Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wojenne siostry - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 października 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Wojenne siostry - ebook

Siostra Wanda siedziała na drewnianym krześle w kuchni, wokół chodziło dwóch wściekłych gestapowców. Modliła się tylko o jedno, żeby nie kazali jej wstać. Pod krzesłem, zasłoniętym jej habitem, kuliła się mała dziewczynka, żydowska sierota, którą siostry już raz uratowały przed śmiercią.

Siostry wiedziały, że rozochoceni, pijani sowieccy żołnierze nie odpuszczą. Zdecydowały, że czas uciekać. S. Adelgund już miała do nich dołączyć, gdy usłyszała krzyki przerażonych dziewcząt. Żołdacy zagonili cztery nastolatki do piwnicy. Adelgund nie mogła zostawić dziewcząt na pewną śmierć. Odważnie poszła za nimi do piwnicy. Dziewczętom udało się uciec. Adelgund znaleziono zgwałconą i bestialsko zamordowaną dwa dni później.

Agata Puścikowska opisuje historie niezwykłych, bohaterskich kobiet. Sióstr, które nie chowały się przed wojną i okupacją w zakonach, ale niosły pomoc wszystkim, którzy tego potrzebowali. Pomagały ukrywać się partyzantom, dostarczały żywność, oddawały własne życie za często zupełnie obcych sobie ludzi, czasem chwytały nawet za broń. Również po wojnie niektóre z nich walczyły z komunistami. O ich bohaterstwie do dziś mówi się niewiele. Stanowczo za mało!

Agata Puścikowska – dziennikarka, felietonistka i reportażystka, autorka książek. Szczęśliwa żona i matka pięciorga dzieci.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5973-7
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

WSTĘP

Pomysł, by napisać książkę o wojennych siostrach, zakonnicach walczących, nie przyszedł znienacka. To wypadkowa kilku czynników.

Po pierwsze, jestem wychowanką jednego z liceów prowadzonych przez siostry zakonne. Liceum z długoletnią, również wojenną, historią. Poznawałam więc wręcz namacalnie dzieje szkoły: konkretne miejsca, autentyczne postaci, historie nieustraszonych sióstr, które w czasie okupacji sprzeciwiały się okupantowi. Nie da się – i nie wolno – zapomnieć zasłyszanych historii i poznanych bohaterskich i jednocześnie skromnych ludzi. Takie doświadczenie buduje całe życie.

Po drugie, współpracuję z siostrami zakonnymi z różnych zgromadzeń. Zwykle poznaję i opisuję w reportażach ich współczesne dzieła charytatywne, codzienną pracę. I gdzieś w tle towarzyszy temu również poznawanie przeszłości ich wspólnot, poznawanie zakonnic, które wpisały się w historię nie tylko konkretnych domów, ale bywa, że i Polski. Najczęściej jednak te historie są ledwie nadmienione albo kompletnie pominięte. Poza siostrami z konkretnego zgromadzenia nikt ich nie zna! Bo współczesność wypiera przeszłość. I najczęściej wybitne postaci kobiece pozostają zapomniane. Stąd spotkaniom coraz częściej towarzyszyły pytania: Dlaczego o „siostrach z przeszłości” nie jest głośno? Dlaczego nie są znane szerzej? Dlaczego młodzi ludzie, którzy szukają autorytetów i bohaterów, nie mieliby poznać bohaterek w habitach?

Po trzecie w końcu – jeśli wciąż dyskutuje się i zastanawia nad rolą kobiet w Kościele, to nie wolno w tej dyskusji pomijać sióstr. Warto znać rolę zgromadzeń zakonnych w kształtowaniu kraju, przemian społecznych. I warto poznać również poszczególne postaci – siostry zakonne, które często wyprzedzały swoją epokę, zarówno jeśli chodzi o wykształcenie, jak i otwartość na zmiany. Te siostry, które wydawałoby się, żyły w „dawnych czasach”, gdy było trzeba, zrzucały habity i aktywnie włączały się w walkę o niepodległość.

Podczas wojny siostry zakonne z wielu zgromadzeń w czynny sposób sprzeciwiały się okupantowi. I były to bardzo różne działania: pomoc w konspiracji, ukrywanie partyzantów, ratowanie Żydów, odbijanie ofiar cywilnych z rąk zarówno Niemców, jak i Sowietów, prowadzenie tajnych kompletów, opatrywanie rannych, zapewnianie żywności ludności cywilnej, wspieranie – to już po wojnie – podziemia antykomunistycznego i wiele, wiele innych.

Dlaczego więc te osoby i ich historie nie są szeroko znane? Współczesne siostry, spadkobierczynie bohaterek, pytane o to wprost odpowiadały bardzo różnie: bo nie było jak ani komu o nich mówić, bo były inne czasy, bo nikt o tym wcześniej nie pomyślał, bo starsze siostry już nie pamiętają albo po prostu nie żyją... To oczywiście odpowiedzi mocno uproszczone, w dużym skrócie. Niemniej nie we wszystkich zgromadzeniach była też wola, aby o nich mówić szeroko, głośno i publicznie. Faktem jest również, że przebicie się w mediach z historiami o walczących siostrach przez wiele lat było mocno utrudnione.

Dopiero ostatnie lata, i to z wielu powodów, wzbudziły zainteresowanie Polaków heroicznymi postaciami i postawami. Zaczęliśmy szukać wzorców, bohaterów przez dziesiątki lat zapomnianych. To również dobry czas na pytania o rolę kobiet w historii. Mamy coraz większą świadomość, że była ona nieprzeciętna i ważna. A kobiety walczyły – choć nie zawsze orężem – ofiarnie i bywa, że... spektakularnie. Dawne bohaterki to również dla młodych, współczesnych kobiet i dziewcząt postaci barwne, autorytety, wzory do naśladowania.

Również ostatnie lata to z wielu powodów czas otwarcia się zgromadzeń zakonnych na media, czas mówienia o sobie publicznie, odkrywania dla świata nie tylko powołania i charyzmatu konkretnego zgromadzenia, ale też konkretnych sióstr. Kobiety w habitach pomagały, ratowały, leczyły, ukrywały, a gdy trzeba – szły na śmierć, wspierając inne niewinne ofiary.

Jaka była skala tej pomocy i działalności? Słowo „ogromna” będzie i precyzyjne, ale zupełnie nie oddająca zakresu zjawiska. Praca, działalność sióstr, w tym szeroko rozumiana walka niepodległościowa, mimo wysiłków części zgromadzeń, by działania te nie poszły w zapomnienie, nie są powszechnie znane. W wielu przypadkach nie zostały szczegółowo zapisane, część dokumentów nie przetrwała wojny, bywało też, że same siostry, bohaterki, niechętnie opowiadały o swoich doświadczeniach. Trzeba też pamiętać, że działania konspiracyjne były zawsze podejmowane w głębokiej tajemnicy – nawet przed najbliższymi. Dlatego w wielu przypadkach pozostały tajemnicą, którą znają jedynie zakonne mury... I z tego powodu niektóre życiorysy są obszerniej opisywane, o innych mamy mniej informacji. Jednak nie wolno o nich zapomnieć i powinnością współczesnych jest zachować w pamięci wszystko to, co przetrwało. Nawet jeśli źródeł i opisów dotyczących życia i działania sióstr jest niewiele.

Stąd niniejsza książka to skromny wybór historii i postaw wyjątkowych, wybitnych. Postaci sióstr, które udało się opisać, to niejako reprezentantki setek, jeśli nie tysięcy zakonnic walczących w czasie wojny. Zazwyczaj nie orężem, lecz odwagą, sprytem, fortelem, modlitwą, ofiarą. Przy pomocy dobrych ludzi i całych domów zakonnych niejednokrotnie ratowały świat, przywracały godność ludzką tam, gdzie na pozór jej już nie było: w obozach śmierci, więzieniach, wśród głodnych, zawszonych, chorych... Pochodziły z różnych rodzin, środowisk, z różnych zgromadzeń zakonnych, różniło je wiele. Łączyła miłość do Pana Boga i do ludzi oraz wiara w prawdę, sprawiedliwość i wolność.

Książka opowiada historie w większości nieżyjących już sióstr. Bo bohaterki odchodzą szybko, coraz szybciej... Na szczęście udało mi się poznać dwie bohaterki: urszulankę szarą i szarytkę, i porozmawiać z nimi osobiście. Obie siostry, chociaż wspominanie wojennych dni jest dla nich trudne i bywa bolesne, z chęcią opowiedziały o swoich okupacyjnych losach. Wiedzą, że trzeba mówić: dla przyszłych pokoleń, by nie zapomniały. I obie, gdy przyszła dziejowa konieczność, w różny sposób musiały „za honor się bić”. I o... drugiego człowieka. Wygrały, jak i wygrały wszystkie opisywane bohaterki. Również te, które zostały bestialsko zamordowane za swoją postawę i walkę.

Odwaga, wiara, poczucie obowiązku. Ta triada pozwalała wojennym siostrom przetrwać najtrudniejsze chwile i mieć nadzieję na przyszłość... Przyznam, że gdy poznawałam niektóre z historii i życiorysów, niejednokrotnie zastanawiałam się: Jak w ogóle takie bohaterstwo było możliwe? Jakim cudem zwykłe, skromne kobiety, w habitach, dokonywały czynów niewiarygodnych? Kim były siostry, które niejednokrotnie ratowały ludzkie życie, nie oszczędzając własnego? Dlaczego i dla kogo to robiły?

I w końcu – czy współczesne kobiety byłyby do podobnych zachowań i wyborów, czynów wielkiej odwagi, lecz dokonywanych bez wielkich słów, zdolne...

Każdy musi na te pytania znaleźć własną odpowiedź...W skrócie można by ją opisać tak: zorganizowana, pracowita, wymagająca, wykształcona, niewątpliwie ambitna i odważna. Jej dramatyczna, heroiczna śmierć dopełniła całości...

Tyle skrót. Ale niezbyt w sumie długie życie siostry Adelgund Tumińskiej ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Pokuty i Miłości Chrześcijańskiej to materiał na sensacyjny film, którego scenariusza nie trzeba wymyślać. Wystarczą fakty i charakterystyka zakonnicy: kobiety wykształconej, mocnej, w pewien sposób awangardowej, która nie zawahała się – być może wbrew rozsądkowi i zakonnemu posłuszeństwu – ratować innych kobiet. Bestialsko zamordowana i najprawdopodobniej zgwałcona, do niedawna pozostawała niemal zupełnie zapomniana. Dlaczego jej męczeństwo przez dziesiątki lat było tematem tabu?

Ze wspomnień siostry Gabrieli Kreckiej dotyczących rozmowy z księdzem Brunonem Riebandem, który znalazł martwą siostrę Adelgund Tumińską:

„Zapytałam (...) co wie o zamordowanej siostrze Adelgund? Powtórzę jego odpowiedź: »Jeszcze w czasie działań frontowych udałem się na teren szpitala, by zorientować się, co się dzieje z siostrami. Sióstr żadnych nie spotkałem. Rozproszyły się po znajomych rodzinach w mieście. Znalazłem w kotłowni szpitala, na stercie węgla, martwą siostrę Adelgundę. Przebita była kilkukrotnie bagnetem, zalana krwią«. Zapytałam, czy była zgwałcona. Zdecydowanie odpowiedział: »Tak«”1.

Kim była, jak żyła i dlaczego zginęła zamordowana w bestialski sposób siostra franciszkanka? Co obecnie wiemy o siostrze Adelgund Tumińskiej?

Młodość

Kunegunda, bo takie otrzymała imię na chrzcie, urodziła się 24 lipca 1894 roku w Kwiekach koło Czerska. Była czwartym z dwanaściorga dzieci Julianny i Bronisława Tumińskich.

Ojciec Bronisław był nauczycielem w szkole w Kwiekach. Za jego zbyt patriotyczną postawę władze pruskie nakazały mu opuścić Kwieki i przeprowadzić się do Małego Gliśna, gdzie mała Kunigunda – jak ją nazywano – uczęszczała do szkoły. Takie przeniesienie było formą represji, często stosowaną wobec osób, które traktowano jako wrogie zaborcom: mniejsza miejscowość i skromna szkoła oznaczały niższe uposażenie i trudności w utrzymaniu rodziny, co miało prawdopodobnie uciszyć odważnego Bronisława Tumińskiego... Ojciec Kunigundy pracował jako nauczyciel, matka zajmowała się domem i dziećmi. Mimo wciąż grożących sankcji ze strony władz pruskich rodzina słynęła z polskości, była pobożna, praktykująca. Gdy Kunigunda miała cztery lata, przeżyła stratę maleńkich sióstr bliźniaczek. Później na szkarlatynę zmarł jej pięcioletni brat Zygmunt, a następnie siostra Waleria. W jej rodzinie śmierć przeplatała się z życiem. A życie było twarde, uczyło waleczności i hartu ducha. Po dramatycznych wydarzeniach Julianna urodziła jeszcze Rozalię, a po niej Alfonsa, Roberta i Jadwigę. Mała Kunigunda, co zapewne w tamtych czasach nikogo nie dziwiło, w dzieciństwie pomagała mamie w prowadzeniu domu, opiekowała się rodzeństwem. Uczyła siostry i braci sumienności, pracowitości. Sama była dokładna we wszystkim, lubiła czystość, dbała o porządek i ład – i te cechy charakteru musiały być na tyle wyjątkowe, że dziwiły jej współczesnych i zapamiętali je jej rodzina i znajomi. Od 1910 roku Kunigunda była uczennicą i pensjonarką Szkoły Gospodarstwa Domowego w Chojnicach, którą prowadziły siostry franciszkanki. Wówczas szkoła i dom zakonny należały do prowincji niemieckiej, gdyż polska prowincja jeszcze nie istniała. Do szkoły o podobnym profilu uczęszczała kilka lat później w Remagen. Ukończenie obu placówek z pewnością wskazuje na to, że rodzice mimo posiadania wielu dzieci i związanych z tym wydatków rozumieli potrzebę edukacji i mocno stawiali na wykształcenie córki, starając się zapewnić jej umiejętności i wiedzę niezbędne w dorosłym życiu. Po odebraniu nauk w 1919 roku młoda Kunegunda wstępuje do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek od Pokuty i Chrześcijańskiej Miłości i rozpoczyna kandydaturę. Decyzja o pójściu do zakonu nie spotkała się ze sprzeciwem rodziny, raczej była oczywista, może nawet wyczekiwana przez rodziców. Wiele lat później Gizela Marta Chojnacka z domu Tumińska, bratanica Kunigundy – napisze we wspomnieniach o ciotce: „Rodzeństwo siostry Adelgund było religijne, a ona sama szczególnie oddana Bogu. Z wewnętrznych przekonań wybrała życie w zakonie”2.

22 lutego 1921 roku Kunegunda rozpoczyna nowicjat, otrzymuje habit i imię zakonne: Adelgund. Pierwszą profesję składa 11 grudnia 1923 roku, a wieczystą 11 grudnia 1926 roku. Formacja odbywa się w Nonnenwerth (zgromadzenie powstało w Holandii, przez Niemcy trafiło na tereny Polski).

Imię zakonne Adelgund nie było jej wyborem. Przed Soborem Watykańskim II franciszkanki nie miały takiej możliwości. Obecnie jest inaczej – nowicjuszki same decydują, jakie imię wybiorą: czy będzie nawiązywać do patronki albo świętej.

Adelgund to imię pochodzenia germańskiego, po spolszczeniu to po prostu Adelgunda. Cząstka „adel” oznacza „szlachetny ród”, z kolei „gund – „walkę, bitwę”. Nietypowe, nieco ciężko brzmiące imię będzie potem niejako charakteryzować jej całe życie: wyszła ze wspaniałego rodu, szlachetnie przeszła najważniejszą walkę, bitwę życia o godność, wolność. Kobieta ze szlachetnego rodu, kobieta waleczna, walczyć będzie bez karabinu i świadomie odda życie za niewinnych.

Jednak do takiej śmierci prowadziło całe jej życie: doświadczenia, edukacja, praca. I również formacja zakonna. U franciszkanek obejmowała ona nie tylko naukę i modlitwę, ale też praktyczne umiejętności: młoda siostra uczestniczyła w kursie szycia, była zatrudniona także w klasztornej szwalni. Potem pracowała w wielu miejscach i na różnych stanowiskach. Jak na ówczesne czasy podróże młodej kobiety i podejmowanie się wciąż nowych zadań i zobowiązań były niewątpliwie awangardą, wskazywały na nowoczesność zgromadzenia i musiały wywoływać u postronnych zdziwienie: nie dość, że podróżuje i aktywnie działa młoda kobieta, to jeszcze w habicie...

Trzydziestoletnia siostra Adelgund w 1924 roku wraca do Chojnic. Przez kolejne dziesięć lat pracuje w tej miejscowości na różnych stanowiskach, ale też – co ważne – podróżuje i zakłada nowe instytucje i dzieła. Pracuje między innymi jako instruktorka w Szkole Gospodarstwa Domowego, ochroniarka, czyli przedszkolanka, w Ochronce Zakładu Świętego Karola Boromeusza. Prowadzi również oddział ochronki miejskiej – co wskazuje, że jest osobą silną, zorganizowaną, wszechstronnie uzdolnioną, tak że władze świeckie powierzają jej swoją instytucję. Podobnie w 1930 roku, kiedy staje przed koniecznością utworzenia w Chojnicach przedszkola, którego kierowniczką była przez trzy lata. Gdy w 1933 roku wybucha epidemia tyfusu, razem z siostrą Willehadą organizuje opiekę dla chorych. Obie mieszkają wśród potrzebujących, nie bacząc na ryzyko zakażenia.

W lipcu 1934 roku Adelgund zostaje przełożoną Wspólnoty Świętego Antoniego w Więcborku. Jest tam odpowiedzialna za współsiostry, ale opiekuje się również pensjonariuszkami uczącymi się w klasztorze gospodarstwa domowego, prowadzi też parafialne przedszkole. Następnie, między 1937 a 1939 rokiem, jedzie do Poznania, gdzie zajmuje się młodymi, studiującymi i kształcącymi się siostrami. Wiadomo, że jest bardzo wymagająca, dbająca, ale i nieustępliwa: dzięki niej wiele młodych zakonnic zdobywa wiedzę i umiejętności, przygotowuje je też do pracy i aktywności na rzecz potrzebujących.

Wojna

Są wakacje roku 1939. Siostra Adelgund przebywa we wspólnocie w Zamku Bierzgłowskim i to tam zastaje ją wybuch wojny...

Siostry zmuszone są uciekać przed Niemcami do Warszawy. Wracają po siedmiotygodniowej tułaczce, ale dom zastają zajęty przez okupanta. Adelgund razem z innymi zakonnicami jedzie więc do Chojnic. Niedługo potem udaje się do klasztoru w Zamartem (kilkanaście kilometrów na południe od Chojnic), gdzie jest przełożoną między 1941 a 1944 rokiem.

Czas to wyjątkowo trudny zarówno dla niej – odpowiedzialnej przecież za młodsze siostry – jak i dla wszystkich zakonnic. W klasztorze przez całą wojnę rezydują Niemcy: esesmani, więc siostry żyły w ciągłym lęku i napięciu. Jednocześnie decydują się na pomoc potrzebującym: najpierw tworzą tam obóz przejściowy dla kapłanów wywożonych do obozów. Potem przez klasztor przewijają się różne grupy szukających schronienia, jedzenia i dachu nad głową. Siostry decydują się pomóc między innymi grupom przesiedlonych – uciekającym przed Armią Czerwoną Ukrainkom, które otrzymały u sióstr pomoc i schronienie. Adelgund troszczy się o wyżywienie zarówno dla sióstr, jak i dla przybyszów, co w realiach okupacji i nieustannej groźby śmierci z rąk niemieckich wymagało niewątpliwie ogromnej odwagi, sprytu, gospodarności, inteligencji i ofiarności. To, że udaje jej się wyżywić wiele osób, świadczy, że okoliczna ludność musiała siostrom sprzyjać i po prostu dzielić się mąką, ziemniakami czy warzywami. Ile osób przewinęło się przez klasztor? Tego nie wiadomo.

W 1944 roku siostra Adelgund kończy kadencję przełożonej. Wraca do Chojnic i rozpoczyna tam pracę w biurze lekarskim Szpitala Świętego Karola Boromeusza. Tam też zresztą, przez całą okupację, przebywają franciszkanki. Świadomie i dobrowolnie: Niemcy wielokrotnie próbowali pozbyć się zakonnic ze szpitala, jednak te miały świadomość, że praca przy chorych daje możliwość niesienia pomocy potrzebującym. Pomagały więc, jak tylko mogły: przygotowując posiłki, przemycając lekarstwa, wspierając dobrym słowem. Służyły Polakom pozbawionym opieki i wsparcia. Niezłomnie pozostały na stanowiskach do końca wojny, znosząc uciążliwości związane z bliskim sąsiedztwem okupanta. Co ważne: za swoją ciężką, ofiarną pracę w szpitalu nie otrzymywały wynagrodzenia.

Adelgund w szpitalu jest aktywna i wspiera potrzebujących. Pamięta też o sytuacji w Zamartem i o tamtejszych współsiostrach. W styczniu 1945 roku pisze do nich list – jak się okazuje, ostatni: pisze o nadziei na pokój, zapewnia o modlitwie. Ale co ważne, i może wręcz profetyczne, nadmienia o potrzebie ponoszenia ofiar: „trzeba się samemu ofiarować, a to znaczy: przyjmować cierpliwie napomnienia i przykrości od bliźniego, a krzyż i cierpienia od Boga”3. Czy mogła mieć przeczucia, że i jej przyjdzie umrzeć za bliźniego? Czy mogła się tego domyślać??

Męczeństwo

Kończy się wojna! Na początku 1945 roku niemieccy żołnierze stacjonujący na terenie chojnickiego szpitala opuszczają placówkę. W popłochu i pośpiechu. Depcze im po piętach Armia Czerwona. Zgnębiona wieloletnią okupacją ludność miejscowa, w tym siostry, z radością obserwuje wycofywanie się Niemców. Wszyscy cieszą się końcem wojny, sądzą, że to kres niepewności o każdy kolejny dzień, chcą zapomnieć o strachu. Nie przypuszczają, lub nie chcą przypuszczać, że wraz z Armią Czerwoną na ich ziemie przybędzie kolejna fala terroru, lęku o życie i godność.

Franciszkanki rozdzielają się: siostry starsze i chore jadą do Zamartego. Na miejscu, w Chojnicach, zostają matka Rafaela Schmitz, siostra przełożona Teresa Filarska, siostry Kosma Lux, Bogumiła Mioduszewska, Ewergisla Holc, Gregoria Kloska, Adriana Wenta i Adelgund Tumińska. Wszystkie, które pracowały przy chorych. Wszystkie, które znają szpital.

Żołnierze radzieccy przejmują placówkę. Zmuszają siostry, aby im towarzyszyły w „inspekcji” szpitala.

Jest 14 lutego 1945 roku. Na „inspekcję” idą z żołnierzami siostra Adelgund i siostra Adriana. Z lękiem, ale i godnością oprowadzają uzbrojonych mężczyzn po wszystkich pomieszczeniach. Już wtedy o „wybawicielach ze Wschodu” było wiadomo, że nie są przyjaźni i nie budzą zaufania mieszkańców. Ich zła sława rozeszła się szybko po mieście. Chojniczanie opowiadali sobie z lękiem, że radzieccy żołnierze, idąc ze wschodu na zachód, kradną, są agresywni, gwałcą kobiety...

Nie wiadomo, jak dokładnie przebiegała „inspekcja”. Nie wiadomo, czy ani o czym żołnierze rozmawiali z zakonnicami. Wiadomo jednak, że nagle jeden z żołnierzy kolbą od karabinu uderzył siostrę Adelgund tak mocno, że ta przewróciła się na posadzkę. Zupełnie bez powodu. Po zajściu bezbronne i pozbawione jakiejkolwiek pomocy siostry, w jeszcze większej obawie o swoje życie i godność, przenoszą się do pomieszczeń piwnicznych...

Uderzenie karabinem siostry Adelgund niewątpliwie miało też wpływ na decyzję przełożonej, żeby jak najszybciej opuścić Chojnice. Czas naglił: dopóki się da, trzeba uciekać. Kobiety niewątpliwie mogły intuicyjnie czuć złość i straszne emocje umundurowanych i agresywnych mężczyzn. Możliwe, że im grożono.

Rano 15 lutego franciszkanki zaczęły więc z lękiem i pośpiechem opuszczać budynek szpitala. Plan był taki, by jak najszybciej dołączyć do domu w Zamartem. Siostry rozpoczęły ewakuację, prawdopodobnie bardzo uważając, by nie narazić się Sowietom...

Jak się jednak okazało, w szpitalu pozostały pracownice, dobrze znane siostrom niemalże od dziecka, miejscowe dziewczyny. Podczas wojny pomagały w szpitalnej kuchni. Młode, niewinne, bezbronne. Łatwy łup dla żołnierzy żądnych krwi, i nie tylko krwi...

Był ranek 15 lutego. Rozległ się krzyk dziewcząt napastowanych przez żołnierzy. Sowieci zagonili dziewczęta – Katarzynę, Gertrudę i Marię – do szpitalnej kuchni. Ilu było żołnierzy? Może dwóch, może dziesięciu. Nie zachowały się świadectwa ani pełen opis wydarzenia. Musieli jednak być bezwzględni i zdeterminowani, by skrzywdzić. Siostry usłyszały krzyki przerażonych dziewcząt, rozpaczliwie wzywających ratunku.

Tylko od kogo ten ratunek miałby przyjść? Od równie bezbronnych, przestraszonych zakonnic? Zakonnic, które akurat w tym czasie, chcąc ratować życie, uciekały z budynku?

Zostawić dziewczęta na pastwę losu? Czy jednak je ratować? Przecież było jasne, że jakakolwiek próba ratunku, z racjonalnych powodów, jest bezsensowna. Z góry skazana na porażkę. Nie było szans na wyrwanie dziewcząt z rąk rozochoconych, uzbrojonych i bezkarnych oprawców. Ale zostawić je bez pomocy na pewną śmierć i zgwałcenie? Niepodobna...

Siostra Adelgund staje przed najważniejszym pytaniem i odpowiedzią życia. Szybko dokonuje wyboru: postanawia wrócić do krzyczących i przerażonych dziewcząt. Prawdopodobnie wbrew kategorycznemu i rozsądnemu zresztą nakazowi przełożonej, by ratowała siebie...

Co się wydarzyło dalej? Wiedza jest bardzo, bardzo szczątkowa. Można jedynie się domyślać. I każdy domysł budzi dreszcz grozy i współczucia...

Siostra Adelgund schodzi do żołnierzy i pojmanych dziewcząt. Zastaje przerażone ofiary i oprawców w szpitalnej kotłowni. Jak i czy z Sowietami rozmawiała, co im mówiła, tego nie wiadomo. Nie wiadomo, czy w ogóle dopuścili ją do głosu. Jest jednak pewne, że jej działanie było konkretne i skuteczne: dziewczętom udało się uciec. Katarzyna, Gertruda i Maria uciekły z kotłowni i przeżyły. Nie zostały też zgwałcone. Jakim cudem? Jak to możliwe, że skromna zakonnica wygrała walkę o życie kilku kobiet? Czy żołnierze je wypuścili, w zamian przyjmując jej ofiarę? Czy dziewczęta po prostu wykorzystały okazję, wymianę zdań, kłótnię i uciekły? Czy wywiązała się walka? Tego nie wiadomo. Obecnie wszyscy świadkowie nie żyją, wcześniej – jeśli nawet opowiadano o wydarzeniach – świadectwa nie zostały spisane.

Wiadomo jedynie, że z kotłowni niedługo potem słychać było zduszone krzyki, szamotaninę, a potem strzał... – to relacja sióstr, które uciekały i przeżyły.

Dziewczęta szczęśliwie również uciekły, nie zdając sobie sprawy, co spotkało ich wybawczynię. Zakonnice natomiast po ucieczce ze szpitala straciły ze sobą kontakt – były rozproszone u różnych rodzin w mieście. Miały nadzieję, że wszystkim udało się uratować, że się szczęśliwie odnajdą...

Co się stało w kotłowni? Adelgund Tumińska została w bestialski sposób prawdopodobnie najpierw zgwałcona, a następnie zamordowana. „Wybawiciele ze Wschodu” przeszyli ją na wskroś, wielokrotnie, bagnetami, o czym świadczą cięcia na zachowanym do dziś szkaplerzu siostry. Szkaplerz, jak relikwia, przechowywany jest w domu franciszkanek, w Orliku oddalonym od Chojnic o kilkadziesiąt kilometrów.

Ciało zamordowanej, po dwóch lub trzech dniach od zbrodni, znalazł ksiądz Brunon Rieband, który w czasie wojny pracował w szpitalu jako sanitariusz. Próbował dowiedzieć się, co stało się z zakonnicami, i zastał przerażający widok...

Ciało Adelgund było bardzo zakrwawione, a sposób jego ułożenia świadczył, że siostra broniła się przed napastnikami. Pytany potem o to, czy siostra została zgwałcona, ksiądz Rieband jednoznacznie potwierdzał, chociażby w cytowanej powyżej rozmowie z siostrą Gabrielą Krecką. Zachowało się też wspomnienie pani Stefanii Rieband, rodzonej siostry księdza:

„Pewnego razu – dokładnie nie pamiętam, jaki to był dzień, ale na pewno w drugiej połowie lutego 1945 roku, ponieważ w Chojnicach była już Armia Czerwona – brat przyszedł do domu bardzo przejęty i zasmucony. Oznajmił mi, że u sióstr franciszkanek wydarzyła się tragedia. Powiedział, nie podając szczegółów, że żołnierze radzieccy napastowali dziewczyny w szpitalu. Jedna siostra franciszkanka odważyła się stanąć w ich obronie. Atakowane uciekły, a franciszkanka padła ofiarą napastników. Została zamordowana przez żołnierzy radzieckich. Pomyślałam wtedy, że siostra ta musiała być bardzo ofiarna i odważna...”4.

Ciała nie poddano obdukcji. Bo kto i jak miałby badania wykonać? Nie trzeba dodawać, że sprawcy nie zostali ani oskarżeni, ani pociągnięci do odpowiedzialności... Nie wiadomo zatem, czy siostra zmarła od ciosów zadanych bagnetem i od upływu krwi, czy od słyszanego przez siostry strzału. A może strzałem żołnierze jedynie wymusili posłuszeństwo? Lub wystrzał był przypadkowy?

O oficjalnym pogrzebie nie było mowy. Zaczął się sowiecki terror. Wszędzie było pełno żołnierzy, którzy stanowili realne zagrożenie. Po tym, co spotkało zakonnice, strach wśród mieszkańców był ogromny.

Siostra Adelgund Tumińska została pospiesznie i potajemnie pochowana przez księdza Riebanda w ogródku klasztornym przed figurą świętego Franciszka. Przed pochówkiem jedna z mniszek zdjęła szkaplerz zamordowanej – poorany bagnetami zabójców. Może sądziła, że może być on świadectwem zbrodni? A może czuła, domyślała się, że to pamiątka po męczennicy w obronie wolności i godności najsłabszych, a więc relikwia? Od tajemnego pochówku, mimo strachu, wśród wielu chojniczan i wielu sióstr panowało przekonanie, że oto pochowano świętą... Ze świadectwa bratanicy Adelgund: „Nie wiem, kto przekazał hiobową wieść, że siostra Adelgund została zamordowana przez rusków, broniąc młode dziewczyny przed gwałceniem. Jako pierwsze dowiedziały się o tym siostry w Czersku , Helena i Jadwiga. Matce Juliannie długo o tym nie powiedziały”5.

Pamięć

W kolejnych latach, mimo wartościowego życia i jakże dramatycznej męczeńskiej śmierci w obronie niewinnych dziewcząt, o bohaterskiej zakonnicy mówiło się stosunkowo niewiele. W latach szalejącej komuny wręcz panowała na jej temat cisza. Cisza wynikająca z kilku co najmniej przyczyn.

Po pierwsze, zbrodnie niemieckie po wojnie były piętnowane, natomiast radzieckie konsekwentnie wyciszano, i to na wielu poziomach. Tym szerokim – w mediach, przestrzeni publicznej i politycznej. I tym bliskim, ludzkim, poprzez zastraszanie świadków... Komunistyczne władze kategorycznie zakazały mówienia o siostrze Adelgund. „Czarni panowie” z UB docierali do krewnych zamordowanej i wprost grozili im represjami. „Nie wiem, czy zaraz po śmierci cioci, czy później, UB z Chojnic ostrzegło obie siostry w Czersku, aby nie komentować tej sprawy pod żadnym pozorem, bo nastąpią represje” – wspominała pani Chojnacka po latach.

Stąd mimo że rodzina żyła męczeństwem swojej krewnej, modliła się za jej wstawiennictwem i – jak twierdzi – otrzymywała łaski, owo męczeństwo Adelgund pozostawało tajemnicą najbliższych i najbardziej zaufanych. „Te ostrzeżenia oraz realia powojennej Polski skutecznie zamknęły nam usta na najbliższe trzydzieści pięć lat. Długi czas wiedzieliśmy, że prawdopodobnie siostra Adelgund pochowana jest w ogrodzie przy klasztorze. Baliśmy się pytać kogokolwiek o szczegóły tej tragicznej śmierci” – wspomina bratanica, pani Gizela Chojnacka, w swoim świadectwie na temat ciotki.

Śmierć Adelgund była więc tematem tabu ze względu na historyczne zaszłości. Jednak i zakonnice, jej współsiostry, przez długi czas milczały. Najpierw w latach powojennych, ze zrozumiałego, biorąc pod uwagę represje komunistyczne, strachu. Jednak i w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych starsze siostry nie opowiadały młodszym o tragicznej historii. Młodsze poznawały ją nieco pokątnie, trochę przypadkowo, dziwiąc się milczeniu na temat takiej postaci jak siostra Adelgund.

Siostry po wojnie nie zbierały informacji o jej śmierci, nie zachowały się na przykład świadectwa uratowanych dziewcząt (wszystkie od dawna nie żyją). Oczywiście, co zrozumiałe, zakonnice bały się komunistów, po wojnie również zmieniały często domy, więc o spójną komunikację mogło być trudno. Ale jeszcze jeden aspekt skutecznie blokował wspominanie dramatycznych wydarzeń z końca wojny: w jednej z kronik zgromadzenia znalazły się słowa o współsiostrach Adelgund. Brzmiały one tak: „wciągnięto do różnych pomieszczeń, zakneblowano, zdeptano i poniżono”. Kiedy się to stało? Co się dokładnie stało? Czym było konkretnie owo poniżenie? Tego nie wiadomo.

Można jednak przypuszczać, że zakonnice pamiętające o tej historii doświadczyły przemocy, być może również zostały zgwałcone przez rosyjskich żołnierzy. Jeśli tak było w rzeczywistości, to straszliwa trauma powodowała, że nie mogły o niej mówić: było to zbyt bolesne, zbyt straszne, żeby chcieć pamiętać. Ówczesny sposób patrzenia na kobiety, w tym na kobiety zgwałcone, diametralnie zresztą różnił się od współczesnego. Ówczesna mentalność piętnowała ofiary, traktowała je jako niegodne, zbrukane i niemal winne swojej sytuacji...

Jeśli faktycznie i inne siostry zostały zgwałcone, mogły żyć w przeświadczeniu, że zostały zhańbione i że nawet grozi im wydalenie z zakonu. Gwałt, chociaż dla współczesnych brzmi to niezrozumiale, w latach powojennych mógł być traktowany jako złamanie ślubu czystości.

Prawdopodobne jest również i to, że siostra Adelgund części zakonnic kojarzyła się z... brakiem posłuszeństwa. Przecież przełożona kazała wszystkim siostrom uciekać i ratować własne życie. A Adelgund wróciła, by ocalić życie dziewcząt. Dla współczesnych ludzi, również współczesnych zakonnic, taka postawa to wszak nie dowód na brak posłuszeństwa (a więc grzech!), lecz prawdziwy heroizm, wybór w pełni świadomy, podyktowany nie emocjami, lecz rozumem. Dopełnienie heroicznym czynem dobrego, aktywnego, ofiarnego życia. Z pewnością bardzo inteligentna, konkretna i doświadczona życiowo zakonnica doskonale wiedziała, czym ryzykuje. Może wręcz kalkulowała: ona pójdzie za nie na śmierć, one – młode – mają życie przed sobą.

Mimo powojennego strachu, mimo zrozumiałej traumy starszych i nieżyjących już sióstr, które same podczas wojny przeszły piekło, pamięć o siostrze Adelgund nie tylko przetrwała, ale się rozwija. Młode siostry odkrywają jej postać na nowo. Jest dla nich wzorem. Niedawno też w archiwum franciszkanek w Rzymie zostały odkryte nieznane dotąd materiały na temat Adelgund. Zapiski sięgają 1947 roku i wynika z nich, że miała ona w momencie śmierci przebitą głowę i usta, co wskazuje, że Sowieci strzelili jej prosto w twarz...

Grób siostry Adelgund nie został przeniesiony na zakonny cmentarz – pozostał tam, gdzie zakonnicę pochowano: pod figurką świętego Franciszka. Przychodzą modlić się nad jej mogiłą siostry z miejscowej wspólnoty, przyjeżdżają inne z daleka. Również mieszkańcy Chojnic czczą Adelgund i są przeświadczeni o jej świętości.

Siostra czeka na wyniesienie na ołtarze. Czyż nie byłaby idealną patronką kobiet ofiar przemocy? W tym ofiar przemocy na tle seksualnym?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: