Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wspomnienia i refleksje oficera wywiadu PRL w Watykanie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspomnienia i refleksje oficera wywiadu PRL w Watykanie - ebook

Przeszedł specjalistyczne, indywidualne szkolenie wywiadowcze z zakresu wywiadu zagranicznego. W latach 1978—79 w ramach oddelegowania z MSW do MSZ, był zatrudniony w resorcie spraw zagranicznych na odcinku watykańskim. Brał udział w przygotowaniu pierwszej wizyty papieża w Polsce. Wyjechał do Rzymu z indywidualnym zadaniem wypracowania dla władz pogłębionej opinii, co do kwestii perspektywy normalizacji stosunków polsko-watykańskich, tak w ramach swojej misji dyplomatycznej, jak i wywiadowczej.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65543-14-1
Rozmiar pliku: 18 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

4. Rzym, Watykan (1979—1983)

Po zdanym pomyślnie egzaminie państwowym z języka włoskiego, jesienią 1978 roku rozpocząłem praktykę w Departamencie IV Ministerstwa Spraw Zagranicznych, na stanowisku eksperta ds. watykańskich. Miałem tam swoje biurko i zajmowałem się zadaniowaniem i koordynowaniem działalności na tym odcinku, naszego przedstawiciela przy Watykanie, według reguł i standardów przyjętych w tym ministerstwie. Na bieżąco też śledziłem informacje napływające z Rzymu oraz brałem udział w rozmowach z delegacjami watykańskimi, przyjmowanymi w Polsce.

Szczególnie dobrze wspominam rozmowy z delegacją, na której czele stał abp Agostino Casaroli, później kardynał i Sekretarz Stanu Stolicy Apostolskiej. Miała ona miejsce wczesną wiosną 1979 roku. Wtedy to, na wydanym przyjęciu z tej okazji, poznałem Stanisława Kanię.

Brałem też udział w przygotowywaniu pierwszej wizyty w Polsce, Jana Pawła II, w 1979 roku, doradzając osobiście Wiceministrowi Spraw Zagranicznych — Józefowi Czyrkowi. Praktyka ta trwała do końca lipca 1979 roku, a więc do czasu mojego wyjazdu do Włoch, gdzie miałem objąć stanowisko II sekretarza ambasady, członka Zespołu ds. Stałych Roboczych Kontaktów Między Rządem PRL i Stolicą Apostolską. Przedtem, rzecz jasna, MSZ, drogą dyplomatycznych konsultacji, uzyskało dla mnie stosowną akredytację, zarówno watykańską, jak i włoską. Przed wyjazdem nie udzielono mi jakiejkolwiek instrukcji ze strony Departamentu I MSW. Jedynie gen. Konrad Straszewski, żegnając się ze mną, powiedział mi, że powinienem pamiętać o tym, że najwyższe władze państwowe dążą do tego, aby doprowadzić do pełnej normalizacji stosunków państwo — Kościół i do nawiązania pełnych stosunków dyplomatycznych z Watykanem. Podkreślił, że dotychczasowe informacje, jakich dostarcza wywiad są niedostateczne, mało aktualne i nie pozwalają na wypracowanie ostatecznego i wyważonego stanowiska w tych kwestiach.

Odebrałem to jako wyraźną wskazówkę, że moja działalność ma służyć sprawom, o których mówił przed chwilą, a w żadnym przypadku nie może zaszkodzić procesom normalizacyjnym, tak na linii państwo — Kościół, jak i Polska — Watykan. Dodał też, że tam, gdzie będzie po temu okazja, należy przeciwstawiać się klimatowi ewentualnej nieufności polskiego duchowieństwa, przebywającego w Rzymie, w związku z toczącymi się rozmowami rządu polskiego z kurią rzymską. Problem ten, krótko po wyborze papieżem Polaka, przestał być aktualny, ze zrozumiałych przyczyn.

To była moja ostatnia merytoryczna rozmowa z gen. Konradem Straszewskim. Od tej pory, po objęciu misji w Rzymie, nie miałem już żadnych kontaktów z Departamentem IV MSW, gdyż z natury rzeczy nie byłoby to możliwe i zgodne z regułami pracy wywiadowczej. Nie miałem też bezpośredniego kontaktu, nawet podczas pobytów wakacyjnych w Polsce, z Centralą, czyli z Departamentem I MSW.

Podróż do Rzymu odbyłem na przełomie lipca i sierpnia 1979 roku. Wyruszyłem tam własnym samochodem marki fiat 126p. O dziwo, nie sprawił mi zawodu i poprzez Czechosłowację i Austrię, pokonując trudne wówczas odcinki alpejskie przybyłem do Rzymu o jeden dzień wcześniej niż zaplanowałem. Pierwszą noc spałem na sofie w salonie reprezentacyjnym ambasady. Potem było już znacznie gorzej, bo zakwaterowano mnie w mieszkaniu, w którym nocowali nasi kurierzy z MSZ. Było to ponure mieszkanie, w wiekowej kamienicy, z oknami wychodzącymi na podwórze-studnię, położone przy Via Flaminia.

W pierwszych dniach, po podjęciu pracy, skontaktował się ze mną Szef Rezydentury Wywiadu, radca ambasady — Fabian Dmowski, później dyrektor Departamentu I MSW, i podczas krótkiego spaceru (do baru, na kawę) omówił krótko zasady i metody naszych kontaktów. Jednocześnie polecił mi, aby pierwsze miesiące poświęcić na dobre wejście w moje obowiązki dyplomatyczne i na wywiadowcze rozpoznanie „terenu”, zaaklimatyzowanie się, a dopiero po tym okresie podjęcie, a raczej zorganizowanie, kontaktów informacyjnych, przydatnych wywiadowi.

Ze strony rezydentury wywiadu spotkałem się z pewną niechęcią już na początku pobytu, ale zneutralizowałem zagrożenie. Jak wiadomo, aby coś zneutralizować, to trzeba to najpierw rozpoznać. Bardzo mi pomógł w tym zakresie Jerzy Jopa, również oficer wywiadu o kryptonimie „Garda”. Dowiedziałem się o tym, że był on oficerem wywiadu, zaledwie kilka lat temu od jednego z lustratorów, który udostępnił mi nawet dokument o tym świadczący.

Uprzedzał mnie on o specyficznych „zasadzkach” na mnie i przygotowywanych prowokacjach. Gdybym o nich nie wiedział, to pewnie po kilku miesiącach odesłano by mnie do kraju z opinią, że nie nadaję się do tej pracy. Trzeba też dodać, że na samym początku wyjawił mi kto jest oficerem wywiadu pod przykrywką dyplomaty, a kto agentem. Znakomicie mi naświetlił charakterystyki tych oficerów. Dlaczego to zrobił? Było kilka powodów. Jednym z nich było jego przekonanie o tym, że jestem człowiekiem S. Kani i pewnie liczył, że udzielona mi pomoc kiedyś zaowocuje w jego karierze.

Ponadto był słabym oficerem operacyjnym i miał trudności z uzyskiwaniem informacji. Na jego prośbę udostępniałem mu słabsze informacje, których nie wykorzystywałem, a które posiadałem. Jak je puszczał w obieg i jak to legendował nie wiem. W każdym razie w ten sposób uzależniłem go od siebie i w rewanżu, na bieżąco informował mnie o sytuacji w rezydenturze naszego wywiadu.

Rozpoczynając pracę w Rzymie zdawałem sobie sprawę, że to nie jest łatwy problem, tym bardziej, że moja wiedza na temat Watykanu miała raczej charakter książkowy i bazowała na wiedzy historyka sztuki, ze specjalizacją w zakresie sztuki sakralnej. Departament IV, pozbawiony dopływu dobrych informacji z wywiadu, praktycznie nie orientował się w tym, jak wyglądały struktury watykańskie, ani czym się zajmowały.

Jedną z pierwszych wizyt oficjalnych, jakie złożyłem polskim duchownym, na stałe przebywającym w Rzymie, to była wizyta u ks. Infułata Franciszka Mączyńskiego, który od dziesięcioleci pełnił tam funkcję rektora Papieskiego Instytutu Polskiego, przy Via Pietro Cavallini 34. Instytut ten był rodzajem bursy polskich księży, studiujących w Rzymie, a także stanowił rzymską rezydencję dla polskich prymasów. Jak podkreślał, był on rówieśnikiem, a także jak powszechnie wiadomo, przyjacielem i powiernikiem kardynała Stefana Wyszyńskiego. Podobnie bliskie relacje miał z kardynałem Józefem Glempem. Mimo, już wtedy sędziwego wieku, był w doskonałej formie psychicznej i fizycznej i tryskał humorem.

Podczas pierwszego naszego spotkania wykazywał zrozumiałą w tej sytuacji rezerwę, ale kolejne całkowicie usunęły ją w cień. Cieszył się, że zostały nawiązane robocze kontakty między Polską i Stolicą Apostolską. Stał na stanowisku, że Polska powinna pożytecznie wykorzystać ten czas, kiedy to Polak jest papieżem i jak najszybciej doprowadzić do pełnej regulacji stosunków z Kościołem i Watykanem. Dość szczegółowo nakreślił on zakres działalności innych polskich, kościelnych instytucji w Rzymie. Doradzał z kim warto, a z kim nie warto rozmawiać. Zapamiętałem, że z rezerwą wyrażał się o Papieskim Kolegium Polskim, którego rektorem był ks.prałat Józef Michalik, obecny arcybiskup przemyski i do niedawna przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Wręcz nieprzychylnie był nastawiony do Papieskiego Instytutu Studiów Kościelnych, którego rektorem był ks. dr Hieronim Fokciński, jezuita.

Księdzu prałatowi Józefowi Michalikowi złożyłem potem wizytę zapoznawczą i mimo, że przyjął mnie gościnnie, to nie miałem wewnętrznego przekonania do kontynuowania tej znajomości. Była to moja pierwsza i zarazem ostatnia wizyta w kierowanym przez niego Papieskim Kolegium Polskim.

Pracując później, w Urzędzie do Spraw Wyznań, dość często spotykałem poczciwego ks. Franciszka Mączyńskiego, na lotnisku w Warszawie, kiedy to podróżując między Polską i Włochami, wraz z innymi duchownymi korzystał z saloniku dla VIP-ów. Zawsze go było stać na dowcipne skomentowanie nadarzającej się do tego sytuacji, czy to politycznej czy też kościelnej. Znajomość z nim oceniam jako bardzo pożyteczną, a także niezmiernie miłą.

Pracując w Rzymie bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że wypracowanie pozytywnej, dobrze uargumentowanej, generalnej oceny, gdy chodzi o stosunki Polska-Watykan i państwo — Kościół, może być podstawą do podjęcia przez władze takich decyzji, które dobrze będą służyć procesowi demokratyzacji w naszym kraju i powodować to, że przemiany ustrojowe nie stracą swojego ewolucyjnego charakteru. W momencie, gdy doszedłem do takich wniosków, moja misja nabrała nowego sensu, a cele jakie z niej wynikały były przeze mnie realizowane w różnorodny sposób, zależnie od okoliczności i możliwości.

Widocznie dobre rezultaty mojej działalności informacyjnej sprawiły to, że szefowie rezydentury, zarówno radca Fabian Dmowski, jak później i radca Jerzy Porowski nie ingerowali w moją działalność. Ograniczyli się praktycznie do odbierania ode mnie informacji i ich przekazywania do Centrali oraz pokrywania kosztów ich pozyskiwania, czyli w praktyce, do pokrywania kosztów spotkań (obiady lub kolacje). Informacje uzyskiwałem z pozycji dyplomaty, a moi liczni rozmówcy nie mieli świadomości, że jednocześnie jestem pracownikiem wywiadu. Po tylu latach można z pewnością stwierdzić, że uzyskiwane wtedy informacje, przekazywane na bieżąco kierownictwu państwa, w dużej mierze przyczyniły się do tego, że stopniowo zmieniała się optyka władz, gdy chodzi o wzajemne relacje polsko-watykańskie. Doszło do pozbycia się wielu wzajemnych uprzedzeń, klimatu nieufności i podejrzeń, które w dużej mierze wynikały z braku obiektywnego rozeznania intencji stron, co z kolei przyczyniło się do pogłębienia dialogu państwa z Kościołem i w dalszej perspektywie, tj. w maju 1989 roku, doszło, na bazie wspólnych ustaleń i rozwiązań, do uchwalenia ustawy sejmowej, w sposób trwały regulującej wzajemne stosunki.

Z przyjemnością mogę stwierdzić, że mam swój, wcale nie mały udział w rozmowach, jakie na ten temat toczyły się w tym czasie, jako dyrektor w Urzędzie do Spraw Wyznań. Trzeba dodać, że mimo upływu ponad 25 lat, jak dotąd żadna ze stron tej ustawy nie kwestionuje. Oznacza to, że wspólnie przyjęte rozwiązania odpowiadają normom demokratycznego państwa.

Ponadto, pod koniec 1989 roku, kiedy to jeszcze pełniłem swoją funkcję w tymże Urzędzie, doszło do wznowienia pełnych stosunków dyplomatycznych między PRL i Watykanem, co jest kolejnym potwierdzeniem również i mojego pozytywnego udziału w tym procesie, tak w okresie lat 1979—1984, jak i w późniejszym, który omówię w dalszej części tej publikacji. W tej sytuacji stawianie przez niektórych lustratorów dziwacznej i karkołomnej tezy o zwalczaniu przez wywiad PRL Jana Pawła II, jest chyba nieporozumieniem i zabiegiem propagandowym i jak się wydaje, służy zapewne jakimś obecnie aktualnym celom politycznym, które mają nie wiele wspólnego z prawdą.

Niektórym trudno to będzie wytłumaczyć, ale Stolica Apostolska, w świetle prawa międzynarodowego jest takim samym podmiotem tego prawa, jak i inne państwa i jest obiektem zainteresowań wywiadowczych, co nie dziwi jej przedstawicieli. Co więcej, sama prowadzi intensywną działalność wywiadowczą, a ja sam miałem przyjemność utrzymywania kontaktów z domniemanym szefem tego wywiadu, nie żyjącym już kardynałem, a wówczas arcybiskupem. Gdy wyjeżdżałem z Włoch, to wspólnie zjedliśmy obiad w restauracji rzymskiej.

To były takie czasy, że liczyły się nie wybujałe emocje, ale chłodna kalkulacja interesów. Co więcej, Stolicą Apostolską interesowały się i interesują nadal wszystkie wywiady świata, bo fakt jej oddziaływania duszpastersko-społecznego i politycznego na 1 miliard i ponad 200 milionów ludzi w całym świecie, nie jest dla nikogo obojętnym.

Miałem też okazję o tym przekonać się, bo robocze i towarzyskie kontakty dyplomatów-oficerów kwitły w ramach korpusu dyplomatycznego akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej, a dobrym do tego miejscem były przyjęcia dyplomatyczne, wydawane z różnych okazji. Także i przez Stolicę Apostolską. Ale jak do tej prawdy przekonać nawiedzonych, co to nie tylko nie orientują się w tym temacie, ale to uznają za coś karygodnego? Signum temporis?

Często zastanawiam się, co spowodowało to, że zostałem skierowany do pracy w Watykanie jako rezydent polskiego wywiadu? Najpewniej jednak jakaś ocena, że posiadałem odpowiednie kwalifikacje do tej pracy. Tak dyplomatycznej, jak i wywiadowczej. Wiem, że wiele na rzecz mojego wyjazdu zdziałał Stanisław Kania i gen. Konrad Straszewski. Zwykle tak jest, że obie te funkcje łączy się, aby efekty rozpoznania były bardziej skuteczne. Oznacza to, że pełniąc zarówno funkcję dyplomatyczną, jak i wywiadowczą, w sposób najbardziej efektywny można spełniać zadania postawione przez władze państwa wysyłającego.

To jest praktyka nadal stosowana we współczesnym świecie, również i przez RP. Nie ma więc czemu się dziwić. Wykonując dyplomatyczną misję ma się także doskonałe miejsce do prowadzenia działalności wywiadowczej. Ważne, aby ją tak prowadzić, aby nie doszło do powstania niepotrzebnych napięć z władzami państwa przyjmującego, które przy pomocy służb kontrwywiadu, stara się poddać kontroli działania wywiadowcze. Czasami zdarza się, że kontrwywiad odsłania taką działalność i wówczas dochodzi do napięć we wzajemnych stosunkach.

Nie było czegoś takiego w relacjach PRL — Stolica Apostolska. Oznacza to, że wywiad polski umiał prowadzić swoją działalność w sposób kompetentny i z tego powodu nie można mu teraz stawiać zarzutów.

Jak wiadomo, od początku lat 70-tych, zarówno Stolica Apostolska, jak i PRL podjęły rozmowy na temat stopniowej normalizacji wzajemnych stosunków tak w aspekcie międzynarodowym, jak i w aspekcie stosunków państwo — Kościół w Polsce. Ponieważ od momentu zerwania stosunków dyplomatycznych narosło wiele nieporozumień, nieufności, konfliktów i niejasności oraz dominowała wzajemna nieufność stron, to trzeba było rozpoznać te sprawy przy pomocy wywiadu i w oparciu o to nowe rozpoznanie, prowadzić stopniowy dialog służący poprawie klimatu tych wzajemnych relacji, co w końcu udało się.

To jeszcze za czasów PRL (17 lipca 1989r.) przywrócono pełne stosunki dyplomatyczne po ponad półwiekowej przerwie i o tym nie wolno zapominać. Gdyby przeważyła linia „zwalczania” to przecież nie doszłoby do tego. Pamiętajmy też, że 17 maja 1989r. doszło do pełnej normalizacji stosunków państwo — Kościół w Polsce i wywiad PRL oddał wielkie zasługi dla obu kwestii. Nie można więc widzieć sprawy nie zauważając tych dwóch wielkich osiągnięć, które trwają do dzisiaj.

Rzecz jasna, w tym procesie, jak w każdym skomplikowanym, dochodziło też i do wielu cofnięć, ale w sumie, posuwano się do przodu. W tej sytuacji stawianie dziwacznej i karkołomnej tezy o zwalczaniu przez wywiad PRL Jana Pawła II, jest chyba nieporozumieniem i zabiegiem propagandowym i jak się wydaje, służy zapewne jakimś obecnie aktualnym celom politycznym, które mają nie wiele wspólnego z prawdą.

Wyjeżdżając do Rzymu nie miałem zbyt wielkiego specjalistycznego przygotowania do pracy na odcinku watykańskim. Moja wiedza o Watykanie, w dniu przyjazdu do Rzymu (03. 08. 1979r.) miała głownie charakter książkowy i bazowała też na tym, co jako historyk sztuki, ze specjalizacją w zakresie sztuki sakralnej, mogłem wiedzieć na ten temat. Z innymi materiałami, poza tymi, bieżącymi depeszami i sprawozdaniami, jakie poznałem podczas pracy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych (1978—1979), nie zapoznawałem się. W związku z tym, zaraz po przyjeździe do Włoch, na własny użytek, opracowałem pewną strategię uzupełniania niezbędnej wiedzy. W pierwszym rzędzie rozpocząłem kupowanie, własnym sumptem, w księgarniach watykańskich i rzymskich, niezbędnych opracowań na temat i Watykanu i Stolicy Apostolskiej, jako podmiotu prawa międzynarodowego i jako centralnej instytucji chrześcijaństwa. W tym, na temat funkcjonowania jej poszczególnych dykasterii. W tym zakresie nie było większych trudności, poza, co jest oczywiste, finansowymi. W pierwszym miesiącu wydałem na ten cel, niemal połowę mojego uposażenia, co było możliwe, bo moja rodzina była jeszcze w Warszawie.

W następnych miesiącach również, systematycznie ponosiłem duże wydatki na ten cel. Ale warto to było robić, gdyż moja wiedza wzbogacała się w szybkim tempie, z tygodnia na tydzień. Niezależnie od tego, co już stwierdziłem, celem dokształcania się, odwiedzałem czytelnie biblioteczne uniwersytetów papieskich, gdzie, jako Polak, spotykałem się z dużą życzliwością i pomocą. Nie wspominam tu, że systematyczna i dogłębna lektura treści „Osservatore Romano” — dziennika watykańskiego, poddana stosownej interpretacji, zawsze była źródłem wielu istotnych informacji.

To samo można odnieść i do prasy włoskiej, w której można było znaleźć artykuły wybitnych watykanistów. Z niektórymi miewałem dobre relacje do końca mojego pobytu w Rzymie.

Generalnie rzecz ujmując, bieżąca lektura publikacji, o których wspominam, nie mówiąc o bieżących, oficjalnych dokumentach papieskich (encykliki, adhortacje, listy apostolskie, oficjalne wystąpienia papieskie: kilka razy w tygodniu) dawała wielki wgląd w problemy, które mogły mnie interesować i, z dnia na dzień, poszerzało to moją wiedzę. W związku z tym powstawały realne warunki i możliwości do podejmowania dialogu z osobami kompetentnymi w kurii rzymskiej. Trzeba podkreślić, że obowiązywał pewien niepisany obyczaj, w rozmowach z kurialistami, że w trakcie rozmowy, rzadko zadawało się pytania wprost. W trakcie odpowiednio aranżowanych i prowadzonych dyskusji można było dowiedzieć się więcej i nie narażać się na zbędne podejrzenia.

Wysłanie mnie do Watykanu z taką skromną wiedzą nie świadczyło jednak o braku profesjonalizmu ze strony MSZ. Po prostu innych, powiem to nieskromnie, lepszych ode mnie kandydatów nie było. Warto pamiętać o tym, że robocze kontakty z Watykanem nawiązano dopiero w 1974 roku, a więc tradycja pracy dyplomatycznej na tym odcinku nie była jeszcze duża i MSZ nie miało dobrej własnej kadry w tym zakresie. Chodzi tu o to, że zwykły dyplomata, nie mający doświadczeń w kontaktach z duchowieństwem nie za bardzo mógłby sobie dać radę z bardzo specyficzną problematyką i rozwijaniem koniecznych kontaktów z kurialistami rzymskimi. Potrzebna też była znajomość problemów, jakimi zajmowała się Stolica Apostolska we współczesnym świecie.

Moja praca w Departamencie IV MSW dała mi jednak pewne podstawy do tego, aby to wyzwanie podjąć przy założeniu, że na miejscu w Rzymie muszę sobie zbudować o wiele głębsze podstawy do tej działalności i to udało się. A co do owej „protekcji”, o której czasami się mówi, to wiem, że wiele na rzecz mojego wyjazdu zdziałał Stanisław Kania i gen. Konrad Straszewski. Ale na pewno nie kierowali się w tej sprawie jakimiś przesłankami pozamerytorycznymi, bo takich nie było.

Jak już wielokrotnie wypowiadałem się publicznie, szybko zorientowałem się, że najwdzięczniejszymi partnerami do rozmów są „międzynarodowi” pracownicy kurii. W odróżnieniu od niektórych duchownych polskiego pochodzenia, mieli oni nie tylko wielką wiedzę, ale wyróżniali się też większa otwartością oraz krytyczną postawą wobec wielu różnych zjawisk w życiu Kościoła. Stąd, i to od początku, przykładałem większą wagę do kontaktów z nimi, a kontakty z Polakami, na tym tle, stanowiły niezbędne minimum. Między innymi i dlatego, że w ich zachowaniu obserwowało się zbyt wiele podejrzliwości wobec polskich przedstawicieli dyplomatycznych, ale również i zagubienie w nowej sytuacji (początek polskiego pontyfikatu) w jakiej się znaleźli.

Stwierdzałem też rodzaj ich izolowania ze strony „międzynarodówki” kurialnej, a zwłaszcza Włochów, którzy zapewne z niechęci, wynikającej z tego, że to nie ich rodak został papieżem, uważali polskich duchownych za „prowincjuszy”. Nie zawsze to była ocena adekwatna do sytuacji. Niektórzy polscy duchowni, swoją wiedzą i wykształceniem, znacznie ich przewyższali.Mam na myśli chociażby obecnego już kard. Zenona Grocholewskiego, abpa Józefa Kowalczyka czy abpa Janusza Bolonka.

Zachowywałem się jak dyplomata, większość dnia przebywając w siedzibie misji, składając wizyty w Watykanie oraz spotykając się z dyplomatami akredytowanymi przy Stolicy Apostolskiej a także z duchownymi polskimi zamieszkałymi w Rzymie. Wieczorami lub w porze obiadowej spotykałem się ze swoimi źródłami informacji. Żadnych agentów w Watykanie nie pozyskiwałem.

Lektura publikacji lustratorów wskazuje na to, że demonizuje się moje kontakty operacyjne w Watykanie. Jakkolwiek, niektórym moim rozmówcom Centrala nadawała pseudonimy, to ci rozmówcy nigdy nie byli przeze mnie pozyskani w charakterze źródeł wywiadu. Nie informowano mnie też, w jaki sposób Centrala traktuje te osoby. Ponieważ byłem tylko tzw. pracownikiem zewnętrznym wywiadu i nigdy nie pracowałem, jako oficer, w strukturach Centrali, nawet nie zastanawiałem się nad znaczeniem tych procedur. Dla mnie nie to było ważne.

Na podkreślenie zasługuje fakt, że korpus dyplomatyczny, akredytowany przy Watykanie, bardzo często spotykał się, z różnych okazji, tak we własnym gronie, jak i w towarzystwie pracowników kurii rzymskiej. Najczęściej to były przyjęcia, które dobrze służyły wzajemnej wymianie informacji i poglądów nie tylko dotyczących sytuacji w Watykanie, ale i położenia Kościoła w wielu rejonach świata. Dało się też zauważyć, że problematyką watykańską interesują się też dyplomaci akredytowani przy państwie włoskim. Te zainteresowania były czymś naturalnym, zważywszy na wielką rolę Stolicy Apostolskiej, zwłaszcza za pontyfikatu Jana Pawła II, na arenie międzynarodowej.

Żadne państwo bowiem nie może nie zauważać tego, że tenże podmiot prawa międzynarodowego ma wpływ na postawy społeczno-polityczne ponad miliarda obywateli, żyjących w ogromnej większości państw. Nawiązywaniu korzystnych kontaktów w środowisku dyplomatów sprzyjało też naturalne ich zainteresowanie sytuacją w naszej części Europy, a zwłaszcza w Polsce. Dodam, że Stolica Apostolska prowadziła, i prowadzi, otwartą politykę informacyjną, gdyż to leży w jej interesie. Dlaczego? Uzasadnię to nieco później.

Niektórzy badacze problematyki działań wywiadu polskiego na odcinku watykańskim twierdzą, że byłem tym człowiekiem, który nadał właściwe znaczenie w korzystaniu z tzw. „białego wywiadu” przy rozpoznawaniu tamtejszej sytuacji. I tak rzeczywiście było. I podam na to przykłady.

Otóż, na początku mojej misji w Rzymie, w jednej z księgarń watykańskich, ujrzałem ANNUARIO PONTIFICIO i go kupiłem za około 50 000 lirów włoskich. Stwierdzam, ze wstydem, że wówczas nie wiedziałem, że coś takiego istnieje. Wstępne przewertowanie opasłego tomu ujawniło, że ta, corocznie aktualizowana publikacja, licząca ponad 2 000 stronic bardzo drobnego druku, w sposób niezmiernie skrupulatny i metodyczny obrazowała strukturę Kościoła rzymskokatolickiego na całym świecie, a jednocześnie była doskonałym przewodnikiem po wszystkich dykasteriach kurii rzymskiej, nie wyłączając komórek technicznych i gospodarczych Watykanu. Zawiera też informacje dotyczące zakresu działania instytucji watykańskich i ich krótki rys historyczny. Co więcej, można tam znaleźć wykaz wszystkich pracowników, adresy ich miejsca pracy i zamieszkania oraz ich numery telefonów.

W tym opracowaniu znajdowały się też kompletne i szczegółowe dane, dotyczące przedstawicielstw watykańskich na całym świecie, a także przedstawicielstw państw akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej. Oczywiście, wśród wielu widniał też i adres polskiej Misji, a także adres mojego rzymskiego mieszkania i numer telefonu.

Można tam też znaleźć niezbędne dane dotyczące zakonów, tak męskich, jak i żeńskich, ze szczególnym uwzględnieniem domów generalnych. To samo dotyczyło również wszystkich biskupów, którzy w danym roku sprawowali swoje funkcje w diecezjach całego świata. Nie muszę specjalnie podkreślać, że umiałem spożytkować to, co tam się znajdowało, bo stanowiło ono niezwykłe ułatwienie w mojej pracy.

W porównaniu z tym, co było, gdy chodzi o trudność w zdobyciu podobnego rodzaju przewodnika, w odniesieniu do struktur Kościoła w Polsce, to sytuacja w Rzymie była sielanką. I to nie puste słowa. Jest to stwierdzenie naprawdę zasadne! Porównując wzajemnie obie sytuacje nie trudno było dojść do wniosku, że Kościół w Polsce przedstawiał się jako zamknięta od wewnątrz twierdza, a Stolica Apostolska była strukturą otwartą w sposób wręcz niewiarygodny, ale przecież słuszny i uzasadniony. Chodzi o to, że prowadzenie zamkniętej, limitowanej polityki informacyjnej nie prowadziłoby do zakładanego celu, jakim jest powszechna ewangelizacja. Kwestie doktrynalne muszą być znane wiernym w jak najszerszym zakresie. O to mi chodziło.

Nie mówię tego o tajnych archiwach watykańskich, ale do wypracowania tych ocen, o jakie mi chodziło, ich zawartość nie była mi do niczego potrzebna. Trudno przecież, aby centrala struktury religijnej, obejmującej swoim oddziaływaniem nie tylko ponad 1 miliard i 200 milionów ludzi, ale geograficznie cały świat, mogła z sukcesem rozwijać się konspirując swoje najważniejsze, z tego punktu widzenia, działania.

Dlatego nie trudno było wyciągnąć wniosek, że uważnie studiując wszystkie bieżące publikacje i dokumenty watykańskie można z nich precyzyjnie wyinterpretować najważniejsze cele i kierunki działalności strategicznej i taktycznej Stolicy Apostolskiej we współczesnym świecie. Nie tylko w aspekcie duszpasterskim, który mnie najmniej interesował, ale społecznym i politycznym. I to bez „zaglądania” do tajnych archiwów watykańskich. Z tego też względu, w mojej działalności główny nacisk położyłem na tzw. „biały wywiad” i oficjalne kontakty, z pozycji dyplomatycznej, zarówno z funkcjonariuszami kurii rzymskiej jak i dyplomatami akredytowanymi przy Watykanie.

Każdy oficer posługuje się białym wywiadem ale i prowadzi osobowe źródła informacji. Kwestia tylko polega na tym, że u każdego zawiera się to w różnych proporcjach. Bez dobrego białego wywiadu nie ma możliwości dobrego wykorzystania informacji zbieranych przez osobowe źródła informacji. To pierwsze źródło najczęściej służy wyrabianiu ogólnego poglądu na sytuację w obiekcie pod kątem zachodzących tam różnych zmian. To tak, jakby się patrzyło codziennie przez okno na teren, który znajduje się poza oknem, aż po horyzont. Jeśli będziemy patrzeć systematycznie i uważnie, to dostrzeżemy pewne zmiany w jego oglądzie, które się jednak, wbrew pozorom, bez przerwy dzieją. To samo możemy dostrzec przy pomocy „białego wywiadu” gdy chodzi o zachodzenie drobnych zmian ilościowych, które z czasem przechodzą w istotne zmiany jakościowe. Rzecz jasna, to wszystko weryfikuje się informacjami z wielu innych źródeł, które wcale nie muszą mieć charakter agenturalny. I odwrotnie. To z grubsza tyle.

Ponieważ minęło już sporo lat od mojego pobytu w Rzymie, więc mogę wymienić kierunki mojego zainteresowania na odcinku watykańskim.

Otóż, podczas ponad 4-letniego pobytu na placówce dyplomatycznej w Rzymie, poza rutynowymi, protokolarnymi czynnościami przynależnymi z racji pełnionej funkcji dyplomaty, moja zasadnicza merytoryczna działalność była ukierunkowana na rozpoznawanie oraz ocenę działalności Stolicy Apostolskiej, jako podmiotu prawa międzynarodowego, w zakresie spraw związanych z pokojem i odprężeniem międzynarodowym, rozbrojeniem, konfliktami regionalnymi oraz współpracą na forum ONZ i innych organizacji międzynarodowych.

Ponadto interesowałem się tzw. polityką wschodnią Watykanu, ze szczególnym uwzględnieniem naszego kraju oraz stosunkiem papieża i kurii rzymskiej do sytuacji wewnętrznej w PRL oraz procesu przemian demokratycznych, w całej ich złożoności i skomplikowaniu.

Ważnym zagadnieniem było też rozpoznawanie stanowiska Stolicy Apostolskiej do procesu postępującej (z różnymi meandrami) normalizacji stosunków państwa z Kościołem oraz perspektyw wznowienia relacji dyplomatycznych między obu podmiotami. Trzeba przyznać, że nie działo się to w jakiejś próżni, ale w obrębie skomplikowanych relacji Wschód-Zachód, a ten proces rozpoznawania był obarczony różnymi wpływami i działaniami wynikającymi z tych relacji, również i ze strony innych wywiadów, tak zachodnich, jak i wschodnich. Po tylu latach można jednak stwierdzić, że uzyskiwane wtedy, przeze mnie i moich kolegów, informacje, przekazywane na bieżąco kierownictwu państwa, w dużej mierze przyczyniły się do tego, że stopniowo zmieniała się optyka władz, gdy chodzi o wzajemne relacje polsko-watykańskie.

Doszło do pozbycia się wielu wzajemnych uprzedzeń, klimatu nieufności i podejrzeń, które często wynikały z braku obiektywnego rozeznania intencji stron. To z kolei przyczyniło się do pogłębienia dialogu państwa z Kościołem, i w dalszej perspektywie, tj. 17 maja 1989 r., doszło, na bazie wspólnych ustaleń i rozwiązań, do uchwalenia ustawy sejmowej, w sposób trwały regulującej wzajemne stosunki. Z przyjemnością mogę stwierdzić, że mam swój, wcale nie mały udział w rozmowach, jakie toczyły się, w tym czasie na ten temat, jako dyrektor Zespołu Do Spraw Kościoła Rzymskokatolickiego w Urzędzie Do Spraw Wyznań.

Trzeba przyznać, że mimo upływu ponad 25 lat, jak dotąd, żadna ze stron nie kwestionuje tej ustawy. Oznacza to, że wspólnie przyjęte rozwiązania odpowiadają normom demokratycznego państwa.

Ponadto, 17 lipca 1989 roku, doszło do wznowienia stosunków dyplomatycznych ze Stolicą Apostolską, co jest kolejnym potwierdzeniem również i mojego pozytywnego udziału w tym procesie, tak w okresie lat 1979—1983, jak i późniejszym, który to udział, być może, się stanie przedmiotem oddzielnego omówienia. Niektórzy zagraniczni znawcy problemu twierdzą, że obie regulacje, to jedyny projekt polityczny z czasów PRL, który został zrealizowany skutecznie i to tak, że służy dobrze społeczeństwu w nowych warunkach ustrojowych (Peter Raina).

Strona watykańska w jakiś sposób zauważyła mój wkład w ten proces, bo kończąc moją misję otrzymałem liczne podziękowania ze strony przedstawicieli kurii rzymskiej. Wyrażano je za całokształt pracy, a arcybiskup Luigi Poggi, obecnie kardynał, wraz ze swoim współpracownikiem, wziął udział w uroczystym obiedzie, wydanym w restauracji, z tej okazji. Dodam, że moja działalność nie stała się powodem jakichkolwiek napięć w relacjach polsko-watykańskich i w stosunkach państwo — Kościół. Nie było też żadnych zastrzeżeń władz włoskich, które w ramach stosownych porozumień zajmowały się ochroną kontrwywiadowczą Watykanu.

Przed wyjazdem do pracy w Rzymie przekazano mi jasno intencję władz: działać rozważnie i tak, aby, bez narażania się na ryzyko komplikacji dyplomatycznych, rozpoznać właściwe intencje Stolicy Apostolskiej do kwestii przywrócenia pełnych stosunków dyplomatycznych; zdefiniowania warunków tego kroku oraz możliwego terminu. I bardzo się starałem, aby to zalecenie stale realizować. Stwierdzono też, co podkreślam jeszcze raz, że dotychczasowe rozeznanie było dalece niewystarczające, bo je prowadzono z niezbyt dogodnych pozycji, jakie dawała nasza ambasada przy Kwirynale.

Moja pozycja, umocowana akredytacją przy Watykanie, stwarzała inną perspektywę i nie można było, w żadnym razie tej pozycji skompromitować jakimś nierozsądnym działaniem lub postawą osobistą. Będąc już w Rzymie, w pełni też zdałem sobie sprawę, że typowa, agenturalna, działalność wywiadowcza nie przyniesie w tym przypadku pożądanych rezultatów, bowiem i poszczególne źródła informacji, siłą rzeczy, posiadałyby jedynie dostęp do wycinkowych ocen, a brak możliwości ich pozyskania w krótkim czasie, gdy chodzi o węzłowe punkty poszczególnych dykasterii watykańskich, uniemożliwiłby uzyskanie pełnej oceny, gdy chodzi o cele strategiczne w odniesieniu do Polski i innych państw, realizowanych w ramach tzw. polityki wschodniej Stolicy Apostolskiej, w czasookresie jaki wchodził w grę.

A w tym przypadku czas miał istotne znaczenie, zważywszy na to, co się działo w Polsce w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Zdawałem sobie dobrze sprawę z tego, że wypracowanie pozytywnej, dobrze uargumentowanej generalnej oceny, gdy chodzi o stosunki Polska — Watykan i państwo — Kościół (widzianych z tej perspektywy), może być podstawą do podjęcia przez władze takich decyzji, które dobrze będą służyć procesowi demokratyzacji w naszym kraju i powodować to, że przemiany ustrojowe nie stracą swojego ewolucyjnego charakteru.

W tej sytuacji nie interesowało mnie: „Kto z kim i dlaczego?” (Myślę, że czytelnicy zrozumieją kontekst tego sformułowania). Moja misja miała inny wymiar i cel. Bardzo ważne informacje uzyskiwałem z pozycji dyplomaty, a moi liczni rozmówcy nie mieli świadomości, że jednocześnie jestem pracownikiem wywiadu, co jest praktyką powszechną i teraz, w całym świecie, chociaż nikt tego oficjalnie nie potwierdzi.

Dodam, że stosownym zwyczajem, przyjętym w korpusie dyplomatycznym, rozpocząłem też składanie kurtuazyjnych wizyt we wszelkich możliwych dykasteriach, dbając o to, aby spełniały one właściwy standard pod względem protokolarnym, gdy chodzi o relacje między moją funkcją, a stanowiskiem urzędowym osób wizytowanych. Gdy przebieg tychże wizyt był, w mojej ocenie, pozytywny i także rokował dalsze podtrzymywanie kontaktów, bez zbędnej zwłoki, je ponawiałem, ustalając stopniowo systematyczne robocze kontakty. W efekcie zapewniałem sobie bieżący dopływ informacji o ważnych kwestiach, które te dykasterie podejmowały.

Szybko zorientowałem się, że najwdzięczniejszymi partnerami do tego typu rozmów są „międzynarodowi” pracownicy kurii. W odróżnieniu od niektórych duchownych polskiego pochodzenia, mieli oni nie tylko wielką wiedzę, ale wyróżniali się też większą otwartością oraz krytyczną postawą wobec wielu różnych zjawisk w życiu Kościoła. Stąd, i to od początku, przykładałem większą wagę do kontaktów z nimi, a kontakty z Polakami, na tym tle, stanowiły niezbędne minimum. Między innymi i dlatego, że w ich zachowaniu obserwowało się zbyt wiele podejrzliwości wobec polskich przedstawicieli dyplomatycznych, ale również i zagubienie w nowej sytuacji (początek polskiego pontyfikatu) w jakiej się znaleźli. Stwierdzałem też rodzaj ich izolowania ze strony „międzynarodówki” kurialnej, a zwłaszcza Włochów, którzy, zapewne z niechęci, wynikającej z tego, że to nie ich rodak został papieżem, uważali polskich duchownych za „prowincjuszy”. Nie zawsze to była ocena adekwatna do sytuacji. Niektórzy polscy duchowni, swoją wiedzą i wykształceniem, znacznie ich przewyższali.

Na temat mojej działalności watykańskiej sporo już napisano. Generalnie rzecz biorąc, treści tych publikacji, na temat mojej działalności watykańskiej wymagają, w imię prawdy, oddemonizowania. Bo nie tak było, jak na podstawie strzępów zachowanych dokumentów, wyobrażają sobie autorzy zafascynowani działalnością wywiadów, szczególnie w wersji upowszechnionej w filmach szpiegowskich. To było coś innego! Bo były inne okoliczności i inny wymiar i waga problemu, wymagające przede wszystkim pracy intelektualnej, a nie stosowania procedur i sztuczek szpiegowskich, bo to byłoby antyproduktywne, czego do dziś, zwolennicy tych metod, jeszcze też w pełni nie uświadamiają.

W kontaktach z innymi ludźmi byłem aktywny. Trzeba się bowiem uczyć od każdego, kto może wiedzieć więcej. A historyczna ciągłość Kościoła, jako instytucji, wiadomo, jaka jest długa. Kościół też zawiera w sobie tradycję antyczną, o czym powszechnie się nie wie. Dlaczego więc pewnych kwestii nie uczyć się i tam? Nie było w tym względzie żadnych obiekcji. Tym bardziej, że w kurii rzymskiej pracują ludzie z całego świata, wyselekcjonowani, gdy chodzi o posiadanie najwyższych zalet i kompetencji. To są ludzie bez uprzedzeń i otwarci na dialog z innymi. A nawet szczególnie wobec ludzi o innych formacjach światopoglądowych, kulturowych i politycznych. Osobiście czułem się tam lepiej niż w Polsce. Tak tej poprzedniej, jak i tej dzisiejszej. Natchnieniem były przecież nie tylko piękne pejzaże, ciepły klimat, ale i to, że spadkobiercy antycznej kultury, zachowują do wszystkiego większy dystans. A w relacjach z innymi są bardziej tolerancyjni i wyrozumiali. Tam się oddycha lepiej i można o wszystkim rozmawiać bez zaperzania się — jak to u nas bywa — nosicieli jedynie słusznej prawdy, wobec tych, którzy tej ich prawdy nie podzielają. I dlatego „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”.

Od pracowników kurii rzymskiej nauczyłem się przede wszystkim widzenia spraw w dalekiej perspektywie, a także umięjętności dogłębnej analizy zastanej sytuacji w jej różnorodnych aspektach; dystansu do wielu spraw oraz odpowiedzialności za zgodność słów z czynami. Ponadto sztuki dyplomatycznej w różnych jej przejawach. Trudno tutaj wymieniać wszystkie zalety kontaktowania się z ludźmi wyselekcjonowanymi spośród całego Kościoła, ale trzeba stwierdzić, że to przyglądanie się pracy kurii rzymskiej dużo mi dało w odczytywaniu jej intencji i działań na płaszczyźnie ogólnokościelnej, jak i międzynarodowej.

Będę cały czas pamiętać o Rzymie, Watykanie i ludziach tam poznanych. Przede wszystkim z uwagi na panujące relacje między ludźmi. Otóż Włosi są bardziej tolerancyjni i wyrozumiali. Tam się żyje swobodniej i można o wszystkim rozmawiać bez zaperzania się — jak to u nas bywa — tych, co uważają, że tylko oni poznali jedynie słuszną prawdę, a wobec tych, którzy tej ich prawdy nie podzielają okazują pogardę. Przebywając długi okres czasu za granicami Polski miałem możliwość porównania zachodnich standardów politycznych z polskimi. Generalnie rzecz biorąc u polityków zachodnich uderza pragmatyzm i racjonalność działania. Nie są tak emocjonalni, jak nasi politycy i znakomicie opanowują sztukę gry politycznej i dyplomatycznej. Swoje argumenty przedkładają w sposób niezmiernie klarowny unikając ideologizmów i dążą do osiągania kompromisów. Wynika to najpewniej z długich tradycji demokratycznych, zgodnie z którymi rozstrzyganie sporów wewnętrznych następuje jedynie w drodze dialogu a nie walki. W swojej działalności kierują się przede wszystkim pragmatycznym interesem własnego narodu. Szczegółowe porównanie naszych standardów z zachodnimi, gdzie tradycje demokratyczne są bardzo długie byłoby zajęciem karkołomnym i niemożliwym w ramach tej ksiażki. Stąd nie podejmuję się tego. Mam tylko nadzieję, że obecność Polski w Unii Europejskiej, pozwoli z czasem na zbliżenie się do norm tam już od wieków utrwalonych.

W swojej działalności na niwie watykańskiej — siłą rzeczy — spotykałem się i z polskimi duchownymi. To były spotkania odbywające się z różnych okazji. Służbowe, towarzyskie a także okazjonalne. Polskich duchownych, zatrudnionych w kurii rzymskiej, nie było zbyt wielu i niemal wszystkich znałem osobiście. Większość z nich przybyła do Rzymu w związku z wyborem na papieża kard. K. Wojtyły. Większość tych duchownych utrzymywała kontakty bądź z naszą ambasadą w Ryzmie, bądź polską misją przy Watykanie. Zawsze więc była możliwość wymiany myśli, a co za tym idzie i uzyskiwania informacji.

Jeżeli jesteśmy przy temacie różnych kontaktów, to pragnę zauważyć, że działał tam również nasz wywiad wojskowy, w ramach II Zarządu Sztabu Generalnego i w Rzymie stykałem się z oficerami attachatu wojskowego naszej ambasady. Byli to moi koledzy: komandor Czesław Warzyniaki i płk Zdzisław Żyłowski. Późniejszy kontradmirał — Czesław Wawrzyniak, większość służby spędził w Zarządzie II Sztabu Generalnego WP, a w latach 1991—1992 kierował, jako Szef, Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Jednak problematyka watykańska ich niemal w ogóle nie interesowała.

Przy okazji dodam, że przed wyjazdem do Rzymu miałem jeden kontakt telefoniczny z oficerem innej służby specjalnej wojska, a mianowicie WSW. Oficer ten przekazał mi informacje o kontaktach ówczesnego ks. prałata Józefa Glempa z jedną z rodzin wojskowych i sugerował dalsze działania WSW, które miały udokumentować fakt, który mógłby posłużyć do zintensyfikowania działań operacyjnych wobec tego duchownego. Na szczęście ja nie podjąłem tego wątku i kariera przyszłego Prymasa nie uległa załamaniu.

Utarł się niesłuszny pogląd, że wywiad PRL, za pontyfikatu Jana Pawła II miał około 100 agentów w jego otoczeniu. Nie jest to pogląd prawdziwy. Powiedziałbym raczej, że chodzi tu o różne kategorie źródeł informacji. Agentów w Watykanie nie pozyskiwałem, ale utrzymywałem tam bardzo szerokie i wielopoziomowe kontakty oficjalne, dające często większe korzyści informacyjne, aniżeli źródła wywiadowcze sensu stricte. Prowadziłem kilka źródeł krajowych przekazanych mi na kontakt i nawiązałem dialog operacyjny z kilkunastoma osobami mającymi dobre możliwości operacyjnego dotarcia do potrzebnych informacji.

Za czasów mojej bytności w Rzymie doszło do wielce dramatycznego wydarzenia, to jest do zamachu na papieża Jana Pawła II. Było to 13 maja 1981 roku. Wiadomość o zamachu zastała mnie w siedzibie Zespołu Do Spraw Stałych Roboczych Kontaktów Między Rządem PRL i Stolicą Apostolską (Rzym, Via Pietro Paolo Rubens 20), gdzie, po przerwie obiadowej, od godziny 15-tej, pracowałem z moim współpracownikiem Jerzym Jopą. Również członkiem Zespołu, w randze II sekretarza ambasady. Ponieważ była to środa, a więc dzień audiencji generalnych papieża, o godzinie 17-tej, włączyliśmy odbiornik radiowy i słuchaliśmy transmisji. W związku z tym, że to był rok bardzo ważnych wydarzeń dla Polski, pełen wewnętrznych napięć, więc zgodnie z poleceniem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, byliśmy zobowiązani do tego, aby w oficjalnych wystąpieniach Jana Pawła II, odczytywać odniesienia do wewnętrznej sytuacji w Polsce i w formie clarisu
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: