Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Związek partnerski - ebook

Data wydania:
24 kwietnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Związek partnerski - ebook

Prywatnie – są parą. Zawodowo – zmieniają Polskę. Ona jeszcze do niedawna była zastępczynią Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara. Jest radczynią prawną i legislatorką, od lat walczy o równość i przeciwdziała dyskryminacji. Teraz jest jedną z twarzy partii Wiosna. On to prawnik, politolog, przez lata w biznesie i administracji, najbliższy współpracownik Roberta Biedronia, z którym zmieniał Słupsk w progresywne miasto, a teraz będą zmieniać cały kraj.

Dr Sylwia Spurek i dr Marcin Anaszewicz od dwudziestu lat realizują swoje ambicje, marzenia i ideały. Pomimo że ich styl życia odbiega od stereotypowych wyobrażeń Polek i Polaków (a może właśnie dlatego), są szczęśliwi i mogą stać się inspiracją dla wielu rówieśniczek i rówieśników.

Jaka jest ich recepta na sukces, dobry związek i – przede wszystkim – szczęśliwą Polskę?

 

 

Cały zysk ze sprzedaży książki autorzy przekażą na rzecz fundacji Viva!

 

 

Przyjaźnimy się już 17 lat, ale nigdy nie dowiedziałem się tyle o ich doświadczeniach, marzeniach i pomysłach na Polskę, co z tej książki.

Robert Biedroń

 

 

To prawdziwa przyjemność czytać rozmowę dwóch kochających się i szanujących osób, które działając w przestrzeni publicznej, potrafią przenieść do niej swoje wartości. Książka doskonale ilustruje popularne hasło drugiej fali feminizmu: „prywatne jest polityczne”, bo to, co robimy na co dzień i jak żyjemy, wpływa na społeczeństwo.

dr Sylwia Chutnik

 

 

Wiele lat temu Jacek Kuroń powiedział mi, że przepisem na dobry związek jest wspólna pasja. Pasją Sylwii i Marcina jest zmiana Polski, Europy i świata na lepsze miejsce do życia dla słabszych i dyskryminowanych, nie tylko ludzi, ale też zwierząt. To o tym z wielkim zaangażowaniem rozmawiają w tej książce. Polecam ją, bo nie tylko świetnie się ją czyta, ale przede wszystkim daje ona nadzieję na zmiany. Ta nadzieja jest tym większa, że dla obojga czynienie świata lepszym nie jest zajęciem teoretycznym. Robili i robią to w praktyce. I to od dawna.

Adam Wajrak

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66278-28-8
Rozmiar pliku: 6,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Zaczęliśmy pisać tę książkę ponad dziesięć tysięcy kilometrów od domu. Z dala od zawodowych zobowiązań, w miejscu, gdzie słaby internetowy zasięg skutecznie zniechęcał nas do śledzenia medialnych doniesień z Polski. Warto było uciec na drugi koniec świata, odpocząć od informacyjnego szumu i spokojnie przemyśleć pewne sprawy. Po to zresztą są podróże — pozwalają nam oderwać się od codzienności i popatrzeć na swoje życie z dystansu. Bardzo potrzebowaliśmy takiego czasu. Ostatnio nie mieliśmy go za wiele.

Od lat znajdujemy się w centrum wydarzeń i choć do tej pory staraliśmy się trzymać raczej w cieniu, to jednak polityczny wir wciągał nas i angażował. Ostatnie miesiące były wyjątkowo intensywne, najbliższe też nie zapowiadają się spokojnie. To rok ważnych decyzji. Przed nami wybory, które zaważą na przyszłości kraju. Nie chcemy bezczynnie czekać na to, co się stanie. Czujemy, że właśnie teraz trzeba zabrać głos, podzielić się doświadczeniem i przemyśleniami. Przekonać nieprzekonanych, wyjaśnić tym, którzy mają wątpliwości.

Oboje jesteśmy po czterdziestce, od wielu lat żyjemy w konkubinacie (kto chce wiedzieć, jak długo jeszcze będziemy trwać w nie-małżeństwie, niech zajrzy na kolejne strony), jesteśmy weganami, ateistami, nie mamy dzieci. Kochamy podróże, bo otwierają nas na świat i innych ludzi. Zaczęliśmy — może trochę banalnie — od Włoch. Ale zjeździliśmy je wzdłuż i wszerz, i już wiemy, że nie oznaczają jedynie dolce vita lub dolce far niente. Co roku wracamy tam z przyjemnością i ciekawością, i ze względu na Anię, siostrę Sylwii (Ania pojawi się zresztą w każdym rozdziale tej książki, co świadczy o tym, jak jest dla nas ważna), która mieszka w Toskanii razem z Paolo, swoją włoską miłością, oraz czterema kotami adoptowanymi z polskich i włoskich schronisk, i ze względu na jedzenie, wino oraz serdeczność ludzi. Potem była Hiszpania i Portugalia, zmagające się z problemami społecznymi i gospodarczymi, winne podróże po szampańskiej i alzackiej Francji i nieco skromniejszej, ale też bąbelkowej Mołdawii, Szwajcaria, która w Zurichu zauroczyła designem i przyjazną przestrzenią publiczną, krótkie wypady do stolic wszystkich krajów skandynawskich i Niemiec. Potem pełen kontrastów Izrael. W końcu porwaliśmy się na Stany Zjednoczone i podróż wybrzeżami — wschodnim i zachodnim — przez duże metropolie, prowincje, pustynie i pustkowia. Ostatnio po raz pierwszy pojechaliśmy do Azji, z lękiem związanym z innymi prawnoczłowieczymi i prawnozwierzęcymi standardami. Na pierwszy rzut poszła Tajlandia i choć zasadniczo udało nam się uniknąć zaskoczeń, to czasami było po prostu… smutno. Z każdej wyprawy przywozimy zdjęcia i inspiracje. Z tej zeszłorocznej przywieźliśmy zalążek książki — rozmowę o naszych wartościach i o ludziach, którzy pozostawili w nas trwały ślad. Uświadomiliśmy sobie, jak wiele jest tych osób. W książce opowiadamy o tych, którzy stanęli na naszej życiowej i zawodowej drodze. To politycy i polityczki, eksperci i ekspertki, przedsiębiorcy i przedsiębiorczynie, aktywiści i aktywistki, ludzie, od których, mamy nadzieję, udało nam się wiele nauczyć. To, co od nich otrzymaliśmy, chcemy teraz przekazać dalej, podzielić się z innymi. Można powiedzieć, że dorastaliśmy wraz z „nową” Polską. Kiedy 30 lat temu w Warszawie zaczęły się obrady Okrągłego Stołu, mieliśmy po 13 lat i polityką interesowaliśmy się, delikatnie mówiąc, umiarkowanie. Absolutnie nie czuliśmy, że całkiem niedaleko nas rozgrywają się niezwykle ważne wydarzenia polityczne, społeczne i gospodarcze. Jednak na naszej zawodowej drodze pojawili się ludzie, którzy odcisnęli piętno na polskiej transformacji ustrojowej. Mieliśmy zaszczyt i przyjemność z nimi współpracować, uczyć się od nich. Nadal nas inspirują.

Rok 1989 był przełomem. Doceniamy zmiany, które zaszły przez ostatnie trzy dekady, ale zauważamy też niewykorzystane możliwości i stracone szanse. Boli nas, że nie udało się odrzucić społecznej niesprawiedliwości i dyskryminacji, nie powiodła się walka z przemocą wobec kobiet i dzieci. Nadal bezkarnie łamane są prawa zwierząt, a dbałość o środowisko wciąż bywa uważana za fanaberię. Żyjemy w XXI wieku, ale czasem zdaje nam się, że utknęliśmy gdzieś w drugiej połowie ubiegłego stulecia — na przykład gdy myślimy o polskiej szkole czy ochronie zdrowia.

Marzy nam się nowoczesne, demokratyczne i dobrze zarządzane państwo, tymczasem niemal każdego dnia widzimy przykłady łamania Konstytucji, słyszymy język pogardy. Zwłaszcza ostatnie lata, pod rządami partii, która na sztandarze nosi prawo i sprawiedliwość, pogłębiły podziały w społeczeństwie. Chyba nigdy wcześniej politycy tak bezwzględnie nie ingerowali w wolności obywatelskie, niezależność sądów, wolność mediów, prawa kobiet czy środowisko naturalne (wycinka lasów, odstrzał dzików — przykłady można mnożyć). Na szczęście obywatele nie pozostają całkiem obojętni na zło i niesprawiedliwość. Na ulicach polskich miast już dawno nie było tylu akcji protestacyjnych co przez ostatnie trzy lata. A więc być może jednak Polkom i Polakom leży na sercu dobro tego kraju. Chcemy wierzyć, że to nie jest tylko złudzenie…

Kiedy patrzymy w przeszłość, zastanawiamy się, czy sytuacja w Polsce mogłaby wyglądać inaczej, gdyby pewne polityczne procesy poszły kiedyś w innym kierunku. Czy żyłoby nam się lepiej, gdyby w przeszłości politycy częściej podejmowali odważne, choć może niepopularne decyzje? Na przykład te dotyczące relacji państwo–Kościół czy wydobycia węgla. Czy mniejsze byłyby nierówności i podziały, gdyby rządzący rzadziej zajmowali się inwestycjami w infrastrukturę, a częściej inwestycjami w człowieka? Popatrzmy na najstarszych ludzi, na tych z niepełnosprawnością czy na osoby o innej orientacji seksualnej — jak żyje im się w naszym kraju, czy czują się tu bezpieczni? A mowa nienawiści, hejt — czy mamy siłę, by im się przeciwstawiać?

W tej książce staramy się mówić o problemach społecznych i politycznych wprost, bez owijania w bawełnę. Czujemy, że tylko w ten sposób da się innym otworzyć oczy na najtrudniejsze kwestie. Na przykład na przemoc w rodzinie, której — według obecnego rządu — właściwie nie ma, bo przecież „rodzina jest święta” (ten mit można łatwo obalić, czytając policyjne raporty, akta sądowe czy dane, którymi dysponuje Niebieska Linia). Jak skutecznie walczyć z przemocą? Nie wystarczy przyjąć ustawy, nawet najlepiej napisanej. Konieczne jest edukowanie społeczeństwa już od najmłodszych lat. Potrzebne są mądre kampanie informacyjne, wspieranie organizacji, które niosą pomoc ofiarom przemocy w rodzinie, a także odpowiednie szkolenia dla służb, które w swojej pracy stykają się z ofiarami.

Do znudzenia będziemy powtarzać: prawa kobiet, czyli prawa człowieka, są kluczowym elementem współczesnych demokracji. Kto tego jeszcze nie zrozumiał, ten ma wciąż do odrobienia ważną lekcję. Tym ważniejszą, że minęło już sto lat od wywalczenia przez Polki praw wyborczych i sto lat od chwili, gdy kobiety po raz pierwszy zasiadły wraz z mężczyznami w Sejmie, by móc na równi z nimi podejmować kluczowe decyzje dotyczące funkcjonowania państwa.

Zachęcamy wszystkich do czytania Konstytucji, bo bez jej znajomości nie będziemy mogli stawiać czoła wyzwaniom społecznym, środowiskowym ani gospodarczym. Konstytucja gwarantuje równość wszystkim — niezależnie od płci, orientacji seksualnej, wieku, miejsca urodzenia czy stanu majątkowego, daje równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym. Jeżeli zależy nam na demokratycznym państwie, na mądrych rządach i reformach, których celem nie będzie zamach na instytucje, lecz faktyczna poprawa, musimy uważnie czytać ustawę zasadniczą — od początku do końca, od preambuły do ostatniego artykułu.

Jedną z naszych rozmów poświęcamy biznesowi, bez którego nie istnieje sprawne państwo. Nie uda się bez niego zlikwidować chociażby luki płacowej, która wciąż dzieli kobiety i mężczyzn. Same ustawy nie zdołają sprawić, że Polki będą zarabiały tyle samo co Polacy na takich samych stanowiskach. Musimy tu liczyć na wsparcie przedsiębiorców. Tak samo jest w sprawie godzenia ról rodzinnych i zawodowych przez kobiety i mężczyzn — same nakazy w postaci przepisów nie zmienią sytuacji w firmach i w domach.

W książce wspominamy też o sprawach, które bezpośrednio lub pośrednio dotyczą biznesu. O pracy ministerstw, systemie podatkowym, emeryturach, cyfryzacji i zawodach przyszłości. Marzy nam się nowoczesny system edukacji, który nie będzie produkował kolejnych ludzi skazanych na nisko płatną pracę, ale wesprze rozwój polskiej gospodarki. Obecne władze wyjątkowo zaszkodziły polskiej szkole i cały czas ją rujnują, a skutki tak zwanej reformy już teraz bardzo boleśnie odczuwają nauczyciele, uczniowie i rodzice.

Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zabrali głosu w sprawie zwierząt i stosunku człowieka do środowiska naturalnego. Obie te kwestie ściśle się ze sobą łączą. W książce opowiadamy o weganizmie, do którego dochodziliśmy bardzo świadomie, a który jest wyrazem naszego szacunku dla zwierząt. Nie zgadzamy się na ich cierpienie, eksploatację i krzywdę.

Ubolewamy nad niszczeniem środowiska poprzez masową hodowlę zwierząt. Generuje ona ogromne ilości gazów cieplarnianych, a także zanieczyszcza wodę i glebę, co odbija się negatywnie na zdrowiu człowieka. Czy Polska jest w stanie powstrzymać ten destrukcyjny proces? Wierzymy, że w niedługiej przyszłości pojawią się mądrzy ludzie — politycy i polityczki — którzy będą gotowi podjąć odważne i mądre decyzje.

Takie kroki muszą też być poczynione w sprawie węgla. Kolejne polskie rządy unikały decyzji o zamknięciu kopalń w obawie przed masowymi protestami i utratą poparcia. Taka polityka jest zabójcza. Dziś już wiemy, że bez odważnego planu i skutecznych działań nie uda się powstrzymać degradacji środowiska.

Jak wiele 40-latek i wielu 40-latków doświadczyliśmy w dzieciństwie szkoły, która często podcinała skrzydła, a nawet była opresyjna. Widzieliśmy, jak państwo i instytucje działają nieefektywnie, nie gwarantują bezpieczeństwa, poczucia godności i równości. Nie uczono nas, czym jest społeczeństwo obywatelskie, równość, empatia, wrażliwość na krzywdę zwierząt czy odpowiedzialność za środowisko naturalne. Ktoś może powiedzieć, że nasze dzisiejsze marzenia i pomysły to utopia. Może, ale jakże ciekawa i porywająca. W takim kraju chcielibyśmy żyć: tolerancyjnym, otwartym, gdzie przestrzega się prawa, szanuje każdego i każdą, gdzie nie ma pogardy i przemocy. Gdzie edukacja jest najważniejsza, gdzie słucha się głosu obywateli i obywatelek.

Czujemy, że nadszedł czas zmian. Wierzymy, że Polki i Polacy też chcą zabrać się do wiosennych porządków, że planują przewietrzyć zatęchłe przez ostatnie lata kąty. Zanim jednak zaczniemy wprowadzać zmiany w życie, zastanówmy się, jakiej Polski chcemy — dla siebie, swoich dzieci i wnucząt. Pomyślmy, co nam najbardziej doskwiera, z czym nie jest nam po drodze, a co chcielibyśmy wzmocnić i utrwalić. Mówmy głośno, co dla nas ważne. Rozmawiajmy o tym!

Dziękuję wszystkim kobietom, które miałam zaszczyt i przyjemność spotkać na mojej drodze i które okazały mi niezwykłą życzliwość i wsparcie. Szczególnie mojej siostrze, która od dawna mi w mojej drodze towarzyszy i na którą mogę zawsze liczyć.

Sylwia Spurek

Dziękuję wszystkim, którzy we mnie wierzyli, dodawali skrzydeł, tym, którzy dali mi przestrzeń do nieskrępowanego tworzenia i działania. Szczególnie moim rodzicom, na których zawsze mogłem liczyć, którzy zawsze stali po mojej stronie.

Marcin AnaszewiczROZMOWA I

Totalna prymuska i niepokorny dzieciak, czyli skąd przychodzimy i co jest dla nas ważne

Sylwia Spurek: Pamiętasz, jak się poznaliśmy?

Marcin Anaszewicz: Oczywiście! Jak mógłbym zapomnieć?! To był 1998 rok. 8 listopada, Instytut Geologiczny przy Wiśniowej w Warszawie. Chociaż razem jesteśmy niestety dopiero od października 2001 roku...

S.: Dopiero? To już 18 lat. W tym roku nasz związek osiągnie pełnoletniość.

M.: Wtedy, w 1998 roku, mieliśmy po dwadzieścia parę lat. Ja z Piotrkiem Marciniakiem organizowałem konferencję „Społeczeństwo polskie a szanse lewicy”, a ty przyjechałaś przypadkiem, bo twoja siostra Ania, która już wcześniej zaangażowała się w nasze projekty, nie mogła uczestniczyć w tej konferencji. Zobacz, po dwóch dekadach polska lewica i środowiska progresywne są wciąż w tym samym miejscu. Ciągle dyskutują o społeczeństwie, ciągle szukają swojej politycznej szansy i roli, którą mogłyby odegrać w polskiej polityce… Odnoszę wrażenie, że mimo upływu lat z tej dyskusji nadal nic konkretnego nie wynika.

S.: Co do tego się zgadzamy. Zresztą w wielu kwestiach jesteśmy zgodni, przekonaliśmy się o tym przez te wszystkie lata.

M.: Teraz na przykład uzgodniliśmy — choć musiałem cię trochę namawiać — że opowiemy o sobie i o tym, co dla nas ważne…

S.: Nie jest mi wcale łatwo opowiadać o sobie. Wolę pozostawać w cieniu, a jeśli już mówić, to o sprawach, którymi się zajmuję na co dzień, o problemach, które rozwiązywałam w biurze Rzecznika Praw Obywatelskich.

M.: Do twojej i mojej pracy jeszcze dojdziemy. Ale skoro już powiedziałaś, że w wielu sprawach się ze sobą zgadzamy, to może spróbujmy znaleźć coś, co nas dzieli. Jest coś takiego?

S.: Chyba niewiele i to są drobiazgi. Nigdy nie dotyczy to kwestii, które stanowią DNA naszego światopoglądu. Chodzi chyba bardziej o sposób działania. Ja jestem bardziej jak Alicia Florick z serialu Good Wife…

M.: …który uwielbiasz.

S.: Który uwielbiam, a ty — bardziej jak Eli Gold z tego serialu. Albo jak Doug Stamper z House of Cards. Czyli jesteś maksymalnie nastawiony na realizację celu i skuteczność, a ja jednak martwię się, żeby po drodze do realizacji tego celu nie było ofiar. (śmiech)

M.: Doug Stamper? Nieźle mnie oceniasz… (śmiech) No dobrze, teraz kilka słów o tym, skąd przychodzimy. Ja z Sieradza…

S.: A ja ze Skarżyska-Kamiennej. Do Warszawy dotarłam przez Łódź, gdzie studiowałam prawo.

M.: Zawsze chciałaś być prawniczką?

S.: Wcale nie chciałam być prawniczką. Tak naprawdę marzyłam o tym, by zostać pisarką, później chciałam pójść na historię sztuki, ale rodzice dali mi wybór: prawo albo medycyna. Wtedy byłam jeszcze pokorna, bo tak ukształtowały mnie szkoła i otoczenie. Chłopców uczono niezależności i swobody myślenia, dziewczynkom wpajano pokorę i podporządkowanie. Byłam zależna od rodziców, niesamodzielna, no i wybrałam prawo. Nie żałuję, bo wyszło mi to na dobre, ale być może byłabym równie dobrą i aktywną, zaangażowaną politycznie pisarką. Walczyłabym zamiast paragrafem — klawiaturą. Zostałam prawniczką i wykorzystałam ten zawód najlepiej jak mogłam — i dla swojej kariery, i dla dobra wspólnego. Zresztą, czując prawniczą misję, założyłam z tobą w 2014 roku Klinikę Rządzenia, na którą, mam nadzieję, jeszcze kiedyś znajdziemy czas, bo ważne rzeczy, także politykę, można i trzeba robić również poza partiami i instytucjami państwa.

M.: A jak wspominasz swoją podstawówkę i ogólniak?

S.: Nuda. Byłam totalną prymuską. Największe i jedyne wyzwanie w szkole? Każdego dnia, każdego tygodnia musiałam być lepsza od innego prymusa, Mariusza, do tej pory pamiętam, jak się nazywał. Miałam też zwolnienie z WF, bo ze wszystkiego musiałam mieć piątki, wtedy skala ocen kończyła się właśnie na piątce, a ja nie radziłam sobie ze skokami przez skrzynię i rzucaniem piłką lekarską. Miałam wrażenie, że piłka była tylko dwa razy lżejsza ode mnie. Więc dzięki zwolnieniu z WF miałam na świadectwie piątki od góry do dołu. No i oczywiście zawsze czerwony pasek. Dość to było przewidywalne, zupełnie jak w Dniu świstaka…

M.: Ani razu nie powinęła ci się noga? Nigdy nie zrobiłaś niczego, powiedzmy, niefrasobliwego?

S.: Hm, niech pomyślę… OK, pod koniec liceum na jednej z osiemnastek ktoś ukradł mi klucz od domu. Mama musiała zmieniać zamki. Ale to chyba nie niefrasobliwość z mojej strony, po prostu mnie okradli. Albo — godzinę spóźniłam się na obiad do babci, bo zagadałam się z koleżanką po szkole. Chyba nie o takie sytuacje ci chodziło… Byłam grzeczna, rozsądna, żadnych szaleństw.

M.: U mnie odwrotnie. Przez 8 lat podstawówki trochę się tego uzbierało… Pewnie kilkanaście stłuczonych szyb w szkole, zamknięcie nauczycielki od ZPT w magazynku, wagary i papierosy, a poza tym byłem spokojnym dzieciakiem. (śmiech) Do tego trzy ogólniaki. Ale generalnie to całe moje życie jest pełne zakrętów i niespodziewanych zwrotów akcji.

S.: Mając 19 lat, trafiłeś do partii politycznej. Nie żałujesz, że zostawiłeś na jakiś czas edukację i zająłeś się polityką, a potem pracą w biznesie?

M.: Na takie pytanie nie ma nigdy jednoznacznej odpowiedzi… Prawdopodobnie, gdybym poszedł klasyczną ścieżką, czyli zrobił maturę i od razu po liceum poszedł na studia, to nie rozmawialibyśmy dzisiaj. Pewnie nie poznalibyśmy się w 1998 roku na konferencji poświęconej polskiemu społeczeństwu i polskiej lewicy. Więc choćby z tego powodu to była dobra decyzja!

S.: Kochany jesteś…

M.: Ty bardziej. Kiedy w 1995 roku zdawałaś maturę, ja… nie podszedłem do mojego egzaminu dojrzałości. Postanowiłem uczyć się w szkole policealnej o profilu handlowym. Pamiętam późną jesień, zaraz po listopadowych wyborach prezydenckich, w których zwyciężył Aleksander Kwaśniewski. Miałem 19 lat i instynktownie czułem potrzebę rozpoczęcia aktywności partyjnej. Jeszcze nie wiedziałem, gdzie i z kim, ale czułem, że mam poglądy lewicowe. Chodziłem na otwarte spotkania z posłami i posłankami, przyglądałem się, rozglądałem. Pamiętam, jak wieczorami przechodziłem obok siedziby sieradzkiego SLD, które było wtedy wyjątkowo silną organizacją w łódzkim, i zerkałem przez okno, podglądałem partyjne spotkania. Ale nie miałem śmiałości, żeby tam zapukać i powiedzieć: nazywam się Anaszewicz i chciałbym zacząć działać politycznie. Potem trafiłem na spotkanie otwarte z posłem Unii Pracy, Piotrem Marciniakiem, na którym — nie pamiętam już o co — ale zacząłem się z nim wykłócać. Kilka dni po tym spotkaniu zadzwonił do mnie jego asystent i powiedział, że pan poseł chciałby się ze mną spotkać. I potem już wszystko poszło z górki. Rok później pracowałem w warszawskiej Fundacji Polska Praca, byłem wiceprzewodniczącym Rady Krajowej Federacji Młodych Unii Pracy, w 1997 roku pracowałem w krajowym sztabie wyborczym UP, ze Zbigniewem Bujakiem, Aleksandrem Małachowskim, Ryszardem Bugajem, Wiesławą Ziółkowską, Krystyną Sienkiewicz, no i między innymi Izą Jarugą-Nowacką. Te pierwsze dwa lata mojej politycznej aktywności były dla mnie kluczowe, bo wtedy ukształtował się mój polityczny światopogląd i zdobyłem politycznie najważniejsze dla mnie kompetencje. Przez te dwa lata praktycznie nie wysiadałem z pociągu i samolotu. Jeździłem pomiędzy Sieradzem a Warszawą, Ustroniem górskim a Międzyzdrojami. Kraków, Łódź, Poznań, Toruń, Bydgoszcz, Nowy Sącz, Katowice, Biała Podlaska, ale także Berlin, Oslo i Utoya…

S.: …która kilkanaście lat później stała się miejscem zamachu dokonanego przez Andersa Breivika.

M.: To tam od lat młodzieżówka Norweskiej Partii Pracy organizuje obozy i szkolenia, takie szkoły liderów i liderek. Właśnie na dokładnie taki obóz w 1998 roku pojechałem na Utoyę. Oczywiście nikt nie przypuszczał, że kiedyś komuś przyjdzie do głowy zaatakowanie młodych ludzi, którzy przyjeżdżają na wyspę rozmawiać o prawach człowieka. Kiedy w 2011 roku dowiedziałem się o zamachu, to był dla mnie szok, poczułem, że to mogło spotkać również mnie. Ale wracając do mojej przeszłości — konferencje, szkolenia, spotkania partyjne — to wszystko było bardziej atrakcyjne niż perspektywa studiowania.

S.: A ja właśnie wtedy zaczynałam pierwszy rok prawa w Łodzi…

M.: W żadnym wypadku nie chcę sugerować, że moja życiowa ścieżka była jedyną słuszną. Czasami, kiedy musiałem zmierzyć się z naprawdę dużymi wyzwaniami, kiedy ponosiłem ogromną odpowiedzialność, a nawet ryzyko, myślałem sobie: „Dlaczego ja po prostu nie studiuję?”. Ale z perspektywy tego, co przeżyłem, wydarzeń, w których brałem udział, nie żałuję swojej decyzji.

S.: Na pewno nie możesz powiedzieć, że mało się uczyłeś. Nauki polityczne, doktorat, potem studia podyplomowe na SGH — zarządzanie wartością firmy, potem jeszcze studia prawnicze, a ostatnio przebąkujesz o drugim doktoracie, z prawa…

M.: Ale, i to bez użalania się nad sobą, mogę powiedzieć, że z edukacją w polskim systemie miałem totalnie pod górkę. W podstawówce miałem duże kłopoty z nauką, często byłem nieprzygotowany i w rezultacie sporo chodziłem na wagary, a potem problemy się nawarstwiały. Pamiętam, jak kończyłem 8 klasę podstawówki i nauczycielka matematyki pytała nas, jakie mamy plany, gdzie zamierzamy się dalej uczyć. Odpowiedziałem, że idę do ogólniaka, a ona rozbawiona, przy całej klasie, powiedziała, że nadaję się najwyżej do zawodówki przy budowlance. Być może — biorąc pod uwagę, jak współcześnie to jest deficytowy zawód na rynku — nie życzyła mi aż tak źle. Ale serio, z małymi wyjątkami wspominam polską szkołę jako instytucję autorytarną, podcinającą skrzydła, oderwaną od rozwiązywania indywidualnych problemów dziecka. Byłem dzieciakiem z ADHD, nadaktywnym — co w dorosłym życiu jest moją przewagą, ale w okresie szkolnym nadpobudliwość przysparzała mi sporo problemów. Robiłem wiele rzeczy naraz, odkładałem naukę, byłem niesystematyczny w wykonywaniu zadań domowych. A szkoła była totalnie bezradna, zostawiła mnie samego z tymi problemami.

S.: A jednak nie trafiłeś do zawodówki. Ktoś cię przed nią uratował?

M.: Duża w tym rola moich rodziców, na których zawsze mogłem liczyć. Plusem szkoły było to, że miałem nieograniczone możliwości aktywności pozalekcyjnej. Szkoła nikogo specjalnie nie angażowała, nie inspirowała, więc nie miałem żadnej konkurencji. Zakładałem gazetki szkolne, modernizowałem izby pamięci, szukałem sponsorów wykonujących drobne prace remontowe w szkole. Działałem i wciągałem w to innych. Zawsze byłem inicjatorem i liderem. I czasami myślę, że gdyby nie to, to nie udałoby mi się tam tyle lat wytrzymać. Z trudnościami, ale skończyłem ogólniak, z opóźnieniem zrobiłem maturę, a później… no właśnie, skończyłem dwa fakultety z prawa i nauk politycznych, zrobiłem doktorat, skończyłem studia podyplomowe, napisałem dwie książki. To nie było łatwe, bo przez całe lata łączyłem studia z pracą i moimi projektami. Pamiętam, jak kończyłem pracę o 20, a nawet 21, przy jednej z restrukturyzacji w biznesie, a potem siadałem do pisania doktoratu. Ale dzięki temu moje studia, mój doktorat były cholernie praktyczne. Rodzice nauczyli mnie, że nigdy nie mogę się poddawać, że nigdy nie jest za późno. Ale wiem też, że nie każde dziecko ma takie wsparcie, takie wzorce w domu i taka czy inna nauczycielka może łatwo mu podciąć skrzydła. Czasami już na zawsze.

S.: Chciałabym, żebyśmy w naszej książce porozmawiali też o polskiej szkole, o edukacji, przy której tak majstrują obecne władze…

M.: Poprzednie też jej za bardzo nie pomogły. Żaden rząd nie miał wizji polskiej edukacji, nie stworzył strategii, to było tylko gaszenie pożarów. Czasami sobie myślę, że największą polityczną porażką 30 lat polskiej transformacji jest właśnie system edukacji. Przez 30 lat skupialiśmy się na strukturach, Karcie Nauczyciela, ale zapomnieliśmy o najważniejszych, czyli uczennicach i uczniach. To oni powinni być w centrum zainteresowania. Uczymy ich, jak rozwiązywać testy, ale nie uczymy, jak działa państwo, czym są Konstytucja i prawa człowieka, jak działa rynek, jak pracować w zespole, czym jest wspólnota. I nie mówię tego jako ekspert do spraw edukacji, ale jako facet, który od lat zarządza, rekrutuje ludzi i wie, z jakimi deficytami trafiają młodzi ludzie do pierwszej pracy. Za chwilę Polki i Polacy będą musieli umieć współpracować ze sztuczną inteligencją, będą zmuszeni konkurować z automatami, a my się zajmujemy tym, czy ma być nadal gimnazjum, czy tylko podstawówka. Zamiast zmieniać programy nauczania, tkwimy w dyskusjach o Karcie Nauczyciela.

S.: Dodałabym do tego brak edukacji obywatelskiej, który powoduje, że wybieramy populistów, zamiast racjonalnie oceniać programy wyborcze. Szkoła nie uczy krytycznego myślenia. Nie działamy, nie angażujemy się, nie tylko w NGO i partiach politycznych, my nawet nie chodzimy na zebrania wspólnoty mieszkaniowej. Nie ufamy sobie, kapitał społeczny mamy jeden z najniższych w Europie. Brak edukacji antydyskryminacyjnej powoduje, że łatwo nam wmówić, że czarne jest białe, że żyd, Arab jest gorszy od nas, że kradnie, gwałci, że jest terrorystą. Nie jesteśmy solidarni z osobami słabszymi, bo szkoła sama w sobie nadal jest autorytarna i opresyjna. Tyle mówimy o rodzinie, a szkoła nie uczy, jak funkcjonuje rodzina, nie uczy świadomego rodzicielstwa, nie pokazuje, że bicie dzieci to patologa i przestępstwo. Szkoła nie uczy, jak sobie radzić z przemocą domową. A jak są nauczyciele, którzy chcą to zmienić, to dostają po łapach, bo zaburzają znany, bezpieczny świat.

M.: Pytałaś mnie, czy nie żałuję tego, że porzuciłem klasyczną ścieżkę edukacyjną — matura, studia, wszystko w swoim czasie. A czy ty nie żałujesz tego, że po prawie nie zdecydowałaś się, tak jak twoje koleżanki, na aplikację, że nie poszłaś do jednej z rodzących się wtedy w Polsce wielkich korporacji prawniczych?

S.: Gdybym wtedy zaczęła zajmować się podatkami, przejęciami i spółkami, nie byłabym tu, gdzie jestem, i nie robiłabym tego, co mogę teraz zrobić.

M.: Deterministka?

S.: Nie. Moja historia to cykl zdarzeń i świadomych decyzji, które mocno się ze sobą łączą. Pracę magisterską poświęciłam udziale kobiecych organizacji pozarządowych w postępowaniu cywilnym, wtedy prawie nikt się tym nie zajmował. Jeszcze przed obroną pracowałam w Centrum Praw Kobiet i udzielałam porad kobietom. Bez tego nie byłoby mojej feministycznej wrażliwości i praktycznej wiedzy o słabościach prawa. Potem stypendium dla młodych prawniczek w Nowym Jorku, gdzie poznałam profesorkę Ann Snitow – i zaprzyjaźniłam się z nią – jedną z pionierek drugiej fali amerykańskiego feminizmu. Ann nie tylko poleciła mi wiele dobrych lektur, ale także wspierała na każdym kroku. Kiedy okazało się, że w wynajmowanym przeze mnie mieszkaniu na Greenwich Village są karaluchy, po prostu zaoferowali mi z Danem (jej konkubentem, a obecnym mężem, muzykiem i performerem) nocleg u siebie. Spałam w maleńkiej antresoli, maleńkim pokoiku. Widziałeś go, kiedy odwiedziliśmy Ann w 2017 roku.

M.: Pamiętam, jak Ann zabrała nas na swój taras na dachu kamienicy w Soho i pokazała nam miejsce, skąd jak na dłoni w 2001 roku było widać zapadające się wieże World Trade Center…

S.: W 2000 roku w Nowym Jorku chodziłam także na wykłady Rhondy Copelon, która reprezentowała przed sądami ofiary zbrodni wojennych, w tym gwałtów armii Radovana Karadžica w byłej Jugosławii. Pamiętasz, mówiłam ci, że wtedy właśnie odbywały się Nowym Jorku rozprawy sądowe, w których Copelon brała udział. Chodziłam na wszystkie, słuchałam argumentacji, bo już wtedy czułam, że kluczowe jest stworzenie możliwości dochodzenia praw w określonych, szczególnych procedurach. Niewątpliwie ważny był dla mnie w tym wszystkim wątek kobiecy, bo sądy mogą być przecież genderowo wrażliwe, ale mogą być też neutralne, czyli ślepe.

M.: Z Nowym Jorkiem wiąże się też ciekawy wątek polityczny, czyli twoje pierwsze i do niedawna jedyne partyjne doświadczenie. Praca w sztabie wyborczym Hillary Clinton w 2000 roku, kiedy startowała na senatorkę. Czy to był przypadek?

S.: Czuję lekki sarkazm, kiedy to pytanie zadaje ktoś, kto od ponad 20 lat jest członkiem partii politycznych i tam próbuje zmieniać świat. Czy to był przypadek? Trochę tak, trochę nie. Szczęście sprawiło, że moje stypendium przypadało na czas kampanii do Senatu w tym okręgu. Ale nie był to przypadkowy wybór, że poszłam do sztabu Clinton i zgłosiłam się na wolontariuszkę. Była wtedy dla mnie symbolem osoby, która w roli pierwszej damy potrafi zachować swoją odrębność. I mówiła o sprawach niepopularnych w Stanach, o ograniczaniu prawa do posiadania broni i gwarancji prawa kobiet do aborcji. Z pierwszej damy stała się polityczką, twardą graczką w męskim świecie. Oczywiście z drugiej strony od początku swojej kariery była częścią amerykańskiego establishmentu, który od lat pozostawiał ludzi, w tym kobiety, w tyle, choć po latach, w 2015 roku, mówiła, że walczy o politykę when nobody is left behind. Nie zgadzam się też i nigdy nie zgodzę z Clinton w ocenie tak zwanego skandalu z Moniką Lewinsky. W ubiegłym roku Hillary, pytana z okazji rocznicy akcji #metoo o sytuację, która miała miejsce wiele lat wcześniej, powiedziała: „Ale Lewinsky była dorosła”. Tyle że to nie ma najmniejszego znaczenia, molestowanie seksualne to molestowanie seksualne. Tu chodzi o wykorzystanie władzy i kontroli, i taka relacja występuje również między dorosłymi. Oczywiście dzieci są jeszcze bardziej bezbronne. Ale dorosłych także musimy chronić przed nadużyciami, a szczególnie przed przemocą seksualną w pracy, w służbie wojskowej itd. Wolałabym, żeby Clinton w tej sprawie była po prostu solidarna z drugą kobietą i tyle. Ona oczywiście nie jest obiektywna, ale zajmuje klasycznie męskie stanowisko. Pamiętasz, jak w ubiegłym roku jedliśmy szybki lunch z prof. Grzegorzem Kołodką w trakcie Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie? Odnosząc się do sprawy sędziego Bretta Kavanaugha, Kołodko powiedział, że w takich sytuacjach to jest zawsze słowo przeciwko słowu. I taka jest właśnie najczęściej spotykana perspektywa. Nie dostrzegamy specyfiki sytuacji i wygodnie odcinamy się od sprawy, mówiąc: „Słowo przeciwko słowu”.

M.: Jednak wtedy, w 2000 roku, w Stanach, gdzie byłaś na stypendium, wspierałaś Clinton.

S.: Bo uznałam, że to wyjątkowa okazja do solidarności i pomocy innej kobiecie w walce z męskim światem polityki. Ale też okazja do nowego doświadczenia. I wyjątkowa przygoda, muszę przyznać. Byłam jedną z wielu wolontariuszek i wolontariuszy w sztabie Clinton, który mieścił się na 34. Ulicy. Odbierałam telefony, dzwoniłam, mobilizowałam innych, kontaktowałam się z mniejszościami narodowymi. Zawsze w tym miejscu dostaję pytanie — i ty mnie też o to zapytałeś, kiedy się poznaliśmy — czy poznałam osobiście Hillary. Był taki jeden dzień, kiedy weszła nagle do sztabu i mój szef, Christopher McGuinness, przedstawił mnie: „To jest Sylwia, nasza wolontariuszka z Polski”. Hillary zwróciła się do mnie: „Sylwia, dziękuję ci za twoją ciężką pracę”. I tyle, ale i tak to jedna z fajniejszych politycznych przygód w moim życiu.

M.: Czegoś jeszcze nauczył cię pobyt w Stanach? Dla wielu osób z Polski to kraj uważany za postępowy, w którym każdy ma szansę spełnić swoje wielkie marzenie, ale to też kraj pełen sprzeczności…

S.: Chyba nie każdy ma taką szansę… Tak wiele zależy od miejsca, z którego startujesz, od statusu twojej rodziny, od twojego pochodzenia. W Stanach chyba bardziej niż gdzie indziej. Ja byłam tam wtedy na chwilę i spełniałam swoje marzenia. Zobaczyłam kraj wielu możliwości, poznałam osoby, o których jedynie czytałam w książkach, widziałam ogromną różnorodność kulturową. To mnie bardziej otworzyło na wszystko, ale także nauczyło większej odpowiedzialności za siebie, niepoddawania się, realizacji celów bez oglądania się na innych, którzy mogą mieć po prostu inne cele. Dojrzałam — zawodowo i społecznie. Dzięki tamtym doświadczeniom spełniam moje marzenia teraz w Polsce. Bo czuję, że tylko sky is the limit.

M.: Myślę, że ważnym elementem naszych podróży jest to, że praktycznie zaraz po wyjściu z samolotu bierzemy samochód i jedziemy na prowincję zobaczyć, jak wygląda kraj, jak żyją ludzie, jak wyglądają miasta, ich domy. Bo z perspektywy Florencji, Sztokholmu, Mediolanu, Nowego Jorku, Wiednia, miast, które kochamy, nigdy nie zobaczysz i nie poznasz kraju, który zwiedzasz. To, co jest ważne w naszych podróżach, to właśnie to, że mogę dotknąć, zobaczyć, jak żyją ludzie, ale tak zwyczajnie, zwyczajni ludzie, a nie ci, którzy często muszą robić dobre miny, zmieniać swoje zwyczaje, żeby dopasować się do potrzeb turystów. Uwielbiam momenty, kiedy możemy zboczyć z drogi, bo wtedy czuję, że nabieramy dystansu, że mamy właściwą perspektywę.

S.: Pamiętam, że jak raz zboczyłeś z drogi na pustyni, to prawie urwaliśmy koło w naszym SUV-ie…

M.: Ale dzięki temu zobaczyliśmy coś, co jest dla wielu niewidoczne, i to kocham w podróżach. Dla mnie każda podróż to jak przeczytanie 20 książek, czuję, że się uczę, rozwija się moja wrażliwość i uważność.

S.: Ciekawe to, co mówisz o dystansie i perspektywie. Pamiętam, jak podróżując po Włoszech, unikaliśmy zgiełku miast, tłumów turystów, jak chcieliśmy zobaczyć, jak wygląda dolce vita odarte z florenckich fresków…

M.: I to się udało…

S.: Tak, i to nawet w Toskanii. Zasze, kiedy planujemy wizyty w winnicach, to szukamy totalnych garażowców, bo tam najbardziej widać pasję, walkę o jakość wina. Jakbym policzyła, to przez ostatnie lata odwiedziliśmy pewnie z kilkaset winnic we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, Francji, Mołdawii…

M.: …plus Nowy Świat. Izrael i dwa wybrzeża USA.

S.: I wiesz, co jest dla mnie najważniejsze? Co najbardziej pamiętam?

M.: Tak?

S.: Nie duże domy szampańskie i winnice, ale właśnie te najmniejsze, te, które zamiast długiej listy etykiet mają dwie butelki chianti classico plus do tego jakiś super toscan.

M.: Nabrałem apetytu na kolejną podróż. Ale wróćmy do twojej deterministycznej drogi…

S.: Już ci mówiłam, to nie żaden determinizm, ja po prostu uważam, że miałam to szczęście — w nieprzyjaznym dla kobiet świecie — robić swoje, przez ciężką pracę osiągać kolejne cele. Wiem, że wiele kobiet nie miało i nie ma takiego komfortu. Dlatego wkurza mnie, jak ktoś mówi do kobiet: „Weźcie sprawy w swoje ręce, protestujcie, państwo to wy, nikt wam niczego nie podaruje”. Wkurza mnie to, bo tak może mówić ktoś, kto nie ma pojęcia, z jakimi wyzwaniami codziennego życia nadal spotykają się w Polsce kobiety, siłaczki.

M.: Kto tak mówi?

S.: Na ostatnich Igrzyskach Wolności w Łodzi spierałam się o to z Barbarą Nowacką. Ja jestem publicznie i politycznie wychowana w duchu systemu praw człowieka, który jasno określa zarówno prawa oraz wolności obywateli i obywatelek, jak i obowiązki rządzących. Jak mogę powiedzieć kobiecie, która zarabia tylko trochę więcej od minimalnego wynagrodzenia, a czasem mniej, bo pracuje w niepełnym wymiarze, a do tego ma męża przemocowca, dorosłe dziecko z niepełnosprawnością i mieszka na wsi w domu teściów — bierz sprawy w swoje ręce, kandyduj, protestuj, walcz, bo prawa zdobywa się w walce? To jest idealny świat latte-feminizmu, od którego staram się uciekać, żeby nie odpływać od rzeczywistych problemów kobiet. Zgodnie z moją osobistą filozofią, rolą nowoczesnego, demokratycznego państwa jest tworzenie takiej polityki, takie działanie administracji, by nikt nie zostawał w tyle.

M.: I znów się z tobą zgadzam. Podejrzana jest ta nasza zgodność w niemal każdej dziedzinie…

S.: Dla mnie to naturalne, bo feminizm nas łączy, walka o prawa kobiet przewija się przez nasze całe życie. A prawa kobiet są takim papierkiem lakmusowym do oceny działania partii, państwa w wielu innych obszarach.

M.: Kobiety to ponad połowa polskiego społeczeństwa i chociażby z tego powodu należy im się szczególna uwaga rządzących. Myślę, że jedną ze spraw, na których wyłożyła się polska lewica, są właśnie prawa kobiet.

S.: Chyba nigdy cię o to nie pytałam: Od kiedy jesteś świadomym feministą?

M.: Po raz pierwszy usłyszałem o feminizmie na początku 1995 roku. To były moje polityczne początki. Pierwsza Szkoła Młodych Polityków organizowana przez Fundację Polska Praca i Westminster Foundation for Democracy. Od kolejnego roku byłem już jej kierownikiem… Pamiętam, że pojechaliśmy w góry, do Ustronia, na miks wykładów, warsztatów, treningów, z dominacją filozofii polityki. Rozmawialiśmy o idei państwa opiekuńczego i otwartego społeczeństwa, wyzwaniach, które niesie globalizacja, o ochronie środowiska naturalnego i o feminizmie właśnie. Ten ostatni temat przybliżała nam np. Marta Kozakowska-Kędzierska. Chodź samo pojęcie było nowe, czułem, że ten pogląd jest w pełni ze mną kompatybilny. Oczywiście nie mówiliśmy wtedy o prawach reprodukcyjnych, przemocy domowej, luce płacowej. To była połowa lat 90. Pamiętam, że dla wielu kolegów i koleżanek, z którymi zaczynałem, prawa kobiet były tematem dosyć kontrowersyjnym. Część podważała istotę równości kobiet i mężczyzn. Serio! Niektóre kobiety mówiły, że nie potrzebują żadnego wsparcia, „przywilejów”, bo one sobie znakomicie radzą same.

S.: To akurat mnie nie dziwi, dziś też słyszymy takie opinie, również od kobiet…

M.: Od tamtego czasu definiowałem się przez dwa pojęcia: lewicowość i feminizm, ale feministą zacząłem się nazywać lata potem, kiedy już byliśmy razem. Pamiętam też, że już jako kierownik Szkoły Młodych Polityków nie tylko kontynuowałem w programie wątek feminizmu, ale poszerzałem go o sprawy, o których politycy i polityczki w latach 90. nie wiedzieli lub nie chcieli wiedzieć. Zapraszałem Agatę Teutsch z La Strady.

S.: Ja poznałam Agatę trochę później, w 1999 roku, na I Letniej Szkole Feminizmu organizowanej przez Ośrodek Informacji Środowisk Kobiecych OŚKA i jej ówczesną szefową, Basię Limanowską. Do tej pory drogi Agaty i moje ciągle się krzyżują.

M.: Agata mówiła na spotkaniach o problemie handlu kobietami, o przemocy wobec kobiet. Prowokowałem starszych kolegów partyjnych i zapraszałem do naszej szkoły dziewczyny z Emancypunx. Ale totalnym zaskoczeniem było, kiedy zaprosiłem na szkołę Michała Pawlęgę z Lambdy i wprowadziłem do programu wykład o mniejszościach seksualnych. To był chyba 1997 lub 1998 rok, kiedy w polityce temat ten stanowił totalne tabu.

S.: Może dlatego Ryszard Bugaj mówi teraz, że mu się niezbyt dobrze kojarzysz... A wtedy to w ogóle był temat tabu. Jeśli już, mówiło się o „kochających inaczej” o homoseksualistach, i to zawsze w kontekście jakichś patologii, HIV, AIDS itd.

Ciąg dalszy w werji pełnej

Brett Kavanaugh — sędzia Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych od 2018 roku. Po tym, jak prezydent USA — Donald Trump — nominował go na sędziego Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, dwie kobiety oskarżyły Kavanaugha o molestowanie seksualne. Pierwsza to Christine Blasey Ford, profesor psychologii klinicznej na Uniwersytecie w Palo Alto w Kalifornii, która w rozmowie z „Washington Post” opowiedziała, że w 1982 roku na prywatce 17-letni wówczas Kavanaugh razem z innym kolegą zaciągnęli do sypialni. Tam Kavanaugh rzucił ją na łóżko, położył się na niej i brutalnie ją dotykał, jednocześnie próbując ją rozebrać i zatykając jej usta dłonią, żeby nie krzyczała. Ostatecznie udało jej się uciec. Po przesłuchaniu kobiet Senat stosunkiem głosów 50 do 48 zatwierdził wybór Kavanaugha.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: