Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zatruty bluszcz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 lutego 2021
Ebook
9,99 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,99

Zatruty bluszcz - ebook

Powieść jednej z najpopularniejszych autorek PRL-u!

Kapitan Korda prowadzi śledztwo w sprawie samobójczej śmierci mężczyzny w średnim wieku. Według otrzymanych informacji Andrzej Gander wyskoczył z malowniczo oplecionego bluszczem balkonu. Mężczyzna był wybitnym tenorem, śpiewał w La Scali. Jego spektakularną karierę przerwała utrata głosu.

Przesłuchiwana młoda kobieta, świadek zdarzenia, informuje, że widziała kobietę wchodzącą do klatki schodowej bloku, gdzie mieszkał Gander. Tajemnicza osoba przyjechała pomarańczowym fiatem.

Powieść idealna dla fanów kryminałów milicyjnych!

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-267-0902-5
Rozmiar pliku: 503 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Na dolę, trzy piętra niżej, roztopiony asfalt błyszczał jak płynna smoła w rozgrzanym na węglach kociołku. Miasto, kamienie, bruki dyszały upałem. Gęsty bluszcz oplatał balkon, zakrywał go szczelnie przed okiem przechodniów. Gęstwina pnączy ochraniała wnętrze loggi, czyniąc z niej zieloną oazę w środku miasta. Skomplikowany system rurek milimetrowej średnicy doprowadzał wodę i utrzymywał stałą wilgoć w podłożu rośliny. Woda ciurkała i szeleściła, płynęła wolno, spokojnie, ale skutecznie. Korzenie pnącza trzymały się mocno drobin zapełniających rowki blach ściekowych.

Trzeba całymi latami hodować pnącze, żeby osiągnąć taki efekt – pomyślał kapitan Korda – i lubić roślinność. To spoztrzeżenie nastroiło go przychylnie do właściciela mieszkania. – Muszę powiedzieć chłopakom, żeby utrzymali dopływ wody. Szkoda zmarnować tyle pracy.

Zrobił krok do przodu, chciał się oprzeć o balustradę balkonu. Rozmyślił się. Lepiej, żeby go nikt nie oglądał z dołu. Z miejsca, w którym stał, widział korony drzew, pustą przestrzeń zieleńca, kurz wytyczonych między trawnikami pieszych ciągów.

Osiedle zbudowano w ostatnich latach. Nikt nie miał sąsiadów z przeciwka. Patrzyło się na drzewa, trawniki, na obudowane piaskowcem geometryczne figury kwietników albo na niebo. Przestrzeń, światło, słońce i zieleń.

Korda westchnął – i kompletny brak świadków. Wrócił do pokoju, pozostawiając otworem drzwi balkonu. Obok tapczanu wbudowanego w biblioteczną półkę – tam mieścił się też niewielki barek, miejsce na radio i telewizor – stała fotografia. Wziął w ręce ramkę ze zdjęciem, ale nie spojrzał. Próbował zapamiętać kombinację meblo-półki, zajmującej jedną ścianę pokoju. Rozwiązywała cały problem umeblowania pożytecznego. Resztę powierzchni mieszkalnej zostawiała na przyjemności – puszysty, nylonowy dywanik, wygodny, długi fotel, kilka świateł, ogromny wazon z chińskiej porcelany, postawiony wprost na podłodze.

Człowiek z fotografii umiał mieszkać. Był wygodny, ale nie sadził się na zbytek. Wykorzystał właściwie światło, powietrze, przestrzeń – zagospodarował je roślinami i drewnem.

Kapitan wyrobił sobie o nim zdanie. Teraz – mógł przyjrzeć się zdjęciu.

Był to niewątpliwie piękny mężczyzna, chociaż przeszedł swoją smugę cienia. Minął już szczyt męskich lat. Zdjęcie promieniowało jednak nadal urodą i ciepłem. Uśmiech, odbijający się w jego oczach, na pewno zdobywał zaufanie dziewcząt. Dzieci lubią wsuwać rączki w podobną dłoń – wrażliwą i czułą. Za takimi mężczyznami snują się kobiety i psy. Koty moszczą się zaraz na kolanach.

Korda zbyt mocno postawił ramkę obok tapczanu. On też w ciągu trzech kwadransów spędzonych tu samotnie polubił mężczyznę z fotografii.

Mimo wrzawy, jaką robi się wokół wielkich gwiazd w okresie powodzenia, ten mężczyzna był chyba zawsze zamyślony nad sobą i zapewne dlatego tak diabelnie sympatyczny.

Kapitan odruchowo usiadł na tapczanie, ale znów się poderwał, wyszedł na balkon, odsunął leżak od wiklinowego stolika i usadowił się wygodnie.

Miał przed sobą nie tknięte nakrycie. Lniana serweta w słoneczniki przykrywała stolik. Stała na nim butelka wina, tacka z syfonem, filiżanki do kawy, pudełko marmoladek, wygodny termos w kształcie dzbanka. Korda machinalnie wyjął korek. Rozszedł się zapach dobrej kawy, parowała, była jeszcze gorąca.

Czekał na kogoś – pomyślał i zauważył, że brakuje spodeczków, nie ma łyżeczek ani cukru.

Otworzyły się drzwi w miniaturowym przedpokoiku.

W tym mieszkaniu tylko pokój był wielki i loggia.

– Zygmunt? – powiedział bez zastanowienia.

– Ja.

Porucznik odsunął drugi leżak i usiadł na wprost Kordy. Przedzielał ich stolik. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i przejechał nią po twarzy.

– Niemożliwy upał.

Zdjął marynarkę, na koszuli rozchodziły się plamy wilgoci. Właśnie tamtędy dotarł do rozpalonej skóry chłód zielonego bluszczu.

– Jak tu przyjemnie – zdumiał się Zygmunt.

– Właśnie!

– Co właśnie? – powtórzył młody człowiek z roztargnieniem.

– Umierać na tak i m balkonie.

– Uhm. Ale on stąd wyskoczył.

– Właśnie. Po co?

– Diabli wiedzą. Nie lubię samobójstw. Jeśli mam powiedzieć prawdę, wolę morderstwo, wszystko, tylko nie ciszę, jaką zostawia za sobą samobójca.

– Niektórzy piszą listy do żyjących... – Korda uśmiech– nął się. – Jesteś rasowym dochodzeniowym, Zygmunt. Drażnią cię tajemnice.

– Napiłbym się kawy.

– Masz kran z wodą w kuchni – odparł Korda cierpko. Zygmunt podniósł się ze stęknięciem z leżaka. – Taki gips. Zasłużony artysta! Dobra emerytura. Ordery, dyplomy, wyróżnienia.

– Zauważyłeś – powiedział Korda w zamyśleniu – na ścianach żadnych fotosów, żadnych gwiazd, wczorajszych ani dzisiejszych. Nie ma plakatów, dyplomów, gratulacji. On z tym skończył. Kiedy?

– Łatwo się dowiedzieć – odpowiedział głos z kuchni. – Wystarczy popytać w operze, w operetce. Kolegów, koleżanki. Psiakrew, mógłbym dziś Wisłę wyżłopać.

– Spróbuj nie pić.

– Nie jestem wielbłądem. Aha, kapitanie, uwolnijcie mnie od tej piekielnej baby z pieskiem!

Korda oparł się plecami o leżak.

– Muszę zaprowadzić bluszcz na balkonie. Sęk w systemie nawadniającym.

– Mówiłem o psie. Dokładnie o babie z psem!

Kapitan chwilę milczał.

– Gdyby nie ona, być może, zgodzilibyśmy się na tragiczny wypadek.

– Wyskoczyłbym jutro na ryby, nad Narew – rozmarzył się Zygmunt. – Angielski chart... psiakość!

– Dzięki głupiemu szczeniakowi mamy jakiegoś świadka wypadku.

– Ee tam, świadek, który niczego nie widział, biegł tylko za ogonem jakiegoś szczyla!

– Może jednak coś się spoza tego ogona wyłoni... – zakpił Korda, ale zaraz spochmurniał, wracając spojrzeniem do nie tkniętego nakrycia.

– Trzecie piętro – mruknął Zygmunt – chyba nie miał żadnych szans, co?

– Nie, raczej nie. Z trzeciego rzadko się udaje. Musimy mieć osobę, na którą czekał. – Korda sformułował poprzednią myśl i zrobił to z uporem, który dobrze żnali jego ludzie.

– Znajdziemy – zgodził się z nim Zygmunt bez wahania, ale ogarnęła go niechęć, bo taki upór u kapitana wróżył mnóstwo komplikacji. Urlop odsuwał się w nieokreśloną bliżej dal.

Korda spojrzał spod oka na swego zastępcę. Wcale nie poczuł skruchy. Przeciwnie – rosła w nim decyzja dokładnego przewentylowania życia Andrzeja Gandera.

– Gdzie on studiował? Pamiętasz?

– We Florencji.

Korda wyciągnął się po domowemu na leżaku, stwarzając nieświadomie intymny nastrój.

– Śpiewał w la Scali. Był naszym najlepszym tenorem. Potem – struny głosowe. Utrata głosu. Koniec powodzenia.

– Niezupełnie. Łaska tłumu odwróciła się od niego, ale został fenomenalny głos na płytach. Nikt mu tego nie odbierze.

– Pracował, zdaje się, jakiś czas w operetce?

– Tak. Stamtąd dostał emeryturę dla zasłużonych.

– Dlaczego zasłużonych? Wcześnie odszedł z teatru.

– Uważasz, że nie zarobił, co? Zarobił. Przyjechał z Włoch zaraz po wojnie. Z nikim się nie targował. Nie było sal koncertowych, śpiewał na estradach zbitych z desek. Gdzie popadło. Wtedy zniszczył sobie gardło.

– Chcecie powiedzieć, kapitanie, że mógłby składać dolary na koncie jakiegoś banku we Włoszech albo w Stanach?

– Mógłby, ale nie chciał. I dlatego my odtworzymy sobie te lata jego życia – kapitan kiwnął głową w kierunku stolika, przy którym siedzieli – od chwili zejścia z desek teatralnych do momentu nakrycia tego stołu serwetą w słoneczniki. To będzie tylko wyrównaniem rachunku.

– Starczy, jeśli będziemy w porządku, kapitanie.

Korda mógł się na to także zgodzić.ROZDZIAŁ 2

Jowanka stanęła w progu pokoju. Mieszkanie Lidii było zawsze szare i opuszczone. Za każdym razem, kiedy tu przychodziła, doznawała paskudnego uczucia chandry.

– Dlaczego nie wchodzisz? – zapytała Lidka. Siedziała nad cerowaniem – nijaka, jak jej mieszkanie.

Gdybym ja czekała kilka lat na swój kąt – myślała Jowanka – i gdybym go zdobyła, wkładałabym w niego każdy grosz, wszystkie siły. Przejechała spojrzeniem po sprzętach bez wyrazu, pustych ścianach, gołych oknach. Ona się nigdy nie pozbędzie prowincjonalizmu – pomyślała o Lidce. – Nie może wyleźć z naszego miasteczka. Z rodzinnego domu zaszydełkowanego na śmierć. Całe dzieciństwo łabędzie pływały jej nad kredensem. Ech, a ja z tego wyszłam. Czasem mam uczucie, że ani przez pięć minut nie chowałam się w takim domu. Czy to zasługa Sławka? Nieprawda. Chciałam się czegoś nauczyć, pozbyć się garbu.

– Lidka, dlaczego nie pójdziesz do kosmetyczki? Do fryzjera? Dlaczego nie zadbasz trochę o mieszkanie? Nikt ci go nie dał w prezencie. Ciężko na niego harowałaś.

Jowanka mówiła wbrew sobie, ponieważ robiła to za każdym razem, gdy tu przychodziła. Lidka rzuciła robotę.

– Po to przyszłaś? – zaczepiła koleżankę już z jawnym gniewem. – Znów mi dokuczać? Krytykować mnie? Ja taka jestem!

– Bzdury! – orzekła Jowanka z lekceważeniem, wcale nie przejmując się reakcją koleżanki. – Ty chcesz być taka. Spójrz na mnie!

– Przestań, Jowanka – zniecierpliwiła się Lidka – też porównanie. Twoje warunki i moje! Ty masz Sławka.

– Mam? – zadrwiła Jowanka. – Może. Widuję go przez miesiąc w roku.

– Nie o to chodzi – mruknęła Lidka. – Wejdź, rozgość się, jeśli tu przyszłaś.

– Wolałabyś, żebym nie przychodziła, co? – zaśmiała się Jowanka. – Nic z tego. Będę przychodzić, nie wypłoszysz mnie. Co by się z tobą stało beze mnie? W końcu razem chodziłyśmy siusiać do sadu. Mój ty Boże, taki tam sad! Cztery cherlawe drzewka, za którymi nie można się było dobrze schować przed chłopakami z sąsiedztwa. Ty masz podły charakter, ale swoich się nie zostawia. Nie chcesz się niczego nauczyć i dlatego omija cię byle powodzenie.

– Po pierwsze, nie wyrażaj się, Jowanka! Po drugie...

– Ojej, zapomniałaś, jak się w chałupie mówiło...

– Tak, zapomniałam. Nieprawda, że nie chcę się niczego nauczyć. Ja się po prostu uczę czegoś innego niż ty. Wcale nie mam podłego charakteru. Rozbierz się. Nie za gorąco ci?

– Nie!

Jowanka zrzuciła wiosenny płaszczyk, nie troszcząc się o niego. Lidka podniosła go z tapczanu, włożyła na wieszak i wsunęła do szafy.

– Sławek mi go przysłał – poinformowała ją Jowanka.

– Gdzie on teraz jest?

– Na Cejlonie. Diabli go wiedzą, gdzie – Jowanka wzruszyła ramionami – nie wiem. Z geografii miałam zawsze dwóję. – Usiadła niedbale na wąskim tapczanie Lidki. – O rany, twardy mebel. Kup sobie lepszy. W handlu nie zarabia się źle.

– Jak to? – mruknęła Lidka.

– Pewnie! Kto głupi!

– Jowanka, ty za kimś nie tęsknisz? – spytała nagle Lidka dziecinnie. – Tak ciągle sama.

– Daj mi coś pić – rozkazała Jowanka. – Niby za kim mam tęsknić?

– Nie wiem. Chcesz coli? Herbaty?

– Coli. Co mam poradzić, że nie mamy nawet dziecka? – rozgniewała się elegancka kobieta. Jej głos i sposób mówienia stał w sprzeczności z wyglądem zewnętrznym. Być może właśnie dlatego tutaj przychodziła. Wracała od czasu do czasu do siebie. Dawała sobie odpocząć od siebie takiej, jaką sama stworzyła. – On nie ma nawet czasu zrobić mi dziecka. Pływa w dalekowschodnie rejsy. Nigdy nie wiadomo, kiedy wróci ani z jakim ładunkiem popłynie. Dopada do mnie, jakby zaraz jego statek miał się dostać w cyklon. Nie potrafię tak zajść w ciążę – powiedziała ciszej świetnie ubrana dziewczyna. – No i co? Jesteś zadowolona? Masz moje szczęście. Czy to znaczy jednak, że mam się zachowywać tak jak ty? Mieć szarocytrynową skórę i skudlony łeb, żeby się wszyscy cieszyli!

– Daj spokój, Jowanka – poprosiła nagle miękko druga dziewczyna.

– Ja... ja też pozostanę zawsze dziewczyną z małego miasteczka. Ale tak, żeby nikt tego nigdy nie zobaczył. Ja też chciałabym się w niedziele i święta poprzewracać z mężem pod pierzynami. I co z tego?

– Bo kto wychodzi za marynarza – odważyła się wypowiedzieć swoje zdanie Lidka.

Gdyby Jowance było lżej na duszy, roześmiałaby się z wyobrażeń Lidki o życiu i o mężczyznach.

– Co ty gadasz – zaprotestowała obojętnie – marynarze też chcą mieć rodziny. – Czy tylko oni są teraz poza domem? Takie czasy.

– No więc, czego się skarżysz? – zniecierpliwiła się Lidka.

– A czy ja coś na niego kiedyś powiedziałam?! – oburzyła się Jowanka. – Sławek jest porządnym chłopcem. Co ja zrobię, nie potrafię udawać, że stałe osamotnienie jest dla mnie wymarzonym stanem? Skąd miałam wiedzieć, że moje małżeństwo będzie tylko czekaniem? Nie ma z kim pójść na zabawę, na spacer, do kina. Nawet w Sylwestra siedzę sama. Żaden chłopak nie będzie towarzyszył dziewczynie na piękne oczy. Niby nie wiesz tego. Ja mam dwadzieścia cztery lata. Kiedy będę żyć, Lidio?

– Nie powiesz mi, że nie wiedziałaś, co robisz?

Jowanka wzruszyła ramionami.

– Co tam wie, rozumie, dwudziestoletnia smarkata na drugim roku studiów. Uniwersytet przez niego rzuciłam.

– Możesz teraz skończyć. Masz za dużo wolnego czasu.

– Już mi się nie chce, rozumiesz? – powiedziała Jowanka kapryśnie. – Nie mam dopingu, wiesz? Kiedyś chciałam się dostać do wielkiego miasta. Osiągnęłam cel. Mam pieniądze. Czy to ważne, że nie ja je zarabiam? Niczego mi nie brakuje.

– Powiedz, Jowanka – zapytała druga dziewczyna – chciałabyś kogoś mieć? Możesz mi nie odpowiadać, jeśli nie chcesz.

– Mogę ci odpowiedzieć – zaśmiała się Jowanka. – Ja Sławka, w ogóle... kochałam. Jakżeśmy się pobierali. A teraz nie wiem. Ja go niemal zapominam od zobaczenia do zobaczenia. Mało o nim wiem, bo spotykamy się na krótko, a wtedy nie wiadomo, o czym najpierw mówić. Jak można być z kimś blisko w takich warunkach? Sławek daje mi w życiu pozycję i... on mnie naprawdę kocha. Nie umiem się zdecydować. Och, dajmy temu spokój.

– Przenieś się może do Gdyni? Będziesz zawsze bliżej Sławka. Chociażby jego środowiska.

– Za nic! – krzyknęła namiętnie Jowanka. – I stać w porcie jak inne kobiety? Nie! Nigdy. Zajmować się plotami, intrygami. To normalka, gdy baby nie mają nic do roboty, tylko czekają, są ubrane, nie muszą się gryźć, w jaki sposób dociągnąć do pierwszego. Czy same nie jesteśmy babami? Nie znamy się? Wolę już być tu. Tutaj mam przynajmniej pozór normalnego życia. I tak jakoś zleci od rejsu do rejsu. Dawniej pływali na Wietnam i umierałam ze strachu. Nie umiałam być świnią, bo to tak, jakby on był na wojnie... Skończył się Wietnam, był Laos, Kambodża. Zawsze coś będzie, Lidka. Jak teraz przyjedzie, zrobię wszystko, żeby mieć chociaż dziecko. Czasami po nocach, wiesz, chce mi się krzyczeć, łykam elenium, nie mogę zasnąć, duszę się z gorąca, wstaję, spaceruję. Do diabła, po co ja ci to wszystko mówię? Wstyd, nie? Ale to jest piekło, Lidia. Zastanawiam się, o czym tam, na morzu, myśli, tak mnie zostawiając. Czy mężczyźni w ogóle wiedzą, że samotna dziewczyna tak samo się męczy jak chłopak? Jak myślisz, Lidia?

Poczuła na plecach ręce towarzyszki dziecinnych zabaw. Razem chodziły do małej, niemal wiejskiej jeszcze szkoły, nie takiej, jakie są teraz – zbiorczej.

– Biedna Jowanka – mówiła cicho Lidka – biedna Jowanka.

– Daj spokój! – nastroszyła się nagle Jowanka. Wstała z tapczanu. Miała długie, smukłe nogi, które „robiły” jej sylwetkę. „Ubierały” ją lepiej niż wszystko, co miała na sobie. – Nie warto się mazać, Lidka – stwierdziła oschle, niezadowolona z siebie. – Ty jedna potrafisz wyciągnąć ze mnie słabość. Coś lepszego, co tam jeszcze we mnie siedzi. – Sięgnęła po płaszczyk. – Masz coś do załatwienia w mieście? Mam na dole wóz. Mogę cię podrzucić.

– Poczekaj – namyśliła się Lidka – mam o dwunastej spotkanie. Podrzuć mnie na plac Konstytucji.

– Chłopak?

– Bo ja wiem? Tak, mężczyzna – odparła Lidka skrycie.

– To wspaniale, Lidka! Zmądrzałaś!

– Tak myślisz? – zawahała się Lidka, jakby coś chciała powiedzieć i jednocześnie to samo ją powstrzymywało. Wyciągnęła z szafy świeżą spódnicę i bluzkę. Jowanka chodziła tymczasem po bezimiennym, obojętnym pokoju. To mieszkanie wyglądało tak, jakby Lidce nic na nim nie zależało.

– Musisz zrobić sobie zasłony do okna – odezwała się Jowanka. – Chcesz, ja z tobą kupię materiał? Trzeba tu skombinować jakiś fotel, obmyślić światła, postawić jakąś doniczkę, powiesić obrazek albo ceramikę. Żaden mężczyzna nie czułby się tu dobrze. Słyszysz mnie?

– Tak, słyszę.

– Zrobisz, co mówię?

– Tak. Nie wiem. Zrobię. Wracam taka zmęczona. W sklepie trzeba się nastać, nanosić paczek... nie wyobrażasz sobie!

– Co ma jedno do drugiego? – zirytowała się Jowanka. – Jesteś gotowa? Nawet ładna bluzka – obrzućiała Lidkę babskim spojrzeniem. – Polska?

– Nie. Import z Wiednia. Akurat przywieźli. Wzięłam sobie jedną.

– Bardzo mądrze. Jeżeli masz chłopaka. Zadbamy trochę o mieszkanie i zaprosisz go, nie?

– Aa... co tu gadać – zlekceważyła Lidka samą siebie – jak on zechce ślubu, zaproszę. Inaczej – wcale nie. Nikt mnie nie będzie wystawiać na dudka.

Z taką filozofią – myślała Jowanka – nie wyjdzie za mąż. Nie ma żadnych szans. Zgubi ją wychowanie, nasze miasteczko, chociaż sto mil dzieli nas już od domu i od starych.ROZDZIAŁ 3

Młoda kobieta opowiadała porucznikowi o nabyciu angielskiego charta.

To jest fason przywieźć sobie psa z Anglii – pomyślał porucznik. Słuchał historii psa trzeci raz. Godził się na to, bo kapitan uważał, że za którymś razem zdradzi się z jakąś informacją. Ona wyskoczy z potoku osobistych wynurzeń jak diabełek z pudełka i będzie jedyna, ważna. Dziewczyna go trochę denerwowała. Musiała pochodzić ze skromnego domu, zagraniczne podróże bardzo jej imponowały.

– To była sekunda, wie pan, komu mogło przyjść do głowy, że jakiś wariat skoczy na ludzi...

– Pan Gander nie zagroził niczyjemu bezpieczeństwu – stwierdził porucznik sucho.

– Przypadek! – wykrzyknęła żywo. – Mógł przy okazji równie dobrze kogoś zabić.

Mógł – pomyślał porucznik – masz rację, ty mała, egoistyczna bestyjko.

– Chciałam złapać Bezika, ale pod dom zajechał akurat samochód. Bezik odskoczył ode mnie...

Kapitan ma przeważnie rację – stwierdził porucznik – gadanie to taki proces. Całkiem niezależny od człowieka. Jakieś fragmenty spostrzeżeń zarejestrowanych przez mózg, wypływają na wierzch.

– Szczeniaka trudno przywołać do porządku – mówiła dziewczyna całkiem obojętna na zmiany, jakie zaszły w poruczniku. Nareszcie słuchał po tylu próżnych wysiłkach z jej strony. – Krótko mam tego pieska, nie zdążyłam go wytresować. Na dodatek ta kobieta miała na sobie bluzkę, jakiej dawno szukałam. Haftowaną. Turecką.

– Zaraz – powstrzymał ją porucznik – kto miał bluzkę?

– Kobieta, która wysiadła z samochodu.

– Gdzie ona poszła?

– Weszła na klatkę schodową.

– Na którą?

– Pojęcia nie mam. Nie pamiętam. Po tym wszystkim, co zaraz nastąpiło, chce pan, żebym cośkolwiek pamiętała...

– Czy samochód został, czy odjechał po wypadku?

– Chyba odjechał. Proszę pana, zleciał się tłum ludzi, nie wiadomo skąd, bo przedtem na skwerze były zupełne puchy. Ja i Bezik. Nie mogłam się przecisnąć po psa. Niczego już nie widziałam.

– Tablicę rejestracyjną zauważyła pani?

Ależ skąd?! – zawołała – comniemogłyby obchodzić jakieś tablice przy samochodach! – urwała, zorientowała się, że jest pytana, udziela informacji. Zlodowaciała. Była głupia w sposób selektywny.Nie chciała być niczyją informatorką. Nic nie obchodził jej Andrzej Gander, zagasła sława operowa, skończony facet, nie mający pojęcia o big-beacie, wyrzucony za burtę powodzenia. Ona się właśnie rwała do kariery, postanowiła na nią zarobić. Wstała.

– Co do reszty, przyjdzie tutaj mój mąż.

– Tu nie ma żadnej reszty – zauważył porucznik pogodanie – proszę usiąść, chciałbym, aby pani pomogła mi ustalić kilka szczegółów.

Spojrzała na porucznika ironicznie, ale usiadła z powrotem.

– Owszem – powiedziała – my chcemy już mieć spokój.

– Każdy by tego chciał – pomyślał – jest to stan idealny, ale rzadko osiągany.

– Kiedy dokładnie zobaczyła pani samochód? Jaki to był wóz? U was są trzy bloki. Gdzie stanął? Pod którym?

Zaczynała się zastanawiać, liczyć ze słowami, nie jak przedtem wyrzucać tylko fragmentaryczne spostrzeżenia.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: