Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Zmowa bogów. Dorzecze Am’Ahtan - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zmowa bogów. Dorzecze Am’Ahtan - ebook

Pokój zawarty pomiędzy dwoma miastami Dolnego Dorzecza Am’ahtan ponownie zostaje zmącony za sprawą nieznanych do tej pory zjawisk – niebo spowijają gęste, ciemne chmury, a sny wielu ludzi zaczynają przenikać do świata rzeczywistego. Mrok wzbudza naturalną obawę o przyszłe plony, a kurczące się zapasy żywności, obsesyjne zapatrzenie w bogów oraz niepokój o przyszłość wydobywają z ludzi najgorsze z możliwych cech. Sąsiedzi wzajemnie oskarżają się o źródła problemu, przez co do wybuchu kolejnej wojny brakuje już tylko iskry. W dodatku do gry wkracza nowa, brutalna sekta próbująca znaleźć swoje miejsce na piedestale przestarzałych już religii.

W tym samym czasie Sevi-rin, największe miasto Górnego Dorzecza, stoi przed próbą obalenia władzy przez najliczniejszą do tej pory mobilizację ludu zmęczonego nieudolnymi rządami młodej królowej, która nie widzi świata poza swoim pałacem i jest całkowicie posłuszna bogu wygnańcowi Akkurze. A jest o co walczyć, ponieważ aby przetrwać Sevi-rin musi uporać się ze śmiałymi atakami barbarzyńców zza pustynnych wyżyn oraz z roku na rok coraz bardziej wzbierającym na sile suszami.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67539-99-9
Rozmiar pliku: 955 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

podnóża skromnej wioski, daleko na północny-wschód od Dhern oraz Cisowego Grodu – dwóch największych miast Dolnego ­Dorzecza Am’ahtan, tuż przy wzgórzu, grupka dzieci przyglądała się z wolna spływającej i stopniowo zastygającej lawie. Wypływała z jaskini, którą miejscowi uznawali za świętą. Świętą z tego powodu, że skutecznie odganiała wszelkie bestie i mogące im zagrażać duże drapieżniki, a to za sprawą wulkanicznego odoru, co chwilę powtarzających się wybuchów oraz odprysków magmy. Istna życiodajna i spokojna oaza dla rodzaju ludzkiego trudniącego się rolą i rzemiosłem!

Także i dla tych bawiących się dzieci lawa nie wyglądała na jakieś znaczne zagrożenie – spływała po swoim regularnym do tej pory korycie prosto do morza przy sporym klifie, formując go w jeszcze bardziej rozległą skałę. Po zetknięciu z nią nawet drewniane patyki nie zapalały się od razu, co dodatkowo uśpiłoby czujność każdego przechodnia. Kilkoro dzieci z tej gromady odkryło, że tylko najsuchsze badyle, schowane gdzieś głęboko pod ściółką leśną, zajmowały się ogniem.

– Nie podchodź za blisko, bo staniesz w płomieniach! – krzyknęło w końcu jedno z nich.

Ledwo co padło ostatnie słowo, a najbliżej bawiący się chłopiec aż odskoczył. Nieźle musiał się sparzyć! W dodatku narobił przy tym takiego wrzasku, że cała zgraja z trudem zauważyła żwawo zbliżającego się jeźdźca. Był to najzwyczajniej wyglądający dorosły mężczyzna, uzbrojony w krótki oszczep z grotem z brązu. Jego szaty były jednak mocno poszarpane, jakby niedawno stoczył z kimś walkę, natomiast jego twarz – oszpecona wieloma różnej wielkości szramami.

– Uciekajcie! – zawołał, gdy znalazł się już wystarczająco blisko, jednocześnie zwalniając przy tym galop. Nie chciał, by jego wierzchowiec niespostrzeżenie stratował kogoś na śmierć. – Wracajcie do swoich rodziców! Zbudźcie całą wioskę i uciekajcie na łodzie! – krzyczał, kaszląc przy tym niemiłosiernie. – Nadchodzi zniszczenie! Nasz bóg schodzi na ziemię – dodał na odchodne, wskazując palcem na wzgórze i dopiero teraz cała grupka zorientowała się, że ze szczytu wzniesienia aż kipi od jasnej, czerwonej, znacznie groźniej wyglądającej lawy. Zapewne dużo bardziej niebezpiecznej od tej, którą bawili się przez cały dzień.

Jeździec pogalopował w dal, pozostawiając za sobą całą zgraję w konsternacji, obserwującą, jak lawa spływa po zboczu wulkanu, a w górę unoszą się gęste kłęby czarnych chmur, opadające na dolinę. Nikt z tego ludu nie widział jeszcze aż tak wielkiego wybuchu. Ba! Nie był im znany do tej pory żaden wybuch. Osiedlając się tu przed laty, wiele pokoleń wstecz, wzięli za pewnik, że ziejąca ciepłem góra będzie ich ostoją. Tylko nieliczni byli w stanie w ogóle pojąć, czym tak naprawdę jest wulkan.

– Góra się zapada! Moja babcia mówiła, że tak się kiedyś stanie – powiedziała najstarsza z całej zgrai dziewczynka, a jej słowa w ostatniej chwili zostały przerwane przez ogłuszający huk oraz falę uderzeniową, która momentalnie powaliła wszystkich na ziemię.

Leżeli tak chwilę ogłuszeni, aż w końcu ta sama dziewczyna jako pierwsza wstała, otrzepała się z piachu, i ignorując nieznośny pisk w uszach, zaczęła biec przed siebie, dokładnie w tym samym kierunku, w którym udał się jeździec. Po chwili cała reszta ruszyła za nią w niemałym popłochu.

Półmrok nastał znienacka. Tak szybko i nagle, jakby słońce właś­nie zaszło, a na jego miejsce wszedł blady księżyc, którego poświata lekko przebijała się przez gęste chmury. Pomimo ciemności ta najdzielniejsza młodzienica zawzięcie brnęła przed siebie, prowadząc rówieśników. Gdzieś w oddali na horyzoncie zamigotały delikatne światełka. To zapewne osadnicy zauważyli już, że tego dnia noc zjawiła się wcześniej niż zazwyczaj i rozpalili pochodnie. Choć dawała z siebie wszystko, to dopiero gdy dotarli do wioski i zbliżyli się do świateł pochodni, zorientowała się, że cała dziesiątka, z trzydziestu łącznie, zaginęła gdzieś po drodze. Przez wybuch i idealnie widoczną falę płomieni spływającą ze wzniesienia wieśniacy zostali szybko zaalarmowani. Niektórzy pospiesznie ładowali w zbudowanej przez siebie stoczni jak najwięcej dobytku, robiąc miejsce dla reszty osadników, szukających po ciemku swoich dzieci i prowadzących ich pod rękę do łodzi, albo raczej czegoś, czemu bliżej było do prowizorycznych łódek bądź tratw. Właśnie na jedną z nich załadowano pozostałe przy życiu dzieci.

Dziewczyna raz jeszcze obejrzała się za siebie, nie mogąc odgonić myśli, kto mógł zostać przez nich porzucony w tej chaotycznej ucieczce. Czy była wśród nich jej sąsiadka, z którą znała się od kołyski? Syn rybaka, który dokarmiał jej całą niezbyt zamożną rodzinę? A co ze starszym kuzynem, który uratował ją kiedyś przed wilkiem? Przywarła złożoną pięść do serca, błogosławiąc w myślach ich dusze i cały czas wlepiała wzrok w powoli ogarnięty płomieniami ląd. Teraz płonący ląd, po którym wkrótce nic nie zostanie, a jeszcze chwilę temu dom tych, których znała. Zapewne niebawem cała wyspa zamieni się w jedną wielką pochodnię.

Łzy same ciekły jej po policzkach i dopiero gdy wypłynęli na otwarte morze, przymknęła oczy i ze zmęczenia oraz nadmiaru emocji zasnęła przy maniakalnych pomrukiwaniach drżącego ze strachu ojca:

– Biada grzesznikom, chwała niewinnym… Dziecko sprawiedliwości zejdzie na ziemię. A zanim przejdzie wszelkie krainy i wróci w zaświaty, zabierze ze sobą wszystkich grzeszników. Biada grzesznikom, chwała niewinnym…mej ojczyźnie, Sevi-rin, po odrzuceniu od siebie wszystkich starych wierzeń, za tego jedynego, panującego boga uznano Akkura. Już od założenia miasta mój lud czcił go niczym swojego wybawiciela – tego, który poprowadził nas ku pokojowi. Według legend to właśnie on objawił się, gdy ci jako domniemani przestępcy, spaczeni, porzuceni, niesprawiedliwie osądzeni, zostali zesłani z Dolnego Dorzecza prosto w najgroźniejszą dzicz tego świata. W ten oto sposób skazani na śmierć znaleźli w nim ratunek. Nie dość, że przeżyli spotkanie z okrucieństwem dzikiej natury, to byli w stanie zorganizować się i w poczuciu nowego, wspólnego celu założyć nową osadę, która z czasem przerodziła się w miasto. Miasto, które zapoczątkowało nową siłę w coraz ciaśniejszym rejonie. Był to na tyle wzniosły oraz pełen wydarzeń rok, że w mojej kulturze od tego momentu rozpoczęła się nowa era. Był to rok założenia stolicy oraz przyjęcia nowej religii. Wdzięczności i oddaniu nowemu bogu nie było końca. Zażądano wręcz powstania nowego prawa, na mocy którego odwrócenie się od niego groziło śmiercią.

Śmierć mi nie grozi. Kocham swój lud oraz tak samo, jak jemu, jestem wierny bogu, którego wybrano niemal trzy wieki temu. Martwi mnie jednak droga, którą zdajemy się dalej podążać. Jako potomkowie porzuconych, najsłabszych i pozostawionym na pastwę losu przez lata brnęliśmy ku temu, by stać się domem dla wszystkich. Wolnym i dumnym ludem. Gdy już to osiągnięto, wieści o naszej potędze obiegły cały świat. Postęp się zakończył, utknęliśmy jednak w miejscu, a zaczęliśmy pragnąć czegoś jeszcze więcej. Obawiam się, że tak jak niegdyś Akkur został ogłoszony bogiem postępu, tak niedługo stanie się bogiem destrukcji, a nasz lud z ludzi gnębionych stanie się ludem gnębiącym innych.

Zapiski Czytającego-we-Śnie, Rok-Fałszywego-PuczuI

yael zeszła po schodach prowadzących z jednej z głównych dróg miejskich w boczną alejkę. Tam spojrzała przez moment na mały placyk pozbawiony roślinności. Jak na rodowitą mieszkankę Sevi-rin przystało, znała tutejsze ulice niemal na pamięć. Zresztą często powtarzała, że nie było to szczególnie trudne, nawet dla kogoś nowo przybyłego. Miasto rozrosło się w miarę równomiernie do formy przypominającej w przybliżeniu okrąg, który z czasem podzielono na trzy podobnej wielkości dystrykty. Dystrykty te natomiast były od siebie oddzielone trzema głównymi arteriami, łączącymi się na placu w samym centrum. Każdą z tych trzech części miasta odróżniała architektura. W Dystrykcie Świątynnym dominowały kaplice. Wizytówką Dystryktu Włóczni były koszary. Natomiast Dystrykt Sierpa… cóż, wyróżniały hodowle bydła oraz, a może przede wszystkim, ich charakterystyczny swąd. Przy silniejszych porywach wiatru odór nierzadko przenosił się na inne części miasta.

Dla wielu niezależnych osadników i kupców mieszkających poza miastem w zbiorowych szałasach bądź karawanach oraz niemal dla wszystkich odwiedzających miasto kupców architektura i potęga Sevi-rin były nad wyraz zachwycające. Mury zewnętrzne pięły się na co najmniej sto stóp, a w niektórych miejscach, jak chociażby od strony wydm, często mylonych przez ludzi niepiśmiennych z wyżynami, na sto pięćdziesiąt. Jednak miejscowi twierdzili inaczej, wypowiadając się o tutejszej urbanistyce niezbyt ujmująco. Wszystko było wybudowane z wyschniętego i rozjaśnionego przez słońce kamienia, przez co dominowały tu mdłe kolory. Soczysta zieleń z pewnością ożywiłaby otoczenie, jednak nie było mowy nawet o mchu czy jakimś zielsku wyrastającym niedbale ze szczelin, sklepień między budynkami. Bruk, ściany pobliskiej biblioteki, wszystkich domostw, a nawet siedziska mające tworzyć coś na podobieństwo ławek wraz z wgłębieniem przeznaczonym na rozpalenie ogniska zbudowano z łupków kamienia. W tym pozbawionym wody miejscu był to jedyny budulec zapewniający trwałość konstrukcji, a co najważniejsze – słońce nie było w stanie go zapalić. Tylko kamień na kamieniu.

Eyael szła dalej, aż pozwoliła sobie na chwilę refleksji i wspomnień, zatrzymując się przy dawno nieużywanym palenisku. Doskonale rozpoznała to miejsce. Popatrzyła na sklepienie z dobrze oszlifowanego głazu formującego siedzisko, na którym miała zwyczaj przesiadywać. Podczas odrobinę chłodniejszych wieczorów, z wypiekami na policzkach, wysłuchiwała tutaj licznych opowieści, które starszyzna relacjonowała wszystkim zapisanym na ich fakultety. Miała dużo szczęścia, mając dostęp do nauki. Tylko dzieci pochodzące ze szlachetnych rodów mogły pozwolić sobie na edukację. Przeważająca część jej rówieśników została analfabetami bez szans na większy rozwój intelektualny. Pozbawieni umiejętności czytania i pisania, dla zapewnienia godnych warunków bytowych sobie oraz rodzinie, musieli zająć się walką, by móc kiedyś wstąpić do koszar bądź pałać się niełatwą przecież uprawą roli w Dystrykcie Sierpa.

O tej porze dnia miasto sprawiało wrażenie opustoszałego. Nic bardziej mylnego. Było to przecież największe miasto-państwo ówczesnego świata, samozwańcza stolica całego Górnego Dorzecza. W porze największego upału większość mieszkańców oddawała się odpoczynkowi w zaciszu swoich domów, natomiast farmerzy i zbieracze owoców za miejskimi murami chłodzili się przy korycie pobliskiej rzeki. Słońce znajdowało się w zenicie i trudno było zobaczyć na niebie najmniejszą nawet chmurę zapewniającą choć odrobinę cienia. Nawet strażnicy miejscy pochowali się w swoich malutkich, przyciemnionych przyczółkach z kamieni, gdzie mogli zaznać odrobiny chłodu podczas tej najgorszej pory dnia. Jedynie groty ich długich na osiem lub nierzadko nawet na dziesięć stóp włóczni wystawały zza rogu dla przypomnienia o ich obecności potencjalnym złodziejom i rzezimieszkom, których było niemało w tak dużym mieście pełnym atrakcji.

Gdy Eyael wznowiła swój marsz, jej kroki ponownie zaczęły odbijać się głuchym echem od ścian blisko siebie położonych tu domów. Jak na członka królewskiej rodziny przystało, stać ją było na wygodne i niezwykle trwałe buty na wysokiej cholewce, których podeszwa była na tyle twarda, że mogłaby z powodzeniem służyć do samoobrony. Jednak niezależnie od posiadanego majątku każdy przywdziewał to, co najbardziej chroniło przed słońcem – luźną tunikę opatulającą każdy skrawek skóry oraz nikab pozostawiający jedynie małą szparę na oczy. Jak na lud mogący pochwalić się wysoką kulturą sztuk walki zadbano także o to, by powszechnie noszone tu spodnie nie krępowały ruchów. Dlatego były one szyte w ten sposób, by mocno przylegały do nóg.

Dziewczyna już dość długo szła przez miasto. Rzadko kiedy zapędzała się tak daleko od domu podczas trwania pory suchej. „Minęło już pięć tygodni, kiedy nasza ziemia zaznała deszczu” – jakże trafnie przeszło jej przez myśl. Zwolniła nieco kroku, dopiero gdy kątem oka dostrzegła pomnik swojego wujka. Jego mosiężna sylwetka usytuowana na – jakżeby inaczej – wielkim kamieniu, dzierżąca dwukrotnie od niego większą włócznię wzbudzała respekt. Jej rówieśnicy często powtarzali, że był to najznakomitszy władca, jakich Sevi-rin zalicza w swojej historii. Zupełnie odwrotnie do aktualnie panującej królowej, jego własnej małżonki. Niestety doświadczył on głupiej i jakże niesprawiedliwej śmierci przez jad żmii, odwiedzając jedną z podległych mu osad. Eyael z szacunku uklęknęła na chwilę przed monumentem, by złożyć należny mu hołd.

– Ach, wybaczcie mi – powiedziała na tyle cicho, że stojąc tuż obok niej, miałoby się wrażenie, że poruszyła jedynie ustami.

– Eyael… – usłyszała, po czym wyrwana z zamyślenia żwawo odwróciła się z już przygotowanym do kontrataku djeridem.

Ani żywego ducha. Westchnęła, gdy zorientowała się, że pomyliła podmuch wiatru z głosem wołającym jej imię. Z ulgą włożyła swoją broń między dwa skórzane paski przylegające do zewnętrznej strony spodni. Djerid jest niezbędny w tych stronach zarówno do świętych obrzędów, które nierzadko wymagają upuszczenia krwi w przypadku różnych chorób czy nacinania skóry, jak i do obrony przed wieloma niebezpiecznymi zwierzętami, którym pomimo wysokich murów w jakiś sposób udaje się przedostać do miasta prosto z otaczającej go pustyni. Istnieje tu nawet powszechnie już znane Prawo Djerida. Jeżeli ktoś popełni karygodne przestępstwo i zostanie skazany na najsurowszą z kar – śmierć, powinien zostać zgładzony właśnie za sprawą własnego djerida. Następnie taką broń, pozbawioną właściciela, należało doszczętnie zniszczyć, a sama kradzież czyjejś broni i wykorzystanie jej przeciwko bliźniemu była równa świętokradztwu.

Nie mając już więcej czasu do stracenia, stanęła na nogi i szybszym krokiem kontynuowała swój spacer w kierunku biblioteki. Oprócz słońca także i drobny piasek unoszący się na wietrze dawał się jej we znaki, przez co była zmuszona pochylić głowę w dół. Budynek czytelni lata świetności miał już dawno za sobą. Jego ściany zewnętrzne były mocno poobdzierane, a główne wejście pozbawione drzwi i nawet samych zawiasów.

– Wieczne dni – powiedziała Eyael, wchodząc do budynku z nadal pochyloną głową. W środku, oprócz sterty zakurzonych i obsypanych piachem ksiąg, ujrzała dwie inne postacie swojego wzrostu.

– Wieczne dni Akkura – męskim głosem odpowiedziała jej postać stojąca najbliżej.

– Wieczne dni – zabrzmiał jeszcze inny męski głos.

Dziewczyna rozpoznała po głosie swoich dwóch najwierniejszych towarzyszy. Byli to Erh oraz Tonh – niezależni najemnicy, którzy, zamiast służby w mieście, wybrali działanie na własną rękę jako łowcy zdolni do obrony przed zagrożeniami pustyni wszystkich tych, którzy im za to odpowiednio zapłacili. Jeszcze raz skinęli do siebie na przywitanie, po czym Erh poprowadził ich w kierunku odgrodzonej wnęki, która pod względem wielkości z powodzeniem mogłaby uchodzić za zaplecze jakiegoś szynku. Przykucnął w miejscu, gdzie dało się zauważyć małą, drewnianą klapę w podłodze. Jako pierwszy zdjął swój nikab i zasygnalizował towarzyszom, by uczynili to samo. Następnie wziął głęboki wdech, po czym zdecydowanym i szybkim ruchem zapukał. Dopiero po krótkim oczekiwaniu na odpowiedź ktoś po drugiej stronie otworzył właz, a ich oczom ukazał się wąski spad. Erh przeszedł przez niego pierwszy i z zadowoleniem odkrył, że wnęka jest na tyle płytka, że gdy już stanął na pełne nogi, to był w stanie pomóc Eyael zejść po dość niestabilnej drabince, którą im podstawiono. Natomiast ta, po zetknięciu stóp z podłogą, podziękowała krótko, poczekała, aż Tonh zejdzie jako ostatni i już wszyscy razem pędzili w głąb oświetlonego zaledwie jedną pochodnią tunelu, na którego końcu ledwo dało się zauważyć machanie jakiegoś nieznajomego. Zapewne to on otworzył im wrota.

Kroczyli bardzo powoli. W połowie przejście zwęziło się na tyle, że musieli zgiąć się wpół. Posuwając się w tak niewygodnej pozycji naprzód, musieli uważać na potencjalne przeszkody pod nogami, takie jak belki i co ostrzejsze kamienie. Musieli zważać też na sam płomień pochodni, a raczej na to, by czasem nie liznął za bardzo jakiegoś kawałka drewna. Nawet tutaj, pod powierzchnią ziemi, w tym prowizorycznym tunelu, nie dało się wyczuć wilgoci. Wystarczył mały płomień, a ich szaty strawiłby ogień. Podążali w ten sposób dobry kawałek, aż w końcu znaleźli się w sporej rozmiarów podziemnej izbie. Na samym środku pomieszczenia umiejscowiono spore, przezroczyste naczynie o zaokrąglonych krawędziach, po brzegi wypełnione pustynnymi świetlikami. „Ciekawe rozwiązanie” – pomyślała dziewczyna. Uwięzione owady, szukając wyjścia, obijały się o ścianki naczynia, za każdym razem wytwarzając nieco światła, gdy zderzały się z niewidzialną przeszkodą. W ten sposób były w stanie nieco rozświetlić całe pomieszczenie, przez co właśnie przybyli mogli ujrzeć sylwetki niemal dwudziestu osób siedzących ciasno wzdłuż ściany.

– Wieczne dni – powiedziała cała trójka nowo przybyłych niemalże równocześnie, odczekując chwilę, aż ich oczy przyzwyczają się do półmroku.

Na przywitanie odpowiedział im cichy chórek.

– Musieliśmy improwizować. – Z wytłumaczeniem jako pierwszy wyskoczył dobrze zbudowany mężczyzna, siedzący ze skrzyżowanymi nogami na przedzie, z jedną ręką skierowaną na świetliki.

Znajdował się na tyle blisko nich, że dało się rozpoznać jego pociętą od bójek twarz. Eyael domyśliła się, że to Wędrowiec-znad-Thyn. Ostrzeżono ją już dużo wcześniej, żeby trzymać emocje w ryzach, gdy go spotka osobiście. Wędrowiec-znad-Thyn stał za powstaniem w stolicy przed ośmioma laty. Choć było o krok od zwycięstwa, ruszenie to zostało ostatecznie stłumione. Dla Eyael musiało to być przedziwne uczucie stanąć z nim po tej samej stronie. Gdyby pucz odniósł wtedy sukces, zapewne dawno by nie żyła. Tak samo zresztą, jak cały królewski ród.

– Z pewnością to bezpieczniejsze – powiedziała Eyael.

Patrząc prosto w oczy swojemu niedoszłemu oprawcy, musiała przyznać, że nie kryła do niego większej urazy. W końcu sama popiera ideę obalenia tronu. Postanowiła zająć miejsce na ziemi tuż obok niego. Przenikliwym wzrokiem przyjrzała się jego ranom, próbując odgadnąć, która z nich mogła być najstarsza.

– Myślę, że wszyscy już przybyli. – Z wnęki pomieszczenia zabrzmiał dostojny głos wskazujący na kogoś raczej w podeszłym wieku. Następnie małym echem rozniósł się dźwięk drewnianej laski stukającej o podłogę.

Ten mały ruch uspokoił szepty, a z ciemności wyłonił się starzec, podchodząc pod samo źródło światła na tyle blisko, by wszyscy zgromadzeni mogli go ujrzeć w całej okazałości. Eyael rozpoznała w nim swojego dawnego nauczyciela. Był to Aqum, Lewitujący-Sługa-Ostatniego-Boga. Ucieszyła się, że po dłuższym czasie może go ponownie zobaczyć i w jej głowie niemal natychmiast zakłębiło się od wielu wspomnień, które z nim dzieliła. Zaśmiała się po cichu, kiedy przypomniała sobie, gdy jako dziecko spytała go pewnego razu, dlaczego nie dostaje nowej biżuterii, o którą prosiła zawzięcie boga w swoich codziennych modlitwach.

– Moja droga… To bardzo pomysłowe, ale nie ma jednego boga, który uczyni dla ciebie cokolwiek, o co poprosisz. Wszystkie nasze modlitwy są starannie oceniane w najwyższym wymiarze i jeżeli sąd zdecyduje, że można nam coś powierzyć, że na to zasługujemy, dopiero wtedy bogowie dokonują cudów na naszych oczach i mogą spełnić naszą prośbę – powiedział jej wówczas, jeszcze jako człowiek głębokiej wiary. Najwidoczniej można ją z czasem stracić. Albo co najmniej zwątpić w chwałę tej najpowszechniej wyznawanej religii.

– To istnieje tam jakiś sąd? – spytała wtedy jakże naiwnie jako zaledwie kilkuletnia uczennica.

– Jest parę teorii. Osobiście wierzę w wieczną równowagę pomiędzy naszymi światami. Niegdyś nasz bóg objawił mi się i przekazał, że nie może spełnić jednej z modlitw, choć bardzo podzielał moje zdanie. Okazał wręcz współczucie, że nie mógł spełnić tego, czego pragnąłem tak bardzo.

– Zwrócił się do pana bezpośrednio? Po imieniu?

– Co prawda nie zwrócono się do mnie bezpośrednio, ale w mojej wizji było to wyraźnie przedstawione. Akkur chciał mnie wysłuchać. Jednak reszta bogów nie wyraziła ostatecznej zgody na moją prośbę. Zupełnie jak w sądzie.

– Zupełnie jak w naszych sądach, kiedy najstarsi w mieście zbierają się, by zdecydować, co począć z grzesznikami? – zabrzmiało jej pełne niewinności pytanie.

– Dokładnie tak, moja mała duszyczko. Pamiętaj, że bogowie stworzyli nas na swoje podobieństwo. Obserwują nas tak samo, jak my ich. My wyznajemy ich chwałę, a oni decydują, czy to wystarcza, by obdarzyć nas swoją łaską, oraz o tym, kto i kiedy na nią zasługuje. To niezwykle skomplikowane. Sam nie mogłem tego kiedyś pojąć. Czasami wysyłają nam niespójne znaki, nie chcą pospiesznie zadecydować o naszym losie. Obserwują jednak cierpliwie i gdy zrobimy to, czego chcą, nagradzają nas za te uczynki.

Dopiero teraz Eyael zrozumiała, jak wiele cierpliwości wykazywał jej nauczyciel, podczas gdy ta była jeszcze dzieckiem niepojmującym najprostszych reguł tego świata.

– Tak więc zaczynajmy! – Ciasne pomieszczenie szybko wypełniło się słowami Lewitującego-Sługi-Ostatniego-Boga, a młoda szlachcianka powróciła myślami do rzeczywistości.II

ak na łowcę przystało, Kael skradał się po lesie z ostrożnością niczym wilk na polowaniu zwierzyny. Latami przyswajał sobie przekazywaną z pokolenia na pokolenie wiedzę o kamuflażu i tropieniu, którą z dumą starał się wykorzystywać w pobliskich lasach. Po każdym zwinnym kroku rozglądał się na boki, robiąc przy tym najmniejszy z możliwych ruchów głowy, trzymając napięty oraz w każdej chwili gotowy do wystrzału łuk. W mieście nosił zwykle swoją ciemną pelerynę z odmalowanym wzorem skrzyżowanych trzech strzał z dwiema włóczniami. Jednak w leśnych warunkach, z niemałą ilością porozrzucanych gałęzi i kamieni, była ona starannie zwinięta i schowana w małym, skórzanym, podręcznym ekwipunku razem z krótkimi sztyletami oraz odtrutkami na jad większości niebezpiecznych drapieżników.

Sokoli wzrok i niesamowicie dobry słuch zapewniony przez jego wytrenowane już za młodu zmysły oraz domieszka – przynajmniej jak sam podejrzewał – elfich korzeni, czyniły z niego dość obiecującego łowcę. Nigdy nie brał udziału w żadnym oficjalnym szkoleniu czy treningu w miejskich koszarach. Całą wiedzę czerpał z mądrości swojej rodziny, a najchętniej słuchał rad własnej babci – najznakomitszej łuczniczki z całego Dhern. Do tej pory krążyło wiele legend o jej umiejętnościach strzeleckich, jakoby w czasach swojej świetności była w stanie upolować zwierzynę jednym celnym trafieniem, nawet z tysiąca stóp. Niestety była ona już obłożnie chora, praktycznie przykuta do łóżka, przez co nie można było ani potwierdzić, ani obalić tych plotek. „Wyczul wszystkie zmysły do granic swoich możliwości. Obserwuj całe otoczenie oczami jastrzębi i sów gęsto zamieszkujących nasze lasy. Badaj każdy pobliski zapach niczym kojot skradający się tuż za tobą, natomiast każdy twój nierówny oddech oraz przyspieszone uderzenie serca to potencjalny trop zdradzający twoje położenie” – powtarzał w myślach babcine słowa niczym mantrę, za każdym razem zapuszczając się w dzicz. „Pamiętaj, że rzucasz się w oczy, jeżeli nie wtopisz się w naturę i z nią nie współgrasz”.

Obserwował uważnie całą okolicę. Istotnie wyobrażał sobie, że jest częścią tego buszu, że wiatr poruszający delikatnie gałęzie drzew oraz trawę to koniuszki jego palców, którymi muskał całe otoczenie, gdy on sam przyglądał mu się z boku.

W lokalnej florze dominowały drzewa iglaste. Na pniach, które pięły się na kilkadziesiąt stóp w górę, zbudowało swoje gniazda wiele ptaków, między innymi dzięcioły, jastrzębie oraz sowy. Miał tylko nadzieję, że nie wytropi go żaden niedźwiedź, wilk lub – co gorsza – puma. Nie parał się zaklinaniem zwierząt jak co niektórzy szamani, by móc w jakikolwiek sposób obronić się przed ich atakiem. „Być może wspiąłbym się na jedno z tych drzew” – pomyślał, wybierając kątem oka jeden z najsolidniej wyglądających konarów, który mógłby mu posłużyć za schronienie w przypadku zagrożenia. To właśnie flora była jego drogowskazem. Podążał ścieżką, wzdłuż której znajdowała się coraz bardziej soczysta i wyrazista zieleń. Wiedział, że im bliżej źródła wody, tym bardziej bujna roślinność, co przekłada się na potencjalne skupiska jeleni, na które przeważnie polował.

Dojrzał w końcu sporej wielkości myszołowa, pojącego się przy małym strumyku. Woda wydawała się iście świeża. Ptak pił łapczywie, jakby miał za sobą wyczerpującą podróż, po której musiał się solidnie zregenerować. Jak zahipnotyzowany obdarzył go nieco dłuższym spojrzeniem, podziwiając jego majestatyczne piękno.

Z letargu wyrwał go nagły świst przeszywający powietrze zza jego pleców. „Dwa bądź trzy” – zdążył jeszcze pomyśleć, zanim się pochylił. Przyjął pozycję obronną z cały czas napiętym łukiem przygotowanym do kontrataku. Odwrócił się, a jego wzrok powędrował za potencjalnym źródłem wystrzału. Oprócz drzew i krzaków nie zobaczył jednak nic podejrzanego. Ani śladu po trzech, ani nawet dwóch strzałach, o które podejrzewał źródło dźwięku. Swoim ostrym wzrokiem jeszcze raz przeszukał dokładnie całe otoczenie w zasięgu pod każdym kątem, tak jak zresztą brzmiały nauki. Jednak jedynie zające skaczące po dość wyschniętych już gałęziach, łamiąc przy tym parę z nich, wykazywały jakikolwiek ruch. Rozglądał się tak jeszcze przez chwilę, po czym zrezygnowany, lecz z dozą ostrożności, wycofał się do wodopoju. Gdy już znajdował się w promieniach słońca, przed odprężeniem się przeszkodził mu kolejny świst powietrza. Tym razem kątem oka był jak najbardziej w stanie zauważyć, jak jaskrawy bełt przebija się przez brzuch zaobserwowanego już wcześniej ptaka.

– Co do…

Gapił się jak zahipnotyzowany, kiedy kolejna strzała przebijając myszołowa na wylot, jakby nigdy nic rozpłynęła się w powietrzu. Zwierzę padło przy tym z impetem na ziemię, a tuż obok, z nicości, pojawił się średniej wielkości wilk. Ten kompletnie zignorował Kaela, mimo że znajdowali się co najwyżej dziesięć stóp od siebie. Otrzepał się z piachu i liści, jakby właśnie przebiegł przez jakieś gęste zarośla. Chwycił w pysk konającego myszołowa i pobiegł przed siebie, błyskawicznie znikając z pola widzenia młodego łowcy.

Kael, jak osłupiały, gapił się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał zwierz. Cała scena wydawała mu się równie absurdalna, co przerażająca. Poczuł, jak dreszcze przechodzą przez jego ciało, jednak nadal trzymał rękę na pulsie i stłumił jakąkolwiek pochopną reakcję. „Muszę koniecznie powiedzieć o tym Lerthikowi” – pomyślał, wspominając swojego przyrodniego brata. Na przekór oczekiwaniom całej rodziny Lerthik nie został łowcą tak jak pozostali, lecz podążył drogą skryby. Od zawsze przedkładał książki i wiedzę o świecie nad łuk i włócznię.

– Kiedy nadejdzie wojna, książką się nie obronisz – karcili go rodziciele, gdy jeszcze żyli. Jednak młodsze rodzeństwo i kuzynostwo, wychowywane w czasach pokoju oraz na opowieściach innych, dużo starszych od siebie osób, popierało jego zapędy do studiowania historii oraz różnorodnych dziedzin zebranych w bibliotekach. Tym oto sposobem udało mu się osiągnąć szczyt marzeń – przynależność do Rady Dwubóstwa w pierwszej linii. Przekłada się to na to, że został przedstawicielem całego miasta w Alocar, inaczej zwanego Izbą Przymierza.

– Może w ten sposób nie wygram wojny książką, ale będę w stanie ją powstrzymać. – Lerthik miewał zwyczaj ripostować.

Kael jeszcze przez dłuższą chwilę stał w bezruchu w oczekiwaniu na dalszy ciąg wydarzeń.

– To tylko zmęczenie – szepnął, usprawiedliwiając to, czego właśnie doświadczył, a następnie zaczerpnął nieco wody ze źródła i obmył brudne od leśnej ściółki ręce. – Albo choroba – dodał po chwili, przypominając sobie o tym, że często był przestrzegany przed nieznanymi jeszcze zarazkami zdolnymi uchować się w dziczy. Wystarczyło przetrzeć oczy lub ranę ubrudzonym palcem i tężec gwarantowany!

Zanim popadł w panikę, zdołał odgonić od siebie te ponure myśli i ruszył naprzód, przechodząc na wszelki wypadek najbliżej drzew z nadzieją, że ich twarde korzenie będą w stanie zatrzymać potencjalne pojawiające się znikąd strzały.

Nie minęło dużo czasu, gdy dostrzegł w oddali pasącą się sarnę. Z rozczarowaniem stwierdził, że jest jeszcze dość młoda i za mała na kolację dla całej jego rodziny, ale nada się dla co najmniej czterech osób na jeden posiłek. Pomyślał, że co najwyżej odda swoją porcję siostrze. Do zachodu słońca nie zostało za wiele, więc decyzja zapadła szybko – czas na odstrzał. Tak oto kolejny już tego dnia świst przebił leśne powietrze, a zwierzę padło na ziemię, zanim zorientowało się, że zostało w jakiś sposób wytropione i z dystansu zaatakowane.

– Niech Illir-ka-dur pobłogosławi twoją duszę – wyszeptał z szacunku do zabitego zwierzęcia. – A Illir-ka-dar nada życie nowej istocie – dokończył, podkreślając wiarę jego ludu w reinkarnację.

Popatrzył chwilę w niebo, wyobrażając sobie przy tym duszę odlatującą w górę i pewnym krokiem ruszył w kierunku swej zdobyczy. Był rad, że jego najbliżsi będą mogli zjeść coś więcej niż tylko kromkę chleba z masłem posypanym owsem oraz garść orzechów z miodem, choć jego najukochańsza babcia często podkreślała, że taki posiłek był bardziej wartościowy dla organizmu niż mięsiwo. Gdy zmierzał w kierunku swojej zdobyczy, sarna nagle stanęła żwawo na cztery łapy, otrzepała się z ziemi i ze strzałą nadal tkwiącą w zakrwawionym boku popatrzyła mu prosto w oczy, sycząc przy tym niczym jaszczurka. Pozostając w gotowości, umysł Kaela zadziałał wyjątkowo szybko i intuicyjnie. Jako że tylko mały krok dzielił go od zwierzęcia, jednym ruchem wyciągnął z plecaka sztylet i ciął nim przed siebie. Poczuł nagły podmuch wiatru prosto w twarz, przez co odwrócił głowę. Gdy ponownie zerknął na zwierzę, kątem oka dostrzegł na jego miejscu długiego na co najmniej osiem stóp najprawdziwszego w świecie węża. Nigdy w życiu nie widział tak wielkiego gada. Wężowe łuski jarzyły się raz to na zielono, a raz na czerwono, natomiast z jego szeroko rozstawionych oczu z pionowymi źrenicami buchała zaciekle agresja.

Piorunująco szybki przebieg zdarzeń sparaliżował młodego łowcę. Ledwo łapał równowagę, krocząc w tył, kuśtykał ze strachu. Dla zdezorientowania ciskał w potwora ściółką leśną, którą przez przypadek złapał, gdy wstawał z ziemi. Nie miał szans trafić go z łuku. Za szybko się ruszał. Wił się niczym kobra przygotowująca się do tego jednego, celnego i śmiertelnego ataku. Syk i odgłos roztrzaskiwanych pod ciężarem jego ciała gałęzi nasilał się. Kael wiedział, że to jego koniec. Poczuł przepływający przez całe ciało zastrzyk adrenaliny oraz dopaminy zapewniający mu przejaw euforii. „To koniec” – pomyślał ponownie, przygotowując się na wieczne spotkanie ze swoimi bogami. Poczuł ukłucie tych długich, lecz jakże cienkich zębów przebijających się przez skórę na lewym ramieniu oraz nagłe uderzenie gorąca. Znane mu to było z licznych relacji – gdy się umiera, robi się przecież nad wyraz ciepło. Minęła krótka chwila, może dwie, kiedy mroczki przed oczami całkowicie go oślepiły. Spodziewał się wkrótce paść na ziemię i już nigdy z niej nie powstać, pogrążyć w wiecznej ciemności. Koniec końców musiał nadejść czas na niego. Ku swojemu zdziwieniu niespodziewanie nabrał jednak siły, a jego ręce jakby samoistnie zacisnęły się w pięści. Jedno sprawne uderzenie wycelowane prosto w pysk nadal atakującego węża wytrąciło gada z równowagi, co dało młodemu łowcy wystarczająco dużo czasu na decydujący moment – na dozbrojenie się w łuk. Był bardzo zaskoczony, z jaką łatwością i szybkością udało mu się nałożyć nasadkę strzały na napiętą już cięciwę. Nie było jednak czasu do zastanawiania się, do jakiejkolwiek zadumy. Wycelował w bestię. Stojąc pewnie na zgiętych nieco nogach, przerzucił cały balast swojego ciała na bok. Wąż także wygiął długą szyję, by przygotować się do ataku, jednak zanim się zorientował, Kael skoczył w przeciwną stronę, wypuszczając do tego strzałę, sprawnie koziołkując do lądowania. Uważał, by broń boże nie połamać przy tym łuku.

Po tym, jak znalazł się niemal na ziemi, wystrzelił przed siebie jeszcze z pięć razy. W rezultacie cały ten manewr pozostawił w cielsku kanalii aż sześć strzał. Gdy ta padła, nadal jeszcze złowrogo syczała. Konała już jednak, powoli wyziewała ducha.

Czując się niesamowicie surrealistycznie, Kael gapił się na tę olbrzymią, na swoje szczęście już powaloną, kreaturę. Wstał na nogi, otrzepał się i nadal głośno sapiąc, rozejrzał na boki. Oprócz cielska węża nie dostrzegł nic niezwykłego. Nadal odczuwał ten nienaturalny niepokój. W końcu omal nie zginął w tej kuriozalnej sytuacji, w którą niechcący się wpakował. Kątem oka dostrzegł w końcu czającą się za drzewami postać. Kael obawiał się, że nie może mieć aż tak dużo szczęścia w ciągu jednego dnia. Jeszcze jedna walka mogłaby okazać się tą śmiertelną. Bogowie mieliby uchronić go przed niemal pewną śmiercią aż dwukrotnie? Bał się zwlekać z reakcją, więc postanowił zagrać w otwarte karty i krzyknął, dając do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę z obecności intruza:

– Stój! Ani kroku dalej, widzę cię!

Wyczuwając zasadzkę i jakieś dziwne powiązanie nieznajomego z dopiero co powalonym wężem, zgiął nieco kolana, pochylił się w pozycji do skradania i zaczął powoli, krok po kroku, wycofywać się. „A więc to czyjaś magiczna iluzja?” – szybko przekalkulował.

– Ty, gnoju, kim jesteś!? – krzyknął ponownie w kierunku dob­rze zakamuflowanej postaci. Ku jego uldze, nie dało się zauważyć u niej łuku, co mogło oznaczać, że przynajmniej z dystansu nie będzie stanowiła zagrożenia.

Mając już dość wrażeń na dziś, pragnął jedynie powrócić do domu, uciec z tego przeklętego miejsca, obudzić się z tego koszmaru. Chciał przeżyć, żyć dalej i być przy najbliższych, wszystkich tych, na których mu zależy. Pozwolił zrobić sobie kolejne dwa kroki, jako że nie usłyszał żadnej odpowiedzi, nadal mając na oku nieznajomego, a raczej zawieszając spojrzenie na drzewie, za którym ten się schował. Gdy nieznajomy wciąż nie wykonał żadnego ruchu, Kael zrobił kolejne dwa kroki do tyłu. I następne dwa. Powtórzył czynność jeszcze kilkukrotnie, aż był na tyle daleko, by ze spokojem uciec w głąb lasu. Wiedział bowiem, że gdy znajdzie się wśród ścieżek, które zna na pamięć, jego przewaga będzie na tyle wielka, że przeciwstawi się każdemu niebezpieczeństwu. Biegł tak przed siebie dłuższą chwilę, mijając znane gąszcze i pagórki. Nie śmiał obracać się za siebie. Skręcił w kierunku wzniesienia znanego sobie od dawna, przebiegł zygzakiem pomiędzy drzewami, gdzie już jako dziecko zbierał czereśnie oraz jagody, aż w końcu dotarł na polanę, skąd wzrokiem sięgał do fortyfikacji Dhern. Dopiero tutaj pozwolił sobie na chwilę wytchnienia. Nabrał powietrza w płuca i na wydechu przymknął oczy. Gdy je ponownie otworzył, ujrzał miejskie mury rodzinnego miasta, na które padały płomienne promienie powoli zachodzącego słońca. Z ulgą zrobił krok naprzód. Ta bliskość domu i poczucie bezpieczeństwa okazały się jego zgubą. Zorientował się, dopiero gdy poczuł, jak grunt usuwa mu się spod nóg. Tego nie powinno być w tym miejscu – zdążył jeszcze pomyśleć, gdy poczuł, jak nagle zapada się w nienaturalnie wyglądający, schowany pod ściółką leśną dół. Przeklął jeszcze w myślach. Rozpoczął te łowy niczym wilk wysłany na polowanie, a skończył w pułapce jak jakiś gryzoń, gdzie w końcu stracił przytomność.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: