Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wrząca rzeka. Historia niebywałego odkrycia - ebook

Seria:
Data wydania:
Lipiec 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wrząca rzeka. Historia niebywałego odkrycia - ebook

Ekscytująca historia połączona z niesamowitym studium naukowym!

Młody, wybitny podróżnik i geolog wędruje daleko wzdłuż Amazonki, gdzie wrą rzeki i ożywają legendy.

Kiedy Andrés Ruzo dorastał w Peru, jego dziadek opowiadał mu tajemniczą legendę: głęboko w Amazonii istnieje rzeka, która wrze, jakby płonął pod nią ogień. Dwanaście lat później Ruzo słyszy, jak ciotka wspomina, że ​​sama odwiedziła tę dziwną rzekę.

Zdecydowany sprawdzić, czy wrząca rzeka jest prawdziwa, Ruzo wyrusza w podróż w głąb Amazonii. To, co odkrywa, napełnia go zdumieniem: w tej długiej, szerokiej i krętej rzece woda jest tak gorąca, że miejscowi parzą w niej herbatę, a małe zwierzęta, które do niej wpadną, są momentalnie ugotowane. Gdy Ruzo zaczyna badać rzekę, staje przed wyzwaniami bardziej złożonymi, niż kiedykolwiek sobie wyobrażał.

Książka śledzi młodego odkrywcę, gdy ten lawiruje wśród interesów różnych grup – miejscowych szamanów, nielegalnych hodowców bydła i koncernów naftowych. Tę historię czyta się jak współczesną powieść przygodową, pełną niezwykłych postaci i nieprawdopodobnych zwrotów akcji.

Przede wszystkim jednak jest to opowieść o człowieku starającym się zrozumieć moralny obowiązek wynikający z odkrycia naukowego – aby chronić święty teren przed niewłaściwym użyciem, zaniedbaniem, a nawet skutkami własnych działań.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66329-73-7
Rozmiar pliku: 5,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 To, co objawia się w ciemnościach

Stoję na skale położonej w samym środku nurtu rzeki. Wokół mnie, w dżungli, rozlewa się noc. Wiedziony instynktem wyciągam rękę i wyłączam czołówkę. Zapada całkowita ciemność, a ja stoję w miejscu i czekam. Tęskniłem za mrokiem. Oddycham głęboko. Powietrze jest ciężkie i nawet jak na Amazonię nienaturalnie gorące. W miarę jak oczy dostosowują mi się do ciemności, kontury lasu powoli uwydatniają się na tle nocy. Wszystkie te czernie, szarości, ciemne błękity, a nawet srebrzyste biele. To niewiarygodne, ile nam umyka przy zapalonym świetle. Widać nie więcej niż skrawek księżyca, a niebo nade mną zdominowały niezliczone gwiazdy, rozświetlając przepastną dżunglę i zanurzając każdy liść oraz kamień w swoim łagodnym blasku. Wokół mnie wznoszą się opary, jak duchy w świetle gwiazd. Niektóre przypominają cienkie smugi mgły, a inne to chmury tak wielkie, że kłębią się jakby w zwolnionym tempie.

Kładę się na skale i zastygam w bezruchu, obserwując, jak para wodna wzbija się w noc. Przy każdym powiewie chłodnego wiaterku mgły gęstnieją i zwijają się w sobie, tworząc blade, szaroniebieskie kłęby na tle nocnego nieba. Skała pode mną świeci na biało słabym blaskiem. Pocę się trochę tam, gdzie plecy i nogi dotykają kamiennej powierzchni. Potoki wody tak gorącej, że mogłaby mnie zabić, i szersze od dwupasmowej drogi przewalają się przy mojej skale z rykiem tak wielkim, że zagłusza nocny chór głosów w dżungli. Wszystkie zmysły mam wyczulone, a każdy ruch jest pieczołowicie zaplanowany.

Znajduję się w samym sercu peruwiańskiej Amazonii. Inni członkowie mojego zespołu leżą w łóżkach w położonej nieopodal niewielkiej wiosce, ale nie ma szans, żeby zmorzył mnie sen. Nie, skoro czeka na mnie to, co wokół. Serce bije mi mocno, ale odczuwam całkowity spokój. Moje oczy śledzą opary rzeki, jak wznoszą się i wtapiają w firmament. Droga Mleczna płynie przez niebo, jakby była odbiciem rzeki poniżej. Inkowie nazywali Drogę Mleczną Niebiańską Rzeką, ścieżką do zaświatów, do miejsca, które zamieszkują duchy. Opary łączą się więc tutaj z dwiema wielkimi rzekami. To jasne, dlaczego żyjący tu ludzie uważają otaczającą ich dżunglę za miejsce tak wielkiej siły duchowej. W głowie rozbrzmiewają mi słowa szamana: „Rzeka objawia nam to, co trzeba zobaczyć”.

Ta wyprawa staje się jedną z największych przygód mojego życia. To właśnie opowieść, którą przekażę dzieciom i wnukom, a każde działanie, które teraz podejmę, doda kolejny element do tej historii. Każda mijająca sekunda zdaje się mieć szczególne znaczenie. Wrząca woda ochlapuje mi prawą rękę. Siadam na skale i przyciągam ramię do piersi. Myślami wracam do tu i teraz. Przypominam sobie słowa profesora z wyjazdu terenowego wulkanologów: „Na wulkanach umierają ci niedoświadczeni, którzy nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa, oraz specjaliści, którzy zapomnieli już, jak mogą być one niebezpieczne”.

Wstaję, upewniając się, że utrzymam równowagę, i skaczę z powrotem na najbliższy brzeg. Kiedy spoglądam za siebie na Wrzącą Rzekę, wyrywa mi się z piersi pełen emocji szept: „To miejsce istnieje. To miejsce naprawdę istnieje”. Przypominam sobie słowa szamana, który powiedział, że rzeka wezwała mnie tutaj w konkretnym celu. Czuję, że czeka mnie jakaś większa misja. Tej nocy na pewno nie uda mi się zasnąć.

Opary rzeki tańczą w świetle gwiazd, a ja wracam do chaty z głową pełną kłębiących się myśli o rzece, o otaczającej ją mrocznej dżungli oraz o historii, którą trzeba dopiero napisać. To historia, która zaczyna się od legendy usłyszanej w dzieciństwie. To historia poszukiwania i odkrycia, napędzana potrzebą zrozumienia tego, co z początku wydawało się nie do pojęcia. To historia, gdzie zderzają się ze sobą nowoczesna nauka i światopogląd tradycyjny, nie w sposób brutalny, lecz z szacunkiem, połączone wspólnym podziwem dla świata przyrody.

W czasach gdy wydaje się, że wszystko już zmierzono, nakreślono na mapie i objęto rozumem, ta rzeka rzuca wyzwanie temu, co zdaje nam się, że wiemy. Kazała mi zakwestionować istnienie granicy między tym, co znane i co nieznane, co starożytne i co nowoczesne, co naukowe i co duchowe. Przypomina, że ciągle można odkryć prawdziwe cuda świata. Można je znaleźć nie tylko w czarnej pustce tego, co nieznane, ale też w białym szumie życia codziennego, w rzeczach, których niemal nie dostrzegamy, rzeczach, o których prawie zapominamy, nawet wtedy, kiedy stanowią element pewnej historii.

2 Legenda dziadka

Chłodne powietrze w kuchni wypełnia dźwięk gorącej wody napełniającej filiżankę. Wyglądam przez okno na pogórze Andów, które wyróżnia się na tle szarego, zimowego nieba nad Limą. Zima w Limie zawsze ma w sobie jakiś bezruch – tegoroczny sierpień nie jest wyjątkiem. Mam dwanaście lat, siedzę w kuchni w domu ciotki i z niecierpliwością wyczekuję przybycia dziadka.

Podczas gdy tak co chwila spoglądam na wskazówki zegara, Dioni, kucharka ciotki, stoi przy zlewie i obiera grubą, peruwiańską marchewkę. Jest dla mnie jak babcia. – Jak dobrze, że przyszedłeś w odwiedziny – oświadcza, nie podnosząc wzroku znad swojej roboty. Dioni mówi po hiszpańsku z silnym akcentem keczua. Dźwięk keczua, języka Inków, wydobywa się w sposób zamierzony zza zaciśniętych warg. Podobno dlatego, że rozwinął się w zimnym, górskim klimacie Andów. Głos Dioni przypomina mi o tym, że czterysta lat po podboju Ameryki przez Hiszpanów język Inków nadal żyje.

– Twoja ciotka mówiła, że ojciec wraz ze stryjami zabrali cię na tydzień na Marcahuasi! To za wysoko, a ty jesteś na to za młody! – kontynuuje swoją przemowę.

Siedzę na krześle barowym na końcu wyspy kuchennej i przygotowuję sobie mate de coca, zaparzając przykurzone zielone liście w gorącej wodzie i czekając, aż zmieni ona kolor na bladozłoty.

– Przywiozłeś liście z Marcahuasi? – pyta Dioni. Kiwam głową. – To prawdziwe liście koki z gór – smakują znacznie lepiej niż te, które można kupić w supermarkecie.

Pociągam pierwszy łyk napoju i rozkoszuję się jego ziemistym, ziołowym smakiem. Zaledwie tydzień temu na zimnym płaskowyżu Marcahuasi zachorowałem ciężko na chorobę wysokościową. Stawiało mnie na nogi jedynie picie mate de coca.

I wreszcie w drzwiach pojawia się dziadek, który wita mnie z wyciągniętymi ramionami. Biegnę, by go uścisnąć, a potem śmieję się w odpowiedzi na miny, które stroi. Niektórzy mają serce na dłoni, on nosi swoje na twarzy.

Towarzyszy mu moja ciotka Lydia. – Na co masz ochotę? – pyta dziadka. – Mamy herbatę. – On kręci głową. – A może kawy? – Znowu kręci głową. – Inca Koli? Soku? Wody? – I wreszcie: – A może pisco?

Na to dziadek prostuje się, a na jego twarzy pojawia się szelmowski uśmiech. – Bueeeeeeno, skoro nalegasz…

Ciotka przynosi piękną, srebrną tacę, a na niej porządnie złożoną serwetkę, świeżo otwartą butelkę wybornego pisco z korkiem leciutko wsuniętym w szyjkę butelki oraz kryształowy kieliszek w kształcie kwiatu tulipana. Dziadek rozlewa trunek i wznosimy toast – on swoim pisco, a ja mate.

Zaczyna rozwodzić się na temat wyprawy na Marcahuasi i tego – gdyby tylko tam był – jak pod każdym względem zorganizowałby ją lepiej, mądrzej i bardziej wydajnie. Zaczynam się rozpraszać, a jego głos słabnie gdzieś w tle dla moich myśli.

Bach! Moją uwagę na nowo przyciąga szybkie uderzenie w głowę zwiniętą w rulon gazetą.

– Guanaco! Skup się! Opowiadam ci o czymś ważnym! – Karci mnie, a ja spoglądam na niego z naburmuszoną miną. Ze zdziwieniem obserwuję, jak jego niecierpliwy wyraz twarzy po chwili zamienia się w uśmiech dumy.

– Twarz masz tak samo wyrazistą jak moja! – mówi. – Cieszę się, że masz w sobie moje geny. – Nadal się na niego gniewam.

– No dobra, cangrejo, opowiem ci o czymś, co podniesie cię na duchu.

Cały zamieniam się w słuch. Uwielbiam opowieści dziadka.

– To historia wielkiej przygody. Historia hiszpańskiego podboju Peru, klątwy Inków oraz zaginionego miasta ukrytego w głębi Amazonii, wybudowanego całkowicie ze złota. – Wpatruję się w niego jak zahipnotyzowany, a on pociąga kolejny łyk pisco. – To legenda Paititi.

– Paititi?

– Niech nikt nie wmawia ci, że podboju dokonano w imię Boga – opowiada dalej dziadek. – Jasne, że konkwistadorzy przywieźli ze sobą kilku mnichów, ale tak naprawdę zależało im tylko na złocie oraz chwale. – Siedzę w całkowitym bezruchu na podłodze, a dziadek rozpoczyna swoją opowieść.

W 1532 roku Francisco Pizarro wraz z wojskiem przybili do brzegu na północnych rubieżach imperium Inków, w Peru. Inkowie byli pogrążeni w brutalnej wojnie domowej i wszędzie roiło się od ich szpiegów. Od samego momentu zejścia na ląd obserwowano Hiszpanów z ukrycia, a o ich posunięciach i zwyczajach donoszono władcy. Inkowie wiedzieli, że konkwistadorzy nie byli bogami, ale jednej rzeczy nie mogli pojąć – obsesji przybyszów na punkcie złota. Inkowie opowiadali historie o Hiszpanach przybywających do wiosek bez żadnego powitania, już na wejściu pytających „Gdzie jest złoto?” i zastraszających mieszkańców tak długo, aż je otrzymali. Ich żądza złota była tak wielka, że Inkowie wierzyli, iż Hiszpanie muszą żywić się złotem, aby przeżyć. Dla Inków, którzy uważali złoto za przejaw obecności bóstwa, taka chciwość była niezrozumiała.

Władca imperium Inków, Atahualpa, zastanawiał się, jak postąpić w kwestii tych obcokrajowców, którzy terroryzowali jego poddanych. Jeden z doradców zalecił pojmać ich, a następnie spalić żywcem. Ale ciekawość Atahualpy wzięła górę nad strachem. W końcu jakie zagrożenie stanowiło 170 białych zabijaków i złodziei? On, Atahualpa, sprawował władzę nad milionami. Podlegała mu armia o sile ponad 250 tysięcy mężów. Był najpotężniejszym bogiem-człowiekiem na Ziemi, synem Słońca, panem magii wiatrów.

Atahualpa wysłał emisariuszy, by zaprosili przybyszy do Cajamarki na spotkanie. Konkwistadorzy przyjęli zaproszenie, a następnie wciągnęli go w zasadzkę i pojmali, choć spotkanie miało być w zamyśle pokojowe. Hiszpanie pod względem liczebnym znajdowali się w zdecydowanej mniejszości, ale byli lepiej uzbrojeni i łatwo rozgromili Inków. Atahualpa był już więźniem, ale hardo patrzył swoim ciemiężycielom prosto w oczy. Żaden z nich nie potrafił odwzajemnić jego spojrzenia, bo jak mówią podania, było to jak patrzeć prosto w słońce. Władca podszedł uroczystym krokiem do najbliższej ściany, wyciągnął rękę najwyżej, jak potrafił, i nakreślił na niej linię. Następnie wezwał do siebie sługę, który nachylił się, gdy Atahualpa szeptał mu coś do ucha. Sługa wyprostował się i oznajmił Hiszpanom: – Władca imperium mówi, że wypełni tę komnatę do tego miejsca, raz złotem i dwukrotnie srebrem, jeśli oszczędzicie mu życie i pozwolicie odejść wolno. Hiszpanie naradzali się między sobą. Tyle złota i srebra uczyniłoby ich bogatymi ponad wszelkie wyobrażenie. Zgodzili się na te warunki. Atahualpa upewnił się, że złożyli przysięgę przed własnym Bogiem, tym samym, który oddał Atahualpę w ich ręce. Przez następne dwa miesiące konkwistadorzy patrzyli, jak z całego imperium napływa złoto, srebro i szlachetne kamienie, by opłacić okup za Atahualpę. W końcu władcy udało się dotrzymać swojej części umowy. Mógł wreszcie odejść, upokorzony, ale przynajmniej żywy.

Minęły kolejne miesiące. Porywacze nie pozbawili Atahualpy życia i pozwalali mu żyć w miarę wygodnie, ale nadal pozostawał on ich więźniem. – Nie złamią przecież przysięgi złożonej swojemu Bogu – powtarzał sobie władca Inków.

Pewnego wieczoru do Atahualpy zbliżył się sługa i przemówił szeptem: – Słyszałem, jak Hiszpanie mówili, że trzymanie cię przy życiu jest zbyt niebezpieczne. Porywacze złamią swoją przysięgę i przyjdą po ciebie jutro. – Obok przechodził właśnie hiszpański strażnik, który zaczął się dopytywać, co tam robi sługa. – Ja tylko podaję władcy świeże liście koki do jego porannej herbaty – odpowiedział, wręczając Atahualpie mały woreczek z materiału, a w nim świeże liście. Strażnik ujrzał liście i odesłał sługę. Atahualpa przygotowywał się na jutro.

Dopiłem do końca swoją herbatę z liści koki, wyobrażając sobie Atahualpę, kiedy zdał sobie sprawę, że został zdradzony.

– Następnego dnia – kontynuował opowieść dziadek – Atahualpa po przebudzeniu się otrzymał wieść, że zbrojna straż odprowadzi go na miejsce sądu.

Atahualpa nie miał broni, po którą mógłby sięgnąć. Gdy zbliżyli się do niego jego oprawcy, sięgnął do woreczka z materiału. Wyjął z niego trzy liście i trzymając je w obu dłoniach, wykrzyknął: – Na te liście, przeklinam was, biali mężowie! Matko Koko, pomnij na zło, które mi uczynili! Dotknij ich narody i pomścij mnie! – I rzucił liśćmi w Hiszpanów, dopełniając tym klątwy, którą miały na nich sprowadzić liście koki. Atahualpę stracono, ale Inkowie walczyli dalej. Podbój imperium zajął Hiszpanom kolejne czterdzieści lat. Walka zakończyła się wreszcie w 1572 roku, kiedy Túpac Amaru, Pan Węży i ostatni władca Inków, został powieszony na placu głównym w Cusco w obecności piętnastu tysięcy poddanych.

Inków podbito, a ich święte złoto – symbol samego życia – przetopiono, aby zadowolić zdobywców.

Do brzegów przybijało coraz to więcej kandydatów na konkwistadorów, chętnych, by podążyć śladami Corteza i Pizarra. Gdy zapytali Inków, gdzie znaleźć kolejną cywilizację godną podbicia, ci odrzekli, że: „Na wschodzie, za ścianą Andów, leży kraina roślin. Tam znajdziecie Paititi – ogromne miasto całe wzniesione ze złota”.

Hiszpanie kierowali coraz to nowe ekspedycje w głąb Amazonii, a Inkowie przyglądali się temu niewzruszonym wzrokiem, wiedząc, że niebawem zdobędą to, na czym zależało im najbardziej: zemstę.

Nieliczni Hiszpanie, którzy powrócili z Amazonii żywi, opowiadali zaiste przerażające historie. Napotkali Inków, którym udało się uciec przed podbojem i którzy zmuszali Hiszpanów do picia płynnego złota, by wreszcie zaspokoili swoją żądzę cennego kruszcu. Natknęli się też na rdzennych mieszkańców Amazonii: potężnych szamanów jednym rozkazem podrywających całą dżunglę do ataku oraz walecznych wojowników, których zatrute strzały w ciągu kilku sekund zabijały każdego męża.

– Dotarli do miejsca, gdzie rosły drzewa tak wysokie, że zakrywały sobą niebo – opowiadał szeptem dziadek. – Maszerowali w nieprzeniknionych ciemnościach. Komary i gzy spijały ich krew, aż słaniali się na nogach. Dżungla doprowadzała ich na skraj szaleństwa swoją monotonią, drażniła odgłosami zwierzyny łownej, której nigdy nie udało się zobaczyć, oraz oczkami wody pitnej, która przynosiła tylko chorobę. Towarzyszyły im głód, pragnienie i szaleństwo. Opowiadali o wężach, które połykały ludzi w jednym kawałku, o pająkach, które pożerały ptaki, a nawet o wrzącej rzece.

– Nigdy nie udało im się odnaleźć Paititi, a dżungla, o której myślano kiedyś, że to tutaj musiał znajdować się biblijny Raj, okazała się piekłem na ziemi.

Dziadek oddycha głęboko i rozsiada się wygodnie, by dalej rozkoszować się swoim pisco. Patrzę przed siebie, niezdolny wydusić ani słowa, z wyobraźnią rozpaloną do białości myślami o dżungli i tajemniczym mieście Paititi, pełną obrazów potężnych szamanów, gigantycznych węży oraz parującej, wrzącej rzeki. Prawie nie dostrzegam, kiedy do pokoju wchodzi ciotka.

Marszczy czoło, oceniając stan dziadka. – Widzę, że już masz dosyć – mówi, zabierając opróżnioną do połowy butelkę wraz z tacą.

Dziadek śmieje się, kiedy ciotka wychodzi z pokoju. Obraca się w moją stronę z twarzą wciąż rozjaśnioną uśmiechem i mówi – Tak, papachito, świat jest wielki. Wciąż poszukujemy Paititi, pod tą czy inną nazwą. Ale pamiętaj: las strzeże swoich sekretów i nie lęka się tych, którzy chcą je odkryć.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji ebooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: