Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zbrodnia i medycyna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,99

Zbrodnia i medycyna - ebook

Reportaże dotyczące metod i specyfiki działania organów ścigania, ukazują wkład grafologii, psychiatrii oraz daktyloskopii w proces demaskowania przestępców. Informacje opublikowane w reportażach pochodzą z dokumentacji przechowywanej przez laboratorium kryminalistyczne. Książka została podzielona na 15 rozdziałów określanych jako „spotkania".

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-268-8317-6
Rozmiar pliku: 479 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

czyli jak i gdzie poznałam doktora B.?

Bywają rozmaite laboratoria: chemiczne, filmowe, farmaceutyczne. Przeprowadzają różne analizy i badania. Ale laboratoria kryminalistyczne? Nauka o przestępstwie czy szkoła ścigania zbrodni?

Pałac Mostowskich. Stołeczna Komenda Milicji Obywatelskiej. Brama.

— Jest przepustka?

Schody prowadzą do kondygnacji podziemnych. Długi korytarz. Drzwi obok drzwi.

— Wydział kryminalistyki?

— Na prawo, pierwsze z lewej strony!

Pokój, biurko, telefony. Siedem białych fartuchów i dziennikarz. Nie znamy się wzajemnie. Rozpoczyna się prezentacja:

Za biurkiem — szef, kapitan mgr Władysław B. Z wykształcenia fizyk. Kieruje wydziałem. A więc nauka w służbie ścigania i zapobiegania.

Kapitan Maciej S. — kierownik pracowni badań dokumentów.

Kapitan Krystyna J. — dział daktyloskopii (badanie śladów linii papilarnych dłoni i stóp) oraz traseologii, czyli identyfikacji ludzi i zwierząt na podstawie pozostawionych przez nich śladów.

Porucznik Mieczysław H. — dział mechanoskopii (identyfikacja narzędzi).

Kapitan Edward Rz. — kierownik pracowni fotograficzno-filmowej.

Porucznik inż. Katarzyna K. — rekonstruowanie wypadków samochodowych za pomocą zdjęć stereoskopowych, wykonywanych kamerą stereometryczną.

Porucznik, lekarz specjalista medycyny sądowej, Jerzy B. — stary ekspert pracowni medyczno-biologicznej.

Brak jest dziś w laboratorium przedstawiciela grupy techników kryminalistycznych. Trudno ich tu zastać. Rzadko bywają w pomieszczeniach Komendy. Są w terenie. Ich zadanie rozpoczyna się w momencie, kiedy przedstawiciel MO, który wkroczył na teren zdarzenia, przekazując meldunek oficerowi dyżurnemu, prosi ze względu na okoliczności sprawy o pomoc inspektora-technika.

Technik na miejscu przestępstwa! Jego pierwsze czynności to zrobienie zdjęć, szkiców, zabezpieczenie śladów i zestawienie faktów, dedukowanie. W oparciu o tę dedukcję powstaje pierwsza, prowizoryczna wersja wydarzeń, które rozegrały się niedawno na miejscu wypadku. Żeby dokonać tej wstępnej pracy, technik musi znać się na wszystkim po trochu, nie wyłączając medycyny sądowej.

Ale żeby pierwszą, wstępną wersję pogłębić, a czasem odrzucić, potrzebni są specjaliści z różnych dziedzin. Do ich pomocy odwołuje się z kolei technik kryminalistyczny w sprawach skomplikowanych.

Telefon do szefa — kapitana Władysława B. i jeden lub kilku panów zrzuca białe fartuchy, pakuje swoje walizeczki. A w nich rozmaite przyrządy: mikroskopy, lupy, pędzle, naczynia na gipsy, silikony, rozmaite narzędzia, a każde ma swoje przeznaczenie.

Panowie wsiadają do ambulansu, który jest czymś w rodzaju minilaboratorium. Jadą na miejsce wypadku, zbrodni, włamania. Rozpoczyna się żmudna praca. Od niej zależy w znacznym stopniu odtworzenie prawdy o tym, co się wydarzyło. Ta pierwsza, przypuszczalna prawda będzie badana, pogłębiana, konfrontowana przez pracowników grup operacyjnych. Inspektorzy wydziału kryminalnego, dochodzeniowego znajdą człowieka, który popełnił przestępstwo przeciwko innemu człowiekowi. Znajdą i sprowadzą z ciepłego łóżka, bezpiecznej meliny, tu, do jednego z pokoi Komendy. Ale i wtedy, kiedy trzeba udowodnić mu przestępstwo, „laboratorium” jest wiernym, obiektywnym, bo naukowym doradcą służby operacyjnej. Słowem, wiedza: medycyna, biologia, chemia itp. w służbie sprawiedliwości.

Jasne? Czy może funkcja, organizacja wydziału wymaga pogłębienia pierwszej prezentacji? Jeżeli tak, niechże każda komórka tego dziwnego laboratorium mówi za siebie!

OPOWIADANIE EKSPERTA MECHANOSKOPII: Milicja otrzymała meldunek o zaginięciu dziewczyny. Ze zdjęcia, wywiadów wynikało, że była śliczna, młodziutka. Co się z nią stało? Milicja rozpoczęła poszukiwania, które nie przyniosły rezultatów. Fakt alarmujący, nie wymagający jednak ingerencji i naszej pomocy.

Mija kilka dni. W lesie, na polance znaleziono zwłoki poszukiwanej. Zabezpieczenie śladów na miejscu jest bardzo trudne. Na miejsce przybywa nasz lekarz. Stwierdza gwałt połączony z uduszeniem ofiary.

Poszukiwanie śladów dla znalezienia przestępcy!

W wyniku oględzin zwłok stwierdzono między innymi ubytek lakieru na jednym paznokciu nieżyjącej dziewczyny. Przypadkowe starcie czy uszkodzenie w wyniku walki z napastnikiem? Jeżeli to drugie, mamy ślad!

Rozpoczęły się żmudne poszukiwania odprysku w pobliżu znalezionych zwłok. Nie dały wyniku. Tymczasem grupa operacyjna zatrzymuje kilku podejrzanych mężczyzn. U jednego z nich znaleziono na ubraniu wiele różnego rodzaju drobin, a wśród nich odłamek lakieru. Teraz dopiero pracownia mechanoskopii otrzymuje zadanie: zidentyfikować odprysk z ubytkiem na paznokciu denatki. Każdy paznokieć ma swoje charakterystyczne prążki. Jeżeli pokryjemy go lakierem, prążki zostaną na nim odbite. A więc istnieje możliwość identyfikacji, stwierdzenia, czy znalezione mikroodpryski lakieru zdobiły kiedyś paznokieć ofiary gwałtu?

Lakier był gatunku Max Factor. To ułatwiało zadanie, ale nie za bardzo. Lakier tej marki jest modny i na rynku łatwo dostępny. Ale zawsze to lepsze, niż gdyby był marki krajowej, powszechnie używanej. Teraz trzeba było w ramach wiedzy mechanoskopijnej, dysponując odpowiednim sprzętem, odpowiedzieć na pytanie, od którego może zależeć życie ludzkie, życie jednego z zatrzymanych mężczyzn. Pytanie zadaje szef-kapitan B. Ja zaś muszę odpowiedzieć: czy indywidualne cechy, znajdujące się na wewnętrznej powierzchni odprysku, korespondują z cechami stwierdzonymi na zewnętrznej stronie paznokcia w miejscu ubytku?

Korespondowały!

Podejrzany początkowo nie przyznawał się do popełnionego przestępstwa. Zademonstrowano mu zgodność odprysku w odpowiednim powiększeniu. „Pękł” — jak powiadają w żargonie kryminalistyki. Jego przyznanie się do winy oznaczało uwolnienie innych zatrzymanych od strasznego podejrzenia...

RELACJA EKSPERTA DAKTYLOSKOPA: Do milicjanta zgłosił się poszkodowany przechodzień. Właśnie przed chwilą skradziono mu portfel.

Wywiadowca zauważył kręcącą się koło pobliskiego, a podejrzanego, ulubionego przez margines społeczny — baru, grupkę wałęsającej się młodzieży. Wśród nich znanego w tej dzielnicy kieszonkowca. Może to on jest sprawcą? Ale jak mu udowodnić winę?

Portfel ktoś wrzucił do śmietnika, oczywiście pusty. Mały zabieg, dokonany w laboratorium kryminalistyki. Opylenie portfelu odpowiednim preparatem i już utrwalono zarys linii papilarnych. Wystarczy fragment, żeby zidentyfikować sprawcę.

Nawet rękawica nie ocali przestępcy, choć komplikuje pracę daktyloskopii. Skóra posiada cechy indywidualne. Załamania, zgięcia, trwałe odkształcenia są odbiciem cech ręki, a więc stanowią wskazówkę, ślad dla daktyloskopa.

Identyfikujemy czasem człowieka za pośrednictwem zwierzęcia, jego śladu. Mówimy wtedy o traseologii. Przykład:

Włamanie! Przestępca wszedł do mieszkania przez ogród po betonowej ścieżce. Nie pozostawił śladów. Ale zabrał ze sobą psa. A może pies sam za nim pobiegł? Kiedy złodziej dokonywał kradzieży, pies hasał po ścieżkach, pozostawiając odciski łap, które pozwoliły na identyfikację jego pana. Gdyby to kundel przewidział? Lubił swojego złodziejaszka, może nawet z wzajemnością. Ale nam ułatwił znalezienie sprawcy.

Daktyloskopia czyni coraz większe postępy. Anglicy głowią się obecnie nad możliwością ujawniania śladów linii papilarnych, pozostawionych na ludzkiej skórze. Byłby to wielki krok naprzód w walce z ciężkimi przestępstwami przeciwko życiu człowieka. I my pracujemy nad tym zagadnieniem. Nasza pracownia daktyloskopii chciałaby dołożyć do rozwoju światowej kryminalistyki swoją, choćby skromną cegiełkę...

PRACOWNIA FOTOGRAFICZNA WYKRYŁA: Zakwestionowano u pana X serię zdjęć pornograficznych. U kilku innych osób znaleziono te same „artystyczne reprodukcje”. Nie ma, jak wiadomo, zakazu posiadania tego rodzaju zdjęć — kwestia gustu i kultury. Ale nie wolno rozpowszechniać pornografii i ciągnąć z tego procederu zysków. A czynił to od dłuższego czasu pewien zakład fotograficzny. Podejrzenie nie wystarcza. Potrzebny jest dowód rzeczowy.

Pracownia nasza otrzymała owe zdjęcia do analizy. Okazało się, że wszystkie miały w jednakowym miejscu skazę, jakby cieniutkie kreseczki. Ale i szybki w powiększalniku owego podejrzanego fotografa miały nieznaczne uszkodzenia. Idealnie odpowiadały owym kreskom na pomysłowych zdjęciach. To stwierdzenie stanowiło dowód rzeczowy dla kolegów naszych z wydziału kryminalnego...

Z PRACOWNI DOKUMENTÓW: Pewien staruszek, ojciec dwóch córek oraz właściciel działki i domu w Burakowie zmarł, nie pozostawiwszy testamentu. Wyręczył go jeden z zięciów. Napisał tekst ostatniej woli na maszynie, ale podpis musiał być odręczny. A więc odręcznie go sfałszował. Był jednak tak chciwy, że zdecydował wyłączyć z praw spadkowych drugą córkę zmarłego. A ta nie dała za wygraną i złożyła skargę na milicji. Stwierdziła, że nie było żadnego legalnego testamentu.

Wydaje się — sprawa prosta. Stwierdzić podpis i kropka. Ale staruszek był półanalfabetą i nie można było w jego mieszkaniu znaleźć żadnego śladu pisma. Nie składał także nigdy podań do urzędów, nie pisał listów. Jedyny podpis, który się zachował, a raczej próba podpisu, bardzo niedołężna, znalazła się w księgach wieczystych z 1936 roku. A jednak charakter pisma, jemu tylko właściwe cechy pozwoliły pracowni dokumentów orzec z całą pewnością: Nie było żadnego testamentu!

Bywa i odwrotnie mimo wielce podejrzanych pozorów. Przypadek: Pewien właściciel zakładu rzemieślniczego, człowiek zamożny, doznał ciężkiego paraliżu i otępienia. Był to młody człowiek, miał do niedawna dwie przyjaciółki, które utrzymywał, pędząc wesołe, gwarne życie. Zbyt chyba urozmaicone i stąd określony charakter jego choroby. Ale to już dziedzina medycyny, a nie kryminalistyki.

Sprawa trafiła do naszej pracowni z następującego powodu. Jedna z kobiet, które pozostawały w związkach intymnych w okresie poprzedzającym chorobę, zgłosiła się do wydziału handlu o przekazanie jej zakładu rzemieślniczego na własność. Przyniosła na poparcie swojego podania list sparaliżowanego przyjaciela, który scedował na nią wszystkie prawa zarządzania jego majątkiem. Było pismo — choć trudno mówić o podpisie, który był nie do odczytania. Jakaś kompozycja szeregu nieskoordynowanych, przecinających się wzajemnie kresek. Wyglądało to wielce podejrzanie. W dodatku konkurentka nie tyle od serca, ile kieszeni zamożnego protektora, złożyła skargę o sfałszowanie podpisu. Odpowiedni wydział naszej Komendy skierował do nas zapytanie: Czyj jest podpis, złożony na dokumencie, który jest przedmiotem skargi o fałszerstwo?

Wyniki naszych badań były bardzo interesujące. Otóż znaleźliśmy bez trudności w warszawskiej Izbie Rzemieślniczej bogatą i wieloletnią korespondencję, związaną z warsztatem, który stał się przedmiotem sporu dwóch kobiet. Były tam podania, pisma wystosowane przez sparaliżowanego dziś właściciela zakładu. Listy były podpisane czytelnym, jasnym, odręcznym pismem. Ale co ciekawsze, w miarę upływu czasu charakter pisma zaczynał się mącić, stawał się niepewny, chaotyczny. Na podstawie podpisów odtworzyliśmy degrengoladę człowieka, którego mózg w coraz mniejszym stopniu kierował odruchami, między innymi swobodą działania ręki. Ostatni podpis okazał się prawdziwy. Kobieta, której majątek został przekazany, została prawną właścicielką.

KOMÓRKA FOTOGRAMETRYCZNA OPINIUJE: Jest to nowa pracownia naszego wydziału. Powołanie jej wynikło z potrzeb współczesnego życia. Motoryzacja i jej uboczne reperkusje — wypadki drogowe. Przypadek! Przejechano człowieka. Kierowca samochodu, ujęty przez milicję dzień później, w rodzinnym mieście, przyznaje się, ale stwierdza, że jechał z niewielką szybkością. Przechodzień jest winien! Znów zadanie dla naszej pracowni! Samochód, jak wiadomo, pozostawia ślady hamowania. Na podstawie stereoautografii (przyrząd służący do wykonania planu wypadku na podstawie zdjęcia) ustalamy długość śladu. Znając katalogowe, ustalone współczynniki tarcia, dane dotyczące nawierzchni i rodzaju ogumienia, oraz wziąwszy pod uwagę obciążenie samochodu i stratoenergię, zużytkowaną na uderzenie, można określić szybkość, z jaką jechał kierowca, gdy zbliżał się do człowieka, stojącego na szosie. Był w stanie się zatrzymać czy też nie? Od tego rachunku zależy los kierowcy, od dokładnej, naukowej rekonstrukcji wypadku...

OPOWIADANIE LEKARZA: Moim podstawowym zadaniem są oględziny zwłok. Medycyna w służbie sprawiedliwości. Oto historia krótka, ale prawdziwa:

Wezwanie do dyspozytorni taksówek. Schody kotłowni, obok której mieszczą się umywalki, szafki z ubraniami kierowców. A na schodach trup mężczyzny. Sweter zarzucony na głowę niby chusta. Głowa w kałuży krwi. Dyspozycja milicji: nikomu nie wolno opuszczać budynku! Rozpoczynają się badania obecnych. Palacz ma ręce zabarwione brunatnym płynem. Czyżby krew? Na ubraniach dwóch szoferów taksówek też ślady budzące podejrzenia. Lekarz kontynuuje badanie denata, tymczasem inni eksperci, którzy przybyli tu ze swoimi walizeczkami, przeprowadzają doraźne badanie rodzaju zabrudzeń, śladów butów itp. Czy ktoś z obecnych ma jakieś podejrzenia? Nikt! Kim jest ten człowiek, czy znają go? Oczywiście. Pracuje jako szofer taksówki, jak i oni. Czy miał wrogów, konflikty? Nie znają go dobrze. Jest tu nowy...

Oględziny sądowo-lekarskie wykazują drobne powierzchowne obrażenia. Śmierć naturalna, ale ta pozycja swetra? A jednak wygląda to na pęknięcie podstawy czaszki. Jeżeli tak, sekcja musi potwierdzić powierzchowne badanie. Lekarz pyta obecnych: „Dlaczego nie chcieliście powiedzieć, że kolega spadł ze schodów? Czemu ukrywacie prawdę?”

Opowiedzieli, jak to się stało. Rozebrał się, oddał utarg, rozliczył i chciał zejść do umywalni. Ale nagle runął! Myśleli, że tylko upadł, schody śliskie czy co? Ale widać było krew, a więc coś się stało. Zarzucili mu sweter, byle jak. Nie chcieli go dotykać. Kiedy lekarz stwierdził śmierć, opanował ich strach. Będą ich wzywać, przepytywać. A każdy pracuje, liczą się godziny strat. Nie przypuszczali, że rozpoznanie medyka sądowego może być tak błyskawiczne...

SZEF REASUMUJE: Nie ograniczamy działalności naszego laboratorium do pomocy w wykrywaniu przestępstwa. Chcemy brać także udział w profilaktyce, w niedopuszczaniu do powstania przestępstwa. O co chodzi? Zycie współczesne, technika, wysoka cywilizacja zmienia metody działania środowisk przestępczych. Jeżeli w środowiskach społecznych dokonuje się postęp w codziennym sposobie życia i bycia, margines społeczny dostosowuje swoje metody działania do nowych okoliczności. To znaczy szuka bardziej nowoczesnych metod dla omijania istniejących praw.

Profilaktyka? Coraz mniej jest włamań do banków (na całym świecie) wskutek technicznych udoskonaleń zabezpieczających. W Związku Radzieckim zastosowano zabezpieczenia za pośrednictwem telefonu. Właściciel wychodząc z domu, przełącza dźwigienkę telefonu na kolor czerwony. Wystarcza czyjeś wtargnięcie, by mechaniczny stróż zaalarmował milicję, której posterunek jest podłączony do alarmu. W NRF projektuje się wmontowanie do samochodów kamer, które w razie wypadku włączą się i sfotografują jego przebieg.

I nasze pracownie starają się wyprzedzić inicjatywy środowisk przestępczych. Nie tylko identyfikujemy narzędzia, którymi posługują się włamywacze, ale nakłaniamy przemysł, aby produkował takie zamki i zabezpieczenia, które uniemożliwią lub bodaj zmniejszą pokusę włamywania się. Pamiętajmy! Włamania do mieszkań to 50 procent w ogólnej statystyce włamań. Mieliśmy kłopoty z fałszowaniem znaczków na bilety miesięczne. Wystarczyło skomplikować nadruki, by przeciąć działalność fałszerzy. Niby drobne straty, a zsumowały się w wielkie liczby. Przy pewnej profilaktyce można by uniemożliwić fałszowanie książeczek PKO. No, a ponoć najskuteczniejszą profilaktyką jest wykrywalność przestępstwa, skuteczność ścigania. Najcięższym do zgryzienia orzechem są jednak przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu, napady związane często z psychopatyczną osobowością przestępcy. Ale to już domena eksperta, medyka sądowego. W naszym laboratorium jej przedstawicielem jest doktor B...

Pozwoliłam sobie poprosić pana doktora o spotkanie. Mam być jutro w pracowni medyczno-biologicznej o godzinie 9 rano. A więc do jutra!PIERWSZE SPOTKANIE

czyli sprawa Justyny C.

W pełnym słońcu — nie ulegać pozorom — co to jest ślad? — odtwarzanie portretu — przerwany spacer

Pokój, jak to gabinet lekarski. Szafa pełna tajemniczych słoików, ampułek. Na biurku fonendoskop, a grube książki wtłoczone w półki na ścianie. Odczytuję napisy: medycyna sądowa, patologia kliniczna, psychiatria. Od stołu wstaje wysoka postać w białym fartuchu. Doktor B.! Jest młody, ciut za duży jak na warszawskie normy mieszkaniowe. I roztrzepany, jak nakazują konwencje książek kryminalnych. Zapomniał o wczorajszej rozmowie i obietnicy prawdziwego opowiadania, którego treścią...

— Jeżeli przyrzekłem — wydawał się nieco speszony. — Proszę, niech pani redaktor siądzie!

Wyjął z jednej z szuflad gruby brulion, pełen zapisów.

— A więc może sprawa Justyny C.? Można?

Otworzyłam i mój dziennikarski zeszyt. Notuję:

— Tego ranka — rozpoczął swoje opowiadanie doktor B. — wykonywałem ekspertyzę postrzałową w godzinach południowych, kiedy nagle otrzymałem telefoniczne zlecenie, żeby jechać natychmiast do szpitala na ul. Stępińską.

„Co się dzieje?” — rzuciłem pytanie w słuchawkę.

„Na pewno nic wesołego, jeśli wzywają pana doktora” — powiedział nie bez złośliwości dyżurny oficer i jak się okazało, miał rację.

Kiedy zbliżyłem się do łóżka, wiedziałem od razu: za późno na ratunek! Pacjentka znajdowała się w stanie agonalnym. Ciężkie uszkodzenie ośrodka układu nerwowego. Jeśli nawet odzyska przytomność — osobiście nie przewidywałem takiej możliwości — nic nam nie powie. Tego rodzaju urazy powodują z reguły niepamięć wsteczną, jeżeli nawet ofiara wyżyje.

Przyjrzałem się jej bliżej. Miała dziwnie opalone nogi. Wycinkami, jakby figury geometryczne opalenizny. Jaskrawy rumień świadczył o nieruchomym leżeniu na palącym słońcu. Zapomniałem pani redaktor powiedzieć. Było to przed Janem, czerwiec. Musiała leżeć długie godziny na słońcu, już nieprzytomna. Inaczej nie narażałaby się na oparzenie, a poza tym każda dziewczyna stara się opalić nogi równomiernie. Była młoda i ładna. Nie chciałaby się oszpecać.

Dramat rozegrał się wieczorem lub w nocy. Akt potworny. Krwawe wylewy w spojówkach, obrażenia na szyi świadczyły o tym, że była duszona. Otarcie naskórka warg przemawiało za tłumieniem krzyku brutalną ręką. Na głowie rany tłuczone. Musiałem rozpocząć badania, by móc natychmiast przystąpić do poszukiwania mordercy. Tak nazwałem w myśli napastnika, choć dziewczyna jeszcze żyła:

— Przepraszam — przerwałam doktorowi jego opowiadanie. — Mówi pan o badaniu z punktu widzenia potrzeby śledztwa. Ale czy wolno zakłócać spokój chorej w tak ciężkim stanie? Co więcej: czy nie może zaistnieć konflikt między prawem chorego, a dobrem prowadzenia dochodzenia? Pan jest przecież z zawodu i powołania lekarzem?

Doktor B. zastanowił się chwilę:

— Tego rodzaju konflikty mogą się zdarzać. Decyduje zawsze zdrowie człowieka. Jeżeli wiem, że zdejmując bandaże, ułatwimy sobie poszukiwanie śladów, ale opóźnimy powrót do zdrowia — nie ruszymy chorego. Niestety, w tym wypadku takiej kolizji nie było.

Lekarze uruchomili wszystkie dostępne środki: sztuczne płuco-serce, krew. Ale za późno! Stwierdzono gwałt, połączony z brutalną napaścią. Jako lekarz, pracownik grupy dochodzeniowo-śledczej, oficer milicji, a także jako mężczyzna, który ma żonę i córeczkę, koncentrowałem się na jednym zadaniu: pomóc w znalezieniu winnego! Spowodować, by winny poniósł konsekwencje! Czy pani redaktor wie o tym, że energiczna działalność milicji przeciwko gwałcicielom zmniejszyła poważnie liczbę tego rodzaju przestępstw, o których w swoim czasie i nie bez uzasadnienia wiele pisano?

...A więc na czym skończyłem? Jak zadziałać we właściwym kierunku. Eliminować fałszywe ślady, odczytać właściwe. Trzeba wiedzieć, jak wielką rolę odgrywa zabezpieczenie właściwych śladów dla odtworzenia i ustalenia przebiegu wydarzeń, a więc tego, co wydarzyło się, zanim przywieziono do szpitala nieprzytomną już dziewczynę? A czy pani wie w ogóle, jakie znaczenie do śladu przywiązuje kryminalistyka? Jest takie klasyczne już sformułowanie, definicja. Chodzi o to, by właśnie na podstawie śladów odpowiedzieć na niektóre z siedmiu „złotych” pytan kryminalistyki, a mianowicie: co, gdzie, kiedy, w jaki sposób, za pomocą czego, dlaczego, kto? A każda z tych odpowiedzi prowadzi do najważniejszego, decydującego dla służby ścigania problemu: k t o?

„Kto” nie oznacza konkretnego człowieka z nazwiskiem i adresem. Jeżeli będziemy umieli określić środowisko, grupę ludzi, ich zawód, to już wiele.

Grupa pracowników operacyjnych rozpoczęła prace w poszukiwaniu śladów. A więc pierwsze pytanie: Kim jest dziewczyna, jej kontakty, zawód, rodzina? Kto z jej otoczenia mógłby być ewentualnym napastnikiem?

W ciągu dosłownie kilkunastu minut ustalone zostały podstawowe informacje. A więc wiemy, że napadnięta jest (żyje jeszcze w tym momencie) pomocą domową i uczęszcza do 8 klasy szkoły wieczorowej. Ma przyjaciela, czy jak dziewczęta lubią przedstawiać — narzeczonego. Ten mężczyzna mieszka pod takim to a takim adresem.

Znaleziono go bez trudności. Zeznał, że wczoraj wieczorem nie wychodził z domu. Ale mieszkał w baraku dla robotników budowy. Jak stwierdzić, że mówił prawdę? W baraku kręci się mnóstwo nieznanych osób, nikt nie potwierdził jego zeznania. Był to sezonowy robotnik, który codziennie otrzymywał doraźne zlecenia w formie pisemnej delegacji. Ale tego dnia nie odebrał swojego zlecenia. Może dlatego, że był wstrząśnięty tym, co uczynił? Na swetrze mężczyzny znaleziono ślady krwi i szminki. Był podejrzany. Bywa różnie między kobietą a mężczyzną. Zawiść, zazdrość, wymuszenie małżeństwa... Szczególnie, kiedy doradcą jest wódka. Dziewczyna miała sporą ilość alkoholu we krwi, a jej „narzeczony” także nie stronił od kieliszka.

Ślad wydawał się jednak za łatwy. Tego rodzaju proste sprawy lubią się komplikować. Mógłbym pani redaktor opowiedzieć dziesiątki przypadków, kiedy badania sądowo-lekarskie, wbrew pozorom i logice wydarzeń i okoliczności eliminują fałszywe poszlaki. Choćby taki jeden wypadek... Wzywają mnie kiedyś nocą. Trzeba wiedzieć, że lekarz milicji pozostaje 24 godziny non stop do dyspozycji swoich władz. Idę na prywatkę, muszę pozostawić telefon. Nawet do kina. Milicja nie wybiera godziny i pory dnia dla swojego działania. To przestępca rządzi naszym czasem, zarówno w dzień, jak i w nocy. No więc zostałem wezwany. Zbrodnia! Żona zabiła męża, jak w tej wierszowanej opowieści Adama Mickiewicza. Tyle, że nie ukrywała swojego czynu. Sama się przyznała, wezwała milicję. Aresztujcie mnie!

Przyjeżdżam do mieszkania, w którym dokonał się dramat. Jest już przedstawiciel władz porządkowych. Oświadcza, że zamordowany, zanim wyzionął ducha, oskarżył żonę. Kobieta się przyznała. Niby nie ma o czym mówić. Ale jako lekarz muszę stwierdzić przyczynę śmierci, a mój kolega z Dzielnicowej Komendy spisuje tymczasem protokół. Okazuje się, że kobieta handluje gdzieś w okolicy cmentarza, mąż — notoryczny pijak. Słowem środowisko, które nazywamy marginesem społecznym.

— Czy słusznie wnioskuję, że większość przestępstw przeciwko życiu w Polsce zdarza się właśnie wśród tego rodzaju ludzi?

— W zasadzie tak, choć zdarzają się wyjątki. Ale regułą jest towarzyszący alkohol, źródło zbrodniczej inspiracji, rzecz jasna przy pewnej predyspozycji, często psychopatologicznej... Zaraz, ale miałem opowiedzieć o fałszywym śledztwie i mądrej medycynie.

Otóż zwracam się do kobiety z zapytaniem o narzędzie mordu, przekazuje mi młotek, którym uderzyła męża w głowę. A na całym ciele denata znajdują się ślady w postaci otarć naskórka o kształcie dwóch małych różdżek. I kompletny brak zewnętrznych obrażeń na głowie. Ale twierdzi, że uderzyła go. Człowiek nie żyje.

Gdyby nie wnikliwa, obiektywna analiza wszystkich śladów, należałoby aresztować kobietę, oddać sprawę do prokuratora. Ale lekarz medycyny sądowej, jeżeli go wzywają, musi zbadać, określić datę i przypuszczalną przyczynę zgonu do czasu dokonania oględzin wewnętrznych zwłok. Sekcja wykazała, że przyczyną zgonu była niewydolność krążenia.

— A te ślady różdżek?

— Biła go sznurem od żelazka. Może i było za co. Rangę środowiska określiliśmy sobie poprzednio. To, co nam opowiedziała o młotku, nie zgadzało się z prawdą. Uderzenia sznurem nie spowodowały śmierci. Jaka by nie była ta kobieta, musiała doznać szoku, widząc rezultat swoich „uderzeń”. No i przyznała się.

— A co z dziewczyną tragicznie skrzywdzoną? Przecież ślady krwi i szminki na swetrze jej przyjaciela można zbadać, porównać?

— Uczyniliśmy to. Badania serologiczne i chemiczne nie potwierdziły winy „narzeczonego”. Krew? Może się skaleczył? A szminka? Jak to z ładnym chłopcem. Całuje się z tą i tamtą... Co zaś do Justyny C., zmarła tego samego dnia. Pozostałe badania, pisać o nich żenująco, wykluczały udział przesłuchiwanego mężczyzny w gwałcie. Nie miał w ciągu ostatnich 24 godzin do czynienia ani z Justyną, ani z żadną inną kobietą. Można to było stwierdzić z łatwością z powodu braku higieny podejrzanego. Wszystkie ślady przeżyć erotycznych ostatnich tygodni dały się odczytać i nie potwierdziły podejrzeń. Tym razem brak higieny był pomocą dla medycyny, z czego nie należy wyciągać wniosku o szkodliwości używania mydła. Sic!

A więc do czego sprowadzała się rola medyka sądowego w tej trudnej sprawie, w której ofiara nie zdradzi swego oprawcy?

Pomogła w odrzuceniu fałszywego śladu („narzeczony”). To bardzo ważne. W przeciwnym wypadku wchodzimy na ślepą drogę. Proszę sobie wyobrazić. Podejrzany przyjaciel dziewczyny nie ma alibi. Zaczynają się poszukiwania, gdzie był, z kim rozmawiał. A tymczasem winny czy winni śmieją się w kułak. Diabli wiedzą, może planują drugi ubaw? Jeśli jeden się udał? No, ale nie poszliśmy fałszywym śladem, czyli mamy szansę trafić na właściwy. Co dalej?

— Dziewczyna chodziła do szkoły — pozwoliłam sobie na uwagę. — A może ci ludzie, u których pracowała?

Ludzie ci nic nie wiedzieli, nie interesowali się kontaktami dziewczyny. W domu, jak to zwykle bywa, nie wolno jej było nikogo przyjmować. Powiedzieli, że była schludna, ale nie umiała gotować. Po prostu jej nie zauważali. Pomocnica domowa i tyle. Pozostawała jeszcze szkoła, jej koleżanki, wychowawca.

Do pracy przystąpiła grupa operacyjna pod kierunkiem kapitana Z. (dziś majora). Zaczęli od ustalenia ostatniego dnia życia Justyny C. Czy w ogóle była w szkole? Okazało się, że tak, i był to dzień rozdania świadectw szkolnych. A więc dziewczęta czy, jeśli ktoś woli, młode kobiety opuściły budynek szkolny już o godzinie 15.

Z kim wyszła na miasto Justyna C? Przebadano na tę okoliczność, przepraszam za język zbyt zawodowy, wszystkie uczennice po kolei. Brzmi to łatwo? Ale proszę sobie wyobrazić trzydzieści dwa przesłuchania... szkoła się skończyła i trzeba szukać ich w miejscu zamieszkania, u krewnych, mogły wyjechać. Ale znalezione zostały wszystkie jej koleżanki z klasy. Poza jedną. Opuściła szkołę o godzinę wcześniej, a Justyna C. wraz z całą klasą. Jednakże nikt nie wychodził wraz z nią, rozstały się zaraz po wyjściu ze szkolnego budynku. A może jedna z nich kłamie? Żeby iść tym śladem, trzeba było wyeliminować sprawę trzydziestej trzeciej koleżanki, tej, która wyszła sama o godzinę wcześniej.

Okazało się, że to ona towarzyszyła tego dnia Justynie C. Wyszła wcześniej, ale wróciła, ponieważ nie odebrała świadectwa szkolnego. Na schodach spotkała Justynę smutną, samotną. A więc wyszły razem.

— Czy była przerażona, kiedy dowiedziała się o śmierci koleżanki?

— Nie mówiono jej nic na ten temat. Mogła się przerazić, odmówić pomocy w wykryciu winnych.

— A znała ich?

— Wtedy nie mówiłbym o trudnej sprawie. Proszę pozwolić mi kontynuować opowiadanie. Wracamy do momentu, kiedy przed budynkiem szkolnym spotkały się obie koleżanki. Spotkały, pogadały sobie i doszły do wniosku, że trzeba wykorzystać jakoś to wolne popołudnie. No i okazja z powodu świadectwa. W co się bawić, w co się bawić? Zdecydowały w końcu udać się do Łazienek. Kupiły do spółki butelkę wina. Siadły na ławce, ale zwlekały z jej otworzeniem. Pić bez towarzystwa?

W sąsiedztwie, na jednej z ławek, rozsiadło się czterech mężczyzn. Także z butelką. I też z powodu okazji. Jeden z nich pokłócił się z żoną. Trzeba się pocieszyć. Byli to mieszkańcy dalekich peryferii, stosunkowo niedawno zamieszkali w Warszawie. Jazda do śródmieścia dla nowych przybyszy stanowi rozrywkę. Atrakcja za cenę biletu autobusowego, jeżeli go się płaci. Ciekawy przyczynek psychologiczny. Tego rodzaju ludzie źle się czują w śródmieściu, ludzie lepiej ubrani, eleganckie lokale i stąd często próba samoośmielenia... alkoholem. Gdzie go wypić? W lokalu trzeba więcej płacić i zdejmować palta, „zachowywać się”. A ławki w Łazienkach, jeszcze częściej przed parkiem, to idealne miejsce spotkań towarzyskich z wyszynkiem bez płacenia podatku i napiwków.

— Nigdy nie myślałam o tym marginesie życia naszych pięknych Łazienek. Park kojarzy się zazwyczaj z zielenią, spacerującymi w ciszy alejek staruszkami i hałaśliwą dzieciarnią, podrzucającą kolorowe piłeczki...

— To prawda. Ale na marginesie tej sielanki rozgrywa się niejeden dramat, rozpoczyna się niejedna wyprawa, która kończy się za bramą więzienia. Gdyby sprzątaczki parków i ich okolic miast zbierać butelki dla odsprzedawania ich w punktach skupu, dostarczały je do naszego daktyloskopa, można by natrafić na ślad niejednego przestępstwa.

— Może to i pomysł?

— Dziennikarski. Bomba w gazecie. Ale jakby pani napisała, zaczną do naszej pracowni przysyłać odpadki szklane... Proszę o tym zapomnieć. Wracamy do Justyny C., której udało się bez trudności zwrócić na siebie uwagę męskiego towarzystwa, owej czwórki. Siedli na jednej ławce, wypili wino. Co dalej? Mężczyźni zaproponowali kawiarnię. Tam pili dalej. Ale Justyna nie miała wprawy. Zrobiło jej się słabo. Wraz z koleżanką opuściła kawiarnię. Za nimi wyszli mężczyźni. Koleżanka Justyny przeraziła się nagle tego towarzystwa. Mówi się o przeczuciu nieszczęścia. Może nie brakło jej trochę zdrowego rozumu. Powiedziała, że musi wrócić do domu. Nikt nie zaoponował. Jeden z mężczyzn odłączył się od swojej grupy, zaofiarował się odprowadzić dziewczynę. Pozostali trzej wraz z Justyną C. wsiedli do taksówki i pojechali na Służewiec. Tam właśnie, koło jeziorka, w odludnym miejscu, znaleziono następnego dnia konającą dziewczynę.

Niestety Stefania, tak było na imię koleżance Justyny, nie znała imienia mężczyzny, który ją odprowadzał, tym bardziej jego adresu. Określiła jego wygląd — to wszystko.

— Mężczyzna ten przecież nie brał udziału w zbrodni na Służewcu. Jeżeli odprowadził dziewczynę?

— To prawda! Był to jednak jeden jedyny ślad. Mógł znać swoich kumpli, opisać ich wygląd, coś o nich wiedzieć. Tego śladu nie wolno było tracić.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: