Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zwycięstwo markiza - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 czerwca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,99

Zwycięstwo markiza - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook

Markiz Crowle jest młodym, przystojnym i zamożnym arystokrata, która szuka rozrywek i uciech, zwłaszcza u boku pięknych kobiet w Paryżu. Dobrze wiedzie mu się również w ruletce. Postanawia jednak wrócić do Anglii, towarzyszyć ma mu znana francuska kurtyzana Kora Pearl. Ta z kolei zainteresowana jest jego majątkiem, którym markiz chce jej również zaimponować. Zanim wyruszy w podróż spotyka młoda dziewczyną, która zwraca się do niego z prośba o pomoc. Młoda dziewczyna to Daniela Brooke, która chce uciec do Anglii.. Daniela po śmierci matki została wysłana do szkoły we Francji,wkrótce potem także jej ojciec przeprowadził się do Paryża. Zaczął on jednak wieść życie, które na pewno nie spodobało by się jej nieżyjącej matce. Dał się omamić i poślubił przebiegłą i chciwą kobietę. Daniela, gdy o tym się dowiaduje chce, aby unieważnić małżeństwo. Macocha jest jednak bardzo przebiegła i ma swoje plany, co do majątku jej ojca, do którego nie chce dopuścić Danieli. Okazuje się, że maczała ona palce w śmierci ojca Danieli. Stosuje również okrutna truciznę, a by uspić i wykorzystać Danielę. Czy markiz pomoże Danieli? Czy uda jej się przechytrzyć przebiegłą macochę? Czy Daniela zazna spokoju?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-117-7046-7
Rozmiar pliku: 400 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

ROK 1867

F_aites vos jeux, messieurs, mesdames._

Wokół stolika ruletki nastąpiło szybkie poruszenie, kładziono żetony, a wartość niektórych dochodziła do dwóch tysięcy franków. Po pełnej napięcia ciszy odezwał się głos krupiera:

_— Vingt-neuf — noir, impair et passe._

Rozległo się ciche westchnienie, gdyż znowu wygrał markiz Crowle. Ogromny stos żetonów postawionych na vingt-neuf wzrósł jeszcze i kiedy krupier przesunął go w stronę markiza, obserwowano jego ruch z zazdrością i podnieceniem.

Markiz, z wyniosłym i cynicznym wyrazem twarzy, zgarnął wygraną i wstał z miejsca.

— Odchodzi pan, monsieur? — zagadnęła go siedząca obok atrakcyjna Francuzka.

— Lepiej nie czekać, aż skończy się dobra passa — odrzekł markiz znudzonym tonem.

Odszedł od stolika i zamienił dość znaczną wygraną na banknoty. Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Jak dotąd był to niewątpliwie udany dzień. Jego koń przyszedł pierwszy do mety, on zaś wygrał właśnie przy stoliku sumę równą z pewnością kosztom przyjazdu do Baden-Baden.

Prawdę mówiąc, przybył tu kierując się impulsem. Kupiwszy w Paryżu dwa znakomite konie i zabawiwszy się z jedną z najgłośniejszych kurtyzan, zamierzał powrócić do Anglii, kiedy Kora Pearl poinformowała go, że wybiera się do Baden-Baden. Stwierdził wtedy, że może warto wypróbować nowo nabyte konie na kontynencie, zanim dołączy je do swojej znakomitej stajni w Newmarket.

Kora Pearl sądziła oczywiście, że udaje się do Baden-Baden wyłącznie by jej towarzyszyć.

Jedna z najbardziej wziętych i niewątpliwie najbardziej egzotycznych wielkich kurtyzan Paryża, była w istocie Angielką. Przyszła na świat jako Eliza Emma Crouch, córka nauczyciela muzyki z Plymouth. Mając zaledwie dwadzieścia lat została uwiedziona przez handlarza diamentów, mężczyznę dużo od niej starszego.

Pełna temperamentu dziewczyna o znakomitej figurze i lśniących, rudych włosach, pozwolila handlarzowi zaprowadzić się do pijackiej spelunki w pobliżu Covent Garden. Wypiwszy drinka, którego jej postawił, odzyskała przytomność, leżąc obok niego na łóżku. Przeżycie to rozbudziło w niej nienawiść do mężczyzn, która nie opuściła jej do końca życia. Oczarowywała ich, oskubywała, wykorzystywała, raniła ich serca, a następnie nieodmiennie porzucała. Żaden nie budził w niej nigdy czułości czy miłości.

To ta niezwykła cecha jej charakteru pociągała w niej markiza. On sam miał bardzo podobny stosunek do kobiet. Jego obojętność, a także fakt, iż był bogaty, przystojny i odnosił sukcesy w każdym przedsięwzięciu, jakiego się podjął, sprawiały, że kobiety nigdy nie dawały mu spokoju. W istocie zdziwiłby się nawet, gdyby spotkał atrakcyjną kobietę, która nie usiłowałaby go usidlić.

W wyższych sferach uznawano go bez wątpienia za zdobycz godną pozazdroszczenia. Podobnie jak w kręgach półświatka zarówno Anglii, jak i Francji.

Niezależnie od tego jak piękną była czarodziejka i jak bardzo się starała, markiz nieuchronnie nużył się po bardzo krótkim czasie. Na nic się zdawały błagania, wylewane łzy — odchodził bez skrupułów. Natomiast twarde podejście Kory do życia bawiło go. Być może to jej pikanteria, angielski akcent, brak litości i oburzające postępowanie okazały się równie uwodzicielskie, jak jej doskonała figura.

„Złoty łańcuch kochanków” — jak zwykła mawiać — rozpoczęła od znajomości z księciem Orange, dziedzicem tronu Holandii. Jednakże jej najbardziej inteligentnym, dystyngowanym i utalentowanym kochankiem był diuk de Morny, przyrodni brat cesarza Francji, Napoleona III. Diuk odznaczał się wszystkimi zaletami, które respektowała Kora Pearl — twardością, inteligencją, bogactwem, ekstrawagancją oraz wysoką pozycją społeczną. Okazywał jej też niekiedy coś w rodzaju rozczulającej lojalności. Raz, kiedy nie wpuszczono jej do kasyna w Baden-Baden, podał jej swe ramię. Wkroczyła wtedy tryumfalnie do kasyna, prowadzona przez syna królowej Hortensji.

Kiedy diuk już nie żył, wdała się w romans z jego przyrodnim bratem księciem Ludwikiem Napoleonem, który zasłynął głośnymi miłostkami. Z pewnością tworzyli dobraną parę. Kora Pearl mówiła swoim przyjaciołom:

— Ten człowiek jest aniołem dla tych, którzy spełniają jego zachcianki, ale rozpustnym, nieokiełznanym i bezczelnym diabłem dla wszystkich innych.

Ponieważ to samo można było powiedzieć o markizie, nic dziwnego, że oboje dostrzegli w sobie wiele podobieństw.

Kora była jedną z atrakcji Paryża, na które markiz nie mógł pozostać obojętnym. Jej oszałamiająca kariera sięgnęła szczytu. Była niezwykle bogata, posiadała biżuterię wartą prawie milion franków. Organizowała zdumiewające zabawy, wystawne obiady, bale maskowe, improwizowane kolacje, podczas których brzoskwiń i winogron nie podawano, jak to było w zwyczaju, na tacach wyłożonych liściami winnej latorośli, lecz na fiołkach parmeńskich, których wartość sięgała tysiąca pięciuset franków.

Do Baden-Baden przybyła bez księcia Ludwika Napoleona, jednak nigdy nie zadowalała się jednym kochankiem. Jej opiekunem był w tym czasie Victor Masséna, trzeci diuk de Rivoli, który opłacał Salégo, kuchmistrza, wydającego na jedzenie trzydzieści tysięcy franków w dwa tygodnie, i pokrywał jej przegrane w kasynie w Baden. Ale gdy dowiedział się, że Kora daje pieniądze młodemu księciu Achille’owi Murat, wpadł w gniew. Masséna również podarował Korze jej pierwszego wierzchowca, na którym jeździła niczym Amazonka. Mówiono, iż jest bardziej czuła dla swych koni niż dla kochanków.

Jak się dowiedział markiz, Kora kupiła sobie sześćdziesiąt wspaniałych rumaków pod wierzch i do zaprzęgu, a w ciągu ostatnich trzech lat u pewnego handlarza koni wydała dziewięćdziesiąt tysięcy franków.

Jednego tylko był pewien: nie odda Korze swego francuskiego wierzchowca, który nosząc jego barwy, pierwszy minął dziś słupek mety. Przed paroma laty goście odwiedzający Baden-Baden stwierdzili ze zdziwieniem, że wzniesiono tam z dwubarwnego piaskowca nowy teatr.

Było to dzieło paryskiego architekta nazwiskiem Derchy. Od chwili otwarcia teatr zaczął odnosić wielkie sukcesy, i Kora nie mogła oprzeć się zaproszeniu, by wystąpić na jego scenie.

Wywołała niegdyś taką sensację, grając rolę Kupidyna w paryskim „Théâtre les Bouffes-Parisiens”, że pewien hrabia zaoferował pięćdziesiąt tysięcy franków za buciki, w których występowała.

— Bardzo niewiele pamiętam z tego przedstawienia — zwierzył się markizowi jeden z jego przyjaciół, kiedy ten przybył do Paryża — z wyjątkiem tego, że Kora Pearl grała Kupidyna. Odziana była nader skąpo, a na jej bucikach lśniły brylanty najczystszej wody.

Markiz roześmiał się.

— Mówiono mi już — oznajmił — że w końcowej scenie energicznie wymachiwała w powietrzu nogami, aby pokazać, iż podeszwy jej butów też są pokryte brylantami!

Markiz znając te wszystkie opowieści wiedział, że Kora Pearl okaże zadowolenie, jeżeli przy pierwszym spotkaniu ofiaruje jej pudełko kandyzowanych kasztanów, z których każdy będzie zawinięty w tysiącfrankowy banknot.

Kiedy markiz przesuwał się teraz przez tłum otaczający stoliki ruletki, kilka atrakcyjnych kobiet pozdrowiło go, dyskretnym ruchem kładąc mu dłoń na ramieniu, w nadziei, że zwróci na nie uwagę, ale minął je nie rzuciwszy ani jednego spojrzenia. Wzgarda malująca się na jego obliczu była dlań tak znamienna, że nikt już nie zwracał uwagi na wyraz jego twarzy.

Kasyno w Baden-Baden było nie tylko najstarszym kasynem w Niemczech, lecz bezspornie także najpiękniejszym. Sala Ludwika XIV ze wspaniale malowanym sufitem i ogromnymi kandelabrami była jedyna w swoim rodzaju. Dorównywał jej hol Ludwika XIII o ścianach pokrytych cudownymi freskami.

W całym kasynie panowała atmosfera odmienna niż w jakimkolwiek innym przybytku tego rodzaju. Markiz pomyślał, że nigdzie nie spotkał tak dystyngowanego towarzystwa i tak pięknych kobiet.

Wieczór był upalny, a ponieważ gra nie pociągała go już, zapragnął odetchnąć przez chwilę świeżym powietrzem. W ogrodzie na tyłach kasyna stały wzdłuż ścieżek szklane latarnie, a na drzewach wisiały chińskie lampiony. Widok ten miał w sobie coś magicznego, harmonizował z rozgwieżdżonym niebem, na którym wschodził ponad górami księżyc w nowiu.

Spacerowało tu niewiele osób, bo któż mógłby się oprzeć czarowi stolików, przy których całe fortuny przechodziły z rąk do rąk? Poza tym można tam było oglądać nie tylko wielkich arystokratów, lecz także najpiękniejsze i najsłynniejsze paryskie kurtyzany.

Diuk de Joinville towarzyszył ślicznej Madeleine Brohan, gwieździe Komedii Francuskiej. Była też obecna Hortensja Schneider, diwa operetki, która występowała na scenie teatru kasyna.

Markiz jednakże przeszedł samotnie do ogrodu i łagodne, czyste powietrze przyniosło mu ulgę. Nie rozmyślał o kobietach, lecz o tym, jak jego koń minął słupek mety o całą długość przed innymi. Wywołało to furię paru francuskich właścicieli koni, którzy pewni byli zwycięstwa i wysokich nagród, wyznaczonych, by ściągnąć do Baden-Baden najlepsze rumaki Europy.

Dolina rzeki Oos nie była dość rozległa, by uprawiać tam baśniowy „królewski sport”, toteż Jacques Dupressoir, organizator polowań dla gości, wynalazł wspaniałe miejsce nie opodal wioski Iffezheim. Natomiast paryski „Jockey Club” zajął się zorganizowaniem imprezy będącej „badeńskim Longchamps”.

Edward Benazet, który dzierżawił kasyno, wyłożył trzysta tysięcy franków na tor i trzy trybuny dla publiczności, ale jak się okazało, każde zainwestowane _sou_ przyniosło zyski.

Markiz uważał, że pokonanie na torze wyścigowym francuskich właścicieli stajni to duże osiągnięcie. Pomyślał też, że czułby się jeszcze bardziej usatysfakcjonowany, gdyby mógł wygrać jutrzejszy główny bieg. Podejrzewał, iż Kora spodziewa się, że większość, jeśli nie wszystkie, wygrane pieniądze, wyda na nią, i zastanawiał się nieco cynicznie, czy mógłby jej ofiarować coś, czego jeszcze nie ma.

W Paryżu dowiedział się, że w gruncie rzeczy pieniądze znaczą dla niej niewiele albo i nic. Była teraz bogatą kobietą, a książę Ludwik Napoleon odznaczał się niezwykłą hojnością. Dostawała od niego dwanaście tysięcy franków miesięcznie, ale i tak wydawała regularnie dwakroć więcej. Posiadała kilka domów, które umeblowała nie licząc się z kosztami. I niezwykle trudno było wymyślić prezent tak oryginalny, by wyróżnił się wśród innych. Znając porywczy charakter Kory markiz wiedział, że nie zawaha się odmówić przyjęcia prezentu, jeśli nie przypadnie jej do gustu.

Książę Paul Demidoff, niezwykle majętny Rosjanin, nalegał pewnego razu w restauracji „Maison d’Or”, chcąc ją zirytować, aby włożyła jego kapelusz. Kora strzaskała mu na głowie jego laskę. — Opowiadała potem markizowi, że żałuje, iż tak się stało, bo to była dobra laska. — Kiedy książę zrewanżował się twierdzeniem, iż jej perły są fałszywe, cisnęła naszyjnikiem o podłogę, tak że pękł, a perły potoczyły się na wszystkie strony po podłodze.

— Pozbieraj te perły, mój drogi — poleciła cynicznie. — Udowodnię, że są prawdziwe, i przypnę ci jedną do krawata.

Książę siedział przerażony, a dżentelmeni spożywający obiad w „Maison d’Or” rzucili się na kolana, by pozbierać perły.

Markiz dobrze się bawił, słysząc tę historię. Przypomniał sobie, że cztery lata wcześniej Kora stoczyła w Lasku Bulońskim pojedynek z inną kurtyzaną, Martą de Vère. Pokłóciły się o urodziwego ormiańskiego księcia. Nie żałowały szpicruty, smagając się wzajemnie po twarzy, a przez następny tydzień nie pokazywały się publicznie. W tym czasie ich adonis ulotnił się, a cały Paryż aż trząsł się od śmiechu.

— Cóż mogę jej ofiarować? — zastanawiał się markiz i w charakterystyczny dla siebie sposób podjął jedną z tych szybkich decyzji, które tak oszałamiały jego przyjaciół.

Postanowił, że natychmiast po wyścigach powróci do Anglii. Nie sądził, by Kora przejęła się tym, a nawet gdyby tak było, nie miało to dla niego znaczenia. Nie miał zamiaru tłumaczyć się przed nią. Po prostu wróci do zamku Crowle, gdzie czeka na niego masa spraw wymagających jego obecności. Był też całkiem pewien, że znajdzie na biurku całą stertę zaproszeń do Londynu.

— Jadę do domu — zdecydował wierząc, że nie zostawiał tu niczego, czego mógłby żałować.

Wtedy to jakiś cichy i łagodny, nerwowy głos powiedział za jego plecami:

— Czy mogłabym... pomówić z panem, milordzie?

Uniósł wzrok i w świetle wiszącego nad jego głową chińskiego lampionu ujrzał stojącą obok młodą dziewczynę. Była szczupła i niewysoka, a para ogromnych oczu zdawała się wypełniać jej twarz o wyrazistych ostrych rysach.

Zwróciła się do niego po angielsku. Pewien był, że właśnie zobaczyła, jak wygrał znaczną sumę pieniędzy, i zamierza go o coś prosić. Takie rzeczy często zdarzały się w kasynie. Zwykle kobiety ofiarowywały w zamian samą siebie i dziwiły się, gdy odmawiał. Ponieważ nic nie odpowiadał, dziewczyna podjęła:

— Wiem, że to niewłaściwe, bym niepokoiła pana, ale jestem zdesperowana. Mogę jedynie błagać pana, ponieważ jest pan Anglikiem... by mi pan pomógł.

— Wnioskuję stąd — odrzekł markiz wzgardliwym tonem — że żąda pani pieniędzy!

— Nie, milordzie, chcę czegoś zupełnie innego.

Był zaskoczony i nieomal na przekór sobie powiedział:

— Może usiądzie pani koło mnie i wyjaśni, w czym rzecz.

Zobaczył, że dziewczyna obejrzała się przez ramię w stronę świateł kasyna, zanim usiadła, ale nie blisko niego, jak się spodziewał, lecz tak daleko, jak to było możliwe.

Zwrócona twarzą ku światłom sali gry, wydawała się markizowi bardzo młoda i bardzo piękna. Miała jasne włosy, błyszczące, jakby chwytały światło gwiazd, ogromne oczy i drobny, prosty nosek, pod którym jej doskonale ukształtowane wargi nieco drżały. Podejrzewał, że ze strachu. Była tak wzburzona, że odezwał się łagodniejszym tonem, niż to było w jego zwyczaju:

— Cóż zatem panią trapi? Może dowiem się, kim pani jest?

— Nazywam się... Daniela Brooke — odrzekła.

— Brooke? — mruknął markiz jakby do siebie, przypominając sobie, że zna niejednego Brooke’a.

— Mój ojciec był... lordem Seabrooke. Słyszałam, jak opowiadał o panu... i pana koniach.

— Pamiętam, spotykałem pani ojca w Newmarket — rzekł markiz — ale było to dość dawno temu.

— Mój tata nie... nie żyje — powiedziała dziewczyna — to dlatego proszę pana, by mi pan pomógł.

— W jaki sposób?

— Czy mógłby pan pomóc mi... uciec z powrotem do Anglii?

Markiz spojrzał na nią zaskoczony.

— Uciec do Anglii? — zapytał. — Co pani ma na myśli?

Daniela zerknęła w stronę kasyna.

— Proszę — błagała — wysłuchać mnie, ale czy nie moglibyśmy odejść nieco dalej... Jeśli oni szukają mnie, będę musiała iść z nimi i może nie będę już miała następnej okazji porozmawiać z panem.

Raz jeszcze markiz podjął szybką decyzję. Zamiast przekonywać ją czy wypytywać dalej, wstał z miejsca.

— Możemy usiąść trochę dalej, w cieniu, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał.

Daniela podniosła się z wdziękiem młodej sarenki i ruszyła za markizem po miękkiej trawie, aż światła kasyna prawie zniknęły im z oczu. Tak jak przewidywał markiz znaleźli ławkę stojącą pod drzewem i osłoniętą luzewami. Było to miejsce jakby stworzone dla kochanków ków, lecz stwierdził, że Daniela znów przysiadła na samym brzegu ławki.

Zakładając nogę na nogę, zapytał:

— A zatem, o co właściwie chodzi. Kiedy zmarł pani ojciec?

— Cztery... tygodnie temu.

Markiz utkwił w dziewczynie zdumione spojrzenie.

— Cztery tygodnie temu, a pani jest tu, w Baden-Baden?

— Właśnie... to chcę panu wytłumaczyć.

— Słucham panią.

Patrząc na młodą dziewczynę pomyślał, że jak na kasyno, jest to zupełnie niezwykłe spotkanie. Jakby wbrew sobie, ciekaw był tego, co usłyszy. Daniela zaczęła opowiadać mu swą historię bardzo cichym głosem.

Słuchając, jak snuje tę opowieść, markiz zdał sobie sprawę, że dziewczyna jest nie tylko wykształcona, lecz także inteligentna.

Najpierw opowiedziała mu, jak jej matka uznała, że córka winna dopełnić wykształcenia w szkole przyklasztornej w Saint-Cloud pod Paryżem. Lady Seabrooke bardzo zależało na tym, tłumaczyła Daniela, by jej córka władała biegle językami obcymi, zwłaszcza francuskim.

— Świat robi się coraz mniejszy — mówiła jej — i ludzie podróżuią o wiele dalej, niż to bywało dotąd. Tak wielu Anglików stwierdziwszy, że nie są w stanie porozumieć się z kimkolwiek za granicą, krzyczy tylko głośniej! — Uśmiechnęła się i kontynuowała: — To dlatego, najdroższa, chciałabym, abyś opanowała francuski i włoski jak również, choć to paskudny język, nauczyła się nieco niemieckiego.

— Dobrze mi było w szkole w Saint-Cloud — stwierdziła Daniela. — Siostry były dla nas bardzo miłe, miałyśmy też najlepszych nauczycieli, jakich znaleźć można w Paryżu.

Markiz dowiedział się, że rok wcześniej, zgoła nieoczekiwanie, zmarła lady Seabrooke.

Wydarzyło się to tak nagle, że dziewczyna nie mogła się pogodzić ze stratą ukochanej istoty. Ojciec był zrozpaczony.

— Wróciłam do Anglii i zamieszkałam z tatą — wyjaśniła — ale po upływie dwóch miesięcy zaczął nalegać, bym dokończyła studiów. Dlatego też pojechałam znowu do Francji.

Markiz słuchał, zastanawiając, w jaki sposób może go to dotyczyć. Zauważył, że łagodny, melodyjny głos Danieli działa na niego w sposób niemal hipnotyczny. Toteż okazywał jej więcej zainteresowania niż zwykle zmartwieniom innych ludzi.

— Kiedy opuściłam Anglię — kontynuowała — tata przyjechał do Paryża. Jak powiedział mi później, nasz dom wydawał mu się bez mamy tak pusty, że chwilami miał wrażenie... iż nie zniesie tego... dłużej. Wynajął dom przy rue du Faubourg St. Honoré. — Umilkła, po czym dodała: — To było cudownie, wiedzieć, że mieszka tak blisko, lecz kiedy minął już chyba... miesiąc jego pobytu w Paryżu, zaczęłam się trochę niepokoić.

Na moment zapadła cisza, jakby starała się staranniej dobierać słowa.

— Dlaczego? — zapytał markiz.

— Miałam wrażenie — odparła Daniela — że tatę, który zawsze wiódł spokojny żywot wiejskiego dżentelmena, pochłonęły rozrywki Paryża, których mama by nie pochwalała...

— Skąd mogła pani cokolwiek o nich wiedzieć? — zapytał markiz nieco cynicznie.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: