Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyspy (bardzo) Owcze. Gawęda północnoatlantycka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
59,99

Wyspy (bardzo) Owcze. Gawęda północnoatlantycka - ebook

Czy kiedykolwiek wyobrażaliście sobie życie w miejscu otoczonym oceanem? Czy udałoby się wam zapuścić korzenie w krajobrazie skalistym, jałowym i niegościnnym, smaganym deszczem przez lwią część roku? Czy potrafilibyście odnaleźć się w sąsiedztwie wszędobylskich owiec i w społeczeństwie wielkości małego miasteczka, gdzie presja społeczna potrafi dać w kość bardziej niż urząd skarbowy?

To miejsce istnieje naprawdę i leży na 62˚ szerokości geograficznej północnej. Jedni nazywają je domem, drudzy synonimem zesłania. Inni odnaleźli tu spokój, bezpieczną przystań, a może nawet siebie.

Ta książka to więcej niż subiektywny przewodnik turystyczny. To poniekąd instrukcja, jak przetrwać na północnym Atlantyku, ale przede wszystkim osobista – czasami zabawna, czasami nieco kontrowersyjna – opowieść o tym, jak się w takim miejscu zadomowić, a z czasem nawet zakochać.

 

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383171081
Rozmiar pliku: 15 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Czy kie­dy­kol­wiek wy­obra­ża­li­ście so­bie ży­cie w miej­scu oto­czo­nym oce­anem? Miej­scu, w któ­rym po­ry­wi­sty wiatr igno­ruje obec­ność czło­wieka i bez­względ­nie po­ka­zuje swoją nisz­czy­ciel­ską siłę. Czy uda­łoby się Wam za­pu­ścić ko­rze­nie w kra­jo­bra­zie ska­li­stym, ja­ło­wym i nie­go­ścin­nym, sma­ga­nym desz­czem przez lwią część roku? Jak znie­śli­by­ście są­siedz­two wszę­do­byl­skich owiec, któ­rych mil­cze­nie nie jest już tylko li­te­racką me­ta­forą? Czy po­tra­fi­li­by­ście od­na­leźć swoje miej­sce w spo­łe­czeń­stwie wiel­ko­ści ma­łego mia­steczka, gdzie siła plo­tek i pre­sja spo­łeczna po­tra­fią dać w kość bar­dziej niż urząd skar­bowy? Czy umie­li­by­ście prze­trwać, w ob­li­czu ko­niecz­no­ści zło­wie­nia ryby, za­rżnię­cia ba­rana i upo­lo­wa­nia grin­dwala? Te py­ta­nia nie są tylko my­ślową ody­seją i eks­pe­ry­men­tem twór­czym. To miej­sce ist­nieje na­prawdę i leży na 62˚ sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej pół­noc­nej. Jedni na­zy­wają je do­mem, inni sy­no­ni­mem ze­sła­nia. Nie­któ­rzy prze­kli­nają je za izo­la­cję, dro­ży­znę i spo­łeczne ana­chro­ni­zmy. Inni od­na­leźli tu spo­kój, bez­pieczną przy­stań, a może na­wet sie­bie. Ja tym­cza­sem za­pra­szam Was na opo­wieść o tym, jak można się w tym miej­scu z po­wo­dze­niem za­ko­twi­czyć, a z cza­sem na­wet za­ko­chać.

Vi­ða­re­iði – wi­dok na naj­wyż­szy przy­lą­dek Eu­ropy – Ku­noy­ar­nak­kur.

Ni­niej­sza książka nie jest by­naj­mniej prze­wod­ni­kiem tu­ry­stycz­nym, bo je­den taki już na­pi­sa­łam, na do­da­tek w do­bo­ro­wym to­wa­rzy­stwie. Tym ra­zem w Wa­sze ręce od­daję tekst su­biek­tywny, oso­bi­sty, mo­men­tami za­bawny, chwi­lami kon­tro­wer­syjny. To po­nie­kąd in­struk­cja, jak prze­trwać na pół­noc­nym Atlan­tyku – moja li­te­racka ga­węda o na­wi­go­wa­niu w fa­rer­skiej rze­czy­wi­sto­ści, jej me­an­drach oraz za­wi­ło­ściach, któ­rych oswo­je­nie wy­maga czasu, wy­siłku, a nie­kiedy na­wet de­kon­struk­cji zna­nych sche­ma­tów i pa­ra­dyg­ma­tów. Za­pra­szam na po­dróż do in­nego świata, który, cho­ciaż bywa duszny, przy­kry i klau­stro­fo­biczny, nie­ustan­nie do­maga się od­kry­wa­nia.

Pi­sząc, nie chcia­łam stwo­rzyć „Fa­re­ro­pe­dii”, ani też skon­so­li­do­wać swo­jej wie­dzy i przed­sta­wić wszyst­kiego, co wiem o Wy­spach Owczych, tyle że pod wła­snym szyl­dem. Moim ce­lem było uzu­peł­nie­nie do­tych­cza­so­wych pu­bli­ka­cji o oso­bi­ste spoj­rze­nie na to uni­wer­sum, po­dzie­le­nie się do­świad­cze­niami, za­pro­sze­nie do sa­mo­dziel­nej eks­plo­ra­cji tego uni­ka­to­wego miej­sca. To moja ce­giełka, którą z dumą do­kła­dam do prac po­świę­co­nym Wy­spom Owczym. Być może książka ta trafi w ręce ko­goś, kto na ar­chi­pe­lagu mieszka bądź miesz­kał, pra­cuje albo pra­co­wał, jest w związku z Fa­re­rem lub Fa­rerką i moje su­biek­tywne wra­że­nia na­zwie bzdu­rami, prze­sadą, prze­kła­ma­niem. Zdaję so­bie sprawę, że przed­sta­wiam tu swój wy­ci­nek fa­rer­skiej rze­czy­wi­sto­ści, da­jąc tym sa­mym czy­tel­ni­kom prawo i prze­strzeń do po­le­miki, nie­zga­dza­nia się, nie­utoż­sa­mia­nia z mo­imi ob­ser­wa­cjami, prze­ży­ciami, a co za tym idzie – punk­tem wi­dze­nia. Wy­spy Owcze nie są prze­cież tylko „moje”, to­też nie za­własz­czam ich i nie przy­znaję so­bie mo­no­polu na prawdę ob­ja­wioną. Prze­cież sama je­stem za­le­d­wie elek­tro­nem w fa­rer­skim wszech­świe­cie, do któ­rego ni­niej­szym Was za­pra­szam.Pierw­sze kroki

„Jak ty się tu w ogóle zna­la­złaś?!”

Oto pierw­sze py­ta­nie, ja­kie za­zwy­czaj za­dają mi nowo po­znane osoby. Co wię­cej, z nie­po­ko­jącą re­gu­lar­no­ścią py­tam samą sie­bie o to, jak do­szło do tego, że za­miesz­ka­łam na pół­noc­nym Atlan­tyku. Od mo­jego przy­jazdu na Wy­spy Owcze mi­nęło już tro­chę czasu, część wspo­mnień nieco się za­tarła, nie­miłe mo­menty za­pewne zo­stały wy­gła­dzone, a wcze­śniej­sza epi­ste­mo­lo­gia tro­chę uśpiona. Po­sta­no­wi­łam za­cząć opo­wieść od ko­rzeni i przed­sta­wić moją hi­sto­rię, po pierw­sze po to, żeby po­ten­cjal­nych py­ta­ją­cych od­sy­łać do ni­niej­szego tek­stu, a po dru­gie, aby z dy­stansu spoj­rzeć na moje po­czątki na Wy­spach Owczych.

O ży­ciu na Pół­nocy fan­ta­zjo­wa­łam od wcze­snego dzie­ciń­stwa, tyle, że wów­czas wi­dzia­łam swoją przy­szłość na Is­lan­dii. Fa­scy­na­cja ta była w moim przy­padku po­etycka, gwał­towna i ir­ra­cjo­nalna. Za­ko­cha­łam się w tym kraju w 1992 roku, czyli w cza­sach, kiedy o Is­lan­dii nie­wiele się sły­szało, a liczba miesz­ka­ją­cych tam Po­la­ków nie prze­kra­czała setki. Pol­sko­ję­zyczne ma­te­riały na te­mat Is­lan­dii były to­wa­rem de­fi­cy­to­wym, nie li­cząc en­cy­klo­pe­dycz­nych i nie za­wsze ak­tu­al­nych ogól­ni­ków. Prze­wod­ni­ków czy al­bu­mów po pol­sku nie było wcale, więc po­zo­sta­wało za­do­wa­la­nie się za­gra­nicz­nymi pu­bli­ka­cjami, z któ­rych nie­wiele wów­czas ro­zu­mia­łam. Mia­łam np. ko­lek­cję nie­miec­kich prze­wod­ni­ków po Is­lan­dii, które wer­to­wa­łam z upo­rem ma­niaka, ana­li­zu­jąc zdję­cia, mapy i pla­nu­jąc po­ten­cjalne trasy. Pew­nego razu mój tata przy­wiózł z Nie­miec mapę dro­gową Is­lan­dii, któ­rej de­tale po­tra­fiły za­jąć mnie na wiele go­dzin. Moja dzie­cięca kar­to­gra­fia spro­wa­dzała się do tego, że z pie­ty­zmem ana­li­zo­wa­łam każdy cen­ty­metr kwa­dra­towy pa­pieru, za­pa­mię­tu­jąc naj­drob­niej­sze na­wet przy­siółki. Już jako dziecko za­ło­ży­łam so­bie, że gdy do­ro­snę, prze­pro­wa­dzę się na Is­lan­dię, i plan ten za­ko­twi­czył w mo­jej gło­wie dość po­waż­nie, a jego wi­zja po­tra­fiła do­dać mi otu­chy w cza­sie naj­roz­ma­it­szych kry­zy­sów okresu do­ra­sta­nia. W jed­nym z naj­czę­ściej prze­glą­da­nych przeze mnie nie­miec­kich prze­wod­ni­ków było zdję­cie pa­no­ramy Rey­kja­viku, zro­bione z wieży ko­ścioła Hal­l­grim­skir­kjan. W tłu­mie do­mów stło­czo­nych w cen­trum upa­trzy­łam so­bie nie­wielki błę­kitny bu­dy­nek. Jego ko­lor wy­róż­niał się na tle barw­nej za­bu­dowy, więc wy­obra­zi­łam so­bie, że to bę­dzie miej­sce, w któ­rym za­miesz­kam. Co prawda ni­gdy do tego nie do­szło, jed­nak nie za­po­mnę chwili, kiedy sto­jąc na szczy­cie wieży Hal­l­grim­skir­kjan, zo­ba­czy­łam ów dom. Mój dom! Zmie­nił on co prawda od­cień na nieco ciem­niej­szy, jed­nak sam fakt ob­co­wa­nia z „moim” rej­kia­wic­kim do­mem był nie­zwy­kle wzru­sza­jący, bo oto dzie­cięce wy­obra­że­nie stało się cia­łem. Nie­stety, Is­lan­dia to sen, który ni­gdy się nie speł­nił, za to Wy­spy Owcze oka­zały się nie­wy­ma­rzo­nym ma­rze­niem.

W wyż­szych par­tiach gór śnieg za­lega mie­sią­cami.

Na fa­rer­skiej ziemi

26 maja 2008 roku wy­lą­do­wa­łam na fa­rer­skiej wy­spie Vágar, która, ze względu na dzia­ła­jące tu lot­ni­sko, uzna­wana jest za fa­rer­skie okno na świat. By­naj­mniej nie przy­je­cha­łam na Wy­spy Owcze tu­ry­stycz­nie. Fró­ðska­pa­se­tur Føroya, czyli Fa­rer­ski Uni­wer­sy­tet w Tór­shavn, przy­znał mi nie­wiel­kie sty­pen­dium ba­daw­cze, w ra­mach któ­rego mia­łam roz­pra­co­wać i opi­sać po­pu­la­cję miej­sco­wych mu­zuł­ma­nów, co było za­da­niem nie­malże eks­tre­mal­nym. Pro­blem sta­no­wiło samo zna­le­zie­nie po­ten­cjal­nych uczest­ni­ków ba­da­nia, mimo to nie tra­ci­łam opty­mi­zmu i z za­pa­łem po­de­szłam do tego stu­dyj­nego pro­jektu. Po­szwen­da­łam się po kilku fa­ce­bo­oko­wych gru­pach i fo­rach in­ter­ne­to­wych, żeby zna­leźć punkt za­cze­pie­nia. Na kilku z nich po­da­łam się na­wet za mu­zuł­mankę pla­nu­jącą prze­pro­wadzkę na ar­chi­pe­lag i w związku z tym po­szu­ku­jącą braci w wie­rze, ale ta ma­ni­pu­la­cja nie przy­nio­sła za­mie­rzo­nych re­zul­ta­tów. In­ter­ne­towy od­zew sa­mych mu­zuł­ma­nów był marny, za to udało mi się do­trzeć do paru po­moc­nych Fa­re­rów. Nie byli oni co prawda mu­zuł­ma­nami, ale roz­pu­ścili wici, które do­tarły do in­nych osób, zna­ją­cych fa­rer­skich mu­zuł­ma­nów. Tym spo­so­bem, po przy­lo­cie na Wy­spy mia­łam już w pla­nie kilka umó­wio­nych wcze­śniej roz­mów, a na­po­tkani mu­zuł­ma­nie kie­ro­wali mnie do ko­lej­nych. To była naj­praw­dziw­sza praca w te­re­nie, która po­do­bała mi się ze względu na re­por­ter­ski sznyt.

Już sam lot na Wy­spy Owcze był dla mnie pew­nego ro­dzaju wy­da­rze­niem. W sa­mo­lo­cie fa­rer­skich li­nii lot­ni­czych Atlan­tic Air­ways za­uwa­ży­łam, że wielu pa­sa­że­rów się zna. Wcho­dze­niu na po­kład to­wa­rzy­szyły luźne po­ga­wędki, śmiech oraz (już na po­kła­dzie) ro­bie­nie na dru­tach, więc można było od­nieść wra­że­nie, że to czar­te­rowy lot dla zor­ga­ni­zo­wa­nej grupy zna­jo­mych, a nie zbie­ra­nina przy­pad­ko­wych osób. Od tej zin­te­gro­wa­nej wspól­noty za­gu­bieni tu­ry­ści ewi­dent­nie od­sta­wali, wy­róż­nia­jąc się wo­do­od­por­nymi sty­li­za­cjami, gi­gan­tycz­nym sprzę­tem fo­to­gra­ficz­nym i roz­bie­ga­nym wzro­kiem. To na po­kła­dzie Atlan­tic Air­ways po raz pierw­szy usły­sza­łam me­lo­dię ję­zyka fa­rer­skiego, któ­rej nie po­tra­fi­łam jed­no­znacz­nie skla­sy­fi­ko­wać. W pa­mięci za­pi­sało mi się rów­nież pyszne je­dze­nie, ser­wo­wane przez dość wie­kowe, jak na stan­dardy li­nii lot­ni­czych, ste­war­desy. Dużo emo­cji wzbu­dziło samo lą­do­wa­nie, które do dnia dzi­siej­szego jest mnie w sta­nie ze­lek­try­zo­wać przy złych wa­run­kach at­mos­fe­rycz­nych. Kil­ku­krot­nie zda­rzyło się, że z przy­czyn po­go­do­wych mój sa­mo­lot był za­wra­cany do Ko­pen­hagi, Szko­cji lub Nor­we­gii, a raz, w 2012 roku, le­cia­łam na ar­chi­pe­lag aż czter­dzie­ści osiem go­dzin, bo sztorm nie po­zwa­lał wy­lą­do­wać przez dwa dni z rzędu.

Stary fa­rer­ski bu­dy­nek w De­pil.

Tak oto, 26 maja 2008 roku, po raz pierw­szy po­sta­wi­łam stopę na fa­rer­skiej ziemi. Dzień był wspa­niały, a słońce za­le­wało pro­mie­niami so­czy­stą trawę. Przy sta­rym ter­mi­nalu pa­sa­żer­skim, przy­po­mi­na­ją­cym roz­mia­rem osie­dlowy su­per­mar­ket, dum­nie po­wie­wała fa­rer­ska flaga – Mer­kið, choć wtedy nie wie­dzia­łam jesz­cze, że tak wła­śnie się na­zywa. Po­wie­trze było świeże i przej­rzy­ste, więc za­raz po wyj­ściu z sa­mo­lotu moją uwagę przy­kuła wi­doczna w od­dali wy­spa My­ki­nes. Nie mia­łam wów­czas po­ję­cia, że oto moim oczom uka­zało się kró­le­stwo ma­sko­nu­rów, ani że de­kadę póź­niej bez­re­flek­syj­nie za­dep­czą je żądni zdjęć tu­ry­ści. Ta ku­mu­la­cja wi­do­ków i wra­żeń do­pro­wa­dziła mnie do łez wzru­sze­nia, pew­nie dla­tego, że tak wła­śnie wy­obra­ża­łam so­bie pierw­szy przy­jazd na Is­lan­dię. I cho­ciaż na Is­lan­dię do­tar­łam do­piero w 2012 roku, to przy­lot na Wy­spy Owcze sta­no­wił w ja­kimś sen­sie re­ali­za­cję tam­tych dzie­cię­cych ma­rzeń. Tak czy ina­czej, ten mo­ment na długo zde­ter­mi­no­wał mój sto­su­nek do Wysp Owczych, cho­ciaż nie wie­dzia­łam jesz­cze, że to dla mnie po­czą­tek no­wego ży­cio­wego roz­działu.

Małe-wiel­kie mia­sto

Za­trzy­ma­łam się na pra­wie mie­siąc w sto­licy Wysp Owczych – Tór­shavn, w domu dla asy­sten­tów i ba­da­czy uni­wer­sy­tec­kich na (no­men omen!) ĺsland­sve­gur, czyli ulicy Is­landz­kiej. Jako że mia­łam spę­dzić tam cały mie­siąc, ro­dzi­nie i zna­jo­mym po­da­łam mój sto­łeczny ad­res jako ko­re­spon­den­cyjny. Któ­re­goś dnia na sto­liku w ko­ry­ta­rzu cze­kała na mnie wa­ka­cyjna pocz­tówka od ko­le­żanki. Na ad­res w Tór­shavn otrzy­ma­łam pierw­szy list! Ta pro­za­iczna na po­zór sy­tu­acja sa­mo­ist­nie za­mel­do­wała mnie na fa­rer­skich ska­łach. Po ty­go­dniu po­czu­łam rów­nież pew­nego ro­dzaju przy­wią­za­nie do tu­tej­szych skle­pów, bi­blio­teki, ka­wiarni. Za­czę­łam war­to­ścio­wać po­szcze­gólne miej­sca w sto­licy, na­bra­łam do nich sto­sunku emo­cjo­nal­nego i mia­łam okre­ślone pre­fe­ren­cje. Po­zna­łam rów­nież mnó­stwo miej­sco­wych, któ­rzy wtedy pod­cho­dzili do przy­jezd­nych z więk­szą niż te­raz cie­ka­wo­ścią. Chęt­nie opo­wia­dali o swoim kraju, tra­dy­cjach i od­nio­słam wra­że­nie, że było im po pro­stu miło, iż ktoś z za­gra­nicy zwró­cił uwagę na ich nie­wielką oj­czy­znę. Fa­re­rzy z pew­no­ścią mają świa­do­mość, że miesz­kają w wy­jąt­ko­wym miej­scu, ale jed­no­cze­śnie wie­dzą, że miej­sce to trudno zlo­ka­li­zo­wać na ma­pie i dla­tego do­ce­niają, iż cu­dzo­ziemcy po­świę­cają czas i pie­nią­dze na jego od­wie­dze­nie. Oczy­wi­ście, z cza­sem, za­równo tu­ry­stów, jak i imi­gran­tów za­częło na wy­spach przy­by­wać, więc fa­rer­ski en­tu­zjazm wzglę­dem ob­co­kra­jow­ców tro­chę oklapł – prze­cież z re­guły nie pra­gniemy cze­goś, co mamy w nad­mia­rze.

W cza­sie pierw­szego po­bytu nie roz­pa­try­wa­łam Wysp Owczych jako miej­sca na po­ten­cjalną emi­gra­cję. Ow­szem, czy­sto teo­re­tycz­nie, za­sta­na­wia­łam się, jak wy­glą­da­łoby moje ży­cie tu­taj, ale był to ra­czej eks­pe­ry­ment my­ślowy niż re­alne pla­no­wa­nie. Nie­mniej jed­nak, po raz ko­lejny oka­zało się, że ży­cie to coś, co ci się przy­da­rza, kiedy je­steś za­jęty snu­ciem in­nych pla­nów. W cza­sie pierw­szego po­bytu na ar­chi­pe­lagu po­zna­łam pew­nego Fa­rera. Miał na imię Ma­gni i po­cho­dził z Ey­stu­roy. Po­dob­nie jak wielu in­nych Wy­spia­rzy dużo czasu spę­dził na mo­rzu i miał ro­dzinę z roz­bu­do­wa­nym drze­wem ge­ne­alo­gicz­nym. Tra­fi­łam na niego za po­śred­nic­twem Fa­ce­bo­oka, gdzie za­ofe­ro­wał po­moc przy po­szu­ki­wa­niach mu­zuł­ma­nów, a na­sza ko­re­spon­den­cja była wła­ści­wie prze­ci­wień­stwem rand­ko­wa­nia przez in­ter­net. Spę­dzi­li­śmy ra­zem mnó­stwo czasu pod­czas mo­jego po­bytu na Wy­spach Owczych, cho­ciaż, szcze­rze mó­wiąc, nie są­dzi­łam, że bę­dzie z tego coś wię­cej. Jed­nak po po­wro­cie do Pol­ski da­lej mie­li­śmy kon­takt i od­wie­dza­li­śmy się co parę mie­sięcy. Osta­tecz­nie stwier­dzi­li­śmy, że ta­kie cią­głe do­jeż­dża­nie nie może prze­cież trwać w nie­skoń­czo­ność. Zro­biło się po­waż­nie, trzeba było się zde­kla­ro­wać i na coś zde­cy­do­wać. Po dłu­gich dy­wa­ga­cjach, roz­wa­ża­niu wszel­kich „za” i „prze­ciw” pa­dło na to, że to ja prze­pro­wa­dzę się na Wy­spy Owcze. W końcu zna­łam ję­zyk duń­ski, skoń­czy­łam stu­dia li­cen­cjac­kie i po­ra­dzi­ła­bym so­bie na ar­chi­pe­lagu za­pewne le­piej niż Fa­rer bez wyż­szego wy­kształ­ce­nia i zna­jo­mo­ści ję­zyka w Pol­sce.

Gdańsk – Sy­ðru­gøta

Na Wy­spy Owcze od­wiózł mnie wów­czas ko­lega – Bar­tek, po­ży­czo­nym od ro­dzi­ców sa­mo­cho­dem. Auto za­pa­ko­wa­li­śmy po dach, a droga wio­dła przez pół­nocno-za­chod­nią Pol­skę, Niemcy i Da­nię. Na pół­nocy Ju­tlan­dii wsie­dli­śmy na „Nor­rønę”, która bez­piecz­nie do­pły­nęła z nami na po­kła­dzie pro­sto do Tór­shavn. Na miej­scu cze­kała na nas nie­miła nie­spo­dzianka – auto z pol­ską re­je­stra­cją od razu za­in­te­re­so­wało cel­ni­ków, któ­rzy wy­be­be­szyli z niego wszystko w po­szu­ki­wa­niu nar­ko­ty­ków. Nar­ko­ty­ków co prawda nie zna­leźli, ale na­tra­fili na kilka nad­pro­gra­mo­wych pa­czek pa­pie­ro­sów, któ­rych nie­po­żą­dana obec­ność za­owo­co­wała grzywną w wy­so­ko­ści 800 DKK. Nie było to naj­przy­jem­niej­sze po­wi­ta­nie, ale za­raz po opusz­cze­niu cel­nego han­garu do­bry na­strój po­wró­cił. Już pierw­sze chwile na Wy­spach Owczych ocza­ro­wały Bartka, który całą drogę na Ey­stu­roy wy­ra­żał za­chwyt kra­jo­bra­zami. Mnie na­to­miast to­wa­rzy­szyło fil­mowe po­czu­cie po­czątku cze­goś no­wego, na po­zór lep­szego. Zresztą, w wieku dwu­dzie­stu trzech lat czło­wiek chyba w ogóle ma mniej obaw o wszystko, tym bar­dziej że prze­pro­wa­dza­łam się do opie­kuń­czego kraju nor­dyc­kiego, a nie do Afga­ni­stanu. By­łam ra­czej za­cie­ka­wiona, pod­eks­cy­to­wana i do ca­łego pro­cesu pod­cho­dzi­łam za­da­niowo. Poza tym nie by­łam sama. Czu­łam wspar­cie mo­jego wi­kinga oraz jego licz­nej ro­dziny.

Za­toka w Ár­na­fjørður w letni wie­czór.

Klu­czową kwe­stią, która re­al­nie na­pa­wała mnie nie­po­ko­jem, była biu­ro­kra­cja i – jak się miało oka­zać – ko­bieca in­tu­icja mnie nie za­wio­dła. Wy­spy Owcze to prze­cież ani nie Unia Eu­ro­pej­ska, ani nie strefa Schen­gen, więc le­galne miesz­ka­nie i pra­co­wa­nie tam wiąże się z uzy­ska­niem od­po­wied­nich po­zwo­leń i wiz. Obec­nie pro­ce­dury te są uprosz­czone dla oby­wa­teli Unii, ale w 2009 roku fa­rer­ska biu­ro­kra­cja nie­wiele róż­niła się od tej pe­ere­low­skiej. Poza tym można było od­nieść wra­że­nie, że prze­pisy imi­gra­cyjne nie są do końca spre­cy­zo­wane, a wy­szu­ki­wane in­for­ma­cje wie­lo­krot­nie oka­zy­wały się sprzeczne lub nie­ak­tu­alne.

Na Wy­spach Owczych po­śred­ni­kiem w za­ła­twia­niu po­zwo­leń i wiz jest po­li­cja. Z ra­cji zni­ko­mej prze­stęp­czo­ści po­li­cjanci mają tam ra­czej za­da­nia ad­mi­ni­stra­cyjne – zaj­mują się na przy­kład wy­da­wa­niem pasz­por­tów, przyj­mo­wa­niem wnio­sków wi­zo­wych i peł­nią funk­cję ofi­cjal­nego łącz­nika z duń­ską me­tro­po­lią. Mimo to ko­mi­sa­riat ko­mi­sa­ria­towi nie­równy, na­wet je­śli dzieli je od­le­głość trzy­dzie­stu ki­lo­me­trów. I tak oto na ko­mi­sa­ria­cie w Ru­na­víku po­in­for­mo­wano mnie o ko­niecz­no­ści wy­peł­nie­nia for­mu­la­rza X, a na po­li­cji w Klak­svíku do­wie­dzia­łam się, że po­trzebny jest for­mu­larz Y i dwa zdję­cia. Osta­tecz­nie w urzę­dzie imi­gra­cyj­nym w Tór­shavn oka­zało się, że na­le­żało do­star­czyć for­mu­larz Z, zdję­cia by­naj­mniej nie są ko­nieczne, za to trzeba do­łą­czyć ksero wszyst­kich stron pasz­portu. Czu­łam się jak al­ter ego Jó­zefa K. Czas ocze­ki­wa­nia na ja­ką­kol­wiek od­po­wiedź z Da­nii wy­no­sił kilka mie­sięcy i w tym cza­sie nie mia­łam prawa pod­ję­cia pracy. Nie po­zo­sta­wało mi nic in­nego, jak cze­kać w za­wie­sze­niu na de­cy­zję ja­kie­goś ła­ska­wego duń­skiego urzęd­nika, który zza ko­pen­ha­skiego biurka miał za­de­cy­do­wać o moim dal­szym lo­sie.

W ocze­ki­wa­niu na wizę, po­sta­no­wi­łam sku­pić się na szu­ka­niu pracy. Jesz­cze pod­czas pierw­szego po­bytu na Wy­spach wie­lo­krot­nie sły­sza­łam głosy, że na ar­chi­pe­lagu bra­kuje lu­dzi wy­kształ­co­nych, więc ma­jąc na­wet li­cen­cjat i zna­jąc duń­ski, nie po­win­nam mieć więk­szych trud­no­ści ze zna­le­zie­niem za­trud­nie­nia. Roz­sy­ła­nie CV za­czę­łam jesz­cze w Pol­sce, jed­nak ro­bi­łam to tro­chę na ślepo. Nie zna­łam wów­czas w ogóle fa­rer­skiego, dla­tego wy­szu­ki­wa­łam po pro­stu wszyst­kie moż­liwe strony z koń­cówką „.fo”, a na­stęp­nie na ma­ila kon­tak­to­wego wy­sy­ła­łam CV z li­stem mo­ty­wa­cyj­nym po duń­sku. Na sto pięć­dzie­siąt wy­sła­nych zgło­szeń do­sta­łam w su­mie trzy od­po­wie­dzi – wszyst­kie od­mowne. Po­czu­łam wów­czas lekki nie­po­kój, jed­nak się nie pod­da­łam. Zra­cjo­na­li­zo­wa­łam so­bie, że wi­docz­nie trzeba być na miej­scu, na­wią­zać kon­takty, mieć lo­kalne re­fe­ren­cje. W na­iw­no­ści nie zda­wa­łam so­bie sprawy, w jak ogrom­nym stop­niu fa­rer­skim ryn­kiem pracy rzą­dzą zna­jo­mo­ści i ne­po­tyzm. Kwa­li­fi­ka­cje prze­gry­wają z ko­li­ga­cjami i wię­zami krwi, a lata do­świad­czeń nie mają szans w star­ciu z nie­po­szla­ko­waną re­pu­ta­cją wśród miej­sco­wych. Ja, nie­stety, nie mo­głam li­czyć na szcze­gólną pro­tek­cję, gdyż ro­dzina mo­jego absz­ty­fi­kanta oka­zała się nie­zbyt wpły­wowa. Po­cząt­kowo, jako osoba z wy­kształ­ce­niem fi­lo­lo­gicz­nym, wi­dzia­łam się wy­łącz­nie w ja­kiejś pracy biu­ro­wej – w myśl pol­skiego pa­ra­dyg­matu, że ko­muś z dy­plo­mem nie przy­stoi ście­le­nie łó­żek w ho­telu, czy fi­le­to­wa­nie ryb przy ta­śmo­ciągu w prze­twórni. Dzi­siaj, na myśl o mo­ich ów­cze­snych wy­obra­że­niach, uśmie­cham się tylko do sie­bie z po­li­to­wa­niem. Zwłasz­cza że (o iro­nio!) ście­le­nie łó­żek tu­ry­stom od kilku lat jest moją co­dzien­no­ścią.

Opusz­czona osada Múli na pół­nocy Bo­rðoy.

Ma­rze­nia o pracy biu­ro­wej skoń­czyły się rów­nie szybko, jak przy­wie­zione przeze mnie na Wy­spy Owcze pie­nią­dze. Wów­czas do­pa­dła mnie przy­sło­wiowa „bida z nę­dzą” i by­łam ska­zana na ła­skę mo­jej fa­rer­skiej ro­dziny. Co prawda, fi­nan­sowo wspie­rał mnie tro­chę tata, ale nie były to kwoty równe fa­rer­skim za­rob­kom i ce­nom. Stwier­dzi­łam więc, że nie warto uno­sić się ho­no­rem – trzeba za­cząć szu­kać ja­kiejś pro­stej pracy, da­ją­cej stały do­chód. Za­czę­łam wy­py­ty­wać o moż­li­wo­ści sprzą­ta­nia, pracy w prze­twórni czy na le­gen­dar­nym „zmy­waku”, ale nie­stety, wszyst­kie te próby za­koń­czyły się fia­skiem. Mimo to uzna­łam, że nie można tak szybko się pod­da­wać i trzeba to po pro­stu prze­cze­kać. Nie­stety, przed mo­imi no­gami oba­liła się ko­lejna kłoda. Mie­siąc po moim przy­jeź­dzie, stopa bez­ro­bo­cia na Wy­spach Owczych prze­kro­czyła 4%, a w ta­kim przy­padku prawo za­ka­zuje za­trud­nia­nia cu­dzo­ziem­ców. Zna­la­złam się tym sa­mym w po­trza­sku prze­pi­sów, nie­zno­śnym im­pa­sie, co wy­wo­łało złość i po­czu­cie bez­rad­no­ści. Wszyst­kie te fru­stra­cje wpły­wały też bez­po­śred­nio na mój zwią­zek, więc sy­tu­acja sta­wała się z każ­dym dniem co­raz bar­dziej na­pięta. Ostat­nim gwoź­dziem do mo­jej imi­gra­cyj­nej trumny była de­cy­zja z Da­nii, która przy­szła pocztą na po­czątku grud­nia. Wy­rok: od­mowa sta­łego po­bytu i czter­na­ście dni na opusz­cze­nie Wysp Owczych. Ten dwu­stro­ni­cowy pa­pie­rowy ne­kro­log ozna­czał ko­niec mo­jego ży­wota w tym miej­scu na Ziemi. Sto­su­jąc się do de­cy­zji urzędu imi­gra­cyj­nego, wy­je­cha­łam z Wysp, by unik­nąć ewen­tu­al­nych kon­se­kwen­cji praw­nych. Po­je­cha­łam do Pol­ski na święta Bo­żego Na­ro­dze­nia, a w mię­dzy­cza­sie na­pi­sa­łam od­wo­ła­nie. Nie­stety, kiedy wró­ci­łam na Wy­spy Owcze pod ko­niec stycz­nia 2010 roku, oka­zało się, że mój zwią­zek roz­padł się na do­bre i pi­sma duń­skich urzęd­ni­ków nie mają już więk­szego zna­cze­nia. Wszystko po­now­nie było w mo­ich i tylko mo­ich rę­kach. Wów­czas nie zde­cy­do­wa­łam się na po­zo­sta­nie na Wy­spach Owczych. Wręcz prze­ciw­nie – w po­śpie­chu pa­ko­wa­łam ma­natki, prze­ły­ka­jąc łzy roz­cza­ro­wa­nia. Ta nie­udana próba emi­gra­cji była po­mni­kiem mło­dzień­czej na­iw­no­ści. Po­sta­no­wi­łam szybko wziąć się w garść. Po­sta­ra­łam się o sty­pen­dium w Ko­pen­ha­dze i wy­je­cha­łam na stu­dia ma­gi­ster­skie do Da­nii, gdzie sku­pi­łam się na na­uce.

Fa­rer­skie owce to wdzięczne mo­delki. Za­zwy­czaj bez obaw spo­glą­dają w obiek­tyw.

Jed­nak Wy­spy Owcze to­wa­rzy­szyły mi na­wet tam. Przede wszyst­kim pi­sa­łam pracę ma­gi­ster­ską o fa­rer­skim mi­kro­na­cjo­na­li­zmie i jego ob­li­czach w li­te­ra­tu­rze i ma­lar­stwie. Cho­dzi­łam rów­nież na za­ję­cia z ję­zyka fa­rer­skiego do słyn­nego au­tora kry­mi­na­łów Jó­gvana Isak­sena. Oka­zało się też, że kil­ka­set me­trów od mo­jego domu znaj­duje się fa­rer­ski ko­ściół, do któ­rego od czasu do czasu uczęsz­cza­łam. Fa­rer­skie macki za­częły mnie opla­tać ze wszyst­kich stron, a może to ja pod­świa­do­mie da­wa­łam się im opleść, by po­now­nie po­czuć na­miastkę raju utra­co­nego. Wszyst­kie te fa­rer­skie ko­nek­sje osta­tecz­nie wpły­nęły na moje ży­cie po tym, jak w Ko­pen­ha­dze po­zna­łam obec­nego męża – Ivana – na­tu­ra­li­zo­wa­nego Fa­rer­czyka, z po­cho­dze­nia Ro­sja­nina. Tym sa­mym Wy­spy Owcze dały mi drugą szansę, którą wy­ko­rzy­sta­łam. W 2012 roku prze­pro­wa­dzi­łam się do Klak­svíku, gdzie miesz­kam do dziś. Moje po­czątki na ar­chi­pe­lagu nie były ła­twe i w osta­tecz­nym roz­ra­chunku stwier­dzam, że to nie ja wy­bra­łam Wy­spy Owcze, a Wy­spy Owcze wy­brały mnie. W ni­niej­szej książce po­dzielę się z Wami mo­imi ob­ser­wa­cjami fa­rer­skiego ży­cia, aneg­do­tami i su­biek­tyw­nymi od­czu­ciami od­no­śnie do wy­spiar­skiej rze­czy­wi­sto­ści. Wy­spy Owcze to miej­sce nie­zwy­kłe. To mi­kro­ko­smos, or­bi­tu­jący wo­kół re­al­nego świata. Ja już to wiem, Wy do­wie­cie się wkrótce.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: