Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wojna nadejdzie jutro - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
42,99

Wojna nadejdzie jutro - ebook

Wszystko zaczyna się od kłamstwa. Polska i Europa zostały zniszczone przez kłamstwa. Teraz ten fałsz serwowany jest na nowo. Na potrzeby polityki niszczy się pamięć i prawdę i napina się strunę, która kiedyś może pęknąć w sposób niekontrolowany.

Stanisław Aronson ps. „Rysiek” – Żyd, który uciekł z transportu do Treblinki, walczył w szeregach AK, został ranny w powstaniu warszawskim. Żołnierz armii izraelskiej.

Jeden z ostatnich żyjących autorytetów w bezkompromisowej rozmowie pyta i oskarża:

Dlaczego polskie państwo podziemne nie zrobiło nic dla swoich żydowskich obywateli?

Dlaczego tworzy się mit armii „żołnierzy wyklętych” ze szkodą dla wspaniałej tradycji AK?

Czym grozi umacnianie podziałów przez manipulowanie historią?

Jednocześnie głęboko wierzy, że najważniejsze jest to, co nas łączy. Jeśli nie damy się zwieść alternatywnej historii opartej na kłamstwie, wciąż mamy szansę na Polskę, o którą walczył wraz z przyjaciółmi z AK – kraj ludzi wolnych, myślących i dobrych dla innych.

KSIĄŻKA, KTÓRA OTWORZY NAM OCZY

Emil Marat – dziennikarz, pisarz, Michał Wójcik – historyk, dziennikarz. Laureaci Nagrody Historycznej „Polityki”. Autorzy bestsellerowych Ptaków drapieżnych – historii Lucjana „Sępa” Wiśniewskiego, likwidatora z kontrwywiadu AK.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7099-2
Rozmiar pliku: 1 020 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Czekamy. Jest nas pięciu. Ciepły maj, ale wszyscy w płaszczach, bo trzeba ukryć thompsony. Na dworcu jest wiata, taka poczekalnia. Mała, obskurna. Chowamy się do środka, ale sprawne oko przecież dojrzy. Szpicel dojrzy, rozpozna. Że tak stoimy, niby na pociąg czekamy, snujemy się w oczekiwaniu na kogoś. Naszym celem jest Borys Smysłowski. Tyle wiemy, że co rano wychodzi z mieszkania, idzie na peron. Albo wsiada do swojego auta, zdaje się czarnego opla, i odjeżdża. „Andrzej”, doktor Rybicki, powiedział, że to ukraiński nacjonalista, pułkownik ukraińskiej armii i że odpowiada za śmierć wielu Polaków. Dlatego musi zginąć. Mijają minuty, kwadranse, potem godzina. A jego nie ma. „Rena” podchodzi do „Żbika” i coś mówi mu szeptem. Okazuje się, że przygląda nam się jakiś mężczyzna. I że już gdzieś dzwonił. Po pewnym czasie pojawia się kolejny tajniak. Czyli połapali się. „Żbik” reaguje prawidłowo: rozkazuje przerwać akcję. Nas jest chyba z szesnastu chłopa, nawet na Kutscherę tylu nie poszło. Dzielimy się. Ja idę w dół, na Czerniaków. „Żbik” z chłopakami, w mniejszej grupie, kieruje się w stronę Puławskiej. Widziałem go wtedy ostatni raz.

Szedł z „Kaczorem”, szeregowcem, i na Olszewskiej zajechała im drogę ciężarówka z żandarmami.

Wersji jest kilka. Ale kto wie, jak było naprawdę? Wywiązała się strzelanina, on kazał innym wiać, sam został z „Kaczorem”. I z daleka trafił go strażnik jakiegoś magazynu. Stał i nudził się na warcie, skurwysyn. Gdy zobaczył obławę, zdjął karabin z ramienia, miał blisko, przymierzył… Chociaż ja wolę inną wersję: „Żbik” walczy do końca, zabija dwóch żandarmów, zostaje otoczony. Ostatni pocisk ma dla siebie…

To jest właśnie bohaterstwo – napisał pan po latach.

Dzisiaj napisałbym inaczej.

Jak?

Prawdziwym bohaterstwem byłoby nie robić tej akcji. „Żbik” by nie zginął. Nie narażalibyśmy siebie i przypadkowych ludzi. I tego Smysłowskiego też. Bo przecież tak naprawdę nic o nim nie wiedzieliśmy. Co robi, dla kogo pracuje. Nie wiedzieliśmy nawet, kto zlecił jego likwidację. To wszystko było bez sensu.

Co wtedy miało sens?

Nie takie akcje. One tylko narażały Polaków na represje. W odwecie za każdego swojego Niemcy zabijali cywilów. Rozwalali ludzi z Pawiaka. Stasiu Likiernik, mój przyjaciel, powtarzał, że to właśnie widok powieszonych koło sądów więźniów Pawiaka skłonił go do wejścia do Podziemia. Nie dodał, że ci nieszczęśni ludzie zawiśli w odwecie, właśnie za jakąś akcję tego Podziemia. Poza tym ja się tego dowiedziałem po wojnie, Special Operations Executive, czyli brytyjska agencja, która kierowała dywersją w Europie, sugerowała swoim partnerom w okupowanych krajach, aby nie robić akcji, które powodują odwet na cywilach. Tymczasem my działaliśmy trochę obok SOE, mieliśmy swoją – bardziej radykalną – politykę.

Smysłowski chodził w mundurze Abwehry. Polski wywiad zlecił wam tę robotę, bo on szkodził Polakom.

To raczej nieprawda. Najpewniej pomyłka. Jedna z wielu. Smysłowski to był biały Rosjanin i jeśli już komuś szkodził, to Stalinowi. Działał jako podwójny agent, ale to wyszło dopiero po wojnie. Potem wam opowiem. Co innego trzeba było robić.

Co?

Chronić ludzi. Szkoły podziemne rozwijać. I strzelać do kolaborantów. A przede wszystkim do szmalcowników. Strzelać do nich! Robić regularne polowania, tak żeby warszawiacy to widzieli. Tym powinno się zajmować państwo polskie. Terrorem domowym! Radykalnym, brutalnym, na ostro. W dwa miesiące załatwilibyśmy stu czy dwustu, może więcej. I nie w 1944 roku, a dwa lata wcześniej. Reszta kanalii by się schowała do nory i może byśmy powstrzymali demoralizację, ocalili sporo ludzi. I nie narażali innych. To miało sens i w zasadzie tylko to.

Kiedyś mówił pan co innego.

Mówiłem. I nie używałem takich ostrych słów. Wtedy broniłem słusznej dumy z Polski Podziemnej. Ale ostatnio ta nasza polska duma, piękna, szlachetna, zamieniła się w zadufanie. W ohydną tandetę, w megalomanię beznadziejną, szkodliwą. Nie do zniesienia. Zrozumiałem, że trzeba powiedzieć również gorzką część prawdy.Rozdział 1

Burza

To jest coś, czego się nigdy w życiu nie widziało. Nigdy. Coś niebywałego. Trzy lata przed wybuchem wojny stryj Kuba przyjechał do Polski i przywiózł z Palestyny śliczną żonę, Haję. A dla mnie przywiózł korkowy kask. Piękny, lekki, w kolorze piaskowym. Takie kaski noszą brytyjscy oficerowie na pustyni. Bardzo mi się podobał. Na zdjęciach z Zakopanego widać, że się z nim nie rozstawałem. Chodziłem w nim w góry.

No i potem wiedziałem, co się nosi na Saharze. Ale czegoś takiego jak burza piaskowa to ja nigdy wcześniej nie widziałem. Aż do 1947 roku.

Ale w szkole czytał pan _W pustyni i w puszczy_. Tam jest opis burzy.

Pewnie czytałem, nie pamiętam. Wielu rzeczy już nie pamiętam. Najpierw widać ciemną chmurę, z daleka. I ona się zbliża. Kotłuje. Wzrok rozpoznaje jakieś fruwające rzeczy, rośliny. Plama na horyzoncie rośnie, jest coraz większa. I jak już zasłania pół nieba, to zaczynają ryczeć wielbłądy, nawołują się. Skupiają się w grupy, bo wiedzą, co będzie. I robi się zupełnie ciemno. Zrywa się wiatr. Ale to jeszcze nie to, bo ten huk – to jest dopiero straszne. Łoskot. Nie wiadomo skąd. I jeszcze oddech. Trudno złapać oddech, bo powietrze skacze. Jak prąd drży, tam i nazad, tam i nazad. Czuć charakterystyczny swąd. Jakby gdzieś za horyzontem coś się paliło. To już jest najwyższa pora, żeby sznurować namioty. Bo jak nie, to wyrwie rzemienie z rąk, porozciąga liny i one będą latać jak bicze ze świstem. I wszędzie piasek.

To było w Aleksandrii?

Dalej na wschód. Przed Kanałem Sueskim, w Al-Kassasin. Tam był Polski Obóz Przejściowy Jednostek Wojskowych Środkowego Wschodu. Wielkie, brezentowe miasto na pustyni. Parę lat wcześniej mieszkało tam kilkaset tysięcy żołnierzy, teraz w namiotach stacjonowała 26 British Liaison Unit. Czyli brytyjska jednostka łączności z II Korpusem generała Andersa. Było pusto i smętnie. Przyjechałem i okazało się, że jak ktoś pachnie Żydem, to mu łatwo do Palestyny się dostać nie będzie. Bo ja byłem już wtedy w drodze.

Pachniał pan Żydem?

Papiery miałem na podporucznika Stanisława Witolda Żukowskiego.

Chodzi o to, że wtedy w Palestynie działały różne organizacje żydowskie, których celem było zmusić Brytyjczyków do ustępstw. Żydzi chcieli już swojego państwa. Nie patyczkowali się, były akcje zbrojne, lała się krew. Dlatego dla Anglików każdy Żyd był podejrzany. Do tego stopnia, że z brytyjskich jednostek służących wtedy w regionie wyłączano Żydów na okres służby. Ci wyłączeni byli kierowani do Egiptu. Czy ja pachniałem takim Żydem?

Tego nie wiem. Ale rzeczywiście, zwąchałem się zaraz z dwoma brytyjskimi kapitanami – a to byli polscy Żydzi. Oni mi wytłumaczyli, co i jak. Bo Palestyna Palestyną, ona nie ucieknie, ale przede wszystkim kazali zadbać o formę. Wyjazdy do Kairu, kolacje w dobrych restauracjach dla oficerów, wycieczki do muzeów, no i koniecznie musiałem się zapisać do Klubu Kanału Sueskiego. To mi dobrze zrobi – tak mówili. Wydali mi tak zwany dodatek śródziemnomorski i za to uszyłem sobie mundur tropikalny. Zacząłem wyglądać jak człowiek. Byłem wtedy chyba najmłodszym polskim oficerem w Egipcie. No to korzystałem z tego. Oczekiwanie na wyjazd do Palestyny się przeciągało. Wiadomo było, że nie jest tam bezpiecznie, i ruch kolejowy został ograniczony. Bo żydowski terroryzm, mówili, bo żydowska walka, trzeba uważać. Brytyjskich oficerów żydowskiego pochodzenia już tam nie wysyłali, a polskich jeszcze tak. No więc czekałem. I pewnego dnia przyszła ta burza piaskowa. Ogłuszający huk. Pamiętam, że siedzimy w namiocie i nie można wyjść na zewnątrz. Siedzimy jak trusie. Powietrze napiera falami, namioty trzeszczą, uginają się. To jest rzeczywiście piekło. Jakby wszystko znikło i było piaskiem samym.

Strach?

Aż tak to nie. Patrzyłem, co robią inni. Nic nie kombinowałem. Tam akurat było dużo Polaków, nawet Beduini mówili już po polsku.

U Sienkiewicza huczą grzmoty, skaczą błyskawice. Niebo przeszywa skowyt. Burza przechodzi jak front na wojnie.

Miliardy ziarenek piasku walą w brezent. Jakby ktoś łyżką po tarce szurał. Jakby serią z automatu po blaszanym dachu. I jeszcze raz, i jeszcze. Tyle że ja się podobnej strzelaniny w Warszawie już nasłuchałem. I w końcu zasnąłem w tym namiocie.

A nazajutrz wyszło słońce. Rozsupłaliśmy wejście, Beduini odkopali drogi do kantyny, do sztabu, do latryn. Poszedłem do sztabu. A tam już czekała na mnie zgoda. Mogę ruszać.

Do swojej ziemi obiecanej.

Nie. Nikt mi niczego nie obiecywał. I tak naprawdę to nie była moja ziemia. Jak wsiadałem do pociągu, to ostrzegali, że to niebezpieczne. Nie wiadomo, czy pociąg w ogóle tam dojedzie. Bo terroryści arabscy, bo terroryści żydowscy, diabli wiedzą kto, wysadzają tory, napadają na pociągi. Pamiętam, że od stacji w Gazie jechałem już sam. Siadłem przy oknie i mnie to nawet ucieszyło. Bo wiem, jak się wysadza tory. Wiem, co trzeba robić. Byłem ciekaw, jak oni to zrobią.

Zaczęliśmy od wspomnienia burzy piaskowej, bo pomyśleliśmy, że gdy w 1946 roku opuszczał pan Europę, to jakby zostawił pan stare życie za sobą, ono się rozsypało… Jechał pan do Palestyny pusty w środku – tak pan kiedyś powiedział. Po wojnie, po śmierci najbliższych, po rozstaniu z przyjaciółmi. Po końcu świata. I gdy pan wysiadł na małym peronie w Rechowot koło Tel Awiwu, jakby urodził się pan na nowo.

Nie. Młodość skończyła mi się wcześniej. O wiele wcześniej. Kiedy wróciliśmy z rodzicami ze Lwowa do getta. Naprawdę, wróciliśmy do Warszawy pod koniec 1941 roku, żeby zamieszkać w getcie. Miałem szesnaście lat. Ja wtedy zobaczyłem pierwszego trupa na chodniku. Był jak woskowa lala, blady, jak zabawka mojej siostry; leżał przykryty gazetą. I takie same żywe trupy na ulicach, snujące się tłumy żywych trupów w łachmanach. To był szok. Wtedy skończyło się moje życie, moja młodość. Niech będzie, że się coś rozsypało.

Wysiada pan na stacji w Rechowot i co?

Wreszcie jestem od tego wszystkiego daleko. Po tylu latach… Pierwszy raz na wakacjach. Jak wtedy w tym kasku z korka w Zakopanem, w Kościelisku. Skąd mogłem przypuszczać, wtedy w Palestynie, że wojna znowu się zacznie?Rozdział 2

Za szklanymi drzwiami

Nikt na pociąg nie napadł. Nic nie wyleciało w powietrze. Bomba nie wybuchła. Dojechałem do Rechowot, małej osady założonej przez żydowskich imigrantów z Polski jakieś dwadzieścia kilometrów od Tel Awiwu. Wziąłem taksówkę, adres miałem w pamięci – Allenby 115. To był dom wybudowany przez mojego dziadka Abrama. On pierwszy wyjechał z Polski i osiedlił się w Palestynie, jeszcze przed wojną. Potem dołączyli do niego bracia mojego ojca: stryjowie Kuba i Leopold. I jeszcze ciocia Bala. Zdążyli. Ta ulica, Allenby, to wtedy była ważna ulica handlowa. Dzisiaj to środek miasta, dookoła zabytkowa zabudowa. Wysiadam, stoję przed domem… i, pamiętam, myślę: co ja tu robię? Taka mnie refleksja naszła. Bo co ja mam z nimi wspólnego? Między nami jest przepaść.

Ze stryjem Kubą widzieliście się ostatni raz przed wojną. A z Leopoldem we Włoszech w sierpniu 1946 roku. Załatwił panu ten urlop u samego generała Andersa.

To nie było tak. Stryj znał konsula generalnego Rzeczypospolitej w Tel Awiwie, a ten znał Andersa. I to on umówił spotkanie generała ze stryjem. Oni się rzeczywiście spotkali i efekt był taki, że ten urlop dostałem. Ale teraz miałem się spotkać z rodziną. Tą, która ocalała.

Oni wiedzieli, że pan przyjeżdża?

Naturalnie. Też byli w nerwach. Musicie to zrozumieć. Gdy to wszystko trwało w Polsce, oni byli na drugim końcu świata. Ja widziałem ten horror na własne oczy, a oni tylko coś tam czytali w gazetach. I jak mam teraz im to opowiedzieć? Wytłumaczyć? Opisać? Przecież to się tak nie da. Co, siądę przy herbacie i zacznę opowiadać? Jakich słów mam użyć? Stałem dobrych parę minut z tą walizeczką na ulicy. No ale w końcu wszedłem po schodkach na drugie piętro.

Zapukałem. I słyszę kroki, drzwi się otwierają. Otwiera żona stryja Kuby, Haja. Ona miała taką trochę orientalną, egzotyczną urodę. Otwiera. I zamiera.

Pan na baczność, stuka obcasami.

W życiu nie stukałem obcasami! Nie byłem tego typu żołnierzem. W II Korpusie nie było takiego zwyczaju, a salutowało się pełną dłonią. Ale ja tego nie robiłem. Nigdy. Jeśli wtedy zasalutowałem, to dla zabawy. Tam była dziewczynka, ich córka. Ale to na pewno nie było na serio.

Ta dziewczynka to była Aliza, jedenastoletnia córka stryja Jakuba. Zapamiętała, że to był piękny dzień, a pan był najpiękniejszym mężczyzną na świecie.

Powitanie było serdeczne. Głośne. Pamiętam cały tłum bliskich. Był stryj Leopold, jego żona i córka. Tylko syna brakowało, studiował wtedy w Anglii. Był stryj Kuba z żoną i dwiema córkami. Jedna jedenastoletnia, druga dwuletnia. I jeszcze ciotka Bala ze swoimi córkami. Po nią trzeba było zatelefonować, żeby przyszła. Chyba od razu przybiegła.

Ale podobno stryj Jakub, zanim zbiegła się rodzina, zamknął się z panem w gabinecie. Aliza opowiadała potem, że nigdy się nie dowiedziała, co się działo za drzwiami. Próbowała podsłuchiwać.

To była dramatyczna rozmowa. Ale dziwna. Bo o niczym.

Dramatyczna i o niczym?

No, jak się mówi po polsku? Oględna. Oni się czuli trochę odpowiedzialni za to, że tak niewiele zrobili, ja to potem zrozumiałem.

Bo wy w Polsce, a oni tam, bezpieczni…?

Że nie zrobili wszystkiego, żeby nas uratować, choć przecież próbowali. Tyle że to trwało za długo. My byliśmy w 1941 roku we Lwowie. Mama, tata, moja siostra i ja. Z Moskwy przyszło zawiadomienie, że wizy do Palestyny będą. To było na tydzień, może trochę więcej, przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej. Nie pamiętam już, co się stało, że to nie wyszło. Czy nie można już było dostać biletu, czy jakieś inne formalności. Nie zdążyliśmy. Gdyby o tych kilka tygodni wcześniej…

Poczucie winy, wyrzuty sumienia.

Prawdopodobnie. Tak myślę. Nie wiem tego, nie rozmawiałem o tym z nimi. Ta rozmowa tak naprawdę była o niczym. Obchodzenie tematu. Potem, już znacznie później, dali mi te oryginalne papiery, które załatwiali w Tel Awiwie. Mam je tu, chcecie zobaczyć?

To jest jeden zbiorowy paszport wydany dla waszej czwórki. Gdyby ten dokument i pewnie jakieś wizy dotarły do was do Lwowa, wszyscy byście przeżyli, a nie tylko pan.

Stryj nigdy mi tego nie powiedział. Wtedy za tymi oszklonymi drzwiami niby chciał mi coś wytłumaczyć, jakoś wyjaśnić, ale nie potrafił. Pytał mnie o różne sprawy. To były trochę puste pytania.

Pytał o Umschlagplatz? Treblinkę?

Nie, skąd! Przecież oni nawet nie wiedzieli, co to jest Umschlagplatz. Czy w czasie wojny mogli cokolwiek przeczytać o Treblinkach, Auschwitzach? Nie sądzę. Wiem, że pisali w Palestynie o Wielkiej Akcji w lipcu 1942 roku, bo dziadek, gdy przeczytał artykuł o rozpoczęciu wywózki, dostał zawału i umarł. Wtedy już wiedzieli, że byliśmy w Warszawie. Dziadek był mądry, podejrzewał, co się dzieje… Pochowany jest na Górze Oliwnej.

Aliza mówiła, że co godzinę stryj wychodził szlochać do łazienki.

Ja wiem jedno. On nie pytał, nie potrafił, a ja nie chciałem mówić tak sam z siebie. To nie jest historia do opowiedzenia w pięć minut. Nie da się. Tam wtedy… miałem wszystko na świeżo w głowie, bo to się działo tylko parę lat wcześniej. A może mi się nie chciało gadać.

Przecież jemu też było trudno.

Może. Ale też wiedziałem, że cokolwiek powiem, oni tego nie zrozumieją. Tej tragedii… Tylko moja ciotka rozumiała więcej. Pewnego dnia powiedziała mi, że jej miejsce, wtedy w 1942 roku, było w Polsce, w getcie, a nie w Palestynie. Dała do zrozumienia, że powinna być z nami, do końca. Potem to ona otoczyła mnie miłością, wręcz matczyną. Zostałem jej synem. Byliśmy bardzo zżyci. Ale wtedy nie chciałem, żeby mi współczuli.

To jak się rozmawia o śmierci?

Nie potrafiliśmy. Ja nie potrafiłem. Nie chciałem i nie potrafiłem. Teraz żałuję, że nie próbowałem. To był ciężar, nie tylko dla mnie, dla nich też. Ja nawet nie wiem, czy nie większy. Przecież mnie było łatwiej, a oni byli tu, na miejscu, bezsilni. Rozumiecie?

Zginęła cała pozostała rodzina, osiemnaście osób.

Ocalałem tylko ja.Rozdział 3

Jazz, saksofon i samochód

Po wielkiej fabryce Karola Teodora Buhlego nie ma dziś śladu.

Została tylko kotłownia, widziałem ją w 1988 roku. Byłem wtedy w Łodzi pierwszy raz po wojnie. Dziadek Jakub Kaffeman był w niej dyrektorem. Kupił od Niemca pałacyk przy ulicy Żeromskiego. Stoi do dziś, jest zabytkiem. Ten pałacyk to był mój dom. Tam się wychowałem i tam dorosłem.

Nad wejściem nadal widać inicjały JK i rok 1911. Czytaliśmy, że w fabryce Buhlego wyzysk robotników był wręcz legendarny. Panowały stosunki jak u Reymonta.

A gdzie takie wówczas nie panowały? Taka była Łódź. Ale ja tego nie pamiętam. Pamiętam fabrykę dziadka za płotem naszego domu. To była mała fabryka wstążek. Wybudował ją w 1921 roku, ja się urodziłem cztery lata później. Do Łodzi przeprowadziliśmy się na początku lat trzydziestych. Wcześniej ojciec z mamą mieszkali w Warszawie przy Senatorskiej.

To była wielka kamienica naprzeciwko kościoła Świętego Antoniego.

Ten kościół dobrze znał Stanisław Likiernik. Leżał tam na marach, umierał w czasie powstania warszawskiego.

Miał przestrzelony tyłek, tylko tyle. Opowiadał mi. To było pod koniec sierpnia. Ja byłem ranny wcześniej. Do tego kościoła jako dziecko nie zachodziłem, ale do ogrodu Saskiego już tak. Z guwernantką. Moje najwyraźniejsze wspomnienie z tego okresu to próba pirotechniczna. Bo na lato jeździliśmy do Otwocka, do domku letniskowego. I pewnego dnia razem z kuzynką Marysią postanowiliśmy go podpalić. Żeby zobaczyć, co będzie.

I co było?

Nic, pewnie była bura. Dom nie spłonął.

Dziadek Abram był pobożnym Żydem.

Pod koniec życia taki się zrobił. W latach trzydziestych razem ze stryjem Kubą przyjechali do Palestyny, bo dziadek chciał starość spędzić pod okiem Pana Boga. Tak jak jego ojciec, a mój pradziadek, który pierwszy z naszej rodziny tu przyjechał i zmarł na Ziemi Świętej w 1917 roku. Potem dziadek zaczął ściągać tu swoje dzieci. Nie wszystkie, bo synów Mieczysława, Waldemara i Rafała mu się nie udało. Chyba nie chcieli. Babcia też nie chciała jechać. Dołączyła do niego dopiero w 1936 roku i szybko umarła. Pewnie Wszechmocny tak chciał. I pewnie się ucieszył, że dziadek ten dom na ulicy Allenby zbudował, a do tego synagogę niedaleko. Ona stoi do dziś.

Dziadek z daleka doglądał jednak polskich spraw.

Na bar micwę przysłał mi zegarek. To była omega, na spodzie grawerunek: Bar micwa, 1938.

Pamięta pan tę uroczystość?

Nic a nic. A powinienem, miałem 13 lat. Nawet nie wiem, w której łódzkiej synagodze była. Może na Spacerowej?

W tej wielkiej?

Nie pamiętam. Pamiętam nauczyciela od hebrajskiego. Miał mnie przygotować do odczytania Tory. Udało mu się. Coś tam się nauczyłem, a nawet komentowałem. Ale potem do synagogi nie chodziłem. Na świadectwie szkolnym ojciec wpisał mi wyznanie mojżeszowe. Ale ja nie byłem wierzący.

A ojciec?

Do synagogi chodził raz w roku. Pochłaniały go interesy. Niestety, nic o nich nie wiem, mnie to nie interesowało, a on mnie nie wtajemniczał.

Nawet nie wiem, dlaczego żeśmy się przenieśli do Łodzi. Pewnie ze względu na interesy. Zamieszkaliśmy w tym pałacyku przy Żeromskiego. Mieszkanie było na piętrze. Parter zajmowali dziadkowie i bracia matki: Leon i Bernhard. Ten drugi – co to była za kolorowa postać! Rodzice mówili na niego Beno. Kochał jazz. Ciągle coś nucił, stepował. Zabierał mnie na próby orkiestry w Grand Hotelu. A u nas w hallu na dole grywał na saksofonie. Bardzo głośno. To pamiętam. Przeszkadzał dziadkowi, bo ten lubił słuchać muzyki klasycznej w radiu. Zasiadał w fotelu, kręcił gałką i się delektował. Mijałem go w drodze do szkoły, jak siedział przy tym radiu.

Podobno nie był pan prymusem.

Powtarzałem klasę, ale chyba dlatego, że poszedłem do szkoły wcześniej. Za wcześnie. Miałem pięć lat, nie dałem rady. Chyba za dużo ode mnie oczekiwali. W ogóle pamiętam, że raczej surowo nas rodzice wychowywali. Było dużo zabawy, ale były też obowiązki. No i do listopada chodziłem w krótkich spodenkach, żeby się hartować.

Przydało się?

Jak najbardziej. Sport też. Tu, w Izraelu, byłem jednym z pierwszych golfistów. Ale to potem.

Wyczerpujący sport, taki golf…

Nie dyskutuję na ten temat z laikami.

Z Gimnazjum Zgromadzenia Kupców rodzice przenieśli pana do Gimnazjum Społecznego.

Ze względu na antysemityzm, ale ja tego też nie pamiętam. Jeśli antysemityzm był, to nie w naszym otoczeniu. Ojciec jako fanatyk samochodów należał do Łódzkiego Automobil-Klubu, jeździliśmy na wycieczki klubowe. I nikt nam pochodzenia tam nie wypominał. Podobnie na korcie tenisowym. Bo rodzice i wujostwo dużo czasu spędzali na różnych turniejach. Mieliśmy także własny kort na tyłach pałacyku. Moja siostra Janka świetnie grała.

Pan nie?

Ja wolałem samochody i te rajdy z ojcem. Najpierw mieliśmy wielką landarę, essexa super sixa, to był kabriolet, a później małą czeską tatrę. Można powiedzieć, że uratowała nam potem życie. We wrześniu 1939 roku uciekliśmy nią do Warszawy, następnie na wschód.

Miał pan także własne auto.

Z dykty. Już nie pamiętam, z kim je zbudowałem. Z Jasiem Wassercugiem? To był syn redaktora „Gazety Łódzkiej”. A może Marcelem Chartanem? Tak, tak, z nim. Jego ojciec pracował w zakładach Poznańskiego. Ojciec miał nam do tego auta dokupić silniczek, ale nie zdążył.

Pamięta pan dojście Hitlera do władzy? Przedwojenna Łódź była miastem polsko-niemiecko-żydowskim. Musiała aż gotować się od konfliktów.

A skąd! Pamiętam tylko, że moi rodzice zwolnili nianię Niemkę w 1935 roku. Bali się, że za bardzo lubi Hitlera i będzie nas, dzieci, indoktrynować. Potem, gdy Żydów wyrzucano z Niemiec, miałem w klasie nowego kolegę, Niemca. Znaczy Żyda Niemca. W mojej szkole panowały socjalistyczne stosunki, atmosfera piłsudczykowska, równość i braterstwo. Żydów było więcej. Katolików chyba jedna trzecia. Nikt się Hitlerem specjalnie nie przejmował.

Pamiętam doskonale nauczyciela wychowania fizycznego i gimnastyki, bo w tym byłem dobry. Brał nas na wycieczki, uczył orientacji w terenie. Używaliśmy mapy i kompasu. To mi się przydało. Potem, już w czasie wojny w 1948 roku i w następnych, nigdy nie zgubiłem swoich żołnierzy.

Za to pogubiliście się w czasie akcji Kedywu pod Palmirami w 1943 roku.

To było w nocy i myśmy się wcale nie pogubili. Jeden z naszych przez pomyłkę otworzył ogień, to się zdarza w najlepszej rodzinie. Ktoś inny odpowiedział i zginęło dwóch chłopaków. Pech.Rozdział 4

Ostatnie wakacje

„Sopot tegoroczny to jedna wielka mykwa. Ryby odurzone zapachem Żydów, oszalałe z przerażenia, obłąkane z rozpaczy, uciekają z zatoki na pełne morze”. Wie pan, kto to napisał?

Nie. Ale w Sopocie podobno rzeczywiście było dużo Żydów. Przyjezdnych. Nie wiem, bo z tego okresu niewiele pamiętam. My ostatnie wakacje spędziliśmy obok Sopotu, w Orłowie.

To pisał Kornel Makuszyński.

W lipcu 1939 przyjechaliśmy nad morze, jak co roku, i zamieszkaliśmy w wynajętym mieszkaniu. To była taka uliczka, która schodziła do morza, z niej można było wyjść prosto na małe molo. W Sopocie molo było o wiele większe. Ale nie wiem, czy tam pojechaliśmy. Obok była granica. A Makuszyńskiego bardzo lubiłem.

_Panna z mokrą głową, Awantura o Basię, Szaleństwa panny Ewy_ czy cykl o Koziołku Matołku. Znał to pan?

Na pewno. Wszystkie dzieci to znały. Na zdjęciu z tych ostatnich wakacji mam taką bluzkę w paski, taką samą nosił Koziołek Matołek. A Makuszyńskiego w 1939 roku poznałem osobiście. W Zakopanem.

On tam mieszkał.

I przyjmował swoich czytelników. To było zimą. I jak każdej zimy całą rodziną pojechaliśmy na narty. Bardzo to lubiłem, zresztą tu, w Izraelu, też jeździłem. Wtedy w Zakopanem zjeżdżaliśmy z Kasprowego Wierchu. Potem na Krupówkach szliśmy do restauracji. Zdaje mi się, że tam już były sklepy tylko dla Polaków. Górale nie kryli się z antysemityzmem.

Wielu Polaków się z tym nie kryło. Makuszyński też nie.

Ale pewnego dnia mama kupiła mi książkę, to chyba był _Szatan z siódmej klasy_, i wysłała mnie do Makuszyńskiego do domu. Po autograf. I on mnie przyjął, dumnego czternastolatka. Może Żydów nie lubił, ale widocznie antysemitą nie był. A może antysemitą był, tylko poza sezonem. Autograf dał. Pewnie się nie domyślił, że jestem Żydem.

Pamięta pan 1 września 1939 roku?

Rano obudziła mnie muzyka marszowa. W piżamie wyszedłem ze swojego pokoju na korytarz. Dźwięki dochodziły z dołu, przechyliłem się przez balustradę i okazało się, że cała rodzina już tam była. Wszyscy stali w hallu wokół radia i słuchali komunikatów. I wtedy się dowiedziałem, że zaczęła się wojna.

Warszawa 1939

To miał być ważny dzień dla Polskich Linii Lotniczych. Pierwszego września LOT zaplanował inaugurację bezpośredniego połączenia z Kownem. Wylot o godzinie 11.30, lądowanie półtorej godziny później. Zanosiło się na przełomowe wydarzenie. Stosunki Rzeczypospolitej z Litwą były do tej pory fatalne. Połączenie miało to zmienić. Ale nic z tego nie wyszło, bo pierwsze bomby spadły akurat na Okęcie.

Od razu pojawił się tam dziennikarz radiowy Józef Małgorzewski. Chciał zrobić reportaż, jednak żołnierze z obrony przeciwlotniczej i pracownicy byli tak zszokowani siłą ognia nieprzyjaciela, że nie mogli sklecić

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: