Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zwykli śmiertelnicy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
22 lutego 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,90

Zwykli śmiertelnicy - ebook

Nawet wampiry zasługują na historię o dojrzewaniu.

Charlie i Reg mają ogromne doświadczenie w byciu nastolatkami. Jako wampiry byli nimi od… dłuższego czasu. Mniej więcej od stu lat. Jako piękne, potężne i nieśmiertelne stworzenia korzystają z tego, ile się da.

Jednak jeden mały błąd sprawił, że spotkała ich kara gorsza od śmierci: życie. A dokładniej powrót do zwykłej śmiertelności w ciałach nastolatków.

Nagle Charlie musi poradzić sobie z problemami młodych osób, łzami i – co najgorsze – z liceum. Ale sytuacja zaczyna się zmieniać, kiedy razem z bratem znajduje grupę przyjaciół, w tym cudownie przystojnego Dextera. I chociaż Charlie oddałaby wszystko, by znów stać się wampirem, zaczyna doceniać niektóre z nowych doświadczeń, jakie przynosi jej bycie człowiekiem.

Czy znajdzie w sobie siłę, aby zdradzić nowych przyjaciół i odzyskać swoją nieśmiertelność?

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8321-288-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

KREW I PŁOT

Miejsce było jak z koszmaru, otoczone białym płotem.

– Witaj w domu – wymamrotał stojący koło mnie Reg.

Wargi przycisnął do kłów i niemal wyczuwałam zapach jego pogardy.

– Raczej w więzieniu.

Staliśmy ramię w ramię na skraju posesji, nie mając ochoty, by zrobić krok naprzód, ani śmiałości, by uciec – nie w obecności Starszych. To właśnie w tym miejscu z obrzydliwie radosnym płotem połyskującym w świetle księżyca mieliśmy odbyć naszą karę. Karę życia.

Poczułam, jak szpony paniki chwytają mnie za gardło, więc warknęłam na Rega:

– Wiesz, że to twoja wina.

Na jego twarzy, przyobleczonej zazwyczaj w elegancką maskę chłodnego dystansu, pojawiła się jakby rysa.

– Moja wina?

– Gdybyś się nie przyznał…

– Do przestępstwa, które ty popełniłaś.

– Że niby tak bardzo starałeś się mnie powstrzymać?

– Zamilcz!

Reg obrócił się do mnie w tempie, jakiego nie wychwyciłoby ludzkie oko, i błysnął kłami niemal tak białymi jak płot.

– Ej, schowaj je.

Machnęłam bladą dłonią w kierunku obraźliwych zębów.

Brak kultury.

Schował kły, a kiedy znów się odezwał, przybrał swoją zwyk­łą leniwą tonację.

– Mogło być gorzej. Mogliśmy dostać kołek.

Powietrze poruszyło się za naszymi plecami, gdzie stanęło dwóch Starszych, którzy do tej pory rozprawiali przyciszonymi głosami na stronie. Starszy Adante odchrząknął – kompletnie niepotrzebnie dla naszego gatunku, królowa dramatu.

– Charlotte i Reginaldzie Drake, z Domu Drake’ów, Klanu Kości, niniejszym skazujemy was na życie.

Ludzie dostawali wyroki takie jak dożywocie w więzieniu albo zwolnienie warunkowe.

A wampiry? Życie. To była wystarczająca kara.

– Kołek byłby lepszy – mruknęłam, a panika znów chwyciła mnie za gardło. Przełknęłam ją z trudem. – Przynajmniej uniknęlibyśmy zmarszczek.

– Nigdy nic nie wiadomo – odezwał się Reg. – Może nie dożyjesz starości. Możesz mieć szczęście i wpadniesz pod autobus.

– Boisz się śmierci, Charlotte? – spytał Starszy Adante.

Nie zamierzałam odwracać się twarzą do Starszych, żeby nie mogli odszukać na niej śladów strachu.

– Błagam – prychnęłam. – Jedyną rzeczą, której się boję, to śmierci z nudów. I nie nazywajcie mnie Charlotte. Jestem Charlie.

Reg złapał mnie za rękę i ścisnął z całą mocą, którą wkrótce miał stracić – a która mogłaby zetrzeć granit na proch.

– Moja siostra niczego się nie lęka – stwierdził.

To było kłamstwo i dobrze o tym wiedział. Oczywiście nie mógł mi czytać w myślach – majstrowanie przy cudzym umyśle wymagało potężnej dawki wampirzego jadu – ale po stuleciu nie musieliśmy słyszeć nawzajem swoich myśli, by je znać.

– Ten strach byłby uzasadniony. – Adante się zadumał. – Życie i śmierć są dla gatunku ludzkiego nierozerwalnie ze sobą związane, stanowią część jednego cyklu, jedno definiuje drugie i bez drugiego nie może istnieć.

Przeniosłam wzrok poza biały płot. Na przestrzeni ostatniego wieku mieszkaliśmy w wielu miejscach – rezydencjach, penthouse’ach, nadmorskich bungalowach, a nawet, w najlepszych czasach, w zamkach. Sądziłam, że żyliśmy już wszędzie i na wszelkie możliwe sposoby. Ale nigdy w…

– Co to jest? – wyszeptałam.

– Nie bądź durna, Charlie – odparł Reg. – To przecież wiejski domek.

– Wygląda na równie wiekowy jak my – powiedziałam z jękiem.

– Właściwie jest jeszcze starszy – wyjaśnił Adante. – Ta chatka stała tu, zanim się narodziliście… po raz pierwszy.

Reg zmusił się do nikłego uśmiechu.

– Jest… urokliwa.

Nie byłam pewna, czemu w ogóle na tym etapie sili się na uprzejmości. Po co okazywać szacunek Starszym, skoro oni nam go nie okazali – i stale traktowali nas jak dzieci, niezależnie od tego, jak długo żyliśmy.

– A to co niby ma być? – Ręką wskazałam rozciągający się przed nami płot.

Otaczał teren wokół domku i składał się w całości z drewnianych słupków – mniej płaskich, ale węższych niż typowe sztachety i zaostrzonych na szczycie w szpic.

– To jakiś żart?

Reg obrzucił płot wzrokiem i zmusił się do cierpkiego uśmiechu.

– A, tak. Ogrodzenie zrobione z drewnianych kołków. Świetny pomysł – pogratulował Starszym.

Starszy Adante wyglądał na nieco rozdrażnionego.

– To tylko ogrodzenie, nic więcej. No… może niezupełnie nic więcej.

Wreszcie się odwróciłam.

– Co to jest?

– To wasza kara.

Reg przełknął ślinę.

– Więc mają służyć… macie na myśli… Więc jednak mamy dokonać żywota?

– Umrzeć. – Założyłam ręce na piersi. – Nie dokonać żywota. Serio, Reg, może pooglądaj telewizję.

– Kiepska pora, żeby mnie poprawiać – burknął – skoro zaraz dostaniemy kołek w serce.

– Wątpię, żeby to nas miało czekać.

– Mam tego dosyć – odezwała się Starsza do Adantego.

Nie mogłam sobie przypomnieć jej imienia. Mary albo Madelaine czy coś. Do tej pory Adante był jedynym Starszym, z którym spędziliśmy choć odrobinę czasu, bo to on został przypisany do Domu Drake’ów. Każdy dom – a było ich dwanaście należących do czterech klanów – miał wśród Starszych reprezentanta, swojego rodzaju dyplomatę. O ile jednak Adante mógł grać rolę polityka, to ona była siłą fizyczną. Ta emanowała od niej tak bardzo, że zmroziłaby mnie, gdyby nie to, że moje ciało już i tak było lodowate.

– Nie zostaniecie zrzuceni na płot – oznajmił Adante.

Reg wydał z siebie głośne westchnienie ulgi.

– Niemniej ten parkan to wasz koniec – ciągnął Starszy. – To koniec tego życia i początek, no, życia. Życzymy powodzenia.

Zabrzmiało to tak ostatecznie, że spodziewałam się, iż Starsi zbiorą się do odejścia, ale nadal stali, jakby czekali, aż to my coś zrobimy.

– Mm, dziękujemy? – wymamrotał Reg.

W odpowiedzi Adante uniósł sztywno rękę – jego koścista dłoń była nieco ciemniejsza od naszych, ale równie bezkrwista – i złowieszczo wskazał niewielką furtkę w białym parkanie. Chciał, żebyśmy przez nią przeszli.

Zamiast tego Reg cofnął się instynktownie. Zdołał jednak zrobić tylko jeden krok. Starsza w mgnieniu oka znalazła się za jego plecami. Gdybym mrugnęła, tobym to przeoczyła. Była szybsza niż ja i Reg razem wzięci i bez wątpienia tego wieczoru miała jedynie dopilnować, byśmy przekroczyli podejrzanie wyglądającą bramkę. Oparłam się pokusie, żeby obnażyć kły. Nie chciałam dawać im satysfakcji z mojego strachu. Zebrałam całą pewność siebie, jaką miałam, i wskazałam stertę bagaży zastawiających chodnik i wylewających się na ulicę.

– A kto niby zaniesie nasze torby? Zakładam, że boya tu nie ma.

Ramię Adantego wciąż wisiało w powietrzu i pokazywało bramkę. Mógłby tak stać tu z dziesięć lat i wcale by się nie zmęczył.

– Wasze walizki to nie mój problem. Pora na was. Już się pożegnaliśmy.

– Tak. – Uśmiechnęłam się. – I to jak cieplutko i milutko. Dzięki wielkie za sto lat gościnności. Przekażcie, proszę, wszystkim w domu, że mogą się ugryźć.

Reg złapał mnie za rękę i odciągnął od Starszych, którzy stali nieruchomo niczym posągi, ale obnażyli kły.

– Przestań, Charlie.

– Czaisz? – W chwili, gdy Reg pociągnął mnie do tyłu, z gardła wydobył mi się histeryczny śmiech. – Mogą się ugryźć.

– Zamknij się!

Reg pociągnął mnie po raz ostatni tak, że wpadłam na furtkę. Złapał mnie w ostatniej chwili, zanim przez nią przeleciałam, ale trafiłam w nią tyłkiem, więc otworzyła się ze złowieszczym skrzypnięciem jak miotane burzą drzewo.

Jakby dla dopełnienia sceny lekki podmuch wiatru zerwał się z ogrodu, poruszył opadłe liście i smagnął mnie moimi długimi ciemnymi włosami po policzkach.

– Już idziemy, dobra? – zawołał Reg do Starszych. – Już idziemy.

Postawił mnie do pionu i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Jego oczy pozornie bardzo przypominały moje – smoliście czarne jak nasze włosy. Zawsze jednak stanowiły tę życzliwszą parę. Teraz było widać w nich strach, ale też łagodność.

– Wykorzystajmy tę sytuację do cna.

– Na maksa – poprawiłam go.

– Racja. – Reg przybrał szeroki sztuczny uśmiech i chwycił mnie mocno za rękę. Obróciliśmy się w stronę domku i stanęli tuż przy otwartej furtce. – A więc wchodzimy.

– To wszystko twoja wina – wyszeptałam.

Ale ścisnęłam go z całych sił za rękę, bo cieszyłam się, że choć jakaś część mojego życia nadal ze mną zostaje.

Następnie razem przekroczyliśmy otwartą na oścież bramkę, minęli kretyński biały parkan i weszli do ogrodu.

A nasz świat wywrócił się do góry nogami.2

A TO NOWOŚĆ

W chwili, gdy weszliśmy do ogrodu, podmuch pieszczący moje włosy przeobraził się w ryczącą wichurę, która otuliła nas niczym kokon. Przez jedną szaloną sekundę pomyślałam, że biegniemy. Poczułam się równie dziko, jak dziki był wiatr, który wzniecaliśmy, pędząc ile sił i tnąc powietrze z mocą większą niż w jakimkolwiek silniku stworzonym przez człowieka. Nasze stopy stały jednak twardo na ziemi, a wicher plączący moje włosy nie należał do naturalnych. Wtuliłam twarz w pierś Reginalda, a on mnie objął. Im bliżej siebie byliśmy, tym ciaśniej opasywało nas tornado, aż zaczęło nas ściskać z taką mocą, że nie mogliśmy złapać tchu.

Powietrza! Potrzebuję powietrza!

To doznanie w niczym nie przypominało pragnienia krwi, które od tak dawna znałam. Było bardziej natarczywe, obezwładniające. Przyćmiewało wszystkie inne myśli. O Boże, potrzebuję powietrza! Ogarnęła mnie panika, a potrzeba oddechu wywołała kołatanie w piersi.

Nie, chwileczkę. To kołatanie nie oznaczało pragnienia. Tylko coś innego. Coś, czego nie zaznałam od stulecia – uczucie, którego w ogóle nie pamiętałam, bo zostało wymazane z mojej pamięci w dniu, gdy stałam się wampirem. To było moje serce. Moje serce bijące po raz pierwszy od stu lat.

Kiedy właśnie sądziłam, że zemdleję z szoku i braku tlenu, siła potężniejsza od wiatru rzuciła mną do tyłu. Poczułam, jak ciało Rega odrywa się ode mnie z tą samą energią, i przez ułamek sekundy leciałam, aż wylądowałam z bolesnym łupnięciem na plecach.

Ból. To też coś nowego.

Zachłysnęłam się i zaczęłam łapczywie chwytać powietrze, które teraz wypełniało moje płuca. Powoli się udało i po chwili już nie musiałam się starać, żeby odetchnąć. Moje ciało – to nowe, odczuwające ból, z bijącym sercem – samo dla mnie oddychało. Otworzyłam oczy i zalała mnie kolejna fala przerażenia.

Nic nie widzę.

– Nic nie widzę! – zawołałam. – Reg, ratunku! Oślepłam!

– Cicho – odezwał się Reg gdzieś z drugiego końca ogrodu. Usłyszałam szelest i jęk, a potem głos się zbliżył. – Pozwól oczom przyzwyczaić się do ciemności.

Posłuchałam go – leżałam nieruchomo z otwartymi oczami, aż przez mrok przebiły się maleńkie punkciki światła. Gwiazdy. Całe niebo było nimi usiane. Uspokojona usiadłam i wypróbowałam wzrok. Musiałam zmrużyć oczy, żeby dostrzec Rega czołgającego się w moim kierunku przez trawę i liście, trzymającego się za bok. Za nim połyskiwał biały płot. Przebiegłam wzrokiem po linii palików, aż dotarłam do bramki, za którą stali Starsi, nieporuszeni i beznamiętni jak zwykle.

Starszy Adante pociągnął za końce rękawów koszuli, minimalnie poprawiając spinki do mankietów. Na bardziej znudzonego nie mógł już wyglądać.

– Przeistoczenie się dokonało – stwierdził. – Ufam, że będziecie tu mieli wszystko, czego wam trzeba.

Podniosłam się z trudem na nogi, a ból i strach przyćmiła nagła furia.

– I tyle?! Po prostu nas tu porzucicie, nie mówiąc, dokąd mamy pójść ani co robić?

Adante wskazał domek za naszymi plecami.

– Idziecie tam. A co zrobicie, zależy od was.

– Jakby cokolwiek od nas zależało – warknęłam.

– Charlie – ostrzegł mnie Reg. – Spokojnie.

– Nie mówi mi, co…

– Kłócą się jak dzieci – wymamrotała Starsza, jakby nas tutaj nie było.

– Bo nimi są – odparł Adante. – Na tym właśnie polega problem. Ze wszystkich rzeczy, które pozostawiamy w trakcie przemiany, takich jak wspomnienia, choroby, fizyczne niedoskonałości, nie jesteśmy w stanie pozbyć się sedna tego, kim jesteśmy. Jeśli byliśmy dziećmi, to na zawsze musimy nimi pozostać.

– Przepraszam, my – wskazałam na siebie i Rega – tu stoimy. I nie jesteśmy dziećmi.

Adante rzucił mi lodowate spojrzenie.

– Teraz jesteście.

Starsza pokusiła się o coś na kształt uśmiechu.

– To dla waszego dobra.

Jej protekcjonalny ton sprawił, że zawrzała we mnie krew. Poczułam, jak pali mnie twarz od policzków po linię włosów. Na moment zapomniałam, jak bardzo jestem bezbronna – powolna i słaba, i w zasadzie niewidoma – i w tej chwili amnezji rzuciłam się na Starszych, otwierając usta, by odsłonić kły.

Tyle że nie miałam kłów, a „rzucenie się” w porównaniu z tym, jak szybko mogłam się poruszać zaledwie parę minut temu, przypominało brodzenie w gęstym miodzie. Musiałam przejść przez furtkę, żeby dorwać Starszych – i przez jedną irracjonalną chwilę pomyślałam, że może to przywróci moje moce. Przeszedłszy jednak na drugą stronę białego płotu, nie poczułam zmiany. Serce dalej biło, płuca wciąż wciągały powietrze. Rozczarowanie sprawiło, że straciłam równowagę. Albo może potknęłam się o krawężnik.

Zachwiałam się i upadłam, przeszorowałam kolanami po betonie i wylądowałam niezgrabnie jak kupka nieszczęścia u stóp Starszych. Ale wstyd. Ani przez sekundę swojego długiego życia nie byłam niezdarą.

Adante pokręcił nieznacznie głową.

– Żal patrzeć.

– Dla waszego dobra – powtórzyła Starsza.

I zniknęli. Ot tak. W jednej chwili stali nade mną, a w drugiej się rozpłynęli.

Podniosłam się, zignorowałam pulsowanie w kolanach i obróciłam się w miejscu, usiłując dopatrzyć się Starszych w ciemnościach. Ale widziałam jedynie domek, ciemne wzgórza przecinające wygiętą kreską nocne niebo po obu jego bokach, a po przeciwnej stronie drogi ścianę czegoś – zapewne kukurydzy – falującą i szeleszczącą w mroku.

– Gdzie… gdzie oni…? Jak to…? – Z każdym wyjąkanym pytaniem obracałam się w inną stronę, wciąż przeszukując ciemność, ale dostrzegłam jedynie Rega.

Stał już na nogach, opierał się o płot i nadal trzymał się za bok. Usta miał szeroko otwarte w wyrazie kompletnego szoku, który tylko pogłębił moje lęki.

– Reg, zniknęli! Wiedziałeś, że to potrafią?

Powoli pokręcił głową.

– Nawet Pradawni tego nie potrafili. To jak mogą Starsi?

– Nie mogą – odezwał się szorstki jak żwir głos zza pleców Rega.

Musiałam zmrużyć oczy, żeby wypatrzyć mroczną postać na werandzie domku.

– Kto tam? – zawołałam.

Wróciłam do ogrodu, wzdrygając się odrobinę, kiedy mijałam płot, ale tym razem wiatr się nie zerwał.

– Wampiry nie umieją znikać. – Mężczyzna, i to stary, jeśli wnosić po głosie. – Pobiegli tak jak zwykle. Tyle że teraz nie jesteś w stanie tego zobaczyć. Za szybko, by twoje oczy mogły nadążyć. – Starszy mężczyzna zachichotał, co bardziej przypominało kaszel.

– Kim jesteś? – zapytałam. – Co tu robisz? To nasz… domek.

Machnęłam żałośnie ręką w kierunku maleńkiego budynku. Nie było to wiele, ale skoro tylko tyle mieliśmy, zamierzałam o to walczyć.

Cień na werandzie zszedł ciężko po paru stopniach na trawnik. Teraz widziałam jego sylwetkę, była postawna i dobrze zbudowana, przez co mężczyzna wydał się młodszy od swojej chrypki. Zgadywanie ludzkiego wieku nie szło mi najlepiej, ale oceniłam go na jakąś sześćdziesiątkę. Znowu rozległ się schrypnięty śmiech.

– Przeciwnie. To mój domek, a wy jesteście moimi gośćmi… na razie. Powiedzmy, że jestem waszym opiekunem.

– Sir. – Reg skłonił się lekko jak sierota, a ja nadepnęłam mu na stopę. – Au!

– Nie potrzebujemy opiekuna – odparłam.

– Skoro tak twierdzisz. – Mężczyzna pogładził się dłonią po podbródku, a z mroków wyłoniła się broda i wąsy. – Ale na moje oko potrzebne wam lokum, więc od tego zacznijmy, dobrze?

– A na moje oko od zbyt dawna słuchaliśmy rozkazów Starszych – odparowałam, opierając rękę na biodrze. – I proszę, dokąd nas to zaprowadziło. Do jakiejś budy na środku odludzia.

Mężczyzna odkaszlnął.

– Tak właściwie to jesteśmy na obrzeżach Odludzia i bardzo proszę nie nazywać mojego domu jakąś budą, a mnie Starszym. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to ty jesteś ode mnie nieco starsza, młoda damo, choć możliwe, że na to nie wygląda.

– Nie jesteś wampirem? – spytał Reg.

Dłoń mężczyzny przestała przegarniać brodę i zwinęła się w pięść u jego boku.

– No pewnie. I na szczęście dla was dwojga wy też nie.

– Na szczęście? – Zionęłam ogniem. – Na szczęście?! To najgorsze…

Reg ścisnął mnie za ramię.

– Chyba nie zaczęliśmy dobrze. Nazywam się Reginald. A to moja siostra Charlotte.

– Charlie. – Naburmuszyłam się.

Reg przemierzył ogród z dłonią wyciągniętą w kierunku mężczyzny, ale przynajmniej tym razem się nie ukłonił.

– Możesz mówić na mnie Reg.

– A ty możesz nazywać mnie Samotnikiem. Jak wszystkie dzieciaki.

Uścisnęli sobie dłonie, co wyglądało tak, jakby potężny uścisk starszego mężczyzny mógł Rega zmiażdżyć.

– Nie jesteśmy dzieciakami – powiedziałam, nie ruszając się wciąż od płotu.

– Byliście dziećmi bardzo długo, jak mniemam – odparł mężczyzna. – Ale nie będziecie wiele dłużej. Korzystajcie z tych paru lat, które wam zostały. Pewnego dnia zamarzycie, żeby znów nimi być.

– Daruj sobie tę pogadankę.

Mężczyzna rozłożył szeroko ręce.

– Słuchajcie, jest naprawdę późno. Możecie spać na zewnątrz, jeśli chcecie, ale ja z pewnością wracam do środka. Jeżeli zdecydujecie się zatrzymać w mojej budzie, macie przygotowane pokoje.

– Z przyjemnością. – Reg pokiwał pospiesznie głową. – Dziękujemy za gościnę.

– Skoro już o gościnie mowa – powiedziałam – mamy masę bagażu.

Reg wskazał ręką górę walizek na chodniku.

– Tak, czy jest ktoś…? – Urwał.

Starszy mężczyzna rzucił okiem na torby.

– Lepiej zabierzcie się do noszenia.

Ze śmiechem zawrócił na schody werandy.

Zaczekałam, aż wejdzie do wnętrza domku, i utkwiłam w Regu swoje najbardziej miażdżące spojrzenie.

– „Sir”? „Dziękujemy za gościnę”? Od kiedy jesteś taki uprzejmy dla ludzi?

– Odkąd staliśmy się jednymi z nich – odrzekł Reg. Przemierzył trawnik i stanął tuż przede mną. Zajęło mu to chyba całe wieki. – I odkąd pierwsza osoba, którą spotkaliśmy, jest na tyle silna, żeby wyrwać mi ramię zwykłym uściskiem dłoni.

– Nie dramatyzuj.

– Nie bądź taka uparta. – Minął mnie i stanął pośród stosu walizek. – Mamy tylko to. Wszystko, co posiadamy, z wyjątkiem tego, co powierzył nam Dom Drake’ów. – Wskazał w kierunku drzwi chatki. – Nasze życie leży w rękach… w rękach…

– Jakiegoś staruszka?

– Dokładnie. Więc chcę tylko przetrwać tę mękę z resztką godności, jaka nam pozostała, i zatrzymać te kilka pozostawionych nam bezwartościowych rzeczy.

– O przepraszam, Prada nie jest bezwartościowa. Jest bezcenna. To…

– Dosyć, Charlie!

Łodygi kukurydzy zakołysały się, jakby uchylały się przed wybuchem Rega, a ja ugięłam się razem z nimi. Utrata panowania nad sobą nie była podobna do mojego brata. To zwykle moja rola, a on mi ją zabrał.

Przekroczyłam leżącą walizkę i stanęłam razem z nim pośrodku tego bałaganu.

– Wszystko gra?

Głupie pytanie. Jasne, że nie grało. Absolutnie nic. Ale to Reg miał być tym zrównoważonym, więc chciałam, żeby pospiesznie się otrząsnął.

– Czuję się… niespokojnie. – Mój brat się opanował. – Ale spójrzmy na plusy.

– To jakieś są?

– Nie zadźgali nas kołkiem. Może to znak, że sytuacja jest przejściowa, a Starsi próbują dać nam jakąś nauczkę.

Pomysł, że Starsi zadaliby sobie tyle trudu tylko po to, żeby sobie z nami pogrywać, był równie absurdalny jak moje pytanie, czy wszystko gra.

– Coś jak zawiły psikus? Możesz to sobie wyobrazić? – Uśmiechnęłam się, chociaż nie zamierzałam, a mój głos przybrał wysoką tonację, niepokojąco bliską chichotu. – To prawie zabawne, prawda? Nie jest to w pewnym sensie zabawne?

Reg chwycił mnie za ręce, bo te zaczęły mi drżeć.

Dygotanie rozlało się w górę po ramionach i piersi, aż całe moje ciało zaczęło się trząść, a nogi zmiękły. Opadłam na kupę sportowych toreb i pudełek na kapelusze. Z gardła wydobył mi się zduszony dźwięk przypominający czkawkę. Reg uklęknął przede mną i otarł mi coś mokrego z policzków. Oboje wpatrzyliśmy się zdumieni w wilgoć na jego dłoni, a potem złapałam się za twarz.

Łzy.

Kolejna nowość.

Poczułam, jak następna spływa mi z kącika oka i nagle zalała mnie powódź. Padłam w ramiona Rega i pozwoliłam łzom płynąć. Nie wiem, jak długo siedzieliśmy tak w ciemnościach, a z moich gałek ocznych ciekło na koszulę Rega, ale jak przez mgłę zdałam sobie sprawę, że niesie mnie do domku, całą drogę ciężko sapiąc i dysząc, a potem układa na czymś miękkim i ciepłym. Kiedy sen wreszcie zaczął osuszać moje łzy, do głowy przyszła mi ostatnia myśl, że Reg jest w wielkim błędzie.

Ten wyrok nie należał do tymczasowych.

Staliśmy się na stałe wkurzająco i beznadziejnie ludzcy.3

SŁOŃCE I POGROMCA

Obudziło mnie coś ciepłego, choć nienamacalnego, co otulało moją skórę i rozbłyskiwało pod powiekami. Otworzyłam oczy w poszukiwaniu źródła tego ciepła i jasności. Natychmiast je odnalazłam, ale chwilę zajęło mi zrozumienie, że spomiędzy rozsuniętych zasłon wlewa się światło słoneczne.

Chwila. Światło słoneczne?

Mój mózg natychmiast się obudził, a powieki gwałtownie zamknęły.

Światło słoneczne!

Naciągnęłam pościel na głowę i odsunęłam się od okna, szukając krawędzi łóżka w mroku, który zapewniła mi kołdra.

– Słońce! – wrzasnęłam. – Reg!

Szczęśliwie moja dłoń namacała kraniec materaca, więc stoczyłam się na podłogę z dala od śmiercionośnych promieni. Pościel spadła razem ze mną, leżałam zaplątana w nią i krzyczałam.

– Słońce! Reg, ratunku! PALĘ SIĘ!

– Charlie? – Głos brata zabrzmiał z początku słabo i odlegle, a potem głośniej, bo Reg otworzył drzwi do pokoju. – Charlie?!

– PŁONĘ! PŁONĘ!

Rzucałam się pod kołdrą, usiłując się z niej wyplątać i jednocześnie wsunąć się pod łóżko, a cały mój instynkt podpowiadał mi, żebym schowała się w najciemniejszym możliwym miejscu.

Ale pościel ze mną walczyła, a ja tylko owijałam się nią jeszcze bardziej.

– Płonę – powtórzyłam, lecz tym razem zabrzmiało to jak pełne wyczerpania westchnienie.

– Charlie – odezwał się znów Reg, tym razem ciszej. Jego dłoń przez kołdrę namacała moją głowę. – Światło dziennie nie zrobi ci krzywdy.

Chwilę zajęło, zanim jego słowa do mnie dotarły. Z duszą na ramieniu rozprostowałam jedną rękę, aż wydostała się spod kołdry i znalazła na powietrzu. Skrzywiłam się w oczekiwaniu, ale nie poczułam bólu ani poparzenia. Odsunęłam dalej kołdrę, która nie atakowała mnie już, odkąd przestałam się miotać jak wariatka.

Najpierw zobaczyłam stojącego nade mną Rega, skąpanego w promieniach słońca. Rozłożył szeroko ramiona i wykonał powolny obrót.

– Widzisz? Nic się nie dzieje.

Odrzuciłam resztę kołdry na bok i podniosłam się, odgarniając splątane włosy z twarzy.

– No jasne – odparłam. – Coś… yy… tylko mi się śniło.

– No jasne. – Reg parsknął.

Podeszłam dziarsko do okna i jeszcze szerzej rozsunęłam zasłony z zamiarem udowodnienia, że się nie boję, ale nie uniknęłam zmrużenia oczu, kiedy promienie słoneczne padły z pełną mocą na moją twarz. Powoli, powolutku otworzyłam jedno oko, a potem drugie. Musiałam parę razy zamrugać, zanim przywykły do jasności. A później moje spojrzenie padło na widok za oknem. Wzgórza wokół domku, tak czarne minionej nocy, wyglądały teraz jak kaskady najbardziej nasyconej zieleni, jaką w życiu widziałam. Porozrzucane gdzieniegdzie kępy polnych kwiatów wybijały się jaskrawym fioletem i żółtym na tle długich źdźbeł trawy, która z kolei ustępowała we wszystkich kierunkach słomianym w kolorze polom kukurydzy.

– Pięknie, prawda? – powiedział Reg, stając obok mnie przy oknie.

W odpowiedzi wydałam z siebie „hmm”. Nie byłam gotowa na zachwycanie się scenerią.

Ale rzeczywiście było pięknie. Nawet głupek by zobaczył, że kolory ożywione światłem słonecznym były bardziej spektakularne na żywo niż na zdjęciach. Żaden film czy serial telewizyjny, jakie kiedykolwiek widziałam, nie oddawały temu sprawiedliwości. Zanim zdołałam się pohamować, z ust wyrwało mi się westchnienie, więc pospiesznie przerobiłam je na ziewnięcie.

Reg wystawił twarz do słońca.

– Być może kara będzie miała swoje jasne strony.

Tak, złote, zielone i niesamowicie fioletowe. Przycisnęłam dłoń do okna, jakbym mogła ją wyciągnąć i dotknąć polnych kwiatów. Ciekawe, jaki miały zapach. Powąchałam powietrze, ale aromat, który dotarł do moich nozdrzy, z pewnością nie był kwiatowy.

Odwróciłam się od barw za oknem i zmarszczyłam nos.

– Tak teraz pachniesz? O matko. – Uniosłam swoją koszulkę do nosa i powąchałam. – Ja tak teraz pachnę?

Ale to nie byliśmy my, a kiedy zdałam sobie sprawę, że to nie zapach człowieka, doszłam do wniosku, że nie jest taki zły.

Reg się roześmiał.

– Jedzenie.

Jedzenie. No jasne. Ale jakie? Czemu go nie rozpoznawałam?

Znów pociągnęłam nosem.

– Pachnie… inaczej.

– Mniemam, że trochę nam zbawi przywyknięcie do nowej diety – powiedział Reg.

– Aha, zbawi nam? – powtórzyłam kpiąco. – Mniemasz? Skoro już musimy tu być, postaraj się przynajmniej mówić tak, jakbyś pochodził z bieżącego stulecia. Sprawiasz wrażenie starca.

– I tak się czuję.

– Masz ledwo setkę. Pradawni mają co najmniej tysiąc. – Chciałam go wyminąć, ale zatrzymała mnie nagła myśl. – Chwileczkę, Reg, ile mamy lat? To znaczy ile mamy lat w tej chwili?

Przechylił głowę i zastanowił się.

– Hm. Może szesnaście?

– Może?! – Wciągnęłam gwałtownie powietrze. – Nie możemy nie wiedzieć, w jakim jesteśmy wieku. I czy naprawdę możemy być rówieśnikami?

– Uspokój się – rzucił Reg znudzonym głosem pod tytułem „Charlie sieje panikę bez powodu”.

– Nie, jesteśmy na to zupełnie nieprzygotowani. – Panikowałam dalej. – To okrutne. Okrutna i niezwykła kara, a my nie mamy pojęcia, co dalej.

Reg się uśmiechnął.

– Teraz śniadanie.

Wraz z wypowiedzianym słowem do pokoju wlała się nowa fala aromatu, a mój żołądek zareagował obrzydliwym odgłosem, jakby pękały w nim bańki. Nasze nosy zaprowadziły nas do przestronnej kuchni zrobionej w całości z drewna i kamienia. Wszystkie powierzchnie były wypucowane i świeciły w słońcu, które wlewało się do środka przez dwie przeszklone ściany. Może domek był i prosty, ale przynajmniej czysty.

Jakby czytając mi w myślach, starszy mężczyzna odezwał się znad pieca:

– Lśni trochę bardziej niż w budzie, nie sądzisz?

W odpowiedzi uśmiechnęłam się sarkastycznie za jego plecami i wyciągnęłam jedno z misternie rzeźbionych krzeseł spod błyszczącego pośrodku kuchni stołu.

– Ostrożnie z nimi – powiedział mężczyzna, obracając się z ciężką patelnią. – Sam je robiłem.

Przejechałam palcami po krawędzi krzesła, dotykając starannie wykonanych żłobień. Robiło to wrażenie – w minionym życiu za coś takiego zapłacilibyśmy krocie.

– Spektakularne. – Reg wybrał krzesło dla siebie i bardzo delikatnie się z nim obchodził.

– Są spoko – przyznałam. – Co tak pachnie?

– Jajka, rzecz jasna – odpowiedział Reg w chwili, gdy starszy mężczyzna przekładał jedzenie z patelni na talerze.

Jajka. Racja. Teraz rozpoznawałam zapach, ale był znacznie silniejszy – i bardziej apetyczny – niż sobie to przypominałam.

– Nie rozumiem – powiedziałam. – Nasz węch się… poprawił? Sądziłam, że wszystkie zmysły mamy lepiej funkcjonujące niż ludzie.

– Wy jesteście ludźmi – poprawił mnie nasz gospodarz. Odstawił patelnię z powrotem na piec i rozstawił dymiące talerze. – A jakość funkcjonowania to kwestia opinii.

Reg nachylił się nad talerzem i oblizał.

– Ale ma rację – odezwał się. – Zapach jest teraz znacznie silniejszy.

– Jest taki jak zawsze – zauważył mężczyzna. Opadł na krzesło naprzeciwko nas i zanurzył widelec w swojej porcji. – To, czego teraz nie czujecie, sprawia, że wydaje się mocniejszy.

Wymieniliśmy z Regiem zdziwione spojrzenia, a potem zobaczyłam w czarnych oczach brata – nie, momencik, dziś raczej brązowych, nie czarnych, dziwne – że załapał jako pierwszy.

– Krew – rzucił.

– Aha.

Wciągnęłam powietrze, żeby je posmakować. Miał rację. Tak blisko człowieka powinniśmy się czuć odurzeni jego zapachem. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy ostatnio znajdowałam się w pobliżu jedzenia bez ludzi. A ich woń zawsze przyćmiewała pozostałe aromaty.

– Mam wrażenie, że powinniśmy przypominać sobie tak silny zapach z czasów, gdy byliśmy ludźmi – rzekł Reg. – Może zostało nam to odebrane, kiedy wymazano nam ludzkie wspomnienia?

Przewróciłam oczami.

– Nie odbierają wszystkiego. Nadal potrafimy chodzić, mówić i korzystać z toalety.

Nasz opiekun się uśmiechnął.

– Wampiry tego nie robią.

– No nie – potwierdziłam, czując nieznane ciepło na policzkach. – Ale pamiętamy, jak się to robi.

– Dobrze, bo u człowieka to przydatna umiejętność. – Puścił oko do Rega, który się skrzywił.

Najwyraźniej nie rozważył wszystkich aspektów naszego nowego życia.

Starszy mężczyzna nabrał jajka na widelec.

– Słuchaj, Charlotte…

– Charlie.

– No tak. – Mówił z pełnymi ustami. – Nie wiem, czy naprawdę wymazują pamięć, czy tego rodzaju wspomnienia po prostu same z czasem zanikają, ale nic by mnie nie zdziwiło. Kto wie, jaką logiką kierują się wampiry, kiedy cię z czegoś okradają.

„Okradają”. Obróciłam to słowo w głowie. Nie widziałam dotąd w zaniku pamięci kradzieży – raczej ukłon w stronę wampirzych nowicjuszy, wspomagający etap przejściowy. Gdybyśmy pamiętali własne człowieczeństwo, moglibyśmy walczyć z potrzebą żerowania, a bez krwi wampir się zagłodzi i zostanie z niego tylko skorupa. To gorsze niż śmierć, to permanentna agonia. Zanik był w rzeczywistości darem.

Prawda?

– Ciekawe, czemu nie zrobili tego z nami tym razem? – zastanowił się Reg.

– Na to pytanie znam odpowiedź – odparł mężczyzna. – Ludzie z amnezją zbyt wiele czasu poświęcają na grzebanie we własnej przeszłości i próby dokopania się do historii. Lepiej, jeśli mają świadomość kary.

– Fascynujące – skwitował Reg.

Błagam.

– Nieszczególnie.

– W takim razie, Charlie, może zafascynuje cię smak jajecznicy. – Mężczyzna wycelował widelec w mój talerz. – Spróbuj. Jestem całkiem dumny z tego przepisu.

Skrzyżowałam ręce na piersi i odchyliłam się, ale mój żołądek znów zaburczał, bo miał odmienne zdanie.

Reg uśmiechnął się przepraszająco.

– Zapomnieliśmy z Charlie, co to głód. Ale z pewnością pamiętamy o manierach.

To ostatnie zdanie rzucił pod moim adresem i ostentacyjnie uniósł widelec, wbijając go w jajecznicę.

– Kiedyś miała maniery, tak? – Mężczyzna wydał z siebie ten swój chrapliwy śmiech.

Reg nabrał jajecznicy na widelec i wsunął do ust. Natychmiast przymknął oczy i przełknął z jękiem.

– Wow.

– Mówiłem. To mój sekretny przepis.

– Nie… nie ma na nią słów – zachwycił się Reg. – Wielkie dzięki… ee… chyba nie dosłyszeliśmy imienia.

– W sumie podobało mi się, kiedy nazwałeś mnie „sir”.

– Tak nie będę się zwracał – odparł Reg. – To jakaś tajemnica? Po prostu powiedz, jak się nazywasz.

– Chcesz poznać moje imię? – Widelec opadł z brzękiem na talerz, a mężczyzna zaczął wyłamywać sobie pokrzywione stare palce. – No dobrze, w takim razie miejmy to za sobą. Pora jak każda inna. – Spojrzał każdemu z nas w oczy. – Nazywam się Salvador Sicarius.

Nie! W ułamku sekundy ja i mój brat zerwaliśmy się z krzeseł i przywarli plecami do kamiennej ściany kuchni.

– Zabójca! – syknął Reg.

– Pogromca! – krzyknęłam jednocześnie.

Oboje odchyliliśmy głowy jednakowym ruchem i otwarli usta, żeby obnażyć kły, ale oczywiście żadnych nie mieliśmy.

Starszy mężczyzna – nie, pogromca – podniósł swój widelec i machnął nim w naszym kierunku.

– Na waszym miejscu pozbyłbym się tego nawyku. Wyglądacie strasznie głupio z takimi minami bez zaostrzonych siekaczy.

Zasłoniłam zęby wargami, czując zażenowanie, ale przede wszystkim strach. Obok mnie Reg szukał wzrokiem na lewo i prawo drogi ucieczki.

– Okłamałeś nas – wyrzucił z siebie.

– Wcale nie.

– Owszem – obstawał Reg.

Mimo strachu zdobyłam się na przewrócenie oczami.

– Serio?

– Znamy twoje imię – powiedział Reg, nie odrywając wzroku od zabójcy. – Każdy wampir stąd do Transylwanii je zna. I wiemy, na co cię stać.

Salvador Sicarius wrócił do pałaszowania jajecznicy.

– Podejrzewam, że stać mnie na znacznie mniej, niż wam się wydaje. Ale tak, często to słyszę.

Kawałek jajka wypadł mu z ust i wylądował na brodzie. Ten widok ostudził nieco mój strach. Trudno było w nim dostrzec legendarnego Sicariusa pogromcę. W ogóle nie przypominał pogromcy wampirów. Wyglądał tylko na niechlujnego starszego kolesia. Zmarszczyłam brwi, czując niemal rozczarowanie, że nie dorasta do moich koszmarów.

– W życiu nie sądziłam, że poznam Sicariusa – powiedziałam. – Jesteś…

– Nie tym, kogo się spodziewaliśmy – dokończył Reg.

Skrzyżowałam ręce. Mogłam wymyślić barwniejsze określenie, ale mój brat zapewne słusznie rozegrał sprawę dyplomatycznie. Salvador otarł brodę serwetką, zrzucając z niej kawałek jajka. Ten wylądował z plaśnięciem na stole.

– Spodziewaliście się wojownika? Może kogoś w zbroi? Wymachującego kołkiem? – Podrzucił widelec w dłoni, żeby chwycić go jak broń, i dźgnął nim powietrze. – Krzyczącego: „Rozgromię was!” czy inny nonsens?

Wzdrygnęliśmy się i odsunęli od widelca, dopóki nie wycelował go z powrotem w kierunku talerza i nie wrócił do pochłaniania posiłku.

– Przykro mi, że was rozczarowałem. Moje dni władania zaostrzonym kołkiem są zakończone.

– Nie potrzebujesz kołka – zauważył Reg. – Wystarczą ci ręce.

– To prawda. Może jednak wiecie więcej niż inni. – Salvador zaniósł swój opróżniony talerz do zlewu i wrócił do stołu, unosząc rzeczone dłonie. – Macie pojęcie, co one potrafią?

– Zabijać? – Starałam się powiedzieć to na luzie, ale wyszło raczej jak pisk.

– Niektóre wampiry mogłyby tak na to spojrzeć.

Usiadł i gestem zaprosił nas do tego samego. Odsunęłam swoje krzesło tak daleko od stołu, jak to możliwe, i usiadłam na skraju gotowa w każdej chwili dać nogę.

– Mój dotyk nie zabija – stwierdził Salvador. – On daje życie.

– A, tak – powiedziałam. – Ręce zabójcy, które leczą. Właśnie taką milutką dobranockę pamiętam.

Roześmiał się, jakbym zażartowała w jego imieniu, a nie jego kosztem.

– Nie, z pewnością słyszałaś zupełnie inną wersję.

– Rozumiem – włączył się Reg.

– Naprawdę? – Przechyliłam głowę w jego stronę, ale on miał wzrok utkwiony w mężczyźnie po drugiej stronie stołu.

– Czytałem na ten temat w którymś ze starszych tekstów. Twój dotyk zamienia nas w śmiertelników.

Przeniosłam wzrok na dłonie pogromcy.

– Naprawdę? – Nie byłam w stanie powściągnąć podziwu w głosie.

– Naprawdę.

– Ale nas nie dotknąłeś – stwierdziłam. – Nie zrobiłeś tego.

– W pewnym sensie zrobiłem. – Ruchem głowy wskazał biały płot za kuchennym oknem.

– Płot? – Zdziwiłam się. – Ale jak?

– Myślę, że na razie wystarczy. Powinniście, młodzi, zjeść jajka, zanim wystygną. – Pokręcił głową.

Ale nawet Reg stracił apetyt w obecności pogromcy.

– Nadal nie wyjaśniłeś… – zaprotestowałam.

– Powiedziałem, jak się nazywam – przerwał mi. – O to pytaliście. Skoro moje imię przyprawia was o gęsią skórkę, możecie mówić na mnie Sal.

– Sal – powtórzyłam na próbę.

– Tak, Sal może być, jak sądzę – odparł Reg, odzyskując panowanie po szoku, i ponownie zaczął napełniać sobie usta jedzeniem.

– Przynajmniej tu, w domu – dodał Sal. – Jeśli jednak chcecie uniknąć pytań, na które nie możecie odpowiedzieć, sugeruję, żebyście w szkole nazywali mnie dziadkiem.

– Co takiego? – prychnęłam.

Reg zakrztusił się jajecznicą.

– Czy powiedziałeś właśnie…

– W szkole?! – dokończyłam.

Sal zaniósł się od śmiechu suchym kaszlem, w którym utonęły nasze protesty. Wyjąc z radości, podniósł się od stołu i poczłapał na zewnątrz.

Reg odsunął od siebie talerz, tracąc wreszcie apetyt, i przez dłuższy czas wpatrywaliśmy się w siebie w osłupieniu.

– Szkoła – wyszeptał.

Ukryłam twarz w dłoniach.

– Może jednak próbuje nas zabić.4

DZIEWCZYNA W LUSTRZE

Ten? – Podniosłam czarny golf od Gucciego.

– Jak chcesz. – Reg wzruszył ramionami.

Odrzuciłam golf na bok i z otwartej walizki wyciągnęłam koronkową małą czarną. Spojrzałam na metkę. Prada. Doskonale.

– Ta?

– W porządku. – Brat ziewnął i rozłożył się na moim łóżku, a właściwie na stosie ubrań, które teraz je pokrywały.

– Reg, to ważne. – Tupnęłam i rzuciłam sukienkę na hałdę.

– Jestem wykończony – powiedział. – Nie masz czegoś, co nie jest w czerni?

Naburmuszyłam się i przyjrzałam czarnym dżinsom ze stretchu. Sal dał nam cały dzień na przywyknięcie do myśli o szkole, a dwadzieścia cztery godziny później ledwo zdążyłam się rozpakować, nie mówiąc już o wybraniu idealnego stroju. Miałam ubrania na każdą okazję – suknie balowe, żeby robić wrażenie na zagranicznych dygnitarzach podczas ważnych gal politycznych, unikatowe kurtki, by przykuwać uwagę zdystansowanych gwiazd rocka, superkrótkie szorty i wysokie botki mogące zainteresować kowbojów. Tak, większość była czarna, bo w czarnym polowało się lepiej. Ale strój na pierwszy dzień szkoły? To coś, czego po prostu nigdy nie potrzebowałam.

Podniosłam dżinsy, żeby Reg mógł się im przyjrzeć.

– Co mówią?

– Nic nie mówią. To spodnie.

– Reg.

Westchnął.

– A co chciałabyś, żeby mówiły?

– Nie podskakujcie, laski. Wasza nowa królowa przybyła.

– Skórzana spódnica – stwierdził Reg, wskazując szczyt Mount Ciuch.

Odsunęłam go na bok i znów zaczęłam grzebać w stosie.

– Uważaj, Charlie – zażartował, staczając się z łóżka, i wstał. – Jeszcze ktoś sobie pomyśli, że jesteś podekscytowana pójściem do szkoły.

– Nawet nie kpij – odparłam, ale nie spojrzałam mu w oczy.

– Muszę przyznać, że jesteś stworzona do roli królowej pszczół.

Potwierdziłam jego słowa niemal niedostrzegalnym uśmieszkiem.

– Czemu tak się przejmujesz strojem? Wiesz, że będziesz wyglądała bosko we wszystkim, co wybierzesz.

Uderzyłam pięścią w stojącą obok łóżka szafkę nocną i skrzywiłam się zirytowana, że to moja ręka została przy tym poszkodowana, a nie drewno.

– Reg, nie możesz tak mówić.

– Jak?

– „Bosko”. Musisz gadać jak nastolatek.

– Zdaniem Starszych jestem nastolatkiem i tak mówię.

– Musisz mówić tak jak współczesne nastolatki. Prawdziwe. Ludzkie.

– Jak miałem się nauczyć języka śmiertelników, skoro spędziliśmy z nimi tak niewiele czasu?

– Proszę cię. Stale jesteśmy wśród ludzi.

– Na polowaniu. Posiłku. A nie… imprezie towarzyskiej.

– Telewizja istnieje połowę twojego nieśmiertelnego życia – zauważyłam. – A internet od dziesięcioleci.

– Wolę czytać książki. – Uśmiechnął się do mnie. – I to, że w ogóle czytam, oznacza zapewne, że będę lepszy w te klocki od ciebie.

– Ja też czytam – obruszyłam się.

– Periodyki modowe się nie liczą.

– Czasopisma, nie periodyki. Słowo daję, Reg, jeśli zrobisz mi obciach jakimś staromodnym żargonem, to udam, że cię w ogóle nie znam. Naprawdę…

– Spokojnie. – Brat złapał mnie za ramię, którym nieświadomie wymachiwałam. – Tylko się z tobą droczę. Nawet ja używam słowa „czasopismo”. Gdybym cię nie znał, uznałbym, że jesteś zestresowana.

Prychnęłam.

– Niby czym? Myślisz, że nie poradzę sobie z grupką małomiasteczkowych nastolatków?

– Wręcz przeciwnie. Jestem przekonany, że to oni nie poradzą sobie z tobą. I właśnie dlatego nie mogę zrozumieć… Aha, pojąłem.

Twarz mu się rozjaśniła w ten irytujący sposób, jak zawsze, kiedy sądził, że jest najmądrzejszą osobą w pomieszczeniu. Tym bardziej denerwujące, że zwykle okazywało się, że ma rację.

– Co takiego?

Oparłam ręce na biodrach – częsta poza w moim przypadku, ale dodatkowym jej bonusem było to, że nie pozwalała moim rękom nadal wymachiwać.

– Charlie, z całą pewnością potrafisz zapanować nad bandą nastolatków ze środkowo-zachodnich Stanów.

– Wiem.

– Nie wątpię, że nawet nauczycieli oczarujesz na tyle, by robili, co każesz.

– Jasne.

– I może dzięki temu poczujesz się mniej bezradna w obecnej sytuacji.

Otworzyłam parokrotnie usta w poszukiwaniu słów. Reg nie zrozumiał – nie całkiem.

– Nie jestem bezradna – odparłam, przekonując nie tyle jego, ile samą siebie.

– To czemu się tak przejmujesz?

Masując dłoń, która uderzyła w stół, rozmyślałam nad tym, że wciąż pulsuje od bólu – szydercze przypomnienie, że działania mają swoje konsekwencje. Jakbym tego nie wiedziała.

Ból w dłoni, jaskrawość kolorów w słońcu i dziwne zapachy… Po stu latach pewności nie czułam się przygotowana na ten zalew nowego i nieznanego. W życiu nie przyznałabym się przed Regiem, ale to wszystko trochę mnie przerastało.

– Mam wrażenie, jakbyśmy utknęli wewnątrz kalejdoskopu, i potrzebuję czegoś…

– Czarnego? – Reg podniósł skórzaną spódnicę.

– Jak możesz być taki spokojny?

Zdecydowanie wolałam tę znajomą i niewzruszoną wersję mojego brata od tamtego zestresowanego obcego, którego widziałam pierwszej nocy, ale czy nie mógłby być tym wszystkim choć troszkę poruszony?

Reg machnął ręką.

– Myślałem o tym i podejrzewam, że cała ta sytuacja to chyba jakiś podstęp… pokaz siły, żebyśmy na pewno odrobili swoją lekcję. Kiedy Starsi zdecydują, że pobyt na ławce rezerwowych był wystarczająco długi, to po nas wrócą.

A jak długo może to potrwać dla Starszych? Rok? Dekadę?

Przeszedł mnie dreszcz. Wiek?

Reg przerwał moje myśli, zanim zdołałam przeanalizować wszelkie implikacje takiej możliwości.

– Może kiedy przejdziemy przez okres dojrzewania.

– Jesteśmy po setce.

– Mówię o ludzkim wieku – uściślił. – To pewnie rok czy dwa.

Prawie jak stulecie.

Zadrżałam na myśl, że Reg może mieć rację. Przepisy się zmieniły, odkąd po raz pierwszy staliśmy się wampirami, i dzięki Traktatowi z Annis nie wolno już było przemieniać dzieci. Zgodnie z porozumieniem ludzie mogli otrzymać nieśmiertelność dopiero po uzyskaniu pełnoletniości. Przez lata postęp nauki oraz badania nad ludzkim mózgiem i hormonami potwierdziły słuszność tej decyzji. Chociaż Starsi nie potrzebowali potwierdzenia. Wystarczyło spojrzeć na historie Pradawnych – niektórzy byli zaledwie małymi dziećmi, kiedy ich przemieniono. Dziesięć tysięcy lat napadów złości stawiało kropkę nad i.

Czy obowiązywały nas teraz postanowienia traktatu?

Reg dostrzegł niepokój na mojej twarzy i westchnął.

– W tej chwili nic na to nie poradzimy, więc możemy się dobrze bawić.

– Mówisz, jakbyśmy byli na wakacjach – stwierdziłam.

– Bo w pewnym sensie jesteśmy.

– W takim razie żądam zwrotu pieniędzy.

– Ee. Nudzi mnie ponuractwo – powiedział z błyskiem w brązowym oku.

Tak, zdecydowanie były teraz brązowe.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze i nachyliłam się.

– Co się dzieje z twoimi oczami? Już nie są czarne.

– A, tak, zmieniają się – odparł. – Jak twoje.

– Moje?

– Jasne. Nie wiesz o tym? Charlie, nie zaglądałaś do lustra?

– Nie.

Po co? Moje odbicie nie było żadną nowością. Wampiry doskonale widziały się w lustrze, ale ja pragnęłam jedynie przeglądać się w oczach swoich ofiar… to znaczy wielbicieli.

Reg wstał i podał mi rękę, żebym mogła się podnieść.

– Chodź. W łaźni jest lustro.

Ruszyłam za bratem, mrucząc pod nosem: „W łazience”. Dalej mamrotałam pod nosem, dopóki nie postawił mnie niemal siłą przed lustrem nad umywalką.

Oczy, które na mnie spojrzały, nie należały do mnie. Miały bladoniebieski kolor, co podkreślał delikatny róż na policzkach poniżej.

– Kto to? – wyszeptałam, wyciągając dłoń, żeby dotknąć dziewczyny w lustrze.

Za jej plecami pojawił się Reg.

– Niesamowite, prawda? Pewnie tak wyglądaliśmy, zanim nas przemieniono.

Zamrugałam, a dziewczyna w lustrze zamrugała ze mną. To byłam ja, choć ledwo samą siebie poznawałam. Oboje z Regiem mieliśmy czarne włosy, taką samą białą jak papier skórę, ale teraz było w nas jeszcze coś – jakby światło, którego wcześniej nie widziałam.

– A ja myślałem, że już bardziej samej siebie nie możesz podziwiać – odezwał się Reg. – Chyba zatraciłaś się we własnym odbiciu.

– Nie podziwiam siebie.

Znów poczułam ciepło na skórze, nowe i nieznane, ale tym razem zauważyłam zmianę – w lustrze zrobiłam się jaskrawoczerwona, bo różowy kolor policzków rozlał się po całej twarzy.

Zrobiłam chwiejny krok do tyłu.

Widywałam wiele odcieni skóry u wampirów, wszystkie spłowiałe z braku krwiobiegu, ale równie zróżnicowane jak u ludzi – ślad tego, kim musieli być w poprzednim życiu. Nigdy jednak nie widziałam, żeby policzki naszej rasy miały taki ciepły odcień.

– Ojej, panienko Charlotte, panienka się rumieni.

Zamachnęłam się, ale Reg zrobił unik i wymknął się z łazienki. Pognałam za nim do pokoju, gdzie chwycił czarną sukienkę niczym zakładniczkę.

– Tylko mnie dotknij, a będzie po Pradzie!

Cmoknęłam z niezadowoleniem.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: