Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zakochani rozbitkowie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 czerwca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zakochani rozbitkowie - ebook

Julie Johnson, światowej sławy autorka romansów, w trzymającej w napięciu historii o sile przetrwania i potędze zakazanej miłości.

Nie sądziła, że przeżyje katastrofę lotniczą.

Nie sądziła, że utknie na bezludnej wyspie.

Nie sądziła, że zapragnie takiego mężczyzny.

Wyjazd na Fidżi ma być dla Violet Anderson przygodą życia i przepustką do szczęścia, jednak nieoczekiwanie przeradza się w koszmar. Samolot, którym leci Violet, rozbija się, a z katastrofy uchodzi z życiem tylko troje pasażerów. Czekanie na pomoc na bezludnej wyspie, w odcięciu od reszty świata, to codzienna walka o przetrwanie. Szczególnie że Violet do jednego z rozbitków zaczyna żywić uczucie, które nigdy nie powinno mieć miejsca.

__

O autorce

Julie Johnson jest autorką bestsellerów "USA Today", "Barnes & Noble" i iTunes, a swoją pierwszą powieść "Wbrew grawitacji" napisała jeszcze na studiach. Był to dla niej początek  pisarskiej i życiowej drogi. Kiedy nie pisze, podróżuje, dodając kolejne wspaniałe wspomnienia do swojego paszportu. W wolnym czasie nadrabia zaległości z Netfliksa i wrzuca na Instagrama zdjęcia swojego ukochanego psa. Aha, i jeszcze jest uzależniona od picia kawy.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66338-52-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

– Wzięłaś paszport?

– Tak.

– A poduszkę pod szyję?

– Tak.

– A krem z filtrem przeciwsłonecznym? Kochanie, wiesz, jak spala cię słońce…

– Po raz setny tak – wzdycham. – Mam wszystko. Naprawdę.

– A co z…

Przerywam mamie, wydając z siebie serię gwałtownych świszczących odgłosów. Nadymam przy tym policzki i wymachuję rękoma dookoła głowy – to moja najlepsza wersja śmigieł helikoptera. Czteroosobowa rodzina rozładowująca swoje kombi kilka metrów dalej gapi się na mnie ze zdziwieniem, ale mama tylko kręci głową, przyzwyczajona do moich wybryków.

– Tak, tak, rozumiem. Jestem nieznośnym, nadopiekuńczym rodzicem. Nie musisz stosować efektów dźwiękowych, Violet.

Daję sobie spokój i uśmiecham się do niej, ale ona nie odwzajemnia mojego uśmiechu. Jej twarz marszczy się w znajomą maskę niepokoju – tę samą, którą nosiła przez ostatnie dwa tygodnie, odkąd oznajmiłam jej, że zamierzam się wybrać w tę podróż.

– Kochanie…

Przygotowuję się na kolejne argumenty.

– Czy na pewno chcesz to zrobić? Jeszcze możesz się wycofać.

– Mamo!

Podnosi ręce w obronnym geście.

– W porządku! W porządku. Tylko się upewniam.

– Upewniałaś się już milion razy.

– No cóż, mogłaś zmienić zdanie.

– W ciągu dwudziestu minut, odkąd mnie o to ostatnio zapytałaś?

– Masz siedemnaście lat. Zmieniasz zdanie co dwadzieścia sekund.

– Podtrzymujesz rażąco upraszczający stereotyp nastolatki, mamo.

Unosi brwi z rozbawieniem.

– Rażąco? Upraszczający? Gdzie było to słownictwo, gdy zawaliłaś SAT* w zeszłym roku?

Przewracam oczami.

– Teraz to już zdecydowanie wsiądę do tego samolotu.

– Kochanie…

– Mamo! Przestań. To tylko trzy miesiące. Nawet nie zdążysz za mną zatęsknić.

– Ale jesienią idziesz do college’u. – W jasnozielonych oczach mamy, identycznych jak moje, lśnią łzy, a jej głos nagle się załamuje. – Po prostu myślałam… Chyba myślałam, że spędzimy to ostatnie lato razem, zanim wszystko się zmieni. Nie przypuszczałam, że tak szybko cię stracę.

– Ostrożnie, mamo. Jeśli będziesz wciąż wzbudzać we mnie poczucie winy, to w końcu się pod nim uduszę.

Marszczy czoło.

– Przepraszam. Wiesz, że jestem z ciebie dumna, że korzystasz z tej okazji. Ale… dom będzie strasznie cichy bez ciebie.

– Po tych wszystkich latach, kiedy wrzeszczałaś na mnie za to, że słucham zbyt głośnej muzyki, mogłabym przypuszczać, że się z tego ucieszysz.

Na jej twarzy pojawia się wymuszony uśmiech, ale widzę, że ledwo się trzyma. Czuję gulę w gardle, w nieszczęsnym przejawie solidarności. Mrugam gwałtownie, powstrzymując łzy. Odchrząknięcie nie pomaga.

Chociaż bardzo chcę jechać, to jednak nie mogę znieść myśli, że zostawiam mamę samą. Odkąd pamiętam, byłyśmy we dwie – prawdziwy duet matka i córka, najlepsze przyjaciółki, niczym główne bohaterki naszego ulubionego serialu telewizyjnego Kochane kłopoty, tylko nieco mniej uzależnione od kofeiny. Nie mam pojęcia, co zrobi beze mnie tego lata. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby ona sama to wiedziała. Ma kilku bliskich przyjaciół, ale nigdy się z nikim nie związała, choć nie ulega wątpliwości, że jest świetną partią. Tata zmarł, gdy miałam siedem lat, a ona od tamtej pory nie wykazała nawet odrobiny zainteresowania innymi mężczyznami. Wszelkie moje wysiłki, aby ją z kimś umówić, spełzły na niczym – nie była zainteresowana seksownym nauczycielem fizyki z mojej starej szkoły średniej, przystojnym kelnerem w naszej ulubionej jadłodajni ani przeuroczym właścicielem golden retrievera, który odwiedza jej gabinet weterynaryjny co kilka miesięcy.

„Ja już miałam miłość swojego życia, kochanie – powtarzała ciągle ze łzawym uśmiechem. – Jesteś młoda, ale pewnego dnia zrozumiesz. Wszystko inne po takiej miłości byłoby jedynie tanią imitacją. Jak wino po whisky”.

Myśl, że moje serce mogłoby bić dla kogoś aż tak mocno, że gdy tej osoby zabraknie, nie będzie już biło w ogóle, wydaje mi się absurdalna. Nie mieści mi się w głowie, że w porównaniu z „tym właściwym” wszyscy inni wyglądają jak tanie podróbki.

Nigdy nie poznałam nikogo, kto wzbudzałby we mnie tak silne uczucia. Poważnie wątpię, że kiedykolwiek kogoś takiego spotkam. Taka miłość zdarza się tylko w bajkach i tandetnych komediach romantycznych.

Za każdym razem, gdy to powtarzam, mama uśmiecha się znacząco, co mnie irytuje, po czym kręci głową i mówi: „Pojawi się w odpowiednim czasie, kochanie. Nie ma pośpiechu”.

Zazwyczaj się śmieję z jej słów, ale nie mogę przestać się nad nimi zastanawiać… Czy ja w ogóle chcę takiej miłości? Takiej, która płonie tak jasno, że przez resztę życia zachowujesz się jak na wpół oślepiona przez słońce?

Jeśli chodzi o mnie, nie brzmi to szczególnie zachęcająco. Mama może się godzić na życie w samotności, macierzyństwo i celibat, ale ja nie. W każdym razie jeszcze nie.

Może dlatego tak łatwo jest mi wybrać się w tę podróż. To moja jedyna szansa na zejście ze ścieżki, która została mi wytyczona od momentu moich narodzin. Życie Violet Anderson – napisane i wyreżyserowane na wzór scenariusza stereotypowego filmu dla nastolatków, przed którym nie mogę uciec. Lekcje baletu i treningi piłkarskie, studenckie spotkania samorządowe i korony królowej balu, szkolna miłość o imieniu Clint – naturalnie król balu, a w dodatku rozgrywający drużyny futbolowej. I ja u jego boku – kolejna brunetka o ponadprzeciętnej urodzie i ocenach poniżej przeciętnej, wymachująca pomponami. Dziewczyna, której nie jest sądzone wspaniałe, pełne przygód życie ani tak naprawdę nic szczególnego, z wyjątkiem tej ogłupiającej przeciętności, jaką z entuzjazmem mogą zaakceptować tylko ludzie pozbawieni wyobraźni.

Już teraz, w wieku siedemnastu lat, wiem, że to mi nie wystarczy. Nigdy nie spróbować przygody… Nigdy nie wyjść poza społecznie akceptowane schematy życia na przedmieściach… Nigdy nie aspirować do niczego więcej oprócz stylu życia wszystkich pozostałych mieszkańców mojego miasteczka, którzy zawsze wydają się tacy zadowoleni z tego, że przemierzają świat z klapkami na oczach niczym konie wyścigowe na torze.

Jeśli tu zostanę, nie dopuszczę do głosu tego tępego bólu w mojej klatce piersiowej, który krzyczy w nocy, że musi być coś więcej, coś innego – coś, co sprawi, że żołądek podniesie mi się do gardła, a krew odpłynie z palców, gdy będę zaciskać je mocno w pięści z podekscytowania.

I tak oto poddaję się wiatrowi zmian. Nie patrzę wstecz i zostawiam za sobą to, co było.

Maleńkie miasteczko ze skąpanymi w słońcu ulicami.

Dom na wsi pełen wspomnień.

Pierścionek przedzaręczynowy od Clinta na moim nocnym stoliku.

I przede wszystkim niebywale zmartwioną twarz mamy stojącej w miejscu krótkiego postoju przy strefie odlotów.

Chwytam ją za rękę i ściskam. Silę się na lekki ton, wiedząc, że jeśli pozwolę sobie choćby na jedną łzę, zainicjuję fontanny kolejnych łez rywalizujące z Niagarą.

– Nie tracisz mnie, mamo. To tylko opieka nad dzieckiem na Południowym Pacyfiku, a nie wyprawa kolonizacyjna na Marsa.

– Byłabym spokojniejsza, gdybyś leciała na Marsa. Astronauci są bardzo honorowi. Prawie nic nie wiemy o tej rodzinie, u której będziesz pracować. Równie dobrze mogą być bossami narkotykowymi.

– Bez przesady! – parskam.

– Violet, mówię poważnie.

– Ja też! Musisz się odprężyć. Pani McNally nigdy nie zaproponowałaby mi pracy u jakichś popaprańców.

– No cóż. Może pani McNally nie powiedziała ci wszystkiego – mówi zdecydowanie mało przyjaznym tonem.

Unoszę brwi tak wysoko, że niemal dotykają linii włosów.

– Nie patrz tak na mnie, Violet. Przecież mogła mieć jakiś ukryty motyw!

– Kobieta co roku prowadzi sprzedaż ciast w kościele. Nie jest geniuszem zbrodni.

– Może chce, żebyś tak o niej myślała.

– Maaaamoooo – jęczę. – Daj spokój. Flintowie to normalna rodzina.

– Normalne rodziny nie spędzają wakacji na wyspach rozrzuconych gdzieś po Pacyfiku i nie zatrudniają opiekunki do pięcioletniego dziecka.

– Połknęłaś dziś z kawą pigułkę goryczy?

– Tylko mówię. – Zarzuca kasztanowymi włosami, o jeden odcień jaśniejszymi od moich i dwa razy bardziej błyszczącymi. – Po co ludzie decydują się na dzieci, skoro potem mają zamiar zatrudnić pełnoetatową nianię, żeby je za nich wychowała?

– Mamo, czy nie sądzisz, że trochę zbyt surowo ich oceniasz?

– W każdym razie nie mogę pojąć, dlaczego muszą jechać tak daleko po odrobinę słońca. Przecież na Florydzie są idealne, piękne plaże.

– Omawiałyśmy to już kilka razy – mówię powoli, starając się zachować spokój. – Pan Flint jest deweloperem kurortów. Jego firma poszukuje potencjalnych lokalizacji dla budynków na kilku różnych wyspach. Wybiera się tam cały zespół: kilku kierowników z Flint Group, a także fotograf, architekt i paru ludzi od marketingu… – Wzruszam ramionami. – Zamiast zostawić żonę i córkę w domu na trzy miesiące, Seth postanowił je ze sobą zabrać – dodaję. – Uważam, że to czyni go całkiem przyzwoitym tatą.

Usta mamy zaciskają się w cienką linię, kiedy próbuje wymyślić kontrargument, żeby zmienić moje zdanie. Nawet teraz, gdy stoję pod Boston Logan International Airport ze spakowanymi torbami i biletem w ręku, wciąż ma nadzieję, że przekona mnie do pozostania. Biorę głęboki wdech przez nos i przypominam sobie, że ta apodyktyczność i nadopiekuńczość wynikają z miłości. Nie próbuje mnie przecież rozmyślnie zdenerwować.

A przynajmniej nie wydaje mi się, żeby miała takie intencje.

– Słuchaj, zaraz przegapię swój lot. – Poprawiam pasek wojskowego worka marynarskiego na ramieniu. – Muszę już iść.

– Zadzwoń do mnie, kiedy będziesz miała przerwę.

– Zadzwonię, gdy będę mogła.

Znów wygląda na zmartwioną.

– Jesteś pewna, że wyślą kogoś, żeby odebrał cię z lotniska w Los Angeles?

– Tak, za punktem odbioru bagażu. Osobista asystentka pani Flint wysłała mi rano maila z potwierdzeniem.

– Wciąż nie podoba mi się to, że będziesz lecieć jakimś małym czarterowym odrzutowcem przez Pacyfik. Dlaczego ta rodzina nie może latać komercyjnymi samolotami, jak reszta Ameryki?

– To firmowy samolot, mamo. Wydaje mi się, że jeśli ktoś inwestuje w jedną z takich maszyn, to powinien z niej korzystać. – Na mojej twarzy pojawia się złośliwy uśmieszek. – W dodatku pomyśl tylko o tym całym darmowym szampanie, którego będą serwować!

– Violet, na Boga… – Wpatruje się we mnie.

– Żartuję! – rzucam pośpiesznie.– Tylko żartuję. Będę się opiekować dzieckiem, a nie dołączać do klubu podniebnych rozkoszy. Wiesz, że nigdy nie przepadałam za zorganizowanymi zajęciami grupowymi.

– Jak to się stało, że wychowałam taką mądralę?

– Jaka matka, taka córka – podsumowuję.

Zgadza się ze mną skinieniem głowy, ale jej dolna warga zaczyna drżeć. Wygląda, jakby za chwilę miała się rozpłynąć w kałuży łez, lecz zamiast tego wyciąga ramiona i przytula mnie mocno. Jak na tak drobną kobietę ma imponująco silny uścisk.

– Nie mogę… oddychać… – Udaję rzężenie, ściskając ją równie mocno.

– Uważaj na siebie, dobrze? – szepcze błagalnie.

Kiwam głową, marząc o tym, żeby oczy nie szczypały mnie tak bardzo od napływających łez.

– Będę uważać.

– Wysyłaj maile dwa razy w tygodniu.

– Obiecuję.

– Zrób dużo zdjęć, żebyś miała mi co pokazać po powrocie.

– Oczywiście.

Chwyta moją twarz w dłonie i całuje mnie w czoło, jak wtedy, gdy byłam jeszcze dzieckiem i po raz pierwszy szłam do przedszkola.

– Kocham cię, Violet.

– Ja też cię kocham, mamo. Do zobaczenia we wrześniu.

Ścieram łzy z policzków, gdy odwracam się i odchodzę. Besztam się za swoją głupotę, przechodząc przez automatyczne szklane drzwi i poprawiając paski bagażu na ramieniu.

Może gdybym wiedziała, że już jej więcej nie zobaczę, spojrzałabym na nią jeszcze raz w trakcie tych ostatnich chwil. Może lepiej bym ją zapamiętała, dzięki czemu później nie byłoby mi tak trudno przypomnieć sobie grzbiet jej nosa i dźwięk śmiechu, kiedy tak bardzo tego potrzebowałam.

Ale skąd mogłam wiedzieć, co się stanie? Skąd mogłam wiedzieć, że moja wakacyjna praca, która miała być darmową przygodą w raju, rozwali moje życie skuteczniej niż C4** rzucony mi pod nogi? Skąd mogłam wiedzieć, że szukając zmiany, szykuję sobie własną zgubę bardziej zawzięcie niż samobójca skaczący z mostu?

Nie mogłam.

Więc… nie obejrzałam się za siebie. Ani razu.

Myślę, że to prawda, co mówią o analizach po fakcie.

Zawsze jesteśmy cholernie mądrzy po szkodzie.

* SAT (ang. Scholastic Assessment Test) – ustandaryzowany test dla uczniów szkół średnich w Stanach Zjednoczonych, sprawdzający między innymi znajomość słownictwa (przypisy pochodzą od tłumacza).

** C4 (Composition 4) – plastyczny materiał wybuchowy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: