Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Żebrak Murzyn - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 listopada 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Żebrak Murzyn - ebook

Znakomita powieść prawie zapomnianego dziś mistrza gatunku płaszcza i szpady, ale też i mistrza powieści przygodowej z wątkami kryminalnymi. „Żebrak Murzyn” to książka, której akcja intryguje i „wciąga”. Féval opisuje zarówno ludzi z wyższych sfer, jak i niziny społeczne nader wyraziście i prezentuje nam całą galerię postaci drugorzędnych, gangsterów, żebraków, dziewcząt złego życia, ale także drobnomieszczaństwa, pracowników, literatów… Niniejsza powieść zaczyna się niby zwyczajnie, ale jednak również dość tajemniczo: „W roku 1816, w połowie jesieni, dwóch młodych ludzi, paląc fajki, rozmawiało na balkonie domu, przytykającego do kościoła i położonego na placu Saint Germain de Prés. Było to w niedzielę, czwarta godzina wybiła na zegarze wieżowym. Dwaj nasi młodzieńcy oczekiwali zapewne końca nieszporów, aby przyjrzeć się damom wychodzącym z kościoła. Obydwaj byli piękni i wysokiego wzrostu… Plac, na który spoglądali, był jeszcze zupełnie pusty, a na schodach do kościoła prowadzących stał o kij oparty żebrak, oczekując także na koniec nieszporów. Tym żebrakiem był Murzyn, piękny wprawdzie, i który przed 20 laty byłby doskonale wyobrażał Otella Shakspeara. Twarz, jego czarna jak heban, bardziej jeszcze odznaczającą była przy brodzie i białych jak śnieg włosach. Postawa nie ugięła się pod lat ciężarem, trzymał się prosto, z niejaką spoglądając dumą na okrywające go łachmany. W roku 1815 nie bylibyśmy wam potrzebowali opisywać go, gdyż tak jak wszyscy inni, bylibyście znali Żebraka Murzyna, proszącego o jałmużnę przy drzwiach Saint Germain des Près...”
Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-121-2
Rozmiar pliku: 148 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PO NIESZPORACH.

W roku 1816, w połowie jesieni, dwóch młodych ludzi paląc fajki rozmawiało na balkonie domu, przytykającego do kościoła i położonego na placu Saint Germain de Prés. Było to w niedzielę, czwarta godzina wybiła na zegarze wieżowym. Dwaj nasi młodzieńcy oczekiwali zapewnie końca nieszporów, aby przyjrzyć się damom wychodzącym z kościoła.

Obadwaj byli piękni i wysokiego wzrostu, ale fizyonomie ich prawdziwą przedstawiały sprzeczność. Twarz brunatna starszego wyrażała pobłażanie i nierozwagę połączoną z pewnym rodzajem pychy, zdawał się przechodzić z młodzieńczego do dojrzałego wieku. Musiał już mieć przeszło lat 35, ale kiedy je skończył trudno było dociec, bo czoło bez zmarszczek pozostało. Czarne i kręte włosy, lubo nie piękne, nadawały jego postawie pewien rodzaj świetności, a nawet i szlachetności. Oczy żywe, pełne ognia, spuszczał niekiedy gdy się kto bacznie w niego wpatrywał. Wąs całkiem był jeszcze czarny, a przy świecących kosmykacha spostrzedz można było głęboką rysę, która wyryta być tylko mogła w skutku gorzkiego i często powtarzanego śmiechu. Znak ten zdradzał młodzieńczą twarzy cechę, i zgadzał się tylko z posiniałemi powiekami, zżółtemi i cokolwiek pomarszczonemi skroniami.

Wyż opisany mężczyzna zwać się kazał Don-Juan de Carral i mienił się być szlachcicem hiszpańskim. Mówił często o swojej rodzinie jako o jednej z pierwszych Andaluzyjskich, i w każdym razie chełpił się z pochodzenia swego.

Postępował w tem jak owe piękne damy, które przyjmują pochwały oddawane kupnym ich włosom. Juan de Carral był synem Murzyna, i od urodzenia niewolnik, miał rzeczywiste nazwisko Jonąuille.

Kollega jego zwał się tylko Ksawerym, i znacznie był młodszym. Jego wysokie i szerokie czoło okrywały prześliczne blond włosy; biała cera do alabastru była podobną przy śniadych licach Mulata, a spojrzenie szczere i zamyślenie oznaczające, twarz zaś smutek i tęsknotę wyrażała. Liczył lat 22.

Plac, na który spoglądali, był jeszcze zupełnie pusty, a na schodach do kościoła prowadzących stał o kij oparty żebrak, oczekując także na koniec nieszporów.

Tym żebrakiem był Murzyn, piękny wprawdzie, i który przed 20 laty byłby doskonale wyobrażał Otella Shakspeara. Twarz, jego czarna jak heban, bardziej jeszcze odznaczającą była przy brodzie i białych jak śnieg włosach. Postawa wysoki nie ugięła się pod lat ciężarem, trzymał się prosto, z niejaką spoglądając dumą na okrywające go łachmany.

W roku 1815 nie bylibyśmy wam potrzebowali opisywać go, gdyż tak jak wszyscy inni, bylibyście znali Żebraka Murzyna, proszącego o jałmużnę przy drzwiach Saint Germain des Près.

Rzadko kiedy co mówił, i zwykle w milczenia rękę wyciągał. Gdy otrzymał jałmużnę, poważnem skinieniem głowy wdzięczność swoją okazywał. Czasem, kiedy go młoda piękna wsparła dziewica, smutnie się uśmiechał, kładąc rękę na sercu. Małe dzieci tego cyrkułu mocno się go obawiały, a szynkarz z rogu twierdził, iż to był Król dzikich, wzięty niegdyś w niewolę przez Cesarza.

Powiedzieliśmy już, iż była godzina czwarta po objedzie; podczas gdy żebrak oczekiwał, dwaj młodzieńcy zajęci byli rozmową, którą od czasu do czasu długie przerywało milczenie.

– Ksawer}! zawołał nagle Don-Juan de Carral, rzucając cygaro; kochasz się przyjacielu!...

Ksawery zadrżał usiłując się uśmiechnąć. A ty się nie kochasz? poszepnął.

– Nie tak jak ty.... Dalibóg! – każdy kochać się musi, ale ty mnie a ja ciebie rozumiem.... Jesteś namiętnie, szalenie zakochanym,... mój drogi.

– I z czegóż to wnosisz?

– Zgoda! – Nie zaprzeczasz więc! – Zkąd to wnoszę? he! he! z mnóstwa rzeczy. My Hiszpanie jesteśmy jak widzisz okrutnemi dostrzegaczami... prawdziwemi Argusami!.. Dostrzegłem....

– Cóż takiego? żywo zapytał Ksawery.

Don-Juan parschnął śmiechem.

– No! odrzekł, zdradzasz się. Byłoby okrutnie z mojej strony na co więcej cię wyprowadzać.

Na odgłos śmiechu żebrak się obrócił, uniósł słomiany swój kapelusz i rękę ku balkonowi wyciągnął. Ksawery natychmiast za woreczek pochwycił. – Ten Murzyn mi się nie podoba! Pomruknął Carial, wydobywając także woreczek. Ksawery rzucił mu wspomożenie, żebrak, zanim się schylił, aby je podnieść, położył rękę na sercu.

– Murzynie! oto masz pięć franków, zawołał Carral, które daję ci pod warunkiem, abyś odszedł ztąd do licha i nie wracał więcej.

Sztuka pięcio-frankowa wpadła w kapelusz żebraka, ale zamiast ją schować, odrzucił z pogardą, powracając na stanowisko swoje.

– Obraziłeś go, rzekł Ksawery.

– Obrazić Murzyna!... odrzekł zgorszony Mulat; wszakże każdy zdanie swoje mieć może, i ja wyjawiłem je za moje pięć franków... Ach! mój najdroższy, wpadłeś znowu jak widzę w twoje melancholijne marzenia, musisz mieć niezawodnie splen.

Ksawery westchnął.

– Jest to choroba ludzi szczęśliwych, odpowiedział; nie mogę jej zatem podlegać.

I wzniósł na towarzysza swego spojrzenie pełne smutku i tęsknoty; potem ulegając tej potrzebie zwierzenia się, która znajduje się w sercu wszystkich ludzi, wziął rękę Mulata, a ścisnąwszy ją w swoich, rzekł: – Carralu, sądzę, iż jesteś przyjacielem moim; zupełne w tobie zaufanie pokładam. Odgadłeś połowę tajemnicy mojej, wyjawię ci wszystko.... Cierpię!

– To widać, mój najdroższy, ale.... dla czegóż cierpisz?

– Jest to niedogodność bardzo powszechna! Jestem w temże samem położeniu. I zowię się Ksawerym.

– To piękne imię! powiedział Carral z nikczemnem szyderstwem. Przyznaję, iż dla zakończenia takowego, czegoś braknie. Co do mnie, na los pod tym względem uskarżać się nie mogę.... Ale cóż chcesz, mój miły, gdyby wszyscy posiadali urodzenie, nikt nie byłby szlachcicem!

– A nadto, jeszcze.... mówił dalej Ksawery, o którego uszy zaledwie że się obił ten decydujący argument....

Ale zanim mógł dokończyć, drzwi kościoła Saint Germain des Près otworzyły się i tłum pobożnych plac napełnił. Dwaj przyjaciele rozmowę zawiesili.

Żebrak Murzyn czynność swoją rozpoczął. Stał nieruchomie i rękę wyciągał. Podobnym był do hebanowego posągu, wystawionego dla wzbudzenia litości w przechodzących. Wszyscy go wspierali, bo był znanym, a sława i żebrakowi jest potrzebną. Ksawery z balkonu się wychylił i bacznie oczyma śledził.

– Czy miała być na nieszporach?... zapytał głosem cichym Carral.

– Kto taki? odrzekł Ksawery, mocno się rumieniąc.

– Jeszcze ukryć: usiłujesz! Ale zapytanie moje zbytecznem było, wiedziałem bowiem, iż się na nich znajdowała; otóż i ona.

Ksawery bardziej się jeszcze wychylił. Dziewica cudownej urody, ubrana skromnie, z prostotą oznaczającą wyższe pochodzenie, przechodziła właśnie próg kościoła. Dama do towarzystwa w właściwym sobie ubiorze zdała za nią postępowała. Gdy się zbliżyła do czarnego żebraka, wsunęła mu w rękę pieniądz, a on się z rozkoszą uśmiechnął.

Potem młoda dziewica bojaźliwie na ganek spojrzała, a lekki rumieniec na jej lica wystąpił.

Kocha go!.... pomyślał sobie Carral.

Ksawery pomimowolnie ręce złożył.

Po czem Mistress Blowter, bo aby być damą do towarzystwa, trzeba koniecznie być Angielką, podniosła oczy w górę, ale to tylko w chęci przypatrzenia się pogodzie.

Niebo, które było czyste przez dzień cały, okrywało się właśnie chmurami, i krople deszczu spadać zaczęły. Angielka, przybrała strwożoną postać, i przebiegała plac niespokojnym wzrokiem. Jedna tylko do najęcia stała kareta i to przy drugim końcu placu, a stangret siedząc na koźle, spał i chrapał doskonale.

– To dobrze! rzekł Carral półgłosem.

Podczas gdy panna de Rumbrye znajduje się na nabożeństwie pod dozorem służebnicy, pani Margrabina, jej macocha, przejeżdża się po lasku kabryoletem Margrabiego, którym powozi pan Alfred des Vallées, jego pasierb. To jest w porządku! Margrabia z córką powinien chodzić piechotą, lub jeździć w najętym powozie.

I rzeczywiście nie było innego środka.

Młoda dziewica weszła pod wystawę, a Mistress Blowter, z chwalebną gorliwością biegała swemi angielskiemi długiemi nogami po mokrym bruku dla wyszukania powozu.

– Mój najdroższy, rzekł wówczas Carral; nie czyń sobie żadnego przymusu, ja odchodzę.

I wszedł do pokoju.

Tłum się rozszedł. Przy kościele stal tylko jeszcze żebrak Murzyn.

– Heleno!.... poszepnął bardzo cicho Ksawery. Młoda dziewica podniosła oczy, a widząc, iż nikt inny na ganku już się nie znajdował, dała znak radosny i szybko następujące wymówiła słowa:

– Przyjdź dziś w wieczór.

Ale kareta spiesznie się po bruku potoczyła, nieszczęsny młodzieniec nie mógł słów tych dosłyszeć, chociaż się wychylił i dobrze uszu nadstawił. Helena zamilkła, bo Mistrees Blowter się zbliżała.

Ksawery z gniewem zawołał:

– Cóż ona wymówiła?

– Przyjdź dziś wieczór, wymówił głosem poważnym stojący pod oknem Murzyn.

– Dziękuję, dziękuję, poczciwy człowieku, odrzekł Ksawery.

– Komuż u licha tak dziękujesz mój miły, zapytał Carral.

Ksawery się obrócił. Smutek zasępiający poprzednio twarz jego, znikł zupełnie, a wesoły uśmiech usta ożywił. Mówiąc sam do siebie, odpowiedział: Ale a propos! nie będę mógł ci towarzyszyć dziś wieczorem,... idę bowiem do pałacu de Rumbrye.

– Aha!... poszepnął Don-Juan.

– Otrzymałem zaprosiny.... Wiesz.... dawniej jeszcze? zapomniałem o nich.

– Uważam cię za waryata!.. rzekł Carral z niejaką dobrodusznością, iż jeszcze przedemną ukryć usiłujesz.... Udajesz się do dyplomatyki.... Czyż nie wiesz, iż równie dobrze znam twoje małe tajemnice, jak ty sam.... a może i lepiej! – kochasz kobietę wyższą od siebie urodzeniem i znaczeniem.

Czoło Ksawerego znów się zasępiło, a uśmiech znikł z ust. To wielka śmiałość! dodał Carral.

– Szaleństwo chyba, chcesz powiedzieć, przerwał z goryczą Ksawery.

– Nie; śmiałość, powtarzam. Partya twoja jest trudną, wygrać ją wszakże można.

– Ach! gdybym był bogaty! zawołał Ksawery.

– W takim razie w grze swojej miałbyś więcej jedno à-tout, a nic więcej, mój najdroższy!.... bo zbywałoby ci zawsze na pięknem nazwisku, takiem jak jest moje naprzykład?

– Jesteś bardzo szczęśliwym, Carral?

– Dosyć.... Zresztą gdybyś nosił nawet i najpiękniejsze nazwisko Francji, zawsze miałbyś zawadę.

– A jaką?

Głos Carrala stał się poważnym.

– Masz śmiertelnego nieprzyjaciela, bardzo potężnego i strasznego, który ci nigdy nie wybaczy, Ksawery.... Nie pytaj mnie o jego nazwisko, bo ci takowego wyjawić nie mogę.

– Śmiertelnego nieprzyjaciela! powtórzył młodzieniec; nieprzyjaciela, który nie wybaczy mi nigdy?.... Pamięć moja żadnej nie nasuwa mi myśli, niczego się dorozumieć nie jestem zdolny.... Żartujesz ze mnie, Carral! Jestem pewny, że nikogo nie obraziłem.

Don-Juan żałował zapewne, iż mu myśl tę nasunął, bo przerwał, udając wesołość:

– Za daleko się posunąłem, mój miły, bardzo za daleko! Rozumiałeś zapewne, iż tu idzie o jakiego zdrajcę melodramu.... nie, bynajmniej... Jest ktoś na świecie, który cię nie lubi,... i na tem rzecz się kończy.

– A ten ktoś zowie się?....

– Tego powiedzieć ci żadną miarą nie mogę... Ale cóż cię to obchodzi?... Czasem obca pomoc przydać się może; czy chcesz przyjąć usługi moje?

– W interesie tego rodzaju, odrzekł wahając się Ksawery, nie sądzę....

– W czem ci usłużnym być mogę, tego nie wiem. Jestem, jak wiesz, dobrze widziany w pałacu Rumbrye A że tam nie bywam od niejakiego czasu, to dla tego, że....

Carral zatrzymał się przez chwilę, a potem dalej mówił z pewnym rodzajem nieukontentowania:

– Zbłądziłem w tym względzie, gdyż przewiduję, iż nadejdzie chwila, w której będę zmuszony znowu do niego uczęszczać. Z resztą, gdy się ma prawdziwa chęć być użytecznym, zawsze sposobność się znajdzie.

Ksawery wziąwszy rękę towarzysza swego, ścisnął go serdecznie i rzekł:

– Jesteś wylanym przyjacielem Carral; dziękuje ci, i przyjmuję twoje zaofiarowanie... Ale aby komu czynić przysługi trzeba go wprzódy doskonale poznać, a ty mię jeszcze znasz tak mało.

– Przeciwnie! przeciwnie! zawołał Carral przybierając znowu swój ton szyderczy. Znam dobrze twoją historyę, albo raczej zgaduję ją. Jest ona podobną do tysiąca romansowych bohaterów: Matka twoja lub w jej zastępstwie jaki bogaty bankier, przesyła ci zapewne co miesiąc małą pensyjkę....

– Nie zgadłeś, przerwał Ksawery.

– Nie?... Ale zawsze jest to coś podobnego, nie prawdaż?

– Jest to coś bardzo smutnego Carral! odrzekł zwolna Ksawery; nie znam urodzenia mego.... nie znam ani ojca, ani matki mojej... W szkołach opłacano za mnie przez korrespondencyę.... A teraz co miesiąc 300 franków odbieram.

– A cóżem mówił?

– Ale któż mi daje te 300 franków?

– Mniejsza o to!

– Czyż zawsze mi je przysyłać będą?

– To rzecz ważniejsza, ale zdaje się, iż wszelką nadzieję zachować powinieneś. – Któż ci przynosi owe 300 franków, Ksawery?

– Nie wiem.

– Ob! oh! – To już za nadto!... Musisz przecie odbierać je z rąk jakiego człowieka?

– Żadnego.

– To rzecz osobliwsza!

– Szczególna rzeczywiście.... i bardzo sroga Carral!.. Oh! wierzaj słowu memu, że gdyby nie ta nierozsądna miłość, odrzuciłbym ten dar tyle do jałmużny podobny; zerwałbym stosunki z światem, w którym nieprawe zajmuję miejsce; pracowałbym, aby się wyżywić; ja....

– La! la! przerwał Carral, nie każdy co chce, pracować może, mój najdroższy. Aby zostać stolarzem lub malarzem, potrzeba protekcyi,... No no! wpadasz w deklamycyą. Jak zostaniesz sławnym Adwokatem, za lat 10 lub 15 naprzykład, będziesz miał dosyć czasu dar ten odrzucić.... Teraz zaś kochając się lub nie, przyjmować go możesz.... Ale raz jeszcze zapytuję cię o sposób jakim go odbierasz?

– Nie śmiem ci go powiedzieć, bo mi uwierzyć nie zechcesz.

– Mów zawsze.

– A więc, co miesiąc, między 1-ym a 3-cim, znajduję kopertę starannie zapieczętowaną, a w niej 15 luidorów w złocie.

– Gdzież to znajdujesz?

– Tu na tym balkonie.

– Nadzwyczajne to zdarzenie! powtórzył Carral. Czyż nie dochodziłeś? – Ja byłbym stał na czatach.

– Uczyniłem to. Nie raz noc całą przepędziłem, ukryty za firankami. Czekałem, śledziłem...

– I nigdy nic dostrzedz nie mogłeś?

– Nigdy!

Don-Juan w zamyśleniu za czoło się pochycił. – W tem wszystkiem udział mieć musi kobieta, poszepnął.

– Nie zdaje mi się odrzekł Ksawery. Nigdy nikogo nie widziałem; tajemnicą najgłębszą rzecz ta dla mnie jest pokrytą. Jestem pewny wszakże, iż te pieniądze mężczyzna mi rzuca...

– Zkądże to wnosisz?

– Pewnej nocy, rok już temu, pozostałem aż do dnia, aby tej tajemnicy dociec. Około czwartej zrana, posłyszałem lekki hałas na balkonie. Pobiegłem natychmiast, i ujrzałem cień ku kościołowi zmierzający.... Był to cień mężczyzny.

– W nocy niczego pewnym być nie można....

– Toż samo też sobie powiedziałem. W owym czasie reperowano właśnie hotel... Bruk okryty był piaskiem, który przez noc deszcz mocno zwilżył. Pospieszyłem zapalić świecę, i dostrzegłem na piasku ślady kroków; były to kroki mężczyzny, obutego w ciężkie i podkute obuwie.

– Obuwie Owerńczykal... komisanta! zawołał Carral.

– Tak sądzisz?

– To jest aż nadto w oczy bijącem!

Ksawery przez chwilę w głębokiem pozostał zamyśleniu.

– Odpowiedz mi szczerze Carral, czy znajdujesz, że jestem do Mulata podobnym?

Carral zadrżał i spojrzał na młodzieńca groźnemi oczyma, bo to zapytanie pośrednio za zniewagę uważał. Ale słodki i szczery wyraz twarzy Ksawerego, wkrótce go zaspokoił. Przyszedłszy do siebie odpowiedział:

– Nie znam się na tem bynajmniej, ale każdy mniej więcej czyni sobie jakieś wyobrażenie o rzeczach, których nie zna. Nie zgadzasz się zupełnie z tem, jakie sobie o Mulatach utworzyłem.

Ksawery lżej odetchnął.

– Wszyscy mówią mi to samo, odrzekł; a jednakże....

– Dla czegóż uczyniłeś mi to zapytanie? przerwał Carral.

– Bez myśli... Czasem dręczą mię okropne przeczucia... Ale te są zupełnie szalone, nie powiem ci ich więc.

– Spowiedź ogólna! Wyjaw mi wszystko mój najdroższy.

Ksawery byłby może i mówił dalej, ale w tej chwili dał się słyszeć turkot powozu pięknie zaprzężonego, który zatrzymał się właśnie przed drzwiami hotelu.

Noc jeszcze nie zapadła zupełnie, ale przedmioty na pół już tylko rozpoznać można było.

– Prześliczne konie! zawołał Ksawery, uszczęśliwiony przerwaniem rozmowy.

Carral, zamiast odpowiedzi, spiesznie przetarł lornetkę, którą wymierzył na herb powozu.

– Rumbrye! pomruknął.

Już za późno jest, aby do kościoła przyjeżdżano, powiedział Ksawery, nie dosłyszawszy wykrzyknika Carrala. Może to jaka szlachetna dama przybywa do którego z naszych sąsiadów.

Don-Juan był blady i trząsł się jak liść.

– Może to i do ciebie, dodał Ksawery, bo coś milczysz, dobry apostole.

Drzwiczki powozu się otworzyły, a kobieta pięknej i powabnej postawy spoglądając na hotel, postawiła swoje małe nóżki na śliskim bruku. Żebrak Murzyn nieruchomy do owej chwili na stanowisku swojem, przyliżył się i wyciągnął rękę. Ale piękna dama szybko przesunęła się około niego, i weszła do hotelu.

– Zgadłem, jak widać! rzekł Ksawery.

To ona, pomyślał Carral zmieniając kolor twarzy. Cóż za szczególne podobieństwo! poszepnął żebrak, którego twarz czarna wyrażała zadziwienie i podejrzenie zarazem. Będę wiedział kto ona jest!

Dama tymczasem weszła na schody.

Ksawery przytknął ucho do zamku drzwi, aby zaspokoić swoją dziecinną ciekawość i dowiedzieć się, kto był ten szczęśliwy sąsiad, do którego weszła piękna nieznajoma.

Żebrak zaś spokojnie pod kościół na stanowisko swoje powrócił, w kilka sekund później zapukano lekko do drzwi pokoju. W którym się znajdowali dwaj nasi młodzi ludzie.

– Tem lepiej! rzekł wesoło Ksawery, – albo do mnie, albo do ciebie.

– To do mnie, odpowiedział Don-Juan głosem przytłumionym.

I drzwi otworzył. Kobieta weszła; twarz jej okrytą była gęsto zarobioną koronkową zasłoną.

– Nie będę ci przeszkadzał przyjacielu, powiedział z cicha Ksawery, odchodzę, wiesz już gdzie....

Ukłonił się zakwefionej damie i wyszedł.

Gdy już oddalił się, twarz Carrala inny wyraz przybrała – Śmiałość pełna fanfaronady, w jednej go chwili opuściła. Skłonił się uniżenie i przybrał postać bojaźliwą i pełną uszanowania.

– Dobra pani moja, rzekł głosem przytłumionym, czegóż odemnie żąda?JONQUILLE.

Dama, która weszła, była średniego wzrostu i miała figurę prześliczną; twarz jej, lubo pozbawiona młodzieńczej świeżości, była bardzo jeszcze piękną, a bladość jej lica i omdlałe czarne oczy, zdradzały utrudzenie raczej niż lata. Była to jedna z tych kobiet, o których wiek nigdy się zakładać nie należy, chyba z metryką w ręku. Nie jeden byłby jej dał lat 30, drudzy, lepiej ją znający, przypuszczali iż ma około 40; jeśli ostatnie to domniemanie sprawiedliwem było, wyznać musimy, iż czas przebiegł dla niej niezostawując nawet na jej uroczej twarzy śladów przejścia. Zresztą cóż znaczy lat 10 mniej lub więcej dla prawdziwej piękności? Parny czy Gentil-Bernard powiedział, iż – piękność się nie starzeje; miłość nie wchodzi w takie szczegóły. Ładna kobieta jest zawsze młodą kobietą.”

Na pierwsze zaraz wejrzenie, uderzała jej postać powolna i pełna zaniedbania, właściwego córom pod-zwrotnikowych mieszkańców. Każde jej poruszenie było nacechowane wdziękiem bez wszelkiej przesady. W oczach malowała się chęć spoczynku, bo w nim szczęście znajdowała.

Któż nie zna nieskończonych powabów miękkości i zaniedbania kreolek, pełnych wszakże nie raz energii?... kobiety te, które żyją śpiąc prawie, przebudzone namiętnością, skaczą jak gazelle. Te ręce białe, dla których muślin nie jest dość miękkim, te ręce słabe utrudzające się trzymaniem wachlarza, kurczą się częstokroć ściskając silnie rękę mężczyzny.

Pani Margrabina de Rumbrye była kreolką. Łączyła z powabami mieszkanek kolonij wdzięki dam Paryzkich. Długi pobyt we Francyi oswoił ją z takowemi. Na ukłon Ksawerego odpowiedziała lekkiem skinieniem głowy, i odrzuciła zasłonę jak tylko odszedł.

– Czegóż żądasz odemnie moja dobra Pani? powtórzył: Carral z miną winowajcy, oczekującego wyroku.

– Przypominasz więc sobie nakoniec, mulacie, iż panią twoją jestem? odrzekła Margrabina de Rumbrye wskazując palcem na fotel.

Carral przysunął go natychmiast.

– Nigdym o tem nie zapomniał, odpowiedział.

Pani de Rumbrye usiadła, rozsunęła z niedbałością swoją jedwabną suknię, i parę chwil poświęciła aby najwygodniejszą wynaleźć sobie postawę; poczem na ramieniu sparłszy głowę i oczy na pół przymknąwszy, tak dalej mówiła:

– Trzeba, jak widzę, Don-Juan de Carral, przychodzić do ciebie; i odkądże to słowo moje za rozkaz uważać przestałeś?...

Mulat otworzył usta, chcąc się tłomaczyć. ale Margrabina, nakazawszy mu milczenie, wskazała, aby jej podał taborecik stojący na drugim końcu pokoju. Carral postawił go u nóg pani de Rumbrye; kreolka wówczas usadowiła się z wszelką wygodą i założyła kolano na kolano.

Carral stał przed nią z oczyma spuszczonemi.

– Pisałam do ciebie po dwa razy, rzekła Margrabina, Ja... do ciebie... Ja... dwa razy pisałam... Dlaczegóż nie odpisałeś mi?

– Nie śmiałem...

– Nie śmiałeś.... dla czego?... Czyś rai się stał nieposłusznym.

– Nie, pani; rozkazy twoje wypełniłem.

Czoło Margrabiny się rozjaśniało.

– Jesteś dobrym chłopcem, Jonquille, powiedziała głosem wzruszonym i tkliwym, któremu kreolki przenikliwą słodycz nadać umieją. – No zobaczymy... coś zrobił?

– Wszedłem w bliskie stosunki z młodzieńcem, odrzekł Carral; od miesiąca już nierozłączeni jesteśmy. Widzisz pani, że mamy jedno pomieszkanie i żyjemy jak dwaj bracia!

– To dobrze... Wiedziałam, iż jesteś zręcznym chłopcem... A dalej?

– Znam już historyę i tajemnicę jego życia.

– Tem lepiej!... Dalej?

– Pani, odrzekł Carral błagalnym i smutnym głosem, Ksawery mię kocha... Tak dawno już nikt mnie nie kochał. Błagam o litość dla niego. Nie wyrządzaj mu pani żadnej krzywdy.

– Biedny Jonquille! poszepnęła Margrabina, wsuwając się głębiej w fotel.

W jej uśmiechu malowało się obojętne i nieubłagane szyderstwo. Mulat zgrzytnął zębami, a serce doznało uczucia zapamiętałej nienawiści.

– Juan de Carral, mówiła dalej Magrabina, spoglądając nań wzrokiem spokojnym i przenikliwym. Czyż to już wszystko coś uczynił?

– On jest tak młodym! – poszepnął mulat.

Pani Rumbrye przybrała postawę niezadowoloną, którą znawca byłby nazwał uroczą; potem lekko ziewając, te słowa wyrzekła:

– Od rzeczy mówisz, biedny mój chłopcze... Powróć na drogę rozsądku proszę cię bardzo... Rozkaz mój w połowie dopiero wypełniłeś, a czy wiesz, iż to ci niebezpieczeństwem grozi?

– Wiem, iż należę do ciebie, pani, i że moja szalona duma niewolnikiem mię twoim uczyniła, tak jak gdybyśmy nie znajdowali się na wolnej ziemi... Nieszczęsny to był dzień, w którym wypierając się mego pochodzenia, przybrałem nazwisko szlachetne, aby będąc przedmiotem tak długiego politowania, stać się przedmiotem zazdrości. Sądziłem, iż w Europie, tak jak i tam, mulat jest istotą przeklętą od wszystkich, nędzną pogardzaną!... Byłem w błędzie, tyś pani wiedziała że tak nie jest, a jednakże zezwoliłaś... Przypominam sobie dobrze uśmiech twój, gdyś zobaczyła moją metamorfozę... I słusznieś się uśmiechnęła, bo ten wypadek powracał ci niewolnika, któremu odtąd prawa ludzkie wolności powrócić nie mogą.

– Jesteś wymownym, Jonquille, rzekła obojętnie pani Rumbrye.

– I zawsze to imię! zawołał z gniewem mulat. Zapominasz więc, iż w chwili, której Jonquillem znowu zostanę, stracisz wszelką nademną władzę?

– To prawda, Juan de Carral, i zbyt potrzebnym mi jesteś, abym chciała na taką narażać się stratę. Ale kończ mowę twoją.

– Urodziłem się w twojej posiadłości, pani, gdy nadeszła chwila uwolnienia; nie przyjąłem go i sprzedałem się powtórnie; ale niewolnicy powstają częstokroć... miej się zatem na, baczności pani!

Margrabina cokolwiek głowę uniosła; tą razą mulat z odwagą zniósł jej spojrzenie.

– Cóż to! przeciwko mnie walczyć zamyślasz? odrzekła pani Rumbrye z zwykłem sobie zaniedbaniem.

– Żądaj pani tego co będę mógł uczynić... Nie chcę zgubić Ksawerego.

– Nie chcesz!... wymówiła wolnym głosem Margrabina, a czarne jej oko zaiskrzyło się i brew się zmarszczyła.

Odwaga mulata słabnąć zaczęła.

– Pani! zawołał, raz jeszcze litości dla niego błagam!... Ma lat 22, serce szlachetne i czyste, nie zna złego...

– Dosyć już, przerwała Margrabina. Powiedzianoby, panie de Carrdl, że chcesz doświadczać dziś mojej cierpliwości! Groziłeś mi!... Powiedziałeś mi, iż ta chcę, i sama me wiem co jeszcze.... jednem słowem dopuściłeś się największej zuchwałości....

– Pani!...

– Milcz!

Margrabina z gniewem odsunąwszy podnóżek, stanęła naprzeciw Carrala, który, ulegając znowu jej tajemniczej władzy, zadrżał i ze strachem się odsunął.

– Widzisz mulacie, jaka cię obawa przejmuje! rzekła z pogardą pani Rumbrye; krew murzyna w żyłach twoich płynie, a do Europejczyków podobnym tylko jesteś z nikczemnej dumy!... Jesteś moją własnością, sam to wyrzekłeś, i prawdę powiedziałeś. Nie dla tego wszakże na ciebie rachuję, iż jesteś synem murzyna, tylko, iż poznałam twoją nikczemność, że się pochodzenia twego zaparłeś, i że zamiast podnieść czoło jako człowiek, ukryłeś twoje nazwisko i urodzenie!... Ach! mogę ci to teraz bez wszelkiej mówić obawy. Nie masz już czasu na inną powrócić drogę. Musisz pozostać don Juanem de Carral, bo byłbyś zhańbionym i pogardzonym jak nikczemnik.

– O nieszczęście! nieszczęście! zawołał Carral.

– Nie obawiasz się, abym twoje przeszłe odkryła życie, i powiedziała: „Ten człowiek jest zhańbionym, lata jego upłynęły wśród niegodnych usiłowań, a ubiór nosił cechę nikczemnych szulerni, po których się włóczył od rana do nocy.... lękasz się tylko, abym cię kiedy Jonąuillem lub mulatem nie nazwała.... Słuchaj! znam cię i ocenić umiem. Nie litością to względem Ksawerego powodowany, stawałeś przed chwilą w obronie jego sprawy. Próbowałeś tylko, czy jarzmo zrzucić zdołasz.... Ten jedyny raz ci wybaczam z tem wszakże zastrzeżeniem, aby był ostatnim.

Margrabina wśród tej rozmowy tak fizyonomię zmieniła, iż z trudnością można ją było poznać. Głowę z dumą podniosła, i cała jej postać straciła zniewieściałość pełną wdzięku. Omdlałe oko przybrało wyraz ognisty i namiętny, brwi się zmarszczyły, usta harmonijny uśmiech opuścił, zmarszczka głęboko wyryta przecięła jej czoło, niegdyś tak gładkie, i wszystko w niej wolę żelazną oznajmiało.

Zaledwie wyrzekła ostatnie te słowa, siadła znowu na fotelu powracając do dawnej niedbałości i odrętwienia.

Carral nie usiłował nawet odpowiedzieć. Przez chwilę, wściekłość bezsilna nasuwała mu myśl zbrodni. Machinalnie rękoma poruszył, jak gdyby chciał zgnieść tę słabą istotę, co go nogami deptała. Ale nie śmiał, i ulegając pod ciężarem właściwej słabości, za pokonanego się uznał.

Carral poznał się z Ksawerem z rozkazu Margrabiny. Nie wiele miał trudności w pozyskaniu przyjaźni młodego człowieka, a widząc go tak dobrym i zaufania pełnym, uczuł ku niemu pewien rodzaj przywiązania. Wszakże pani Rumbrye dobrze w głębi jego serca czytać umiała, gdy powiedziała: „Nie przez litość to dla Ksawerego, ale dla własnego interesu, w obronie jego sprawy stajesz.... Mulat, niby ludzkością powodowany, chciał ocalić przyjaciela, a myślał tylko o zrzuceniu z siebie ciążącego jarzma.

Nie możem w błędzie czytelnika pozostawić. To jarzmo było rzeczywistem. Juan de Carral zmyślił, mówiąc Ksaweremu, iż jest biednym, bo nim nie był; być może, iż pani Rumbrye go opłacała, lub, że z, dawniejszych intryg zachował sobie summki, które dozwalały mu przedstawiać się w świecie stosownie do udanego urodzenia.

Mulat miał dosyć, aby utrzymać uzurpowane nazwisko, być szlachcicem, lub za takiego uchodzić, co jest jedno i to samo. Jeżeli rzeczywista szlachta przywiązana jest do swojej godności, jakżeż nią dopiero udana być musi?

A nareszcie, odkryty fałszywy szlachcic staje się napowrót mieszczaninem; z początku śmieją się z niego, lecz wkrótce zapominają. Ale zostać znowu mulatem! zmienić nazwisko Carral na Jonąuilla! to była rzecz niepodobna, a mianowicie ze strony mulata.

Długie milczenie nastąpiło pomiędzy dwojgiem rozmawiających, po którem Carral, pokrywając udaną nieśmiałością głęboką zawiść, tak dalej mówił:

– Dobra pani, źle zrobiłem, i żałuję tego.... W przyszłości będę ci zawrze posłusznym, bez szemrania.

– Nie mówmy już o tem, przerwała pani Rumbrye. Cierpisz czasem rodzaj obłąkania, ale każdy ma swoje wady.... Opowiedz mi historyę naszego młodzieńca.

Carral nie dał sobie dwa razy powtórzyć, i opowiedział to wszystko, co wiedział o Ksawerze. Margrabina słuchała go z wielką uwagą.

– Bękart! poszepnęła, gdy Carral opowiadanie swoje skończył; domyślam się, ale nadziei nie miałam.... Piętnaście luidorów co miesiąc!.... Piętnaście luidorów, których źródło jest dla niego tajemnicą!....Trzmamy go!

Przez chwilę w zamyśleniu pozostała, potem nagle na Carrala spojrzawszy, rzekła:

– Czy wiesz, dla czego pragnę oddalić tego młodzieńca?

– Nie pozwalam sobie dociekać tajemnicy mojej dobrej pani, odpowiedział z hipokryzyą Carral.

– Za domyślniejszego cię miałam.... Ksawery kocha się w pannie de Rumbrye; zapomniałam ci to powiedzie. Czynie zgadujesz reszty?

Twarz Carrala przybrała wyraz ciekawej niewiadomości.

– Panna de Rumbrye. mówiła dalej Margrabina, jest jedyną spadkobierczynią męża mego, a mąż mój ma 500,000 franków dochodu.

– Prześliczny majątek! zawołał mulat nagle przejrzawszy.

– Alfred, syn mój, byłby większy jeszcze posiadał, gdyby w San-Domingo... Ale to wszystko już się skończyło... Dziś Alfred zaledwo ma tyle, ile potrzeba na utrzymanie wygodnego życia...

– Rozumiem.... małżeństwo?....

– Tak jest.... ale zdaje mi się, niech mi Bóg wybaczy, iż ta mała waryatka Helena więcej niż potrzeba Ksawerym jest zajęta.... Na domiar nieszczęścia, pan de Rumbrye twierdzi, iż ocalenie swoje podczas stu dni winien Ksaweremu, i dla tego to niesłychane ku niemu przywiązanie powziął. Okoliczność ta nie jest pomyślną. Nie można myślić nawet o zwyczajnych sposobach oddalenia tego tajemniczego sieroty.... Margrabia oparłby się, i panna de Rumbrye skompromitowaćby się mogła... Trzeba nadzwyczajnych użyć środków.

– Czekam na twoje pani rozkazy, odrzekł Carral.

– Kiedym cię tu wysyłała, mówiła dalej Margrabina, miałam już plan ułożony; wytłomaczę ci go zaraz, ale zapomniej o nim, gdyż od takowego odstępuję.

– Tem lepiej, zawołał mulat; miałem powoli młodzieńca na drogę występku wprowadzić, aby go zgubić!....

– Przesłań! przerwała pani Rumbrye, śmiesznym i niezręcznym jesteś, gdy morały prawisz.... Mój teraźniejszy plan daleko jest lepszym; jeden wieczór będzie dostatecznym na jego wykonanie, i twoja szlachetna duma (Margrabina z przyciskiem słowa te wymówiła) nie będzie narażoną, tak przynajmniej sądzę, na przykre wyrzuty sumienia!.... Słuchaj więc z uwagą.

I pani Rumbrye zmieniła miękką kreolki wymowę na ton ostrzejszy i poważny, daleko stosowniejszy kiedy się o interesach mówi; z nadzwyczajną wymową wyłożyła plan cały, który poznawszy czytelnik, za podstępny bez wątpienia uzna, mimo tego, iż był dowodem wielkiego rozumu pani Margrabiny.

Carral z początku z uwagą pełną uszanowania słuchał swojej dobrej pani, podziwiał plan tak dobrze ułożony, i od czasu do czasu okrzyk uwielbienia wydawał.

Ale kiedy pani Rumbrye mówić przestała, Carral zwrócił uwagę na siebie, na rezultat, i wzdrygnął się na myśl wykonania.

W tym człowieku znajdowały się jeszcze i dobre uczucia. Pierwszy jego popęd zawsze był lepszym od głębokiej rozwagi.

– Jakże ci się wydaje? zapytała Margrabina, kończąc opowiadanie swoje.

Carral się wahał.

– Pani, rzekł z nieśmiałością, nie możesz żądać, abym ci w tak czarnej dopomagał zdradzie.

– Któż ci mówił, abyś mi dopomagał? zawołała pani Rumbrye.

– Sądziłem.

– Byłeś więc w błędzie.... ja się w nic nie mięszam; sam tylko działać będziesz.

Na to nadspodziewane rozwiązanie mulat nie mógł się dłużej wstrzymać.

– Czyż nie dość okrutną jest rola moja, odrzekł z goryczą, abyś ją pani sroższą jeszcze czyniła żartami swemi?.... A więc! Gdybyś mi nawet wyrządzić miała wszystko złe, do czego zdolną jest twa dusza, odmawiam ci mojego wspólnie twa.

– Ten człowiek staje się szczególniej niedogodnym! poszepnęła podnosząc się Margrabina. Bywaj zdrów zatem, biedny mój przyjacielu, mówiła dalej, poszukam sobie innego ajenta.

Przybliżyła się do zwierciadła, i z wdziękiem szal indyjski na ramiona zarzuciła.

– Czy tego wieczora nie przybędziesz do hotelu, panie de Carral? rzekła; dziś właśnie zbierają się nasi przyjaciele.

Carral z ponurym wyrazem spuścił głowę i nic nie odpowiedział.

– Jeżeli przyjdziesz, żałować tego nie będziesz, mam bowiem zamiar sprawić gościom moim miłą niespodziankę, opowiadając im historyę mulata Jonąuilla....

– Nie uczynisz tego, zawołał Carral..

– Niezawodnie.

– Zlituj się pani!

I mulat na kolana padł, ale pani Rumbrye, przypiąwszy lepiej jeszcze szal swój, wyszła z pokoju krokiem powolnym, chwiejącym, i drzwi otworzywszy znikła.

Mulat podniósł się zwolna, twarz jego była posiniałą, a spojrzenie błędne.

– Czyż na mnie nigdy kolej nie przyjdzie? powiedział chrapliwym głosem. Uh! gdyby tylko kiedy zdarzyła się sposobność, jakżeby m się pomścił.

W chwili kiedy pani Margrabina de Rumbrye wychodziła z alei, żebrak, który cierpliwie oczekiwał, znowu się do niej zbliżył i rękę wyciągnął.

– Zawsze ten Murzyn! powiedziała z pewnym rodzajem wstrętu.

Odwróciła głowę i do powozu wsiadła.

Murzyn nie uważał się jeszcze za pokonanego; zbliżył się i wlepił w nią spojrzenie.

Twarz Margrabiny dobrze można było rozpoznać przy świetle rewerberu.

Na widok tak uporczywego natręctwa, zmarszczyła brew i czoło, i szybko okno od karety zasunęła.

Żebrak obszedł w około powozu i stanął przy drugich drzwiczkach.

– Idź precz!!zawołała z gniewem pani Rumbrye; nie wspieram nigdy czarnych!

– Kreolko! odrzekł z goryczą żebrak.

Lokaj się zbliżył, oczekując na rozkazy pani Margrabiny

– Do hotelu! odpowiedziała pani Rumbrye.

I powóz ruszył z nadzwyczajną szybkością, uniesiony rączemi końmi.

Do hotelu! pomyślał żebrak, sam pozostawszy, a do jakiego?... Jednakże ja ją jeszcze widzie muszę.... Jest tak do niego podobną! To są te same rysy, przy włosach odmiennego koloru. A potem jest kreolką, nigdy czarnych wie wspiera! – Mój Boże! gdyby też to ona była?

Kiedy już do domu odejść zamyślał, spostrzegł coś białego pod balkonem. Zwrócił się jeszcze z drogi, aby to podnieść.

Była to chustka do nosa batystowa, haftowana, koronką oszyta, i tak cienka, iżby się niezawodnie w próżną łupinkę orzecha zmieściła. Żebrak przybliżył się do latarni, aby znak przeczytać.

– Ta chustka do niej należy, rzekł, szukając znaku; zobaczymy!... F. A.... Mój Boże! mój Boże! tyle okoliczność przypadek złączyć nie może.... To ona! Oh! już przeszło lat 20 upłynęło; będzie musiała wszakże przypomnieć sobie! Ja ją wynajdę.

Przeszedł ulicę Saint Germain des Près i l’Abbaye, zatrzymał się przy progu nędznego na pozór domu, położonego przy rogu ulicy Bourbon-le-Chateau. Na piątem piętrze tego domu znajdowała się stancyjka pod dachem, którą żebrak zajmował.

Sprzęty w niej składały się z barłogu i kuferka; ale nie daleko okienka w dachu były zawieszone trofea, i dziwną przedstawiały sprzeczność z nędzną tą izdebką.

Były to złote kapitańskie szlify, i stosowany kapelusz z trójkolorową kokardą, taki, jak i nosili oficerowie w czasie Rpitej, szpada z rękojeścią z perłowej macicy i para bogatych pistoletów.

Wchodząc do swego schronienia, żebrak wprost do kuferka się udał, w którym w różnej monecie dość znaczna znajdowała się sumka, i pugilares w stal oprawny, z wyryłem nazwiskiem. Murzyn nasamprzód do swego zbioru dorzucił dzienną kwestę, która nie złą była, a potem szybko pugilares otworzył.

– Tak jest niezawodnie! rzekł przeczytawszy kilka papierów: F. A! To są pierwsze dwie litery jej nazwiska!

Jego wzruszenie tak silnem było, iż z trudnością mógł się na nogach utrzymać. I rzucił się nareszcie na barłóg.

– Szukając cierpliwie.... bez ustanku.... przez lat 20!.... poszepnął, czyż znalazłem na końcu? Niestety!... Tyle już razy byłem zawiedziony!.... Gdyby to i teraz jeszcze nastąpić miało!

Głowa spadła mu na pierś, przez chwilę stał się nieruchomym, jakby przygnieciony ciężarem swojej boleści; ale wkrótce podniósł się, i pełna ufności nadzieja w oku jego zabłysła.....

– Nie! nie! powiedział; tą razą się nie mylę!... Wszystko mi mówi!... wszystko, iż praca moja wkrótce się już skończy.

Powstał, czarna jego twarz, której charakterystyczne rysy odznaczały się moralną siłą i dobrocią, przybrała wyraz uroczystej boleści. Ukląkł przed trofeami i przycisnął do ust złote szlify.

Długo tak pozostał pod wpływem dawnych wspomnień; potem łzy mu się z oczu puściły i spłynęły na pierś hebanową.

– Panie mój!rzekł dyalektem murzyńskim, głosem wzruszonym; mój dobry panie!

Te słowa zdawały się obudzać w nim całą przeszłość przywiązanie do pana; i raz jeszcze z uniesieniem szlify ucałował.

– Jesteś w niebie! Widzisz mnie! zawołał głosem namiętnym; ciesz się!... ciesz się!... bo twoja ostatnia wola spełnioną zostanie!BAL.

Hotel de Rumbrye był to obszerny i piękny wśród ogrodu budynek, którego brama wychodziła na ulicę de Greneville. Herby zniweczone podczas rzeczypospolitej, przywróconemi nie zostały, ale na wielkich żelaznych gankach widzić jeszcze można było pendent szabli i laskę Marszałka Francji. Był to w całem znaczeniu tego wyrazu hotel wielkiego pana, z lożą dla szwajcara i frontem pałacowym. Aby się do głównych drzwi dostać, trzeba było przebyć wysoki okrągły ganek, którego marmurowe schody pysznemi wazonami kwiatów przystrojone były.

Tego wieczora była uczta w hotelu, i sień uilluminowana. Lokaje.................................
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: