Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wybór Julianny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 sierpnia 2019
Ebook
29,90 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Wybór Julianny - ebook

Julianna przez wiele lat starała się z godnością i oddaniem wypełniać obowiązki pani domu. Nie umiała jednak nazwać domem zimnej rezydencji w odległym Wielkim Księstwie Litewskim. Choć jej małżeństwo nie należało do udanych, nie skarżyła się, znajdując pociechę w roześmianych oczach ukochanej córki Felicji. Gdy pewnego dnia zrozumiała, że dla jej porywczego męża szczęście jedynaczki nie ma żadnego znaczenia, postawiła wszystko na jedną kartę…
Po przeszło stu trzydziestu latach, dzięki skrzyni pełnej starych dokumentów, potomkini Julianny, Barbara Laskowic odkrywa, że przeszłość rodu Zarzewskich kryje znacznie więcej dramatów niż się jej wydawało.
Czy uda się jej dokończyć opowieść o przodkach? Kogo mogłaby poprosić o pomoc w odkrywaniu rodowych sekretów? Pochłoniętą pracą i macierzyństwem Julię, zakochaną i bujającą w obłokach Aurelię, czy ciekawską i niepokorną Krysię Natejko, która po swoich przodkach odziedziczyła skłonność do łamania zasad…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-875-9
Rozmiar pliku: 1 012 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Kwiecień Anno Domini 1771,

Wielkopolska

– Jesteś, Bolku. Od świtu na ciebie czekam. Wejdź – odezwał się mocno zachrypnięty męski głos. – Wyrzuć tych konowałów, dosyć mam ich zrzędzenia. Zresztą wszyscy się wynoście! – Siwy szlachcic oparty na wysoko ułożonych poduszkach niecierpliwie machnął ręką na służbę.

Dwóch medyków ukłoniło mu się w milczeniu. Przy wyjściu minęli szczupłego, wysokiego bruneta ubranego zgodnie z dawną polską modą w żupan – skromny, z ciemnego sukna, sięgający za kolana. Młody mężczyzna stał bez ruchu i cierpliwie czekał, aż pokój opustoszeje. Dopiero gdy drzwi zatrzasnęły się za ostatnim sługą, pewnym siebie krokiem podszedł do łoża zasłanego niedźwiedzią skórą, jakby ktoś chciał wstydliwie skryć pod nią miękkie piernaty i pierzaste pościele.

– O wybaczenie proszę, byłem na polowaniu – powiedział, skłoniwszy lekko głowę przed starym szlachcicem. – Właśnie mi doniesiono, że waszmość pan sędzia gorzej się poczuł. Czyżby rana znowu zaczęła dokuczać?

– Rana już dawno wygojona. Ot, jakaś duszność mnie męczy, tedy uparli się, żebym w łożu pozostał. Gdyby moja żona takiego rwetesu nie czyniła, pewnie bym już ozdrowiał – burknął. – Miodu mi pić nie daje. A przecie każdy wie, że na ból gardła miód z ziołami, byle dobrze wysycony a mocny, to lek najlepszy. Chłopcze… – ściszył głos. – Nie zdobyłbyś dla mnie w sekrecie choć jednego antałka? Z tych, co to jeszcze po świętej pamięci dziaduniu dobrodzieju w piwniczce zostały.

Bolesław uśmiechnął się domyślnie.

– Stanie się wedle życzenia pana dobrodzieja.

– Tyle że moja żona zawładnęła kluczami od piwniczki. Wymyślisz na to jakowyś fortel? – zapytał z nadzieją.

– Czujność pani sędziny nie stanie mi na przeszkodzie. Jeśli zechcę, wejdę do piwniczki bez kluczy. Ani się nikt nie spostrzeże.

– Toś mi od razu humor poprawił! – Szlachcic zadowolonym gestem przygładził sumiaste wąsy. – W całym dworze tylko ty, Bolku, jesteś tak zuchwały, by tego dokonać. Ot, widzisz, na co mi przyszło? W łożu muszę się przed własną żoną chować, żeby choć krztyny spokoju zaznać. Gdyby nie obowiązki wobec twojej krwi, rzekłbym: nie żeń się. Niewiasta co prawda da ci synów, ale i bólu głowy przysporzy co niemiara. Choć i mąż źle dobrany może być krzyżem. – Nagle spoważniał. – Tak, tak… I to z mojej winy – mruknął zamyślony.

Na jego bladej i zmęczonej chorobą twarzy Bolesław dostrzegł niepokojący grymas.

– Pana sędziego coś trapi?

Stary szlachcic zerknął na zamknięte drzwi, a następnie gestem wskazał Bolesławowi krzesło stojące obok łoża.

– Wszystko to głupstwo – stwierdził cicho. – Nie wzywałem cię przecie na złość żonie, ale niech tak myślą ci, co pode drzwiami lubią podsłuchiwać. Tu o dalece ważniejszą rzecz idzie. To mi kamieniem na sercu leży i dlatego właśnie spokojnie w nocy oddychać nie mogę.

Bolesław zmarszczył ciemne brwi i odruchowo pochylił się ku swojemu opiekunowi, by lepiej go słyszeć.

– Pojechałbyś Bolku z sekretną misją na Litwę?

– Na Litwę?

– Pod Wilno. Wiem, że ci to nie w smak, wszelako dziś imienia twych dziadów nikt tam już pamiętać nie będzie.

– Pojadę, gdzie pan dobrodziej każe i zrobię wszystko, co zrobić należy – odparł bez zastanowienia, choć prośba wyraźnie go zaskoczyła.

– To dobrze, mój chłopcze. Nikomu innemu tego zadania powierzyć bym nie mógł. Pamiętasz Juliannę? Starościankę, moją siostrzankę.

Na dźwięk tego imienia Bolesławowi aż mocniej zabiło serce. Czy pamiętał? Miał dwanaście lat, gdy schorowana matka, czyniąc zadość tradycji ich rodu, przywiozła go tu, by oddać syna na dalszą edukację i wychowanie pod opiekę wielmożnego pana sędziego. Choć we dworze szykowano się właśnie do hucznych zaślubin młodziutkiej, niespełna szesnastoletniej siostrzenicy pana domu – jedynego opiekuna sieroty – pan sędzia znalazł czas, by zatroszczyć się o chłopca i jego owdowiałą matkę. Zaoferował im miejsce w oficynach wśród kilku innych stałych rezydentów dworu i obiecał, że Bolesław będzie mógł pobierać nauki wraz z jego małoletnimi synami. Dzięki temu oboje z matką wzięli udział w uroczystości, o której już kilka tygodni wcześniej plotkowano w całej okolicy. Rozprawiano, że nawet ptasiego mleka na stołach nie zabraknie, by zadziwić bogactwem litewskich gości i zapewnić pannie młodej poważanie wśród jej nowych powinowatych. Złotowłosa Julianna szła bowiem za mąż aż na Litwę – za dalekiego krewnego pani sędziny, która do tego matrymonium sama z wielkim zaangażowaniem doprowadziła.

Bolesław po raz pierwszy zobaczył starościankę dopiero w dniu jej wesela. W otoczeniu szlachcianek wyłoniła się z głębi dworu, by wsiąść do przybranego kwiatami powozu czekającego na nią przed gankiem. Odziana w bogatą, choć nieco za dużą i ciężką suknię, oraz przystrojona w panieński wianek zatrzymała się na moment, by skinąć głową dostojnym gościom licznie zebranym na honorowym dziedzińcu. Wtedy przez krótką jak mgnienie oka chwilę jej spojrzenie spoczęło na Bolesławie, mimo że skromnie stał gdzieś z boku pośród dorosłych. Choć panna młoda szybko odwróciła wzrok i wsiadła do powozu, Bolesław aż zamarł z wrażenia – poczuł, jakby niewidzialny motyl musnął mu nagle serce błękitnymi skrzydłami. Od tamtej chwili minęło już piętnaście lat, a jednak on wciąż pamiętał spojrzenie poważnych chabrowych oczu, w których nie było nawet cienia radości.

– Starościankę? Tę, którą pan sędzia wydał za cześnika? – spytał nieco bez sensu, rozstrojony nagłym wspomnieniem, jakby zapomniał, że jego opiekun ma tylko jedną siostrzenicę.

– Tak – burknął ponuro szlachcic. – Ech! Julianna wartała lepszej partii. I to tu, w Koronie, blisko familii. Niepotrzebnie uległem namowom mojej żony. Głowę mi suszyła przez całą zimę: że to jej krewniak, że bogaty i że zadba o Juliannę – mówił cicho, lecz gniewnie. – A zimą jak to zimą, uciec nie było gdzie przed jej trajkotaniem. I chciwość mnie zaślepiła.

Gdyby podniósł wzrok, zobaczyłby, że młody mężczyzna świdruje go spojrzeniem, jakby chciał przeniknąć jego myśli.

– Cóż… – Sędzia ciężko westchnął. – Przyjdzie mi kiedyś przed niebiańskim sądem zdać sprawę z tej krzywdy.

– Krzywdy?

– Nie pora teraz na długie opowieści – odparł niechętnie. – Najważniejszy jest los mojej siostrzanki i jej córki. Muszę wiedzieć, jak się im żyje i czy pomocy ode mnie nie wyglądają. Nie mogę już dłużej ufać posłańcom.

Bolesław milczał, lecz w jego spojrzeniu sędzia dostrzegł wyraźne pytanie, więc dodał:

– Nie wiem, czy moje listy docierają do niej. Coś mi się zdaje, że nie znalazła w domu męża ni szczęścia, ni poważania. Dlatego najwyższy czas sprawdzić, co się tam naprawdę dzieje, bo mała Felicja już zaczyna dorastać, a ja jej nawet nie poznałem. I ty mi w tym pomożesz, Bolku.

– Oczywiście. Skąd jednak te podejrzenia? Tak raptownie?

– Bynajmniej nie raptownie, już dawno coś przeczuwałem. Trudno przecie dać wiarę, by Julianna tak się odmieniła, że rodzonego wuja ma za nic – mówił sędzia, coraz bardziej poirytowany. – Lecz jeśli to jej mąż stoi na przeszkodzie… Nie pozwolę się dłużej wodzić za nos litewskiemu warchołowi! Pan cześnik mocno zhardział, od kiedy doczekał się stolnikostwa. Szybko zapomniał, komu zawdzięcza otrzymanie tej godności. Nawet jego brat tyle dla niego nie uczynił, co ja.

– Czyżby obraził czymś pana dobrodzieja?

– A jakże! Wciąż przeszkadza mi w spotkaniu z Julianną. Czy to mało?

– Przysyłali przecie raz czy drugi zaproszenie na Litwę – odparł niepewnie Bolesław.

– Słusznie prawisz: raz czy drugi. Przez tyle lat? – burknął gniewnie sędzia, nie drążąc tematu. – Nadto czyż nie siwej głowie większy respekt się należy niż młodym? Komu sposobniej w tak długą i niebezpieczną drogę się wybierać: mnie czy im? Nie! Ja wiem, o co idzie. Stolnik pogardza gościną w moim domu! Nawet teraz, gdy złożony niemocą zażądałem rychłych odwiedzin siostrzanki, śmiał mi odmówić.

– Znowu?

– Właśnie. Pojąć trudno.

Szlachcic się zadumał. Jego domysły miały wątłe podstawy, bo z pozoru nic złego się nie działo. Każdego roku na święta jego żona otrzymywała podarki i listy od litewskiego krewniaka, który zapewniał o spokojnym i dostatnim życiu, jakie prowadzą z Julianną. Jednak sędzia coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że za tą układną fasadą kryje się kłamstwo.

Ilekroć wysyłał na Litwę zaproszenie do odwiedzin, mąż Julianny zawsze znajdował grzeczny wykręt: a to nawał obowiązków, a to złe drogi, niepokój w kraju lub jakieś niespodziewane domowe wydarzenia. Gdy zaś osobiście musiał zjechać do Warszawy z powodu ważnych interesów i mógłby przy tej sposobności przywieźć żonę do krewnych, zwykle na przeszkodzie stawało rzekome niedomaganie Julianny lub choroba małej Felicji. Z tych powodów sędzia ani razu nie widział siostrzenicy od czasu, gdy wyjechała z jego domu jako młodziutka mężatka.

Nie miał także okazji poznać jej córeczki, bo stolnik co prawda przysłał zaproszenie na chrzciny, ale urządzał je pośpiesznie, w środku srogiej zimy, gdy zawiane śniegiem drogi były nieprzejezdne. Urażony wuj uznał to za poważny afront ze strony siostrzenicy, która najwyraźniej nie potrafiła lub nie chciała wpłynąć na decyzję męża, tym samym nie okazując rodzinie należnego szacunku. Z tego powodu ich kontakty zostały niemal zerwane i minęło wiele lat, nim sędzia ponownie zaczął się żywiej interesować losem Julianny. Dziwnym trafem skłoniła go do tego oburzająca nieobecność państwa stolnikostwa na pogrzebie rodzonego dziadka Julianny, który zmarł nagle w odległym małopolskim majątku rodowym.

Początkowo rozgoryczony sędzia zapałał wielkim gniewem. Po powrocie z pogrzebu ojca w furii podarł i spalił pismo z kondolencjami, które nadeszło z Litwy wraz z zapytaniem o ewentualny spadek. Odpisał wtedy stolnikowi tak zimno, jak tylko pozwalały mu na to konwenanse. Gdy jednak emocje opadły, zaczął się zastanawiać, dlaczego siostrzenica dwa miesiące po pogrzebie przysłała mu krótki, ale pełen skruchy list. Wyrażała w nim żal, że z powodu grasującej w okolicy zarazy oraz innych niebezpieczeństw podróży nie mogła opuścić domu, by spotkać się z pogrążoną w żałobie rodziną i oddać ukochanemu dziadkowi ostatnią posługę. Czytając dobrze wyważone słowa, skreślone niewątpliwie ręką Julianny, wuj uświadomił sobie, że za ugrzecznionymi formułkami musiało się kryć coś więcej. Dopiero wtedy zaniepokoił się o los krewniaczki, za którą wziął odpowiedzialność wiele lat wcześniej – gdy przysięgał swojej umierającej owdowiałej siostrze zadbać o szczęście Julianny, jakby była jego własną córką.

Z biegiem czasu docierające do niego plotki o złym prowadzeniu się stolnika oraz kolejne lakoniczne listy od krewniaczki coraz bardziej utwierdzały go w przekonaniu, że ma rację. Samowolne mieszanie się w małżeńskie sprawy było jednak niedopuszczalne, dlatego, choć niechętnie, ostatecznie nie podejmowałby żadnych radykalnych kroków, gdyby nie urażona do żywego duma.

Gdy wypadek na polowaniu unieruchomił go w domu na kilka tygodni, coraz bardziej poirytowany gderaniem żony oraz lekceważeniem ze strony stolnika, obmyślił z nudów plan. Nawet przed sobą nie chciał przyznać, że bardziej niż o szczęście Julianny szło mu o postawienie na swoim oraz upokorzenie jej męża. Uważał bowiem, że hardy Litwin nigdy nie okazał mu należytej wdzięczności za pomoc w zdobyciu officium, a wręcz przeciwnie – wyraźnie dał odczuć, że spodziewał się czegoś więcej niż tylko stolnikostwa w zamian za żonę, która poza bogatą wyprawą ślubną i znakomitymi koligacjami praktycznie nie wniosła mu żadnego posagu.

Wszystko to, razem z ostatnią odmową, jak kropla drążąca skałę, wyczerpało cierpliwość sędziego. Nikt nie miał bowiem prawa jemu – rodzonemu wujowi, szlachcicowi starożytnego herbu Topór – zabraniać kontaktu z siostrzenicą. A już na pewno nie byle szlachetka, który swój ród wywodził od nikomu nieznanych bojarów.

– Jak swą odmowę usprawiedliwił tym razem? – Głos Bolesława wyrwał go z zamyślenia.

– Kto? Ach, stolnik. Jak zwykle ruchawką się zasłaniał, konfederatami. Od lat ta sama śpiewka. Tchórz!

– Hmm… Z Litwy podróż daleka i uciążliwa, zwłaszcza z niewiastami – mruknął Bolesław, ale bez większego przekonania. – Czas rzeczywiście niesposobny.

– A kiedy u nas sposobna jest pora? W kraju ciągle niepokój, a żyć trzeba. Ty byś mi odmówił na jego miejscu?

– Ja? Nigdy! Otoczyłbym żonę ciżbą zbrojnych, ale stawiłbym się czym prędzej.

– Sam widzisz. A pamiętasz, jak było z pogrzebem mego ojca, świeć Panie nad jego duszą? Nawet wtedy stolnik swych powinności nie dopełnił i szacunku nam nie okazał. Barbarus. Też się ruchami barzan zasłaniał i wspominał oblężenie Krakowa. Nie wiadomo tylko, kogo on się bardziej boi: wojsk carycy czy konfederatów? Bo przecież nie Poniatowskiego! – parsknął kpiąco sędzia. – W Juliannie, choć ona niewiasta, więcej odwagi znajdziesz niźli w tym kłamcy. Pewien jestem, że ona z własnej woli by nie odmówiła. Ale przebrała się miarka! Jako wuj i koronny szlachcic leceważyć się byle komu nie pozwolę. Nie będzie mnie Litwin dłużej za nos wodził! – Sędzia tak mocno uderzył pięścią w kołdrę, że aż kilka piórek uniosło się w powietrze.

Zaczerwieniony ze złości rozkaszlał się nagle, więc Bolesław sięgnął po dzban z wodą.

– Jeśli pan dobrodziej zechce, wyruszę choćby jutro. Drogi już obeschły po wiosennych roztopach.

– A cóż ty mi dajesz, chłopcze? Wody jak koniowi? Dobrze już – sapnął sędzia, przyjmując z jego rąk pełny kubek. – Nie wiem, ile Wszechmocny życia mi jeszcze przeznaczył, ale odchodząc z tego padołu, chciałbym mieć czyste sumienie, żem zrobił, co należy – stwierdził po chwili, obtarłszy dłonią mokre wąsy. – Dlatego obmyśliłem strategię.

– Jaką?

– Trzeba działać dyskretnie, żeby półbrat stolnika, pan podkomorzy, wrzasku nie podniósł, że się do małżeńskich spraw mieszam. On ma w Wilnie coraz mocniejszą pozycję, niestety. Pamiętasz go, Bolku?

– Pamiętam – mruknął.

Trudno było zapomnieć bardzo zamożnie i dostojnie wyglądającego mężczyznę – w odróżnieniu od mrukowatego brata – otwartego i towarzyskiego, który podczas wesela publicznie okazywał młodziutkiej bratowej wielką życzliwość i troskę, zaniedbując przy tym nieco własną żonę. W oczach Bolesława było to wręcz nieobyczajne, choć nikt z dorosłych złego słowa na podkomorzego nie powiedział.

– …Dlatego nie pojedziesz sam. – Słowa sędziego przywróciły go do rzeczywistości.

– Gdzie? Ach, na Litwę? Dobrze. A kogóż mam zabrać?

– Weźmiesz Jerzego i paru sprytnych kawalerów z naszego zaścianka, byle z godnymi nazwiskami. Chętnych na tę wyprawę ci nie zabraknie, bo raz, że młodzież u nas odważna, a dwa: dobrze wiem, jak wiernych masz tam kompanów. – Sędzia uśmiechnął się z dumą, jakby patrzył na własnego, bardzo udanego syna. – A do tego kilku zwinnych pachołków ze wsi dam ci do posługi. Znajdź im jakoweś miejsce tam w okolicy, tak by podejrzeń nie wzbudzali, i niech czekają cierpliwie, byś zawsze miał pod ręką kogoś wiernego. Ty zaś wstąpisz na służbę do Julianny i wybadasz, jak się sprawy mają. Pierwszym zaś twym zadaniem jest, abyś sam dopilnował przekazywania naszych listów. Żeby już więcej przez nikogo przejmowane nie były.

– Tak zrobię.

– Będziesz moimi uszami i oczyma, dlatego zawierzaj jeno własnemu osądowi. Niewiasty albo zbyt skore są do lamentacji, albo też słowa skargi nie powiedzą, w poduszkę się wypłakując. A ja chcę znać prawdę. Jeśli znajdziesz mą krewniaczkę spokojną i bezpieczną, poczekasz, aż moje listy spowodują, że ona sama odwiedzić mnie zechce. Dopiero wtedy przedstawisz na dworze swoich towarzyszy. Stolnik nie będzie już mógł się wymawiać, że na Litwie trzymają go obowiązki, a nie ma z kim zaufanym wysłać żony i córki w taką podróż. Świta kilku godnych wielkopolskich szlachciców zamknie mu usta, bo obraziłby koronne rody, a to by się jego wielmożnemu bratu nie spodobało. Podkomorzy ma prawdziwie polityczną głowę – stwierdził z uznaniem. – A po szczeblach kariery piąłby się zapewne szybciej, gdyby nie skandale młodszego półbrata.

Bolesław słuchał poleceń z coraz większym niepokojem. Znał swojego opiekuna. Wiedział, że nie jest to człowiek, który snuje bezpodstawne podejrzenia. Jeśli sędzia poczuł się w obowiązku wysłać do swojej siostrzenicy zaufanych ludzi, musiał mieć ku temu ważne powody. A myśl, że tamta smutna złotowłosa dziewczyna może mieć jakieś kłopoty, z którymi od lat zmaga się sama, tak daleko od rodziny, sprawiła mu olbrzymią przykrość.

– A jeśli sytuacja pani stolnikowej jest bardziej zagmatwana?

– Wtedy o wszystkim mi napiszesz i razem obmyślimy, jak jej pomóc. Podaj mi tamte papiery i skrzynkę.

Bolesław przyniósł ze stołu trzy zapieczętowane pisma z herbem Toporczyków oraz niewielki rzeźbiony kuferek.

– Ten wręczysz stolnikowi. – Szlachcic wskazał na jeden z listów. – Polecam w nim, by cię przyjął na swój dwór. Jeśli znajdzie ci jakowąś funkcję, to dobrze. Jeśli nie, powiesz, że jako respektowy chcesz oddać szablę i honor na służbę siostrzanki sędziego, bo we zwyczaju twojego rodu jest stać u boku Toporczyków.

– A gdyby mimo to przyjąć mnie nie zechciał?

– Mówiłem, że to tchórz. Nie odważy się tak jawnie mnie znieważyć. On woli opłotkami kluczyć niczym złodziej. Zresztą znam cię, mój chłopcze. Audaces fortuna iuvat. Wiem, że nie pozwolisz się odprawić.

Bolesław uśmiechnął się zuchwale i bez słowa skinął głową.

– To drugie pismo oddasz Juliannie – wyjaśniał dalej sędzia. – Przedstawiam cię w nim jako swego zaufanego i polecam, by wyłącznie przez ciebie słała do mnie swoje listy. Tu masz sakiewki ze złotem na podróż i koszta wszelakie. – Przekręcił kluczyk w zamku i podniósł wieko kuferka. – Gdy trzeba będzie, doślę ci więcej. A czyniąc przygotowania do wyjazdu, zachowaj dyskrecję. Nie chcę, żeby jejmość sędzina dowiedziała się, gdzie i po co jedziesz. Ani tym bardziej, ile złota ci dałem. Dość mam babskiego zrzędzenia.

– Będę ostrożny – zapewnił Bolesław, odbierając z rąk sędziego trzy ciężkie, brzęczące sakiewki.

– Podarki dla Julianny i Felicji wręczysz tak, by stolnik je zobaczył. Pamiętaj. Chcę, by wiedział, że majątkiem zaimponować mi nie zdoła.

Podsunął kuferek na brzeg łoża. W środku zamigotały różnobarwne klejnoty osadzone w złocie i srebrze. Wzrok Bolesława zatrzymał się jednak na niewielkiej, pięknie zdobionej krócicy z dwiema lufami, która pasowałaby jak ulał do damskiej dłoni. Spojrzał na sędziego pytająco.

– Mówiłem ci, Bolku, że Julianna jest odważną niewiastą. – Szlachcic z zadowoleniem potwierdził jego przypuszczenia. – Ona wie, jak się tym posłużyć w razie potrzeby, sam ją nauczyłem. Chcę utrzeć nosa stolnikowi. Zrozumie, że to znak ode mnie. Julianna nie ma co prawda braci, którzy za jej krzywdą ująć by się mogli, ale nie jest też bezbronną. Stoi za nią wuj, a w razie potrzeby i wielki ród herbowych, w których żyłach płynie krew, a nie woda.

– Hojne to dary – skomentował Bolesław z uznaniem. – Dopilnuję, by zrobiły odpowiednie wrażenie. A trzecie pismo?

– Ten ostatni list na razie ukryjesz w bezpiecznym miejscu. Gdy przyjdzie czas, oddasz go mojej siostrzance, a później uczynisz wszystko, o co cię poprosi. Wszystko – podkreślił sędzia, a jego spojrzenie powiedziało Bolesławowi więcej niż słowa. – Jesteś na to gotów?

– Jestem.

– Dobrze. Pilnuj jeno, by ten list nie wpadł w niepowołane ręce. To ważne i dla mnie, i dla ciebie. Wyznałem tu swe winy, lecz i o tobie napisałem, o przysiędze przodków – ostrzegł sędzia cicho.

Zaskoczony Bolesław poczuł szybsze bicie serca.

– Po cóż?

Szlachcic się zawahał. Właściwie zrobił to, by mieć pewność, że Bolesław będzie strzegł pisma jak źrenicy swego oka. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było ujawnienie postronnym osobom, że za podszeptem małżonki niegodnie postąpił przed laty, niemal za bezcen wykupując od siostrzenicy ziemie, które odziedziczyła po swoim ojcu staroście. A także, że zataił przed Julianną ostatnią wolę jej dziadka, której umierający starzec nie zdążył już spisać.

– Po co? Bo jeśli mnie zabraknie, los moich krewniaczek jeno od ciebie zależeć będzie – odparł wykrętnie. – Tedy musicie sobie ufać bezgranicznie i żadnych tajemnic między wami być nie może Niech Julianna się dowie, że nasze rody złączone są przysięgą wierności od ponad dwóch wieków. Wybrałem ją, by czyniła zadość woli naszych dziadów. Moi synkowie wszak są jeszcze za młodzi, by powierzać im takie sprawy, a mnie tego sekretu do grobu zabrać nie wolno.

– Dlaczego pan dobrodziej mówi takie rzeczy? – burknął niezadowolony Bolesław.

Szlachcic spojrzał na niego ciepło.

– Choć dwudziestą siódmą wiosnę oglądasz już na tym świecie, jeszcześ bardzo młody, Bolku. Gdy się zajrzy śmierci w oczy, człek pojmuje, że chce nade wszystko z godnością odejść z tego świata i dobre wspominanie po sobie zostawić. Dlatego gdyby Pan Bóg wezwał mnie do siebie wcześniej, niż się spodziewam, oddasz Juliannie to pismo. Czego jej w oczy wyznać nie zdołam, mój list wyjaśni.

– Przecie rana już się wygoiła, postrzał nie był taki groźny. Pan dobrodziej jeszcze długie lata żyć będzie w zdrowiu.

– Oby. Co komu jednak pisane, to go nie ominie, mój drogi chłopcze. Przysięgnij, że uczynisz, o co proszę.

– Przyrzekam. Na krew moich dziadów.

Szlachcic z wdzięcznością skinął mu głową.

– To zaiste wielka przysięga – stwierdził cicho, bo aż go coś podrapało w gardle ze wzruszenia. – Wiedz, żeś wielki ciężar zdjął z mego sumienia, bom teraz o los swoich krewniaczek zupełnie spokojny. Przywieź mi je tu bezpiecznie, na pociechę starych oczu, nim zamkną się po raz ostatni.

Bolesław pochylił się do jego ręki i ucałował ją bez słów.

– Niech cię Bóg prowadzi. – Rozczulony sędzia pogładził ciemnowłosą głowę wychowanka, jakby stał przy nim chłopiec sprzed lat, a nie młody, wąsaty mężczyzna. – Cokolwiek się stanie, pamiętaj, że wielki to był dla mnie honor roztoczyć opiekę nad tobą i twoją świętej pamięci matką, Bolesławie Zarzewski.

Żupan – staropolska męska szata wierzchnia, od XVII wieku noszona głównie pod kontuszem lub jako ubiór domowy, później jako element stroju narodowego.

Siostrzanka – dawniej siostrzenica.

Powinowaty – członek rodziny niepowiązany więzami krwi, np. mąż, żona, teść.

Matrymonium – dawniej: małżeństwo.

Dziedziniec honorowy – dziedziniec od frontu dworu, z podjazdem dla gości.

Korona – potocznie skrót nazwy: Korona Królestwa Polskiego.

Sędzia, stolnik, cześnik – urzędy ziemskie w dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, ich hierarchię określała konstytucja z 1611 roku z kolejnymi zmianami.

Officium – (z łac.) urząd, godność, w RON niższe od dygnitarskich urzędy ziemskie.

Bojar – w Wielkim Księstwie Litewskim: szlachcic posiadający ziemię.

Barzanie – określenie konfederatów barskich (pisownia za: A. Dybkowska, J. Żaryn i M. Żaryn, Polskie dzieje od czasów najdawniejszych do współczesności).

Półbrat/półsiostra – dawniej określenie na rodzeństwo przyrodnie.

Dworzanin respektowy – szlachcic, który pełnił swe obowiązki honorowo, bez wynagrodzenia, za możliwość przebywania na dworze magnata.

Audaces fortuna iuvat – (łac.) śmiałym los/szczęście sprzyja.

Krócica – krótka broń palna, w wieku XVII i XVIII używana głównie do samoobrony, zwana czasem pistoletem podróżnym.ROZDZIAŁ II

Kwiecień 1903 roku,

Galicja Zachodnia

Wchodzenie po skrzypiących schodach na piętro dworu wydawało się Emilowi coraz trudniejsze, nie tylko ze względu na starą ranę nogi. Niezmiennie dziwiło go, że tych kilkanaście krętych stopni, które musiał pokonać, by zajrzeć do gabinetu żony, przyprawiało go o zadyszkę i szybkie bicie serca.

Mimo sześćdziesięciu trzech lat, które dźwigał na karku, wciąż czuł się krzepkim mężczyzną. Wspólne życie z Barbarą, którą poślubił niemal czternaście lat temu, okazało się bardzo udane i każdego dnia dodawało mu sił witalnych. U boku drugiej żony odnalazł spokój oraz poczucie bliskości, o jakich skrycie marzył przez całe życie, a których nie zaznał w krótkim małżeństwie zawartym z rozsądku z nieżyjącą już matką swojej młodszej córki, Aurelii Laskowicówny.

Co jednak najważniejsze, przekonał się, że choć miłość w dojrzałym wieku znacznie różniła się od szalonej młodzieńczej namiętności – która na jedną burzową noc pamiętnego roku 1864 połączyła go z ukochaną Aleksandrą Zarzewską, matką jego pierworodnej córki Julii – to dała mu więcej szczęścia.

O ile jako wdowiec chętnie opuszczał pusty, zimny dom, nieustannie podróżując w interesach, o tyle, ułożywszy sobie życie na nowo z Barbarą i obiema córkami, stał się wręcz miłośnikiem domowego ogniska. Kojące towarzystwo żony było mu potrzebne do życia niczym powietrze, dlatego po najbardziej nawet męczącym dniu wypełnionym obowiązkami właściciela sporego majątku ziemskiego nie umiał samotnie zjeść kolacji ani tym bardziej położyć się spać bez wieczornej rozmowy „ze swoją najlepszą przyjaciółką”, jak mawiał.

Przyzwyczajona do tego rytuału wieloletnia ochmistrzyni jego dworu Klementyna Natejko poczytywała zatem za swój obowiązek, by zawsze wiedzieć, gdzie przebywa jaśnie pani Barbara: czy jest zajęta czymś z panną Aurelią, czy odpoczywa w buduarze, pisze w gabinecie urządzonym w dawnym zielonym pokoju, czy też znajduje się poza dworem, na przykład na drugim końcu posiadłości w odwiedzinach u swojej wychowanicy i krewnej – doktorowej Julii Natejko, z domu Zarzewskiej.

Tego dnia dziedziczka nie sprawiła Klementynie kłopotu: od świtu do wieczora pracowała u siebie w gabinecie, zatopiona w lekturze dokumentów rodzinnych. Wypełniały one skrzynię przysłaną niespodziewanie w zeszłym miesiącu z dawnego pałacu jej babki Doroty. Budynek przed sprzedażą gruntownie posprzątano, a zapomniane pamiątki zwrócono spadkobiercom.

Gdy Barbara usłyszała ciche pukanie, a zaraz potem zobaczyła w drzwiach korpulentną sylwetkę swego męża, ucieszyła się i zirytowała zarazem. Wcześniejsze niż zwykle pojawienie się Emila oznaczało, że za chwilę będą mogli zjeść kolację i porozmawiać, a była bardzo ciekawa, co się tego dnia wydarzyło w sierocej osadzie założonej na obrzeżach ich posiadłości. Mąż planował bowiem zwizytować wioskę z powodu kilku przypadków odry wśród wychowanków, o czym poinformował ich wczoraj zięć – doktor Karol Natejko. Z drugiej jednak strony, Emil przerywał jej porządkowanie nadgryzionych zębem czasu dokumentów, które poza nudnymi wykazami majątkowymi i rachunkami zawierały intrygujące znaleziska: listy, zapiski genealogiczne, a nawet coś w rodzaju kronikarskich notatek spisanych własnoręcznie przez jej babkę Dorotę.

– Pracujesz, Basiu? – spytał Emil, zatrzymując się w progu gabinetu, do którego nikt poza nim nie ośmielał się wejść bez wyraźnego pozwolenia jaśnie pani.

– Czytam. Ta skrzynia jest jak sezam ze skarbami: trudno się od niej oderwać – odparła, przywołując na twarz ciepły uśmiech. – Wejdź, mój drogi. Wiesz, co dziś odkryłam? Prawdopodobnie Zarzewscy przywędrowali tu z Litwy już w połowie szesnastego wieku. Dziwne, prawda?

– Ponad trzysta lat temu? Niemożliwe. – Poprawił binokle i ze zdziwieniem przyjrzał się papierom rozłożonym na dębowym blacie biurka. – Tak tu napisano? Przecież twój pradziad Bolesław był pierwszym z tego rodu, który osiadł we włościach Julianny.

– Może się okazać, że jednak nie. To wstyd, że nasza pamięć o przodkach została tak haniebnie zaniedbana.

– Trudno się dziwić, moja duszko – wszedł jej w słowo, wzruszając przy tym ramionami. – Granice zaborów rozdzieliły wielu krewnych, a przy konfiskatach poginęły pamiątki.

– Właśnie dlatego trzeba się starać ze wszystkich sił, by ocalić naszą tożsamość dla przyszłych pokoleń – stwierdziła nieco patetycznie.

– Przecież to robimy. Ja strzegę naszej ziemi, by nie poszła w obce ręce. Ty walczysz, pisząc książki, a Julia z Karolem, edukując prosty lud. Zresztą wszystkich sąsiadów wciągnęłyście w naprawianie świata – stwierdził pogodnie. – Czy to mało?

– Dużo. Ale ja mówię o własnych zaniedbaniach.

– O czym? Cóż ci znowu przyszło do głowy?

– To, że od tylu lat nie zdołałam dokończyć cyklu naszych rodzinnych opowieści. A miałam takie ambitne plany: jedna książka o każdej rodzinie z drzewa genealogicznego. Pamiętasz? Rozmawialiśmy o tym jeszcze przed naszym ślubem.

– Basiu, przecież i tak dużo już napisałaś.

– Jednak wciąż nie o wszystkich.

– Serce ty moje, jesteś wspaniałą pisarką, ale także panią mojego domu, opiekunką moich córek. Masz mnóstwo obowiązków – łagodził.

– Nie, przyczyna była inna: ciągle trafiałam na różne niewiadome i to mnie zniechęcało – wyznała. – Wstyd mi, że się poddałam, ale nie miałam już kogo spytać o przeszłość. Może gdyby żył mój starszy brat, pamiętałby więcej niż ja.

– A diariusz mojej matki?

– Był pomocny, ale przecież Leonia pisała w nim jedynie o swoim małżeństwie. Nawet o przodkach Laskowiców nie wiedziała zbyt wiele, a co dopiero o Zarzewskich. Przyrodniego brata twego ojca nie darzyła przecież sympatią. Sam wiesz. – Spojrzała znacząco na męża, a on potwierdzająco skinął głową.

Konflikt sprzed kilkudziesięciu lat między jego ojcem, Kazimierzem Laskowicem, a stryjem, Julianem Zarzewskim wciąż jeszcze bywał wspominany w okolicy. Emil przez całe życie myślał, że przyrodni bracia poróżnili się o majątek przejęty przez Juliana na mocy testamentu babki, lecz pamiętnik matki rzucał na tę historię nieco inne, bardziej romansowe światło. Tak przynajmniej wyznała mu Barbara po przeczytaniu diariusza – o co poprosił ją przed laty, bo sam nie miał ani odwagi, ani chęci poznawać intymnych szczegółów życia swoich rodziców. Z tych samych powodów uważał, że zbyt dogłębne tropienie tajemnic przodków nie jest dobrym pomysłem, więc sterta dokumentów, które fascynowały Barbarę, wywoływała w nim irytację.

Ponieważ jego ubóstwiana żona od kilku lat nie zajmowała się już tak intensywnie pisaniem, przywykł, że pomagała mu w prowadzeniu majątku, spędzając z nim każdego dnia sporo czasu. Kufer z dokumentami przysłany w zeszłym miesiącu odciągnął jednak Basię od niego, co bardzo mu się nie podobało. Mimo wszystko starał się jednak okazać jej wsparcie, bo widział, jak bardzo cieszą ją nowe odkrycia. Chwilami jednak tracił cierpliwość. Miał na głowie sprawy gospodarskie, zbliżający się ślub Aurelii, problemy w sierocej wiosce, a do tego wciąż towarzyszył mu niepokój o pogarszające się zdrowie Julii. Ostatnie, czego pragnął, gdy po całym dniu przychodził wreszcie do pokoju żony, to rozmawiać o życiu przodków.

– Wstyd mi przed Julcią. – Barbara westchnęła. Była wyraźnie zniechęcona i nieświadoma emocji targających mężem. – Obiecałam jej cykl powieści o przodkach, a wciąż nie wyszłam poza pokolenie naszych dziadków.

– Nie powinnaś sobie niczego wyrzucać, duszko. Przecież Julia rozumie, że zbyt wielu naszych krewnych pomarło, a wraz z nimi na zawsze pogrzebano ważne wspomnienia.

– Wiem, ale ten kufer otworzył mi oczy na skalę mojej niewiedzy.

– Co masz na myśli?

– Choćby tę sprawę. – Wskazała na jeden z papierów leżących na biurku. – Z zapisków mojej babki wynika, że już za króla Zygmunta Starego jakaś Zarzewska przyjechała tu, szukając opieki swoich możnych przyjaciół. Jej potomkowie służyli później wiernie ponad dwieście lat herbowym Topora. Mój pradziad Bolesław był po prostu jednym z nich i zapewnie tak właśnie trafił na dwór Julianny. To wyjaśniałoby przynajmniej jedną zagadkę z przeszłości.

– Jaką zagadkę?

– Jakim sposobem szaraczkowy szlachcic, bez żadnego własnego majątku czy koligacji, otrzymał rękę Toporczykówny.

– Siła miłości? – zażartował Emil.

– Jesteś prawdziwym romantykiem, mój drogi – odparła ciepło. – Ale to za mało jak na tamte czasy, sam przyznaj. Natomiast, jeśli rzeczywiście był zaufanym dworzaninem, który zasłużył się rodowi Julianny czymś ważnym… Jego dokonania mogły znaczyć dla nich więcej niż majętność. Co o tym myślisz?

– Ciekawa hipoteza. Widzę jednak, że wcale cię nie cieszy to odkrycie, Basiu. Dlaczego?

– Ten dokument co prawda rzuca pewne światło na kilka niejasności, ale prowokuje kolejne pytania. A te wciąż pozostają bez odpowiedzi. To irytujące.

– Jakie pytania?

– A choćby: czym pradziadek Bolesław zasłużył na tak wielkie wyróżnienie? Dlaczego Zarzewscy tak przywiązali się do Toporczyków? Jakie właściwie były początki ich rodu? Pamiętam z dzieciństwa, że wspominano nawet o tatarskich protoplastach, ale nic pewnego nie wiem. – Uśmiechnęła się nieznacznie, widząc uniesioną ze zdziwienia brew męża. – Udokumentowane drzewo genealogiczne sięga tylko do rodziców Bolesława, dalej jest biała plama. Za to ród praprababki Julianny da się wywieść niemal od początków państwa polskiego. Przyznasz, że to zdumiewające. Jakby ktoś chciał celowo coś ukryć o Zarzewskich… – Barbara rozkaszlała się nagle, przycisnąwszy do ust batystową chusteczkę.

Emil szybko nalał jej na łyżkę lekarstwa z buteleczki stojącej na stoliku i z zatroskaną miną poczekał, aż kaszel ucichnie.

– Nie rozumiem, po co tracisz czas i zdrowie na te papierzyska! – rzucił zniecierpliwionym tonem.

– Dlaczego się tak irytujesz, Emilu?

– Ja? Jestem absolutnie spokojny – odparł z komicznie urażoną miną. – Po prostu każdy człowiek wywodzi swój ród od ojca, a nie po kądzieli. Zatem ani ty, ani Julia nie macie powodu, żeby tak bardzo interesować się linią Zarzewskich. Jesteście z nimi spokrewnione tylko przez matki, a znacznie ważniejsi są antenaci po mieczu. Krew z krwi, ród i nazwisko. Czy się mylę?

Barbara bezbłędnie zrozumiała jego źle skrywaną irytację. Temat panieńskiego nazwiska Julii – która dla dobra przyrodniej siostry Aurelii oraz honoru rodziny Laskowiców nie zgodziła się ujawnić przed światem prawdy o swym rodzonym ojcu – był dla Emila zbyt przykry. Dumny z obu swych córek, nie bacząc na konsekwencje społeczne, najchętniej już przed laty uznałby Julię za Laskowicównę i obdarzył ją swoim majątkiem. Musiał jednak ulec jej woli i zgodzić się, by dla świata wciąż pozostawała dzieckiem Henryka Zarzewskiego i jego szalonej żony Adeli, nie zaś pozamałżeńskim owocem gorącej miłości młodziutkiej Aleksandry Zarzewskiej do sąsiada zza rzeki – Emila Laskowica.

– Oczywiście, że się nie mylisz, mój drogi – odparła łagodnie. – Choć muszę zauważyć, że to ogromnie niesprawiedliwe, by ród matki szedł w zapomnienie tylko dlatego, by zaspokoić męską próżność.

– Oj, Basiu! Znowu się pokłócimy o emancypację?

– Nie dzisiaj – odparła pogodnie. – Ale przyjmij do wiadomości, że nie pominę nawet jednego karteluszka z tej skrzyni, jeśli to ma pomóc w uzupełnieniu białych plam naszej rodzinnej historii.

Nim Emil zdążył się skrzywić i znów zaoponować, dodała:

– Notabene, trafiłam również na ciekawą informację o twoich przodkach.

– Jaką?

– Okazuje się, że Laskowicowie przybyli na te ziemie w tym samym czasie, co ta pierwsza tajemnicza Zarzewska, o której ci wspominałam. Niemal czterysta lat temu.

– Jak to? – Zdumiał się. – Dopiero w szesnastym wieku?

– Tak tu napisano. Może nawet razem przywędrowali z Litwy?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Chociaż… Rzeczywiście, przodkowie mego ojca pochodzili prawdopodobnie z Wielkiego Księstwa – mruknął zaskoczony. – Zupełnie zapomniałem..

– Sam widzisz. A wiesz, co by to oznaczało?

– Cóż?

– Że twój ród, Emilu, wcale nie jest bardziej zasiedziały na tych terenach od Zarzewskich. A tak się tym zawsze chlubiliście. Może się więc okazać, że wszystkie głupie spory naszych dziadów o te ziemie nie miały żadnego sensu.

– To jeszcze nic nie znaczy. – Wzruszył ramionami.

– Jak to: nic? Gdyby o tym wiedzieli, może żyliby w zgodzie?

– Dobrze wiesz, że kłócili się też o inne sprawy – mruknął i niezadowolonym wzrokiem omiótł sterty papierów leżące praktycznie wszędzie. – Szanuję wysiłek, jaki wkładasz w dojście do prawdy, moja duszko, ale to nie na twoje siły. Przecież potrzeba by tu wielu lat pracy.

– Wystarczy kilka intensywnych miesięcy. Może pół roku.

– Pół roku ślęczenia nad dokumentami? Przy twoim pogarszającym się wzroku? – Prawie się oburzył.

– Przecież nie muszę wszystkiego dokładnie czytać. Najbardziej liczę na informacje o Juliannie, Felicji i oczywiście o pradziadku Bolesławie. Tak bardzo chciałabym napisać kolejny tom właśnie o nich.

– Tylko po co? – burknął Emil tonem rozkapryszonego dziecka. – Chcesz się ścigać z Kraszewskim pod względem liczby napisanych książek? Obiecałaś mi przecież solennie, że nigdy tego cyklu nie wydasz.

– Dlaczego jesteś dzisiaj taki zgryźliwy? Doskonale wiesz, że spisuję te historie jedynie dla naszych dziewcząt. Dla ich dzieci i wnuków.

– I napisałaś już dość. Ten kufer wraz z jego zawartością najlepiej byłoby zostawić młodym w spadku. Niech oni też się zasłużą przodkom i sami coś odkryją. Albo weź kogoś do pomocy. Czy doprawdy wszystkim musisz się zajmować sama?

– Jak widzisz, niektóre dokumenty napisano po francusku i po łacinie. Kogo zatem mam poprosić? Przecież nie oderwę Julii albo Zosi od obowiązków.

– Ale ja się nie zgadzam, żebyś traciła tu zdrowie! – upierał się. – Nawet dla naszych wnuków.

– Oj, Emilu. Co w ciebie dzisiaj wstąpiło? – Zdziwiła się, niemile dotknięta jego tonem. – Przecież robię to także dla nas. Czy ciebie nie ciekawią zagadki przeszłości? Nie chciałbyś dowiedzieć się więcej o Juliannie czy Felicji? W końcu to nasze wspólne antenatki.

– Nie! – odparł stanowczo. – Mnie interesujesz tylko ty, dzieci i nasza przyszłość. I los tych wszystkich ludzi w majątku, którym muszę zapewnić chleb oraz solidny dach nad głową. Pradziadowie są ważni, ale ty jesteś ważniejsza. I kropka!

Rozbrojona jego odpowiedzią Barbara westchnęła.

– Ty i dziewczynki również jesteście dla mnie najważniejsi, ale jedno nie wyklucza drugiego. Chciałbym bliżej poznać praprababkę Juliannę, zrozumieć jej wybory, zobaczyć ją oczyma wyobraźni jako żywą osobę, a nie tylko imię na drzewie przodków. Nie rozumiesz, mój drogi, że jeśli nie zadbamy o przeszłość, nas spotka to samo?

– Czyli co?

– Zapomnienie. Przeminiemy jak wiosenny deszcz, który pomaga rosnąć młodemu zbożu, a potem znika w ciepłym powietrzu. A ja nie chcę, by następne pokolenia o nas zapomniały. O naszej walce, o ideałach i marzeniach, za które tak wielu poświęciło życie – tłumaczyła dość spokojnie, choć niezadowolona mina męża zaczęła ją męczyć. – Nie mogę się z tym pogodzić.

– O tobie nikt przecież nie zapomni, moja duszko – powiedział szybko, bo zauważył, że nieco przeholował z okazywaniem swoich humorów.

– Nie chodzi tylko o mnie. Byłeś ranny w powstaniu, ocalałeś z zesłania, przeszedłeś tak wiele. Dzieci i wnuki muszą o tym pamiętać.

– Mnie wystarczy podziw w twoich oczach – usiłował zażartować, by ją rozchmurzyć, ale od razu spostrzegł, że to nic nie dało. – Zresztą masz rację w kwestii wielkiej historii, o tym się powinno mówić i pisać. Lecz sprawy prywatne? Moim zdaniem lepiej nie szukać zbyt głęboko. Po co? Nie wiadomo, do czego się człowiek dokopie. W życiu jest znacznie mniej bohaterstwa niż grzechu. Każdy ma swoje tajemnice, które powinny pozostać w ukryciu.

– Doprawdy? – Spojrzała na niego tak przenikliwie, aż się speszył. – Już zapomniałeś, że przez takie tajemnice Julia i Karol o mało nie stracili życia w pałacu Zarzewskich? A ty?

– Co: ja?

– Skoro wolisz zostawić sekrety w spokoju, to dlaczego wciąż cię gnębi, że Julia nie chce ujawnić ludziom prawdy o tobie? Brak konsekwencji, mój drogi, ot co!

– Oj, Basiu! To zupełnie co innego. Nie wstydzę się, że jestem jej ojcem i chciałabym to wyznać całemu światu.

– Mężczyźni są jednak niefrasobliwi – mruknęła. – Julia też się nie wstydzi, ale ona musi myśleć o przyszłości swoich dzieci. I o Aurelii.

– Przecież Aurelka bardzo się ucieszyła, gdy wyznaliśmy jej prawdę. Zaakceptowała to bez mrugnięcia okiem i na pewno nie chce niczego ukrywać.

– Po pierwsze: tylko ci się wydaje, że Aurelii to nie wzburzyło. A po wtóre: ona również uważa, że tak będzie lepiej, zwłaszcza dla twojej reputacji.

– Coś takiego! – żachnął się.

– Nie irytuj się, bo mamy rację. Dziewczęta chcą chronić w ten sposób zarówno ciebie, jak i pamięć swoich matek. Powinieneś się cieszyć, że Aurelia była zbyt młoda, by w tamtym czasie wypytywać o szczegóły tej zawiłej sprawy. – Barbara uśmiechnęła się z przekąsem. – Gdy po ślubie dowie się więcej o sprawach damsko-męskich, być może zacznie zadawać niewygodne pytania. I co wtedy?

Emil zaczerwienił się speszony.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Z domu – inaczej: nazwisko panieńskie mężatki.

Herbowi Topora – członkowie rodów pieczętujących się klejnotem Topór.

Szlachta szaraczkowa/gołota – uboga, drobna szlachta nieposiadająca ziemi, służąca na magnackich dworach.

Wywodzić ród po kądzieli/po mieczu – wywodzić ród po matce/po ojcu (kądziel – przyrząd do tkania nici).

Antenat – przodek.

Wielkie Księstwo Litewskie – potocznie: Litwa, w latach 1569–1795 wchodzące w skład Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: