Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wybrzeże miłości - ebook

Data wydania:
1 listopada 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wybrzeże miłości - ebook

Benedicte jest kobietą pracowitą i praktyczną. Prowadzi wraz z mamą niedużą mleczarnię w północnej Jutlandii. Nigdy nie miała czasu na założenie rodziny ani stworzenie trwałego związku. Mężczyźni zawsze się poddawali, gdy widzieli, jak mało uwagi poświęca im Benedicte. Jednak w jej głowie wciąż budzą się wspomnienia sprzed kilku lat, kiedy to podczas wakacji dała się uwieść Phillipowi. Seks na plaży z przystojnym chłopakiem był nieziemski.

Phillip pracuje jako agent nieruchomości w Kopenhadze, ale właśnie kupił dom w północnej Jutlandii. Przypadkiem trafia do małej, przytulnej mleczarni, gdzie spotyka dziewczynę, z którą w przeszłości spędził upojną noc. Choć minęło sporo czasu, między bohaterami wciąż można wyczuć chemię. Nigdy nie zapomnieli tamtego lata.

Czy szybki numerek z młodości przerodzi się w coś poważniejszego?

„Wybrzeże miłości” to pierwsza część serii zatytułowanej „Miłość ponad wszystko”. Louisa Sherman zapoznaje czytelników z romantyczną historią rozgrywającą się na północnym cyplu Danii.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0236-835-2
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MOWA

Drogi Czy­tel­niku,

na­stał czas wa­ka­cji na naj­dal­szym skrawku Da­nii¹. Je­żeli świeci te­raz słońce, być może wła­śnie wy­ją­łeś tę książkę z pla­żo­wej torby. Je­śli zaś po­goda nie do­pi­suje, moż­liwe, że aku­rat sie­dzisz z nią w fo­telu przy pło­ną­cym ko­minku.

Od mło­dych lat przy­jeż­dżam na wy­brzeże kli­fowe Bun­ken Klit­plan­tage w oko­lice miej­sco­wo­ści Aal­bæk, po­ło­żo­nej na po­łu­dnie od Ska­gen. Mamy tu­taj do­mek let­ni­skowy. Spę­dzi­łam więc wiele czasu w por­cie w Aal­bæk, na plaży, po­śród kli­fów, na wy­dmie Råbjerg Mile, a także w mia­stecz­kach Ska­gen i Gam­mel Ska­gen. I od­by­łam sporo wę­dró­wek, spa­ce­ru­jąc w sa­mot­no­ści lub w to­wa­rzy­stwie ro­dziny.

La­tem ściąga tu­taj cała Da­nia, a te­reny mię­dzy Aal­bæk a Ska­gen pul­sują ener­gią i ży­ciem, na­to­miast je­sie­nią, zimą i wio­sną oko­lica ulega cał­ko­wi­tej me­ta­mor­fo­zie. Nie ma wielu tu­ry­stów i wszę­dzie pa­nuje at­mos­fera ab­so­lut­nego od­prę­że­nia. Bez względu na to, jak bar­dzo się spie­szysz, za­wsze znaj­dzie się czas na po­ga­wędkę.

La­tem, sie­dząc z ro­dziną na ta­ra­sie, za­czę­łam snuć fa­bułę se­rii, któ­rej pierw­sza część nosi ty­tuł _Wy­brzeże mi­ło­ści_. Chcia­łam stwo­rzyć hi­sto­rię za­ko­rze­nioną w Ju­tlan­dii Pół­noc­nej. Cen­tralny punkt opo­wie­ści sta­nowi miej­sco­wość Aal­bæk. Spo­ty­kamy tu grupę lo­kal­nych miesz­kań­ców, któ­rzy prze­ży­wają wzloty i upadki, a także znaj­dują praw­dziwą mi­łość – na do­bre i na złe.

_Wy­brzeże mi­ło­ści_ opo­wiada hi­sto­rię Be­ne­dicte i Phil­lipa. Ni­gdy nie za­po­mnieli tam­tego lata.

Wi­tamy w Aal­bæk i Ju­tlan­dii Pół­noc­nej.

L. Sher­man

1 Ak­cja po­wie­ści roz­grywa się na pół­noc­nym cy­plu Da­nii (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­maczki).ROZ­DZIAŁ 1

GAM­MEL SKA­GEN, 2021

PHIL­LIP

Dwa domy w Gam­mel Ska­gen i dwa w Ska­gen. Tak przed­sta­wiał się mój dzi­siej­szy gra­fik pre­zen­ta­cji nie­ru­cho­mo­ści. Wie­czo­rem mu­sia­łem ru­szać w drogę po­wrotną do Ko­pen­hagi. Mia­łem bar­dzo na­pięty plan do końca ty­go­dnia i nie wie­dzia­łem, czy zdążę tu jesz­cze wró­cić przed sza­lo­nym ty­go­dniem nu­mer dwa­dzie­ścia dzie­więć². Gdyby nie obo­wiązki, chęt­nie zo­stał­bym na pół­nocy kraju, po­pra­co­wał­bym tro­chę on­line i of­fline i spę­dził kilka dni w sa­mot­no­ści przed przy­jaz­dem po­zo­sta­łych. Je­żeli w pią­tek uda mi się skoń­czyć pracę tro­chę wcze­śniej, może znowu się tu­taj wy­biorę i po­sie­dzę w week­end na naj­dal­szym skrawku Da­nii.

Otwo­rzy­łem jedną ręką ogro­dowe drzwi z ma­łymi szyb­kami, ba­lan­su­jąc z fi­li­żanką kawy i iPa­dem w dru­giej ręce. Ude­rzył mnie za­pach mo­rza, let­niego po­ranka i kwit­ną­cych dzi­kich róż. Wzią­łem głę­boki od­dech, wcią­ga­jąc po­wie­trze do płuc, brzu­cha i bio­der, a na­stęp­nie zro­bi­łem po­wolny wy­dech. Spe­cy­ficzne świa­tło w Ska­gen spra­wiało, że czu­łem się cu­dow­nie, a za­pach świe­żego po­wie­trza i mo­rza sam w so­bie był już czy­stą me­dy­ta­cją. Ja­kaś mewa za­ko­ło­wała nad moją głową i szybko od­le­ciała. Tu­taj, w Ju­tlan­dii Pół­noc­nej, ni­gdy nie czu­łem się tak do końca w pracy, a mimo to uda­wało mi się za­ła­twić mnó­stwo spraw. Mój dom – tra­dy­cyjny bu­dy­nek wznie­siony w stylu ty­po­wym dla miej­sco­wo­ści Ska­gen – tak jak po­zo­stałe domy miał żółte ściany i białe drzwi oraz okna. Płot wo­kół domu i ta­rasu był w ko­lo­rze kla­sycz­nej czer­wieni, jaką tu­taj, a także w sa­mym mia­steczku Ska­gen, wi­duje się wszę­dzie do­okoła. Dom nie był duży i ide­al­nie pa­so­wał do mo­jego ka­wa­ler­skiego ży­cia. Do dys­po­zy­cji mia­łem sporą sy­pial­nię, dwa nie­wiel­kie po­koje go­ścinne, sa­lon oraz wy­re­mon­to­waną kuch­nię i ła­zienkę. Naj­wspa­nial­szy był jed­nak roz­cią­ga­jący się z niego wi­dok. Dom stał w pierw­szej li­nii kli­fów na sa­mym końcu drogi, więc nikt tam nie za­glą­dał, i wi­dać było z niego wy­ła­nia­jące się za kli­fami mo­rze. Kawa sma­ko­wała tu­taj po pro­stu le­piej niż w domu, w któ­rym też prze­cież mo­głem po­dzi­wiać świt, spo­glą­da­jąc na cie­śninę Sund. Ale to nie było to samo. _Te­raz mój dom jest rów­nież tu­taj_ – przy­po­mnia­łem so­bie. Na szczę­ście mia­łem całe lato, żeby się do tego przy­zwy­czaić.

Wła­ści­wie nie pla­no­wa­łem otwar­cia agen­cji nie­ru­cho­mo­ści w Ska­gen. Nie zna­łem wcze­śniej rynku miesz­ka­nio­wego w Ju­tlan­dii Pół­noc­nej ani w re­jo­nie mia­steczka. Tra­fi­łem tu­taj, kiedy z po­waż­nym zle­ce­niem zgło­sił się do mnie Poul, oj­ciec Ka­spra, mo­jego przy­ja­ciela z dzie­ciń­stwa. Chciał sprze­dać nie tylko swój dom, ale także kilka in­nych nie­ru­cho­mo­ści wznie­sio­nych w lo­kal­nym stylu, i szu­kał za­ufa­nego agenta. Po sprze­daży Poul był bar­dzo za­do­wo­lony z mo­ich usług i po­le­cił mnie przy­ja­cio­łom i zna­jo­mym. W ten spo­sób znowu zna­la­złem się w Ska­gen. A że Ka­sprowi nie udało się prze­ko­nać żony do prze­ję­cia ro­dzin­nej nie­ru­cho­mo­ści w Gam­mel Ska­gen, zło­ży­łem mu ofertę. Żona Ka­spra wo­lała willę w Pro­wan­sji. Dzięki temu ta pe­rełka wpa­dła w moje ręce.

Mę­czyło mnie cią­głe kur­so­wa­nie mię­dzy sto­licą a Ska­gen, mu­sia­łem jed­nak pil­no­wać, żeby tu­tej­sze biuro roz­krę­cało się tak spraw­nie jak agen­cja w Ko­pen­ha­dze, i by­łem po­trzebny w obu miej­scach na­raz. Roz­wa­ża­łem na­wet za­kup dru­giego sa­mo­chodu, który zo­sta­wiał­bym na lot­ni­sku w Aal­borgu. Skró­ci­łoby to znacz­nie czas po­dróży. Może mógł­bym krą­żyć jesz­cze czę­ściej mię­dzy tymi dwoma lo­ka­li­za­cjami…

W kie­szeni spodni za­wi­bro­wał te­le­fon. Od­sta­wi­łem fi­li­żankę i ode­bra­łem po­łą­cze­nie.

– Cześć, je­steś te­le­patą? Wła­śnie o to­bie my­śla­łem – za­czą­łem roz­mowę.

Usia­dłem na le­żaku, skrzy­żo­wa­łem nogi, za­mkną­łem oczy i wy­sta­wi­łem twarz na cie­płe pro­mie­nie słońca.

– Na­prawdę o mnie my­śla­łeś, skar­bie? Je­stem nie­zwy­kle wzru­szony. – Głę­boki głos Ka­spra przez chwilę brzmiał uwo­dzi­ciel­sko, by za­raz przejść w gło­śny śmiech.

– Tak, nie otrzą­sną­łem się jesz­cze z mo­krego snu o to­bie – od­po­wie­dzia­łem.

Tylko z jedną osobą na świe­cie mo­głem żar­to­wać w taki spo­sób i był nią wła­śnie Ka­sper.

– Cho­lera, czło­wieku! – par­sk­nął Ka­sper.

– Za­krztu­si­łeś się kawą, naj­droż­szy? – spy­ta­łem z tro­ską.

– Że­byś wie­dział. Nie rób mi ta­kich nu­me­rów w po­nie­dzia­łek rano. Chcia­łem ci tylko po­wie­dzieć, że wszystko jest już przy­kle­pane i go­towe na nasz dwu­dzie­sty dzie­wiąty ty­dzień. Kiedy ja będę w Ska­gen, Jo­se­fine i dzieci po­jadą z jej ro­dzi­cami do Fran­cji. Do­łą­czę do nich póź­niej, jak prze­ży­jemy nasz naj­wspa­nial­szy urlop tej de­kady. Kurde, bę­dziemy im­pre­zo­wać jak za mło­dych lat!

W gło­sie Ka­spra sły­chać było szczery za­chwyt, który i mnie się udzie­lił.

– Mów za sie­bie, na­dal je­ste­śmy mło­dzi, ale niech ci bę­dzie.

Mia­łem trzy­dzie­ści osiem lat, nie czu­łem się jed­nak staro. Cza­sami nie mo­głem uwie­rzyć, że czas tak szybko zle­ciał. Rok za ro­kiem. Było to jed­nak do­bre ży­cie. In­te­resy szły świet­nie, utrzy­my­wa­łem do­brą formę, dziew­czyny chęt­nie się ze mną uma­wiały i nikt nie wy­ma­gał ode mnie po­wrotu do domu o kon­kret­nej go­dzi­nie ani się nie cze­piał, że za dużo pra­cuję.

– Czy Hen­rik na­dal za­mie­rza za­trzy­mać się w ho­telu, a nie u mnie? – spy­ta­łem iro­nicz­nie o trze­ciego członka na­szej paczki.

Hen­rik był naj­bar­dziej me­tro­sek­su­alną osobą, jaką zna­łem, i w ogóle się z tym nie krył. Nikt nie szy­ko­wał się tak długo jak on przed wyj­ściem na mia­sto. Ani tro­chę nie przej­mo­wał się przy tym swoją próż­no­ścią i mu­szę przy­znać, że jego po­dej­ście udzie­lało się rów­nież in­nym. On także był sin­glem, ale jed­no­cze­śnie se­ryj­nym rand­ko­wi­czem. Za każ­dym ra­zem po­ja­wiał się z ja­kąś nową dziew­czyną ucze­pioną jego ra­mie­nia.

– Chyba tak. Pew­nie przy­je­dzie ze swoją naj­now­szą ko­bietą. Jest in­flu­en­cerką.

– In­flu… kim?

Wy­pi­łem do końca kawę i otwo­rzy­łem iPada, żeby przej­rzeć za­pla­no­wane na dzi­siaj pre­zen­ta­cje. Przed spo­tka­niem z po­ten­cjal­nymi na­byw­cami chcia­łem za­wsze po­znać jak naj­wię­cej szcze­gó­łów o każ­dym wy­sta­wio­nym na sprze­daż domu.

– No wiesz, osobą, która utrzy­muje się z re­klam w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych i z pro­wa­dze­nia bloga. Nie­które z nich są znane, inne nie­ko­niecz­nie.

Ka­sper spę­dzał w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych dużo wię­cej czasu niż ja. Mia­łem wpraw­dzie konta na Fa­ce­bo­oku i Lin­ke­dIn, lecz pra­wie ich nie uży­wa­łem. Moja asy­stentka w Ko­pen­ha­dze ak­tu­ali­zo­wała na­sze fir­mowe me­dia spo­łecz­no­ściowe i od czasu do czasu ro­biła tro­chę szumu na mo­ich pry­wat­nych pro­fi­lach. Nie­mal sły­sza­łem, jak mówi: „Phil­li­pie, oni chcą się otrzeć o ce­le­bryc­kie ży­cie, ku­pić ma­rze­nie, a ty je­steś uoso­bie­niem ich fan­ta­zji”. A prze­cież by­łem po pro­stu sobą, ży­łem swoim ży­ciem na swój wła­sny spo­sób. Lu­dziom naj­wi­docz­niej się to po­do­bało. Po­zwa­la­łem jej więc pstry­kać in­sta­gra­mowe zdję­cia i wrzu­cać je na mój pro­fil.

– Bę­dzie nie­zły ubaw – od­po­wie­dzia­łem, bo prze­by­wa­nie z Hen­ri­kiem za­wsze wią­zało się z mnó­stwem śmie­chu. – Za­czy­nam urlop już w dwu­dzie­stym ósmym ty­go­dniu i zo­staję jesz­cze na trzy­dzie­sty, więc przy­jeż­dżaj od razu, jak tylko od­pra­wisz ro­dzinkę. Aha, przy­szła nowa do­stawa rumu.

Uwiel­bia­li­śmy rum, jeź­dzi­li­śmy ra­zem na wi­niar­skie – czy ra­czej ru­mowe – wy­cieczki, pod­czas któ­rych de­gu­sto­wa­li­śmy naj­bar­dziej wy­szu­kane ga­tunki tego trunku w ich ory­gi­nal­nym śro­do­wi­sku.

W tym roku by­li­śmy już na Ku­bie, a na przy­szły rok pla­no­wa­li­śmy wy­jazd do Duń­skich In­dii Za­chod­nich. Ży­cie jest piękne.

– Przy­jadę od razu, kiedy tylko będę mógł się wy­rwać.

Wy­dał z sie­bie gło­śny jęk.

– Wiesz, ko­cham Fine, ale cza­sem dał­bym so­bie uciąć naj­cen­niej­szą część ciała, żeby tylko znowu być dzie­więt­na­sto­lat­kiem bez żad­nych zo­bo­wią­zań.

– Naj­cen­niej­szą część ciała, mó­wisz? – nie mo­głem się po­wstrzy­mać od drwiny, kiedy ga­dał ta­kie głup­stwa.

– Cho­lera, no „jego” to nie. Bę­dzie mi prze­cież po­trzebny, kiedy znowu będę miał dzie­więt­na­ście lat, prawda?

– A te­raz nie jest ci po­trzebny? Nie upra­wia­cie seksu? – Czy wła­śnie to pró­bo­wał mi po­wie­dzieć?

– Nie, to zna­czy tak, ale nie­zbyt czę­sto i ni­gdy spon­ta­nicz­nie.

Jego gło­śne wes­tchnie­nie nie­mal do­le­ciało z Ko­pen­hagi do Gam­mel Ska­gen. Wła­śnie dla­tego ni­gdy się nie oże­ni­łem i nie mia­łem dzieci. Ce­ni­łem so­bie wol­ność. Nikt nie bę­dzie mi mó­wił, jak mam żyć.

– Le­piej zdradź, co tam wy­my­śli­łeś na nasz ty­dzień dwa­dzie­ścia dzie­więć. Bę­dzie w ogóle czas, żeby tro­chę od­po­cząć mię­dzy im­pre­zami?

– No pew­nie. Nie pla­nuję żad­nych roz­ry­wek w ciągu dnia. Bę­dziesz mógł po­spać, li­znąć tro­chę słońca albo bzyk­nąć swoją wie­czorną zdo­bycz, a ja chęt­nie so­bie po­pa­trzę – za­żar­to­wał.

Dwu­dzie­sty dzie­wiąty ty­dzień miał być jedną wielką im­prezą w knaj­pach i na do­mów­kach. Ka­sper, Hen­rik i ja zna­li­śmy mnó­stwo lu­dzi, któ­rzy po­sia­dali tu­taj swoje wa­ka­cyjne domy, nie na­rze­ka­li­śmy więc na brak za­pro­szeń. Uło­że­nie pro­gramu na ten ty­dzień po­zo­sta­wi­łem jed­nak Ka­sprowi.

– Po­pa­trzysz so­bie? Za­po­mnij, Ka­sper! – za­wo­ła­łem. – No do­bra, ju­tro wie­czo­rem zajmę się wa­szymi po­cie­chami, bo wi­dzę, że ktoś tu po­trze­buje po­rząd­nego bzy­kanka.

By­łem oj­cem chrzest­nym ich naj­star­szej córki i bar­dzo lu­bi­łem wszyst­kie dziew­czynki.

– Mo­żemy się wy­brać do Ti­voli, zjeść w re­stau­ra­cji Grøften i po­sza­leć na ko­lej­kach gór­skich, a ty i Fine bę­dzie­cie mieć czas dla sie­bie.

– Phil­li­pie, je­steś naj­lep­szym kum­plem na świe­cie. Po­ga­dam z Fine. Trzy­maj kciuki, żeby nie miała in­nych pla­nów.

Ka­sper i Jo­se­fine byli parą od czasu stu­diów. Przy­jaź­ni­łem się z oboj­giem i mia­łem na­dzieję, że nie do­padł ich mał­żeń­ski kry­zys.

– Trzy­mam kciuki. Słu­chaj, mu­szę już koń­czyć, za pół go­dziny mam pierw­szą pre­zen­ta­cję.

Mia­łem tro­chę czasu, ale mu­sia­łem jesz­cze po­zbie­rać rze­czy i do­je­chać na miej­sce.

– Na­wet nie wiesz, jak się cie­szę na lato w Ska­gen. Cho­ler­nie się cie­szę, Phil­li­pie. Do usły­sze­nia.

– Ja też, bar­dzo.

Za­koń­czy­łem roz­mowę i ode­tchną­łem głę­boko. Tu, na pół­nocy kraju, niebo wy­da­wało się za­wie­szone wy­żej; ogromne prze­strze­nie da­wały ja­kieś szcze­gólne od­prę­że­nie, które wni­kało w czło­wieka. Dzia­ła­łem tu­taj z o wiele mniej­szym po­śpie­chem niż w Ko­pen­ha­dze, a jed­nak, o dziwo, uda­wało mi się z wszyst­kim zdą­żyć. Może po­wi­nie­nem się nad tym głę­biej za­sta­no­wić. Ale w tej chwili na­prawdę mu­sia­łem już wy­cho­dzić z domu.

2 W Da­nii sto­suje się nu­me­ra­cję ty­go­dni do da­to­wa­nia i pla­no­wa­nia zda­rzeń.ROZ­DZIAŁ 2

AAL­BÆK, 2021

BE­NE­DICTE

Zdmuch­nę­łam z twa­rzy ko­smyk wło­sów, przy­kuc­nę­łam, wsu­nę­łam do pie­kar­nika bla­chę z cy­na­mo­no­wymi droż­dżów­kami i znie­ru­cho­mia­łam na mo­ment w tej po­zy­cji, po­zwa­la­jąc, by za­wład­nęły mną wspo­mnie­nia. Mia­łam wra­że­nie, jakby ta chwila, kiedy osia­dła rosa i na ta­ra­sie w Gam­mel Ska­gen spo­wiła nas ciem­ność, zda­rzyła się za­le­d­wie wczo­raj. Nie­mal czu­łam za­pach dzi­kich róż. Było to wszakże je­dy­nie złu­dze­nie i ucieczka przed rze­czy­wi­sto­ścią. Wes­tchnę­łam gło­śno i znowu da­łam się po­nieść wy­obraźni. Kla­syczny wa­ka­cyjny dom w ko­lo­rze żół­tym o rzut ka­mie­niem od plaży i szum fal łą­czyły się w mo­ich my­ślach z mu­zyką, która roz­brzmie­wała w let­niej nocy.

_Be­atlesi grali w kółko te same utwory, pi­li­śmy schło­dzone ró­żowe wino mu­su­jące. Vin­nie i Ma­lene wdały się w roz­mowę z two­imi przy­ja­ciółmi, lecz ty, po­dob­nie jak ja, sta­łeś nieco z boku. Pa­trzy­łam nie­śmiało w pod­łogę. Czu­bek bia­łej te­ni­sówki zro­bił się już czarny, więc schy­li­łam się, żeby ze­trzeć z niego brud._

_– Cześć, za­tań­czysz?_

_Zdu­miona wy­pro­sto­wa­łam się, nie­mal zde­rza­jąc się z tobą głową._

_– Ja? – Ro­zej­rza­łam się do­okoła, żeby się upew­nić, że mó­wisz wła­śnie do mnie._

_Przy­ja­ciółki bry­lo­wały w to­wa­rzy­stwie, a ja czu­łam się tak, jak­bym była tu z nimi na do­czepkę. By­li­ście od nas starsi, ha­ła­śliwi, nie­zwy­kle pewni sie­bie i znie­wa­la­jący, zwłasz­cza ty. Ten na­strój na­wet mi się udzie­lił, choć wciąż czu­łam się jak out­si­derka._

Przy­po­mnia­łam so­bie tamto po­czu­cie wy­ob­co­wa­nia. Nie było to trudne.

_Vin­nie i Ma­lene za­cho­wy­wały się bar­dzo swo­bod­nie. Po­dzi­wia­łam je za to, że tak od­waż­nie z wami roz­ma­wiały, mimo że nie po­cho­dzi­li­ście stąd. Wi­dać było, że wszy­scy fa­ceci za nimi sza­leją. Ale nie ty. Ty ob­ser­wo­wa­łeś tylko mnie – dziwne._

– Dicte, Dicte, sły­sza­łaś, co wła­śnie za­pro­po­no­wa­łam? – głos Vin­nie wy­rwał mnie ze snu na ja­wie.

– Oj nie, prze­pra­szam.

Wsta­łam i uchwy­ci­łam spoj­rze­nie naj­lep­szej przy­ja­ciółki, która przy­glą­dała się mi spo­nad lady. Była dzi­siaj pierw­szą klientką ma­jącą ochotę na kawę i cy­na­mo­nową droż­dżówkę, na którą te­raz bę­dzie mu­siała po­cze­kać… – spoj­rza­łam na ze­ga­rek – …już tylko trzy­na­ście mi­nut.

Stara Mle­czar­nia po­zo­sta­wała w na­szych rę­kach od po­ko­leń i była dumą mo­jej ro­dziny. Była usy­tu­owana w cen­trum, tuż przy głów­nej dro­dze. Prze­jeż­dżały tędy wszyst­kie sa­mo­chody, które zmie­rzały do Ska­gen. Dzia­dek ze strony mamy prze­jął ją od swo­jego ojca w ty­siąc dzie­więć­set czter­dzie­stym roku, a po nim moi ro­dzice. Dzi­siaj to ja od­po­wia­da­łam za ro­dzinny biz­nes, po­nie­waż taty nie było już wśród nas, a mama nie da­łaby rady pro­wa­dzić in­te­resu sama. Na­dal mi jed­nak bar­dzo po­ma­gała i wciąż po­sia­dała część udzia­łów w fir­mie. Wśród miej­sco­wych ucho­dziła za naj­lep­szego prze­twórcę mleka i se­ro­wara w ca­łej Ju­tlan­dii Pół­noc­nej.

– Po­wtórz, pro­szę, co mó­wi­łaś. Za­pa­trzy­łam się, czy droż­dżówki ład­nie ro­sną.

Nie było to do końca kłam­stwo, ale nie mu­siała też wie­dzieć, że cza­sami na­dal my­ślę o swoim wa­ka­cyj­nym flir­cie z cza­sów, kiedy mia­łam szes­na­ście lat, czyli by­łam strasz­nie młoda i nie­do­świad­czona. Od tam­tej pory mi­nęły już całe wieki, więc dla­czego Phil­lip po­ja­wił się w mo­ich wspo­mnie­niach aku­rat dzi­siaj?

– I co, ro­sną? – Wstała zza sto­lika usta­wio­nego w rogu sklepu. Urzą­dzi­ły­śmy tam ką­cik z dwoma sto­li­kami, krze­słami i co­dzienną prasą, z my­ślą o klien­tach, któ­rzy mają czas po­sie­dzieć przy ka­wie, za­nim wy­ru­szą w dal­szą drogę.

– Tak, wy­glą­dają do­sko­nale, uff, ale co wła­ści­wie chcia­łaś mi po­wie­dzieć? Do­brze sły­sza­łam, że wspo­mi­na­łaś coś o wo­do­ro­stach? Szcze­rze mó­wiąc, nie są­dzę, że po­win­nam sprze­da­wać tu su­shi. Kawa, sery i su­shi!

Na­la­łam so­bie kawy i za­śmia­łam się na myśl o tym dzi­wacz­nym ze­sta­wie­niu. Już i tak się mar­twi­łam, jak zo­sta­nie przy­jęty mój nowy po­mysł z po­ranną kawą i cy­na­mo­no­wymi droż­dżów­kami. Skła­ma­ła­bym, mó­wiąc, że ła­two było pro­wa­dzić se­ro­war­nię w sen­nym mia­steczku w Ju­tlan­dii Pół­noc­nej, któ­rej naj­więk­szą atrak­cję sta­no­wiła miej­sco­wość Ska­gen. La­tem przy­jeż­dżało tu­taj dużo tu­ry­stów, lecz cały ruch kon­cen­tro­wał się w ciągu tych kilku ty­go­dni w szczy­cie se­zonu, a prze­cież mu­sie­li­śmy z cze­goś żyć także przez resztę roku.

– Nie bę­dziesz ro­bić su­shi, tylko lody z wo­do­ro­stów i soku brzo­zo­wego i sprze­da­wać je do ele­ganc­kich re­stau­ra­cji w Ska­gen i Aal­borgu, a może na­wet w Aar­hus i Ko­pen­ha­dze. To bę­dzie praw­dziwy hit. Wi­dzia­łam w te­le­wi­zji. – Vin­nie aż się za­jąk­nęła z za­chwytu.

Vin­nie miała zde­cy­do­wa­nie za dużo wol­nego czasu i oglą­dała w te­le­wi­zji wszyst­kie moż­liwe pro­gramy typu „zrób to sam”. Po­dej­mo­wała się do­ryw­czo róż­nych drob­nych prac i po­ma­gała swo­jemu bratu, Vin­cen­towi, który był wła­ści­cie­lem go­spody i ho­telu w mia­steczku. Poza tym sie­działa w domu. Jej mąż miał skład drewna. Zde­cy­do­wali się na bar­dzo tra­dy­cyjny mo­del ży­cia, w któ­rym ona zaj­mo­wała się do­mem i dziećmi, a on ich wszyst­kich utrzy­my­wał.

– Wo­do­ro­sty i sok brzo­zowy? – za­py­ta­łam zdzi­wiona. – Jak to?

– Po­trzebna jest oczy­wi­ście także śmie­tana czy to, z czego tam ro­bisz te swoje fan­ta­styczne lody. Li­stow­nica cu­krowa i sok brzo­zowy służą za na­tu­ralny sło­dzik. Na pewno znaj­dziemy gdzieś in­for­ma­cje, jak się do tego za­brać.

Za­częła coś pi­sać w te­le­fo­nie, z pew­no­ścią szu­ka­jąc lo­dów z wo­do­ro­stów i soku brzo­zo­wego. Za­pisz­czał mi­nut­nik w pie­kar­niku, sy­gna­li­zu­jąc, że droż­dżówki są już go­towe. W ca­łym skle­pie uno­sił się aro­ma­tyczny za­pach do­mo­wych wy­pie­ków i ma­sła.

– Dicte, wy­glą­dają cu­dow­nie! Masz ukryte ta­lenty.

Cy­na­mo­nowe droż­dżówki wy­ro­sły na ku­szące pysz­no­ści w ko­lo­rze zło­tego brązu. Za­bur­czało mi w brzu­chu i po­cie­kła mi ślinka.

– Pro­szę bar­dzo, śnia­da­nie go­towe.

Po­da­łam jej bu­łeczkę na jed­nym z bam­bu­so­wych ta­le­rzy, które za­ku­pi­łam spe­cjal­nie w tym celu, a na drugi ta­le­rzyk na­ło­ży­łam przy­smak dla sie­bie. Moja stra­te­gia po­le­gała na utrzy­my­wa­niu moż­li­wie jak naj­bar­dziej eko­lo­gicz­nego kie­runku. Ta­kie były ak­tu­alne trendy, a poza tym do­brze się czu­łam z my­ślą, że chro­nię śro­do­wi­sko.

– Mniam – wes­tchnęła, a na jej let­nią bluzkę po­sy­pały się okruszki. – Ide­alne. Je­steś go­towa na se­zon, Dicte. Te ko­pen­ha­skie miesz­czu­chy mogą za­cząć się zjeż­dżać – stwier­dziła w pół­noc­no­ju­tlandz­kim dia­lek­cie, za­no­sząc się śmie­chem.

– I Niemcy, i wszy­scy inni tu­ry­ści – do­da­łam. – Droż­dżówki są zja­dliwe?

Pa­trzy­łam na nią wy­cze­ku­jąco, po­nie­waż otwie­ra­łam sklep równo o siód­mej, do któ­rej po­zo­stało już tylko dzie­sięć mi­nut. Mo­dli­łam się w du­chu, żeby lu­dzie za­uwa­żyli szyld przy dro­dze i za­je­chali do mnie na po­ranną fi­li­żankę świeżo pa­rzo­nej kawy i wy­pie­kane na miej­scu droż­dżówki.

– I to bar­dzo! Mogę ku­pić trzy na wy­nos? – Już stała z kartą w ręku.

– Daj spo­kój, nic nie pła­cisz.

Czu­ła­bym się źle, przyj­mu­jąc pie­nią­dze od naj­lep­szej przy­ja­ciółki. Za­wsze mi po­ma­gała i nie wiem, jak da­ła­bym so­bie radę bez jej wspar­cia i do­dat­ko­wych rąk do pracy.

– Wła­śnie, że płacę. Na­le­gam. Kawa i trzy droż­dżówki, moja droga. Nie zro­bisz biz­nesu, roz­da­jąc wszystko za darmo – za­opo­no­wała, roz­kła­da­jąc de­mon­stra­cyj­nie ręce.

– Dzię­kuję. Także za to, że chciało ci się tak wcze­śnie wstać z mo­jego po­wodu.

Mu­siała już wra­cać, żeby obu­dzić dzieci i od­wieźć je do szkoły. To był ostatni ty­dzień na­uki przed wa­ka­cjami. Ko­cha­łam jej ma­lu­chy jak wła­sne, a po­nie­waż sama nie mia­łam dzieci, mo­głam je do woli roz­piesz­czać. Vin­nie i ja przez całe ży­cie cho­dzi­ły­śmy ra­zem do szkoły. Naj­pierw do pod­sta­wówki, a po­tem do li­ceum we Fre­de­rik­shavn. Trwa­ły­śmy jedna obok dru­giej w do­brych i złych chwi­lach, od pierw­szych emo­cji za­ko­cha­nia i pierw­szego zła­ma­nego serca przez zdo­by­wa­nie wy­kształ­ce­nia, po pracę, jej mał­żeń­stwo i moje prze­lotne związki. Bar­dzo chcia­łam stu­dio­wać na uni­wer­sy­te­cie w Aal­borgu i zo­ba­czyć tro­chę świata. By­łam jed­nak po­trzebna ro­dzi­com tu na miej­scu i dla­tego, tak jak oni, wy­uczy­łam się prze­twór­stwa mlecz­nego. Wszyst­kie zwią­zane z firmą sprawy spo­czy­wały wy­łącz­nie na mo­ich bar­kach, po­nie­waż by­łam ich je­dy­nym dziec­kiem. Uwiel­bia­łam ży­cie w mia­steczku, na­szą se­ro­war­nię i swoją ro­dzinę, lecz cza­sami ma­rze­nia ro­biły mi psi­kusa, po­ry­wa­jąc mnie z po­wro­tem w tamte cie­płe dni przed dwu­dzie­stu laty, kiedy po­czu­łam przed­smak tego, jak może wy­glą­dać ży­cie.ROZ­DZIAŁ 3

HEL­LE­RUP, 2021

PHIL­LIP

– Co tam u taty? – W roz­mo­wie z mamą za­wsze prze­cho­dzi­łem na szwedzki.

Całe dzie­ciń­stwo i mło­dość miesz­ka­li­śmy w Da­nii, ale kiedy brat, sio­stra i ja wy­pro­wa­dzi­li­śmy się z domu, ro­dzice wy­je­chali na pół­noc do Sztok­holmu, ro­dzin­nego mia­sta mamy. Tata, który po­cho­dził ze sta­rego duń­skiego rodu szla­chec­kiego, mógł się tam cie­szyć spo­kojną eme­ry­turą po ży­ciu wy­peł­nio­nym obo­wiąz­kami. Wy­pro­wadzka do­brze im zro­biła. W końcu mo­gli ro­bić do­kład­nie to, na co mieli ochotę. Mój brat Jo­han prze­jął ro­dzinny ma­ją­tek na Fio­nii wraz z pa­ła­cem Mar­ken­slyst. Za­wsze wie­dzie­li­śmy, że to wła­śnie on, jako naj­star­szy, bę­dzie w przy­szło­ści za­rzą­dzać pa­ła­cem i go­spo­dar­stwem. Cho­ciaż zna­łem tam wszystko od pod­szewki, wy­bra­łem swoją ścieżkę ka­riery i od­cią­łem się od ro­dzin­nej po­sia­dło­ści.

– __ Wszystko do­brze, ale kiedy w końcu zo­ba­czę mo­jego uko­cha­nego syna? – głos mamy brzmiał lekko i żar­to­bli­wie, ale skry­wała się pod nim po­waga. Nie wi­dzie­li­śmy się już od dawna.

– Za­pra­szam do Ska­gen. Spę­dzę tam trzy ty­go­dnie, ale w dwu­dzie­stym dzie­wią­tym ty­go­dniu dom bę­dzie pe­łen. – Uwa­ża­łem, że to zły po­mysł, by ro­dzice spę­dzili w Ska­gen ten ty­dzień. W trzy­dzie­stym ty­go­dniu bę­dzie tam jesz­cze wielu tu­ry­stów, ale i tak zrobi się już znacz­nie spo­koj­niej, kiedy opad­nie kurz po ty­go­dniu nu­mer dwa­dzie­ścia dzie­więć.

– Po­roz­ma­wiam z tatą. Przy­jeż­dżają też Ka­sper i Hen­rik?

Mama znała Ka­spra i Hen­rika od czasu, kiedy cho­dzi­li­śmy do ze­rówki. Była świad­kiem na­szych wy­bry­ków we wcze­snych la­tach szkol­nych. Na szczę­ście w szó­stej kla­sie wszy­scy trzej po­szli­śmy do szkoły w Her­lu­fsholm i znik­nę­li­śmy z pola wi­dze­nia ro­dzi­ców. Wy­star­czyło, że zga­dy­wała, co nam uszło na su­cho po­mimo su­ro­wego nad­zoru nad uczniami szkoły z in­ter­na­tem. Uśmie­cha­łem się pod no­sem, kiedy opo­wia­dała mi o eska­pa­dzie mo­jej sio­stry Siv na wy­spę Bali, gdzie sio­stra fo­to­gra­fo­wała i upra­wiała jogę, a także o mo­jej szwa­gierce, żo­nie Jo­hana, która była w ciąży z czwar­tym dziec­kiem.

– Rany, co tam się dzieje! – Ja­sna cho­lera, czworo dzieci w wieku po­ni­żej sze­ściu lat. Chwy­ci­łem się za głowę, wy­pi­łem do końca piwo, a mama kon­ty­nu­owała spra­woz­da­nie o swo­ich bez­cen­nych wnu­kach w śpiew­nym ję­zyku szwedz­kim. Już dawno prze­stała mnie mę­czyć py­ta­niami, kiedy sam po­sta­ram się o po­tomka. Szczę­śli­wie Jo­han wziął so­bie aż nadto po­waż­nie do serca obo­wią­zek za­dba­nia o prze­dłu­że­nie rodu. Głos mamy brzmiał cu­dow­nie uspo­ka­ja­jąco i przy­po­mi­nał mi dzie­ciń­stwo. Nie słu­cha­łem jej zbyt uważ­nie, wy­star­czyło po pro­stu od czasu do czasu przy­ta­ki­wać.

***

Na­resz­cie urlop. Obie­ca­łem so­bie, że nie będę pra­co­wać przez całe trzy ty­go­dnie, chyba że po­jawi się ja­kiś pa­lący pro­blem w Ska­gen. W ko­pen­ha­skim biu­rze sy­tu­acja była pod pełną kon­trolą. Kiedy w po­śpie­chu opusz­cza­łem sto­licę, ze­gar wska­zy­wał do­piero dzie­wiątą. Mia­łem przed sobą pięć go­dzin jazdy. Włą­czy­łem play­li­stę Be­atle­sów i pod­śpie­wy­wa­łem z nimi „Ob-la-di, ob-la-da”. Nie­stety udało mi się wy­rwać na pół­noc do­piero dzi­siaj, więc te­raz czu­łem się jak dziecko tuż przed Wi­gi­lią. W sa­mo­cho­do­wym ze­sta­wie gło­śno­mó­wią­cym roz­legł się dźwięk te­le­fonu.

– Cześć, ko­cha­nie, co tam? Już się za mną stę­sk­ni­łeś? – ode­zwa­łem się pierw­szy. Dzwo­nił Ka­sper. Czę­sto pró­bo­wa­li­śmy wy­trą­cić się na­wza­jem z rów­no­wagi, lecz po tylu la­tach przy­jaźni oka­zy­wało się to już nie­mal nie­wy­ko­nalne.

– Wczo­raj wy­sze­dłeś o wiele za wcze­śnie i było mi po­tem bar­dzo smutno – od­pa­ro­wał.

– Na szczę­ście już nie­długo spę­dzimy ra­zem cały ty­dzień – przy­po­mnia­łem, sta­ra­jąc się nadać gło­sowi jak naj­bar­dziej uwo­dzi­ciel­ski ton.

– Wła­śnie dla­tego dzwo­nię. Fine i dziew­czynki wy­jeż­dżają w środę w przy­szłym ty­go­dniu. Co ty na to, że­bym do­łą­czył do cie­bie już wtedy? – Ka­sper wy­ka­zy­wał aż za dużą go­to­wość do ba­lo­wa­nia przez cały ty­dzień. Za­sta­na­wia­łem się, czy nie po­wi­nie­nem za­cząć się o niego mar­twić.

– Ser­decz­nie za­pra­szam. Nie mam ab­so­lut­nie żad­nych pla­nów.

W nor­malne dni ro­bo­cze mój gra­fik był za­wsze wy­peł­niony co do mi­nuty. Nie mo­głem się więc do­cze­kać chwili, kiedy nie będę mu­siał ro­bić nic in­nego, tylko spa­ce­ro­wać lub bie­gać na dłu­gie dy­stanse, spo­glą­dać na mo­rze, a wie­czo­rem wrzu­cić na grill ja­kiś stek i po­czy­tać książkę.

– Cu­dow­nie. Wła­śnie ku­pi­łem dwie skrzynki rumu u swo­jego ku­bań­skiego do­stawcy. Miał też grube ku­bań­skie cy­gara. Mam za­brać coś jesz­cze? – za­py­tał.

– Nie, wy­star­czy, że przy­wie­ziesz sie­bie i do­bry hu­mor. Cho­lera, ale się cie­szę, że bę­dziemy tylko we trzech… sorki, no i oczy­wi­ście z tą in­flu­en­cerką Hen­rika – za­śmia­łem się nieco ner­wowo na myśl o to­wa­rzyszce przy­ja­ciela, która z pew­no­ścią okaże się sza­loną im­pre­zo­wiczką. – Przy­znaj się, nie je­steś za­chwy­cony, że cią­gnie ją ze sobą? – za­py­ta­łem.

– Nie­zbyt, tym bar­dziej że ja też będę wolny – Ka­sper od razu wy­czuł sar­kazm w moim gło­sie i jak zwy­kle czy­tał mi w my­ślach. Ła­twiej się roz­ma­wiało, gdy by­li­śmy tylko we trzech. Kiedy to­wa­rzy­szyły nam żony albo dziew­czyny, to już nie było to samo.

– Wolny od Fine czy „wolny wolny”? – Nie mia­łem po­ję­cia, jaki był układ mię­dzy przy­ja­cie­lem a jego żoną. Dla nie­któ­rych par to, że part­ner ma ko­goś na boku, nie sta­no­wiło żad­nego pro­blemu. Nie bar­dzo ro­zu­mia­łem ideę ta­kiego otwar­tego związku, bo w ta­kim ra­zie po jaką cho­lerę w ogóle ze sobą być? Niech tam lu­dzie so­bie żyją, jak chcą, ale to nie dla mnie. Mo­no­ga­mia i ja­sne gra­nice bar­dziej mnie prze­ko­nują.

– I wła­śnie o tym mu­szę po­ga­dać z przy­ja­ciółmi. Bra­kuje mi nas… jej ta­kiej, jaka była kie­dyś. – W gło­sie Ka­spra wy­czu­łem re­zy­gna­cję. Wi­docz­nie sprawy mają się go­rzej, niż są­dzi­łem.

– Słu­chaj, mu­szę już koń­czyć. Ale po­ga­damy o tym w przy­szłym ty­go­dniu, okej? Mamy tylko jedno ży­cie i mu­simy być szczę­śliwi… – To nie była roz­mowa na te­le­fon, zwłasz­cza w tym ha­ła­sie.

– Ten pie­przony czas pły­nie za wolno – stwier­dził Ka­sper. – Nie mogę się do­cze­kać mo­jego ego­istycz­nego urlopu w wa­szym to­wa­rzy­stwie.

– Ja też – rzu­ci­łem i za­koń­czy­łem roz­mowę.

***

Za­par­ko­wa­łem przy Sta­rej Mle­czarni w Aal­bæk, ostat­nim mia­steczku mi­ja­nym w dro­dze do Ska­gen. Prze­jeż­dża­łem tędy wie­lo­krot­nie, ja­dąc z Ko­pen­hagi lub zmie­rza­jąc z po­wro­tem do sto­licy. Dzi­siaj po­sta­no­wi­łem się za­trzy­mać, po­nie­waż za­uwa­ży­łem, że przy dro­dze po­ja­wił się nowy szyld z na­pi­sem: „Kawa i świeże droż­dżówki cy­na­mo­nowe wła­snego wy­pieku”. Za­bur­czało mi w brzu­chu. Do­piero wtedy so­bie uświa­do­mi­łem, że prze­je­cha­łem całą drogę z za­le­d­wie jed­nym po­sto­jem na to­a­letę. Z gło­śnika dud­nił utwór I _Saw Her Stan­ding There_, który rap­tow­nie umilkł, kiedy zga­si­łem sil­nik. By­łem już pra­wie na miej­scu, lecz sku­siła mnie fi­li­żanka kawy i cy­na­mo­nowa droż­dżówka. Poza tym chcia­łem spraw­dzić, co jesz­cze ofe­ruje sklep. Moje po­rsche 911 le­dwo się zmie­ściło mię­dzy dwoma wiel­kimi nie­miec­kimi kom­bia­kami z ba­gaż­ni­kami da­cho­wymi. Po­rsche było w stylu vin­tage i miało ko­lor bu­tel­ko­wej zie­leni. Jeź­dzi­łem nim tylko la­tem. Te­raz pa­so­wało ide­al­nie do let­niego kli­matu Ju­tlan­dii Pół­noc­nej. W tym nie­wiel­kim nad­mor­skim mia­steczku czuło się już wa­ka­cyjną at­mos­ferę, a ry­nek wręcz tęt­nił ży­ciem. Po tej sa­mej stro­nie drogi znaj­do­wał się rów­nież sklep spo­żyw­czy. Po­sta­no­wi­łem, że póź­niej do niego wpadnę i za­opa­trzę się w pro­wiant na naj­bliż­sze dni. Drzwi do Sta­rej Mle­czarni były otwarte, a kiedy wsze­dłem do środka, moją wi­zytę za­anon­so­wał au­to­ma­tyczny dzwo­nek. Wnę­trze nie wy­glą­dało tak, jak je so­bie wy­obra­ża­łem, pa­trząc z ze­wnątrz. Zna­la­złem się w lo­kalu, w któ­rym na pierw­szy plan wy­bi­jała się lada wy­sta­wien­ni­cza pełna se­rów i in­nych wy­ro­bów na­bia­ło­wych. Po prze­ciw­nej stro­nie za­aran­żo­wano przy­tulny ką­cik ze sto­li­kami. Ni­g­dzie nie było wi­dać eks­pe­dientki, sko­rzy­sta­łem więc z oka­zji i ro­zej­rza­łem się uważ­nie do­okoła. Wła­ści­cie­lom tego miej­sca udało się spra­wić, że sklep z na­bia­łem, który za­zwy­czaj wy­gląda bar­dzo ste­ryl­nie, na­brał go­ścin­nego i do­mo­wego cha­rak­teru.

– Już idę, pro­szę se­kundkę po­cze­kać – za­wo­łał ko­biecy głos z za­ple­cza.

– Nie ma pro­blemu – po­wie­dzia­łem. – Po­oglą­dam so­bie to­war… nie spie­szy mi się.

To były wła­śnie plusy urlopu. Czu­łem już, jak całe moje ciało po­woli się od­pręża i przy­go­to­wuje do tego, by zwol­nić tempo.ROZ­DZIAŁ 4

AAL­BÆK, 2021

BE­NE­DICTE

Po­po­łu­dniowy ruch ustał i aku­rat mia­łam do­słow­nie chwilę, żeby uzu­peł­nić to­war przed przyj­ściem Vin­nie i jej córki. Mąż Vin­nie zro­bił dla nas wó­zek do lo­dów przy­cze­piany z tyłu ro­weru. Wy­my­śli­łam, że córka Vin­nie wraz z przy­ja­ciółką będą sprze­da­wać z niego do­mowe lody przez naj­bliż­sze trzy, cztery ty­go­dnie. Pro­duk­cja lo­dów szła pełną parą. Li­czy­ły­śmy na to, że uda się roz­krę­cić sprze­daż dzięki usta­wie­niu przed skle­pem wózka, który zwróci uwagę klien­tów. Wy­ję­łam sporą ilość na­szego nie­bie­skiego sera ple­śnio­wego „Błę­kitny La­zur”, a także ła­god­niej­szy w smaku ser z białą ple­śnią „Złoty Księ­życ”. W skle­pie no­si­łam prze­pi­sowo far­tuch i siatkę na włosy. Mama po­je­chała już do domu po przed­po­łu­dnio­wej pracy przy wy­ra­bia­niu ma­sła i przy­go­to­wa­niu spo­rej ilo­ści doj­rza­łego sera Ha­varti. Z po­po­łu­dniową ob­sługą klien­tów bez pro­blemu ra­dzi­łam już so­bie sama. Nu­ci­łam pod no­sem, kiedy dźwięk dzwonka ob­wie­ścił przy­by­cie klienta.

– Już idę, pro­szę se­kundkę po­cze­kać – za­wo­ła­łam z za­ple­cza, zgar­nia­jąc pro­dukty, które chcia­łam za­nieść do sklepu

– Nie ma pro­blemu – od­po­wie­dział mę­ski głos. – Po­oglą­dam so­bie to­war… nie spie­szy mi się.

Był to naj­więk­szy plus ob­słu­gi­wa­nia urlo­po­wi­czów. Mieli dużo czasu.

– Zna­lazł pan coś dla sie­bie? – za­py­ta­łam uprzej­mie, od­kła­da­jąc ser na ladę za wi­tryną.

Męż­czy­zna po­chy­lał się nad ga­blotą z se­rami i nie wi­dzia­łam jego twa­rzy. Mimo że miał na so­bie swo­bodny ubiór, po­zna­łam od razu po spo­so­bie mó­wie­nia i wy­glą­dzie, że nie jest stąd. Nad ladą uka­zał się czu­bek głowy z wło­sami w ko­lo­rze ja­snego brązu, a może to ciemny blond. Nie umia­łam do­kład­nie okre­ślić ich barwy. Taki tro­chę przy­bru­dzony blond. Za­my­śli­łam się, ob­ser­wu­jąc nie­zna­jo­mego.

– Wła­ści­wie to przy­cią­gnął mnie szyld z in­for­ma­cją o ka­wie i cy­na­mo­no­wych droż­dżów­kach. Jadę aż z Ko­pen­hagi i nie za­trzy­my­wa­łem się ni­g­dzie po dro­dze. – Wy­pro­sto­wał się. – Ale te­raz my­ślę, że we­zmę też ser, ma­sło i lody z… I może także ten jo­gurt grecki.

Świat wo­kół mnie znie­ru­cho­miał.

To był on.

Phil­lip.

Ga­pi­łam się na niego bez słowa.

Mój pierw­szy. Nie wi­dzia­łam go dwa­dzie­ścia lat. By­łam ab­so­lut­nie pewna, że to on w star­szym wy­da­niu, choć na­dal rów­nie atrak­cyjny jak wtedy.

– Eee, mówi pan, cy­na­mo­nowe droż­dżówki i kawa. – Cho­lera, _fuck_, co po­win­nam po­wie­dzieć? Ze­rwa­łam z głowy siatkę i po­trzą­snę­łam dłu­gimi kasz­ta­no­wymi wło­sami, które z pew­no­ścią ster­czały mi te­raz dziko na wszyst­kie strony. To i tak lep­sze niż siatka na włosy. – Naj­moc­niej prze­pra­szam, za­po­mnia­łam scho­wać szyld. Droż­dżó­weczki już się skoń­czyły, ale mam jesz­cze kawę.

_Ama­torka_, skrzy­cza­łam się w du­chu. I w do­datku te „droż­dżó­weczki”. Czy pro­fe­sjo­nalna eks­pe­dientka mówi do klienta „droż­dżó­weczki”? Cho­lera, na­prawdę do­brze wy­gląda. Oczy­wi­ście tro­chę się po­sta­rzał. Ale kto się nie po­sta­rzał? A aku­rat jemu jest z tym… pie­kiel­nie do twa­rzy. Dżinsy przy­le­gały do jego ciała, pod­kre­śla­jąc wą­skie bio­dra. Przy­po­mniały mi się stare re­klamy Levi’sa z lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Ciem­no­zie­lona ko­szulka polo opi­nała ra­miona i bi­cepsy. Bez wąt­pie­nia dbał o formę. Za­schło mi w gar­dle, ob­li­za­łam usta i mu­sia­łam od­chrząk­nąć.

– Pro­po­nuję kawę na koszt firmy, a w tym cza­sie bę­dzie się pan mógł spo­koj­nie za­sta­no­wić nad za­ku­pami – za­pro­po­no­wa­łam i do­da­łam: – Ju­tro rano znowu będą miała świeże droż­dżówki. Ser­decz­nie za­pra­szam, je­żeli bę­dzie pan miał czas.

Dzię­kuję ci, do­bry lo­sie. Co po­win­nam te­raz zro­bić? Tym ra­zem to on zlu­stro­wał mnie od góry do dołu. Z za­że­no­wa­niem uświa­do­mi­łam so­bie swój strój. Nikt na świe­cie nie wy­gląda do­brze w bia­łym far­tu­chu i cho­da­kach.

– Tak, dzię­kuję bar­dzo, chęt­nie wy­piję kawę. Pro­szę mi po­wie­dzieć, czy my się już kie­dyś nie spo­tka­li­śmy? Wy­gląda pani zna­jomo. – Przy­glą­dał się mi ba­daw­czo, uśmie­cha­jąc się przy tym sze­roko i uka­zu­jąc do­łe­czek w po­liczku. Nie­sa­mo­wi­cie cu­downy do­łe­czek, który prze­śla­do­wał mnie w snach od dwóch de­kad. Wła­śnie te­raz mia­łam nie­po­wta­rzalną szansę po­wie­dzieć mu, że spo­tka­li­śmy się dwa­dzie­ścia lat temu na im­pre­zie w Gam­mel Ska­gen. Mię­dzy nami za­iskrzyło i zmy­li­śmy się z im­prezy na wy­dmy. Ale oczy­wi­ście za­bra­kło mi od­wagi.

– Nie, nie wy­daje mi się. Jest pan nowy w mie­ście? – Od­wró­ci­łam się, żeby włą­czyć wło­ski eks­pres do kawy. To Vin­nie na­le­gała, żeby go ku­pić. Po­wie­działa, że mu­szę ser­wo­wać po­rządną kawę, by klienci chcieli do mnie wra­cać.

– I tak, i nie. Mam letni dom w Gam­mel Ska­gen, to świeża sprawa. Co pani po­leca? Szyld przy dro­dze na­prawdę kusi.

Po­chy­lił się w moją stronę, a wtedy po­dmuch wia­tru z otwar­tych drzwi przy­wiał za­pach jego wody po go­le­niu. No do­bra, je­żeli kie­dy­kol­wiek wąt­pi­łam, że ist­nieje coś ta­kiego jak na­tych­mia­stowa re­ak­cja che­miczna, te­raz moje wąt­pli­wo­ści znik­nęły. A może to działa tylko jed­no­kie­run­kowo?

– Nasz nie­bie­ski ser ple­śniowy „Błę­kitny La­zur” cie­szy się dużą po­pu­lar­no­ścią. Jest bar­dzo in­ten­sywny i sma­kuje nie­biań­sko na przy­pie­czo­nym ciem­nym pie­czy­wie. Mam też do­bry doj­rzały Ha­varti.

Cze­ka­łam, co od­po­wie, i by­łam cie­kawa, czy mnie roz­po­znał.

– Mogę spró­bo­wać obu? I po­pro­szę jesz­cze ma­sło z solą z Læsø i jo­gurt. – Wska­zał dło­nią w prawo na go­towe pro­dukty w opa­ko­wa­niach.

– Oczy­wi­ście. Ile sera? – Jo­gurt był w ku­becz­kach, a ma­sło w dwu­dzie­sto­gra­mo­wych opa­ko­wa­niach. Za­zna­czy­łam no­żem pro­po­no­wane miej­sce ukro­je­nia, a on po­twier­dził ski­nie­niem głowy. Zdzi­wiło mnie, że je­stem w sta­nie roz­ma­wiać z nim zu­peł­nie na­tu­ral­nie, nie przy­zna­jąc się, że go znam, i że nie plą­cze mi się ję­zyk. Pro­wa­dzi­li­śmy zwy­cza­jową po­ga­wędkę przy la­dzie. Ile można ga­pić się na klienta, za­nim ten uzna, że to nie­uprzejme? Za­uwa­ży­łam cień za­ro­stu na po­licz­kach i bro­dzie. I kilka si­wych wło­sów, które mie­szały się z ich na­tu­ralną barwą. Co jest ze mną nie tak? Dla­czego mam ob­se­sję na punk­cie jego wło­sów?

– Coś jesz­cze? – za­py­ta­łam z pro­fe­sjo­nal­nym uśmie­chem.

Chcia­łam, żeby on rów­nież mnie za­pa­mię­tał po dzi­siej­szym dniu, a może na­wet wró­cił tu kie­dyś, cho­ciaż mieszka w Gam­mel Ska­gen. Więk­szość wła­ści­cieli let­nich do­mów w Ska­gen nie prze­miesz­czała się w kie­runku po­łu­dnio­wym, ra­czej od­wrot­nie, ale za­wsze można prze­cież mieć na­dzieję.

– Nie, to zna­czy tak, chwi­leczkę. Ma pani rów­nież do­mowe lody, prawda? – za­py­tał z en­tu­zja­zmem w gło­sie.

Wy­czu­łam, że on także ma ochotę zo­stać chwilę dłu­żej. A może tylko bar­dzo chcia­łam, żeby tak było.

– Oczy­wi­ście. Mam małe li­trowe opa­ko­wa­nia z prób­kami róż­nych ro­dza­jów na­szych lo­dów. – Nie mo­głam prze­stać się do niego uśmie­chać. Mu­sia­łam wy­glą­dać idio­tycz­nie, jak ja­kaś na­sto­let­nia fanka.

– Świetny po­mysł. W ta­kim ra­zie po­pro­szę jedno opa­ko­wa­nie, a po­tem wrócę po więk­szą por­cję ulu­bio­nego smaku.

Dla­czego musi być tak cho­ler­nie miły? By­łoby mi ła­twiej, gdyby za­cho­wy­wał się jak gbur. Prze­cież sam po­wie­dział, że tu wróci. Mia­łam wielką na­dzieję, że mó­wił po­waż­nie.

– Sza­nowna pani, wła­śnie za­je­chał pani po­wóz – skło­niła się Vin­nie, wska­zu­jąc ręką na wó­zek z bal­da­chi­mem w nie­bie­sko-białe pa­ski.

– Se­kundkę. Skoń­czę tylko ob­słu­gi­wać klienta i już idę. – Prze­chy­li­łam się przez ladę, żeby wyj­rzeć przez otwarte drzwi. Phil­lip prze­su­nął się na bok i po­dą­żył za moim spoj­rze­niem.

– Jaki piękny! – za­wo­łał. Ucie­szyła mnie jego spon­ta­niczna re­ak­cja.

– Chcemy sprze­da­wać z niego lody tu­ry­stom. To nowy po­mysł na przy­cią­gnię­cie więk­szej liczby klien­tów do Aal­bæk.

Nie mo­głam się do­cze­kać, żeby do­kład­niej obej­rzeć we­hi­kuł, a z dru­giej strony nie mia­łam też ochoty wy­pu­ścić sto­ją­cego przede mną Phil­lipa.

– Nie wąt­pię, że od­nie­sie­cie wielki suk­ces. Któ­re­goś dnia przy­jadę na lody… Roz­pusz­czę też wie­ści w Gam­mel Ska­gen – obie­cał, wska­zu­jąc głową wó­zek.

– Dzię­kuję. By­ła­bym nie­zmier­nie wdzięczna.

Jaki on słodki i bez­po­średni. Na­dal jed­nak nic nie zdra­dzało, że mnie roz­po­znał. Przy­ję­łam za­płatę i po­da­łam mu przez ladę brą­zową pa­pie­rową torbę z za­ku­pami. Jego dłoń mu­snęła moją, a wtedy świat za­trzy­mał się na uła­mek se­kundy. Zro­biło mi się słabo i mu­sia­łam przy­trzy­mać się lady.

_– Zmy­wamy się stąd?_

_Szep­tał mi do ucha. Moje ręce opla­tały jego szyję, jego dło­nie spo­czy­wały na mo­ich bio­drach. Tań­czy­li­śmy przy­tu­leni w let­niej nocy, ko­ły­sząc się w rytm mu­zyki. W po­wie­trzu uno­sił się uwo­dzi­ciel­ski, roz­pustny za­pach słońca i mło­do­ści. Ski­nę­łam głową._

_– Chodźmy._

_Ujął moją dłoń i po­cią­gnął mnie za sobą przez dom w kie­runku tyl­nych drzwi. Po dro­dze chwy­cił pi­ko­wany pled, dwie po­duszki i bu­telkę ró­żo­wego wina. Nikt nie zwra­cał na nas uwagi. Wszy­scy byli po­chło­nięci sobą i za­to­pieni w eu­fo­rii mło­do­ści._

_–_ Mu­szę naj­pierw spró­bo­wać to­waru, ale kto wie, czy nie wrócę po wię­cej – wy­raź­nie ze mną flir­to­wał.

Spoj­rza­łam na niego spe­szona i szybko otrzą­snę­łam się ze wspo­mnień.

– Oczy­wi­ście, ser­decz­nie za­pra­szam – po­wie­dzia­łam. Mia­łam na­dzieję, że nie prze­sa­dzi­łam z en­tu­zja­zmem.

– Dicte, może za­czniemy od razu dzi­siaj? Wiele osób chce ku­pić lody już te­raz. – Vin­nie we­szła do sklepu i za­trzy­mała się, wi­dząc, że na­dal ob­słu­guję klienta.

– Ja­sne. A dziew­czynki są go­towe?

Wła­ści­wie umó­wi­ły­śmy się na ju­tro, ale lo­dów było prze­cież całe mnó­stwo.

– Za­cznij­cie od razu. Wiele osób je­dzie do Ska­gen wła­śnie dzi­siaj, a w ko­lejne dni bę­dzie ich jesz­cze wię­cej. – Phil­lip jesz­cze nie wy­szedł. Bar­dzo chcia­łam, żeby zo­stał. – No, ja też mu­szę już ru­szać na pół­noc. Po­wo­dze­nia ze sprze­dażą. Zaj­rzę tu znowu któ­re­goś dnia.

– Dzię­kuję, bar­dzo dzię­kuję. – Nie bar­dzo wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć.

_Pro­szę, wróć… wra­caj co­dzien­nie… do końca mo­jego ży­cia_ – wes­tchnęło moje głu­pie serce.

Vin­nie się nie ode­zwała. Prze­no­siła tylko spoj­rze­nie ze mnie na Phil­lipa i od­wrot­nie, a po­tem po­dą­żyła za nim wzro­kiem i ob­ser­wo­wała, jak idzie do sa­mo­chodu.

– Kto… to… był? – Po­wa­chlo­wała dło­nią przed twa­rzą. – Zro­biło się tu­taj ja­koś go­rąco, nie uwa­żasz? Kur­czę, ale cia­cho. Co za ty­łek!

– To pew­nie po­czątki kli­mak­te­rium – rzu­ci­łam sar­ka­stycz­nie.

– Mam trzy­dzie­ści sześć, a nie czter­dzie­ści sześć lat, ale ty – wy­ce­lo­wała we mnie pa­lec – flir­to­wa­łaś so­bie na po­tęgę z tym przy­stoj­nym DILF-em.

– DILF-em? – Nie zna­łam tego słowa.

– _Dad, I’d like to fuck_ – wy­ja­śniła, śmie­jąc się gromko.

– O nie! Na pewno jest żo­naty i ma dzieci, tacy fa­ceci nie są prze­cież sin­glami – jęk­nę­łam zre­zy­gno­wana.

– Miał ob­rączkę? – Vin­nie wska­zała na swój ser­deczny pa­lec.

– Nie, ale można być żo­na­tym i nie no­sić ob­rączki.

Tar­gały mną roz­ma­ite uczu­cia. Nie wie­dzia­łam, co ze sobą po­cząć.

– To on – wy­szep­ta­łam.

– Jaki on? – Vin­nie we­szła za ladę i myła so­bie ręce w umy­walce.

– On, z tam­tego lata…

– Ten on? – za­py­tała, wpa­tru­jąc się we mnie uważ­nie.

– Tak, ten on. – Po­de­szłam do niej i rów­nież umy­łam ręce.

– Dla­czego mu nie po­wie­dzia­łaś? – Vin­nie zro­biła zdzi­wioną minę.

– Bo zro­bi­łoby się nie­zręcz­nie, je­żeli on mnie nie pa­mięta. Był moim pierw­szym, ale ja nie by­łam prze­cież jego pierw­szą. A po­tem już ni­gdy się ze mną nie skon­tak­to­wał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: