególnych ośrodków.02 GRAHAM POWER

Nadinspektor Graham Power siedzi naprzeciwko nas w lobby hotelu Golden Lion przy głównej ulicy w angielskim Northallerton, rodzinnym mieście swojej żony. Osiedli tu po tym, jak w 2008 roku w atmosferze skandalu odwołano go z Jersey, a następnie poproszono policję z angielskiego hrabstwa Wiltshire, by przyjrzała się nadużyciom, jakich rzekomo miał się dopuścić. Nigdy nie przyznał się do żadnego błędu.

Power nie był chętny do rozmów o roku 2008. Zgodził się dopiero wtedy, gdy poręczył za nas Neil McMurray. Policjant i bloger znali się z czasów wspólnej walki o przerwanie zmowy milczenia. Dlatego w odpowiedzi na maila od Neila Power napisał uprzejmie i formalnie: „Mógłbym uczynić się dostępnym od połowy lutego”.

Skorzystaliśmy z dostępności i wsiedliśmy do pociągu na londyńskim dworcu King’s Cross. Po dwóch i pół godziny byliśmy w Yorkshire.

Wyprostowany, jasnooki, urzędowo uprzejmy, musi mówić coraz głośniej, żeby można go było usłyszeć zza kawiarnianego stolika. Środa w Northallerton jest dniem targowym, więc kiedy zbliża się pora lunchu, lobby zaludnia się emerytami z siatkami na kółkach. Młodych ludzi nie widać na ulicach, podobnie jak kolorowych. Miasto jest ucieleśnieniem wyobrażenia Starej Dobrej Anglii, gdzie ceni się tradycję i porządek i gdzie 80 procent mieszkańców zagłosowało za brexitem.

Graham Power należy do tego porządku i teraz, z lekko uniesionymi brwiami, obserwuje, jak po trzech minutach wyławiamy torebkę herbaty z małego dzbanka z wrzątkiem. Nie taka jest właściwa kolejność działania. Należało odczekać, aż esencja naciągnie w małym dzbanku. Następnie wlać część do filiżanki i uzupełnić wodą. Potem wlać wodę z dużego dzbanka do małego i mieć pewność, że otrzyma się herbatę o podobnej mocy.

W 1966 roku Power wstąpił do drogówki w Middlesbrough. Osiem lat później trafił do szkoły policyjnej w Bramshill i jego kariera nabrała przyspieszenia. Studia w Queens College w Oksfordzie skończył z wyróżnieniem. Wrócił do Cleveland i odtąd zajmował już wysokie stanowiska. W 1988 roku został szefem dywizji w policji w North Yorkshire. W roku 1998 mianowano go asystentem głównego inspektora policji jej królewskiej mości z siedzibą w Edynburgu. Przeprowadzał inspekcje szkockich sił policyjnych, odpowiadał za bezpieczeństwo wielkich konferencji Commonwealthu.

A potem przyszedł rok 2000. Power świętował 34. rok pracy w policji, mógł przejść na emeryturę i odpocząć, ale zamiast tego wysłał aplikację do Saint Helier. Policja na wyspie Jersey szukała nowego szefa, a on czuł się na siłach i nie znosił bezczynności. Prawdą jest też, że jego CV oraz wiek okazały się nieodpowiednie, żeby objąć inne stanowisko w Szkocji, na które aplikował w pierwszej kolejności. Za to na Jersey odpowiednie były stawki. Znacznie wyższe niż w Edynburgu.

Rząd na Jersey był zmuszony zatrudnić szefa spoza wyspy, ponieważ rekomendowała to Policyjna Komisja Jej Królewskiej Mości (Her Majesty Inspectorate of Constabulary). Zrobił to niechętnie, ale nie było wyjścia. Królewska komisja oceniła, że na wyspie zbyt często przymyka się oko na drobną przestępczość, zbyt wolno rozwiązuje się poważniejsze przestępstwa oraz że zdarzają się przypadki korupcji. W związku z tym większe śledztwa przekazuje się policji w Devon i Exeter na dużej wyspie. Trzeba się modlić, żeby uzyskały priorytet i któryś z doświadczonych angielskich policjantów zechciał wsiąść do samolotu i przylecieć do Saint Helier. I żeby nie było wtedy akurat mgły nad kanałem, która uniemożliwi lądowanie. Między październikiem a kwietniem mgła jest na porządku dziennym.

Power – który odnosił sukcesy w Anglii i

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: