Wojny mroku - ebook
Wojny mroku - ebook
Barwna opowieść o trwającej kilka tysięcy lat wojnie dwóch klanów wampirów. Władcy planują podbić świat i całkowicie podporządkować sobie ludzi, a ich przeciwnicy starają się temu zapobiec. Przed czterema tysiącami lat Obrońcom udało się pokonać Władców i zniszczyć ich fortecę, Gordoth. W ruinach uwięzili w sarkofagu Kainusa, najstarszego i najpotężniejszego z wampirów, jednak jego klanowi udało się przetrwać. Po pewnym czasie wybuchła druga wojna, trwająca po dziś dzień, a jej areną jest współczesna Polska. Krwawe walki toczą się w zaułkach Krakowa i w podkarpackich lasach.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-082-8 |
Rozmiar pliku: | 887 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gordoth, mroczna forteca Władców, stał w płomieniach. Ogień buchał ze wszystkich niemal okien, zalewał krużganki i korytarze. Nad budynkiem, jeszcze kilka godzin temu potężnym i rozsiewającym grozę na cały świat, teraz unosił się pióropusz dymu mieszającego się z nocą. Pożar rozświetlał pole ledwo co zakończonej bitwy – tysiące trupów, zmasakrowanych, zakrwawionych, poskręcanych w najdziwaczniejszych pozach, zalegających równinę dookoła Gordothu i okoliczne wzgórza. Pomiędzy zwłokami uwijali się ci, którzy ocaleli z rzezi. Niedobitki Władców uciekały bezładnie, w popłochu. Większość z nich była ranna, a ich morale zostało zdruzgotane w chwili upadku straszliwej, niszczycielskiej armii, jaką tworzyli jeszcze przed paroma godzinami.
Teraz z tej potęgi nie zostało prawie nic. Obrońcy triumfowali. Mimo że i oni ponieśli gigantyczne straty a wielu dowódców poległo, rozbili Władców w pył i wdarli się do Gordothu, mordując bez litości tych, którzy się tam schronili. Przez wszystkie otwory twierdzy: okna, wrota i krużganki długo wypadały na równinę zmasakrowane trupy, dochodziły wrzaski rannych i charczenie konających, pomieszane z rozkazami i triumfalnymi okrzykami Obrońców. Ściany zabarwiła krew. A potem podłożono ogień i w ciągu kilku zaledwie chwil Gordoth przeistoczył się w gigantyczną pochodnię.
Zwycięzcy ustawili się wokół niego i ryczeli teraz jednym głosem, wymachując mieczami. Ogień odbijał się od krwi pokrywającej posrebrzane brzeszczoty. To była ich noc. Pełna grozy, bólu i śmierci, ale zwieńczona bezdyskusyjnym zwycięstwem. Władcy zostali zniszczeni, starci z powierzchni ziemi. Tysiącletnia wojna zakończona.
Valger, przywódca klanu, jeden z Potężnych, obserwował to wszystko ze szczytu wzgórza. Piękno i ulga triumfu jeszcze nie w pełni do niego dotarły; cóż, w końcu zaledwie godzinę temu biegł korytarzami Fortecy Władców na czele resztek oddziału Zabójców, wyjąc dziko i rąbiąc mieczem ostatnich Żołnierzy. Teraz patrzył na płomienie niszczące twierdzę i czuł, jak poziom adrenaliny w żyłach stopniowo opada.
Wyglądał koszmarnie. Z pancerza zostały strzępy pokryte zakrzepłą krwią i jego, i nieprzyjaciół. Bandaże, twarde od krwi, spowijały jego czoło (gdyby nie szyszak, teraz nienadający się do niczego, cios maczugą zmiażdżyłby mu czaszkę – nawet on, wampir, nie przeżyłby czegoś takiego), prawe ramię oraz lewe podudzie. Dla człowieka ciosy, jakie otrzymał w czasie bitwy, byłyby śmiertelne. Dla Valgera stanowiły zaledwie draśnięcia; gdyby nie to, że srebro z kling Władców dostało się do krwiobiegu, mocno spowalniając regenerację, większość z nich pewnie zdążyłaby się wygoić. Mimo wszystko był zmęczony i spragniony, a wszechobecny zapach krwi sprawiał, że bardzo trudno było mu utrzymać pragnienie w ryzach. W jego umyśle odzywał się instynkt drapieżnika. Jednak Valger i jego sprzymierzeńcy złożyli kiedyś Przysięgę i ustanowili Zasady. Co by się stało, gdyby on, wódz Obrońców, je teraz złamał? Przecież nie po to zniszczyli Władców, by stać się takimi samymi potworami jak oni.
Obok niego na głazie siedziała Talitha, jego siostra. Walczyła tej nocy jak szalona, czego efektem była pogruchotana zbroja, trzy pęknięte miecze, liczne skaleczenia i poważna rana uda. Starła krew zabitych wrogów ze swej pięknej twarzy, przeczesała ręką wspaniałe kruczoczarne włosy Valger miał takie same, tyle że krótko ostrzyżone. O tym, że są rodzeństwem, świadczyły rysy ich twarzy – ostre, z wystającymi kośćmi policzkowymi. Oczy też mieli identyczne, ciemne, o głębokim spojrzeniu, ale tym akurat nie wyróżniali się spośród reszty wampirów. Różniła ich budowa ciała. Valger był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną, przy którym raczej niska i drobna Talitha wyglądała wręcz mizernie. Pozory jednak myliły – oboje byli niezwyciężonymi wojownikami.
Oprócz nich wzgórze zajmowało pięciu ocalałych Zabójców. Był to elitarny oddział armii klanu, podległy bezpośrednio Valgerowi. Oni właśnie zdobyli Gordoth, przy czym z siedmiuset zostało ich sześciu, łącznie z dowódcą. I nikt nie był cały – wszyscy ociekali krwią, ledwo stali na nogach. Lecz byli niesamowicie zadowoleni.
– Zwyciężyliśmy – odezwała się Talitha. – Pokonaliśmy ich.
Valger i pozostali Zabójcy spojrzeli na nią. Dookoła zwycięzcy wznosili triumfalne okrzyki.
– Po tysiącu lat – ciągnęła wampirzyca – zakończyliśmy wojnę. Ludzie są bezpieczni.
– Nie są. – Valger zdecydował się na szczerość. Kochał siostrę, ale uważał ją za niepoprawną idealistkę, podczas gdy sam starał się zachować realistyczne podejście do życia. – Długo jeszcze potrwa, zanim wytępimy Władców. Ich armia nie istnieje, ale wciąż większość wampirów myśli tak jak oni. Obawiam się, że to jeszcze nie koniec.
– Pozostał też Kainus – powiedział Slater, jeden z Zabójców, wpatrując się w ogień trawiący Gordoth. – Zamknął się w swojej trumnie, kiedy wdarliśmy się do środka. Żołnierze Władców bronili twierdzy, nie wiedząc, że ich przywódca właśnie zaczyna hibernację. Ale walczyli dzielnie, zginęli z honorem.
Valger skinął głową. Milczał.
– Trzeba było go zabić! – syknęła Talitha. – Bracie, nie mogliście rozwalić trumny i pokroić tego bydlaka na kawałki?
Valger ponownie westchnął, opuścił wzrok.
– Trumna Kainusa składa się z żelaza i spiżu. Nie byliśmy w stanie jej uszkodzić, a zamek ma tak skomplikowaną konstrukcję, że nie było szans się w tym rozeznać. Ale bez obaw, przenieśliśmy trumnę w podziemia, do lochów i podpaliliśmy ją, jak i całą twierdzę. Zaraz wszystko runie, zobaczysz, i już nikt nie dostanie się tam na dół. Kainus zgnije w tej swojej puszcze! Trzeba tylko dobrze zatrzeć wszystkie ślady i zapomnieć, gdzie leży to miejsce. Ustanowimy tu strefę zakazaną dla wszystkich wampirów. I będziemy jej strzec. Wątpię, by Władcy odrodzili się bez Kainusa. Ale na wszelki wypadek nie można dopuścić, by kiedykolwiek któryś z nich znalazł jego trumnę.
– Spaliliście ich archiwum? – zapytała Talitha.
– Oczywiście! Za kogo ty nas masz? Nie było czasu przeglądać tych ich ksiąg, ale jestem więcej niż pewien, że w którejś z nich znajdował się opis trumny Kainusa i jej zamka. No, ale wszyscy Władcy, których napotkaliśmy na swej drodze, zginęli. Pouciekali tylko pojedynczy Żołnierze, nie licząc Falthery, Aleery i Krasusa. Wątpię, by którekolwiek z nich wiedziało, jak uwolnić ich pana. A my zniszczyliśmy wszelkie wskazówki. Widzisz, siostro? Kainus jest bez szans. Poza tym, może wieczne uwięzienie we własnej trumnie będzie dla tego bydlaka gorsze niż zwykła śmierć? – zastanowił się Valger.
Talitha uśmiechnęła się.
– Tak czy inaczej, wojna skończona – rzekła.
– Patrzcie, twierdza się wali! – Mimo zmęczenia, Slater aż podskoczył z podniecenia.
Rzeczywiście, mury nie wytrzymały wysokiej temperatury. Zaczęły pękać, a przez pęknięcia buchały płomienie. Odłamki, zarówno bardzo małe, jak i też kilkumetrowe, ze zgrzytem odrywały się od ścian i z hukiem spadały na ziemię. W końcu konstrukcja runęła w akompaniamencie ogłuszającego łoskotu. Wszystko rozleciało się w drobny mak, poszczególne piętra zapadły się w sobie. Zatrzęsła się ziemia. Ogień ogarnął ruiny, na krótką chwilę tworząc ogromną kulę; kiedy się rozwiała, miliardy iskier wystrzeliły spomiędzy gruzów. Potem coś łupnęło raz jeszcze i zapadła cisza. Z Gordothu pozostało jedynie dopalające się gruzowisko.
Obrońcy zamilkli, obserwując upadek Fortecy Władców, a gdy się dokonał, ponownie ryknęli jednym głosem, triumfalnie wznosząc miecze, topory, włócznie i wszelką inną broń. Na ten widok niektórzy czekali grubo ponad tysiąc lat. To dla niego cierpieli rany i tracili najbliższych przyjaciół, a nieraz także nadzieję. Lecz gdy Gordoth upadł, chyba nikt z nich nie miał wątpliwości, że warto było ponieść owe ofiary.
Nowa nadzieja wstąpiła również w serce Valgera. Jednocześnie zrozumiał, że teraz, po upadku Władców, to on jest przywódcą jedynego ocalałego klanu wampirów.
– Masz rację, siostro. Wojna skończona.
Nie wiedział, jak bardzo się pomylił.Rozdział drugi
Zbliżał się świt, ale wciąż jeszcze panowały ciemności. Wyglądało na to, że będzie lać cały dzień, ale tym już Michał nie przejmował się zupełnie. Miał znacznie poważniejsze sprawy na głowie. Pierwszą była rozmowa z szefem. To znaczy zdanie mu raportu. Konieczność wypełniania tego obowiązku nie ciążyła mu; wręcz przeciwnie – za każdym razem stary dobry Valger (dla niewampirzego świata – Lucjusz Walgirowski) wygłaszał swoją opinię. Po sześciuset bez mała latach zrobiły się one w pewien sposób nudne, niemniej jednak Michał z doświadczenia wiedział, że warto ich wysłuchać i nie należy ich lekceważyć. Poza tym, dziś swój pierwszy raport z udziału w akcji złoży Kasia. Warto będzie przekonać się, jak wypadnie. Wcześniej tylko współpracowała przy działaniach bojowych, ale nie uczestniczyła w nich z bronią w ręku.
Michał sprowadził czarnego hyundaia z głównej drogi biegnącej dalej ku Katowicom, na dziurawą, a tego poranka, z powodu deszczu, błotnistą i rozmokłą polną drożynkę. Nadwozie samochodu zakolebało się, ale po włączeniu napędu na cztery koła hyundai bez żadnych problemów poradził sobie z nierównościami i poszedł jak wicher przez pole. Dobry samochód i doświadczony kierowca stanowili zgraną parę. Kasia na siedzeniu pasażera w milczeniu obserwowała przesuwające się za szybami, bezlistne o tej porze roku drzewa.
Pogrążyła się w rozmyślaniach. Wstrząsnęło nią to, co zobaczyła tej nocy w Królewskich Wyrobach, ale Michał przeczuwał, że po raz kolejny gryzie się myślami o Jacku. Od czasu, kiedy została wampirzycą, często przyłapywał ją w jej kwaterze, jak siedziała, ze spuszczoną głową, rozpamiętując tragiczne wydarzenia sprzed… ile to lat minęło? Nieco ponad dwa. Kasia przeżyła wtedy prawdziwy koszmar i gdyby nie on, Michał, i dar wampiryzmu, jaki wtedy jej przekazał, nie otrząsnęłaby się do dziś. Wielce prawdopodobne, że skończyłaby w szpitalu dla obłąkanych. Gdyby w ogóle przeżyła. Na tę myśl aż przeszły go dreszcze.
Żal mu było Kasi, którą bardzo polubił. Była jego uczennicą, a od dziś również partnerką w akcjach przeciwko Władcom. Swoją drogą, wypadła naprawdę świetnie, Michał nie miał jej nic do zarzucenia. To on dał jej nowe, wampirze życie, to on uczynił ją tym, kim była teraz. Wiedział, że Kasia doskonale zdaje sobie sprawę, że Jacek już nigdy nie wróci. Co nie zmieniało faktu, że dotąd nie udało jej się pogodzić z jego śmiercią. Michał obawiał się, że będzie z tym problem. Takie rany goją się długo, a tak naprawdę – nigdy do końca. W sercu Kasi zawsze pozostanie pustka, której niczym nie będzie można zapełnić.
Wiedział o tym doskonale, gdyż sam przeżył coś takiego. Mimo że od tamtej przerażającej bitwy a w zasadzie potyczki, ale pod względem grozy spychającej w cień nawet okrucieństwa wojen husyckich, w których Michał brał czynny udział, nadal odczuwał takie… dziwaczne kłucie w sercu, kiedy myślał o poniesionej owej tragicznej nocy stracie. Z czasem myśli na ten temat i wiążące się z nimi nieprzyjemne uczucie dojmującej pustki nachodziły go coraz rzadziej, do tego wojna z Władcami i profesja Zabójcy znieczuliły go mocno, co traktował jako błogosławieństwo, niemniej jednak ból wywołany stratą gdzieś tam, w głębi jego serca, wciąż trwał przyczajony, by w najmniej odpowiedniej chwili zaatakować, wywołując psychiczny dołek. Jedyne, co wampirowi (i chyba każdemu człowiekowi, który stracił kogoś bliskiego) w podobnej sytuacji pozostawało, to pogodzić się z istnieniem owej bolesnej pustki. A także z przeszłością, której zmienić się w żaden sposób nie da.
Kasi uda się to kiedyś, Michał był tego pewien. Nawet mimo faktu, że została skrzywdzona znacznie głębiej i boleśniej niż on.
Samochód bujał się na nierównościach, co wywoływało spory dyskomfort nawet w terenówce, niemniej jednak nikt z klanu Obrońców, z samym Valgerem na czele, nie pomyślał nigdy o wyasfaltowaniu dróżki. Z pozoru wyglądała jak zwyczajna polna droga, prowadząca co najwyżej do jakiegoś zacofanego gospodarstwa albo takiego, które nie rozwinęło się od czasów towarzysza Bieruta. I o to właśnie chodziło.
Drogą trzeba było przejechać całkiem pokaźny odcinek, a kiedy już się go pokonało, docierało się do zrujnowanych zabudowań dawnego PGR-u. Zostały z nich praktycznie same ściany, resztki sufitów i gdzieniegdzie futryny po oknach. Wiatr hulał sobie radośnie po smętnych pozostałościach świetlanej epoki Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, Gierka i propagandy sukcesu. Dzieciarnia, jeśli jakaś się tu zaplątała, przeważnie w okresie wakacyjnym, zostawiała tu i tam wulgarne graffiti. Światła hyundaia padły na koślawo nabazgraną informację mówiącą, że „Kaczor to rzyt”, nieco dalej ktoś sugerował, iż Nika kocha Stefka. Była jeszcze oferta oddania kału w dobre ręce.
Michał za każdym razem uśmiechał się, widząc te napisy i przypominając sobie, że Kasię z początku niektóre śmieszyły. Teraz jednak przygnębiona Zabójczyni na żaden z nich nie zwróciła uwagi.
Zrujnowane zabudowania Państwowego Gospodarstwa Rolnego stanowiły kolejny pozór. Wystarczyło bowiem wjechać do pozostałości po garażu czy też szopie, wysiąść z samochodu i podejść do ściany, gdzie z kolei należało wyjąć jedną z cegieł (wtajemniczeni wiedzieli, którą) i wcisnąć zakamuflowany przycisk. Wtedy w resztkach podłogi otwierał się niewidoczny do tej pory, ukryty zjazd. Teraz pozostawało tylko z niego skorzystać.
Zjazd prowadził do podziemi, kilkaset metrów poniżej poziomu Wisły. Mieściła się tu główna baza Obrońców, można powiedzieć – ich stolica.
Michał zatrzymał hyundaia na końcu jasno oświetlonego tunelu, przed szlabanem, przy którym stało zawsze dwóch wartowników, jego kolegów po fachu. Obaj uzbrojeni byli w miecze, kindżały, kałasznikowy i glocki 17, załadowane, rzecz jasna, amunicją zawierającą azotan srebra. Mieli też na sobie kamizelki kuloodporne i kevlarowe ochraniacze kończyn. Dziś, jak zauważył Michał, na straży szef postawił Franka i Krzyśka. Michał odsunął szyby po stronie kierowcy i pasażera, by mogli bez przeszkód zajrzeć do środka. Ostrożności nigdy za wiele.
– Cześć – przywitał się Krzysztof, uśmiechając się uprzejmie do Kasi. Odwzajemniła uśmiech, co ostatecznie rozładowało panujące we wnętrzu auta napięcie. – Jak tam pierwsze zadanie bojowe?
– Dziękuję, dobrze.
– Aha, dobrze! – Stojący po stronie Michała Franek wyszczerzył zęby, nie wysuwając jednak kłów. – Już to widzę! Jakaś nie w sosie jest, to pewnie coś nie tak poszło.
– „Nie tak” to ty masz w głowie, Franek. – Michał pogroził mu palcem, udając gniew. – Ale pożartujemy później, przy gorzałce-pocieszycielce, teraz pilno nam do szefa.
– Jasne, jasne, już się plotki rozniosły. Czesiek zaciera ślady ze swoimi chłopakami?
– Jeżeli wszystko poszło dobrze, to już skończył. Zaraz powinni tu być. A co do plotek, to później pogadamy. Podnoście szlaban. Aha, szef u siebie?
– A gdzie miałby być?