Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wycieczka - ucieczka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 grudnia 2019
Ebook
14,99 zł
Audiobook
24,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Wycieczka - ucieczka - ebook

Pod nieobecność rodziców żądne przygód dzieciaki podejmują decyzję o wielkiej rowerowej wyprawie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że w szalonej wycieczce towarzyszy im ich pełna wigoru babcia! Wspólnie przeżyją niesamowite chwile pełne emocji i wyzwań.

Jedna z najbardziej poczytnych autorek XX wieku tym razem kieruje swą powieść do młodzieży. „Wycieczka-ucieczka" została przeniesiona na małe ekrany w 1972 roku przez Jadwigę Kędzierzawską. Pięcioodcinkowy serial był emitowany w niedzielnym Teleranku.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-262-8825-4
Rozmiar pliku: 584 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WYCIECZKA-UCIEZKA

I

Z dołu dochodziło podniecone poszczekiwanie Syfona i odgłosy wesołego szamotania, które towarzyszyły zawsze zakładaniu mu obroży. Następnie kroki babci skierowały się najpierw do kuchni, gdzie nad lodówką wisiała siatka na zakupy, a potem – do wyjścia.

Nadsłuchiwali wstrzymując oddech. Nastąpiło wreszcie trzaśnięcie drzwi, a szczekanie Syfona rozległo się na zewnątrz, przed domem. Rzucili się wszyscy do okna i, gdyby babcia podniosła teraz głowę, zobaczyłaby w nim całą trójkę swoich wnuków: Pawła, Dorotę i Grzesia – śledzących w napięciu każdy jej krok.

Paweł – jako najstarszy – od razu objął komendę. Klepnął Grzesia po plecach.

– Ty stój przy oknie! Babcia lubi się wracać. Zawsze czegoś zapomina.

– Przecież patrzę!

– I teraz szybko! Dorota, na strych po plecak! Ty, nie opuszczając posterunku przy oknie, ściągaj koce paskami. A ja skoczę do lodówki po suszoną kiełbasę i boczek.

– Weź także ser! – zawołała Dorota już ze schodów, wiodących na strych. – Widziałam wczoraj, że babcia kupiła.

– To już zostaw mnie. Od dawna powinnaś być na strychu. Może babcia poszła tylko naprzeciwko do rzeźnika i znowu dziś nic nie załatwimy.

Grześ odwrócił się od okna z triumfującą miną. Wszyscy mieli go za nic, bo był najmłodszy, miał dopiero osiem lat, ale to właśnie on, nie Paweł i nie Dorota, wpadł na to pierwszy.

– Babcia nie poszła do rzeźnika, bo zabrała Syfona, a do rzeźnika wprowadzanie psów wzbronione!

Ale Paweł nie miał zamiaru go podziwiać, nie lubił zbyt mądrych w swoim towarzystwie.

– Rób, co ci kazałem – burknął. – Jak ściągasz ten koc? Kto się będzie ciągnął z takim majdanem?

– O co ci chodzi? I tak przecież trzeba go będzie rozwinąć przed spaniem.

– Jeszcze nie wyruszyliśmy z domu, a ty już myślisz o spaniu.

– Bo spanie najważniejsze! – rozpromienił się Grześ. – Będziemy spali w stodole? Powiedz! Bo ja bym chciał spać w sianie albo w słomie... Albo w koniczynie...

– Uspokój się! Będziemy spać, gdzie nam po drodze wypadnie. Będę ci szukał koniczyny! A teraz trzeba zająć się prowiantem.

Zawartość lodówki nie budziła entuzjazmu. Paweł zabrał cały zapas suszonej kiełbasy, kawałek boczku i – po wahaniu – ser, o którym mówiła Dorota.

– Tej kiełbasy powinno nam wystarczyć na trzy dni – mruknął bez przekonania, napotykając rozczarowane spojrzenie Grzesia. – Za to boczek można cienko kroić na chleb... – Nie skończył, bo na progu stanęła Dorota zdyszana i przejęta.

– Nie ma! Nie ma plecaka!

Chłopcy patrzyli na nią z niedowierzaniem.

– Jak to nie ma?! – zwołał Paweł. – Przecież wisiał na strychu!

– I nie ma! – powtórzyła Dorota z naciskiem. Wiedziała, co oznacza pretensja w głosie Pawła. – Szukałam wszędzie. Pewnie ojciec zabrał.

Paweł wzruszył ramionami

– Po co ojcu plecak? W podróż służbową z plecakiem?

– Może... – odezwał się nieśmiało Grześ – może będzie miał czas na robienie wycieczek...?

– Co ty gadasz za głupstwa?

Dorota usiadła na kocach, których Grześ nie zdążył jeszcze ściągnąć paskami, i wyciągnęła przed siebie swoje długie, trochę za chude nogi. Ale u jedenastoletnich dziewczynek nogi są zawsze trochę za długie i za chude, na to nie ma już rady.

– A po co pojechała z nim mama? – zapytała nagle. Chłopcy wpatrywali się w nią w milczeniu, jakby chcieli policzyć piegi na jej nosie, o których mówiła zawsze, że jest ich trzydzieści siedem. Ale to były tylko przechwałki, w rzeczywistości było ich tylko dwadzieścia.

Paweł nawinął sobie na rękę wianuszek myśliwskich kiełbasek. Usiłował nadać głosowi zwyczajne brzmienie, ale wyszło to niepewnie:

– To ładnie ze strony mamy, że chciała ojcu towarzyszyć. – Czekał na potwierdzenie ze strony Doroty i Grzesia. – No, chyba ładnie?! – krzyknął.

– Ładnie – powtórzył cicho Grześ.

Milczeli, nie patrząc na siebie. Nie było już tak, jak przed chwilą. Na pewno nie było tak, jak przed chwilą – niepotrzebnie myśleli o tym plecaku ojca, wiszącym zawsze na strychu, ostatecznie mogli zapakować prowianty w co innego.

– Już wiem – zawołał Grześ. – Weźmiemy zieloną torbę mamy.

Paweł zrobił minę, jakby był niezadowolony z pomysłu.

– To tyją będziesz targał!

– Można ją przypiąć do ramy roweru.

– No, dobrze. Gdzie jest ta torba? I prędzej! Musimy być spakowani, zanim babcia wróci.

– Poczekaj – zamruczała Dorota do połowy zanurzona w szafie. – Zawsze leżała na dolnej półce...

– Kto?

– Co! Torba! Nie ma jej tutaj. – Poszukaj dobrze!

– Nigdy mi nie wierzysz. Zobacz sam – pusta półka.

– I trampki mamy tu były – zawołał Grześ. – I skafander!

– Cicho bądź! – krzyknął Paweł, ale zaraz spuścił z tonu. Teraz on usiadł na kocach i wyciągnął przed siebie nogi. – Ja od początku się tego domyślałem.

– Czego? – zapytała Dorota.

– Że oni to wcześniej wymyślili.

– Co wymyślili wcześniej? Mów po ludzku!

– Wycieczkę! Wycieczkę-ucieczkę. Tylko we dwoje. Bez nas.

– To dlatego, że byliśmy tak nieznośni zeszłego roku – powiedziała cicho Dorota.

– Ja? – poczerwieniał Paweł. – To wy obydwoje wciąż chcieliście pić albo jeść, albo spać w najmniej odpowiednich momentach. I Grzesia wciąż bolał brzuch.

– Bo jadłem zielone jabłka – przyznał się Grześ ze skruchą.

– Widzisz! A nad jeziorem we Wdzydzach wciąż chciałeś się kąpać w niedozwolonym miejscu.

– Bo ty się tam kąpałeś.

– Ja to co innego – ja umiem pływać.

– Ale tam nikomu nie było wolno się kąpać – wmieszała się Dorota. – Nikomu! I tata wciąż na nas krzyczał. I mama się denerwowała.

– Mama się wciąż denerwuje – powiedział Paweł.

– Bo pracuje za dużo – powiedziała Dorota. – A wtedy jeszcze zastępowała jakąś panią która miała chore dziecko.

– Teraz też jakąś zastępowała – zawołał Grześ i, choć sytuacja była niewesoła, dodał z dumą: – Bo nasza mama ma już duże dzieci i może zastępować te panie, które mają małe – prawda?

– Tak – mruknął Paweł – i pewnie dlatego jest taka przepracowana i nerwowa.

– Ale jak my byliśmy mali i chorowaliśmy często, to inne panie zastępowały naszą mamę – zamyśliła się Dorota. I uśmiechnęła się zaraz. – Niech mama sobie dobrze wypocznie na tej wycieczce-ucieczce!

– I tata też! – zawołał Grześ. – I tata też!

Tylko Paweł miał wciąż ponurą minę.

– Ale co zrobimy z prowiantami? Nie mamy ani plecaka, ani torby.

– Ale mamy za to o jeden rower za dużo – wtrąciła Dorota.

– Jak to – za dużo?

– Zwyczajnie – za dużo. Nas jest troje, a na strychu stoją cztery rowery.

– Przecież wczoraj były trzy.

– A dzisiaj stoją cztery!

– Niemożliwe!

– Znowu mi nie wierzysz. Idź sam i zobacz. Przybyła stara damka.

– Damka?

– Damka!

– Opowiadasz jakieś bajdy. Skąd mogła się wziąć na naszym strychu stara damka?

Dorota poczerwieniała ze złości.

– Mówię ci, idź i zobacz!

Paweł umilkł na długą chwilę. Zdjął z ręki wianuszek kiełbasek. Potem zaczął cicho gwizdać.

– Szkoda, że nie podrzucił nam ktoś starego samochodu – mruknął wreszcie.

– Co by nam z tego przyszło? – roześmiał się Grześ.

– I tak nikt nie umie prowadzić.

– Ja nie umiem?! – zaperzył się Paweł. – Nie jeździłem z Witkiem?

Grześ gwizdnął przez swoją dziurę w zębach, która od miesiąca była nadzieją na nowy, prawdziwy siekacz – „jedynkę”, jak mówiła pani dentystka. Zanim jednak wyrośnie, próżnia na jego miejscu służyła do wszystkich parskań i poświstów, jak w tej chwili.

– Jeździłeś! Raz ci się udało!

– Raz?! – zaperzał się coraz bardziej Paweł. Cierpiał na przerost ambicji, a to stwarza zawsze więcej okazji do zdenerwowania niż do radości.

– Pewnie, że raz.

– Przestańcie się kłócić! – zawołała Dorota. Uwielbiała godzić braci, zawsze używała sobie wtedy na jednym i na drugim. – Paweł, ustąp Grzesiowi. Powinieneś zrozumieć, że w jego wieku on musi być nieznośny. Jeździłeś czy nie jeździłeś – wszystko jedno. I tak nie masz prawa jazdy.

– No, nie mam... Ale na razie obejdę się bez niego. I tak niedługo będę jeździł autostopem. Rower zostawię dzieciom.

To Dorotę dotknęło. Musiało ją dotknąć – nie wytyka się nikomu lat!

– Jesteś starszy o ten głupi rok i od razu tak się stawiasz!

– Właśnie! – wyseplenił Grześ.

– Wcale się nie stawiam – mówię, jak jest. Wy sobie jeszcze na autostop poczekacie.

– No, to poczekamy! – wrzasnął Grześ, już czerwony na twarzy, już ze łzami w oczach. – I tak wolę własny rower niż cudzy samochód.

– Aha – wolisz! – roześmiał się Paweł.

– Wolę! Wolę! – powtarzał Grześ.

– Daj spokój – odezwała się Dorota z okrutną, jak jej się wydawało, pobłażliwością w głosie. – Ustąp mu, on jest starszy.

– To on mnie powinien ustąpić!

– Powinien, ale nie ustąpi.

– Doroto, przestań! Mówię ci, przestań!

Było zbyt głośno, żeby usłyszeć trzaśnięcie drzwi na dole i kroki babci. Dopiero kiedy Syfon zziajany, z bezmiernie szczęśliwym pyskiem między rozkołysanymi uszami, zjawił się na progu – umilkli od razu i patrzyli na siebie przerażonymi oczyma.

– Babcia wróciła! – szepnął Paweł. – I znowu nic nie przygotowaliśmy. Plecaka nie ma ani torby... Ech, z wami to zawsze tak.

– Tak samo, jak z tobą! Ty też musisz zapakować w coś swoje graty!

– Przestańcie się wreszcie kłócić! – zawołała Dorota szeptem. – Babcia usłyszy i dopiero będziemy mieli wycieczkę. Schowajcie te koce! I jedzenie!

Ale już było za późno. Poprzedzana przez Syfona – który już dwa razy był na dole, rozdarty uczuciowo między babcią i dziećmi, niezdecydowany kogo bardziej należy w tej chwili obskakiwać – stanęła na progu babcia, a w ręku trzymała coś, co wprawiło dzieci w osłupienie.

– No, co tak patrzycie?

– Co... co babcia przyniosła?

– Plecaki. Przecież nie macie w co pakować kiełbasy, boczku... O, i ser tutaj widzę. Jak można wybierać się na wycieczkę--ucieczkę bez podstawowego ekwipunku?

Paweł wreszcie odzyskał głos:

– Skąd babcia wie, że my... Babcia pokiwała głową.

– Widziałam już w swoim życiu nie takich konspiratorów.

– Pewnie Dorota się wygadała. Z babami zawsze tak. Język za długi...

– Akurat nie Dorota i nie Grześ – tylko ty.

– Ja?! – Paweł poczerwieniał aż po uszy.

– Ty, oczywiście – uśmiechnęła się babcia. – Nawet Syfon zaczynał się już czegoś domyślać z tych twoich „znaczących” spojrzeń i władczych pomrukiwań przyszłego wodza wyprawy. Tylko – po co ta tajemnica?

Paweł usiłował nie patrzeć na nikogo.

– No... bo myśleliśmy, że babcia nam nie pozwoli...

– Pewnie, że nie pozwolę – powiedziała babcia surowo. – Ojciec i matka zostawili was pod moją opieką. Ledwo się drzwi za nimi zamknęły – od razu urządzacie mi taką historię.

Dorota złożyła błagalnie dłonie.

– Ale nam się nic nie stanie. Babciu! Jesteśmy dobrze przygotowani.

Babcia przesunęła nogą leżące na podłodze koce, wzięła w dwa palce zwój myśliwskich kiełbasek. Syfon od razu do nich podskoczył, ale podniosła dłoń do góry.

– Właśnie widzę, jak jesteście dobrze przygotowani. Głupich plecaków nie macie.

– A dla kogo ten czwarty plecak? – zapytał nagle Grześ.

Zapadła cisza, w której słychać było tylko dyszenie Syfona, wpatrującego się w zwój kiełbasek. I wtedy babcia spokojnie odpowiedziała:

– Ma się rozumieć, że dla mnie.

Zawołali chórem:

– Dla babci?!

– A dla kogo? – babcia usiadła na kocach, rzuciła na ziemię plecaki. – Przecież jadę z wami.

Znów chórem:

– Babcia?!

– Ach, to ta stara damka... – uderzył się w czoło Paweł.

– Moja! – potwierdziła babcia z dumą i poprawiła się na kocach. – Trzymałam ją dotąd u mojej przyjaciółki ze szkolnych lat, z którą w każdą niedzielę urządzamy sobie wycieczkę za miasto. Ona jest także babką ale jej wnuki nie uważają jej za... zabytek.

– Ależ my... – szepnął Paweł.

– Cicho! – zawołała babcia i groźnie zmarszczyła brwi, ale nawet Syfon wiedział, że nie jest zła i nie należy chować się pod krzesło. – Cicho! Ile ja mam lat, jak myślicie?

Znowu zapadła cisza, w której było tylko słychać dyszenie Syfona i poświstywanie Grzesia przez dziurę w zębach.

– Sto?! – podniosła głos babcia.

Nikt się nie odezwał, Grześ nawet zamknął usta z przejęcia, tak że i poświstywania przez dziurę w zębach nie było już słychać.

– Może więcej? – dopytywała się babcia, nie zdejmując z twarzy wnuków groźnego spojrzenia. I nagle ogarnęło ją zniechęcenie. – Ech, jeśli nawet powiem, że tylko pół setki, to i tak wydam wam się stara, jak kościół Marii Panny albo Złota Brama...

Dzieci usiłowały sobie szybko przypomnieć, kiedy wybudowano kościół Marii Panny, najstarszy kościół w Gdańsku, ba, nie tylko w Gdańsku, w całej północnej Europie. I o Złotej Bramie słyszały; wiedziały, że otwiera Drogę Królewską, że przez nią zawsze królowie polscy wjeżdżali do Gdańska – ale, jak na złość, nie pamiętały, kiedy ją wybudowano. Babcia nie miała jednak wcale ochoty pytać ich o to. Podniosła się z koców, zebrała plecaki.

– Ale na wycieczkę z wami pojadę!

– Babciu... – zaczął Paweł.

– Ani słowa! – babcia zmarszczyła znowu brwi. – Samych was nie puszczę! – Szła ku drzwiom, ale zatrzymała się przed progiem. Zdjęła okulary i zaczęła je przecierać kawałkiem irchy, którą zawsze nosiła przy sobie. – A mnie – powiedziała nagle bardzo cicho – mnie... to się już od życia nic nie należy...?

Grześ od razu był przy niej, wisiał na szyi, całował.

– Hurra!!! Babcia jedzie z nami!

– Babcia jedzie z nami! – powtórzyła Dorota. Tylko Paweł nie był jeszcze pewien, czy należy się cieszyć.

–Wobec tego – zapytał – kto teraz będzie kapitanem drużyny?

– Oczywiście babcia! – krzyknął Grześ.

Babcia poprawiła włosy, które źle znosiły żywiołowość uścisków Grzesia. Uśmiechnęła się.

– Ja was pogodzę. Kapitanem będzie ten, kto faktycznie prowadzi grupę, kto zawsze jest na przedzie.

– To jednak ja! – rozpogodził się Paweł.

– Ale przed twoim rowerem biegnie... Syfon.

– Więc co z tego?

Babcia uśmiechnęła się jeszcze pogodniej.

– Kapitanem drużyny będzie Syfon. I tak nie ma go z kim zostawić i musimy go zabrać ze sobą. Syfon!

Syfon przysiadł na tylnych łapach od razu zachwycony zainteresowaniem dla jego osoby. Oczy mu zabłysły, uszy się rozkołysały, ogon bił o podłogę.

– Syfon! – powtórzyła babcia. – Siedź i słuchaj: jedziesz, a właściwie idziesz, albo jeszcze lepiej, biegniesz z nami na wycieczkę. A ponieważ ludzie łatwo kłócą się ze sobą i będą sobie wzajemnie zazdrościć godności kapitana – kapitanem drużyny zostaniesz ty. Musisz zrozumieć, że to wielkie wyróżnienie – jeszcze nigdy żaden cocker-spaniel nie był kapitanem. Więc koniec z zatrzymywaniem się przy śmietnikach, koniec z gonieniem kotów i straszeniem kur. Musisz się zachowywać poważnie i nie dawać złego przykładu.

– Komu? – chrząknął Paweł.

– Tak ogólnie – uśmiechnęła się jeszcze pogodniej babcia. – Zrozumiałeś, Syfon? Obdarzamy cię wielkim zaufaniem, nie możesz tego zmarnować.

Syfon nie mógł zostawić tak długiej przemowy bez odpowiedzi. Od dłuższego czasu usiłował wszczekać się w słowa swojej pani i wreszcie mu się to udało.

Babcia położyła mu dłoń na kudłatym łbie.

– W porządku, tak? Uważasz, że całe to gadanie jest niepotrzebne? To są dla ciebie sprawy oczywiste, zgoda! Dobrze, że nie musimy strzępić sobie języków na ten temat. A teraz do plecaków i rowerów! Pakować rzeczy i opatrywać sprzęt!

– Kiedy wyjeżdżamy? – zapytała Dorota.

–Jutro o świcie!

– Dlaczego o świcie? – zaseplenił Grześ z rozczarowaniem. Babcia podniosła w górę plecaki, zakołysała nimi nad głową:

– Bo każda prawdziwa wycieczka zaczyna się o świcie! Nie może być inaczej.

II

Dzień był piękny, prawdziwie letni, wyzłocony słońcem, pachnący ciepłym wiatrem, który rozwiewał uszy Syfona, który bawił się uszami Syfona, biegnącego przed rowerami, jak wymagała tego jego zaszczytna funkcja.

Do Wejherowa przyjechali z Gdańska kolejką elektryczną żeby uniknąć zatłoczonych pojazdami ulic Trójmiasta. Babcia mówiła, że głównie chodzi jej o psa. Trudno byłoby jechać na rowerze i trzymać psa na smyczy, a bez smyczy psy – także dla ich własnego bezpieczeństwa – nie powinny biegać po mieście.

Ten argument wszystkich przekonał. Babcia uśmiechała się w duchu. Wyobrażała sobie, co by to był za bunt, gdyby powiedziała, że także chodzi jej o dzieci. Ale nie powiedziała tego, a cała trójka z ochotą zrezygnowała z jazdy przez Wrzeszcz, Sopot i Gdynię, poświęcając się dla Syfona, który był przecież oczkiem w głowie całego domu. „Wychowaliśmy go od szczeniaka!” – mówił Grześ z dumą do kolegów, gdy zachwycali się Syfonem i zawsze wszyscy od razu chcieli go głaskać.

„Babcia też nas pewnie dlatego kocha” – odkrył któregoś dnia, gramoląc się na kolana babki – „bo wychowała nas od szczeniaka”. „Tak, pewnie dlatego – odpowiadała babcia. – Ten powód jest najważniejszy”.

A więc dzień był piękny, wymarzony dzień na wycieczkę rowerem z plecakami, psem i bardzo fajną babcią na starej damce. Pedałowali już od wielu godzin, na razie nie wyjmując jeszcze mapy z plecaka, nie zwracając uwagi na tablice przy szosie i drogowskazy. Teraz chodziło tylko o to, żeby było zielono, leśnie i wiejsko, żeby jechać naprzód, tam gdzie koła poniosą gdzie się jeszcze nie było.

– Może coś zaśpiewamy? – zaproponowała babcia.

– Ale co?

– Jakąś wycieczkową piosenkę.

– „Płonie ognisko w lesie” – zawołał Grześ.

– Ognisko w lesie nie powinno płonąć.

– Ale to harcerska piosenka.

– Nic nie szkodzi. Na mój rozum – powiedziała babcia – ognisko w lesie nie powinno płonąć. Jest wiele miejsc bardziej odpowiednich do palenia ognisk niż las. A nie znacie żadnej piosenki o rowerach?

– Ja nie znam – krzyknął Paweł, który jechał najdalej od babci.

– Ani ja! – zawołała Dorota.

– Ja też nie – wyseplenił Grześ.

– Wobec tego – ja wam zaśpiewam piosenkę, którą ułożyłyśmy z moją koleżanką.

– Z tą drugą babcią?

– Z tą drugą babcią, której wnuki nie uważają za zabytek. Chciałyśmy sobie coś śpiewać podczas naszych rowerowych wycieczek, a nie znałyśmy odpowiedniej piosenki. Musiałyśmy więc same ją ułożyć.

Kiedy ciągnie cię droga,

gdy coś naprzód cię gna

– kółka mogą być cztery,

kółka mogą być dwa.

Wszystkie ṗrzecież się kręcą,

wszystkie pędzą przez świat

– mogą zatem być cztery,

mogą także być dwa.

_–_ W dechę! – zawołał Grześ.

A babcia śpiewała dalej:

Na tę sprawę kółkową

każdy pogląd swój ma

– jedni wolą mieć cztery,

drudzy wolą mieć dwa.

_–_ Drudzy wolą mieć dwa! – powtórzyły dzieci.

Babcia nacisnęła pedały swojej starej damki i jechała teraz na samym przedzie, tuż za Syfonem.

Bo autostrad się ściele aksamit

pod czterema i dwoma kółkami.

I tak samo horyzont cię wola

czy masz cztery, czy tylko dwa koła...

Gdy więc ciągnie cię droga,

gdy coś naprzód cię gna

kółka mogą być cztery,

kólka mogą być dwa.

– Kółka mogą być dwa! – zawołali chórem, a Syfon się rozszczekał, bo choć odbywał wycieczkę na swoich łapach, wolał zawsze dwa kółka od czterech. Czterech nie można przede wszystkim dogonić, a nawet jeśli obracają się powoli i zrównają się z łapami psa, to i tak nie powiewają nigdy nad nimi nogawki od spodni, ku którym tak miło podskoczyć.

– Prowadź, Syfon! Prowadź! – zawołała babcia, pedałując coraz szybciej.

– Do kiosku z lodami! – zaseplenił Grześ. – Strasznie gorąco!

Paweł się roześmiał.

– Właśnie czekają na ciebie lody – zaraz tam, w lasku. Albo w tej kopicy siana.

– W ostateczności – posmutniał Grześ – mogłoby być kwaśne mleko.

– Wiesz co? – Dorota podjechała do niego. – Zapytamy tych krów na łące.

– O co, o co zapytamy?

– Czy która nie daje przypadkiem kwaśnego mleka!

– Babciu! – rozdarł się Grześ na całą drogę. – Oni mi wciąż dokuczają.

– Nie przejmuj się. To minie. Przyjdzie czas, kiedy nie będą przy każdej okazji się chwalić, że są starsi od ciebie.

– Kiedy to będzie?

– Niedługo. Przekonasz się, że niedługo. Nawet się nie obejrzysz.

– Zdaje się, że widać jakąś wieś – zawołał Paweł.

Babcia przyhamowała.

– Zrobimy mały postój. Czy ta uciecha na widok wsi oznacza, że wszyscy chcą pić albo jeść?

– Jedno i drugie – uśmiechnęła się Dorota.

Grześ zsiadł z roweru i zdejmował już swój plecak.

– Chyba wycieczki robi się po to, żeby jeść po drodze.

Babcia wzniosła oczy do nieba.

– Ładnie byście wyglądali z takim wyobrażeniem o podstawowych celach turystyki, gdyby mnie tu nie było. Jak się przedstawia wasza kasa spiskowa?

– Mamy sto osiemdziesiąt złotych – powiedział Paweł z dumą.

– To jest chyba kasa spiskowa na dietę-cud – powiedziała babcia – a nie na porządne odżywianie podczas wycieczki-ucieczki. Przejedlibyście ją w dwa dni. I co dalej?

– Mamy jeszcze suchy prowiant – wtrącił Paweł.

– No więc – w trzy dni. I co dalej?

– Wrócilibyśmy do domu – szepnął Grześ.

– Po trzech dniach?

– A co? – Grześ już zawisł babci na szyi. – Babcia by się nie cieszyła?

– Na pewno bym się cieszyła. Ale zdziwiłabym się także. Ja na waszym miejscu, gdybym na przykład uciekała z domu – musiałabym to przedtem dokładnie przemyśleć.

Paweł westchnął.

– Babciu!

– Przede wszystkim – mówiła dalej babcia – musiałabym wiedzieć, dlaczego to robię.

– No, bo... – plątał się Paweł.

– Bo co? – babcia uderzyła go w plecy. – Wal, śmiało! Koledzy, jeżdżący razem na rowerach, nie powinni mieć przed sobą tajemnic.

– Ostatecznie – Paweł podniósł wreszcie głowę, oczy mu zabłysły – ostatecznie ma się prawo pragnąć, żeby raz w życiu było inaczej.

– Co – inaczej?

Paweł także zrzucił już swój plecak, szarpnął paskami.

– Wszystko!

– Hm – zadumała się babcia. – To duże marzenie! Sprawdź, czy ci dętki nie siadły. Pod takim marzeniem mogłoby się ugiąć nie wiadomo co.

– Niech babcia ze mnie nie żartuje – Paweł poczerwieniał jak burak. W oczach zaświeciły mu łzy.

Babcia przestraszyła się, że Paweł rozpłacze się ze złości.

– Skądże znowu – powiedziała prędko. – Nie żartuje się z kumpla, który nagle ma ochotę się zwierzyć. To nie w moim stylu. – Babcia oparła swój rower o sosnę, rosnącą na brzegu małego zagajnika. Usiadła pod nią: – Czy ty myślisz, że tylko tobie się marzy, żeby raz przeżyć coś innego? Ze mnie to nie napada? Albo ojca? Czy matkę? Każdy ma swoje „inaczej”, które mu się kłania co dzień na ulicy, gdy na przykład nie ma się zbyt wielkiej ochoty iść do szkoły albo do pracy, albo po zakupy. Nawet Syfon ma coś takiego. Przyjrzyj mu się czasem, gdy nie pozwalamy mu się włóczyć. Zwala się na swoje posłanie w przedpokoju, najpierw się buntuje, potem zasypia... I jakie ma sny? Łapy mu drżą zęby klapią. Na pewno marzy mu się we śnie, że jednak udało mu się smyrgnąć koło nóg, gdy ktoś otworzył drzwi, nie podejrzewając jego zamiarów – i oto ma swoje „inaczej”.

– Co też babcia?

– Nie obrażaj się – ostatecznie Syfon to kapitan naszej drużyny. Dlaczego mielibyśmy odmawiać mu prawa do uczuć, jak stwierdziliśmy, dość powszechnych? Chodzi więc właściwie o to, co z sobą niesie to „inaczej”. Czy to jest „inaczej” na lepsze, czy na gorsze. Bo nie warto chyba marzyć o czymś gorszym, prawda?

– Ja marzę o jajecznicy z pomidorami – westchnął Grześ. – Może dostaniemy pomidory w tej wsi?

– Nie podsłuchuj, co mówią starsi – burknął Paweł.

– Babciu, on mi znowu dogryza!

– Już ci mówiłam, że to minie.

– Czy pojedziemy wreszcie do tej wsi? – odezwała się z pretensją Dorota.

Babcia przyjrzała się spod okularów całej trójce.

– Skoro wszyscy spiskowcy marzą o jedzeniu...

– Oj, niech już babcia nam nie dokucza.

– Co za posądzenie? Skoro weszłam w spółkę z wami, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko entuzjazmować się waszym pomysłem. Tylko – czy nie uważacie, że najpierw trzeba chyba zjeść zapasy zabrane z domu?

– Od razu wszystko? – przeraził się Grześ. – Ja już jedną „myśliwską” zjadłem.

– Ale jest jeszcze dwa kilo kiełbasek, kilo boczku, pół kilo sera – to nie żarty, każdy musi się poświęcić. A potem trzeba się rozejrzeć za noclegiem.

– Babcia się zmęczyła – powiedział Paweł z nadmierną troskliwością. – Nie powinna była babcia jednak się wybierać...

– Nie gadaj bzdur! – babcia wetknęła mu w rękę potężną kanapkę z boczkiem. – Sam masz język na brodzie. Od dawna marzyłam o takiej wyprawie. Co ty sobie myślisz – tylko garnki i garnki. Wprawdzie nie grozi ci to, żebyś miał kiedyś zostać babką, ale przestrzegam cię przed takim losem. Na czym to stanęliśmy? Aha! Inaczej!

Paweł westchnął i nieznacznie wzniósł oczy do nieba.

– Oczywiście, babciu, że zawsze „inaczej” na lepsze!

– A jesteś taki pewny, że wiesz, co jest lepsze?

– No, przecież... – zająknął się Paweł – to proste...

– Twarda ta kiełbasa – mruknęła babcia. – Proste?

– Wydaje mi się, że...

Babcia podniosła w górę kiełbaskę i pogroziła mu surowo.

– Właśnie – wydaje ci się! Wielu dorosłym również nieraz się wydaje. Że wiedzą co jest lepsze. Ale nie martw się, my mamy dokonać wyboru w zupełnie małej sprawie. Są wakacje, uciekliśmy z domu i chcemy mieć z tego jak najwięcej przyjemności. Co proponujesz?

– Dlaczego babcia mnie pyta? – Paweł wzruszył ramionami. – Kapitanem drużyny jest Syfon.

Babcia uśmiechnęła się leciutko.

– Ale to cię chyba nie zwalnia od myślenia? Syfon byłby tym niemile zaskoczony – żaden dowódca czy zwierzchnik nie lubi mieć do czynienia z niemyślącymi podwładnymi. Prawda, Syfon?

Syfon zwykł odpowiadać, gdy ktoś zwracał się do niego z pytaniem. I tym razem nie pożałował szczeknięcia.

– Pytam po raz drugi – co proponujesz? – babcia gryzła swoją kiełbaskę, nie spuszczając oczu z Pawła.

Chrząknął. Trącił nogą jakiś kamień.

– Co tu jeszcze trzeba proponować? Jedziemy, zwiedzamy okolicę, jemy i śpimy po drodze.

Babcia nie przełknęła nadgryzionego kęsa.

– I już?!

– I już. Co by babcia jeszcze chciała. Zwyczajnie!

– No, więc – albo inaczej, albo zwyczajnie. Nic nie rozumiem. Przyznam ci się, że mnie nie opłacałoby się tylko po to uciekać z domu.

– Zwyczajnie – powtórzył Paweł. – Jak na ucieczce.

– Jak na ucieczce?

– Nigdy nie robi się w takich wypadkach nadzwyczajnych planów.

– Właśnie widzę – mruknęła babcia.

– Programy są w domu – ciągnął Paweł. – I w szkole. A na ucieczce panuje swoboda. Robi się tylko to, na co ma się ochotę.

– Prima! – zawołała babcia.

– Co babcia powiedziała?

– Że – prima! Odpowiada mi to. Teraz na przykład powinnam popedałować do wsi i zatroszczyć się o nocleg dla was i dla siebie. Ale mam ochotę zdrzemnąć się po jedzeniu – a wy zrobicie to za mnie.

– My? – szepnął Paweł zaskoczony.

– Wy. A ja się prześpię trochę w tym zagajniku. Paweł nie ruszał się z miejsca, Dorota i Grześ patrzyli na niego wyczekująco.

– Potem będzie babcia niezadowolona – szepnął.

– Nie bój się – nie mam za dużych wymagań. Tylko żebyście mnie tu znaleźli!

– Znajdziemy na pewno! – zawołała Dorota.

Grześ podniósł z ziemi kilka kamyków i suchych gałązek.

– Będziemy znaczyć drogę do babci;

– Syfon trafi tutaj i bez znaków.

Syfon, jakby chciał potwierdzić te słowa, łasił się do babci w podskokach i przysiadach, wachlował ją swoimi długimi uszami, usiłował wgramolić się na kolana. Gdy dzieci dosiadły rowerów, stanął bezradny i niezdecydowany: i chciałby pobiec za nimi, i chciałby tu zostać. Babcia zrozumiała, że do niej należy skrócenie tej rozterki.

– Biegnij, Syfon! – powiedziała. – Biegnij!

Syfon zakołysał ogonem i rzucił się za rowerami, aż siwe obłoczki kurzu wzbiły się spod jego łap.

Jechali przez chwilę wzdłuż zagajnika. Paweł przyhamował. Dorota i Grześ odwrócili ku niemu głowy.

– Właściwie... – bąknął Paweł – do czego ja wam jestem potrzebny? Znajdziecie nocleg i beze mnie. Poczekam tu na was pod tą sosną.

– Ale babcia kazała nam wszystkim... – zaczął Grześ.

– Chyba nie wygadacie się przed babką jak smarkacze.

– Nie wygadamy się – odburknęła Dorota, naciskając pedał. – Grzesiu!

– Co?

– Ciekawa jestem, na kogo my moglibyśmy to zwalić? Chyba na Syfona – ale to niepewne.

– Dlaczego niepewne?

– Mógłby na przykład znaleźć nocleg w psiej budzie.

– To byłoby fajnie! – zawołał Grześ.

– Wyobrażam sobie, jak fajnie! Usłyszelibyśmy od babci!

Paweł oparł rower o sosnę, rzucił plecak po drugiej stronie pnia i wyciągnął się na trawie. „Chyba zdążę się przespać – pomyślał – zanim ta smarkateria wróci”.

Ptaki śpiewały w wysokich gałęziach drzew, cały las rozbrzmiewał ich głosami. Były to trele i gwizdy, cichutkie kląskania, żartobliwe nawoływania, może kłótnie... „Nie – pomyślał – ptaki nie powinny się kłócić. Mają tyle powietrza, tyle słońca...” Urwała mu się jakoś ta myśl, spłoszona inną już nie o ptakach, ale z myśli o ptakach wypływającą. Zmienił pozycję, plecak zaczął go nagle uwierać w szyję, a pod grzbietem znalazły się dwie szyszki. Ułożył się na boku i przymknął oczy. Ptaki wciąż śpiewały, gwizdały, nawoływały się i szeptały wśród gałęzi.

Nagle w tę wrzawę wdarł się jakiś obcy odgłos, także gwizdanie, zbliżone do ptasiego – ale jednak inne, zupełnie inne.

Paweł usiadł, nadsłuchując.

Krzaki jałowca, rosnące opodal, najpierw poruszyły się nieznacznie, a potem zakołysały się gwałtownie i w ich zielonej ramie ukazała się rozczochrana głowa. Spod przydługiej grzywki, w której tkwiło igliwie i połamane gałązki jałowca, patrzyły na Pawła zdumione oczy.

– Cześć! Masz co zapalić?

– Cześć! – wyjąkał Paweł. – Nie mam. Nie palę... Przybysz ziewnął.

– Marnie. Od wczoraj nie miałem nic w gębie. – Wygramolił się z krzaków, przysiadł na piętach. Miał kraciastą koszulę z poobrywanymi guzikami przy rękawach i krótkie spodnie z zielonego płótna, spod których wystawały pozbijane kolana. Teraz budził bardziej współczucie niż grozę. Paweł sięgnął do plecaka.

– Mogę cię najwyżej poczęstować suchą kiełbasą. Nawet będę ci wdzięczny, jak zjesz.

– Zjem – ożywił się. – Dlaczego nie? – wyciągnął rękę i ruchliwymi palcami uchwycił kanapkę. – Świetna kiełbasa! – zamruczał. – Co tu robisz, sam przy drodze?

– Czekam na kogoś, kto ma mi załatwić nocleg. Młody człowiek z igliwiem we włosach pokiwał głową, pełen zrozumienia.

– Tak, z noclegami najgorzej. Ostrzegały mnie chłopaki w zakładzie...

– W jakim zakładzie? – szepnął Paweł.

Przybysz machnął ręką.

– Czy to nie wszystko jedno, w jakim? Właśnie z niego prysnąłem.

–Jak to – pry... prysnąłeś? – zakrztusił się Paweł. Zawiązał plecak, usiadł na nim. – Czy... czy to znaczy, że... musiałeś tam... przebywać?

Chłopak kończył kanapkę, odgryzając z niej ogromne kęsy.

– Tak mniej więcej można by to określić. Ale przecież są wakacje.

– Właśnie! – uśmiechnął się Paweł z nadzieją.

– No, więc wziąłem sobie urlop.

– Sam...? – chrząknął Paweł. – Sam sobie wziąłeś...?

Rozczochrany chłopak przełknął ostatni kawałek kanapki. Uśmiechnął się.

– Mała nieformalność w tym jest, ale jak nie można było inaczej...?

– Kiedy prysn... kiedy wziąłeś sobie ten urlop?

– Wczoraj rano. Trzeba trochę świata zobaczyć. Paweł zakręcił się niespokojnie na swoim plecaku:

– Ale po wakacjach... tam wrócisz...? Chłopak rozglądał się po drzewach.

– Zobaczy się. Nie masz czego do popicia? Cholernie sucha ta twoja sucha kiełbasa.

Paweł z wahaniem sięgnął do plecaka.

– Mam herbatę.

– Dobra, dawaj.

– Z sokiem malinowym. Moja babka mówi, że nic tak nie gasi pragnienia.

– Twoja babka?

– Tak.

– Wziąłeś ze sobą babkę?

– Musiałem – westchnął Paweł.

– A gdzie ona teraz jest?

– Śpi w zagajniku.

– Tutaj?

– Ciiicho! Bo, zdaje się, że już nie śpi i idzie do nas. W rozchylonych gałęziach niskich świerków ukazała się zdumiona twarz babci.

– Paweł! – zawołała. – To ty? Słyszałam, że tu ktoś rozmawia.

– To ja... – szepnął Paweł.

– A Dorota i Grześ?

– Posłałem ich... posłałem ich na poszukiwanie noclegu...

– Nie pojechałeś z nimi?

– Mogą to sami załatwić – bąknął Paweł.

– Mogą to sami załatwić... – powtórzyła babcia. I spytała po chwili: – A z kim ty rozmawiasz?

– Powiedz, że spotkałeś kolegę – szepnął chłopak w kraciastej koszuli.

– Widzi przecież babcia, że spotkałem kolegę – powtórzył Paweł.

Babcia nigdy jeszcze nie była niegrzeczna wobec kolegów swoich wnuków. I tym razem zdobyła się na uśmiech.

– To miło tak niespodziewanie kogoś spotkać...

– Zupełnie... zupełnie niespodziewanie – bąknął niewyraźnie Paweł.

– Jak kolega ma na imię? – dopytywała się babcia. – Nigdy go do nas nie przyprowadzałeś...

– Bo to kolega... z siatkówki! – zawołał Paweł uszczęśliwiony, że wreszcie przyszedł mu jakiś pomysł do głowy. I szturchnął chłopaka pod żebro, szepcząc: – Jak ci na imię?

Chłopak jeszcze raz poprawił włosy. Uśmiechnął się.

– Słowik. Nazywają mnie – Słowik.

– Jak? – spytał Paweł ze zdziwieniem.

– Słowik. Słyszałeś, jak gwiżdżę.

Babcia za bardzo była zajęta niepokojem o Grzesia i Dorotę, żeby zwrócić na to uwagę.

– Bardzo, bardzo miły chłopiec – powiedziała uprzejmie. – I też jest na ucieczce?

– Na czym... proszę pani? – zakrztusił się Słowik. – Na ucieczce.

– Coś w tym guście – mruknął Paweł.

– No, to spotkaliśmy się, jak w korcu maku – westchnęła babcia.

W oddali rozległo się szczekanie psa.

– Syfon! – babcia wybiegła na drogę.

Dwa rowery i cztery łapy psa wzniecały tuman kurzu, który zbliżał się do zagajnika.

– Kiedy ciągnie cię droga – śpiewał Grześ – gdy coś naprzód cię gna – przyłączyła się Dorota.

– Kółka mogą być cztery, kółka mogą być dwa – dokończyła babcia. – Macie nocleg?

Dorota zeskoczyła z siodełka. Patrzyła zdumiona na Słowika. Grześ również nie spuszczał z niego oczu.

– To kolega Pawła – Słowik – powiedziała babcia. – Macie nocleg?

– Niezupełnie. Ale wiemy już, gdzie się udać.

– To dlaczego od razu tam nie pojechaliście?

– Bo to daleko. Za wsią. Pod tym laskiem na wzgórzu.

– Gospodarz nazywa się Paciorek – zawołał Grześ. – Paciorek! I przyjmuje na nocleg.

Słowik wziął Pawła za łokieć.

– Co to za dzieciarnia?

Paweł odprowadził go trochę na bok, ściszył głos:

– To moja siostra i brat. I pies Syfon. Teraz wszystkich ci już przedstawiłem, ale mimo to – spływaj! I to szybko!

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: