Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Za trzydziewiątą rzeką - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
12,99

Za trzydziewiątą rzeką - ebook

Siedem opowiadań, w których tradycje przodków przeplatają się ze światem przyrody. Janina Porazińska zaprasza młodych czytelników w świat dawnych baśni. Czeka na nich „Gadające zwierciadełko", „Pięć owieczek" i inne ciekawe historie. Przez lekturę dzieci uczą się praw funkcjonowania w społeczeństwie. W świecie baśni każdy może liczyć na zapłatę według swoich zasług. Czyste serce zapewnia szczęście i nagrody, a niecne występki spotyka kara.

Zbiór obejmuje siedem opowiadań:

- Gadajace zwierciadełko

- Kołowrotki-samoprządki

- Olbrzymoludy

- Pasterz tysiąca zajęcy

- Trzechsyn

- Ptak Cezariusz

- Pięć owieczek

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-266-2344-4
Rozmiar pliku: 255 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

GADAJĄCE ZWIERCIADEŁKO

Baśń pomorska

Za górami, za lasami stał sobie nad rzeką modrzewiowy dwór.

Miał po czterech węgłach cztery baszty, miał dookoła podcienia, dach wysoki, w oknach kolorowe szybki w ołów oprawne, a drzwi ozdobnie kołkami nabijane.

Piękny dwór!

Dużych komnat było w nim dziesięć, a co bokówek, alkierzyków, światołek... to ani się pomiarkować.

Na podłogach leżały wzorzyste kilimy. Na ścianach wisiały dywany ze wschodnich krain przywiezione. Pod ścianami skrzynie malowane, ławy wyściełane, stoły rzeźbione. Na policach misy i dzbany srebrne.

A w piwnicznym lochu beczki z winem madziarskim, wystałym.

Bogaty dwór!

W tym wielkim i pięknym dworze mieszkała aby wdowa z pasierbicą.

Wdowie było Grzmiwoja. Pasierbicy było Jachna.

Grzmiwoja kochała tylko samą siebie.

Zaledwie ojciec Jachny umarł, kazała pasierbicy wynieść się na poddasze.

— Tam se w bokówce mieszkać będziesz. I masz mi tutaj się nie plątać po komnatach na dole! Jadać będziesz przy pospólnym stole z dwórkami.

I w paradnych izbach została jeno Grzmiwoja.

Skoro tylko żałobę po mężu zdjęła, zaraz zaczęła spraszać gości, wyprawiać uczty, tańce, zabawy.

A jeśli kto z gości o Jachnę ją zapytał, to odpowiadała:

— Toć to jeszczek mała dziewczynka! Jeszczek jej nie czas do gości! Śpi se w alkierzyku z piastunką.

A Jachnie już było szesnaście lat.

Do Grzmiwoi często przychodziła stara baba spod lasu, czarownica Ragana.

Przychodziła chyłkiem, ciszkiem. W umówione okienko stukała, pani bocznym, tajnym wchodkiem na dwór ją wpuszczała.

Nie chciała pani, aby o tych odwiedzinach służbie było wiadomo.

Ragany nikt nie lubił. Ragany każdy się bał. O Raganie złe wieści chodziły, że chorobę zadać może, że ze „złym“ się kuma, że trujące zioła zbiera.

Ale Grzmiwoi Ragana była potrzebna.

Za duże pieniądze przynosiła pani maści z lilii wodnych na większą urodę, soki z listków brzozowych na bujniejsze włosy. To znów jakieś sekretne krople z ziela lubczyku, o których mówiła, że niech no jeno pani doda je upatrzonemu kawalerowi do wina — a kawaler ten już bez pamięci w niej się zakocha.

Raz długo, bardzo długo Ragany nie było widać, aż wreszcie przyszła i mówi:

— Miłościwa pani, przyniosłam wam dar niebywały: zwierciadełko czarodziejskie, gadające. Zawdy ono wam powie prawdę o waszej urodzie.

I z brudnych szmat wysupłała Ragana małe lusterko.

— Okrutniem się namarnowała, zanimem to zwierciadło zdobyła.

Grzmiwoja chciwie porwała lusterko.

— Trzy szczerozłote dukaty dam ci za nie!

— Bez lasy wędrowałam, bez góry wędrowałam. Przebrodami wielgie rzeki przechodziłam, moczarami po pas w błocie się gmerałam.

— Pięć szczerozłotych dukatów dam ci za nie!

— Ze „złym“ musiałam walczyć, „złemu“ musiałam z garści zwierciadełko wydzierać. Pazurami mnie podrapał, zębiskami mnie pogryzł.

— Siedem szczerozłotych dukatów dam ci za nie!

— Jakem wracała, okrutnie złe moce ścigały mnie, coby mi to zwierciadełko odebrać. Płomienie za mną buchały — chciały mnie spalić. Wody za mną leciały — chciały mnie zatopić. Wilki za mną gnały — chciały mnie rozszarpać.

— Dziesięć szczerozłotych dukatów dam ci za nie!

Ragana umilkła. Głową chwieje, chwieje, duma.

— Niechże wam, miłościwa pani, służy.

Szybko zawiązała w brudną szmatę dziesięć ciężkich dukatów i wyszła chyłkiem a spieszno, coby się pani nie rozmyśliła.

A to jeszcze muszę wam powiedzieć, że Grzmiwoja była bardzo piękna. Włosy miała krucze, oczy miała jak czarne brylanty, cerę miała świeżą, zróżowioną jak owoc brzoskwini.

Ale o niczym więcej, tylko o swej urodzie myślała, tylko o swą urodę dbała. Żeby ją jeszcze zwiększyć, żeby być najpiękniejszą kobietą na świecie.

Teraz za Raganą cichutko drzwi zamknęła. Okno zasłoniła, olejną lampkę zapaliła i wzięła do ręki czarodziejskie zwierciadełko.

Było ono małe, z cienkiej, miedzianej blachy, błyszczące gorącym, rudym blaskiem.

— Zwierciadełko-błyszczydełko, powiedz mi, czy jestem piękna?

A zwierciadełko zadźwiękało:

„Piękna jesteś, pani,

jak gwiazda na niebie.

Ale pasierbica

piękniejsza od ciebie“.

Grzmiwoja wpadła w straszną złość.

— Co?! Ta dziewczyna z poddasza śmie być piękniejsza ode mnie! To nieprawda! To kłamstwo!

W nocy spać nie mogła. Po izbie jak zwierzę po klatce biegała, dziesięć ręczników ze złości w strzępy podarła, dziesięć pucharków z kryształu górskiego ze złości na miazgę rozbiła.

— To kłamstwo! Nie chcę tego zwierciadliska, nie chcę! Musi mi stara dziesięć dukatów oddać!

Ale nad ranem uspokoiła się.

— Trza mi działać chytrze, rozważnie. A co najpierwsze — trza mi się tej dziewczynie przyjrzeć. Toćżem już od dwóch jesieni na oczy jej nie widziała.

I chwyciła za sznur wiszący nad łożem. Dzwoni.

Zazberczała w kuchni drewniana kołatka. Dwórka do izby pani weszła.

— Przykazuję, coby mi tu wnetki śniadanie przyniosła pasierbica Jachna!

W kuchni nadziwić się nie mogą, co za odmiana! Toć Jachnie nie wolno było na pokojach się pokazywać — a tera ma śniadanie nosić!

Czy serce się w macosze odmieniło?

Czy to jakaś zdrada?

Ale co tu rozmyślać! Co pani każe, to trza zrobić. Chybko trza zrobić, bo pani cierpliwości nie ma.

Jedna dwórka pobiegła na poddasze po pasierbicę, druga na tacy przygotowała winną polewkę i grzanki, i owoce.

Jachna posłusznie wzięła tacę i do sypialnej izby macochy ją zaniosła.

Weszła. Grzecznie panią pozdrowiła i stół nakrywa, i naczynia ustawia.

A macocha chciwie na nią patrzy, a macocha oczu od niej oderwać nie może.

Włosy złociste, oczy modre i taki w niej spokój, taka dobroć, że serce samo ku tej ślicznej dziewczynie się wyrywa.

— Jeszczek mi przynieś kubek śmietanki!

A gdy śmietankę podała:

— Jeszczek mi w ogrodzie narwij kwiatów do dzbana!

A gdy kwiaty przyniosła:

— Jeszczek mi tu izbę uprzątnij!

I myśli macocha:

„Co jest w urodzie tej dziewczyny, że się jej napatrzeć nie można? Patrzysz na nią chwilę — to chcesz patrzeć chwilę drugą. Widzisz ją godzinę — to chcesz widzieć godzinę drugą i trzecią... Muszę się jej pozbyć“.

I wieczorem woła starego sługę.

— Masz mi pasierbicę Jachnę zabrać i do puszczy ją wywieźć. Do nieschodzonej jurburskiej puszczy. I tam ją ostawić. I nikomu o tym nie gadać!

Stary aż się skurczył od tych strasznych słów. Patrzy na macochę i mamle z przerażeniem:

— Pani... toć tamoj wilki już się gromadzą... toć zima już się nabliża... Pani, jakże to?

Grzmiwoja chciała krzyknąć: „Nic nie gadać, a robić, co każę!“ — ale się pomiarkowała i kłamie:

— Sen taki miałam. Nieboszczyk ociec Jachny we śnie mi się uwidział i tak przykazał zrobić. Wolę zmarłego trza uszanować.

Wyszedł stary sługa. Łzy mu po twarzy lecą, ręce się trzęsą, nogi plączą się z żałości.

— Jakże ja to zrobię? Jakże zrobię?

*

Już późna jesień gospodarki dogląda.

Oziminy podrosły. Czernią się zaorane pola. Grusze na miedzach stoją w złocie, a jarzębiny w czerwieni.

W polu cichuśko. Odleciały skowronki, zamilkły przepiórki, posnęły na zimę brzękacze świerszcze i pasikoniki.

Aby stada wron z krakaniem lecą od lasów, obsiadają zorane skiby i pilnie szukają w nich żeru.

Rankami srebrzą się płoty, dachy i te wiechetki traw, które jeszcze po miedzach ocalały. Szron je tak przystraja.

Woda w rzece płynie leniwie. Zda się, czuje, że już niedługo wesprze się o brzegi i stanie, i tak przestoi do wiosny.

Puszczą jurburską jedzie wózek, na wózku stary sługa i pasierbica wypędzona — Jachna.

Stary koni nie pogania, niespieszno mu dziewczynę na pastwę wilkom zostawić. Ciężko wzdycha. Łzy mu się po wąsiskach toczą, ani je nadąża rękawem ocierać.

— Nie płaczcie, dziadku. Żalu do was nie mam. Juścić, musicie zrobić, co macocha przykazała. Ale może przecie dola moja nie będzie ciężka. Do ludzi pójdę, pracę znajdę. Może się ta jako jeszcze przed mrozami bez puszczę przebiję. No, będzie już dość, konie się zmęczyły. Stańcie. Tu wysiądę.

I gdy stanął, z wózka raźno wyskoczyła i do uśmiechu się przymusza, aby starego pocieszyć.

— Zawdy las kochałam, to mi ta przecie i on krzywdy nie zrobi.

Stary słomę odgarnął i wydobył utajony przed macochą koszyk z jadłem i barani kożuszek.

— Na parę dni pożywienia będziecie tu, miłościwa panienko, mieli. A kożuch od zimna.

Jachna objęła starego za szyję.

— Już wy, dziadusiu, dobrusieńki jesteście dla mnie, a dobrusieńki. W takim kożuchu to i zimy w puszczy się nie boję.

Stary pogrzebał w kieszeni.

— A tu, miłościwa panienko, krzesiwo i hubka na rozniecenie ognia. Nocą ogień was od dzikiego zwierza obroni.

— No, mam wszystkiego dobra, mam! A teraz już nie płaczcie, już wracajcie...

Stary wgramolił się na wózek, na polance końmi wykręcił.

— Taka jej, niebożątku, ojczystka! Wilcze kły...

I do domu odjechał.

A Jachna w puszczy ogromnej, jurburskiej, w puszczy pełnej dzikiego zwierza samiutka jedna została.

Ile nocy zeszło jej przy ognisku, ile dni na wędrówce — tego już sama dziewczyna nie pamięta.

To sosny nad nią szumią, to opadłe liście lip jak złoty kilim drogę jej wyściełają, to modrzewie miękkimi łapami po twarzy ją głaszczą.

To znów idzie przez obszerne puszczańskie komnaty potężnymi dębami obstawione, to wchodzi między świerki ciche, jakiesi wyniosłe i poważne, soplami szyszek obwieszone a żywicą pachnące.

Przerozmaita jest ta puszcza północna!

A ile zwierza dziewczyna w niej widzi!

A zwierz to człowieka nie znający. Ani uchodzi przed nią trwożliwie, ani kielcami na nią błyska. Przystanie taki borowiec, popatrzy na Jachnę, poniektóry obwącha jej nogi i ręce i idzie dalej w puszczańską gęstwinę sobie jeno wiadomym szlakiem ku sobie jedynie wiadomym celom.

Wędruje Jachna, wędruje... aż na brzeg puszczy wyszła, na wrzosowiska przestronne, gdzie rzeka bulgocze, a drzewa jeno z rzadka gromadkami rosną.

Patrzy... przez kępę jarzębin dach jakiegoś domostwa prześwieca! Ludzie tu mieszkają!

Więc się chybko porwała i ku domostwu owemu biegnie. Minęła jarzębiny, na przededworze wchodzi.

Widzi: dworzyszcze przed nią duże, z dębowych pni wydźwignięte. Przed dworzyszczem pięć wbitych w ziemię srebrnych słupów z kółkami dla wiązania przy nich koni. Obok każdego słupa żłób, drabina i wiadro — a wszystko puste.

Pośmiałkowała się. Na wysoki próg weszła, ciężkie drzwi pchnęła.

Sień przestronna — sprzętem myśliwskim obwieszona. Za sienią pięć izb — w każdej łoże szerokie, zasłane skórami niedźwiedzi, wilków, borsuków i lisów. A na końcu izba jadalna z dużym stołem.

Znać niedawno tu ucztowano: misy z resztkami jadła, kubki z nie dopitym piwem, ogryzione kości na podłodze, pokruszony chleb.

Idzie Jachna dalej, zaszła do kuchni.

Kotły tu z jedzeniem, udziec jeleni na rożnie, pod kominem tli się jeszcze mały ogieniek.

A resztek wszędzie, a brudnych naczyń, a śmieci na podłodze!

Ludzie tu byli, ale teraz to człowieka w calutkim dworze nie widać. Aby pod ławą w kuchni w wiklinowym koszyku na sianie kotka z kociętami leży.

Myśli Jachna:

„Najpierw se podjem, a potem wezmę się tu do porządku, bo niesposób patrzeć na taką mierzwieninę“.

Nabrała sobie z kotła smakowitej warzy i zjadła. Potem do ognia drew dołożyła, wody na zmywanie nastawiła cały kocioł i za miotłę złapała!

Nie spoczęła, aż uprzątnęła jadalnię i kuchnię jak na święto.

A potem jeszcze poszła do gospodarskich budynków i naniosła stamtąd owsa do pięciu żłobów przy srebrnych słupach, siana za pięć drabin, a ze studni pięć wiader czystej wody.

I dopiero gdy to zrobiła, utrudzona weszła za wielki piec w jadalni, rozesłała tam kożuch i legła na nim.

Chciała sobie w myśli poukładać, pomiarkować, co to za dworzyszcze takie może być... ale raz-dwa-trzy zasnęła jak kamień.

*

Brzęk-brzęk-brzęk... wraca do swego dworzyszcza pięciu braci, pięciu rozbójników. Nie zwyczajni to rozbójnicy, nie swoich korzyści pilnują; bogatym zabierają, biednym rozdają.

Wjechali na przededworze.

Co to? Żłoby pełne owsa? A przecież puste je zostawili! I siano za drabinami, i woda w dębowych wiadrach!

Wchodzą do dworzyszcza, a tu nowy dziw! Jadalnia uprzątnięta, w kuchni czysto.

Kto to zrobił? Kto tu jest? Kto trafił do tej pustelni, gdzie jeno dotychczas zwierz leśny zaglądał i wiatr przylatywał?

Zawołali psa.

— Szukaj człowieka! Szukaj obcego!

Pies z nosem przy ziemi biega, kręci się, węszy, aż stanął przy piecu.

„Tu! Tu! Tu!“

Wlazł najmłodszy rozbójnik za piec. Widzi: śliczna dziewczyna na kożuchu siedzi, oczy ze snu przeciera, a potem spogląda przerażona i zdumiona. Czy to sen, czy prawda, że ktoś ją tu znalazł?

— Ktożeś ty? Skądeś tu?

Wyszła Jachna zza pieca, pięciu srogich rozbójników zobaczyła, zaczęła się ze strachu trząść jak osinowy listeczek.

— Tyżeś tu gospodarowała? Owsa, siana dla koni naniosła? Izby posprzątała?

— Ja... ja... nie gniewajcie się. Macocha mnie wywieźć do puszczy kazała. Szłam, szłam... na domostwo wasze wyszłam... pożywiłam się, posprzątałam...

Stoją bracia jak zaczarowani. Patrzą na śliczną dziewczynę, a krasocie jej napatrzeć się nie mogą.

Aż jeden zbójnik łagodnym głosem do niej przemówił. Drugi po głowie ją pogładził. Trzeci wziął za rękę, do stołu podprowadził, na poczesnym miejscu posadził. Czwarty rumiane jabłko przed nią położył. Piąty skibkę chleba przyniósł.

— Chlebem się z nami przełamiesz.

Uspokoiła się nieco dziewczyna.

Zasiedli bracia rozbójnicy przy stole, radzą.

Mówi jeden z nich:

— Nas jest pięciu, a ona jedna. Ciągnijmy losy, czyją żoną ma zostać.

Mówi drugi z nich:

— To nie srebrny talar ani szabla, ani pies gończy, byśmy o nią losy ciągnęli. Sama niechaj wolę swoją objawi, sama niechaj spomiędzy nas męża sobie wybierze.

Mówi trzeci z nich:

— Nas jest pięciu, a ona jedna. Którego bądź spośród nas wybierze, czterech będzie mu zazdrościło. Inaczej rozsądźmy. Za siostrę ją przyjmijmy. Niechaj braci w nas widzi, niechaj bratno nas kocha, w dworzyszczu nam gospodarzy. A my ją jak siostrę w zacności mieć będziemy.

I Jachna z pięcioma rozbójnikami skibką chleba się przełamała na zgodę, na braterstwo.

I w dworzyszczu na gospodarce została.

*

Macocha rada, że pasierbicy ze dworu na zawsze się już pozbyła, jeszcze częściej gości sprasza, jeszcze huczniejsze zabawy urządza.

Minęło już dwa tygodnie, jak stary sługa Jachnę wywiózł, nie ma jej między żywymi!

Jeśli jej w puszczy wilki nie zagryzły, to ją rozszarpały niedźwiedzie. Jak nie niedźwiedzie, to z głodu i z zimna uświerkła.

Bierze Grzmiwoja lusterko do ręki, pyta:

— Zwierciadełko-błyszczydełko, czy jestem piękna? Czy jestem najpiękniejsza?

A zwierciadełko dźwięka:

„Piękna jesteś, pani,

jak gwiazda na niebie.

Ale pasierbica

piękniejsza od ciebie“.

— Co? Ta dziewczyna jeszcze żyje? I potyraczka jej urody nie zgasiła! I śmie być piękniejsza ode mnie! Ragano, Ragano, poradź co na to!

Ale czarownica nie pokazuje się. Czy chora? Czy za złym zielem po czartowskich moczarach brodzi?

Czeka macocha zmierzchu, a gdy wczesny jesienny wieczór nadszedł, okręciła się chustą i przez nikogo nie poznana pognała do chaty pod lasem.

Do chaty daleko, a droga ciężka w ciemnościach, w wichrze, w deszczu. Nogi ślizgają się po błocie, ząb o ząb dzwoni z zimna, jeżynowe krzaki drą po nogach aż do krwi. Ale macocha na nic nie zważa. Idzie i idzie. Zazdrość ją popędza, nienawiść sił jej dodaje.

Wreszcie doszła do Ragany, we drzwi zastukała.

Otwiera czarownica. Że to pani ze dworu, poznać nie może. A jak poznała, nadziwić się nie może.

— Co wy, miłościwa pani, w taką szarugę, w takie zimno...

— Nie pokazujesz się, stara wiedźmo, a tu nieszczęście! Zwierciadło mi powiedziało, że dziewczyna żyje, że piękniejsza jest ode mnie! Jeśli zwierciadło twoje kłamie, to je zabieraj sobie, a mnie dziesięć dukatów oddawaj! Jeśli zwierciadło prawdę mówi, to odnajdź dziewczynę, to zgaś jej urodę!

Czarownica drew do ognia dokłada, złe zioła w kotle miesza.

— Jak chcecie, miłościwa pani, to pójdę jej szukać.

— Idź, idź, znajdź! Zapłacę ci za to, ile ze chcesz_._

Zdjęła Ragana z półki szklaną kulę, do ognia ją podsunęła, patrzy w kulę, patrzy...

— Widzę ją daleko, daleko... na wrzosowisku w zbójeckim dworzyszczu.

— Wiesz, gdzie jest? Idź tam, idź!...

— Jak dacie, miłościwa pani, te perły, co je na szyi nosicie, to pójdę.

— Co? Te perły! Ależ to wielki majątek!

— I droga moja majątku warta. Bez te gąszcze puszczańskie, bez te bagna, wśród dzikiego zwierza, w mróz, w śnieg... Zbójeckie dworzyszcze daleko, daleko...

Zdjęła pani naszyjnik, Raganie na kolana rzuciła.

— Masz perły, stara wiedźmo, idźże zaraz, idź!

I czarownica nazajutrz o wczesnym dniu poszła.

W szklaną kulę patrzy, drogę w niej ku dworzyszczu widzi. Wilki jej nie napadają, mróz jej w swe kleszcze nie chwyta, śnieżna kurzawa jej nie zasypuje, bo ma ukryte na piersiach ziele od nieszczęść chroniące.

W szmatę zawinięty, do pasa przytroczony niesie podarunek dla Jachny. Podarunek, który dziewczynę spomiędzy żyjących ludzi usunie.

To pierścień-wiecznosen.

Kto ten pierścień na palec włoży, tego sen ogarnie, sen nigdy nie skończony.

Idzie stara żwawo przez puszczę. Szklana kula najlepszą, najwygodniejszą drogę wskazuje.

Mijają dni, mijają noce. Dworzyszcze na wrzosowisku już niedaleko.

*

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: