Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zagubiony szlak - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zagubiony szlak - ebook

Noc Wigilijna. W schronisku, którego nie ma na mapie, spotyka się czworo obcych sobie ludzi: Jan, Marta, Paweł oraz gospodarz schroniska. Tej nocy odkrywają swoje tajemnice. Co w tym szczególnym dniu przygnało samotnych wędrowców na bieszczadzki szlak? Dlaczego przybyli na takie odludzie? „Zagubiony szlak” to trzy historie pełne uczuć i ludzkich dramatów. Przeplatają się tu miłość, śmierć, rozpacz i samotność, nieroztropne zachowania oraz fatalne wybory, które wpływają na życie człowieka.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-208-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, kiedy postanowiłem opisać niezwykłą historię, która miała miejsce przed dwoma laty.

W grudniu, tuż przed samą Wigilią, udałem się na odległy kraniec Polski — w Bieszczady. Miał to być samotny wyjazd w środku zimy do miejsca, gdzie łatwiej natknąć się na wilka niż na człowieka. Czegoś takiego może się podjąć tylko wariat, desperat albo indywidualista. Jestem po trochu każdym z nich. Po godzinie od powzięcia decyzji byłem spakowany, a dwa dni później kroczyłem po ośnieżonym szlaku. Wędrowałem, a właściwie wędrowaliśmy, bo nie byłem sam. Przemierzałem bieszczadzką trasę z pewną dziewczyną. Za wierzchołkami gór widać było nadciągający zmierzch, kiedy moja towarzyszka zatrzymała się. Spoglądając na niezwykły widok, jaki rozpościerał się przed naszymi oczami, powiedziała:

— To jest piękne.

Oto słońce rozprysło się na tysiące ognistych kawałków i śnieg na połoninach zamienił się w rozległą płonącą łąkę. Oboje zatopiliśmy wzrok w tej poezji natury, wsłuchując się w ciszę, która niczym szalem miękko otulała ośnieżoną dolinę, szczyty w oddali i zarysowane na horyzoncie nagie sylwetki drzew.

Martę poznałem na szlaku. Wędrowała jak ja, samotnie. Szliśmy w tym samym kierunku. Milczeliśmy, bo właściwie o czym my, dwoje obcych sobie ludzi, mieliśmy rozmawiać?

— To jest piękne — powtórzyła.

Była zmęczona, ale mimo to się uśmiechała. Widziałem, że doświadcza uczucia błogiego spokoju. Przez moment przemknęło mi przez myśl, że gdyby nie chłód, który stawał się coraz bardziej dokuczliwy, mogłaby zostać w tym miejscu do jutra albo i dłużej.

— Czas iść dalej — odparłem. Przyjrzałem się uważnie jej twarzy. Pospolita uroda. Zwyczajna, niczym niewyróżniająca się kobieta. Bardziej przeciętna niż ładna. Chwila się przeciągała. Zirytowany narastającym zimnem, zaczynałem się niecierpliwić: — Chodźmy już.

Ruszyliśmy grzbietem połoniny. Śnieżny puch skrzypiał pod butami. Dróżka wąsko schodziła w dół i po chwili doszliśmy do rozwidlenia szlaków. Znaki były niewidoczne.

Podszedłem do tablicy i oczyściłem ją ze śniegu.

— W prawo droga wiedzie na szczyt, w lewo do wsi. Czeka nas jeszcze prawie dwugodzinny marsz.

Marta ociągała się. O czym wtedy myślała? Obolałe mięśnie sprawiały, że każdy krok był na miarę olimpijskiego wyczynu. Kobieta uginała się pod ciężarem przeładowanego plecaka, jednak według mnie ani przez moment nie żałowała, że znalazła się w tę wigilijną noc na ośnieżonym bieszczadzkim szlaku.

Ciszę nieba przeciął rozdzierający krzyk, który wybrzmiał niczym wołanie zrozpaczonego zwierzęcia. Zadarła głowę ku górze i ujrzała majestatycznie rozpostarte czarne skrzydła. Ptak szybował nisko nad ziemią. Zataczając kręgi, wprawiał w drżenie powietrze.

— To jastrząb — wyjaśniłem. — Szuka pożywienia. — Spojrzałem na moją towarzyszkę. Imponowała mi odwagą. Zastanawiałem się, co pchnęło tę kobietę do samotnego przyjazdu do tego zagubionego na mapie miejsca, gdzie z ledwością można doszukać się śladów cywilizacji. — Musimy się pospieszyć i dotrzeć na miejsce, zanim dopadnie nas całkowita ciemność. Przed nami jeszcze kawałek drogi. Zmęczona?

Marta przytaknęła.

Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie nawzajem. Nasze twarze były czerwone od wszechogarniającego zimna. Kobieta poprawiła szal, szczelniej zaciskając go wokół szyi, i nasunęła czapkę aż po same oczy.

— Idziemy razem już pół dnia, a jeszcze nie znamy swoich imion. Jan jestem.

— Marta. — Uśmiechnęła się.

Zaczęło prószyć. Po chwili poczułem na rzęsach i policzkach lepki, zimny puch. Słońce zniknęło i ponura szarzyzna spowiła połoniny. Posuwaliśmy się powoli. Wąska, kręta ścieżka prowadziła nas ku dolinie.

Wilgotny chłód stawał się coraz zuchwalszy.

Zeszliśmy ze zbocza i znaleźliśmy się w niskopiennym zagajniku. Minęliśmy strumyk, który szkliście dźwięczał pod lodową czapą. Usłyszeliśmy odgłos poruszającego się w pobliżu zwierzęcia. Kobieta drgnęła i odruchowo obejrzała się za siebie.

— Wilki? — zapytała niespokojnie.

— Nie bój się. W tej okolicy ich nie ma — uspokoiłem ją.

— Skąd wiesz?

— Znam to miejsce. Byłem tu już kilka razy. Nie ma powodów do obaw.

Znaleźliśmy się w dolinie. Szliśmy po otwartej przestrzeni, wdychając zapach gór. Śnieg gęstniał. W szarudze zbliżającego się zmierzchu przypominał ciemną, niebieską płachtę materiału, która szczelnie przykryła ziemię.

— Dlaczego przyjechałaś tu sama? — rzuciłem.

Widziałem, że się zastanawia. Wcale mnie to nie dziwiło. Co odpowiedzieć komuś, kogo się zna zaledwie od paru godzin?

W końcu wybrnęła dyplomatycznie:

— Długa historia.

Uśmiechnąłem się. Szliśmy w milczeniu. Na ustach czułem smak śniegu. Był dziwnie słodki.

— A ty? Po co ty tu przyjechałeś? — zapytała po chwili.

— Ja? Moja historia jest jeszcze dłuższa niż twoja. Byłaś tu już wcześniej?

— Nie.

— I nie bałaś się samotnego wyjazdu do takiej dziury, a w dodatku zimą? Gdybyśmy przypadkowo nie spotkali się na szlaku, wędrowałabyś tą drogą zupełnie sama.

— Wiem. Ale nie myślałam o tym wcześniej. Chciałam po prostu uciec.

— Uciec? Przed czym?

— Długa historia.

— Dobrze, nie pytam więcej.

Śnieg ustał. Chmury rozstąpiły się i naszym oczom ukazał się księżyc. W szarym metalicznym świetle rysowały się na horyzoncie kształty gór.

— Swoją drogą to dziwne, że zatrzymaliśmy się w tej samej wiosce, a do tej pory nie spotkaliśmy się. Przecież tam są cztery chałupy na krzyż.

— Dopiero wczoraj przyjechałam. Rano wybrałam się w góry. To miała być krótka trasa, tak dla rozgrzewki. Musiałam pomylić szlaki — westchnęła. — Mam nadzieję, że wrócimy przed szóstą, bo gospodarze zaprosili mnie na wigilię.

Zerknąłem na zegarek. Było wpół do piątej.

— Zdążysz — odparłem. Wytężałem wzrok, próbując dostrzec pomiędzy drzewami światła domostw. Nic jednak nie było widać. — Tu niedaleko powinno być kolejne rozwidlenie. W lewo do wioski, w prawo do polanki.

Nie mogłem znaleźć tablicy, jednak byłem pewien, że droga, którą szliśmy, prowadzi nas w dół, w kierunku wioski. W pewnym momencie wydawało mi się, że znaleźliśmy się w tym samym niskopiennym zagajniku, który mijaliśmy godzinę wcześniej. Czyżbyśmy pobłądzili? Niepokojące pytanie przemknęło mi przez myśl.

— Mam wrażenie, że mijamy to samo miejsce. Tam gdzieś był strumień. — Marta spojrzała na mnie z wyczekiwaniem.

Wyjąłem z plecaka latarkę. Światło odsłoniło ścianę bezlistnych rachitycznych drzew. Potwierdziły się nasze obawy.

— Faktycznie, już tutaj byliśmy. Hm, dziwne. Nie rozumiem, jak mogliśmy zboczyć ze szlaku!

— Co robimy?

— Musimy zawrócić i kierować się ścieżką w dół. Rozglądajmy się uważnie, gdzieś na pewno zobaczymy znaki.

Żwawo ruszyliśmy naprzód. Niebo pojaśniało i znowu sypnęło śniegiem. W żółtym świetle latarki płatki przypominały rój złotych beztrosko bawiących się motyli. Zagajnik zdawał się ciągnąć w nieskończoność.

— Dajesz radę?

— Nie mam wyboru. Nie chcę nocować w środku lasu.

W pewnym momencie usłyszeliśmy odgłos łamanych gałęzi.

— Tss.

Nieopodal nas coś wyraźnie się poruszyło, jakby brnęło w śniegu. Usłyszeliśmy ciężki oddech. Marta zadrżała i kurczowo złapała mnie za rękę. Staliśmy blisko siebie, niemal słysząc bicie swoich serc.

— Spokojnie. Tu naprawdę nie ma wilków — uspokajałem ją. Poświeciłem latarką między drzewami, ale oprócz spróchniałych konarów niczego nie dostrzegliśmy. — Idziemy — zadecydowałem. Wypatrywałem świateł pobliskich domostw. — Gdzie, do cholery, jest ta wioska?! — Kiedy droga ostro skręciła w lewo, zaniepokoiłem się na dobre. — Albo mnie pamięć zawodzi, albo musieliśmy pobłądzić. Cholera by to wzięła! — zakląłem głośno. — Przepraszam.

— Tutaj nie ma żadnej drogi — powiedziała Marta. — Trudno, musimy iść. Przecież w końcu wyjdziemy z tego lasu, prawda?

Śnieg zelżał. W metalicznej poświacie księżyca wyraźnie widzieliśmy ciemne zarysy rozległych połonin i kopulaste szczyty.

— Psia mać, przed nami znowu góry. Kompletnie pokręciliśmy szlaki. Nie mogę w to uwierzyć.

W pewnym momencie dostrzegliśmy światło na horyzoncie.

— Nareszcie wioska… — Marta odsapnęła z ulgą.

— Coś mi się tu nie zgadza. Wioska powinna być po drugiej stronie, za naszymi plecami.

— To co to może być?

Wzruszyłem ramionami.

— Nie mam pojęcia. Podejdźmy bliżej.

Po kilkuset metrach wyłoniła się przed nami niewielka polana, na której dostrzegliśmy samotny dom.

— Wygląda na schronisko — stwierdziła.

— Na mapie nie ma tu żadnego schroniska. Najbliższe jest kilka kilometrów stąd.

— A może jest nowe i jeszcze nie zdążyli go nanieść na plan?

— Marta, ja mam najnowszą mapę tych okolic. Mówię ci, że nie powinno tu być schroniska.

— W ogóle nie powinniśmy iść w tę stronę. Wszystko jest dokładnie odwrotnie. Ja w każdym razie tam idę. Jestem zmęczona i chcę odpocząć. Ktokolwiek tam jest, może powie nam, jak trafić do wioski.

Zgasiłem latarkę.

— Masz rację. Idziemy. — Jej zapał mi się udzielił.

Drewniany domek przypominał skleconą naprędce prowizoryczną chatę, ale kiedy weszliśmy do środka, uderzyło nas przyjemne ciepło.

— Nie ruszam się stąd — stwierdziła Marta, zdejmując plecak.

Wnętrze urządzone było niezwykle prosto. Kilka drewnianych ław, kominek, z którego buchał ogień, i kontuar z półkami. Na ścianach wisiały smętne głowy upolowanych zwierząt i poroża jeleni. W rogu pyszniła się rozłożysta sosna ozdobiona srebrnymi bombkami, gwiazdkami i aniołami.

— Jest tu kto?! — zawołałem. — Wesołych Świąt! — Na dźwięk moich słów z korytarzyka po prawej stronie kontuaru wynurzył się wysoki, dość postawny mężczyzna. — Wesołych Świąt — powtórzyłem.

— Wesołych Świąt — odpowiedział gospodarz.

Przyjrzałem się mężczyźnie. Mógł mieć niewiele ponad trzydzieści lat. Ciemne włosy zaczesane do tyłu nadawały jego twarzy nieco ostry wyraz.

— Szukamy drogi do wioski. Pomyliły się nam ścieżki i przypadkowo trafiliśmy tutaj.

— Stąd do wioski to spory kawałek. Jest już za późno, by iść. Droga wiedzie przez las i łatwo pobłądzić.

Wyciągnąłem z plecaka mapę i rozłożyłem ją na stole.

— Wie pan, wydawało mi się, że znam tę trasę na pamięć. Bywałem tu kilka razy i nigdy nie zdarzyło mi się zgubić. Nie wiem, jak to się stało, że pomyliłem szlaki. Wydaje mi się, że musimy być gdzieś tutaj. — Wskazałem palcem punkt na mapie.

— Jesteście dokładnie w tym miejscu — poprawił mnie gospodarz.

Spoglądałem na rozłożony plan z niedowierzaniem.

— Jeżeli to prawda, to znaczy, że zamiast iść w dół do wioski kręciliśmy się w kółko, tak? Chyba muszę się uszczypnąć, bo trudno mi uwierzyć, że to może być prawda.

— A jednak. — Mężczyzna się uśmiechnął.

— Moja mapa nie pokazuje żadnego schroniska na tej polanie.

Gospodarz nic nie odpowiedział, tylko podszedł do kontuaru i sięgnął po coś. Mój wzrok przykuły pożółkłe brzegi i czarno-biała grafika mapy. Gospodarz nachylił się i wskazał palcem na mały trójkącik.

— Spójrzcie. Tu właśnie jest moje królestwo.

— Co to za mapa? — zapytała Marta.

— Wojskowa. Ale my tu gadamy, a wy pewno jesteście głodni i zmęczeni. Zaraz przyniosę kolację. Zjemy razem. W końcu jest Wigilia.

Nie wracaliśmy więcej do tematu mapy, chociaż rozbieżności nie dawały mi spokoju. Ale kiedy gospodarz wniósł potrawy, poczułem nagły przypływ głodu i zacząłem myśleć wyłącznie o jedzeniu. Były tam i ryby z górskiego potoku, i kluski z makiem, i pachnące pierogi. Na koniec wniósł wazę z zupą. Izba napełniła się zapachem czerwonego barszczu.

— Sam pan to przygotował? — Marta nie mogła wyjść z podziwu. — Spodziewa się pan gości?

Mężczyzna uśmiechnął się.

— Co roku mam gości na Wigilii. Zbłąkani turyści, tacy jak wy, mnie odwiedzają.

Dorzucił do kominka parę kawałków drewna. Ogień radośnie zaskwierczał i zapłonął żywszym płomieniem. Izba chłonęła błogie ciepło. W mdłym świetle księżyca nagie drzewa za oknem przybrały kształty fantasmagorycznych postaci. Wzdrygnąłem się na samą myśl o opuszczeniu przytulnej chatki z jej gościnnym gospodarzem i nocnej wędrówce przez pogrążony w mroku las.

Marta otworzyła plecak i wyjęła z niego telefon. Przez dłuższą chwilę trzymała go w ręku tak, jakby nie do końca wiedziała, co ma z nim zrobić. Widziałem jej zamyślenie. Nie zauważyła, że gospodarz również nie spuszczał z niej wzroku. Bystrym okiem rejestrował każdy gest, każde poruszenie na twarzy.

— Tu nie ma zasięgu. Jeżeli chce pani zadzwonić, to trzeba wyjść na zewnątrz. Jakieś sto metrów od domu już powinno się udać — poradził. Marta spojrzała na gospodarza. Pocierał dłonią podbródek. — Ale nie sądzę, by chciała pani wykonać ten telefon.

— Skąd pan to może wiedzieć?

— Patrzę, a że potrafię czytać między wierszami, nie potrzebuję słów, żeby odkryć, co w pani siedzi.

Marta wrzuciła telefon do plecaka.

— Jest Wigilia… — niemal wyszeptała.

— No właśnie — powiedział mężczyzna. — Skoro więc przyszło nam razem spędzić ten czas, to zgodnie z tradycją…

Przełamaliśmy się opłatkiem, a następnie uściskałem się z gospodarzem.

— Życzę wam, żebyście zawsze odnajdywali właściwą drogę. Pamiętajcie o tym, że niekiedy trzeba się zagubić, żeby móc się odnaleźć. Niech Bóg ma was w swojej opiece. Wesołych Świąt!

Zasiedliśmy do stołu. Smak wigilijnego barszczu przywołał we mnie wspomnienie nieżyjącej matki i świąt, które zapamiętałem z dzieciństwa. Od wielu lat żyłem w samotności i Boże Narodzenie straciło dla mnie dawny rodzinny charakter. Kiedy więc zobaczyłem stół zastawiony potrawami wigilijnymi, kiedy przełamałem się opłatkiem, odżyły obrazy z przeszłości. Nie chciałem, żeby towarzysze dostrzegli moje wzruszenie, więc dyskretnie otarłem łzy z kącików oczu i wróciłem do tematu schroniska.

— Kilka razy byłem tu w okolicy, ale nigdy nie słyszałem o twoim schronisku. Jak długo je prowadzisz? — zapytałem.

Gospodarz nie zdążył odpowiedzieć, bo niespodziewanie otworzyły się drzwi i do izby wszedł jakiś człowiek. Spod ośnieżonego kaptura widać było czerwoną, zmarzniętą twarz. Przybysz wydał z siebie krzyk radości:

— Jak tu przyjemnie!

Płaty śniegu, które strzepywał z ubrania, zmieniały się na podłodze w kałuże.

— Zgubiłem w ciemności drogę do wioski. Całe szczęście, że ujrzałem światełko i trafiłem do was. Wolę nie myśleć, co by było, gdybym nie znalazł tej chatki.

— Niech się pan rozbierze i siada razem z nami do wieczerzy — przerwał nieznajomemu gospodarz i wskazał miejsce przy stole.

Mężczyzna zdjął buty i okrycie. Był to dość młody człowiek z czupryną ciemnych, cienkich włosów, które spływały kaskadami, przylegając gładko do policzków. Górował wzrostem.

— Jak się nazywasz? — spytał gospodarz, stawiając na stole dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa.

— Paweł. — Przywitał się ze wszystkimi. Miał skostniałe dłonie.

— Idź i ogrzej się przy ogniu — zaproponował Jan. — Odtajesz trochę.

Nasz nowy gość rozkoszował się ciepłem kominka, a my delektowaliśmy się wigilijnymi potrawami. Były wyśmienite.

Marta pierwsza zapytała:

— Jak tu trafiłeś?

— Szedłem z Połoniny Wetlińskiej.

— Z Wetlińskiej? To tak ja my. Dziwne, że nie spotkaliśmy się na szlaku.

— Wyszedłem dość późno i wędrowałem samotnie. Byłem pewien, że bez problemu dojdę do wioski. Zaczęło intensywnie padać. Śnieg przykrył tablice i musiałem pomylić szlaki. Rozglądałem się dookoła, lecz niczego przed sobą nie widziałem. Ani wioski, ani ludzi na drodze, ani żadnych znaków. Śnieg walił jak oszalały. Uwierzcie mi, że czułem go nawet w płucach. Latarka mi wysiadła. Próbowałem zadzwonić do gospodarzy. Niestety, zero zasięgu. Szedłem dalej i znowu próbowałem. Brak zasięgu. Nie jestem strachliwy, ale kiedy uświadomiłem sobie, że zostałem sam jeden w tym cholernym lesie i że nie wiem, jak dojść do wioski, to zrobiło mi się słabo. Wtedy zobaczyłem światło. Gnałem na oślep, bo przecież jak światło, to i ludzie. Myślałem, że to wioska.

— Wioska jest daleko stąd — wtrącił gospodarz.

— Naprawdę? A mnie się zdawało, że musi być gdzieś w pobliżu. Szedłem chyba z trzy godziny.

— Nam też się tak wydawało. Pobłądziliśmy z Martą na tym samym szlaku co ty — dodałem.

Gospodarz powiódł wzrokiem po naszych twarzach i powiedział:

— To bardzo mylny szlak. Szczególnie na odcinku, gdzie wędruje się lasem, dość łatwo zgubić drogę. Ludziom zdaje się, że ścieżka wiedzie w dół, prosto do wioski, tymczasem szlak ma kilka odgałęzień. Mieliście szczęście, że trafiliście tutaj. Dwie boczne odnogi wyprowadziłyby was na zupełne odludzie.

Marta przełknęła kęs pieroga.

— Nie boisz się mieszkać sam, tak z dala od wioski? — zwróciła się do gospodarza.

— Czego mam się bać? Strach powinien mieć racjonalne podstawy, jakąś realną przyczynę. Zgodzisz się ze mną, prawda? A tutaj? Ze strony natury nic mi nie grozi. Wilków tu nie ma. Ostatnio były widziane w okolicy kilka lat temu. Przeniosły się w bardziej zasobne tereny. Ludzie? Ludzi się nie boję, bo ich tu po prostu nie ma. Tak naprawdę jedynym zagrożeniem jest moja wyobraźnia. Oczywiście tylko jeśli jej zanadto pofolguję.

Zwróciłem uwagę, że Marta przyglądała się mężczyźnie. Intrygował ją. Pewnie zadawała sobie to samo pytanie co ja: kim jest ten człowiek i co go skłoniło do osiedlenia się na pustkowiu, w miejscu, gdzie nie ma nawet prądu, a najbliższy dom jest oddalony o kilka godzin drogi?

— Wspaniała uczta! I w ogóle… Cieszę się, że zabłądziliśmy — powiedziała dziewczyna. Gdybyśmy nie zgubili drogi, pewnie nie trafilibyśmy pod twój dach.

— Właśnie! Pomyślałem o tym samym — wtrąciłem. — To niewiarygodne. Gdyby nie przypadek, nigdy byśmy się nie spotkali.

— A może to nie jest przypadek? Może to przeznaczenie? — dodała Marta.

— Patrzcie, jak jasno! — krzyknął Paweł, podchodząc do okna.

Wieczór wybielał i lśnił łagodnym blaskiem. Śnieg sypał płatami gęstymi niczym roje meteorów.

— Jeśli tak dalej będzie sypać, to jutro nie wydostaniemy się z lasu — powiedziałem. Wstałem i dołożyłem drewna do kominka.

— Będziemy kopać tunel aż do samej wsi — zażartował chłopak.

Spojrzałem na gospodarza. Jego wysokie czoło wyrażało przenikliwość myśli. Miałem wrażenie, że ten człowiek wiedział o nas wszystko, nawet rzeczy, z których sami nie zdawaliśmy sobie sprawy.

Troje wędrowców. Troje samotnych ludzi. Co nas tu przygnało w ten szczególny dzień w roku? Kiedy skończyliśmy jeść wieczerzę, postanowiliśmy opowiedzieć swoje historie. Żadne z nas nie miało jednak odwagi zacząć. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby ciągnąć losy. Wypadło na Pawła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: