Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zdrowy język - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
59,00

Zdrowy język - ebook

Każdemu, nawet lekarzowi, zdarza się być pacjentem. Ale czy każdy potrafi opowiedzieć o swoim problemie ze zdrowiem tak, aby lekarz dobrze go zrozumiał i dzięki temu postawił właściwą diagnozę, a potem dokonał wyboru właściwej terapii? Czy każdy lekarz potrafi dowiedzieć się od swojego pacjenta tego, co ważne dla jego zdrowia? Co służy prawdziwemu porozumieniu między pacjentem a lekarzem? Kluczowy jest język, którego używamy. Słowo ma bowiem wielką siłę, a sama rozmowa może mieć działanie terapeutyczne. Zdrowie jest obecne w wielu powiedzeniach, przysłowiach, życzeniach i codziennych zwrotach i jest jedną z najwyżej cenionych wartości. Ale czy dobrze je rozumiemy i potrafimy o nim rozmawiać? – Warto to sobie uświadomić. O języku medycyny, jakim posługują się lekarze i pacjenci, rozmawiają językoznawca – prof. Jerzy Bralczyk oraz lekarz – prof. Artur Mamcarz. Mówią oni o pochodzeniu słów związanych ze zdrowiem, o tym, jak zmieniał się ich wydźwięk oraz jakie jest ich obecne znaczenie. Zastanawiają się wspólnie, jaki powinien być język środowiska medycznego, aby porozumienie z pacjentem było rzeczywiste, a nie pozorne i aby jego efektem było bezpieczne i skuteczne leczenie. Prof. J. Bralczyk występuje tu w podwójnej roli: jako znawca języka, ale i jako pacjent. Opowiada o zawiłościach związanych z językiem medycyny i zdrowia ze zwykłą sobie erudycją, swadą i poczuciem humoru. To jedyna na rynku książka o komunikacji w obszarze służby zdrowia w ujęciu językoznawczym i zainteresuje nie tylko lekarzy i osoby zainteresowane językiem, ale także pacjentów. To prawdziwa uczta intelektualna dla tych, którym bliskie są sprawy zdrowia i języka!

Kategoria: Medycyna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-01-23225-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prof. dr hab. n. hum. Jerzy Bralczyk

Językoznawca, polonista, popularyzator wiedzy o języku polskim. Emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Mistrz słowa i niestrudzony propagator wiedzy o języku polskim w telewizji, radiu, prasie i innych środkach przekazu. Autor licznych publikacji przybliżających wiedzę o języku polskim – o pochodzeniu różnych słów, ich znaczeniu i kontekstach, w których są używane, a także obserwator i analityk zmian zachodzących w języku.

Prof. dr hab. n. med. Artur Mamcarz

Kierownik III Kliniki Chorób Wewnętrznych i Kardiologii Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, wieloletni Prodziekan II WL WUM, członek pierwszej Rady Uczelni WUM. Współzałożyciel i członek wielu towarzystw naukowych, konsultant ds. kardiologii Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej oraz ekspert medyczny Polskiego Komitetu Olimpijskiego w dziedzinie kardiologii. Autor licznych prac naukowych i monografii, m.in. z zakresu kardiologii sportowej, farmakologii klinicznej, kardioseksuologii i medycyny stylu życia. Ceniony i lubiany wykładowca akademicki, popularyzator wiedzy o medycynie i zdrowym stylu życia.

Prywatnie amator dobrych smaków, muzyki, literatury i podróży.PRZEDMOWA 1
PRZYCHODZI JĘZYKOZNAWCA DO LEKARZA

Tak, proszę wejść, proszę usiąść, rzuca zdawkowo lekarz do pacjenta w gabinecie, sam będąc wpatrzony w ekran monitora, uderzając coraz mocniej palcami w klawiaturę. Wreszcie zirytowany podnosi głowę – Nie mogę Pana przyjąć, zawiesił się, nie mogę…

Ile razy tak wyglądają rozmowy lekarza z pacjentem?. Wcale nie tak rzadko. I oto mistrz słowa i mistrz stetoskopu łamią takie skojarzenia. „Zdrowy język” to unikalna książka, jakiej jeszcze nie było. Prof. Jerzy Bralczyk i prof. Artur Mamcarz napisali rozprawę o języku polskim i komunikacji – tej werbalnej i niewerbalnej, dotyczącej relacji lekarza i pacjenta. W swobodnej rozmowie dzielą się tym, co znają najlepiej – jeden pokazuje optykę lekarza, drugi – językoznawcy i pacjenta. Czerpią ze swojego doświadczenia i od siebie nawzajem – uczą. Czytelnik jest świadkiem, jak rozmowa ich ubogaca. To akademicka dysputa o cierpieniu, zdrowiu, chorobach, człowieku i języku, którym się porozumiewa w szczególnych chwilach swojego życia. To także dysputa o słowach. Wyjątkowa, bo w centrum uwagi jest pacjent. Nie wprost, ale poprzez analizę terminologii, frazeologii, etymologii, semantyki słów związanych z jego cielesnością, chorobą i cierpieniem. To nie jest mówienie o pacjencie wprost, ale przez pryzmat profesji lekarza, której chory jest nieodłącznym elementem, o metaforach zbudowanych ze słów zaczerpniętych z języka medycznego, słownika anatomii i spisu chorób. „JB: Często używamy określenia problemy z sercem – dużo częściej niż na przykład problemy ze śledzioną czy trzustką. Bo serce funkcjonuje jako nazwa organu, ale też jako pewien rodzaj człowieka – „ma serce”. Człowiek bywa czasami redukowany do głowy – na przykład tęga głowa, czasem do ręki – czyjaś prawa ręka, czasem do nogi – gdy ktoś nie jest specjalnie inteligentny itd.

Czasem rozmowa przybiera niezwykle osobisty charakter, np. wtedy, gdy autorzy wspominają swoich ojców, dzielą się doświadczeniami o własnej chorobie czy bliskich.

Książka jest niezwykle ciekawa i wciągająca, bo mówi prostym językiem o tym, skąd słowa i ludzkie niedomagania się biorą. Niezwykłe połączenie, prawda? A jednak udaje się autorom bardzo naturalnie prowadzić analizę. To wciągająca lektura o nas samych i o języku, którym się porozumiewamy. Czytając, czekamy, co będzie na kolejnej stronie.

„Zdrowy język” zmusza czytelnika do refleksji – o tym, jak mówimy, jak się czujemy, jak postrzegamy drugiego człowieka, który mówi o własnej chorobie. To językowy obraz świata zdrowia i choroby, lekarza i pacjenta, także ich otoczenia. Zwraca uwagę na niezwykle ważny temat – komunikację w medycynie. Bo skuteczne komunikowanie się to gra o wysoką stawkę – czyjeś zdrowie, a czasem nawet życie. Jest też czysto ciekawostkowa warstwa, która przybliża nam etymologię i semantykę słów określających profesję medyka. Dowiadujemy się m.in., że np. na chirurga mówiono rzezignat, a na weterynarza konował. Jak wyjaśnia prof. Bralczyk, „Lekarz od XIV wieku zajmował się chorymi i kojarzyło się go z lekiem właśnie, czyli z tym, co uzdrawia. Lekarz w XVI wieku to też był aptekarz. Lekarze uprawiali lekarstwo, czyli naukę. Lekarstwo było nauką, a później stało się lekiem”. Pojawia się też przegląd przysłów o lekarzach, analiza współczesnych zjawisk niepożądanych, jak fake newsy czy brak czasu dla pacjenta: „Porozumienie będzie jednak niewielkie, jeśli lekarz podczas 10-minutowej wizyty 80% czasu patrzy tylko w monitor swojego komputera i tylko 2 minuty poświęca na kontakt ze swoim pacjentem”. Musi wklepać cały szereg danych, bo inaczej po wizycie nie będzie śladu, zatem i dowodu, że się odbyła. Dodatkową wartością tej pozycji jest przywoływanie literatury, filmu, przysłów i związków frazeologicznych związanych z omawianym tematem. Jest też analiza semantyczna nazw chorób, z odwołaniem do ich źródłosłowu.

Lektura tej pozycji to także ważne i cenne wskazówki, np. czego oczekuje pacjent: „Po pierwsze, że lekarz będzie szczery i po drugie, że go pocieszy”. Rozmówcy pokazują w pracy lekarza to, co można nazwać konfliktem dramatycznym: „Mówienie prawdy nie pocieszy, a on chce, po pierwsze, żeby głównie pocieszyło. I u niektórych jest najpierw – pocieszyć. U innych jest najpierw prawda”.

W tej bardzo interesującej książce znajdziemy jednak nie tylko rozważania dotyczące tego, jak budować skuteczne komunikowanie się lekarza z pacjentem, być zrozumianym i zrozumieć, ale także podpowiedź, jak rozmawiać z chorym, by osiągnąć jak najlepsze efekty, jeśli chodzi o włączenie go w proces terapii. Te analizy zahaczają niekiedy o psycholingwistykę, a także poruszają dylematy komunikacyjne wpisane w mówienie o złożonym procesie diagnostycznym, chorobie, procesie terapii i odchodzeniu.

Rozdział „Dobre i złe słowa” to unikalny poradnik, jakich słów używać, a jakich unikać. Dzięki jego lekturze lekarz może zyskać większą wiedzę i świadomość językową, dostrzec, jak duże znaczenie mają słowa, chociażby tak niepozorne w codziennej komunikacji jak partykuły. „Proszę państwa, w ogóle dbajmy o te małe słowa – takie, których się nie zauważa” – mówi językoznawca, a lekarz podkreśla – „Nie dawajmy fałszywej nadziei i bądźmy szczerzy, ale w możliwie delikatny sposób”. To prawdziwa uczta dla tych, którzy chcą wiedzieć więcej, którym zależy na byciu rozumianym i zrozumieniu drugiego człowieka.

Jest też anatomia – rozczłonkowanie lekarskie i językowe części ciała człowieka. Mówienie o bólu i chorobach: medycznie, frazeologicznie i semantycznie. O życiu z nimi i walce, które znajdują odzwierciedlanie w języku. Autorzy bawią się słowem, żonglują nim, przywołując i analizując konkretne wykorzystania słów. W książce zawarte są też krótkie eseje stanowiące coś w rodzaju podsumowania wcześniej prowadzonych rozmów, poświęcone definiowaniu omawianych pojęć.

Ponieważ człowiek to nie tylko ciało, ale także dusza, dlatego nie zabrakło w książce rozważań o zdrowiu psychicznym. Analiza znaczeń słów z perspektywy lekarza i językoznawcy jest szczególnie ciekawa, bo zyskujemy niezwykle bogaty ogląd językowego obrazu świata – lekarski, pacjencki i językoznawczy.

Autorzy dotykają także kłopotliwych obszarów komunikacyjnych. „Jak lekarz powinien nazywać intymne części ciała, aby pozostać profesjonalistą, a jednocześnie być zrozumiałym dla każdego pacjenta i nie popaść w infantylizm albo wulgarność?” – pyta prof. Artur Mamcarz. Z pewnością każdy chciałby znać odpowiedź. I w „Zdrowym języku” ją znajduje.

Ta książka to niezwykłe kompendium o języku polskim – lekarza i pacjenta, opracowane przez profesora językoznawstwa i profesora medycyny. To niezwykle zgrabne i wnikliwe spojrzenie w przeszłość, przyszłość i w głąb człowieka. Polecam, na pewno warto po nią sięgnąć.

prof. dr hab. n. med. Henryk Skarżyński
Światowe Centrum Słuchu Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu

PRZEDMOWA 2
ZACHOROWAŁEM NA TĘ KSIĄŻKĘ!

A po jej przeczytaniu, takie zdania jak to, zaczynam postrzegać o wiele szerzej. I to jedna z wielu zalet pozycji stworzonej przed dwóch cudownych naukowców. Jeden z nich, prof. Artur Mamcarz, kardiolog, już we wstępie zadaje prowokacyjne pytanie, czy lekarze są z innej planety. Jeśli tak, to znaczy, że ja, moje koleżanki i koledzy zajmujący się komunikacją medyczną, tak naprawdę zajmujemy się międzyplanetarnym transportem.

Książka ta nie jest poradnikiem komunikacyjnym. Znalazłem w niej tezy wielkie i mądre, jak choćby twierdzenie, że lekarze nie powinni w ogóle stawiać sobie pytania, czy cierpienie ma sens. Książka ta jest prawdziwą ucztą intelektualną mającą swoje źródła w zderzeniu dwóch światów – medycyny i językoznawstwa. Ileż w tym zderzeniu jest ciekawostek! Czy można „zdrowo” popić? Czy naprawdę nikt już nie pamięta, czym jest dyfteryt lub szkarlatyna, ale za to kochamy zwroty typu nefropatia? Kto z nas skojarzył, że „klinika” to miejsce, w którym się oczyszcza? Czy wiedzieliście, że „lekarz” to ten, który mówi? Ja niestety wiedziałem…

Od 24 lat uczę komunikacji medycznej, więc znam rolę mówienia i słuchania w komunikacji. Wyzwania są ogromne. Liczba chorych rośnie, bo społeczeństwo się starzeje. Nie powstał dorosły język polski do rozmawiania o seksie i innych problemach intymnych. Rozmawiamy o tym albo językiem medycznym, albo dziecinnym, albo wulgarnym. I jak mają sobie z tym radzić lekarze? No i feminatywy, które są tak samo uzasadnione, jak i kłopotliwe dla przyzwyczajonych do zwrotów typu „Pani Profesor”, a nie „Pani Profesorka”. Język jest żywy, a książka „Zdrowy język” pokazuje dobitnie, jak bardzo. Wciąż się uczymy i będziemy uczyć korzystania z mowy dla okazywania szacunku, budowania więzi i porozumienia.

To, co „zdrowe” lub to, co „chore” ma dla nas tak duże znaczenie, że za pomocą tych sformułowań opisujemy niemal każde zjawisko nas otaczające. Mam życzenie, by dzięki tej książce oraz zainteresowaniu się nie tylko językiem, ale i komunikacją, lekarze swobodnie komunikowali się z pacjentami i między sobą.

Zbigniew Kowalski
Projekt zaangażowania pacjentów,
Polskie Towarzystwo Komunikacji Medycznej

SŁOWO OD WYDAWCY

Język jest plastycznym narzędziem komunikowania się w różnych sferach życia społecznego i prywatnego. Nieustannie ewoluuje pod wpływem przemian w sferze kultury, mentalności, wrażliwości czy obyczajowości, zmienia się wraz z nowymi odkryciami naukowymi i postępem technologicznym. Także język używany przez lekarzy i ich pacjentów przeobraża się wraz ze zmianami w społeczeństwie.

Wydawcy medyczni obcują na co dzień ze słowem pisanym w wydaniu naukowym i od lat mimowolnie, a może nawet podświadomie, obserwują te zmiany. Co więcej, można wychwycić w tym języku indywidualne style poszczególnych autorów. Praca wydawcy to jednak nie tylko tekst, to także spotkania i rozmowy z autorami czy redaktorami naukowymi, z których każdy ma swój indywidualny styl mówienia i pisania. Codzienność wydawcy zatem ściśle wiąże się z językiem i jest niezwykłym, ubogacającym doświadczeniem, zwłaszcza że nasi autorzy to zwykle ludzie nietuzinkowi.

Świadomość wyjątkowości i hermetyczności języka medycyny oraz rozmowa z prof. Arturem Mamcarzem spowodowały, że narodził się pomysł książki na temat języka lekarzy i pacjentów. Ponieważ nie powstała dotąd żadna książka na ten temat, uznaliśmy za ciekawe wyzwanie stworzenie publikacji o tym, jaki język środowiska medycznego jest obecnie, jaki był kiedyś i w jakim kierunku zmierza. Nie mieliśmy wątpliwości, że osobą, która jest erudytą w tym temacie i posiada potrzebną wiedzę, jest prof. Jerzy Bralczyk.

Szczęśliwie Panu Profesorowi przypadł do gustu nasz pomysł, uznał temat za interesujący i zgodził się wziąć udział w projekcie.

Książka jest zapisem rozmów ze spotkań dwóch niezwykłych ludzi – językoznawcy prof. Jerzego Bralczyka i lekarza – prof. Artura Mamcarza. To ciekawa konfrontacja ludzi z różnych środowisk, które pozornie nie mają żadnego wspólnego mianownika: jeden z nich twardo stąpa po ziemi i zna realia świata medycznego, drugi wydaje się być skupiony na sprawach czysto językowych. Zderzenie tych różnych punktów widzenia i osobowości przynosi jednak zaskakujące wnioski, zwłaszcza, że obaj rozmówcy mają osobliwe poczucie humoru.

Prof. Jerzy Bralczyk występuje tu nie tylko jako znawca języka, ale także jako pacjent, a – jak sam podkreśla – nie jest on łatwym pacjentem. Mimo że choruje na cukrzycę, przyznaje się do różnych swoich słabości i nieprzestrzegania zaleceń terapeutycznych, zwłaszcza jeśli chodzi o smakowite jedzenie. Jest w swych wyznaniach autentyczny, ludzki i ma dużo uroku, ale lekarze oczywiście nie przepadają za takimi kłopotliwymi pacjentami. Pan Profesor jest uosobieniem tysięcy chorych, którzy mają podobnie pobłażliwe podejście do swojej choroby, są skłonni wybaczać sobie wiele słabości i pozwalać sobie na więcej niż pozwoliłby im lekarz.

Publikacja stanowi rezultat swobodnych rozmów na temat różnych zagadnień związanych z językiem medycyny, ale oczywiście nie wyczerpuje tematu. W zamyśle jej twórców ma raczej skłaniać Czytelników do tego, by każdy z nich głębiej zastanowił się nad własnym indywidualnym językiem i lepiej zrozumiał znaczenie słów, którymi codziennie się posługuje, myśląc o swoim zdrowiu lub zdrowiu pacjentów. Już sama rozmowa może mieć działanie terapeutyczne, a słowa mogą być lekarstwem – rozmawiajmy więc, otwierając się na drugiego człowieka. Z pewnością wyjdzie nam to na zdrowie!

Zapraszam do lektury.

Agnieszka Szlanta

wydawcaWSTĘP

JB: Panie Profesorze, skąd pomysł na książkę o języku medycyny?

AM: Myślałem o tym, że język ewoluuje, jesteśmy świadkami tych zmian, szczególnie w medycynie, gdzie wraz z postępem nauki pojawiają się nie tylko nowe słowa, zalewa nas angielszczyzna i skrótowce, ale pojawiają się nowe zjawiska, które trzeba nazwać i oswoić się z nimi, zrobić dla nich przestrzeń. Słowa zmieniają swoje znaczenia, język się zmienia na tyle, że być może ludzie, którzy żyli 200 czy 300 lat przed nami, dzisiaj mieliby kłopoty ze zrozumieniem tego, co my dziś mówimy i na odwrót: my za 50 lat moglibyśmy nie zrozumieć ludzi, którzy wtedy będą żyć.

A język jest przecież kluczowym elementem porozumienia między ludźmi – nie tylko w medycynie, ale w ogóle. Myślałem o tym, że przedstawiciele wielu zawodów, jak chociażby inżynierowie, architekci, prawnicy, mają swój hermetyczny język, a jednocześnie spotykają się na swojej zawodowej niwie z innymi ludźmi, z którymi powinni znaleźć obszar do wzajemnego zrozumienia. Pomyślałem, że tak samo jest z lekarzami oraz pacjentami i że warto o tym porozmawiać – spróbować uchwycić to, jaki ten język był dawniej, a jaki jest obecnie, jak się zmienia, bo to też ciekawe zjawisko.

Porozumiewanie się pomiędzy lekarzem a pacjentem ma kluczowe znaczenie z puntu widzenia właściwego rozpoznania, diagnozy i wyboru terapii. Odpowiednie zrozumienie motywuje pacjenta do tego, aby wyrażał zgodę na procesy terapeutyczne i utożsamiał się z nimi.

JB: To jest kwestia charakterystyczna nie tylko dla obszaru służby zdrowia, ale w ogóle rozmów dzisiaj: że ludzie częściej, zresztą ja sam u siebie to obserwuję, myślą o tym, co by powiedzieć, a mniej są nastawieni na rozumienie. I niekoniecznie dbają o to, czy rozmówca dobrze śledzi tok myślenia.

To jest najbardziej charakterystyczne, że nie bardzo się rozumiemy. Wydaje nam się często, że kiedy powiemy swoje kwestie, to zrobiliśmy, co trzeba. A to jest tylko połowa. Druga połowa to zrozumienie rozmówcy.

Odwołuję się do tego żartu „Przychodzi baba do lekarza”, który jest modelowym naszym dowcipem. Wszystkie te żarty są oparte na niezrozumieniu – na tym, że ani lekarz nie rozumie baby, ani baba lekarza. To jest żart, ale odzwierciedla on problem.

Sam jestem zresztą nastawiony na to, żeby powiedzieć jak najlepiej, jak najjaśniej to, o co mi chodzi. A czy zrozumiem? Czasami udajemy, że rozumiemy.

W mówieniu i leczeniu jest wiele wspólnego. Wierzymy, że naszym mówieniem możemy coś zaczarować, że mówienie może uzdrowić. Porozumienie, czyli samo bycie z ludźmi, bycie z lekarzem stanowi o zaufaniu i jest samo w sobie jakimś rodzajem leku i może mieć działanie terapeutyczne. Tak jak się mówi, że samo mówienie o chorobie jest już objawem, że można z tego wnioskować, jaka to jest choroba czy jaki jest jej przebieg, tak kiedyś mówiło się, że sama porada jest już lekarstwem, że lekarz jest lekarstwem. Samo myślenie nawet o tym może mieć już pozytywne działanie. Inna sprawa, że szybkość komunikacji temu przeszkadza, że przychodzi się na 10 minut, a kto siedzi w przychodni? Siedzą te babcie, których nikt nie chce już słuchać. I przychodzą do lekarza się wygadać, że źle się czują, niedomagają, słabują.

AM: Mówimy i rozmawiamy o języku, natomiast ostatnio słuchałem takiego wykładu specjalisty od komunikacji, który mówił o tym, że trzeba na siebie patrzeć.

JB: To bardzo ważne.

Chciałbym też skupić się na tym, jakie wrażenie słowa wywierają na ludziach. Czy jesteśmy świadomi wspólnych skojarzeń, które mamy, a które determinują nasz odbiór?

Spróbujmy się zastanowić, do jakiego stopnia sama rozmowa jest elementem leczenia, kuracji.

AM: W pewnych obszarach absolutnie jest kluczowa.

JB: Powiemy o tym, czy język – jako narzędzie porozumiewania się – powinien być uwspólniony. Byłem ostatnio na takiej konferencji, podczas której dyskutowaliśmy o możliwości porozumienia pomiędzy kobietami a mężczyznami. Wydarzenie odbywało się pod hasłem: „Mężczyźni są z Marsa, a kobiety są z Wenus. Jak ich sprowadzić na Ziemię, żeby się porozumieli?”.

AM: A to ciekawe! Wydaje mi się, że brak porozumienia kobiet i mężczyzn to nie jest kluczowy problem tego świata.

JB: Próbuje się go stworzyć sztucznie.

AM: Spróbujemy zastanowić się, czy lekarze są z innej planety niż pacjenci i w jakim kierunku powinien ewoluować ich język, aby ich porozumienie stało się możliwe, przebiegało w dobrej atmosferze i przynosiło rzeczywiste zrozumienie po obu stronach. Bo tylko prawdziwe zrozumienie może spowodować, że czyjeś zdrowie się poprawi albo nawet zostanie ocalone czyjeś życie. To bardzo wysoka stawka.LEKARZE

AM: Chciałbym, abyśmy porozmawiali o lekarzach, bo oni są między innymi bohaterami naszej książki, a właściwie język, którym się posługują.

Ze słownika etymologicznego języka polskiego PWN dowiadujemy się, że słowo lekarz pochodzi od prasłowiańskiego *lekarjь, który jest wyrazem pochodnym od lĕkъ z przyrostkiem -arjь i wskazuje na nazwę wykonawcy zawodu, czyli tego, który zajmuje się leczeniem chorych. Dawniej wyrazy lekarz i doktor były słowami potocznymi, którymi określano ludzi zajmujących się leczeniem i pielęgnowaniem, posiadających wykształcenie, ale niekoniecznie uniwersyteckie czy akademickie.

JB: Dzisiaj są trzy słowa określające tę profesję: lekarz, medyk i doktor. Jak one funkcjonują? Najpierw medyk. Dzisiaj to jest już raczej zwrot archaiczny. Czasem z szacunkiem się tak mówi o kimś, czasem z humorem, czasem z przekąsem; to łączy się z medycyną, rzecz jasna. Słowo medyk pochodzi od łacińskiego medeor, mederi – leczyć, kurować, a medico, medicare – przywracać do zdrowia.

Medycyna w polskim dawnym to było lekarstwo. Mówiło się: znaleźć na coś medycynę. Na medycynę mówiło się też lekarnictwo czy lekarska nauka. To by pokazywało, że ten lekarz był trochę wcześniej. Z języka łacińskiego wywodzi się medycyna, medyczny – w związku z tym mamy słowo medyk, oparcie naukowe z poczuciem pewnej archaiczności, jak też na przykład medykamenty.

Inne określenia jeszcze były obce: terapeuta i esculap.

AM: Tak, terapeuta, fizjoterapeuta, psychoterapeuta teraz się używa, ale te słowa mają już inne znaczenie niż lekarz.

JB: Było też konsyliarz, ale mówiło się to czasem w taki trochę sposób, powiedziałbym filuterny i trochę żartobliwy, lekceważący, jak rzezignat na chirurga czy konował na weterynarza.

AM: Konował – dzisiaj utożsamia się go z kimś kiepskim, prawda?

JB: Tak. Łapiduch na przykład, cyrulik – to były określenia trochę negatywne.

AM: Znachor z kolei nie miał przygotowania.

JB: W słowie doktor mamy eksponowaną uczoność. To jest ten, który uczy raczej, a nie ten, który siebie uczy. Doktor to był uczący, a uczony to był doktus. I w łacinie to raczej był stopień akademicki, ale do innych języków ten doktor przeniósł się na określenie lekarza. W angielskim jest ten skrót doc . Nie wiem, czy oglądał Pan kiedyś „Sherlocka Holmesa”. Jest on przyjacielem doktora Watsona. Holmes zwraca się do niego skrótem doc, co nie ma jakiegoś lekceważącego znaczenia, ale tłumacz tego filmu tłumaczył to na „doktorku”. A to już nie jest ktoś, kto umie.

AM: No właśnie.

JB: W dawnych słownikach pierwszym znaczeniem tego słowa było jednak „nauczyciel” – tytuł akademicki, też uczony. Dopiero drugie znaczenie we wszystkich słownikach to było: „lekarz, doktor, doktórka”.

U nas, kto jest niby chory,

Zwołuje zaraz doktory;

Lecz czując się bardzo słaby,

Prosi chłopa albo baby.

Ci ze swego aptekarstwa

Potrafiają i podagrze,

I chiragrze, i głuchotom,

I suchotom, i głupotom

Radzić. A i u nich wszakże

Nie masz na upór lekarstwa.

Mieszkał Mazur blisko Zgierza,

Któremu zginęła suka,

AM: I co to?

JB: „Golono, strzyżono” Mickiewicza.

„Idź do doktora, niechaj cię zbada,

Niech cię wyleczy na stare lata!”

Więc zaraz poszedł – do adwokata,

Julian Tuwim „Słoń Trąbalski”.

JB: Teraz lekarz. W XIV wieku lek to był środek leczniczy, a leki to było leczenie, kuracja. Greckie lego znaczyło „zbierać, liczyć”, ale też „mówić”, łacińskie lego – „zbierać”, „czytać”, „wygłaszać”. Stąd jest lekcja.

Jest jeszcze łacińskie loquere „mówić”. Lekarz to był ten, który mówił.

AM: Mówił, ale chyba mówił nie po to, żeby opisywać coś komuś, tylko aby dowiedzieć się.

JB: Staroszwedzkie lekare, duńskie lege, islandzkie leknir. W innych językach zupełnie inaczej: w niemieckim jest Arzt, z kolei rosyjski lekar to był cyrulik.

AM: A prawdziwy lekarz, jak jest po rosyjsku?

JB: Bрач

Mówić, gadać… a врать to kłamać.

AM: Ostatnio uczestniczę w spotkaniach, konferencjach i podróżuję pociągami. Na dworcach mam okazję zaobserwować, że w kioskach na półkach z gazetami znajduje się wiele czasopism o tytułach typu „Czego ci lekarz nie powie”. To brzmi jak demaskowanie kłamstwa i zawiera podtekst, że lekarze coś ukrywają przed pacjentami, a nawet, że są w jakimś spisku przeciwko nim, że nie są po ich stronie.

JB: Ja to sobie zapiszę, bo to jest ciekawe.

AM: I to jest napisane w taki prowokacyjny sposób. A dodatkowo idzie jakby w sukurs opiniom pacjentów, że lekarze ukrywają przed nimi prawdę lub są w zmowie po to, by producenci leków i lekarze zarabiali na krzywdzie pacjentów. Kryje się w tym sugestia, że przepisujemy im leki nie po to, żeby ich wyleczyć, tylko żeby im szkodzić, i że jesteśmy w pewnej zmowie z koncernami, które produkują leki albo szczepionki.

JB: To się łączy z ludowym powiedzeniem, że błędy lekarskie ukrywa ziemia.

AM: Tak, mówi się też, że każdy lekarz ma swój cmentarz.

JB: Wracając jeszcze do źródła słowa lekarz, to vrachi znaczyło „mówić, gadać”. Od gadać przejście znaczeniowe do kłamać jest dość proste. Gadać to był kiedyś bardzo pozytywny czasownik. Były zagadki, zgadywanie, pogadanki. Gadanie było kiedyś w modlitwie. Tylko że gadać trochę straciło z wzniosłości, bo kiedyś „gadało się z Bogiem”. A mowa to była mlva, to było „bzyczenie, brzęczenie”. To było codzienne mówienie byle czego. Ale właśnie vrachi było „mówić, gadać”. A potem „brać”, „kłamać”, a jeszcze później „zamawiać”. O! U nas było zamawiać. Kto zamawia choroby?

AM: Wiedźmy zamawiały choroby. Były też szeptuchy. Ziołolecznictwo.

JB: Znachorzy. Częściej kobiety były znachorkami niż mężczyźni.

AM: Zamówienie choroby to jest jakby poradzenie sobie.

JB: Zamówił sobie chorobę . Dzisiaj czasem mówimy – zagadał. Zagadał, czyli sprawił, że przestało to być ważne.

Dalej jest prasłowiańskie lečiti. To było najpierw też związane z mówieniem i z tym zamawianiem, i uzdrawianiem. Najpierw odbywało się to za pomocą mówienia. Potem za pomocą leków. Lečiti znaczyło też „zapobiegać czarom”. To było inne trochę znaczenie. Lekovati, inaczej lekować, głównie zamawiać i uzdrawiać przez to zamawianie, czyli lekarz jednak gadał i to gadanie było samo w sobie terapią. Leczono więc za pomocą mówienia. Dzisiaj rozdzieliły się trochę te funkcje.

AM: Przypomina mi to, że jeszcze do niedawna w niektórych wsiach wierzono, że są osoby, które mają taką złą moc, że od ich spojrzenia zwierzęta hodowlane zaczynają chorować czy wręcz zdychają.

JB: Tak, to jest to wpływanie i zamawianie. Zamawiało się chorobę, tak jak zamówić kołtun na przykład.

Czyli lečiti znaczyło „uzdrawiać”, lekowati, lekować, „zamawiać” i przez mówienie uzdrawiać.

AM: Był lekownik i lekownica, czyli leczący czarami.

JB: Lekarz od XIV wieku zajmował się chorymi i kojarzyło się go z lekiem właśnie, czyli z tym, co uzdrawia. Lekarz w XVI wieku to też był aptekarz. Lekarze uprawiali lekarstwo, czyli naukę. Lekarstwo było nauką, a później stało się lekiem. Lek i lekarstwo dzisiaj są właściwie synonimami.

Leczyć, uleczyć, wyleczyć, zaleczyć, przeleczyć, ale też były słowa: doleczyć, naleczyć, zleczyć. Jeszcze na początku XIX wieku wszystkie te słowa były u nas w obiegu, a zostały takie jak: lecznictwo i lecznica, czyli inaczej „szpital”.

AM: Tak, ale lecznica jest raczej dla zwierząt, prawda? A szpital dla ludzi.

JB: Na przykład Polacy mają lecznicę, a Rosjanie bolnicę (больница), czyli wyjaśniają to z innej strony. Szpital to jest też łacińskie słowo, ale u nas wzięło się ono chyba z niemieckiego.

Przychodnia u nas jest traktowana dzisiaj tylko jako lekarska.

AM: Tak, a kiedyś było inaczej.

JB: W dawnym niemieckim szpital to był dom opieki. Średniowieczna łacina opisała szpital jako schronisko dla podróżnych.

AM: Czyli to jest miejsce, gdzie się ludźmi opiekowano.

Jest nawet taki mem, że ludzie mają przychodnie, bo tam się przychodzi, a zwierzęta mają lecznice, bo tam się leczy.

JB: To tak, jak ten żart: czym się różni rybak od wędkarza? Rybak przynosi do domu ryby.

AM: A wędkarz?

JB: Mamy formalne definicje lekarza, a w Dzienniku Ustaw jest: osoba posiadająca właściwe kwalifikacje, potwierdzone wymaganymi dokumentami, do udzielania świadczeń zdrowotnych.

AM: Miejsca, gdzie się przychodzi do lekarza, to: szpital, przychodnia, poradnia, gabinet, klinika, ambulatorium.

JB: Gabinet jest powszechny: mają go i ministrowie, i profesorowie.

Poradnia, przychodnia, centrum medyczne i klinika (czyli miejsce, gdzie się oczyszcza) jednak kojarzą się z medycyną.

Natomiast sanatorium powinno się kojarzyć z miejscem, gdzie się uzdrawia.

AM: Kiedyś było jeszcze prewentorium – miejsce, gdzie się zapobiegało.

JB: A teraz poczytam Panu trochę dawnych przysłów o lekarzach. Czego one dotyczyły? – Przede wszystkim mówiły o tym, że lekarzy jest dużo (tak mówił Stańczyk). Po drugie, że są niebezpieczni, stanowią zagrożenie, i po trzecie, że są bezradni, bo nic nie umieją.

Jak wyglądały te przysłowia?

– Gdzie siła medyków, tam musi być siła chorych. Lekarzy najwięcej na świecie. – Lekarze sami stwarzają tych chorych i jest ich dużo. To jeszcze XVI wiek.

– Pod koniec XIX w.: Co człowiek, to lekarz.

– XVI wiek: Lepiej się dostać zbójcy aniżeli głupiemu medykowi.

– Bez doktora też umrzesz. – Taka myśl ludowa: Po co masz chodzić do doktora? – I tak umrzesz. Znaczy to, że do doktora idzie się po śmierć.

– 1564 rok: Lekarze mogą człowieka bez kaźni zabić i Lekarza o zabój nie pozywają.

AM: Teraz już pozywają.

JB:

– 1685 rok: Błędy lekarzy pokrywa ziemia.

AM: A czy jest coś pozytywnego o lekarzach w dawnych czasach?

JB:

– Gdy lekarze radzą, chorego umorzą, kolegi nie zdradzą. Czyli są lojalni i solidarni, nie zdradzą się nawzajem, ale wobec choroby są bezradni.

AM: Solidarność zawodowa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: