Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszechmocna miłość - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 grudnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wszechmocna miłość - ebook

Markiz Sarne jest przystojny, młody, uwielbia sport oraz piękne kobiety. Zgodnie z panującą modą postanawia zostać patronem pięknej baletnicy. Jego wybór padana na Nicole de Pret.Zaprasza  ją do jednej ze swoich licznych posiadłości ale dziewczyna woli by spotkali się u niej. Markiz nie ufając jej zdolnościom kulinarnym zamawia całą kolację, czym dziewczyna czyje się urażona. Podczas kolacji dochodzi do dziwnego wydarzenia. Markiz Sarne budzi się po kilku godzinach z przeraźliwym bólem głowy, w nieznanym sobie miejscu. Ma podejrzenia, że został otumaniony jakimś narkotykiem. Znajduje list od swojego wielkiego konkurenta, którego swoim zachowaniem nieraz znieważył. List zawiera informację, że całe zajście jest zemstą za wszystkie zniewagi. Do listy dołaczonony jest akt ślubu z nieznaną mu Romaną. Ta zresztą czeka na schodach na swojego nowopoślubionego męża.

Jak dalej potoczą się losy tej dziwnej pary? Czy markiz otrząśnie się po takiej zniewadze? Gdzie podziała się piękna baletnica i czy wróci do markiza?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-11-77168-6
Rozmiar pliku: 356 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od Autorki

Sofokles (495-406 r. p.n.e.) był jednym z trzech wielkich greckich poetów tragicznych. Umarł w wieku dziewięćdziesięciu lat. Napisał ponad sto dramatów dla ateńskiego teatru. Był mistrzem techniki dramatycznej i pierwszym autorem poetyckiego dialogu na scenie. Dramaty Sofoklesa opowiadają o ludziach samodzielnie wybierających drogę swego życia, która prowadzi ich ku szczęściu lub rozczarowaniu, sukcesowi, porażce lub unicestwieniu. W zasadzie ich problemy nie różnią się od naszych.

Pindar napisał swoje ody w hołdzie zwycięzcom czterech wielkich zawodów sportowych w starożytnej Grecji. Był największym poetą lirycznym swej epoki. Urodził się w 518 r. p.n.e.Rozdział 1

Rok 1802

Markiz Sarne jęknął i poruszył się lekko. Dręczył go tak silny ból głowy, że wydawał się nierealnym koszmarem.

Po długiej chwili otworzył oczy, zobaczył wokół siebie jakiś obcy pokój. Znowu zamknął oczy.

W głowie wciąż mu huczało. Powoli, z przerwami powracały strzępy pamięci, po czym markiz znowu zapadał się w otchłań.

Poczuł, że ma sucho w ustach, zdawało mu się, iż wargi zaraz mu popękają. Był tak spragniony, że zmusił się, żeby unieść powieki i skupić wzrok na ścianie naprzeciwko.

Zobaczył kominek, a nad nim obraz, którego nigdy przedtem nie widział.

Z nie zasłoniętego okna dochodziło światło, w którym dostrzegł meble, jakie z pewnością nie pasowałyby do żadnego z jego domów.

Na chwilę przymknął oczy, po czym otworzył je z determinacją.

Gdzie jest? I dlaczego, u diabła, jest mu tak niedobrze?

Poruszył się powoli i zobaczył, że ma na piersiach jakąś kartkę.

Próbował spojrzeć na nią kątem oka, nie poruszając niepotrzebnie głową. Zauważył przy tym, że ma na sobie wieczorowe ubranie.

Co się stało i dlaczego ktoś miałby położyć na nim kawałek papieru?

To wszystko wydawało się niezrozumiałe, dopóki nagle nie przypomniał sobie, że przecież był w wieczorowym stroju, kiedy zabierał na kolację Nicole de Pret.

Oczywiście, teraz już sobie przypominał. Przyjechał po nią powozem pod wejście za kulisy Covent Garden. Kiedy wychodziła z garderoby, pomyślał, że osoba o tak uwodzicielskim wyglądzie powinna łaknąć podziwu tłumów.

— Jesteś pewna, że chcesz zjeść kolację w domu? — zapytał unosząc do ust jej małą dłoń o długich palcach.

To właśnie dzięki tym dłoniom od razu zwrócił na nią uwagę. Poruszała nimi z o wiele większym wdziękiem niż reszta dziewcząt z baletu.

— Zjemy, gdzie wasza lorhdowska mość sobie życzy — odpowiedziała fascynująco łamaną angielszczyzną. — Ale przygotowałam kolację chez moi.

Uwodzenie francuskich baletnic, które na ogół tańczyły dużo lepiej od Angielek, było modnym zajęciem dandysów z St. James.

Protegowaną markiza była pewna hiszpańska tancerka, która uprzyjemniała mu czas już od ponad roku. Markiz pomyślał, że Nicole de Pret mogłaby ją doskonale zastąpić w tej roli. Miał zamiar omówić to z Nicole wieczorem podczas kolacji.

Podał jej etolę z jakiegoś futra, które jego zdaniem nie było odpowiednią oprawą dla jej pięknych ramion, po czym zeszli żelaznymi schodami do wyjścia dla aktorów.

Markiz był przekonany, że jego powóz zrobi wrażenie na Nicole. Był to najwytworniejszy pojazd w Londynie, zaprzężony w najbardziej rasowe konie.

Woźnica we wspaniałej liberii oraz lokaj, który otworzył im drzwi powozu, ściągali pełne podziwu spojrzenia gawiedzi, oczekującej pod teatrem nie tylko po to, żeby zobaczyć gwiazdy programu, ale również dżentelmenów, którzy po nie przychodzili i siedzieli w lożach podczas przedstawienia.

— Pan żyje w wielkim stylu, milorhdzie — powiedziała.

— Mam nadzieję, że zechcesz go ze mną dzielić — odpowiedział markiz.

W srebrnym świetle latarni zobaczył, że patrzy na niego intrygująco spod długich, ciemnych, utuszowanych rzęs.

— Czy to jest zaprhoszenie?

— Wyjaśnię to bardziej uroczyście po kolacji.

Uśmiechnęła się, a on zastanawiał się, czy zamierza przyjąć jego opiekę natychmiast, czy też będzie się droczyć, udając trudną do zdobycia.

Tak czy owak, rezultat był przesądzony.

Nie było kobiety w Londynie, która nie chciałaby rzucić mu się w ramiona. Wystarczyło tylko, żeby spojrzał w jej kierunku.

Najpiękniejsze damy z towarzystwa, podziwiane przez jego przyjaciół, nie ukrywały, że to on był mężczyzną, którym były naprawdę zainteresowane.

Kiedy tylko wchodził do salonu, czuł na sobie zachęcające spojrzenia wszystkich kobiet. Wiedział, że każda para karminowych ust jest spragniona jego pocałunków.

W świecie teatru było jeszcze łatwiej.

Jak powiedział kiedyś jeden dowcipniś: „Markiz musi tylko wybierać najlepsze owoce z koszyka”.

Nicole de Pret nie odzywała się. Markizowi podobało się to, że nie próbuje go kokietować, lecz czeka, aż on podejmie rozmowę.

— Od dawna jesteś w Anglii? — spytał.

— Od dziecka.

Markiz uniósł brwi, a ona powiedziała:

— Moi rhodzice przyjechali tu w czasie rhewolucji. Utrhacili wszystko, co posiadali. Dlatego muszę zarhabiać na życie.

To była tak oklepana historia wśród Francuzek mieszkających w Londynie, że markiz nawet przez chwilę w nią nie uwierzył. Ale ponieważ tego oczekiwała, przytaknął współczująco, zanim powiedział:

— Widzę, że ta etola nie jest godna twej urody. Musisz pozwolić mi zastąpić ją sobolami, a może woałabyś gronostaje?

— Musiałabym się nad tym zastanowić, milorhdzie — rzekła — ale jest pan barhdzo hojny.

— Pragnę ci to okazać — odparł markiz.

Konie zatrzymały się przed domem w Chelsea. Markiz przyjrzał mu się uważnie, prowadząc Nicole pod ramię.

Ku jego zdziwieniu, odpowiadając na jego zaproszenie dziś rano, Nicole wysłała mu liścik proponując, aby zjedli kolację u niej w domu, a nie w jednej z modnych restauracji, w których markiz zazwyczaj wynajmował prywatny gabinet.

Przyjął gościnę, ale zapronował, że sam zajmie się winem.

Wiedział z doświadczenia, że kobiety klasy Nicole nie znały się na winach, a nie miał zamiaru narażać się na niestrawność.

Wysłał powóz ze skrzynką czerwonego wina, skrzynką szampana i kilkoma butelkami swej najlepszej brandy.

— A co z jedzeniem, milordzie? — zapytał jego sekretarz, pan Barnham.

Zwykle tym się zajmował i wiedział, że jeśli jedzenie i picie nie będzie odpowiednio wykwintne, dalsze atrakcje wieczoru stracą dla markiza cały urok.

— Może niech pan wyśle pasztet i kawałek pieczeni, gdyby wszystko, co przygotuje, miało okazać się niejadalne — powiedział markiz.

— Jeśli jest Francuzką, powinna znać się na dobrej kuchni.

— Mam taką nadzieję, ale lepiej dmuchać na zimne.

Pan Barnham zrozumiał, że musi wysłać o wiele więcej potraw, niż zasugerował markiz.

Tymczasem markiz był mile zaskoczony wnętrzem domu, który okazał się o wiele ładniejszy, niż sugerowałby to jego fronton.

Chelsea było dzielnicą z tanimi domami. Upodobali ją sobie dandysi, kiedy brali pod opiekę damy, co było przyjęte od czasów Karola II.

Domy były tu bardzo różne, markiz wybrał dla Nicole obszerny, urządzony z przepychem i, czego nie omieszkał sprawdzić osobiście, z doskonale wyposażoną kuchnią.

Ten był o wiele mniejszy, ale gustownie urządzony.

Markiz nie zdziwił się, kiedy Nicole powiedziała:

— Myślę, milorhdzie, że zjemy na górze w salonie. Jest o wiele przytulniejszy od jadalni.

— Doskonale — zgodził się markiz.

Wieczór przebiegał dokładnie według scenariusza. Markiz czuł się tak, jakby po raz kolejny oglądał dobrze znane przedstawienie.

Nicole szła przodem po wąskich, ale wyściełanych puszystym dywanem schodach, a markiz podziwiał jej figurę i wdzięk, z jakim się poruszała.

— Jest wspaniała — powiedział do siebie.

Myślał z zadowoleniem, że czeka go dziś przyjemny wieczór, a po nim na pewno wiele następnych.

Salon miął dwa okna i był urządzony w zadziwiająco dobrym guście.

Nie było tu żadnych jaskrawie kolorowych poduszek czy krzykliwych pamiątek teatralnych, które zagracały mieszkania większości tancerek.

Pokój ten mógł należeć do damy i markiz jeszcze raz pomyślał, że Nicole musiała otrzymać staranniejsze wychowanie niż jej koleżanki z baletu.

Pod jednym z okien stał stół z czterema świecami, które właśnie zapalała pokojówka w koronkowym czepeczku i fartuszku z falbanką.

— Przysłał pan z winem dużo jedzenia, milorhdzie — powiedziała Nicole. — Uważam to za obrhazę.

— Nie chciałbym, żebyś tak to traktowała — odrzekł markiz. — Myślałem, że po prostu oszczędzę ci kłopotu i wydatków.

— Podam rhazem moje i pańskie potrhawy, a po kolacji powie mi pan, które były smaczniejsze.

Spojrzała na niego zalotnie, dodając:

— Będę barhdzo zawiedziona, jeśli przegrham.

— Jeśli o mnie chodzi, zawsze będziesz wygrana.

Przeszła przez pokój do kubełka z lodem, w którym chłodził się otwarty już szampan.

Napełniła dwa kieliszki i przyniosła jeden markizowi, który stał przy kominku, uważnie obserwując i taksując każdy jej ruch.

Wziął od niej kieliszek. Wzniósł go, mówiąc:

— Czy mam pić za twe piękne oczy, czy za nasze przyszłe szczęście we dwoje?

— Jest pan barhdzo pewny tego, że będziemy rhazem.

— Naturalnie, decyzja należy do ciebie.

Wiedział oczywiście, że się zgodzi, jak zresztą postąpiłyby wszystkie inne kobiety z teatru, które o niczym innym nie marzyły.

Był znany ze szczodrości, na którą mógł sobie pozwolić bez uszczerbku dla swego majątku.

Jedyną przeszkodą, o której Nicole już powiedziano, było to, że jego zainteresowanie kobietą, niezależnie od jej pozycji w świecie, nigdy nie trwało długo.

Usłyszał kiedyś, jak pewna dama, z którą przez krótki czas flirtował, mówiła do przyjaciółki:

— Musimy się z tym pogodzić. Dziś jest, jutro go nie ma, więc trzeba korzystać póki czas.

Rozbawiło to markiza.

Wiedział, że to prawda. Lubił zdobywać kobiety w nadziei, że nowa będzie może trochę inna niż te, które miał przedtem. Jednakże trudno było się spodziewać jakiejś większej oryginalności, gdyż jak powiedział pewien cynik z klubu: „W nocy wszystkie koty są czarne”.

W gruncie rzeczy markiz lubił kobiety i traktował je jako odprężenie po innych zajęciach.

Był sportowcem oklaskiwanym na wszystkich torach wyścigowych, na wszystkich meczach bokserskich, mistrzem fechtunku uznawanym za najlepszego w Anglii.

Książę Walii cenił sobie jego rady przy kupnie koni, a pięściarze, których subsydiował, byli tak dobrzy, że miał duże kłopoty ze znalezieniem godnego przeciwnika dla swego ostatniego podopiecznego.

Sport nie był jedynym zainteresowaniem markiza. Był też doskonałym mówcą, nieustannie rozchwytywanym w Izbie Lordów.

Kiedy był przekonany o słuszności jakiejś sprawy, walczył o nią zaciekle i skutecznie, czym zaskarbił sobie uznanie i sympatię premiera oraz nienawiść opozycji.

Resztę czasu poświęcał swym majątkom.

Sarne, jego rodowa posiadłość w hrabstwie Kentu, było jednym z największych i najbardziej podziwianych domów w kraju. Przyjęcia, które markiz tam wydawał, były tak fascynujące, a jednocześnie tak elitarne, że podobno nawet sam książę Walii zabiegał o zaproszenie.

Markiz miał również inne posiadłości. Każda wyróżniała się czymś interesującym lub niezwykłym, lecz on chciał, żeby były najlepsze, tak jak oczekiwał doskonałości od wszystkiego, co posiadał.

— Kłopot z tobą, Sarne — ktoś powiedział mu nie dalej jak w zeszłym tygodniu — polega na tym, że jesteś za dobry, żebyś był prawdziwy. Jedynym, czego ci brakuje, kiedy tak przejeżdżasz po nas, zwykłych śmiertelnikach, kołami swojego rydwanu, jest to, że nie masz żony, która by cię sprowadziła na ziemię i utarła ci trochę nosa.

— Czy naprawdę uważasz, że żona mogłaby tego dokonać? — zapytał markiz z przekąsem.

— Kobiety na każdego znajdą sposób — odparł przyjaciel.

— No to ja będę wyjątkiem — rzekł markiz. — Zapewniam cię, że wybiorę żonę tak starannie, jak wybieram konie.

— Znając twoje cholerne szczęście — powiedział przyjaciel — będzie na pewno taka szybka, że wygra złoty puchar w Ascot i przycwałuje do domu z nagrodą Derby.

Markiz się roześmiał.

— Stawiasz jej tak wysokie wymagania, że lepiej zrobię, pozostając starym kawalerem.

W gruncie rzeczy unikał małżeństwa, bo obserwując związki swoich przyjaciół, uznał, że nie był to stan godny pozazdroszczenia.

Miał szczęście odziedziczyć tytuł w wieku lat dwudziestu. Znaczyło to, że nie miał ojca, który by go nakłaniał do małżeństwa z rozsądku, z czym na ogół musiało się pogodzić wielu jego rówieśników w Oksfordzie.

— Dlaczego, u diabła, związałem się z tą ropuchą, która robi mi piekło na ziemi? — zapytał jeden z jego najlepszych przyjaciół w dwa lata po ślubie.

— Byłeś zbyt młody, żeby wiedzieć, czego chcesz — rzekł markiz.

— Czego ja chcę? — przyjaciel niemalże krzyczał. — Czego chcę mój ojciec. Gdybyś tylko wiedział, jak mi zatruwał życie.

Naśladując głos ojca, powiedział:

— Wspaniale się dla ciebie nadaje, mój chłopcze. Jest dobrze urodzona i ma w posagu osiemdziesiąt tysięcy funtów, które bardzo nam się teraz przydadzą, a dostaniemy jeszcze więcej, gdy umrze jej ojciec.

— Powinieneś raczej zwracać uwagę na to, jaka jest, a nie, co ma w banku — powiedział markiz bez cienia współczucia.

— Wydawała się w porządku — odparł przyjaciel. — Dopiero gdy klamka zapadła i nie było ucieczki, uświadomiłem sobie, że popełniłem straszne głupstwo.

Wydawał się taki nieszczęśliwy, że markiz próbował pocieszyć go, jak tylko umiał najlepiej.

— Przyjedź do mnie na Grosvenor Square — rzekł. — Przedstawię cię najwspanialszym ślicznotkom w całym Londynie.

— Dziękuję — powiedział przyjaciel. — Sybil może sobie wrzeszczeć, ile chce. Chyba zwariuję, jeśli nie ucieknę od jej piskliwego głosu.

Był to tylko jeden z wielu znanych markizowi przykładów na to, jak małżeństwo mogło mężczyznę zdemoralizować i rozstroić mu nerwy.

Markiz postanowił sobie, że jemu to się nie zdarzy. Miał świadomość tego, że kobiety szybko go nudziły, i wiedział, że jeśli tak było z kochankami, z żoną nie będzie inaczej.

Dlatego chętnie wiódł życie kawalera i nie myślał o małżeństwie, poza momentami kiedy ludzie, którzy nie mogli powstrzymać się od wtykania nosa w nie swoje sprawy, przypominali mu, że pewnego dnia będzie potrzebował dziedzica.

Przyznawał, że kiedyś będzie musiało to nastąpić, ale miał dopiero dwadzieścia dziewięć lat, więc nie musiał się jeszcze śpieszyć.

Kiedy pił doskonałego szampana, pokojówka wniosła wiele potraw. Markiz, który umiał docenić dobrą kuchnię i zatrudniał najlepszego kucharza w Londynie, podszedł do stołu, aby im się przyjrzeć.

Z pewnością wyglądały i pachniały zachęcająco. Pomyślał, że nie będzie musiał ratować się pasztetem, który również zauważył na stole.

Usiadł naprzeciwko Nicole i rozkoszował się naprawdę doskonałymi przekąskami, serwowanymi sprawnie i dyskretnie przez pokojówkę, która również była Francuzką. Znów pomyślał, jaki to wyjątkowo szczęśliwy los przyniósł mu Nicole.

Wyglądała zachwycająco w świetle świec. Miała oczy leciutko skośne w kącikach, a jej twarz, być może dzięki umiejętnemu makijażowi, była jasna i bez skazy.

Rozmawiali o teatrze. Ubawiła go dykteryjkami o kaprysach gwiazd i dziwactwach reżyserów.

— Od dawna pracujesz w teatrze? — zapytał.

— Od trzech lat, milorhdzie.

— To dlaczego nigdy przedtem cię nie widziałem?

— W Covent Garhden występuję po rhaz pierhwszy.

Markiz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że z honorarium na pewno nie byłaby w stanie utrzymać tego komfortowego domu. Zastanawiał się, czy powinien zapytać, kto jest protektorem, na którego koszt jedzą tę wspaniałą kolację.

Nicole popijała czerwone wino, tak dobre, że markiz swego czasu podarował skrzynkę księciu Walii. Nie zdziwił się, kiedy powiedziała:

— Wino jest wyśmienite, milorhdzie.

— Cieszę się, że ci smakuje — rzekł markiz. — Uważam, że jest nadzwyczajne. Dostałem je dwa miesiące temu z Francji.

Zauważył jej zainteresowanie i dodał:

— Kobiety umiejące docenić dobre wino są rzadkością. Czy to twoja francuska krew, czy też ktoś cię tego nauczył?

To było naprowadzające pytanie i markiz zwrócił uwagę, że Nicole uchyla się od odpowiedzi, mówiąc:

— Podobno w pana domu wszystko jest najlepsze, milorhdzie.

— Myślę, że to prawda — zgodził się markiz — ale zadałem ci pytanie.

— O winie nauczyłam się wiele od ojca, który nalegał rhównież, abym znała się na dobrej kuchni, frhancuskiej, oczywiście. Uważał, że to barhdzo ważne.

— Czy twój ojciec żyje? — zainteresował się markiz.

— Tak, milorhdzie.

— Gdzie mieszka?

— W Little Hamble. To taka mała wioska w Northumberland. Na pewno pan o niej nie słyszał.

Nicole mówiła tak, jakby nie chciała kontynuować tej rozmowy. Miała po temu doskonały pretekst, bo pokojówka właśnie sprzątnęła ze stołu i przyniosła srebrną tacę z dzbankiem kawy.

Napełniła kieliszek markiza winem z drugiej już butelki i postawiła przed nim karafkę brandy.

Markiz wiedział, że było to sygnałem do opuszczenia pokoju i poczuł, że zarówno wspaniały posiłek, jak i sposób, w jaki został podany, był właściwym preludium do tego, co ma nastąpić.

Wzniósł toast:

— Za wspaniałą gospodynię i za kolację, która, mam nadzieję, jest pierwszą z wielu.

— Czy jest pan tego pewny, milorhdzie?

— Absolutnie pewny — odpowiedział. — Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, jestem gotów przekonać cię, że jest to bardzo szczególny wieczór dla nas dwojga.

Powiedział to głosem, który, jak sądził, działał na kobiety i do tej pory nigdy go nie zawiódł. Spotykając wzrok Nicole nad płomieniem świec, markiz pomyślał, że dawno już nie poznał kobiety, która byłaby tak pociągająca

Był mile zaskoczony, że podczas kolacji nie czyniła żadnych wyraźnych wysiłków, aby go oczarować czy też nawiązać flirt.

Prowadziła rozmowę jak dama z towarzystwa i jej eleganckie maniery przy jedzeniu byłyby całkowicie na miejscu w Carlton House.

Markizowi również podobał się sposób, w jaki unikała odpowiedzi na niektóre jego pytania.

Musi być jakaś tajemnica związana z jej rodzicami — pomyślał. — Nawet jeśli mnie okłamuje, robi to tak inteligentnie i czarująco, że zamiast powątpiewać, czuję się zaintrygowany.

Myślał, że ten nowy związek przyniesie mu dużo satysfakcji. Odsunął się trochę od stołu i zadowolony z siebie założył nogę na nogę.

Nie tylko jego majątek sprawiał, że kobiety za nim szalały. Na pewno duże znaczenie miał też jego wygląd. Był niezwykle przystojny, a jego oczy o trochę łobuzerskim wyrazie przypominały piratów ze starych rycin i zdawały się mówić, że nikt i nic mu się nie oprze.

Jeden z jego przodków rzeczywiście był piratem. Markiz pamiętał, że gdy był małym chłopcem, jego guwernantka zwykła mówić, kiedy był niegrzeczny:

— Ze mną nie próbuj się zachowywać jak pirat! Rób, co mówię, albo powiem ojcu!

Był już trochę starszy, kiedy dowiedział się, że piraci biorą siłą to, czego nie mogą zdobyć legalnie. Często zastanawiał się, czy gdyby nie był w tak szczęśliwym położeniu, że mógł zapłacić za wszystko, czego chciał, również używałby siły.

Przemawiało za tym to, że zawsze zdobywał kobiety, których pragnął, niezależnie od tego, czy były to żony zazdrosnych mężów, czy wybranki mniej od niego szczodrych kochanków.

Nie miał wyrzutów sumienia i choć spora liczba rogaczy chciałaby go wyzwać na pojedynek, nie było takiego śmiałka, który by się na to odważył wiedząc, że markiz jest lepszym fechmistrzem i strzelcem.

— Opowiedz mi coś o sobie — poprosił markiz. — Nie jestem na tyle naiwny, żeby sądzić, że nie było w twoim życiu gorących wielbicieli.

Nicole uśmiechnęła się tajemniczo.

— Nie wydaje mi się, żeby marhkiz chciał terhaz wysłuchiwać historhii mojego życia.

— Dlaczego nie? Wydaje mi się, że to odpowiednia chwila. Kiedy skończysz wino, chciałbym, abyś spóbowała mojej doskonałej brandy. Na pewno pomoże nam przełamać lody.

Uniósł nie tknięty dotąd kieliszek z winem.

— Rozpalasz moją krew i moją ciekawość. Proszę, opowiedz mi o sobie.

Mówiąc to, opróżnił kieliszek prawie do połowy.

Poczuł, że wino jest jakieś dziwne. Uniósł kieliszek, aby go powąchać i sprawdzić, czy coś jest nie w porządku. Wtedy z jego ciałem zaczęło się dziać coś dziwnego, coraz trudniej było mu się ruszać . . . myśleć . . .

Starał się nie poddawać opanowującej go ciemności i przemożnej niemocy.

Potem już nic nie pamiętał.

Teraz to wszystko wróciło. Niemal nadludzkim wysiłkiem, pomimo strasznego zawrotu głowy, markiz zmusił się, aby usiąść na łóżku.

— A niech to diabli! Uśpili mnie!

Nie mógł uwierzyć, że mogło mu się przytrafić coś takiego, jakby był jakimś prowincjuszem okradzionym podczas wizyty w Londynie przez pierwszą lepszą prostytutkę, która zaczepiła go na ulicy.

A teraz on, markiz Sarne, który tyle razy się chełpił, że zna wszystkie sztuczki i nikt nigdy go nie przechytrzy, dostał narkotyk we własnym winie od baletnicy z Covent Garden!

Jak ona mogła? Dlaczego to zrobiła?

Przecież musi wiedzieć, że nie ujdzie jej to bezkarnie!

Każdy reżyser w Londynie wyrzuciłby z teatru dziewczynę, która postąpiła w ten sposób z osobą tak ważną jak markiz Sarne.

Usiadł i z jeszcze większym wysiłkiem spuścił nogi z łóżka na ziemię.

Trzymał się przy tym za czoło, jak gdyby w obawie, że głowa albo mu pęknie, albo odpadnie.

Bóg jeden wie, co mi wsypali do wina — pomyślał sobie — ale działa jak proch armatni!

Po paru sekundach otworzył oczy i zobaczył, że koło jego stóp, na podłodze, leży papier, który miał przedtem na piersi. Musiał spaść, kiedy się podnosił.

Były to dwie kartki.

Wpatrywał się w nie przez dłuższą chwilę i zauważył, że jedna była zapisana ręcznie, ale druga wyglądała na druk.

Przez chwilę nie był tym specjalnie zainteresowany. Myślał tylko o bólu, który rozrywał mu czaszkę. Potem, być może dlatego, że usiadł, nieco oprzytomniał.

— Muszę się stąd wydostać — powiedział do siebie.

Z nie zasłoniętych okien dochodziło światło słoneczne, musiał więc tu spędzić całą noc.

W końcu, z trudem utrzymując równowagę, podniósł obydwie kartki.

Na pierwszej, zapisanej zdecydowanym, wyraźnym charakterem pisma, widniały słowa:

Moim pierwszym zamiarem było Cię uśpić i wrzucić do rzeki. Potem pomyślałem, że nie zasługujesz nawet na to, żeby Cię utopić i wymierzyłem karę stosowną do winy! Wydaje mi się, że całkiem zręcznie to wymyśliłem!

Kirhampton

Markiz wpatrywał się w te słowa, potem przeczytał je jeszcze raz.

A więc to Kirhampton Wsypał mu narkotyk do wina, Kirhampton, z którym się nie cierpieli, ale po którym nigdy by się nie spodziewał, że jest na tyle inteligentny, aby go tak skutecznie upokorzyć.

— Niech go diabli wezmą! — powiedział na głos markiz. — Wyzwę go, choćby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobię w życiu.

Potem spojrzał na drugi papier, który podniósł z ziemi, i zesztywniał.

Przez chwilę myślał, że wzrok musi go mylić, więc spojrzał jeszcze raz. Było to akt małżeństwa wystawiony na jego nazwisko!

Czytał go raz po raz.

Stwierdzał wyraźnie, chociaż markizowi było trudno uwierzyć w to, co czytał, że piętnastego czerwca — a więc wczoraj jego lordowska mość Vallient Aleksander, markiz Sarne, kawaler, poślubił Romanę Wardell, pannę, i że ślubu udzielił Adolphus Fletcher, kapelan Królewskiego Więzienia Fleet.

— To nie może być prawda! — wykrzyknął markiz.

Ale świadectwo wydawało się prawdziwe. Ku swojemu przerażeniu markiz uświadomił sobie, że kapelani więzienia Fleet za pieniędze byli gotowi dokonać każdej, nie wiadomo jak haniebnej, ceremonii.

Markiz od lat słyszał protesty przeciwko ich niecnym praktykom zarówno w Parlamencie, jak i poza nim.

Nie był tym specjalnie zainteresowany i jeśli w końcu wprowadzono przeciw nim jakąś ustawę, markiz nic o tym nie wiedział.

Przeraził się, że jeśli kapelan więzienia Fleet miał święcenia, udzielony przez niego ślub jest ważny.

Wstał z łóżka.

A może — pomyślał — to był tylko żart, jakim lord Kirhampton chciał mu odpłacić za wszystkie zniewagi, których w swoim mniemaniu doświadczał od markiza przez wiele lat.

Kiedyś markiz zakwestionował jazdę jego dżokeja podczas wyścigu w Newmarket i po dochodzeniu koń lorda został zdyskwalifikowany.

Kirhampton był wściekły i powiedział markizowi bez ogródek, co o nim myśli.

Od tamtej pory ignorowali się nawzajem, kiedy spotykali się w klubie czy podczas spotkań towarzyskich.

Potem spodobała im się ta sama kobieta.

Była równie piękna jak kokieteryjna. Miała męża, który, choć bardzo dystyngowany, był dużo od niej starszy.

Często bywał złożony chorobą i owa dama przez kilka tygodni dzieliła swe łaski pomiędzy markiza i lorda Kirhamptona. W końcu, co było nieuniknione, markiz wygrał.

Zażądał, aby zrezygnowała z rywala.

— Podobacie mi się obaj — zaprotestowała.

— To mi nie wystarcza — powiedział markiz. — Musisz wybrać, moja droga. Nie będę miał pretensji, jeśli okaże się, że wolisz lorda Kirhamptona. Chociaż cieszyłem się, że zobaczę cię w Sarne.

Wiedział, że przechyla szalę na swoją stronę.

Na przyjęciu w Sarne miał być książę Walii i zapowiadała się doskonała zabawa, nie tylko z powodu jego książęcej mości. Wśród zaproszonych gości byli wszyscy interesujący ludzie z wielkiego świata.

— W tych okolicznościach — dama uśmiechnęła się, wsuwając dłoń w rękę markiza — lord Kirhampton będzie musiał zjeść jutro kolację sam.

To było zwycięstwo, w które markiz nigdy nie wątpił, ale lord Kirhampton, oczywiście, aż posiniał ze złości.

Próbował skompromitować markiza wobec jego przyjaciół, ale ci go wyśmiali.

— Zostaw Sarne’a w spokoju — radzili mu. — Na pewno dość jest na świecie kobiet i innych wyścigów, które jeszcze wygrasz.

Kirhampton, który był gwałtownym, mściwym człowiekiem, groził, że się zemści.

— Zobaczysz, Sarne, że pewnego dnia będziemy kwita! — powiedział nie dalej jak miesiąc temu, kiedy markiz przelicytował go przy kupnie konia w Tattersall’s.

— Chcesz się założyć? — zapytał drwiąco markiz.

Kiedy nieprzyjaciel odchodził wściekły, markiz wiedział, że jego uwaga dolała tylko oliwy do i tak już dużego ognia.

Teraz Kirhampton oddał cios.

To świadectwo nie mogło być prawdziwe. A jednak markiz był poważnie zaniepokojony.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: