Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Złotowłosa królewna i inne baśnie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złotowłosa królewna i inne baśnie - ebook

Elwira Korotyńska (1864-1943) W okresie międzywojennym była autorką wielu książek dla dzieci i młodzieży (bajek, baśni, wierszyków, powiastek i opowiadań, skrótów popularnych powieści oraz utworów dramatycznych, głównie jednoaktowych komedyjek). Mniejsza ich część wydawana była dość starannie, jednak większość zwykle wychodziła w bardzo tandetnym wydaniu, ubogich seriach małych zeszytów publikowanych przez wydawnictwo „Księgarnia Popularna”. Były to przeważnie serie krótkich powiastek i przeróbek znanych bajek. Autorami większości tych utworów była właśnie Elwira Korotyńska. W związku z ich słabą jakością edytorską działalność tego wydawnictwa była ostro krytykowana przez ówczesnych publicystów. Należy jednak dodać, że były one tanie i popularne, zwłaszcza wśród ludzi niezamożnych, których nie stać było na droższe pozycje. W związku z czym upowszechniały czytelnictwo wśród mas i krzewiły kulturę i wiedzę w popularnej formie (za Wikipedią). Niniejszy zbiorek zawiera następujące utwory: Złotowłosa królewna. Złotonóżka u Krasnoludków. Złotowłosy chłopiec. Złota Jabłoń i odważny Królewicz. Złocista Różyczka. Złamany krzak. Zimowy Gość. Zasłużona kara. Zaczarowany królewicz. Zaginiona Marta. Wyprawa do królewskiego pałacu. Wróbelek i Kotka. Paź Królowej.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-176-2
Rozmiar pliku: 192 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Złotowłosa królewna

Baśń fantastyczna

Dawno temu, bardzo dawno, w tych szczęśliwych czasach, kiedy każdy mógł mieć to czego zażądał, był król możny i sprawiedliwy, a miał on przecudnej urody córki, z których najmłodsza była najpiękniejszą.

Tak była piękną, że słońce dziwiło się jej urodzie, a kwiaty, jak przed królową, pochylały swe woniejące główki, gdy przechodziła ogrodem do pałacu. Pałac otoczony był parkiem, rozciągającym się wiorst kilka; rosły w nim tulipany dzikie i żółte narcyzy, wznosiły wierzchołki drzewa sosnowe i srebrzyste drżące topole. Latem rozlegał się tu śpiew słowika, który usadowił się na krzewie czeremchy, rozlewały się tony innych ptaków i woniały lilje i dzikie róże.

W środku parku było źródło przezroczej wody, wytryskało ono z urządzonej tam naumyślnie fontanny, roznosząc wokoło świeżość. Do fontanny tej przychodziła zwykle najmłodsza złotowłosa królewna i bawiąc się złotą kulą, napawała się wonią kwiecia i świeżością źródlanej wody.

Gdy stała wpatrując się w cuda natury, sama była jak kwiat piękna i jak ta woda srebrzysta tak świeża.

Przyglądały się jej obłoki błękitne, i stuletnie dęby zielone, i ptactwo i cudne kwiecie. Zawisały nad jej głową motyle, czepiały się jej szaty przezroczyste szklarki, a wszystko wokoło szeptało do niej głosem zachwytu: – Jesteś piękna!

Razu pewnego poszła królewna, jak zwykle do parku i rzucać kulę złotą poczęła. Bawiło ją to bardzo i coraz wyżej podrzucała ją w górę, probując swojej zręczności.

Naraz kula ominęła jej wyciągnięte do złapania rączęta i z pluskiem wpadła w wodę!..

Załamała dłonie złotowłosa królewna, biegła, by wydobyć swą zabawkę, ale na nic zdała się chęć wydostania cacka z wody.

Padła kula na dno głębokie sadzawki i nadzieja odzyskania była już niemożliwą.

Siadła więc nad brzegiem i gorzko płakać poczęła...

– Co ci jest, królewno złotowłosa, czego lamentujesz i płaczesz? Łzy twoje wzruszyłyby nawet kamienie... Ach, powiedz, czy ci w czem dopomódz nie mogę?..

Obejrzała się królewna wokoło i cóż zobaczyła? Oto brzydka ropucha wysunęła się do połowy z sadzawki i te słowa do niej kierowała.

– Ach! to ty! – powiedziała stroskana królewna. – Niestety! kochana ropuszko, jestem bardzo, bardzo nieszczęśliwa!.. To mówiąc zalała się znów łzami.

– Powiedz, przecudna, co ci się przytrafiło, a może cię z twego nieszczęścia wyratuję!

– Bawiłam się moją złotą kulą, i oto wpadła mi do wody i nie mam tak pięknej zabawki. Płaczę dlatego i niczem innem już się nie pocieszę!...

– Tylko to! – zadziwiła się żaba. – Ależ to drobnostka!.. Od tego jestem ropuchą, żeby zanurzać się w wodzie i wydobywać co potrzeba. Zaraz ci, cudna królewno, przyniosę...

– Ale przedtem muszę wiedzieć, co mi dasz za tę przysługę?

– Ach! wszystko, czego tylko zażądasz... Perły, brylanty, korale, złoto i srebro na twoje będą rozkazy... Moje suknie, moja korona wysadzana drogiemi kamieniami... Wszystko, wszystko ci oddam!..

– Szaty twoje i klejnoty, twoje perły i twoja korona niczem są dla biednej, brzydkiej ropuchy... Cóż mi po nich!.. Chciałabym raczej, abyś mię za tę przysługę pokochała i uczyniła swą przyjaciółką...

Marzeniem mojem jest, aby usiąść obok ciebie przy stole, jeść z twego talerza, położyć się wygodnie na twojem puchowem łóżeczku... Obiecaj, że mi to zrobisz, że na to wszystko pozwolisz, a natychmiast kulę swoją otrzymasz...

– Ależ, naturalnie! – odpowiedziała królewna – obiecuję ci to najsolenniej, tylko mi tę zabawkę z wody wyciągnij.

Mówiąc to, myślała sobie, że przecież brzydka ropucha, w wodzie spędzająca swe życie, nie może być w żadnym razie jej towarzyszką. Może więc obiecywać, ale nie dotrzymywać.

Tymczasem żaba, nie znając myśli królewny, dała nurka, wyciągnęła złotą kulę i rzuciła na trawę pod stopy królewny.

Kiedy córka królewska ujrzała swoją zabawkę, radość jej nie miała granic... Złapała ją natychmiast i zaczęła biedz w radosnych podskokach.

– Poczekaj! poczekaj chwilkę! – wołała za nią zrozpaczona żaba. – Zabierz mnie z sobą! Biedz tak prędko jak ty nie potrafię!..

Ale królewna pędziła co jej sił starczyło do pałacu, nie oglądając się nawet na ropuchę.

A tymczasem biedne oszukane przez królewnę stworzonko żałośnem kwakaniem napełniało powietrze.

Królewna, przybiegłszy do domu, zapomniała zupełnie o swej obietnicy i żabce. Cieszyła się odnalezieniem zguby i myślała o tem, że nazajutrz znów pójdzie zabawiać się w parku i probować swojej zręczności.

Na drugi dzień, gdy królewna z królem siedziała u stołu i zajadała przysmaki, naraz dał się słyszeć szmer jakiś, jakiś dziwny chód, jakby klapanie pantoflami lub czemś podobnem, poczem lekkie dwukrotne pukanie.

Coby to być mogło? Nadsłuchiwali i król stary i cudna królewna i giermek stojący przy stole na ich rozkazy.

Patrzeli na siebie, jakby zapytując, co to będzie takiego, gdy naraz klapanie ustało, zapukał ktoś poraz drugi i głosem chrapliwym, jakby zakatarzonym zawołano z całą siłą:

– Piękna królewno! piękna królewno! – otwórz drzwi czemprędzej! Stoję pod drzwiami i czekam! Szłam noc całą i wieczór wczorajszy, znużona jestem i głodna!..

Poszła więc królewna aby zobaczyć, kto pragnie, aby drzwi otworzono i z podziwu i przerażenia stanęła.

Brzydka ropucha siedziała na progu i wciskała się swem chropawem ciałem do wnętrza pokoju. Szybko zatrzasnęła drzwi przed prześladującem ją aż tutaj stworzeniem i usiadła znów na swojem miejscu przy stole.

Blada jej i przerażona twarzyczka zwróciła uwagę troskliwego króla. Widząc jej wzruszenie, którego ukryć nie była w stanie, zapytał:

– Co ci jest? moja droga córko? co takiego przytrafiło się tobie, że siedzisz tak zmieszana i blada? Czy olbrzymy grożą ci i chcą ciebie porwać? Nie bój się, dziecino, obronimy cię przed nimi... Całe hufce wojska stoją na nasze rozkazy...

– O, nie, mój ojcze, to nie olbrzymy, to tylko mała, nędzna ropucha!..

– Żaba?! cóż może chcieć od ciebie takie marne stworzenie?..

– Ach! ojcze! – odpowiedziała królewna. – Wczoraj, bawiąc się w ogrodzie swoją kulą, upuściłam ją w wodę. Nie mogąc jej wydostać, usiadłam na brzegu sadzawki i płakałam.

Wtedy ropucha ta ulitowała się nademną i obiecała mi ją wydobyć, ale pod warunkiem, że zostanę jej przyjaciółką, że jadać ze mną będzie i sypiać na mojem posłaniu.

Obiecałam jej, myśląc, że nigdy do tego nie dojdzie, bo wszak ropucha w wodzie żyje i z wody do mnie nie przyjdzie. Tymczasem oto jest i domaga się wypełnienia mojej obietnicy...

W tejże chwili usłyszano znów szelest jakiś za drzwiami, a głos gruby, niemile brzmiący, wołał:

– Córko króla! córko króla! otwórz mi drzwi czemprędzej! Obiecałaś mi, że zabierzesz ze sobą do pałacu, że staniesz się moją przyjaciółką... A obiecałaś wtedy, gdy siedziałaś płacząca nad sadzawką, rozpaczając nad utraconą złotą kulą!

Stary król powiedział: – Nawet żabie, gdy się jej coś przyrzecze, słowa dotrzymać należy! Idź zaraz i otwórz jej drzwi, niech wejdzie!..

Królewna ze strachem szła do drzwi, aby otworzyć dla swej prześladowczyni, myśląc nad tem, jakby się jej prędko pozbyć.

Gdy otworzyła drzwi, żaba skacząc biegła koło niej i, doszedłszy do krzesła królewny, kazała siebie obok niej posadzić.

Królewna nie myślała usłuchać, ale król rozkazał natychmiast to zrobić, więc posadziła brzydactwo na swem krześle. Żaba z krzesła wskoczyła na stół i usadowiła się przy złotym talerzu z owocami, które poczęła zajadać, zapijając winem z kryształowego kieliszka swej sąsiadki. Królewna byłaby zrzuciła ze stołu paskudną ropuchę, ale bała się króla, który wciąż trzymał stronę żaby, jako słusznie wymagającej dotrzymania przez jego córkę danej obietnicy.

– Królewskie słowo, to nie żarty – mówił król – nie trzeba było dawać, jeśli czułaś, że dotrzymać obietnicy za złotą kulę nie będziesz mogła. Raczej pozbyć się najkosztowniejszej nawet rzeczy, niż łamać dane słowo... Dogadzaj jej teraz, moja miła córko, boś się do tego zobowiązała.

Żaba rozumiała słowa królewskie, nadymała się więc coraz bardziej i coraz pewniejszą była, że jej niczego nie odmówią.

Po dostatniem najedzeniu się i napiciu żaba wyraziła chęć pójścia do pokoju królewny. – Przygotuj mi twoje łóżeczko, chcę wygodnie się wyspać, bom zmęczona tak daleką do ciebie wycieczką. Samaś winna, że tak wcześnie odchodzę od ciebie, zamiast cię, moja cudna złotowłosa, zabawiać rozmową. Gdybyś nie uciekała, lecz wzięła mnie wtedy na ręce przyniosła do swego pałacu, nie czułabym się zmęczoną i nie pozbawiłabym ciebie tak prędko swego towarzystwa. Prowadź mnie i ułóż do spania, a potem przyjdź znowu, gdy czas będzie na ciebie. Zmieścimy się doskonale w twojem złotem łóżeczku.

Królewna zaczęła płakać i wyrzekać, obrzucając gradem niemiłych przezwisk ropuchę... Pomyślawszy o zimnem, ślizkiem ciele tego stworzenia, drżała z odrazy i wstrętu. Nie! stanowczo nie! nie zgodzi się na coś podobnego, precz wyrzuci ze swego posłania, jeśliby się ważyła wleźć na nie i noc tam przepędzić.

Ale łzy jej nie podobały się staremu królowi. Odezwał się więc surowo: – Nie masz prawa pogardzać istotą, która ci dopomogła w potrzebie! Rób, co ci każe!..

Biedna królewna musiała usłuchać. Wzięła więc żabę we dwa palce za nogę i zaniosła do swego pokoju. Niosąc, wygadywała na nią, nazywając ją obrzydliwem żabskiem, wstrętną istotą i t. p.

Przyniósłszy do pokoju, rzuciła ją w kąt i czemprędzej wróciła do komnat królewskich. Drzwi zamknęła za żabą, bojąc się, że ta wylezie z kąta i ze skargą pójdzie do króla. I takby było napewno.

Szczęśliwa, że się pozbyła ropuchy, biegała po pokojach wesoło, tańczyła, śmiała się, rozmawiała z damami dworskiemi o strojach na bal przygotowywanych i zupełnie zapomniała o żabie. A ta wyczekiwała cierpliwie na królewnę, nie podobał się jej bowiem kąt ciemny bez posłania, wolała ciepłe i wygodne łóżeczko królewny.

Naraz szmer dał się słyszeć, drzwi otworzyły się z hałasem i cudna złotowłosa królewna pędem wbiegła do sypialni, a zapominając o żabie, skakać i wesoło śpiewać poczęła.

Naraz o małoco nie zadeptała ropuchy. Wskoczyła bowiem do kąta, z którego ona wypełzała i podniósłszy nóżkę w złoty pantofelek obutą, miała już ją spuścić na chrapowaty żabi łebek...

– Stój! stój! bo mnie zabijesz! – zawołała piskliwie ropucha – czyś zapomniała, że tu jestem, żeś porzuciła mnie tutaj, zamiast zanieść na łóżko i przykryć swą jedwabną kołderką?.. Zabieraj mnie stąd i kładź na swe puchy, bo inaczej... zobaczysz – powiem twojemu ojcu!..

– Ah! ty obrzydliwa ropucho! – zawołała w uniesieniu królewna. – Jak śmiesz czegoś podobnego żądać i jak śmiesz grozić mi skargą do króla!

To mówiąc, złapała ropuchę i, cisnąwszy nią o ścianę, wykrzyknęła:

– Masz czegoś chciała! mam nadzieję, że uciszysz się teraz nazawsze, obrzydłe stworzenie! Przynajmniej się od ciebie uwolnię!..

Tymczasem stało się coś nadzwyczajnego. Żaba momentalnie rozleciała się w kawałki. Wszystkie jej członki rozprysły się na wszystkie strony, nóżki poleciały gdzieindziej, głowa z wypukłemi oczami podskoczyła do góry, tułów rozleciał się w kawałeczki... Zrobił się jakby tuman, jakby mgła jakaś, a z mgły tej wyskoczył cudnej postaci rycerz i z zachwytem patrzał na złotowłosą królewnę. Ona odskoczyła zdziwiona i chciała uciekać, ale rycerz rzekł do niej:

– Cudna królewno, nie uciekaj odemnie, jestem książe bogaty i wielkie posiadający skarby... Kocham cię nad życie i pragnę cię mieć za małżonkę... Zrzuciłaś czar ze mnie nasłany na moją rodzinę przez niegodziwą czarownicę, bądź za to błogosławioną!

Miałem matkę piękną jak marzenie i tak jak ty złotowłosą... Bała się czarownic................................Złotonóżka u Krasnoludków

Baśń fantastyczna

Tuż przy lesie, w biednej lecz schludnej chatce mieszkała wdowa z córką.

Za życia męża, ubogiego drwala, nie było wielkich dostatków, ale też i głodu nie zaznała – teraz zaś, gdy strudzony pracownik do snu wieczystego w zimnej ułożył się ziemi – często i na chleb czarny nie miała.

Nie martwiła się tak o siebie, jak o swą ukochaną Zosieńkę. Dziewczynka, jak aniołek śliczna, z dużemi habrowemi oczami i długiemi złocistemi warkoczami, mizerniała jej i szczuplała coraz bardziej.

Nie skarżyła się Zosia na głód i niedolę, twarzyczkę miała zawsze wesołą, gdy zawołała ją matka, ale, gdy została sama, gdy ani okruszyny chleba wynaleźć w chacie nie mogła – łkała pocichutku i składała rączyny przed świętemi obrazami, błagając Boga o kawałeczek chleba.

Niedaleko od nich mieszkał bogaty gospodarz. Chata jego była podmurowana, w obórce ryczały krówki, a całe stada owieczek pasły się po spadzistych górkach lasu.

Nie miał nikogo na świecie, a i z ludzi obcych, przyjaznej duszy nie miał, stronili od niego wszyscy, ale z jakiego powodu, tego pojąć matka Zosieńki nie mogła. Bo dla niej, biednej wdowy, zawsze miał przyjazne słowo i zawsze z pomocą, o ile czego potrzebowała, przychodził.

Widział sąsiad, jaka bieda w chatce u wdowy, jak byle czem się żywi i córeczkę małą biednie, lecz czysto przyodziewa, i pomyślał sobie, że tak mało wydającej na swe potrzeby, drugiej nie znajdzie, a że przytem młoda była jeszcze i hoża, a i płótno prząść ładnie umiała – postanowił się z nią ożenić.

Zadziwiła się mocno matka Zosieńki, posłyszawszy od niego, iż los swój wiązać z jej losem postanowił i pomimo, iż wiedziała, że głodu przy nim i zimna nie zazna, namyślała się długo nad odpowiedzią. Bała się o Zosieńkę, wiedziała, że ojczym nigdy tak serdecznie kochającym, jak rodzony ojciec, nie będzie. Kochała swą jedynaczkę i drżała o nią, godząc się w końcu na wyjście za bogatego gospodarza. Uspokoił ją, że dziecku jej krzywdy nie zrobi i że dla jej dobra winna się z nim połączyć. Wszak i Zosia jej wtedy głodem przymierać nie będzie.

Odbyło się ciche wesele, przeniosły się do bogatej chaty i zdawało się, że niczego już im brakować nie będzie.

Jakżeż się biedaczki zawiodły! Ojczym Zosieńki z natury chciwy i skryty, zapędził żonę do roboty, Zosi zaś kazał gotować obiad, prać i kartofle kopać.

Kilkoletnia dziewczynka nie mogła zadosyć uczynić rozkazom surowego człowieka, to też bił ją niemiłosiernie, nie zważając na siły drobnego szczupłego dziewczątka, które nawet koszyka z kartoflami udźwignąć nie było w stanie.

Matka Zosi, o ile była w domu, robiła za swą córeczkę, ale niegodziwy skąpiec wyganiał ją na cały dzień do roboty, znęcając się w jej nieobecności nad wątłą, cichą dzieweczką.

Zosia wyglądała bardzo mizernie, sił zupełnie nie miała i w niczem, pomimo bicia, pomódz nie była w stanie.

Skąpiec postanowił się jej pozbyć. Zwierzył się z tem przed żoną, tłomacząc jej, że córka jest tylko ciężarem, robić nic nie może, lada dzień gotowa umrzeć, niema więc racji trzymać darmozjada w domu, gdy tak ciężkie obecne czasy.

Kłamał skąpiec, bo dla niego były to najlepsze od lat wielu czasy. Żona zastępowała mu robotnika, urodzaj był wielki, kartofle jak nigdy w tak wielkiej ilości. Zacierał ręce z radości niegodziwy człowiek, gdy go nikt nie widział, a przy żonie i pasierbicy wyrzekał i jęczał.

Nie pomogły płacze i prośby, niedobry człowiek kazał iść Zosieńce z domu i szukać u ludzi roboty.

Załamała ręce rozpacznie nieszczęśliwa matka, zapłakała w głos dzieweczka i odeszła z domu w lichej połatanej sukience i z kromką chleba w dłoni... Odeszła w świat do ludzi.

Idzie, idzie, już godzin kilka, a nikogo nie widać na drodze. Ani człowieka, ani chatki... Podniosła ku niebu zapłakane oczęta i pyta: – Co będzie ze mną? Mała jestem i słaba, pracować nie potrafię... ludzi nie widać... Dokąd pójdę? O, wolałabym być kwiatkiem małym, lilijką albo bratkiem... wolałabym paść pod sierpem lub kosą, niż tak niewinnie cierpieć!... I pochyliła Zosieńka złotowłosą swą główkę i zadumała się boleśnie.

Naraz, gdy tak stoi, ukazała się jej cud-wróżka. Postać cała pięknej dziewicy była tak gwiaździsta i promieniejąca, że zachwycona dzieweczka, wyciągnęła ku niej rączyny i uśmiechem powitała zjawisko.

– Chcesz być kwiatkiem? – wyszeptała srebrzystym głosem wróżka – zostań więc nim, lube dziecię... I dotknęła rączek i nóżek dziewczęcia, a gdy padła Zosieńka na ziemię bez czucia, znikła wraz z idącą wślad za nią sarenką.

Gdy zbudziła się dziewczynka, ujrzała siebie na gruncie przytwierdzoną korzonkami do mchów leśnych, na których wpierw przed cudną wróżką stanęła.

Zamiast włosów złocistych, miała białe, woniejące płatki, zamiast nóżek, wysoką łodyżkę, rączki znikły, zastąpiły je długie zielone listeczki.

– Jestem lilją – zaszemrała Zosieńka – lilją leśną, woniejącą i cudną, ale ruszyć się z tego miejsca nie mogę... Nie zobaczę już nigdy mojej ukochanej mateczki, nie wrócę do swojej chatki... I łamałaby rączki z rozpaczy, ale nie była w stanie i wołałaby na głos cały, żeby ludzie dobrzy poszli do jej mateczki i wskazali jej Zosieńkę – ale, niestety, cudna lilijka nie mogła wydać głosu... Tylko z płatków, jak śnieg białych, łzy srebrzyste padały, tylko rosą zalśniły się mchy leśne... Usnęła lilijka, a gdy rankiem zbudziły ją śpiewy ptactwa, posłyszała szept rosnącego obok siebie fjołka. Ze szmeru wychodzącego z krzaczka, zrozumiała, iż grozi jej niebezpieczeństwo.

– Urwą cię, zetną ci główkę – szeptał ktoś przerażony – żegnaj, żegnaj luba roślinko...

Zdziwiona i zalękniona podniosła białą swą główkę i ujrzała nad sobą stojącego z nożykiem w ręku karzełka.

Stuliła wonne płatki i oczekiwała śmierci. Ale dobry człowieczek nie przyszedł jej ścinać. Delikatnie wykopał roślinkę, zaniósł do domu, zasadził w doniczce i codziennie świeżą wodą ją skrapiał.

Lilijka rosła cudnie i wonią swą napełniała izdebkę karzełków. Było ich kilku, a wszyscy pracowici i dobrzy.

Ale z lilijką cuda się działy. Co noc, po wybiciu na zegarze północy, wychodziła z doniczki, zamieniała się w złotowłosą Zosieńkę i spróbowawszy wszystkiego z jedzenia, zabierała się do sprzątania.

Dziwili się karzełkowie, kto im dopomaga w jedzeniu, dlaczego pasztecik zawsze po nocy napoczęty, a i jagódek dużo brakuje. Dziwiła ich jeszcze bardziej ta okoliczność, że kurz był pościerany ze wszystkich kątów i że nawet od czasu do czasu poprane ich skarpetki i kolorowe czapeczki.

– Kto to robi? – myśleli karzełkowie – a jeden z nich, najciekawszy, postanowił dopilnować psotnika.

Nie wychodził przez dzień cały, a w nocy postanowił czuwać. Usnął jednak, a gdy szmer jakiś go zbudził, spostrzegł śliczną złotowłosą dzieweczkę, która, zanim ją złapał, wsunęła się do doniczki i zamieniła się w lilijkę.

– Aha! mam cię! – ucieszył się karzełek – na drugą noc nie ujdziesz mi dzieweczko, złapię cię niezawodnie...

Ułożył się więc wieczorem i choć jedno oko miał zamknięte, drugie skierował ku oknu, na którem była doniczka z lilijką.

Wybiła północ, zaszemralo coś na okienku i sfrunęła cichutko na podłogę śliczna młoda dzieweczka.

Karzełek złapał ją za nóżkę, Zosieńka padła jak nieżywa na podłogę izdebki.

Krzyk i lament zbudzonych właścicieli chatki, napełnił izbę. Rwali włosy i wydawali jęki z rozpaczy, widząc śliczną dziewczynkę bez życia. Jeden z nich, włożywszy pięciomilowe buty, pobiegł do źródła życia i przyniósłszy cudownej wody, skropił liczko martwego dziewczęcia.

Poruszyła się, przelękła, a zobaczywszy, że ma urwaną nóżkę, w głos zapłakała.

Karzełek bowiem, złapał ją tak nieostrożnie, że nóżka dziewczątka w ręku mu pozostała. Martwili się dobrzy karzełkowie i płakali, wreszcie postanowili ukuć Zosieńce złotą nóżkę i w drogę po ów kruszec wyruszyli.

A Zosieńka uspokoiła się już zupełnie. Skacząc na jednej nóżce biegała wciąż po izdebce, to gotując, to sprzątając i piorąc.

Gdy powrócili karzełkowie, zastali dzieweczkę wesołą i śpiewającą i pokochali..............................Złotowłosy chłopiec

Baśń fantastyczna

W bardzo dawnych czasach, w małej chatce pod lasem mieszkał drwal z żoną i sześciu synami. Pracować musiał ciężko po całych dniach, żeby wyżywić tak liczną rodzinę. Wychodził o świcie do lasu z toporem i piłą i pracował aż do zapadnięcia ciemności. Synowie przynosili mu obiad w glinianych garnuszkach. W lecie zostawali chętnie w lesie do wieczora zbierając jagody lub grzyby. Chłopcy byli bardzo dobrzy, nie kłócili się i nie bili między sobą. Przewodził małą gromadką nie, jak to zwykle bywa, najstarszy, lecz najmłodszy brat. Ten najmłodszy, Jaśko, różnił się bardzo od swych braci. Wysoki, smukły, o jasnym wejrzeniu i ślicznych, złocistych włosach chwytał za serce każdego, kto się z nim zetknął. Bracia nie pozwalali mu nigdy zajmować się ciężką pracą, spełniali każde jego życzenie i ślepo słuchali rozkazów. Jaśko kierował ich zabawami i pracą. Gdy szli do lasu z obiadem, szedł na przodzie z zieloną gałązką w ręku. Rodzice nieraz się dziwili, czemu to najmłodszy synek ma taki posłuch u braci.

– Zanim urodził się Jaśko, chłopcom zawsze przewodził Pietrek, najstarszy. Ale ledwie Jaś zaczął chodzić, już budził posłuch wśród starszych chłopców. Czemu tak się dzieje? – mówiła matka.

– Bo też udał nam się ten najmłodszy, udał – z dumą odrzekł ojciec. – Silny, zdrowy, jak młody dębczak wysmukły, a roztropny nad wiek. Dobrze czynią chłopcy, że go słuchają. Na pewno nie namówi ich nigdy do niczego złego.

Pewnego dnia ojciec miał więcej niż zwykle roboty. Wraz z kilku innymi drwalami rozpalili ognisko, gdy już zmrok zaczął zapadać, i przy jego blasku ścinali smukłe sosny i dęby stuletnie.

– Idźcie, chłopcy, do domu, ja tu jeszcze przez jakiś czas zostanę – powiedział drwal do swych synów.

Chłopcy pożegnali ojca i wesoło pobiegli przez las. Gdy już wyszli na drogę, pogodne dotychczas niebo pokryło się nagle gęstymi chmurami. Jasiek zatrzymał swych braci i wskazał ręką duży, jaśniejszy od innych obłok. Chłopcy ze zdumieniem ujrzeli na nim prześliczną wróżkę. Siedziała ona wśród chmur i na niewielkim wrzecionie przędła złote nici. Nagle wrzeciono wypadło jej z rąk. Rozległ się potężny huk, wrzeciono błysnęło ogniem i wpadło w ziemię. W tej chwili zerwał się silny wicher, błyskawice jęły przecinać ognistymi zygzakami skłębione chmury. Rozszalała burza, jakiej chłopcy dotychczas nie widzieli. Biegli przed siebie, oślepieni błyskawicami i deszczem. Nagle wicher rozpędził ich w różne strony. Pięciu starszych zdołało uchwycić się za ręce. Jasiek, biegnący przodem, został uniesiony przez wicher. Nie mógł się zatrzymać ani uchwycić jakiegoś drzewa. Gdy burza ustała tak samo nagle, jak się zaczęła, rozejrzał się chłopiec dokoła. Był w jakiejś nieznanej okolicy. Nie wiedział, co ma począć, w jakim iść kierunku, żeby trafić do domu.

– Przede wszystkim muszę odnaleźć ludzkie osiedla – pomyślał i ruszył przed siebie.

Ale na próżno błąkał się przez kilka dni i nocy, zmęczony i głodny. Nie natrafił nigdzie na żadną wioskę.

– Chyba to jakiś wymarły kraj – myślał sobie nieszczęsny Jasiek. – I mnie tu pewnie z głodu zemrzeć przyjdzie, gdy skończą się leśne jagody.

Ale najbardziej trapiła dobrego chłopca myśl o rodzinie. Co się stało z braćmi? Może i ich wicher uniósł gdzieś daleko od rodzinnego domu, może i oni błąkają się w nieznanym pustkowiu! A rodzice rozpaczają tymczasem po stracie synów. Pogrążony w smutnych myślach szedł Jasiek przez gęsty las. Nagle zaplątał się w mocne sidła, widocznie zastawione na ptaki. Choć uwięziony nie mógł się ruszyć, radość zalała mu serce, bo oto nareszcie odnalazł ślad człowieka. I rzeczywiście, niebawem nadszedł ptasznik. Ucieszył się bardzo na widok dorodnego chłopca.

– A to mi się dopiero ptaszek złapał! Zostań, chłopcze, u mnie, potrzebuję pomocnika.

Jasiek chętnie zgodził się na to. O świcie wstawał i oprzątał klatki pełne najróżniejszych ptaszków. Po śniadaniu obchodzili z ptasznikiem sidła i zastawiali nowe. Zajęcie było lekkie, ptasznik okazał się dobrym, wesołym staruszkiem. Gdyby nie tęsknota za domem rodzinnym, byłby chłopiec zupełnie zadowolony ze swego losu.

Tak minęło kilka miesięcy. Jasiek wyrósł i zmężniał. Do starego ptasznika przywiązywał się coraz bardziej. Doskonale nauczył się obchodzić z sidłami i stary często puszczał go samego do lasu, by powyjmował złowioną zdobycz. Pewnego dnia chłopiec znalazł uwięzionego w sidłach ślicznego ptaka o złotych skrzydłach. Ptak odezwał się nagle ludzkim głosem:

– Wypuść mnie, Jaśku, a nie pożałujesz tego.

Chłopiec ulitował się nad ślicznym stworzeniem i uwolnił je z pęt. Ptak uleciał w górę radośnie bijąc skrzydłami. Chłopiec długo patrzył za nim. Gdy się odwrócił, by naprawić sidła, ujrzał leżące w trawie złote pióro. Widocznie ptak je zgubił, gdy się szamotał w uwięzi. Jasiek podniósł je i ruszył na dalszy obchód. Ale tego dnia już się żaden więcej ptaszek nie złapał. Z pustymi rękami wracał więc Jasiek do domu. Bał się trochę..........................
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: