Zbuntowany Nowy Jork - ebook
Zbuntowany Nowy Jork - ebook
Prohibicja miała ocalić konserwatywną Amerykę i otrzeźwić obywateli.
Nowy Jork odpowiedział po swojemu i pokazał, że nic nie inspiruje bardziej niż zakaz.
W przeddzień wprowadzenia prohibicji mieszkańcy Nowego Jorku pili na umór do północy. Już następnego dnia życie zaczęło toczyć się w tajnych barach, a wkrótce picie stało się obowiązkowym punktem wieczoru, podobnie jak obecność na Broadwayu.
Dziewczęta z dobrych domów sączyły martini z buteleczek chowanych za podwiązką, a wściekli katolicy nie chcieli zastąpić wina mszalnego sokiem winogronowym. Gangsterzy brylowali na wytwornych przyjęciach. Nawet burmistrz spędzał więcej czasu w kasynie niż w ratuszu.
Świetnie napisany reportaż o Nowym Jorku w czasach Wielkiego Gatsby’ego, gangstera Luciano i szalonych wieczorów w Cotton Clubie. I o tym, że to, co nielegalne, pociąga najbardziej, a zakazy wcale nie zmieniają świata na lepsze.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7058-9 |
Rozmiar pliku: | 6,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ZDZIWIENIE
------------------------------------------------------------------------
Niewiele w najnowszej historii Ameryki Północnej dziwi bardziej niż łatwość, z jaką politycy przegłosowali prohibicję¹, a społeczeństwo ją przyjęło. Izba Reprezentantów potrzebowała zaledwie dwunastogodzinnej debaty, Senat – jeszcze krótszej. W kilka chwil odrzucono prezydenckie weto Woodrowa Wilsona.
Do Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki, która do tej pory była symbolem swobód obywatelskich, wpisano Poprawkę XVIII, w myśl której nie wolno było produkować, sprzedawać, przewozić i pić alkoholu. Z dniem 16 stycznia 1920 roku człowiek złapany z drinkiem mógł stanąć przed sądem, gorzelnikowi zaś groziły trzy lata więzienia. Recydywiście nawet dziesięć lat. W stanie Michigan wystarczyło czterokrotnie stanąć przed sądem pod zarzutem nieprzestrzegania prohibicji, by otrzymać wyrok dożywocia.
Dlaczego Amerykanin miał przestać pić alkohol? Bo rząd wyszedł ze słusznego skądinąd przekonania, że w trzeźwości dłużej zachowa on zdrowie, stanie się odpowiedzialny za siebie i rodzinę, będzie chętniej podążał za nauką Kościoła, sprawniej pracował i odegna pokusy cywilizacji. Wielu światłym ludziom podobała się ta wizja. Niestety, ten „szlachetny eksperyment”², jak z uporem nazywał go kolejny prezydent Warren Harding, zbiegł się w czasie z rewolucją obyczajową i wzrostem gospodarczym. Maszyny usprawniły i umasowiły produkcję. Oderwały człowieka od życia na farmie i wysłały do miasta, do fabryk. Człowiek miejski tracił kontakt z religią i tradycją, zyskiwał czas i pieniądze. Zaczął słuchać radia, mógł sobie kupić samochód i podążać za modą. Jeśli zechciał – mógł tańczyć do rana, palić papierosy i pić alkohol, nawet jeśli był kobietą. I ani myślał rezygnować z prawa do drinka.
Wręcz przeciwnie: alkohol, do tej pory przyjemność, używka lub nałóg, stał się symbolem walki o swobodę obyczajów i wolność wyboru. Walki o Amerykę wolną i nowoczesną. Ale przede wszystkim uczynił przestępców z przestrzegających prawa, uczciwych obywateli.
Gangsterom umożliwił bezprawną działalność na masową skalę. Stał się przyczyną niesłychanej korupcji. Lata dwudzieste ubiegłego wieku to narodziny przestępczości zorganizowanej w jej nowoczesnej formie, rozkwit mafii i jej kryminalnych pojedynków.
Przez trzynaście kolejnych lat zgoda lub brak zgody na prawo do drinka decydowały o politycznych wyborach Amerykanina. Prohibicja rozbiła kraj jak nigdy dotąd. Społeczeństwo podzieliło się na „suchych”, czyli zwolenników prohibicji, oraz „mokrych”, czyli jej przeciwników. I nigdzie wojna Ameryki liberalnej z konserwatywną nie była widoczna lepiej niż w Nowym Jorku.
Na początku XX wieku ta wieloetniczna metropolia wyrosła najpierw na stolicę świata, a potem na stolicę obywatelskiego oporu wobec prohibicji. Brały w nim udział wszystkie klasy społeczne: umęczeni imigranci z czynszówek w dzielnicy Lower East Side, establishment z Piątej Alei i artyści z Greenwich Village. Spotykały się one w nielegalnych pijalniach whisky. Szacuje się, że było ich w Nowym Jorku ponad 30 tysięcy. Obsługiwali je najgroźniejsi gangsterzy epoki.
To, co się stało z Nowym Jorkiem w czasach prohibicji, to także współczesna lekcja polityki. Gdzie są granice wolności obywatelskich w kraju demokratycznym? Czy za pomocą restrykcyjnego prawa można zadekretować moralnego człowieka? Czy rzeczywiście obywatele są równi wobec prawa? Te pytania pozostają aktualne także dziś, gdy zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Polsce trwają gwałtowne debaty o dopuszczeniu aborcji czy procedury _in vitro_.
Nie wiadomo, czy ktoś zadał te pytania Warrenowi Hardingowi, który objął urząd w 1920 roku i błogosławił prohibicję. Prawdopodobnie czułby się zakłopotany: był żarliwym konsumentem nielegalnego alkoholu. Zdarzało mu się przemawiać publicznie w stanie nietrzeźwym, a jego doradcy byli zajęci uciszaniem kochanek z nieślubnymi prezydenckimi dziećmi na ręku. Do dziś jego nagła śmierć w 1923 roku rodzi spekulacje co do swej natury. Jedna z teorii spiskowych głosi, że prezydent musiał zniknąć, ponieważ przekroczył dopuszczalne granice hipokryzji.------------------------------------------------------------------------
01 PRZED EKSPERYMENTEM
------------------------------------------------------------------------
NAJWIĘKSZY NARÓD
I JEGO ŚWIĘTO
Jedenastego listopada 1918 roku o godzinie 14 miała się zacząć nowa era. Tego dnia prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson, opanowany i pełen wiary w demokrację, były nauczyciel, zapisał ołówkiem na kartce ze służbowej papeterii:
Moi rodacy! Dziś rano podpisaliśmy dokument o zawieszeniu broni. Wszystko, o co walczyła Ameryka, zostało osiągnięte. Naszym fortunnym obowiązkiem będzie teraz wspieranie sprawiedliwej demokracji na całym świecie. Przykładem, przyjacielską radą i pomocą materialną.
Idealistyczne założenia prezydenta Woodrowa Wilsona wkrótce zostały boleśnie zweryfikowane, bo w czasie pokoju idealizm zwykle zawodzi. Nowa epoka faktycznie się zaczęła, nie miała jednak wiele wspólnego ze spokojem, harmonią i wysokim morale.
Tymczasem jest początek 1919 roku i do Nowego Jorku przybijają kolejne amerykańskie transporty żołnierzy z Brestu. Na mężczyzn stłoczonych na górnym pokładzie czekają rodziny, dziennikarze i komitety powitalne przysyłane przez burmistrza Johna F. Hylana. Burmistrz jest mistrzem parad i ulicznych uroczystości. Włodarze miasta prześcigają się w pomysłach na uwznioślenie i upamiętnienie wysiłku wojennego. Na cześć powracających do domu wznoszą wielki łuk triumfalny na Piątej Alei przy Madison Square. Przy projekcie pracuje aż czterdziestu artystów. Dziennik „The New York Times” kpi okrutnie: łuk wygląda, jakby było ich czterystu, a każdy dołożył swoją ozdobę – jest tu wszystko, co mogłoby pojawić się na bramie triumfalnej. Nieco dalej na tej samej ulicy, przy bibliotece publicznej znajduje się świątynia nazwana pomnikiem Poległych Bohaterów. Ulice udekorowane są flagami. Kiedy żołnierze Amerykańskiego Korpusu Ekspedycyjnego paradują pod łukami, w powietrzu jest biało od confetti i serpentyn. „Ten czas ma wiele wspólnego z początkiem świata. Powracające oddziały maszerujące Piątą Aleją i dziewczyny instynktownie zbiegające się zewsząd to jest największy naród i jego największe święto” – pisze Francis Scott Fitzgerald, młody pisarz z Minnesoty, absolwent Princeton, który po studiach trafił do miasta. Czuć euforię, ale żołnierze pytani przez dziennikarzy, czego im teraz potrzeba najbardziej, mówią: pracy. I jest to znak, że nadszarpnięta przez wojnę gospodarka jeszcze nie nabrała rozpędu. Gazety zapewniają jednak: gospodarczo idzie ku lepszemu. I mają rację. Następna dekada będzie czasem szaleństwa i dobrobytu.
KWIAT Z NICOŚCI.
NOWA STOLICA ŚWIATA
Weterani wracają do miasta, które uważa się już za stolicę świata. Ten doskonale położony port, handlowe centrum Ameryki, zdetronizował Paryż, rozrósł się bardziej niż Londyn. W 1897 roku do Manhattanu dołączono administracyjnie Brooklyn, Queens, Bronx i Staten Island. W metropolii mieszka prawie 6 milionów ludzi. Przyjezdnym zapiera ona dech w piersiach.
Nieprawdopodobny cud miasta, które wykwitło jak kwiat z nicości, miasta na wąziutkiej skale, strzelającego ku niebu milionem błyszczących szyb, płaskich dachów i białych kamiennych ścian. Manhattan! Miasto przyszłości. Jedno z tych, które widujemy w sennych wizjach, miasto ludzi wieku dwudziestego pierwszego – ludzi skrzydlatych – zachwyca się polska pisarka i tłumaczka Katarzyna Beylin³, wpływając do miasta na wycieczkowcu Józef Piłsudski.
Wrażenie robią brukowane ulice i rzędy kamiennych, w większości skanalizowanych domów. Także uporządkowany, zupełnie nieeuropejski rozkład ulic, który od początku drugiej dekady XIX wieku obowiązuje w mieście. Wzdłuż wyspy biegną aleje, a ulice przecinają je pod kątem prostym. Nowy Jork w 1919 roku to powyżej Czternastej Ulicy regularne miasto w kratkę. Na wysokości Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy rytm zaburza Central Park, wielkie płuco miasta: gigantyczny park z gęstym lasem, jeziorami i siecią ścieżek. Wrażenie robią wysokościowce. W 1857 roku po raz pierwszy na świecie pomyślnie zainstalowano w mieście wynalazek Elishy Otisa – windę pasażerską. Zamówił ją przemysłowiec, fundator uniwersytetu, Peter Cooper do swojego nowego budynku przy Bowery Street. Od tego momentu budynki zaczęły piąć się w górę. U progu trzeciej dekady XX wieku siedem z dziesięciu najwyższych wieżowców świata stoi na Dolnym Manhattanie przy Madison Avenue, Broadwayu czy Piątej Alei (ta ostatnia jest jednym z najwytworniejszych bulwarów świata). Przy aplauzie mieszkańców trwają wyścigi architektów, inżynierów, inwestorów i artystów na najzmyślniejszy drapacz chmur. W Europie artyści rzadko bratają się z inżynierami. Sztuka i technologia to odległe światy, w Nowym Jorku dzięki synergii wymienionych dziedzin powstają całkowicie nowatorskie arcydzieła. Zbudowany na trójkątnej podstawie, geometrycznie zdobiony budynek Fullera z 1902 roku, natychmiast nazwany Żelazkiem (_Flat Iron_), staje się najczęściej fotografowanym budynkiem w mieście⁴. W powietrze wystrzeliwują najrozmaitsze kształty wież i korpusów. Niektóre mają oszczędną formę, a niektóre nawiązują do europejskich siedzib królewskich. Metropolitan Life Insurance Tower z 1909 roku ma wieżę wymodelowaną na wzór szesnastowiecznego pałacu weneckiego. Kiedy powstaje, jest najwyższym budynkiem świata (ma 213 metrów wysokości). Nowojorczycy przez chwilę są zaniepokojeni: jeszcze nie są pewni umiejętności swoich konstruktorów. Metropolitan zostaje wkrótce zdetronizowany przez budynek Woolwortha ukończony w 1913 roku, który swój rekord utrzyma przez siedemnaście lat. Wieżowiec Woolwortha ma gotyckie zdobienia charakterystyczne dla katedr, w związku z czym jest nazywany świątynią handlu⁵. W tych czasach określenie to ma w sobie niewiele sarkazmu. Wieżowiec Chryslera z wieżą w stylu art déco (w kształcie osłony chłodnicy – jak mówią w mieście) będzie ulubionym drapaczem chmur nowojorczyków na początku XX wieku⁶.
Kiedy w 1915 roku powstaje Equitable Building⁷, w dzielnicy finansowej podnoszą się protesty. Oszczędny w formie, ale wielki i masywny 39-piętrowy wieżowiec zasłonił bowiem pobliskie ulice.
Mniejsze biurowce zostawił bez dostępu światła. Afera z Equitable Building ma swój finał w ratuszu. Radni zmieniają prawo zabudowy. Wprowadzone w 1916 roku tak zwane Zoning Law określa, jak budować wysoko bez efektów ubocznych, czyli całkowitego zaciemnienia ulicy. Powierzchnia zabudowy najwyższego piętra musi być co najmniej cztery razy mniejsza niż powierzchnia podstawy budynku. Ponieważ budynki mają już stalowe szkielety, buduje się coraz wyżej i coraz bardziej powiększa się okna. W ten sposób utrwala się nowojorski styl architektoniczny. Budynki wyglądają teraz jak piętrowe, wyciągnięte w górę torty. Zalety tortów opisuje znany nowojorski architekt i rysownik Hugh Ferriss⁸. Do końca trzeciej dekady nowojorski drapacz chmur staje się drapaczem modelowym, od Chicago aż po Szanghaj. Buduje się szaleńczo szybko i z rozmachem. W 1925 roku w Nowym Jorku znajdują się 522 budynki dziesięciopiętrowe i wyższe. W następnym roku powstaje kolejnych 30 biurowców. W 1929 roku stoi w mieście już 78 budynków wyższych niż dwadzieścia pięter i 19 budynków wysokich na ponad czterdzieści pięter. Absolutny rekord świata!
Giełda przy Wall Street jest gigantycznym silnikiem, który napędza ekonomię, uczy Amerykanów kapitalistycznego – biznesowego myślenia i napycha kieszenie najsprytniejszym. Zysk właściwie staje się kultem, a konsumpcja – patriotyczną koniecznością. Manhattan jest miejscem, gdzie realizuje się najbardziej wyrafinowane usługi finansowe. Jest też administracyjnym centrum kraju. Główne siedziby przedsiębiorstw muszą mieć swoją siedzibę w Nowym Jorku. Jeśli firma wprowadza na rynek nowy produkt, musi zacząć od tego miasta. Wiedzą o tym sprzedawcy, inżynierowie, finansiści, artyści, przemysłowcy, pisarze i wynalazcy, a wśród nich Thomas A. Edison, wędrowny specjalista od telegrafu. Genialny samouk, który w 1869 roku przybył do Nowego Jorku, zrozumiał, że tylko tu, a nie w sąsiednim New Jersey (chociaż to tam zbudował swoje laboratorium) zdobędzie kapitał, zainteresowanie i siłę, by rozwinąć swoją firmę. Wybrał Sześćdziesiątą Piątą Ulicę, mniejsze biuro w piwnicy, za to krótszą drogę na Wall Street, do kieszeni zleceniodawców i serc tysięcy otwartych na nowinki odbiorców. Miał dobre przeczucie: dzięki finansiście J.P. Morganowi i rodzinie Vanderbiltów otworzył pierwszą w mieście elektrownię. Firma założona przez Edisona, Electric Light Company, została w 1911 roku połączona z innymi mniejszymi firmami, tworząc największą spółkę kapitałową, General Electric.
„Kiedy podpływasz do brzegów Starego Świata – widzisz kościelne wieże, tu w oczy rzuca się duch przedsiębiorczości” – napisał Thomas Huxley, który ze statku wpływającego do miasta zobaczył reklamę Tribune Building oraz budynki firmy Western Union. Był dopiero 1852 rok.
W 1879 roku Thomas Edison opatentował swój kolejny wynalazek: stalowo-szklaną żarówkę. Urządzenie zrobiło furorę i Edison z łopatą w dłoni i z dalszą pomocą J.P. Morgana osobiście przystąpił do kopania rowów w celu położenia kabli elektrycznych, a następnie oświetlenia pierwszych ulic w mieście. Oczywiście najpierw tych zamożniejszych, w okolicach Broadwayu: o tym, jak światła reklam zaczęły zawłaszczać Nowy Jork, pisze Magdalena Rittenhouse w książce _Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero_. Tak więc na początku września 1882 roku trzy tysiące żarówek rozbłysło między Wall Street a redakcją „New York Timesa”. Pierwsza reklama elektryczna pojawiła się na ścianie hotelu Cumberland u zbiegu Piątej Alei i Broadwayu. Co kilkanaście sekund ułożone w odpowiedni napis żarówki zaświecały się gwałtownie, zachęcając tym samym do odwiedzin eleganckiego kurortu Manhattan Beach. Reklama była sensacją i przyjęła się natychmiast. Słowo _spectacular_, jakim opisywano to wydarzenie, weszło do języka angielskiego jako nazwa wszystkich reklam elektrycznych. Nowojorczycy zbierali się wieczorami, by obserwować pulsujący spektakl świateł. Był on prezentowany zupełnie nieautomatycznie: wynajęci spoceni robotnicy włączali i wyłączali półtora tysiąca żarówek. „Znak elektryczny był billboardem podniesionym do rangi hipnozy” – powiedział Oscar J. Gude, specjalista od _spectaculars_, którego zleceniodawcą został zazdrosny o Manhattan Beach H.J. Heinz, magnat spożywczy z Pittsburgha, producent marynat i ketchupów. Odkupił powierzchnię reklamową hotelu i kazał zamontować tam wielkiego zielonego ogórka. Niektórzy zarzucali Gude’owi pogwałcenie uczuć estetycznych. Pulsujący ogórek raził konserwatywnych nowojorczyków. Gude swoją działalność przeniósł w górę Broadwayu, do dzielnicy teatrów, na Times Square. Tam kicz, światło, ruch, szaleństwo, nowości, hipnoza i histeria były całkiem na miejscu. Na początku XX wieku elektryczne światło na ulicach i wystawach sklepowych, neony i świecące reklamy robią wielkie wrażenie na przyjezdnych z Europy, zwłaszcza jej wschodniej części. Ale nie zawsze pozytywne.
Jest tu niewiarygodna obfitość świateł. W pierwszej chwili wydaje się ona niezwykle atrakcyjna. Ale kiedy człowiek wpatruje się bardziej uważnie w to, co widzi, to zaczyna rozumieć, że światło, tak jak wszystko w tym mieście, służy bogaceniu się i jest daleko od zwykłych ludzi – komentował gorzko Maksym Gorki swoją wizytę w Nowym Jorku w 1907 roku⁹.
Na początku XX wieku w mieście otworzyły się setki fabryk i tysiące sklepików i barów, zwanych wciąż salonami. Zbudowano majestatyczny dworzec Grand Central¹⁰, a w 1910 roku Pennsylvania Station¹¹, uniezależniając wielu pracowników od biur na Manhattanie. Działa sprawnie kolejka podziemna. W 1919 roku nowojorskie metro dysponuje najgęściej rozbudowaną siecią na świecie. Po zbyt wąskich arteriach przemieszcza się co najmniej 300 tysięcy automobili.
Ponieważ manhattańscy bogacze bardzo wcześnie zrozumieli, że nieruchomości to w tym mieście najlepszy interes, na dawnych łąkach Dolnego i Górnego Manhattanu w błyskawicznym tempie rosną budynki czynszowe dla niezamożnych oraz biedaków. Czynszówki na Lower East Side, w dzielnicy biedy, która w następnych latach będzie spędzała sen z oczu ostatnim uczciwym policjantom, należą w dużej mierze do rodziny państwa Astorów, którzy w XVIII wieku przybyli z Niemiec, a teraz są jedną z najstarszych i najbogatszych rodzin w mieście.
W 1920 roku legislatura stanowa zdecyduje się jeszcze bardziej przyspieszyć budowę pilnie potrzebnych mieszkań, przyznając ulgi podatkowe na nowe domy. Zarząd śródmieścia Nowego Jorku posunie się jeszcze dalej i zwolni nowe domy z podatku od nieruchomości na dziesięć lat. Po raz pierwszy zezwoli też towarzystwom ubezpieczeniowym na inwestowanie w domy mieszkalne. W pierwszym roku po wydaniu tych decyzji rozpocznie się budowa prawie 24 tysięcy domów. Tak prędko nie rozwija się żadne europejskie miasto. Gdyby zgodzić się z filozofem, socjologiem i krytykiem architektury miejskiej Lewisem Mumfordem, że podstawową funkcją miasta jest „inspirowanie możliwie jak najliczniejszych kontaktów i interakcji między możliwie jak najróżniejszymi osobami, klasami, grupami”, to Nowy Jork, mimo braku wyraźnego centrum, nieobecności europejskiego rynku i z raczej narzuconą strukturą, już na początku trzeciej dekady XX wieku zbliża się do ideału.
Przypomina znaną współcześnie mieszaninę chaosu i energii. Garną się do niego tysiące zubożałych farmerów z rodzinami, a także nękani bezrobociem i rasizmem Murzyni z Południa. A przede wszystkim setki tysięcy zabiedzonych przybyszów z Azji i Europy. Nadchodząca wojna światowa, pogromy Żydów w Rosji, rewolucja bolszewicka i głód w Irlandii sprawiają, że ludzie chcą zostawić za sobą marne życie i poszukać szczęścia i bogactwa za oceanem. Na początku XX stulecia Nowy Jork wchłania co roku 800 tysięcy emigrantów. Przybyszy jest tak wielu, że na wyspie Ellis¹² miasto Nowy Jork buduje specjalną bramę wjazdową dla nowo przybyłych. Od 1892 do 1954 roku korzysta z niej około 12 milionów nowych obywateli. Tu dokonuje się pierwszej selekcji, specjalnie przeszkoleni urzędnicy odsyłają chętnych, którzy nie spełniają warunków zdrowotnych lub światopoglądowych. Mimo tej inwestycji na początku XX wieku na wyspie Ellis panuje taki tłok, że niektóre statki muszą być kierowane do Bostonu.
Różnorodność etniczna staje się wizytówką miasta. „Kim jest nowojorczyk?” – zastanawia się jeden z dziennikarzy. „Żydem? Włochem? Irlandczykiem czy Rosjaninem?” Nie wszyscy są tą różnorodnością zachwyceni. Oto Tom Buchanan, bogaty spadkobierca fortuny spod Nowego Jorku, przedstawiciel tak zwanych starych pieniędzy, bohater _Wielkiego Gatsby’ego_ Francisa Scotta Fitzgeralda z 1925 roku. _Wielki Gatsby_ to bezwarunkowo książka kluczowa dla zrozumienia epoki. A zatem Tom Buchanan pyta swojego kuzyna, narratora powieści:
– Czytałeś Goddarda _Rozkwit azjatyckich imperiów_?
– Nie znam tego – odpowiedziałem, zaskoczony jego tonem.
– Świetna książka i każdy powinien ją przeczytać. Chodzi o to, że jeśli nie będziemy uważać, to biała rasa zostanie… to kolorowi wykończą białych. Jest to w tej książce naukowo dowiedzione¹³.
Imigrancka Mulberry Street, 1900 rok
Biblioteka Kongresu, Detroit Publishing Company Photograph Collection
NOWI AMERYKANIE.
PRZEZ PIEKŁO DO CZYŚĆCA
Wracający z wojny zastają więc miasto zaludnione co najmniej jednym dodatkowym milionem kandydatów na Amerykanów. Są to zwykle obywatele nieznający angielskiego oraz żyjący w skrajnej nędzy. Przybyli z kultury drastycznie odmiennej od wyznawanej przez protestancką elitę. Tylko z rzadka ich przyjazd do Ameryki jest miękkim lądowaniem i natychmiastowym spełnieniem pokładanych w nim nadziei. Drogę kandydata na nowojorczyka opisuje sugestywnie Paul Sherman¹⁴, biograf Salvatore’a Lucanii, czołowego gangstera Nowego Jorku czasów prohibicji, znanego jako „Lucky” Luciano. Dziesięcioletni Salvatore przybył z rodzicami na wyspę Ellis na początku wieku. Biograf tak widzi jego przyjazd:
Wsiąść na statek w Palermo (na bilet oszczędzało się kilka miesięcy) nie oznaczało jeszcze wysiąść żywo w Ameryce. Na niższym pokładzie płynęło się dwa tygodnie pośród skrzyń, maszyn, klatek z ptakami, w tłoku, smrodzie i głodzie. Dla starszych była to często ostatnia droga. Umierali. Kiedy statek stawał na redzie i łodzie holownicze dowoziły chętnych na wyspę Ellis – zaczynał się kolejny etap drogi przez czyściec.
Specjalnie przeszkoleni urzędnicy Federalnego Biura do spraw Imigrantów sprawdzali jakość nowo przybyłych. Odsyłano: lunatyków, żebraków, poligamistów, prostytutki, anarchistów. Bez mrugnięcia okiem rozdzielano rodziny. Zawracano nawet dzieci. Na początku XX wieku odsyłano też Chińczyków. Po 1920 roku także kandydatów niepiśmiennych.
Zdrowych białych i czytających dowożono łodziami do brzegów Manhattanu. Paul Sherman¹⁵:
Jeśli rodzina jeszcze wtedy miała cień nadziei na szybką poprawę swojego losu, to trwała ona do momentu, gdy trafiała do piekła Lower East Side, do zarobaczonych czynszówek, gdzie niechętnie przyjmowała ją daleka rodzina lub znajomi z wioski. Na podwórkach, do których nie docierał promień słońca, tłoczyli się Rosjanie, Włosi, Żydzi i Irlandczycy. Wrodzy wobec siebie – bo niezdolni porozumieć się w żadnym języku. Zazdrośni nawzajem o swą pozycję społeczną. Następnego dnia ruszali w poszukiwaniu pracy. Komu szczęście dopisało, ten znajdował ją w jednej z małych, karłowatych fabryczek, zwanych budami potu. Na początku stulecia zarabiali tam 9 centów za godzinę, a pracowali po 12 godzin. Aby wystarczyło na czynsz, pracować musieli wszyscy: dzieci i podrostki, synowie i córki. Mieli w sobie wciąż przemoc i bunt wobec losu, jaki zgotowały im Europa oraz nowa ojczyzna.
Brudne klitki, w których gnieździli się imigranci, były wcześniej trzy- lub czteropiętrowymi, wąskimi szeregowymi domami jednorodzinnymi, wznoszonymi przy wąziutkich alejach. Kiedy w połowie XIX wieku statki z Europy zaczęły wypluwać tysiące przybyszy, a miasto zaczęło się dusić z powodu przeludnienia, właściciele podzielili domy na mieszkania. Na początku te przy East River w okolicach Cherry Street. Na jednym piętrze mieszkały więc teraz dwie lub trzy rodziny. Podwórka obudowano drewnianymi dostawkami. Skutkiem podziału większość przechodnich pokojów nie miała okien. Domy zwykle nie były skanalizowane i nie miały jeszcze elektryczności. Kiedy w 1864 roku pierwsza inspekcja sanitarna sprawdziła warunki, w jakich żyją przyjezdni, relacje były wstrząsające. Przeludnione, brudne, zaszczurzone i ciemne domy i podwórka, do których nie docierało słońce. Chorowało się tu z powodu wdychania trujących oparów i braku światła. Lekarze zwracali uwagę na nieprzyjemne drażniące zapachy dochodzące z bieda-kuchni, serwujących dania właściwe każdej zamieszkującej okolicę mniejszości etnicznej, oraz na niechętne nastawienie przyjezdnych. Alarmowali, że złe warunki bytu, upokorzenie, zbyt ciężka i słabo opłacana praca mogą być przyczynami wzrostu przestępczości wśród mieszkańców slumsów. Można powiedzieć raczej – za późno. Gangi irlandzkie, włoskie i żydowskie miały już całkiem sprawne struktury. Szykowały się właśnie do pierwszych poważnych wojen.
Po raporcie komisji sanitarnej radni przegłosowali zmiany. Ograniczono liczbę osób mogących mieszkać w jednym pomieszczeniu, zabroniono wprowadzać ludzi do mieszkań bez okien, zaproszono projektantów, by przyjrzeli się najgorszym okolicom – takim jak Mulberry Bend czy Five Points – i spróbowali je cywilizować. Ale nowojorczyków wciąż przybywało, a niewidzialnych właścicieli kamienic, wśród których były najbardziej szacowne rodziny nowojorskie, niespecjalnie interesowało rozregulowanie sprawnej maszynki do robienia pieniędzy (cena wynajęcia dwupokojowego mieszkania w najniższym standardzie wynosiła 12 dolarów miesięcznie). Na przełomie stuleci w slumsach wciąż mieszkało 1,5 miliona nowojorczyków. Ich tragedię jako pierwszy pokazał światu fotograf duńskiego pochodzenia Jacob Riis. Przybył na Lower East Side i zanim znalazł pracę, sam głodował. Cudem zdobył dobrze płatne zlecenie, by fotografować nobliwą rodzinę państwa Astorów, ale nie miał zamiaru utrzymywać się z pracy dla establishmentu. Wywalczył posadę fotografa policyjnego w komisariacie przy Mulberry Street. Był nim dziesięć lat. Uzbrojony w lampę błyskową, w 1880 roku wszedł na ciemne podwórka i do mieszkań bez okien i zobaczył umęczonych mieszkańców tych lokali. Noworodki porzucane na ulicy, dzieci w ulicznych ściekach, skorumpowanych policjantów, mafijne porachunki. Jego pierwsza książka _How The Other Half Lives_¹⁶ była wstrząsającym dokumentem epoki i otworzyła oczy reformatorom. Także zwolennikom ograniczenia emigracji. Riis opublikował jeszcze kilka książek o biedzie i zwyczajach emigrantów z Dolnego Manhattanu.
Mieszkańcy slumsów przy Bayard Street. Fotografia Jacoba Riisa, 1889 rok
The Granger Collection / Forum
Jego prace docenił Theodore Roosevelt, ambitny prawnik holenderskiego pochodzenia, członek legislatury stanu Nowy Jork. Kazał się oprowadzać po przeklętych zaułkach, gdzie szybko zrozumiał, że praca dzieci jest nieludzkim prawem. Przyjaźń prawnika i fotografa przetrwała nawet zwycięstwo Theodore’a Roosevelta w wyborach na gubernatora stanu Nowy Jork, a potem jego prezydenturę. Theodore mawiał, że Riis to najlepszy Amerykanin, jakiego poznał, człowiek, który otworzył sytym osiadłym mieszkańcom oczy na nieszczęsny los nowo przybyłych.
Czynszówki zaczynają pustoszeć, kiedy w latach dwudziestych Kongres wprowadza przepisy ograniczające napływ emigrantów z Europy. Jednak zdezorientowani imigranci jeszcze długie lata stanowią świetny biznes dla sprytnych. Tania siła robocza dla fabrykantów, łatwe głosy wyborcze dla lokalnych polityków oraz „mięso armatnie” dla zorganizowanych już przestępców. Joe Coughlin, młody irlandzki bandzior na dorobku, bohater bestsellerowego _Nocnego życia_ Dennisa Lehane’a¹⁷ pracuje właśnie dla gangstera imieniem Tim Hickey, który zajmuje się wystraszonymi krajanami dopływającymi do nowojorskich brzegów z zacumowanego statku.
Bezdomne dzieci. Fotografia Jacoba Riisa, 1888 rok
Wiki Commons
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
------------------------------------------------------------------------
1 Prohibicja trwała w Stanach Zjednoczonych od 1919 do 1933 roku. W tym okresie sprzedaż, produkcja, a także transport alkoholu były na terenie całego kraju zakazane. Co ciekawe, prohibicja nie zabraniała spożywania trunków ani skonsumowania wcześniej zgromadzonych napojów, co stało się powodem do masowego robienia zapasów przed wprowadzeniem zakazu.
2 Prohibicja w Stanach Zjednoczonych znana była także jako _The Noble Experiment_ (Szlachetny Eksperyment).
3 Katarzyna Beylin, _New York w pięć dni_, Towarzystwo Wydawnicze, 1936.
4 Wieżowiec, zwany obecnie Flatiron Building, zajmuje trójkątną działkę u zbiegu ulicy Broadway, Dwudziestej Trzeciej Ulicy i Piątej Alei, idealnie dopasowany do wąskiej, trójkątnej parceli, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Nowego Jorku. Gdy powstał, był najwyższą budowlą w Ameryce – jego wysokość wynosiła 95 metrów.
5 Budynek został tak nazwany przez wielebnego S. Parkesa Cadmana podczas oficjalnego otwarcia 23 kwietnia 1913 roku.
6 Magdalena Rittenhouse w swojej książce o Nowym Jorku (_Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero_, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013) pisze, że budynek ten to najpiękniejszy esej w stylu art déco. Do dziś nie ustają spekulacje, co tak naprawdę przedstawia wieża – korony, tiary czy elementy karoserii pięknych samochodów Chryslera. Uszlachetniony diamentami stop chromu i stali, z których została wykonana, sprowadzono z hut Kruppa w Niemczech. Przez niemal sto lat nie wymieniono ani jednego metalowego fragmentu wieży.
7 W marcu 1942 roku bateria przeciwlotnicza na East River omyłkowo ostrzelała budynek. Pocisk uszkodził 37 piętro. Na szczęście nie naruszył konstrukcji budynku.
8 Mówiło się, że Ferriss, architekt, rysownik i projektant drapaczy, nie zaprojektował w życiu żadnego naprawdę dobrego budynku, za to jego pomysły wpłynęły na całą generację architektów. Oraz na kulturę popularną. To rysunki Ferrissa były inspiracją dla słynnego Gotham City, komiksowego miasta Batmana i Jokera.
9 Za: Eric Homberger, _The Historical Atlas of New York City: A Visual Celebration of 400 Years of New York City’s History_, Holt Paperback, New York 2005.
10 Grand Central Terminal (potocznie określany Grand Central Station) – największa stacja kolejowa na świecie pod względem liczby peronów (44) – jest właściwie terminalem, ponieważ tu pociągi dalekobieżne zaczynają lub kończą bieg; położony przy Czterdziestej Drugiej Ulicy i Park Avenue; wybudowany w czasach świetności amerykańskich pociągów dalekobieżnych. Obecny gmach GTC zainaugurował działalność sto lat temu – 2 lutego 1913 roku (poprzedni został otwarty w 1871 roku).
11 Pennsylvania Station – główna stacja węzłowa Nowego Jorku, mieszcząca się pod ziemią, w środkowej części Manhattanu, obsługująca podróżujących zarówno metrem nowojorskim, jak i koleją naziemną pomiędzy New Jersey a centrum Nowego Jorku.
12 Wyspa Ellis (ang. Ellis Island), przez jednych nazywana Wyspą Nadziei, przez innych Wyspą Łez, znajduje się w porcie miasta Nowy Jork, w pobliżu wyspy Manhattan. W latach 1892‒1924 na wyspie działało główne centrum (jedno z trzydziestu) przyjmowania imigrantów przybywających z Europy na Wschodnie Wybrzeże. Zamknięta ostatecznie w 1954 roku, obecnie udostępniona do zwiedzania.
13 Francis Scott Fitzgerald, _Wielki Gatsby_, przeł. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2013.
14 Paul Sherman, _Ojciec chrzestny. Lucky Luciano i tajemnice amerykańskiej mafii_, Videograf SA, Katowice 2010.
15 Tamże.
16 Jacob Riis, _How The Other Half Lives. Studies among The Tenements of New York_, Charles Scribner’s Sons, New York 1890.
17 Dennis Lehane, _Nocne życie_, przeł. Maciejka Mazan, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013.