Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Włoska symfonia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 czerwca 2021
Ebook
19,99 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,99

Włoska symfonia - ebook

Kiedy nauczycielka proponuje Mariannie wyjazd do Włoch i występy z orkiestrą sławnego Antonia Balamonte, ta bez wahania przyjmuje propozycję. Nic dziwnego, dziewczyna od dawna marzy o skomponowaniu niezwykłej symfonii. Krajobrazy gorącej Italii mogą jej tylko w tym pomóc. Marianna Wisłocka poważnie traktuje swoją profesję. Jest flecistką, przed którą właśnie otwierają się drzwi do wielkiej kariery. Nie może pozwolić, by nieśmiałość zatrzasnęła je z impetem. Na miejscu okazuje się, że Maestro odznacza się znacznie większą charyzmą niż Marianna mogłaby przypuszczać. Zafascynowana flecistka daje się ponieść zmysłom. Ale czy to zaprowadzi ją do realizacji marzeń?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-268-0624-3
Rozmiar pliku: 387 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

PROPOZYCJA

Słoneczny wtorek dziesiątego czerwca dwa tysiące czternastego roku nie był takim samym dniem, jak każdy inny tej wiosny, przynajmniej nie dla Marianny Wisłockiej, studentki trzeciego roku Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie. W końcu nie zawsze otrzymuje się propozycję wyjazdu do Włoch, by dołączyć do jednej z najlepszych orkiestr świata. Zwłaszcza jeśli właśnie usiadło się przed surowym czterdziestoparoletnim obliczem nauczycielki, by zdawać egzamin z historii muzyki i ma się całkowitą pustkę w głowie, pomimo całonocnego wkuwania. Jeśli do tego jest się nieśmiałą osobą, u której spotkania _tête-à-tête_ wywołują drżenie kolan, to taki egzamin powinien skończyć się katastrofą, a nie ofertą pracy. A jednak życie potrafi czasem zaskakiwać i niezwykłe historie zdarzają się naprawdę.

Kiedy Marianna skończyła nietypowe spotkanie z profesor Krystyną Zakrzewską, zwaną przez studentów, z powodu jej wrednego charakteru, Zadrą, poczuła, że musi natychmiast zaczerpnąć świeżego powietrza i na spokojnie przemyśleć otrzymaną właśnie propozycję. Wychowana w niewielkim miasteczku otoczonym polami i lasami tęskniła do bezkresnych przestrzeni. Nie umiała przywyknąć do gwaru Warszawy, która, jak jej się zdawało, nigdy nie zasypia, i do ludzkiej masy, przelewającej się przez ulice centrum. Rano przypływ, wieczorem odpływ, miasto jest niczym morska fala. Mimo to i tutaj potrafiła znaleźć oazę spokoju. Były nią Łazienki Królewskie, park, w którym czuło się powiew historii i nutkę romantyzmu.

Gdy dotarła do niego po półgodzinie, przysiadła na ławce schowanej w cieniu okazałego dębu nad zielonkawym stawem, niedaleko Pałacu na Wodzie. Przez chwilę przyglądała się kaczkom drepczącym po krótko przystrzyżonym trawniku, a następnie zamknęła oczy. Starała się wyciszyć, jednak myśli, niczym galopujące konie, tętniły w jej głowie. O co w tym wszystkim chodzi? – zastanawiała się. Dlaczego Zadra wybrała właśnie mnie spośród wszystkich swoich studentów? Przecież Miarczyńska i Zaręba też nieźle radzą sobie z fletem, wygrały nawet kilka konkursów, a w dodatku potrafią podlizywać się profesorom. Ja nigdy nie byłam w tym dobra, zresztą to nie w moim stylu. A może właśnie dlatego Zadra mnie ceni? Powiedziała mi dziś tyle komplementów... Być może ta jej sztywna poza to tylko pozory, pancerz, który zakłada, kiedy idzie na uczelnię? Może wcale nie jest wredną jędzą? Mogłabym się o tym przekonać, gdybym z nią pojechała do Włoch i zagrała w _Balamonte’s Orchestra_... No i poznałabym Maestra. Śmieszne, zaczęłam go nazywać tak samo jak Zakrzewska... Bo też dyrygent i kompozytor, Antonio Balamonte, jest naprawdę Mistrzem. A jego _Symfonia Księżycowa_ to prawdziwy majstersztyk!

Marianna zaczęła nucić pod nosem jej fragment, a dokładnie czwartą część nawiązującą do ronda, ale jeszcze bardziej ekspresyjną i zwariowaną. Symfonia! To było coś, co sprawiało, że rosły jej skrzydła. Uwielbiała i te tradycyjne trzy-, czteroczęściowe utwory Szostakowicza, Prokofiewa, Strawińskiego, i te niekonwencjonalne, odległe od klasycznego wzorca, z nowoczesnym użyciem instrumentów, takie jak _I Symfonia_ Pendereckiego czy właśnie dzieła Balamontego. Gdy ich słuchała, czuła w sobie ogień, a jej szczupłe ręce pokrywały się gęsią skórką. Doznawała wewnętrznego drżenia, jakby zaraz miała wspiąć się na szczyty rozkoszy. To była prawdziwa podnieta i... jedyna, jaką znała. Bo choć Marianna skończyła już dwadzieścia trzy lata, to w sprawach damsko-męskich była całkowicie zielona. Nie żeby się nimi nie interesowała, czy żeby nie odczuwała kobiecych potrzeb, ale po prostu na ich zgłębienie nie było okazji. Od trzeciej klasy gimnazjum spotykała się z jednym i tym samym chłopakiem – Maćkiem, który był wyznawcą wielce surowych, i niestety staromodnych, zasad. Twierdził, że na prawdziwe zbliżenia przyjdzie czas po ślubie, a teraz ograniczał się jedynie do penetrowania jej jamy ustnej językiem, w czym nie był zresztą mistrzem, drobnych pieszczot i... drapania po plecach. To znaczy przede wszystkim sam lubił być drapany. Potrafił spędzać długie minuty odwrócony tyłkiem do Marianny i wzdychać z powodu przyjemności, jaką czerpał z tak zwanego kiziania.

Dziewczyna została wychowana przez wiecznie zapracowaną matkę, asystentkę jednego z trzech dentystów, jakich posiadał Miechów, i ojczyma – wojskowego o porywczym usposobieniu i manii kontrolowania wszystkich i wszystkiego. Swoje kobiece pragnienia zastępowała nieustannymi ćwiczeniami gry na flecie i słuchaniem symfonii.

Miała też wielkie marzenie. Wyobrażała sobie, że kiedyś sama stworzy taki utwór, wzniesie się na wyżyny kompozytorskich umiejętności, popuści wodze fantazji i sprawi, że cały muzyczny świat oszaleje na jej punkcie. To pragnienie pielęgnowała w sobie od dnia, w którym w pewną Wigilię Bożego Narodzenia, jako ośmioletnia dziewczynka, usłyszała w miejscowym kościele wykonanie utworu symfonicznego. Co prawda była to jedynie symfonia kameralna, grana przez niewielką orkiestrę smyczkową, ale i tak całkowicie zawładnęła jej sercem. Dziewczyna właśnie wtedy zaczęła błagać rodziców, by kupili jej jakiś instrument. Miała nadzieję, że otrzyma pianino albo cudowne skrzypce w bursztynowym kolorze, ale ponieważ w ich domu nigdy się nie przelewało, to na urodziny wręczono jej... fujarkę. Inne dziecko pewnie by się podłamało i rzuciło w kąt niewydarzony prezent, ale nie ambitna Marianna. Zgodnie z zasadą, że jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, dziewczynka szybko związała się uczuciowo z tym instrumentem.

Popiskiwania fujarki, początkowo nieskładne, a powoli przypominające zalążek melodii, słychać było od rana do nocy w całej okolicy. Wprawiało to rodziców dziewczynki w prawdziwe zakłopotanie. Obawiali się, że sprawa fujarkowych jazgotów trafina posiedzenie rady miasta i zostaną obciążeni karą pieniężną za zakłócanie publicznego spokoju. Cóż było robić? Ponieważ córka nie chciała słyszeć o zaprzestaniu muzycznych ćwiczeń, postanowili oddać ją pod skrzydła osoby, która zdoła z niej wykrzesać bardziej okazałe dźwięki. I tak oto Marianna trafiła do ogniska muzycznego w domu kultury, prowadzonego przez starą pannę o rozłożystych biodrach, wypielęgnowanych dłoniach i całkiem ładnej twarzy.

Zofia, bo tak jej było na imię, od dłuższego czasu przeżywała katusze, gdyż w małym miasteczku nie mogła znaleźć choćby minimalnego przebłysku talentu. I właśnie nosiła się z zamiarem porzucenia profesji instruktora muzyki, gdy w ręce wpadła jej prawdziwa perła. Zachwycona zdolnościami Marianny i jej doskonałym słuchem postanowiła, że zrobi z dziewczynki lokalną gwiazdę, którą będzie się mogła chwalić na dożynkach i odpustach. Pierwszym posunięciem nauczycielki było namówienie ojczyma Marianny do zakupu prawdziwego fletu, lśniącego instrumentu podobnego do tego, na jakim w dawnych latach grała jej ukochana Elżbieta Dmoch z zespołu 2 plus 1, teraz niestety pogrążona w głębokiej depresji. Muzyczna opieka nad zdolnym dzieckiem być może uratowała panią Zofię przed podobnym smutnym losem, za co była wdzięczna Bogu i rodzicom Marianny, a zwłaszcza jej ojczymowi, rosłemu mężczyźnie, który, nie wiedzieć czemu, przyprawiał ją o szybsze bicie serca.

Dziewczynka okazała się bardzo pilną uczennicą i po niedługim czasie mogła już występować z krótkimi utworami na szkolnych akademiach. Rozwijała się pięknie i pani Zosia doszła do wniosku, że grzechem by było zaprzepaścić taki talent. Ze zgrozą pojęła też, że uczennica niedługo ją przerośnie, i w sensie dosłownym, i pod kątem muzycznych umiejętności. Na szczęście miała tyle oleju w głowie, że nie zważając na własne ambicje, namówiła pana Pawła, który tak bardzo jej się podobał, by posłał pasierbicę do szkoły muzycznej. Jej zacna opieka na tym się nie skończyła. Gdy przyszedł właściwy moment, wstawiła się za swoją ulubienicą u jej rodziców, by zezwolili jej zdawać na warszawski Uniwersytet Muzyczny im. Fryderyka Chopina.

Początkowo pan Paweł nie chciał słyszeć o wyjeździe córki. Po pierwsze dlatego, że zamierzał mieć dziewczynę na oku, najlepiej zamkniętą pod kloszem zakazów i nakazów, a po drugie, nie po to tyle lat łożył na jej utrzymanie, by mu teraz na zatracenie do stolicy wyjechała. „Hobby to można mieć, ale po osiemnastej”, zwykł mawiać. Pani Zofia jednak tak długo i wytrwale, używając sobie tylko znanych sposobów, wierciła mu dziurę w brzuchu, że w końcu uległ i pozwolił Mariannie pojechać na egzaminy. Był pewien, że pasierbica sobie nie poradzi, nawet nie ze względu na brak zdolności, lecz z powodu drżenia kończyn wywołanego stresem, w tym palców potrzebnych do właściwego wykonania utworów, i z podkulonym ogonem wróci do domu.

Jakież było jego zdziwienie, gdy dziewczyna zjawiła się rozpromieniona niczym jutrzenka i rzuciła się w objęcia, równie zdziwionej jak on, matki. „Przyjęli mnie! Przyjęli!” – wołała i wykonała dziki taniec po ich trzypokojowym mieszkaniu. Co było robić? Sytuacja zmusiła go, by zebrać pieniądze na wynajęcie stancji i wysłać pasierbicę do tej niezbyt lubianej przez niego stolicy.

Tak więc pani Zofia miała prawdziwe zasługi w tej sprawie i Marianna była jej dozgonnie wdzięczna. Darzyła ją także niekłamaną sympatią, a nawet uważała, że kobieta jest największym, a może i jedynym dobrem Miechowa. Pewnie gdyby wiedziała, jak się sprawy mają między nauczycielką muzyki a jej ojczymem, miałaby na ten temat zgoła inne zdanie. Jednak czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, a pan Paweł i pani Zofia bardzo dbali o to, by żadne oczy niczego nie widziały...

W warszawskim parku zerwał się nagły wiatr, a mimo to Marianna cały czas siedziała na ławce i nuciła fragment symfonii Antonia Balamontego. Tak się w tym zapamiętała, że w jej głowie zaczęły powstawać dziwaczne obrazy. Gałęzie wierzby grały na smykach, kaczki na królewskim stawie wydmuchiwały powietrze z dziobów jak z puzonów, a dumny paw szarpał rozłożysty ogon, niczym struny wytwornej harfy. W tym parku wszystko było muzyczne i radowało się wraz z nią, że otrzymała dziś niezwykłą propozycję. Bo nawet jeśli z niej nie skorzysta, to i tak była dumna, że właśnie ją wybrała nauczycielka. Postanowiła, że musi to uczcić spacerem do kamiennego posągu Chopina. Miała nadzieję, że duch kompozytora, krążący niechybnie w okolicach pomnika, natchnie ją i ułatwi jej podjęcie właściwej decyzji. W końcu kto inny mógł to zrobić lepiej niż wielki Fryderyk!

Marianna minęła romantyczny Pałac na Wodzie, który wydawał jej się najpiękniejszą budowlą stolicy, i zmierzała ścieżką w stronę posągu mistrza, gdy nagle niebo zaciągnęło się stalowymi chmurami. Kap, kap, zadudniło o parasol zielonych liści kasztanowca, pod którym przechodziła. Dziewczyna spojrzała w górę i wystawiła twarz na powitanie deszczu. Gdy poczuła na policzku mokre muśnięcie, uśmiechnęła się od ucha do ucha. Znakomicie, wszystko się zgadza, pierwszy temat był utrzymany w dynamice piano, ale teraz wchodzą werble, a puzony i trąbki łączą się w jedność, symfonia nabiera mocy – myślała. Zupełnie jej nie przeszkadzało, że długie, lekko falowane włosy o barwie spadziowego miodu powoli stają się mokre i zaczynają przypominać strąki. Rozkoszowała się chwilą. Czuła, że świat stoi przed nią otworem i wszystko może się zdarzyć. Była prawie tak szczęśliwa jak w dniu, w którym dostała swój pierwszy instrument.

Tylko jak powiedzieć Maćkowi i ojcu o wyjeździe...? Już to widzę – myślała. – Chłopak rzuci mi się pod nogi niczym Rejtan z rozdartą koszulą i wymyśli milion argumentów, dlaczego nie powinnam jechać. A tata...? Ech, z nim nie da się nawet rozmawiać, on wszystko wie najlepiej i zawsze jest przeciwny moim planom! Powie, żebym wybiła sobie ten wyjazd z głowy, zabrała się za ćwiczenia gam i naukę, choć przecież przede mną wakacje, albo żebym pomogła mamie pucować mieszkanie. Bo wszystko musi lśnić i stać wyprężone jak żołnierze na warcie. No, może jeszcze zaproponuje mi pracę w cukierni u wuja Zdziśka, gdzie pachnie wanilią i lukrem tak mocno, że aż się zbiera na wymioty. Ojciec będzie się cieszył, że napchają mnie tam pączkami i obleśną bitą śmietaną, i może nareszcie się zaokrąglę. Będzie mnie w końcu za co złapać, a w razie potrzeby, to i w co mi przyłożyć. Wiem, że muszę zapomnieć o pięknej Italii, nie dla mnie gra w orkiestrze Maestra. – Marianna zwiesiła smutno głowę. To się po prostu nie uda, żebym nie wiem jak się starała.

Wnet symfonia ucichła w głowie dziewczyny, park stracił cały romantyczny urok, a deszcz stał się zwyczajny. Powiało chłodem.

_________

Według prognozy pogody dla Warszawy i okolic trzynasty czerwca miał być pięknym dniem. Wschód słońca zapowiedziano na czwartą piętnaście, temperatura miała sięgnąć dwudziestu trzech kresek, opadów nie przewidziano, a jednak dla Marianny Wisłockiej poranek zaczął się pechowo. I to nawet nie dlatego, że jeden z kotów gospodyni stancji, na której mieszkała, nasikał jej do buta. Większym problemem dla dziewczyny było to, że skończyła się paczka biurowych spinaczy, których wyginanie i łamanie koiło jej nerwy. I to właśnie wtedy, gdy ich najbardziej potrzebowała! Marianna miała za sobą nieprzespaną noc, poświęconą na rozmyślania, a mimo to nadal nie wiedziała, jak ma powiedzieć Zadrze, że nie skorzysta z jej propozycji.

Ona przecież tego nie zrozumie – dręczyła się dziewczyna, wystukując obcasami nerwowy rytm na korytarzu Uniwersytetu Muzycznego. Ja sama nie wierzę, że chcę jej odmówić. Jest mi aż niedobrze i najchętniej zamiast do gabinetu Zakrzewskiej, skręciłabym do kibla. – Wzdrygnęła się. Nigdy nie będę umiała stworzyć symfonii, bo nie mam na tyle odwagi i polotu! Jestem zwykłym tchórzem, a moja wyobraźnia jest zamknięta w zaścianku bylejakości. Ot, cała ja, Marianna Wisłocka, dziewczyna, która marzyła o tym, by zostać artystką, a jest... ech!

– O! Witaj, moja droga, mam nadzieję, że idziesz właśnie do mnie. – Z rozważań wyrwał ją głos Zadry, na którą prawie wpadła.

– Dzień... dzień dobry, pani profesor – wydukała. – Ja...? Planowałam do pani zajrzeć, tylko muszę jeszcze... – Zaczęła gorączkowo szukać w głowie jakiejś wymówki, by odwlec moment, w którym przyzna się do decyzyjnej klęski i przy okazji załapie pałę z egzaminu z historii muzyki.

Przecież Zadra wyraźnie wczoraj sugerowała, z czym może wiązać się odmowa... Była kobietą, która nie znosi sprzeciwu, i Marianna wiedziała, że zrobi sobie z surowej nauczycielki wroga, a to wcale jej się nie uśmiechało. Jednak najbardziej było jej żal, że nie pozna Maestra. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że to wielka strata. Niewidzialna magnetyczna siła ciągnęła ją w stronę tego człowieka, którego przecież nie znała, a który w zaskakujący sposób był jej bliski.

– Swoje sprawy załatwisz później, a teraz chodź do mnie – powiedziała twardo Zadra. – Pogadamy i polecisz dalej.

Marianna cichutko westchnęła, wiedziała, że nie ominie jej ta rozmowa, weszła więc za Zakrzewską do gabinetu i zamknęła drzwi. Postanowiła, że powie od razu, jaką podjęła decyzję, lecz nie zdążyła nawet otworzyć ust.

– Mam świetne wieści! – zakrzyknęła Zadra, wskazując jej ruchem ręki jeden z foteli przy niewielkim kawowym stoliku. – Zanim ci je zdradzę, może się czegoś napijemy? Musimy przecież uczcić nasz wyjazd.

I nie czekając na odpowiedź, schyliła się, by otworzyć drzwiczki szafki w regale z książkami, który zajmował całą północną ścianę gabinetu. Gdy zgięła plecy, jej krótka plisowana spódniczka, nie do końca przystająca do powagi profesorskiej pracy, uniosła się na tyle, że oczom Marianny ukazały się seksowne podwiązki, które podtrzymywały eleganckie pończochy w doskonale cielistym kolorze. Dziewczyna musiała przyznać, że jej nauczycielka ma zgrabne nogi. Uległy one dodatkowemu optycznemu wydłużeniu dzięki wysokim szpilkom w kolorze bordo. Speszona Marianna spuściła wzrok, gdyż obawiała się, że nauczycielka pochyli się jeszcze bardziej i ukaże seksowną bieliznę, a tego wolała już nie oglądać.

Zadra wyjęła z szafki kryształową karafkę z napojem w takim samym kolorze, jak jej buty.

– To wiśniówka mojej mamy, znakomita! – zachwalała. Nalała alkohol do dwóch małych, kryształowych kieliszków i jeden z nich wręczyła coraz bardziej zdumionej Mariannie.

– Wyobraź sobie, że odezwała się do mnie wczoraj moja przyjaciółka, która mieszka na stałe w Neapolu. To cudowna osoba, a przy tym świetna malarka! – paplała. – Gdy się dowiedziała, że przyjeżdżamy do Włoch, od razu zaprosiła nas do siebie. Strasznie się z tego cieszę, bo jej dom jest niezwykły. To bardzo stara i piękna willa otoczona sporym ogrodem, w którym szumią cyprysy. Byłam tam już dwa razy i zawsze wracałam pełna pozytywnej energii. Jestem pewna, że tobie też się spodoba u Anny. Zwłaszcza że ma bardzo przystojnego syna... – W oczach Zakrzewskiej pojawiły się figlarne ogniki. – Mam więc propozycję, żebyśmy poleciały do Włoch tydzień wcześniej, to znaczy, zanim zacznie obowiązywać nasz kontrakt z Antoniem, i spędziły miło czas u mojej Ani. Świetny pomysł, prawda? – Uradowana wbiła wzrok w Mariannę.

– Taaak... bardzo fajny, tylko że... – zaczęła nieśmiało dziewczyna.

– Wiedziałam, że ci się spodoba! – Zadra się ucieszyła. – Zresztą chyba tylko kretyn mógłby stracić taką okazję, a ty jesteś przecież inteligentną osobą.

– Tylko że ja... – Marianna przełknęła ślinę. – Hm, jakby tu powiedzieć...? Muszę odmó... to znaczy kupić sobie nową sukienkę – wypaliła Marianna.

Sama nie wierzyła w to, co mówi. Przecież te słowa oznaczały, że zgodziła się towarzyszyć Zakrzewskiej w podróży... I nagle zrozumiała, że właśnie tego pragnie, bez względu na wszelkie konsekwencje. Nie ulegnie ani Maćkowi, ani ojcu, postawi na swoim i pojedzie do Italii. Poczuła, jakby kamień spadł jej z serca, jakby wyzwoliła się z pętających ją węzłów.

– To świetnie! Pójdziemy na zakupy, najlepiej już tam, w Neapolu. Znam kilka bardzo fajnych butików. Wystroimy cię, moja piękna, zrobimy z ciebie prawdziwą królewnę, już ty się o nic nie martw. – Nauczycielka pogładziła Mariannę po policzku długimi palcami.

Ten nieoczekiwany gest sprawił, że dziewczyna poczuła się nieswojo. Starała się jednak tego nie okazywać.

– A ile mamy dni do wyjazdu? Będę musiała jakoś szybko zarobić na to wszystko. Na szczęście mój wujek ma cukiernię, więc...

– No coś ty?! Sprawy finansowe biorę na siebie, a jak dostaniesz wypłatę za pierwsze koncerty, to się rozliczymy.

– Naprawdę?

– Jasne! Więc mamy wszystko dogadane. Teraz możesz zmykać, a ja dzwonię do Maestra, żeby mu powiedzieć, że właśnie zyskał całkiem niezłą flecistkę, a przy tym jakże seksowną. – Rzuciła Mariannie gorące spojrzenie. – W najbliższych dniach dam ci znać, kiedy wylatujemy. Tylko wcześniej pozdawaj wszystkie egzaminy! – Zadra ruszyła w stronę biurka.

Marianna także wstała z fotela, spojrzała na swój nienaruszony kieliszek z wiśniówką i ośmielona rozmową podniosła go do ust. Wzięła dużego łyka.

– Faktycznie pyszna!

Ciepło alkoholu rozeszło się po jej przełyku. Miała już opuścić pokój, gdy usłyszała głos Zakrzewskiej.

– A nie zapomniałaś o czymś?

– Ach, tak, mój indeks! – Wygrzebała z torby dokument.

– Oj, dziewczyno, dziewczyno! Przecież mówiłam ci, że masz pozdawać wszystkie egzaminy. – Pani profesor zamaszystym pismem wpisała coś w indeks i głośno go zamknęła.

Dopiero po wyjściu z gabinetu Marianna ośmieliła się do niego zajrzeć. W rubryce „historia muzyki” widniała pięknie wykaligrafowana piątka. Jeszcze nigdy w taki sposób nie zdała egzaminu.

Miała wrażenie, że los naprawdę zaczął się do niej uśmiechać. Teraz trzeba było już tylko znaleźć sposób, by przekonać niektórych do pomysłu z wyjazdem.

Z Maćkiem jakoś sobie poradzę – kalkulowała – ale z ojcem...? On nie będzie mógł znieść myśli, że straci nade mną kontrolę. No bo jak niby ma wpadać z niezapowiedzianą wizytą, by sprawdzić, czy na mojej stancji nie pomieszkuje przypadkiem jakiś mężczyzna, skoro będę tak daleko? I jak ma żądać, żebym dzwoniła i meldowała mu się zawsze, gdy wracam do domu po dwudziestej drugiej, jeśli zagraniczne telefony są kosztowne? Z ojcem to się na pewno nie uda... – zamartwiała się.

Był jednak ktoś, kto mógł jej pomóc, i Marianna o tym wiedziała, szanse nie były więc do końca stracone.ROZDZIAŁ II

GDZIE DIABEŁ NIE MOŻE...

W piątkowe popołudnie Marianna zmierzała zatłoczonym pociągiem w stronę rodzinnej miejscowości. Starała się ułożyć w głowie plan rozmowy ze swoim chłopakiem, co nie było łatwe, bo w wagonie panował straszny zaduch i śmierdziało spoconymi ciałami ludzi, którzy po całym tygodniu pracy w stolicy wracali do domów.

Na szczęście droga nie była długa. Dziewczyna wiedziała, że zaraz jej oczom ukaże się miechowski dworzec, stary drewniany barak, z którego wielkimi płatami odłaziła zielona farba. Od dawna mówiło się o tym, że miejscowości należy się nowy dworcowy budynek, z prawdziwą kulturalną poczekalnią, ale jakoś ciągle inne potrzeby wydawały się pilniejsze. I mimo że burmistrz zamówił u znanego warszawskiego architekta projekt nowego dworca, to nawet i ten włodarz miasta nie kwapił się, by go zrealizować. Zapewne stwierdził, że taka inwestycja niedługo przed wyborami samorządowymi niekoniecznie musi być trafiona. Przez chwilę wahał się, czy nie przeznaczyć pieniędzy na remont równie słabo prezentującego się szpitala, ale ostatecznie zdecydował się na postawienie na głównym placu miejscowości fontanny. Miał pewnie nadzieję, że jego słupki wyborcze wystrzelą tej jesieni w górę tak, jak strumienie wody podświetlane przez kolorowe reflektory, lecz chyba się pomylił, bo mieszkańcy Miechowa coraz częściej szeptali, że na burmistrza pierwszy raz w historii wybiorą kobietę.

Marianna wypatrzyła Maćka, jeszcze zanim leciwa maszyna z piskiem zatrzymała się na peronie i od razu serce zabiło jej mocniej. I to nawet nie dlatego, że ostatni raz widziała go dwa tygodnie temu, po prostu plan przekabacenia chłopaka na swoją stronę nie był jeszcze gotowy.

No nic, będę musiała improwizować, w muzyce wychodzi mi to całkiem nieźle, więc może i teraz się uda. – Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie. Pociąg hamował, a ona patrzyła przez brudną szybę na Maćka, który jeszcze jej nie zauważył. Na jego twarzy malowało się jakieś napięcie, a może tylko jej się zdawało. Pewnie był zmęczony pracą w firmie komputerowej, gdzie został zatrudniony jako programista przy opracowywaniu nowych gier i aplikacji, a najczęściej zajmował się serwisowaniem starego sprzętu. Marianna zawsze zastanawiała się, jak to możliwe, że w tak niewielkiej miejscowości jak Miechów jest tyle komputerów, anten satelitarnych i innych tego typu sprzętów. Zupełnie jakby jego mieszkańcy na siłę chcieli pokazać, że są nowocześni. A może po prostu potrzebowali szerszego okna na świat...?

Obiecanej pracy przy programowaniu było niewiele, jednak chłopak liczył na to, że kiedyś otworzy własną firmę informatyczną i wtedy poświęci się całkowicie skomplikowanym aspektom cyfrowej rzeczywistości. Na nieszczęście dla Marianny pragnął ją założyć w Miechowie, jakoś nie widział się w stolicy. Uważał, że jego pupil – komputer z wypasionymi wielordzeniowymi procesorami i terabajtowym dyskiem, najlepiej czuje się na biurku w pokoju, gdzie nic się nie zmieniło od czasów podstawówki, a na szafie nadal wisiał plakat z gębami facetów z AC/DC.

Dla Maćka nie bez znaczenia był też fakt, że za ścianą mieszkała ukochana mamusia, gotowa na każde poświęcenie, by tylko dogodzić jedynakowi. Gdyby porzucił rodzinny dom, straciłby ulubione kopytka ze skwareczkami, najlepszą na świecie szarlotkę z bezą, pięknie uprasowane koszule, pachnące nutą lawendy, i rytuał wspólnego oglądania z mamą piłkarskich zmagań Ligi Mistrzów, zimą zaś skoków narciarskich. A przecież nikt nie znał się na składach europejskich drużyn futbolowych i na rekordach skoczni tak świetnie, jak ona. Była to jednak jedyna fanaberia pani Stefy, która poza tym odznaczała się konserwatywnym podejściem do życia i fanatyczną pobożnością, co u Marianny wywoływało gęsią skórkę.

Tę ostatnią cechę pani Stefania zdołała zaszczepić także w swoim synu. Zrobiła to z takim powodzeniem, że o mały włos nie wylądował on w seminarium duchownym, co nawet ją samą przyprawiło o drżenie serca. Kobieta niechętnie musiała przyznać sama przed sobą, że w ocaleniu Macieja przed oddaniem go we wyłączne władanie Niebios miała niewątpliwy udział Marianna. Gdy ważyły się losy chłopaka, dziewczyna dzięki urodzie swego ciała oraz ducha sprawiła, że porzucił myśl o zamknięciu się w klasztornej celi. Postanowił jednak zachować cielesną czystość aż do ślubu, co akurat bardzo jego matce odpowiadało. Marianna miała na ten temat nieco inne zdanie, bo choć i ona była całkowicie niewinna, to kobiece hormony buzowały w niej coraz mocniej i pragnęła cielesnego zadośćuczynienia.

Teraz też, gdy patrzyła przez szybę pociągu na swojego chłopaka, przeszła jej przez głowę myśl, że cudownie byłoby poznać w końcu dokładniej zakamarki jego ciała, bo choć w swej wątłości nie było ono specjalnie ponętne, to jednak innego w pobliżu nie miała. Poza tym w Maćku było coś, co naprawdę lubiła: pewna nieśmiałość podobna do jej własnej, bujna blond czupryna, śmieszne okularki w metalowych oprawkach, które dodawały jego twarzy inteligencji, i spora ilość wągrów. Gdy tylko chłopak kładł głowę na jej kolanach, natychmiast zabierała się za ich namiętne wyciskanie, co było dla niej namiastką zbliżenia. Cieszył ją także wysoki wzrost Maćka. Sama miała sto siedemdziesiąt pięć centymetrów i zanim go poznała, często zdarzało jej się patrzeć na chłopaków z góry, a to wpędzało ją w kompleksy.

Przed wyjściem z pociągu Marianna poprawiła kucyk spięty na czubku głowy i wygładziła ręką tył sukienki w czarne groszki, by rozprostować zagniecenia. Chętnie pociągnęłaby jeszcze usta jasnoróżową szminką, ale nie było już na to czasu. Złapała więc sportową torbę i wyskoczyła na peron prosto w objęcia Maćka.

– Jesteś nareszcie! – Chłopak musnął ustami oba policzki Marianny i wziął od niej bagaż.

Wolałaby zostać powitana bardziej namiętnym pocałunkiem, ale to nie było w jego stylu.

– Cześć, Maciusiu. Ależ się stęskniłam! – powiedziała i w tym samym momencie przemknęło jej przez głowę, że to nie do końca prawda.

W ostatnich dniach tyle się działo, iż myślała o nim jedynie w kontekście argumentów, jakich użyje, by go przekonać, że jej podróż do Włoch jest misją wagi państwowej. Chwilowo nie zamierzała jednak o niej wspominać, musiała najpierw przygotować sobie grunt.

– No, opowiadaj co u ciebie. Alojzy daje radę? – zagadnęła.

Dobrze wiedziała, jak wprawić Maćka w dobry humor, wystarczyło zahaczyć o cokolwiek związanego z informatyką. Sama zupełnie się na niej nie znała, a sprawy programowania wydawały jej się równie tajemne, jak egipskie hieroglify czy układ gwiazd w odległej galaktyce, jednak zapamiętała kilka słów kluczy. Choć śmieszyło ją, że Maciek nadał komputerowi imię, to teraz sama go użyła.

– Na razie staruszek nie zawodzi, jednak chyba będę musiał dołożyć mu ze dwa terabajty, zwłaszcza że zabieram się za nową gierkę z mocno rozbudowaną grafiką. – Na lekko pryszczatej twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech.

– A co to będzie za gra? – spytała.

– To tajemnica, ale uwierz mi, coś naprawdę fajnego! – Chłopakowi zaświeciły się oczy.

– I nic mi nie powiesz? – Przymilała się.

– Po prostu nie chcę zapeszyć. – Objął dziewczynę ramieniem. – Ale jak powstanie, to będziesz pierwszą osobą, która ją przetestuje, zgoda?

– Na pewno ja, a nie twoja mama? – spytała nieco uszczypliwie.

Tylko w stosunku do Maćka potrafiła być tak śmiała i bezpośrednia. Przy nim czuła się bezpiecznie.

– OK, może dostaniecie ją do testów w tym samym czasie – odpowiedział poważnie. – Wiesz, że liczę się ze zdaniem was obu.

– Czasem mam co do tego wątpliwości.

– Oj, Marianna, nie zaczynaj znowu. – Maciek się skrzywił. – A co ty właściwie napakowałaś do tej torby? – Zmienił szybko temat. – Przydźwigałaś kostkę brukową ze Starego Miasta, czy co?

– Tak, chcę mieć jakąś pamiątkę, jeśli będzie mi brakować Warszawy w czasie wakacji – zażartowała.

Po chwili jednak pożałowała, że niepotrzebnie już teraz wywołała ten temat.

– No właśnie, musimy coś zaplanować – zapalił się chłopak. – Skoczymy gdzieś nad morze albo na Mazury, w taką wiesz... specjalną podróż.

Kątem oka zobaczyła, że lekko się zaczerwienił. Czyżby planował w końcu złamać śluby czystości? Nieraz wyobrażała sobie ich dwoje w gorącym uścisku, leżą na trawie pachnącej latem... Maciek nagle przestaje być sztywniakiem, nie papla o światłowodach i cyberprzestrzeni, jego usta stają się jakby pełniejsze i bardzo powoli zmierzają w jej stronę... Potem ich ciała stapiają się w jedność, aż ziemia się spod niej usuwa i w końcu... Marianna staje się kobietą.

– Wiesz co? Mam pomysł! – Głos Maćka zabrzmiał przy jej uchu. – Zostawmy twoją torbę u mnie i chodźmy na spacer nad rzekę. Zobaczysz, jak ładnie wszystko kwitnie, no i będziemy mogli omówić nasze plany.

Czytał w jej myślach? Czy trzeba koniecznie wyjeżdżać nad morze, by TO się stało?

Po piętnastu minutach stali już nad brzegiem Bugu, gdzie rzeka wyginała się w malowniczy łuk, a wierzby nadawały prawdziwie polski charakter krajobrazowi, który Mariannie zawsze kojarzył się z muzyką ukochanego Chopina.

O ile samo miasteczko nie było urodziwe, to okolice wokół niego naprawdę mogły się podobać. Dla Marianny były prawdziwym rajem i jednocześnie jej miejscem na ziemi. To właśnie tutaj potrafiła oddychać pełną piersią, zapatrzona w bystry nurt rzeki, spędzała całe godziny na rozmyślaniach, a często także na ćwiczeniach gry na flecie czy układaniu krótkich utworów. Tutaj też przychodziła po szkole na pierwsze randki z Maćkiem. Gadali wtedy o marzeniach, o tym, że oboje czują się trochę inni niż rówieśnicy, jakby pochodzili z nierzeczywistych światów. On mówił jej, że chyba czuje powołanie do kapłaństwa i boi się je odrzucić, ona opowiadała o ogromnej tęsknocie za ojcem, którego nie znała.

Ta szczerość ich zbliżyła, bo nigdy wcześniej nie mieli nikogo, z kim dzieliliby tajemnice. Stali się więc przyjaciółmi, chyba nawet bardziej niż klasyczną parą. Jednak kiedy przyszły pierwsze pieszczoty, delikatne, nieśmiałe, nazwali się „chłopakiem i dziewczyną”.

Trwali w takiej symbiozie przez kilka lat, a potem Marianna wyjechała na studia do Warszawy i coś w ich związku zaczęło zgrzytać. On jakby nie nadążał za jej coraz bardziej śmiałą wyobraźnią, za żądzą doznań, za ekspresją, którą zamykała w nutach. Miała wrażenie, że się kurczy i chowa niczym ślimak do skorupy. Zasłaniał się przed nią i światem ekranem komputera.

Jej zaś przeszkadzało jego uzależnienie od matki, z którą nie uprzędła choćby najcieńszej nici porozumienia. Maciej stawał się podobny do Stefy, coraz bardziej zabobonny i niemrawy. Marianna nie miała w sobie wystarczająco dużo siły, by temu zapobiec, a może była za daleko, i ciałem, i duchem.

Kilka razy zastanawiała się nawet, czy nie czas zakończyć ten związek, może każde z nich powinno pójść własną drogą, bo to, co było między nimi piękne, zaczęło usychać niczym słabo podlewana roślina.

Dziś jednak szła koło niego polną ścieżką wzdłuż rzeki i nie myślała o rozstaniu. Czerwona tarcza słońca powoli roztapiała się za horyzontem. Było przyjemnie ciepło, ale nie upalnie. Maciek złapał ją za rękę i przyspieszył kroku, tak jakby chciał jak najszybciej znaleźć się w lesie, który rozwiesił przed nimi zieloną kurtynę.

Mariannie mocniej zabiło serce, bo poczuła, że jest coś gwałtownego w uścisku jego dłoni, jakieś oczekiwanie połączone z podnieceniem. Czy to się w końcu wydarzy właśnie teraz, na polanie w zagajniku? – zastanawiała się. – Nie mamy nawet koca, ale nie szkodzi, przynajmniej nie będzie śladów, a w trawę wszystko wsiąknie i już.

Przeszły ją dreszcze, tak długo na to czekała, a teraz, nagle, nie była pewna, czy jest gotowa. Zamknie oczy i odpłynie, tak jak to sobie zawsze wyobrażała, byle tylko był delikatny i się nie spieszył. Ale przecież będzie, bo to jej Maciek, on zawsze jest taki trochę spowolniony, więc chyba teraz też nie wstąpi w niego diabeł. Miała przynajmniej taką nadzieję. Najpierw się pocałują, delikatnie, niespiesznie, tak jakby muskali się tylko wargami. Będą udawać, że wcale nie chodzi o nic więcej. Potem on położy dłoń na jej udzie i przesunie palcami po skórze. Niby nic, a jednak to będzie sygnał. Palce na chwilę przystaną, jakby jeszcze się wahały, cóż, są trochę nieporadne. Marianna wcale się tym nie przejmie, przyciągnie Maćka do siebie, by miał pewność, że ona też pragnie zbliżenia. Wtedy jego dłoń z pełną śmiałością wjedzie głębiej pod jej sukienkę. Gdy palce dotkną gorącej kobiecości, nie będzie odwrotu. Już prawie czuła, że las pachnie podnieceniem.

Spleceni w uścisku osuną się na ziemię, a czułe słowa obojgu dodadzą odwagi. Maciej rozepnie suwak sukienki i sprawnym ruchem zedrze ją z jej ciała. Marianna patrząc na chłopca zalotnie, wyswobodzi piersi ze stanika, on zaś nie będzie mógł oderwać od nich wzroku. Jego pieszczoty, choć nieco nieskładne, przyprawią ją o zawrót głowy, szczególnie wtedy, gdy Maciek koniuszkiem języka zacznie drażnić jej sutki, a rękę wsunie między jej uda. Antenki umieszczone na jej piersiach są niezwykle czułe. Wie o tym dobrze, bo sprawdzała to kilka razy własnoręcznie, siedząc w gorącej wodzie w wannie. Przypuszczała, że jeśli sutków dotkną męskie palce, to może oszaleć z wrażenia. Och, tak bardzo chciała to w końcu sprawdzić!

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: