Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wspomnienia w kolorze sepii - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wspomnienia w kolorze sepii - ebook

Mimo wielu życiowych kłopotów oraz tragicznej śmierci ojca, Joanna stara się nie poddawać smutkowi. Nie jest to jednak łatwe. Każdego dnia na nowo musi szukać w sobie siły, by wspierać siostrę oraz matkę i radzić sobie z codziennością małego miasteczka nad Czarnym Potokiem. Żeby zapomnieć o złamanym sercu, coraz więcej czasu poświęca nowemu hobby - genealogii - w czym wspierają ją przyjaciółki: Marta i Elwira.

Szukając informacji o urodzonej we Lwowie babci Danusi, Joanna zaczyna odkrywać, że losy jej rodziny były trudne i równie pogmatwane jak jej własne. Zakazana miłość, porzucenie, wojenne tragedie, niebezpieczeństwa i cudowne ocalenia - skrawki rodzinnej historii powoli zaczynają się układać w całość, tworząc opowieść o kobietach, które nie poddawały się losowi bez walki nawet w najbardziej dramatycznych okolicznościach. Szukając śladów z przeszłości, Joanna nie podejrzewa jednak, że czeka ją kolejna ciężka próba - gdy na jej drodze staną nagle dwaj mężczyźni: były narzeczony oraz tajemniczy Filip.

Jak skończy się walka z duchami przeszłości? Czy Joanna stawi czoła swym lękom i na nowo uwierzy w szczęście?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8195-052-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

A.D. 1903, Galicja Wschodnia

Przez uchylone okno do pokoju wpadało rześkie powietrze. Gęste, dekoracyjnie upięte firanki tylko częściowo zasłaniały widok na dworski dziedziniec, po którym krążyła służba folwarczna zajęta codziennymi obowiązkami. Monotonne tykanie zegara stojącego na kominku mieszało się z dźwiękami płynącymi zza okna: pokrzykiwaniem praczki z tylnego podwórka, odgłosem rąbania drzewa, nawoływaniem stajennego i gęganiem gęsi wypędzanych na ścieżkę za dworem.

Tuż obok szerokiego biurka z ciemnego dębu stała bez ruchu jasnowłosa dziewczyna. Zniszczone od pracy ręce opuściła na szeroką spódnicę sięgającą kostek, przykrytą czystym, ale wymiętym fartuchem. Luźny biały kaftan skrywający jej obfite kształty kontrastował barwą z ciemnym wyposażeniem gabinetu.

Bez krztyny onieśmielenia i z widoczną ciekawością wodziła wzrokiem po męskim pokoju, ponieważ rzadko dostępowała zaszczytu oglądania prywatnych części dworu. Ciężka metalowa kasa, skrywająca zapewne jakieś bogactwa, nie zrobiła na niej jednak żadnego wrażenia, podobnie jak szklane gabloty pełne książek i różnych dokumentów, których nawet nie umiałaby przeczytać. Równie obojętnym spojrzeniem prześlizgnęła się po rzeźbionym barometrze wiszącym na ścianie i portretach jakichś przodków, natomiast przez dłuższą chwilę z zainteresowaniem myszkowała wzrokiem wśród rozłożonych na biurku przyborów do pisania, które przyciągały uwagę blaskiem srebrnych okuć i delikatnych zdobień. Wreszcie zatrzymała spojrzenie na fotelu ustawionym za biurkiem i raptem uśmiechnęła się nieznacznie.

Fotel, z mocno wytartym na siedzisku materiałem, musiał być często używany przez pana domu. Nieświadomie uśmiechając się coraz szerzej, dziewczyna przez dłuższą chwilę wpatrywała się w to miejsce. Jej oczy zmrużyły się pożądliwie, a oddech przyspieszył, jakby spoglądała nie na mebel, lecz na żywą osobę siedzącą za biurkiem. Mimowolnie rozchyliła usta i delikatnie przygryzła białymi zębami dolną wargę, a płatki jej nosa zadrżały, gdy z widoczną przyjemnością wdychała otaczający ją zapach męskiego gabinetu: drażniącą woń zwierzęcych skór leżących na podłodze, tytoniowy aromat fajek, które ustawiono równo w szafce pod oknem oraz wytrawny zapach starych dębowych mebli.

Kroki dobiegające z sąsiedniego saloniku przywróciły ją do rzeczywistości.

– Jaśnie pani? – bąknęła zdezorientowana, bo na progu zacienionego gabinetu zobaczyła kobiecą sylwetkę spowitą w luźny koronkowy peniuar. Dygnęła niezręcznie. – Ochmistrzyni kazała, żebym przyszła do kancelaryji, do jaśnie pana – wyjaśniła.

– Tak, wiem. – Szczupła, eteryczna kobieta starannie zamknęła za sobą drzwi.

Szeleszcząc koronkami, podeszła do fotela i usiadła w eleganckiej pozie na tym miejscu, które przed chwilą wzbudziło w dziewczynie namiętne skojarzenia. Przez chwilę ze zmarszczonym czołem przyglądała się służce.

– To ja prosiłam, by ochmistrzyni przysłała cię tu zaraz po śniadaniu. Mój małżonek objeżdża teraz pola, więc nikt nam nie przeszkodzi… Sądzę, że wiesz, o czym będziemy rozmawiały, Katarzyno. – Dama znacząco uniosła ciemną brew. Jej głos, choć cichy i melodyjny, zabrzmiał niepokojąco.

Dziewczyna spuściła głowę, krzywiąc się nieznacznie. Nie miała pewności, jakiej reprymendy udzieli jej dziedziczka, ale najwyraźniej nie zamierzała się tym zbytnio przejmować. Choć udawała zawstydzoną, nieufnie śledziła każdy grymas na bladej twarzy rozmówczyni, skubiąc przy tym koniec grubego jasnego warkocza przewiązanego kawałkiem starej tasiemki.

– Milczysz? Cóż, w takim razie powiem otwarcie – dziedziczka przerwała ciszę. – Jeśli sądzisz, że udało ci się mnie oszukać, mylisz się. Już od dawna znam prawdę o tobie i moim mężu.

– Jaką prawdę, proszę jaśnie pani?

– Dość. Wystarczy już tych kłamstw, Katarzyno. Nie oczekuję żadnych wyjaśnień. – Wypielęgnowane, białe dłonie o smukłych palcach zacisnęły się nerwowo na koronkach peniuaru. – Wiem, że mężczyzna inaczej pojmuje kwestię wierności, szczególnie kiedy żona… To nieistotne. – Ciemnowłosa dziedziczka potrząsnęła głową, jakby przypomniała sobie, że rozmawia ze sługą i nie musi się z niczego tłumaczyć. – Chcę po prostu oznajmić, że po tym, czego się dowiedziałam, nie możesz dłużej zostać we dworze.

– Jakże to?! – zaskoczona służąca z pewnym oburzeniem spojrzała na swą chlebodawczynię.

– Powiedziałam. Chyba nie sądziłaś, że będę to nadal tolerować? Zwłaszcza w obecnej sytuacji.

– Ale ja…

– Powiedziałam: dość! – Biała dłoń machnęła ze zniecierpliwieniem, powstrzymując dalsze słowa protestu. – Bez względu na okoliczności nie zamierzam dłużej znosić tej rozpusty w moim domu. – Oschły ton kobiety tylko częściowo maskował drżenie jej głosu. – Sprawy zaszły za daleko. Chyba to pojmujesz?

Dziewczyna niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, ale nic nie rzekła. Szybkie spojrzenie, którym obrzuciła siedzącą w fotelu kobietę, mówiło wyraźnie, że te słowa ją zdenerwowały, lecz nie wiedziała, jak powinna na nie zareagować.

– Teraz, gdy mój mąż został ojcem, mam prawo wymagać od niego więcej. Nie może już dłużej folgować swoim zachciankom – mówiła dalej dziedziczka, z widocznym trudem hamując rozdrażnienie. – Na szczęście zrozumiał, że musi zająć się rodziną, jak Pan Bóg przykazał. Dlatego właśnie oboje postanowiliśmy wczoraj, że nadeszła pora, byś na zawsze opuściła mój dom i folwark – oświadczyła, starając się nadać głosowi rzeczowe brzmienie, jakby ta dziwna rozmowa z kochanką męża była czymś najzwyklejszym na świecie.

– Ale proszę jaśnie pani!

– Nie chcę już o niczym słyszeć. Moja Zofia ma dopiero cztery miesiące, jednakże ani ja, ani jej ojciec nie uznajemy za stosowne, by nasza córka wychowywała się w pobliżu… bękarta. – Ostatnie słowo zabrzmiało wyjątkowo pogardliwie.

Urażona do żywego Katarzyna szybkim ruchem odrzuciła na plecy długi warkocz i buntowniczo oparła ręce na szerokich biodrach. Przez krótką chwilę patrzyła śmiało i nieprzyjaźnie na drobną postać kobiety roztaczającej wokół słodką woń kosztownych perfum.

– Pani myśli, że ja swego rozumu nie mam? – spytała ostrym tonem. – Może to i bajstruk, ale pański. A ja mego dzieciuka ukrzywdzić nie dam! – stwierdziła zuchwale. W jednej chwili zniknęła cała jej udawana pokora. – A bo to pan dziedzic mi wiele nie obiecywał? A bo to ja nie wiem, co mi trza zrobić?! – rzucała napastliwie kolejne zdania. – Do sędzi pójdę i przysięgnę się przed krzyżem, że to dziecko…

– Katarzyno! – Stanowczy głos kobiety przywołał ją do porządku. – Grzechy rodziców nie są winą dziecka. Dlatego nie zostaniesz bez pomocy. Wszystko już ustaliłam z twoją matką.

– Z matką? – Dziewczyna się zmieszała.

– Tak. Wyrządziłaś jej wielką przykrość. Marzyła, że dokończysz nauki w kuchni i obejmiesz po niej miejsce kucharki. I zapewne tak właśnie by się stało, gdybyś nie zawiodła mojego zaufania. Wiem, jak wszyscy byli ci tu życzliwi i jak bardzo lubił twoje towarzystwo mój świętej pamięci świekier. Jednak ty zmarnowałaś swoją szansę – powiedziała z wyrzutem. – Dlatego teraz musisz pomyśleć o innej przyszłości. Już nie w moim domu – podkreśliła twardo.

Tykanie zegara rozbrzmiewało przez chwilę wśród przedłużającej się ciszy. Obie kobiety zastygły na swoich pozycjach, jakby chciały złapać oddech przed dalszą walką, której wynik wydawał się już w zasadzie przesądzony, choć wciąż nie było do końca wiadomo, jakie jeszcze rany zada przeciwniczka.

– Mój małżonek wyznaczył ci sowity posag i znalazł dla ciebie narzeczonego – odezwała się w końcu dziedziczka.

– Narzeczonego?

– Rządcę z sąsiedniego majątku. Jest wdowcem. To dobry, wykształcony człowiek, choć już niemłody. Ucieszył się, że jesteś zdolna do rodzenia dzieci, bo chce mieć dużą rodzinę, której na razie się nie doczekał – mówiła szlachcianka zmęczonym głosem. Widać było, że ta rozmowa wiele ją kosztuje.

– Mam iść za rządcę? – nagła propozycja zastanowiła Katarzynę, choć jej nie zdziwiła.

– Owszem, taka jest wola mojego męża. To chyba znacznie więcej, niż mogłaś oczekiwać w swoim położeniu? Po ślubie zamieszkacie w zasobnym gospodarstwie, które twój narzeczony kupi za posagowe sumy. Już znalazł odpowiednie miejsce.

– Gdzie?

– Pod Lwowem. Twój narzeczony ma tam owdowiałą bratową, więc będziesz przy rodzinie.

– To daleko – mruknęła dziewczyna.

– Owszem.

– Jaśnie pani galopem mój los obmyśliła – stwierdziła kpiąco.

– W twojej sytuacji, Katarzyno, nie ma już na co czekać. – Kobieta znaczącym gestem wskazała na delikatnie zaokrąglony brzuch służącej. – I jeszcze jedno: nigdy więcej się tu nie pojawisz.

– Nigdy?

– Nigdy – powiedziała z naciskiem dziedziczka. – Ani ty, ani nikt z twojej nowej rodziny. Przynajmniej dopóki ja żyję. Inaczej będziesz musiała zwrócić posag, a będą to niemałe sumy. Ach, prawda! – Przypomniała sobie coś jeszcze. – Mój małżonek wyraził życzenie, by zadbać o edukację twojego dziecka, stosowną do waszej nowej pozycji. Chce zapewnić mu odpowiednią przyszłość, a ja… cóż, postanowiłam, że nie będę tego kwestionować. Dobre wykształcenie na pewno zapewni twemu dziecku lepszą przyszłość. Są tylko dwa warunki.

– Jakie?

– Po pierwsze, gdy się już urodzi, przy zapisie w urzędzie nie wyjawisz, kto jest prawdziwym ojcem, ale nie wpiszesz tam również nazwiska swego męża. W dokumentach dziecko będzie nosiło twoje panieńskie nazwisko. Natomiast co powiecie ludziom, to już nie nasza sprawa.

– A czemu nie mogę zapisać, że to będzie dzieciuk mojego chłopa?

– Ponieważ mój małżonek uważa, że dziecko powinno się kiedyś dowiedzieć prawdy o swoim pochodzeniu – odparła zimno dziedziczka. – Kiedy będzie dorosłe. Byłam temu przeciwna, ale skoro on tego chce… – Wzruszyła ramionami z pewnym zniecierpliwieniem. – Ponadto masz wychować to dziecko w obrządku rzymskokatolickim.

– Co?

– To, co słyszysz. Nie będziesz mieć z tym trudności, bo twój narzeczony nie jest prawosławny, więc ci pomoże.

Katarzyna milczała, ale jej zmarszczone czoło sugerowało, że intensywnie rozważa tę osobliwą propozycję. W jej oczach dziedziczka dostrzegła jednak wahanie. Zrozumiała je błyskawicznie i stanowczo pokręciła głową.

– Mój mąż już się z tobą nie zobaczy. Nigdy – oświadczyła twardo. – Cokolwiek postanowisz, jeszcze dziś przed wieczorem przeniesiesz się na wieś do swego kuzyna. Jeżeli przyjmiesz moje warunki, twój kuzyn zajmie się weselem. Będzie huczne i zgodne z waszymi tradycjami. My pokryjemy koszta uczty weselnej.

– Pełna kabza to nie wszystko! – odparła dumnie dziewczyna.

– Nie, ale masz jeszcze czas, by ułożyć sobie życie godne i uczciwe. A przede wszystkim, by zadbać o przyszłość dziecka, bo ono nie jest winne tego grzechu. Jaka jest zatem twoja decyzja, Katarzyno?

– Czy moja matka… czy ona zostanie przy dworze?

– Jeżeli będzie chciała, zostanie. Tak znakomitej kucharki długo musiałabym szukać. – Westchnęła szlachcianka i znużonym gestem przytknęła do czoła batystową chusteczkę. – A zatem?

Jędrne młode usta służącej zacisnęły się ze złości.

– Niech pani powie dziedzicowi, że zgadzam się – odparła. – Odejdziemy stąd na zawsze. Ja i moje dziecko. – Położyła rękę na zaokrąglonym brzuchu i hardo uniosła podbródek. – Pójdziemy na swoje, bo się nam to należy! Ale co przyniesie przyszłość, to już ino jeden Pan Bóg wie.

* * *

Listopad 2012 roku, Małopolska

Dłonie Janiny coraz mocniej zaciskały się na ręce siostry. Nerwowo przełykała ślinę, jak ktoś, komu z emocji zaschło w gardle. Nie wiedziała jednak, jak zacząć.

W cichym domu rozlegało się jedynie wycie jesiennego wiatru za oknem oraz bulgotanie gotującej się na kuchence zupy.

Joasia już dawno zauważyła, że Janinę coś gryzie, ale siostra wciąż zbywała ją półsłówkami. Teraz, gdy wreszcie zostały same, poczuła, że nadszedł właściwy moment, by dowiedzieć się prawdy. Należało ją tylko mocniej przycisnąć.

– Janeczka, powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – spytała stanowczym tonem. – Od kilku tygodni jesteś jakaś nieobecna, wszystko ci leci z rąk. Myślałam, że już lepiej się czujesz… – Urwała przestraszona, że niepotrzebnie przypomina o tamtej tragedii.

Janina pokręciła głową, uśmiechając się blado.

– To nie to, co myślisz – mruknęła. – Przynajmniej nie do końca.

Sięgnąwszy po szklankę z sokiem pomarańczowym, wypiła go duszkiem do dna.

– Więc co się dzieje? Martwię się o ciebie.

– Wiem, Asiu. Ja też się martwię. Właśnie w tym problem, bo powinnam się raczej cieszyć – stwierdziła zagadkowo.

Joasia westchnęła i niemal ugryzła się w język. Choroba siostry wymagała w ostatnich miesiącach sporo wytrzymałości od wszystkich członków rodziny, dlatego miała okazję częściej niż zwykle ćwiczyć się w panowaniu nad emocjami. Musiała zachować spokój, choć miała ochotę tak po prostu zmyć jej głowę za te tajemnice. Niecierpliwiąc się w duchu, patrzyła, jak zamyślona siostra obraca w palcach lepką od soku szklankę.

– No więc?

– Będę musiała odstawić antydepresanty – odparła Janina i uśmiechnęła się lekko, błądząc wzrokiem po staroświeckim, haftowanym błękitną nitką obrusie.

– Jak to odstawić? Bierzesz je dopiero… ile? Pół roku? Takich rzeczy nie wolno robić bez porozumienia z lekarzem! – Joasia zdenerwowała się w ciągu sekundy. – Janka, to nie są żarty!

– Wyluzuj, siostra, nie jestem dzieckiem. Byłam już u swojego psychiatry i będę stopniowo zmniejszać dawkę, tylko nieco szybciej niż normalnie.

– I lekarz się zgodził?

– Nie miał wyjścia.

– Ale dlaczego?! Przecież depresja to przewlekła choroba, trzeba ją porządnie wyleczyć. Chcesz mieć nawrót?

– Nie, nie chcę. Ale są ważne powody.

– Jakie znowu powody? Co ty wymyśliłaś? – niecierpliwiła się.

– Aśka, uspokój się. Właśnie po to dzisiaj przyszłam, żeby wam o tym powiedzieć: tobie i mamie. Nie mogłam wcześniej, bo nawet Mateusz dowiedział się dopiero w zeszłym tygodniu. Musiałam mieć pewność. – Janina mówiła z takim wysiłkiem, jakby przerzucała głazy w kamieniołomie.

Joasia czuła, że rośnie jej ciśnienie.

„Za chwilę oszaleję i odwiozą mnie do Tworek! – pomyślała, wolnym ruchem odgarniając z czoła krótką brązową grzywkę. Ten wyćwiczony przez lata gest zawsze dawał jej kilka sekund na wyciszenie emocji. – Jestem spokojna i cierpliwa! Raz, dwa, trzy…” – policzyła w duchu.

Starając się zapanować nad wyrazem twarzy, przybrała jedną z tych łagodnych min, jakimi obdarza się chorych lub zagubione dzieci, by ich nie przestraszyć.

– Możesz trochę jaśniej? – poprosiła. – Nie wiem, kiedy mama wróci z zakupów, więc nie trzymaj mnie w niepewności, bo zwariuję.

– Jestem w ciąży – rzuciła krótko Janina.

W pierwszej chwili Joasię zatkało.

– Słucham?!

– To dziewiąty tydzień. Gdyby nie badania kontrolne, pewnie do tej pory myślałabym, że to tylko stres i przemęczenie. Ale znowu jestem w ciąży, choć tym razem to czysty przypadek.

Joasia przez chwilę nie bardzo wiedziała, jak zareagować. Zdjęła okulary i odruchowo przetarła szkiełka brzegiem kwiecistego kuchennego fartucha.

– Cudownie – powiedziała oszołomiona. – To dlatego ostatnio znowu tak ładnie nabrałaś ciała. No widzisz! A tak się bałaś, że nie będziesz miała więcej dzieci – palnęła. Zaraz potem ugryzła się w język, tym razem naprawdę boleśnie.

– Wiem. I nadal się boję.

– Ale czego?

Janina rzuciła siostrze spojrzenie będące mieszaniną krytyki i politowania. Doskonale wiedziała, że pod maską radości i wsparcia Asia skrywa taki sam niepokój, jaki trawił ją od kilku tygodni.

– Chyba nie trzeba kończyć psychologii, żeby to zrozumieć – stwierdziła z przekąsem. – Nie obawiaj się, dam sobie radę. Na szczęście mam was wszystkich do pomocy. Tak?

Zdenerwowanie, które przez chwilę ogarnęło Joasię, raptem opadło. Powoli docierało do niej, że Janina rzeczywiście bardzo chciała uwierzyć w swoje szczęście, choć jeszcze kilka miesięcy temu była w czarnej rozpaczy po śmierci synka.

– No dobrze, nie dąsaj się. – Zagarnęła ją ramieniem i serdecznie uściskała. – To wspaniała wiadomość, a nasza mama będzie zachwycona. Zobaczysz, że tym razem wszystko będzie dobrze – dodała pogodnym tonem.

– Wiem, tylko… Zanim oficjalnie powiemy całej rodzinie i znajomym, chcę trochę odczekać.

– Jasne. Jeśli sądzisz, że tak będzie lepiej, to zachowamy tajemnicę – zapewniła Joasia.

– Wytrzymasz nawet przy Marcie?

– Wytrzymam – mruknęła rozbawiona Joasia, myśląc jednocześnie o tym, że niełatwo jej będzie ukryć swoje emocje przed przyjaciółką.

– To dobrze. Najpierw chcę pojechać do Krakowa, do profesora, żeby zrobić wszystkie badania. Zresztą my z Mateuszem ciągle jesteśmy w żałobie, a tu taki numer.

– Oj, Janeczko! Proszę cię, nie myśl o tym. Dziecko musi czuć, że jego mama jest szczęśliwa.

– Ostatnim razem też byłam bardzo szczęśliwa, a jednak małe serduszko wytrzymało zaledwie kilka godzin. Gdyby mój synek nie urodził się tak wcześnie… W siódmym miesiącu nie miał szans z tą wadą. – Oczy Janiny zwilgotniały.

– Proszę cię, przestań.

– Tylko skąd miałam wiedzieć? Wszystko przebiegało normalnie. Moje bliźniaczki są przecież zdrowe, dzięki Bogu. – Janina ożywiła się nieco sztucznie, mrugając powiekami, by powstrzymać łzy. – Ale gdybym wiedziała wcześniej, od razu jeździłabym do profesora, a nie do zwykłego położnika. Profesor mówił, że to może być dziedziczne – paplała nerwowo.

Joanna czuła, że siostrze jest teraz zupełnie obojętne, co mówi, byle tylko zagłuszyć bolesne wspomnienia. Przywołała więc na twarz najpogodniejszy uśmiech, na jaki było ją w tej chwili stać.

– Tym razem nie będzie żadnych problemów. Słyszysz, Janeczko? – powiedziała cichym, melodyjnym głosem, jakby usiłowała zahipnotyzować siostrę. – Pamiętasz, co mówił profesor? Że nie ma powodu do strachu, bo kolejne dzieci mogą być zdrowe jak rydze.

– No właśnie: mogą.

– Daj spokój. Ten maluch potrzebuje radosnej mamy. – Delikatnie położyła dłoń na brzuchu siostry. – A ty musisz nad tym jeszcze trochę popracować. Sama wiesz.

– Wiem.

– To przestań się zadręczać. No już, uspokój się, odetchnij i pokaż mi, jak się cieszysz ze swojego szczęścia.

Nieśmiały, lecz pełen wdzięczności uśmiech rozjaśnił twarz Janiny.

– Masz rację. Muszę się po prostu czymś zająć, żeby za dużo nie myśleć. Tylko czym? – zastanawiała się. – Od kiedy obcięli etat pedagoga do połowy, dostaję wariacji, siedząc w domu całymi popołudniami! Dawniej miałam tyle zajęć dodatkowych, a teraz… Wypełniłam już całą dokumentację na pół roku do przodu i nawet napisałam scenariusz na akademię na Dzień Dziecka. Rozumiesz? Na czerwiec.

– Hmm… Może wydziergasz te misie, które mi obiecałaś? Wybieram się do Sącza, do sklepu Marczewskiej, bo skończyłyśmy z mamą to zamówienie na serwety i ozdoby choinkowe. Zabrałabym wszystko razem.

– Jakoś nie mam ostatnio cierpliwości do szydełka – westchnęła Janina. – Potrzebuję działać, organizować, a nie siedzieć na tyłku w fotelu.

– No to nie wiem… Może zaczniesz planować chrzciny?

– Aśka! Takich rzeczy nie robi się przed porodem!

– No już dobrze, dobrze, ty zabobonna poganko – zaśmiała się Joasia. – Ale chyba możesz o tym pomyśleć, co? Sama wiesz, ile jest zamieszania z organizowaniem takiej imprezy. Potem wszystko załatwia się na ostatnią chwilę. Poza tym, zapewniam cię, że to będzie wielkie święto i wielka radość, bo ten maluszek przyjdzie na świat i bez żadnych komplikacji. Wierzysz mi?

– Wierzę – odparła Janina. – A co do chrzcin, to masz rację: pomyślę. Bylebyś mi się zaraz nie pchała z jakimiś pomysłami – zastrzegła szybko. – Sami zajmiemy się tym z Mateuszem.

– Nie ma sprawy. Spróbuję się trzymać na uboczu – obiecała rozbawiona Joasia.

Bajstruk (gwar.) – dziecko nieślubne.

Świekier – ojciec męża.

Kabza – dawniej: woreczek z pieniędzmi.ROZDZIAŁ II

Maj 2013 roku, Małopolska

Wibrujące harmonijne dźwięki wzlatywały pod sufit, obijały się o zielony plastikowy żyrandol, prześlizgiwały po ścianach wyłożonych starą boazerią i łagodnie opadały na kartki z nutami, które wyglądały w tej chwili jak wachlarze w rękach stojących w trzech rzędach śpiewaków. Białe powierzchnie papieru pokryte pięcioliniami i maczkiem czarnych znaków poruszały się rytmicznie, zastygając na chwilę tu i ówdzie, gdy któryś z chórzystów zerkał na zapis, po czym znów rozpoczynały szeleszczący ruch: w górę i w dół, w prawo i w lewo, w zależności od upodobań.

– Dzięki Ci, Paaanie, za Ciało Twe i Kreeew… – Wspólna pieśń płynęła przez szeroko otwarte okno na podwórze plebanii.

– Nie, nie! Stop! – wrzasnął nagle łysiejący, niski mężczyzna z batutą w dłoni. Zamachał gwałtownie rękami, jakby oganiał się od roju atakujących pszczół.

– Ludzie! Błagam, skupcie się, do cholery. Co to ma być? To jest hymn dziękczynienia? – irytował się. – Co robią basy? Śpią w tym kącie? A soprany czemu tak ziewają? Ja tego nie wytrzymam, to będzie katastrofa! – Jęknął i opadł bez sił na krzesło. – Armagedon! Proboszcz mnie zwolni.

– Niech pan nie miesza do tego proboszcza. – Potężny bas Stanisława Kolińskiego odbił się echem w salce parafialnej. – On dobrze wie, jak śpiewamy. Zresztą poprzedni organista był z nas zadowolony.

Chórzyści pokiwali głowami na znak poparcia. Zdesperowany dyrygent już otwierał usta, by zripostować, ale barczysta postura starszego pana najwyraźniej go powstrzymała. Zdenerwowany przeciągnął więc ręką po głowie, a wtedy naelektryzowane włosy, mocno przerzedzone na czubku, stanęły mu dęba.

Z różnych stron sali rozległy się stłumione chichoty i parsknięcia. Chór wyraźnie się rozluźnił.

– Ale Stanisław już chyba nie pamięta, że poprzedni organista był głuchy jak pień – rzuciła nagle w kierunku siwego mężczyzny księgowa z urzędu gminy. – Nietrudno było go zadowolić.

Niektórzy śpiewacy znów przytaknęli, a szmer cichych komentarzy zaczął narastać.

– Przecież ja znam wasze możliwości. – Organista spojrzał na nich błagalnie. – Macie piękne głosy, tylko musicie się skupić, zamiast myśleć o pierdołach. Harmonia, tempo, pamiętajcie o tym!

– Niech się pan tak nie przejmuje, ojciec ma rację. – Rozbawiona Marta wzięła w obronę Stanisława. – Jesteśmy po prostu zmęczeni, ćwiczymy już drugą godzinę.

– I ta nieznośna duchota! – odezwały się z pretensjami kobiece głosy. – Za oknem pochmurno, a tu nie ma czym oddychać.

– A co ja paniom poradzę, że mamy takie warunki? – Organista się naburmuszył. – To już przedostatnia próba przed uroczystością. Generalna odbędzie się jutro w kościele, to będziecie mieć wystarczająco dużo tlenu. Błagam, ludzie kochani, skupcie się jeszcze trochę.

– Przepraszam uprzejmie. Chciałam tylko przypomnieć, że za dwadzieścia minut mam tu aerobik z paniami – wtrąciła Joasia, poprawiając zsuwające się okulary. – I rzeczywiście muszę wpuścić trochę świeżego powietrza, bo mi tu wszystkie pomdleją.

– Ależ ja pamiętam, pani Asiu! – Organista poderwał się z krzesła z przymilnym uśmiechem i spojrzał przelotnie na zegarek. – Zaraz kończymy, jeszcze tylko całość hymnu i do domu. Altówka i wiolonczela! – Podskoczył do grupki młodzieży siedzącej w kącie z instrumentami. – Popatrzcie no w nuty, bo chwilami…

Jego dyskusję z zespołem grającym zagłuszył narastający szum rozmów.

– Aśka, mówię ci, że on cię podrywa – szepnęła wesoło Elwira, trącając Joannę łokciem w bok. – Za każdym razem, gdy jest okazja, łasi się do ciebie jak kot. Pani Asiu to, pani Joasiu tamto – przedrzeźniała.

– Au! Moje żebro! – Joanna stęknęła i popatrzyła kwaśno na pulchną koleżankę. – Czyś ty już całkiem zgłupiała, Elwirka?

– No w sumie… – Marta też była rozbawiona tym spostrzeżeniem. – Co chcesz od faceta? Trzydziestkę już skończył, dzięki mamusi dostał ciepłą posadkę przy kościele, brat rzeźnik opływa w dostatki. Zasadniczo rodzina jest bogata, zasiedziała, więc mogłabyś się za niego wydać. – Chichotała, zakrywając usta śpiewnikiem. – Zupełnie niezła partia jak na tutejsze warunki.

– Na dodatek artysta! – dorzuciła Elwira, coraz bardziej rozbawiona.

– Małpy! – mruknęła w odwecie Joanna. – Nie wiecie, kto mi zamienił przyjaciółki na jędze?

– O co ci chodzi? Że jest ciut obleśny i kurduplowaty? Co to ma do rzeczy? – droczyła się z nią Elwira, potrząsając burzą rudych loków. – Za to jaki ambitny muzycznie! Coś za coś, moja droga.

– Chyba dostałyście głupawki ze zmęczenia. Uspokójcie się albo was dzisiaj wyrzucę z aerobiku! – ostrzegła, ale choć starała się wyglądać groźnie, oczy się jej śmiały.

– Nie wiem, co wy chcecie od tego człowieka? – wtrąciła się stojąca obok nich wysoka młoda kobieta ze starannie związanymi w kok jasnymi włosami. – Nie każdy musi być adonisem – powiedziała z godnością.

– Adonisem? – Elwira aż parsknęła. – Teresa, ty to masz porównania, że pozazdrościć. Powinnaś uczyć literatury, a nie historii.

– Tereska ma rację. – Joanna starała się opanować nieprzystojny uśmieszek. – Dajcie już spokój.

Zmęczony długą próbą chór coraz bardziej się ożywiał. Organista najwyraźniej dostrzegł niebezpieczeństwo, więc szybko wrócił na swoje miejsce za pulpit z nutami.

– No, moi państwo! – Jego tubalny głos uciął śmiechy i szepty. – Nie rozpraszamy się. Ja wszystko widzę, piękne damy. – Komicznie pogroził palcem w kierunku Elwiry i Marty. – Jeszcze raz od początku. Raz, dwa, trzy… – Wyciągnął przed siebie ręce.

Batuta ruszyła wraz z muzyką, po chwili dołączyły głosy śpiewaków, a kartki z nutami znów zbiorowo zaszeleściły.

Organista przez chwilę dyrygował bez słów, stopniowo robił się jednak coraz bardziej czerwony, jakby go coś dusiło. Wreszcie sapnął, stęknął i opuścił batutę.

– Nie, no nie! Ja zwariuję. – Jęknął. – Stooop!

– Co znowu, chłopcze? – zagrzmiał Stanisław ze swojego miejsca w ostatnim rzędzie.

– Proszę mi wybaczyć, ale co państwo robicie z tymi nutami? Ile razy mam tłumaczyć, do czego służą nuty? – spytał z rozpaczą w głosie. – Co za profanacja! Co za ignorancja! – bełkotał do siebie. – Jak można było tak rozpuścić chór? Takie głosy i zero profesjonalizmu.

– Ale o co chodzi? – wyrwało się Teresie.

– O co? Wyglądacie państwo jak jakaś cholerna łąka, którą obsiadło stado oszalałych bielinków! Co to za wymachiwanie? Ludzie! Zmieniacie tonację, gubicie przez to rytm!

– Ale tu jest gorąco – zaprotestował ktoś.

– Sztuka wymaga poświęceń! Czy ja tu ćwiczę z klimatyzatorem, czy z chórem?!

Śpiewacy rozejrzeli się po sobie. Wachlujący ruch białych kartek na tle ich różnokolorowych ubrań rzeczywiście mógł rozpraszać zdesperowanego dyrygenta. Nim ktokolwiek zdobył się na reakcję, rozległo się głośne i energiczne pukanie. W otwartych drzwiach ukazała się świeżo zaondulowana głowa właścicielki piekarni.

– Och, przepraszam – powiedziała nieco teatralnie. – Tu jeszcze próba? A my już czekamy na korytarzu przebrane na ćwiczenia. – Poszukała wzrokiem Joanny. – Pani Asiu, czy to dzisiaj nie będzie fitnessu? Dochodzi dziewiętnasta.

Organista klapnął na krzesło, aż zaskrzypiało.

– Poddaję się – mruknął. – Koniec próby. Idźcie sobie! Tańczcie, śpijcie, oddychajcie i co tam wam jeszcze potrzebne do życia. Wszystko mi jedno! – jęczał. – Trzeba było wziąć tę posadę w szkole muzycznej, a nie wracać do tej dziury – rozpaczał po cichu, tak że właściwie nikt nie mógł zrozumieć jego mamrotania.

– Niech się pan tak nie zadręcza, młody człowieku. – Stanisław jowialnie poklepał go po ramieniu. – Tu nie Filharmonia Narodowa. Proboszczowi i tak się spodobamy.

Organista zerwał się na równe nogi, przypominając sobie o swoich obowiązkach.

– Tylko proszę się jutro nie spóźnić na generalną, bo niedługo zabraknie mi włosów do wyrywania – zażądał stanowczo. – Moja reputacja zawodowa i tak już leży w błocie.

– On ma nawet poczucie humoru – zauważyła Elwira, pomagając Joannie odsuwać ławki pod ścianę. – Mówię ci, Aśka, zakręć się koło niego. Wolnych facetów teraz jak na lekarstwo.

Joasia spojrzała na nią krytycznie, ale nie zdążyła odpowiedzieć, bo Marta błyskawicznie przedarła się przez ruszający do wyjścia tłum.

– Proszę państwa! – powiedziała donośnym głosem, zasłaniając sobą drzwi. – Proszę jeszcze o chwilę uwagi. Mam ogłoszenie.

Ludzie przystanęli.

– Kochani, mamy z panią dyrektor wielką prośbę. Wiecie, że we wrześniu nasza szkoła podstawowa będzie obchodziła stulecie założenia.

– I co z tego? – mruknął stary Ignacy.

– Cicho, szwagier – upomniał go Stanisław. – Dajżesz dziewczynie powiedzieć.

– Ja muszę na fajeczkę, bo mnie ssie – mruknął Ignacy, ale zamilkł.

Marta spojrzała z wdzięcznością na ojca. Choć dawno przekroczyła trzydziestkę, uwielbiała, gdy brał ją w obronę przed gderliwym wujem.

– Z tej okazji w porozumieniu z urzędem miejskim urządzamy w szkole festyn rodzinny i kilka innych uroczystości towarzyszących – kontynuowała. – Wpadliśmy też na pomysł zorganizowania wystawy na temat historii naszej szkoły i naszej miejscowości. Chcemy ją nazwać: „Zapomniany świat naszych przodków”

– Szybciej, Martuśka – burknął Ignacy pod nosem.

– Już kończę, wuju. Dlatego mamy wielką prośbę. Gdybyście mogli państwo przeszukać swoje strychy czy piwnice i znaleźć dla nas stare przedmioty związane z życiem waszych przodków, szczególnie tych zasiedziałych tu z dziada pradziada, bylibyśmy wdzięczni. Chcielibyśmy je wypożyczyć albo otrzymać jako dar dla szkoły, jeśli nie są już wam potrzebne.

– Każdy ofiarodawca zostanie wpisany do specjalnej księgi – wtrąciła się Teresa, stając obok Marty. – Być może uda się później przenieść tę wystawę w jakieś godne miejsce jako stałą ekspozycję. Wszystko zależy od tego, co mogliby nam państwo dostarczyć.

Tęga farmaceutka podniosła rękę.

– Ale o jakie dokładnie przedmioty chodzi?

– W zasadzie o rzeczy codziennego użytku, których historia sięga przynajmniej drugiej wojny światowej: tradycyjne ubrania, stare żelazka, kołowrotki, dzieże, kołyski i tak dalej. Przedmioty, których wasi przodkowie używali na co dzień, a które poniewierają się zapomniane gdzieś po kątach. Zwłaszcza takie, które mają lokalną historię.

– Chcielibyśmy pokazać dzieciom, że jeszcze nie tak dawno istniał świat, w którym jadało się ze wspólnej miski, chodziło w drewniakach, a wodę nosiło z rzeki na koromysłach i w wiadrach – dodała Teresa. – Rozumiecie państwo?

Ludzie pokiwali głowami.

– A komu to dostarczać? – padło pytanie z sali.

– W szkole niedługo zacznie się remont wakacyjny, więc ustaliłam z proboszczem, że większe przedmioty można przynosić tu, na plebanię, a drobiazgi albo na rynek do salonu optycznego moich rodziców, albo do Teresy – odparła Marta. – Najlepiej do końca lipca. Dziękujemy.

Ponieważ chór błyskawicznie się rozproszył, przyjaciółki zabrały z ławki swoje torby i pobiegły do szatni przebrać się w stroje do ćwiczeń.

– Coś ty właściwie, Marta, wymyśliła z tą wystawą? – spytała Elwira, walcząc z bujnymi włosami, które wciąż wysuwały się z gumki. – Myślałam, że we wrześniu wracasz do Warszawy, do męża.

Marta przez chwilę grzebała w swojej torbie, nie podnosząc wzroku.

– Tego jeszcze nie wiem – stwierdziła enigmatycznie.

– A kiedy będziesz wiedzieć? – drążyła Elwira.

Joanna spojrzała na nią krytycznie, chwiejąc się na jednej nodze podczas zakładania butów.

– Elwira – mruknęła. – Daj spokój. To nie nasza sprawa.

– I tak miałam wam powiedzieć, tylko ostatnio jestem taka zabiegana. – Marta wzruszyła ramionami. – Dyrektorka szkoły zaproponowała, że podpisze ze mną umowę na kolejny rok.

– A co ty na to?

– Im bliżej wakacji, tym bardziej czuję, że chciałabym zostać. Tylko…

– No mówże! – ponagliła ją Elwira.

– Adam nagle zaczął się starać. To znaczy: chce ratować nasze małżeństwo – odparła Marta z dziwną miną.

– A co wymyślił?

– W czerwcu, zaraz po zakończeniu roku szkolnego, wyjeżdżamy z Uleńką na wczasy. Wyobraźcie sobie, że sam wszystko załatwił – mówiła Marta ze szczerym zdziwieniem. – Rozumiecie? Adam załatwił. Sam. Powiedział, że powinniśmy na nowo do siebie przywyknąć po tej rozłące – wyznała. – Jeszcze nie wiem, co to dla niego znaczy, ale chyba muszę spróbować. Dla córki.

Joanna milczała. Widziała po minie przyjaciółki, że Marta ciągle się waha, ale jednocześnie propozycja męża miło ją zaskoczyła. Nie zdziwiło jej to.

Marta odnalazła w rodzinnym domu nie tylko spokój i wsparcie rodziców, odnalazła też dawną siebie. Po przeprowadzce z Warszawy wiele zmieniło się w jej życiu. Joasia z radością obserwowała, jak Marta ponownie staje się pewną siebie kobietą, spełnioną matką i malarką.

Gdy po raz pierwszy od wielu lat zaczęła malować, Joanna wiedziała, że przyjaciółka wychodzi powoli z psychicznego dołka, w który wpędziły ją życiowe trudności. Praca w szkole i w firmie kuzyna postawiły ją na nogi także finansowo. Wreszcie nie musiała prosić o każdą złotówkę swojego męża, który wyjechał na Wyspy Brytyjskie, gdzie przez kilka miesięcy pracował jako archeolog. Joanna trochę się martwiła, że ciemną stroną tych zmian jest oddalenie się Marty od Adama, ale nie wiedziała, jak to między nimi jest naprawdę. Nigdy nie starała się wyciągać od przyjaciółki nic ponad to, co Marta sama zechciała jej wyznać, bo nie umiała być tak bezpośrednia jak Elwira w relacjach z ludźmi, czego czasem żałowała.

Bez trudu zauważyła jednak, że od marca, gdy kontrakt Adama się skończył, Marta częściej niż zwykle się zamyślała. Jej mąż wrócił do Warszawy na swoje stanowisko w muzeum, a ona najwyraźniej czuła się coraz bardziej zdezorientowana. Została u rodziców nie tylko ze względu na pracę, ale i na córkę, która zaczęła w miasteczku chodzić do przedszkola i znalazła wreszcie koleżanki. Marta przyznała się jednak, że boryka się znowu ze starym problemem: nie wiedziała, co dalej robić ze swoim życiem.

Joanna przypuszczała, że gdyby nie córka, Marta zapewnie wolałaby zostać w rodzinnym miasteczku na stałe, bo czuła się tu naprawdę dobrze, w odróżnieniu od Warszawy. Jednak dziecko zawsze było dla Marty najważniejsze, a każda weekendowa wizyta Adama w domu teściów pokazywała, jak bardzo Ula tęskni za ojcem.

Joanna nie dała się jednak tak łatwo zwieść. Czuła, że pod przykrywką niezdecydowania w Marcie wciąż tlą się uczucia do męża. Marzyła jednak o dwóch sprawach nie do pogodzenia: chciała zostać w miasteczku i jednocześnie mieć przy sobie Adama.

Zaprzątnięta potrzebami swojej ciężarnej siostry Joanna nie zauważyła wcześniej dziwnego nastroju przyjaciółki. Teraz zrozumiała, w czym tkwił problem, ale postanowiła nie wtrącać się do czasu, aż Marta sama poprosi ją o radę. Tym bardziej że w obliczu własnych problemów związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej nie była pewna, czy umiałaby doradzić Marcie zupełnie obiektywnie.

Obie wiedziały bowiem, że w Warszawie Marta nie może liczyć na równie interesującą pracę, jaką miała tutaj. Joasia nie miała jednak na utrzymaniu córki, ani małżeńskich problemów, dlatego nie wiedziała, co uczyniłaby na miejscu przyjaciółki.

Od kiedy, z powodu niżu demograficznego, straciła etat wuefistki w liceum, starała się łapać każdą okazję, która pozwalała jej zdobywać nowe doświadczenia. Doskonale rozumiała zatem pragnienia Marty, która wreszcie po wielu latach siedzenia w domu mogła rozwijać swoje talenty na gruncie zawodowym. Przewidywała jednak, że przyjaciółka będzie miała spore trudności w podjęciu kolejnej życiowej decyzji.

Informację o zorganizowanych przez Adama wspólnych wakacjach Joanna przyjęła z prawdziwą radością, ciesząc się razem z Martą. Pamiętała z jej opowieści, że takie zaangażowanie ze strony Adama było czymś absolutnie niezwykłym. Mogło się zatem okazać ich wielką szansą na uratowanie sypiącego się małżeństwa. Choć Joanna po rozstaniu z wieloletnim narzeczonym patrzyła raczej sceptycznie na wszystkie związki, z całego serca życzyła przyjaciółce szczęścia. Sama już dawno przestała wierzyć, że coś takiego jak szczęście istnieje w świecie bombardowanym przez kryzysy, tragedie i choroby, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, by cokolwiek radzić Marcie w tej delikatnej sprawie. Chciała ją wspierać, jednak starała się robić to dyskretnie i taktownie.

– To świetna wiadomość, Martusia – powiedziała, zawiązując buty do ćwiczeń. – Będę trzymać za was kciuki, żeby się wam wszystko poukładało.

– A gdzie jedziecie? – zainteresowała się Elwira, wracając do walki z opornymi włosami.

– Do Toskanii.

– E, banał.

– Może i banał, Elwira, ale sama byś pojechała – skwitowała Joanna. – Zazdrościsz trochę, co?

– E tam, zazdroszczę. Za gorąco. Mój chłop zaraz by narzekał i tylko by leżał przy basenie jak placek.

– A ja owszem – przyznała się Joanna. – Nie byłam na porządnych wakacjach od wielu lat. Chociaż nie lubię podróżować, bo zawsze przytrafiają mi się dziwne sytuacje, to do Toskanii bym pojechała.

– Ja się cieszę głównie ze względu na Ulę – podsumowała Marta. – I obiecuję przywieźć wam dużo fajnych zdjęć. Jestem gotowa. Idziemy?

Przyjaciółki zebrały swoje rzeczy i poszły do salki. Grupa kilkunastu kobiet w różnym wieku już czekała, więc Joanna włożyła do odtwarzacza płytę z odpowiednią muzyką i już po chwili popłynęły dźwięki energicznej samby.

– No, moje panie – powiedziała z uśmiechem. – Dzisiaj trochę potańczymy. Niedawno wróciłam z warsztatów i mam dla was parę nowości. Najpierw rozgrzewka – zarządziła wesołym tonem.

Nagle do środka wpadła zdyszana kobieta.

– Hej, Mariola. Znowu się spóźniłaś. – Marta pomachała przyjaźnie, widząc w drzwiach żonę swojego kuzyna Piotra. – Zaczęłyśmy bez ciebie.

Mariola zignorowała ją jednak i szybko podeszła do Joanny.

– Niech się pani ubiera – stwierdziła półgłosem z dziwną miną.

– Co się stało?

– Musi pani szybko wracać do domu. Chyba ma pani wyciszoną komórkę, bo na pewno już rodzina wydzwaniała.

– Wyłączyłam, bo mieliśmy próbę. O co chodzi?

– Kiedy przejeżdżałam obok domu pani siostry, zobaczyłam, jak zabiera ją karetka.

– Moją Jankę? – Joanna momentalnie zbladła.

– Tak. Pewnie rodzi.

– Jezus Maria! – przeraziła się. – Trzy tygodnie przed terminem? Tylko nie to! Nie po raz drugi!

Wybiegła w panice, trzaskając drzwiami.

* * *

A.D. 1918, miasteczko w pobliżu Radomia

– Matko! Wypuść mnie! – Przytłumiony chłopięcy głos mieszał się z łomotem walenia w drzwi. – Nie masz prawa mnie zamykać! Muszę spełnić obowiązek wobec ojczyzny! Matko!

Pomalowane na biało drzwi od sypialni trzęsły się pod ciosami silnych młodzieńczych pięści. Tuż obok framugi stała tęga kobieta w prostej czarnej sukni sięgającej do ziemi. Spoconymi dłońmi trzymała mosiężną klamkę.

– Walek, uspokój się w tej chwili! Nigdzie nie pójdziesz, słyszysz?! Wojna nie jest dla dzieci!

– Nie jestem dzieckiem! – Młody głos zatrząsł się z oburzenia. – Mam prawie siedemnaście lat i chcę się zaciągnąć! Nie zatrzymasz mnie! – Mocne kopnięcie szarpnęło zawiasami, ale drzwi nie puściły.

– Boże, mój Boże! – jęknęła kobieta z rozpaczą. – Za co to wszystko? – lamentowała, ściskając klamkę coraz mocniej. – Mąż zginął na służbie, pierworodny syn do wojska poszedł, a teraz jeszcze na to dziecko spadło szaleństwo. W kim znajdę oparcie?

– Co tu się dzieje? – Tubalny męski głos przywrócił ją do przytomności. – Cóż to za brewerie w moim domu?

– Szwagier! – Oderwała się od framugi i z nadzieją spojrzała na siwego mężczyznę, który pojawił się w przedpokoju. Nie czekała, aż zdejmie płaszcz i kapelusz. – Jak to dobrze, że szwagier już wrócił! – Rzuciła się ku niemu z wyciągniętymi rękami. – Może przemówisz do rozsądku temu wariatowi, bo mnie już całkiem sił brak. – Demonstracyjnie zawisła mu na ramieniu całym ciężarem swego korpulentnego ciała. – Może stryja posłucha, bo matkę własną, co mu życie poświęciła, za nic ma! Za nic! Samą mnie chce zostawić na tym świecie. Bez opieki! Boże, mój Boże! – desperowała.

Postawny mężczyzna z pewnym trudem podparł rozszlochaną kobietę, usiłując nie stracić równowagi.

– A powie mi Matylda, co się stało? Bo w tym harmidrze trudno pojąć.

– Walek chce do wojska uciekać, jak jego brat! Skaranie boskie z tymi chłopakami! Tylko im mundur pokazać i oczy honorem zamydlić, a już o matce swojej i siostrze nieletniej zapominają – wyrzekała rozemocjonowana. – Myślałam już stróża na pomoc wzywać, ale udało mi się Walka podstępem zamknąć w sypialni – tłumaczyła przejęta. – Jeśli szwagier nie pomoże, to już nie wiem, co będzie dalej.

Mężczyzna kulturalnie, ale stanowczo odsunął od siebie roztrzęsioną bratową.

– Ach, więc to taka sprawa – mruknął i spojrzał na zamknięte drzwi, zza których co jakiś czas dobiegały gniewne okrzyki młodego człowieka.

Wolnym ruchem zdjął płaszcz, jakby celowo opóźniał swoją interwencję. Przygładził włosy, z pewnym zniecierpliwieniem pociągnął się za siwy wąs, po czym znów popatrzył w stronę sypialni.

– Bratowa doskonale wie, że popieram ideały chłopców. Choć przyznaję, że takie zachowanie jest niedopuszczalne – dorzucił z potępieniem na odgłos kolejnego kopnięcia. – Tę zapalczywość dyktują im młodość i otwarte serca. Ale bez tego ojczyzny na nowo nie zbudujemy.

Kobieta załamała ręce.

– To już mi chyba przyjdzie iść na żebry w tej wolnej ojczyźnie, kiedy mnie tak synowie opuszczają! – jęknęła z rozpaczą. – Po to ich do szkół posyłałam? Po to sobie i córce od ust odejmowałam ostatnie kęsy, żeby wolę nieboszczyka mojego świętej pamięci wypełnić i przyszłość im zapewnić? Teraz na starość mam zostać bez opieki? – wpadła w histeryczne tony i zalała się łzami.

Mężczyzna pokręcił głową. Spokojnie objął bratową ramieniem i zaprowadził do salonu. Posadził ją na sofie, nalał do szklanki wody i w milczeniu poczekał, aż kobieta wypije zawartość.

– Niech się Matylda uspokoi i o nic nie martwi. Czy u mnie czegoś Matyldzie albo dzieciom brakuje? – spytał rzeczowo.

– Boże broń! – żachnęła się, pociągając nosem. – Ale jak długo szwagier zamierza nas, sieroty, utrzymywać? W tych okropnych czasach, kiedy los nasz taki niepewny.

– Niech Matylda nie narzeka, bo na naszych oczach dzieje się historia. I nic w tym dziwnego, że po tylu latach niewoli o granice naszej ojczyzny trzeba się upomnieć siłą. Naczelnik państwa wie, co robi – tłumaczył spokojnie.

– Naczelnik daleko, a puste garnki tuż obok. Samą ojczyzną brzucha się nie napełni. Czasy dla kupców nastały trudne. Niech szwagier nie zaprzecza! Czy pokój, czy wojna, skład apteczny w miasteczku zawsze był potrzebny, ale teraz i ceny, i konkurencja rosną jak grzyby po deszczu. Więc z czego żyć?

Mężczyzna już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale potok rozgorączkowanych słów płynął dalej.

– Z dobrego serca nas pod swój dach przygarnąłeś, ale nie możemy tak bez końca tu siedzieć. A przy okazji: mydła by szwagier przyniósł i proszku do zębów, bo się skończyły – dodała zupełnie innym tonem, ocierając mokry policzek wierzchem dłoni.

Widząc ten gest, sięgnął do kieszeni i podał jej haftowaną chusteczkę, po czym usiadł obok niej.

– Jesteście jedynymi krewnymi, jakich mam – powiedział. – I raz na zawsze proszę Matyldę, żeby takich głupstw nie wygadywała. – Pogroził jej palcem z żartobliwym uśmiechem. – Zostaniecie u mnie tak długo, jak zechcecie. W końcu to ja zarządzam spadkiem zmarłego brata i mam obowiązek się wami opiekować.

– Spadkiem! – parsknęła. – Wielki mi spadek. Mój nieszczęsny małżonek, dopóki żył, zapewniał nam godną egzystencję w leśniczówce, ale oszczędności po sobie wiele nie zostawił. Myślałam, że na pożytek synów je obrócę, wykształcenie dam. A teraz? Nieszczęście za nieszczęściem. – Machnęła ręką w stronę sypialni, krzywiąc się znowu.

– Zaraz się tym zajmę. – Mężczyzna podniósł się z sofy, w progu jednak przystanął. – Chciałem jednakże powiedzieć, że rozumiem i wielce szanuję zapał twoich chłopców – stwierdził. – I jestem z nich dumny. Dlatego wsparłem Wacława w jego decyzji. Da Bóg, twój najstarszy syn bezpiecznie do ciebie powróci już jako prawdziwy mężczyzna.

– Jakim cudem szwagier kupcem został, kiedy jest takim idealistą? – przerwała mu zirytowana. – Ja jestem matką i żadne wojny ukraińskie mnie nie obchodzą! Niech sobie prawdziwymi żołnierzami granic polskich bronią, a nie dziećmi. Mało, że mi jednego syna upartego zabrali, to teraz jeszcze drugiego mam oddać na śmierć? Niedoczekanie! Co mnie obchodzi jakiś Lwów?! W życiu tam nie byłam i nigdy nie będę! – złościła się.

Mężczyzna westchnął. Pokręcił głową niezadowolony.

– Niech Matylda takich rzeczy przy ludziach nie opowiada – zażądał stanowczo. – Galicja jest nasza, bo tak było przed zaborami i od wieków. Żyjemy w historycznych czasach, a to wymaga poświęceń. Ale… – uniósł dłoń, by powstrzymać kolejne pretensje. – Powiedziałem, że się tym zajmę. – Nie oglądając się już, ruszył do sypialni, w której od dłuższej chwili panowała cisza.

Przekręcił klucz w zamku. Gdy tylko wszedł do środka, Matylda zerwała się z sofy, na palcach zbliżyła się do półotwartych drzwi i nadstawiła uszu.

– Walerianie, powinieneś zostać surowo ukarany za tak grubiańskie względem matki zachowanie – usłyszała stanowczy głos szwagra. – Przebywasz w moim domu i już po raz kolejny jestem zmuszony przypomnieć ci, że obowiązują tutaj pewne zasady.

– Ale stryju…

– Od kiedy to młodzikowi wolno przerywać, gdy mówi do niego starsza osoba?

Przez moment w pokoju było cicho.

– Przepraszam – bąknął chłopak.

– Przeprosisz także matkę. Serce jej pęka, gdy się tak zachowujesz. To niedopuszczalne.

– Stryju!

– Posłuchaj mnie, Walerianie. – Głos mężczyzny złagodniał.

Zaszurało krzesło.

– Ja doskonale rozumiem twoje pobudki. Gdyby nie wiek, sam chętnie wziąłbym w tym udział, ale mam inne obowiązki. Ty także. Ojczyzna potrzebuje nie tylko obrońców. Już bardzo niedługo będą tu potrzebni młodzi wykształceni ludzie, którzy pomogą odbudować nasze państwo. Wacław naraża teraz swoje życie w wojsku, ale przed wyjazdem o coś cię prosił. Pamiętasz?

– Tak. – Odpowiedź chłopca była ledwie słyszalna.

– Zatem?

– Prosił, żebym zaopiekował się matką i siostrą.

– Tylko tyle?

– I żebym przekazał nasze nazwisko potomkom, jeśli jego zabraknie.

– No właśnie. Oboje z twoją matką wierzymy, że twój brat wróci cały i zdrów z tej wyprawy. Jest bystry i zawsze miał szczęście. Może nawet zostanie zawodowym żołnierzem? Dla niego to całkiem dobra kariera, jednak tobie pisana jest inna przyszłość. Zdolny z ciebie chłopak i trzeba to wykorzystać.

– Ale ja…

– Nie! Dość już tych dyskusji. – Krzesło znów zgrzytnęło po podłodze. – Poza wszystkim chyba niedokładnie czytałeś odezwy i rozkazy mobilizacyjne. Nawet gdybyś uciekł z domu, nikt cię do wojska nie przyjmie. Jesteś za młody.

– Za dwa miesiące kończę siedemnaście lat!

– I cóż z tego? Wojsku potrzeba karnych, mądrych obywateli, a nie buntowników. Kto nie umie słuchać poleceń, do wojska się nie nadaje. Zresztą tacy jak ty młodzi ochotnicy muszą przedstawić w komisji świadectwo moralności i zgodę rodziców, zanim ktokolwiek rozpatrzy ich zgłoszenie.

– Jak to?

– Tak właśnie. Znając twoją matkę, jestem pewien, że będziesz musiał jeszcze długo poczekać z tym zaszczytnym obowiązkiem. – W głosie mężczyzny dało się słyszeć rozbawienie. – A teraz wypełnisz swoją powinność wobec rodziny. Tak?

– Tak, stryju – burknął chłopak.

Kobieta stojąca za drzwiami odetchnęła z ulgą. Na palcach wróciła do salonu. Z triumfującym uśmiechem zasiadła na sofie, starannie wygładziła na kolanach czarną suknię, poprawiła włosy i przybrała zgnębioną minę, wyczekująco zerkając w głąb korytarza.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: