Nie dajesz mi spać - ebook
Nie dajesz mi spać - ebook
Zabawna, pikantna i romantyczna historia pewnej znajomości.
Caroline, właścicielka kota i projektantka wnętrz, właśnie wprowadziła się do fantastycznego mieszkania w San Francisco. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie Simon – jej nowy sąsiad – i jego nocne zwyczaje…
Kiedy erotyczne przygody Simona kolejny raz wyrwały Caroline ze snu, miarka się przebrała. Dziewczyna zaczęła szczerze nie cierpieć mężczyzny zza ściany, a zabójczo przystojny sąsiad nic sobie z tego nie robił.
Gdy przypadkiem się spotykają, dla dobra wspólnych znajomych zawierają pokój. Ale czy uda im się go utrzymać? Czy w końcu zauważą, że między nimi aż iskrzy?
„Współczesny klasyk. Bardzo śmieszny, a bohaterzy – intrygujący”.
– Jennifer Probst
Romans z pieprzykiem, który czytasz z uśmiechem na twarzy i dobrze się bawisz!
***
– Caroline? – wołał ktoś z góry. Uśmiechnęłam się, robiąc kolejny krok.
– Tak, Simon? – odkrzyknęłam.
– Późno wracasz.
– A ty co? Pilnujesz mnie? – Przechylał się przez poręcz i włosy opadały mu na twarz.
– Pewnie. Czekam na chleb. Kobieto! Nasyć mnie cukinią.
– Jesteś szurnięty. Masz tego świadomość? – Stanęłam naprzeciwko niego.
– Ktoś mi już to mówił. Ładnie pachniesz. – Pochylił się w moją stronę.
– Powąchałeś mnie? – zapytałam z niedowierzaniem i otworzyłam sobie drzwi.
– Mmm, bardzo ładnie. Wracasz z treningu? – spytał, wchodząc za mną do mieszkania.
– Joga. A co?
– Cudownie pachniesz po wysiłku. – Patrzył na mnie z diablikami w oczach.
***
– Jesteś podejrzanie mocno zainteresowany wyrobami piekarskimi. Leczy się to jakoś? – zapytałam, idąc do kuchni po bochenek, który odłożyłam dla niego.
– Tak. Należę do ACh, Anonimowych Chleboholików.
– Fajna grupa?
– Całkiem. Jest też inna, lepsza, ale w tamto miejsce nie mogę chodzić – powiedział smutno i pokręcił głową.
– Wyrzucili cię. – Pochyliłam się nad blatem w jego stronę.
– Tak, zgadłaś. – Kiwnął palcem, żebym się zbliżyła. – Wpadłem w kłopoty przez zabawę bułeczkami – wyszeptał.
***
– Nie będę tego słuchać – powiedziała Caroline.
– Będziesz – odparł Simon. – To mój samochód. Kierowca wybiera muzykę.
– Mylisz się. Zawsze pasażer to robi. Jak rezygnujesz z przywileju prowadzenia, to dostajesz taki bonus.
– Caroline, ty nawet nie masz samochodu. Jak mogłabyś mieć przywilej prowadzenia?
– No właśnie. Dlatego słuchamy tego, co wybiorę.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-434-7 |
Rozmiar pliku: | 734 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O
, tak.
Łup.
– O, tak.
Łup. Łup.
Co, do cholery…?
– Ooo, tak. Cudownie.
Gwałtownie wybudzona ze snu, rozglądałam się nieprzytomnie po obco wyglądającym pokoju. Pudła na podłodze. Zdjęcia oparte o ścianę.
Moja sypialnia w nowym mieszkaniu. Musiałam to sobie przypomnieć. Położyłam dłonie na kołdrze i skupiłam uwagę na wykwintnym splocie materiału. Nawet na wpół śpiąco zachwycało mnie zdobienie mojej pościeli.
– Mmmm. Właśnie tak, skarbie. Tak mi rób. Nie przestawaj!
O, raju…
Usiadłam, przetarłam zaspane oczy i popatrzyłam na ścianę za moimi plecami, powoli rozumiejąc, co mnie obudziło. Nadal bezmyślnie gładziłam kołdrę – przykuło to uwagę mojego cudownego kota Clive’a. Kocur podłożył pyszczek pod moją dłoń, domagając się głaskania. Pieściłam go, jednocześnie rozglądając się dookoła i próbując oswoić nową przestrzeń.
Dziś się wprowadziłam do tego wspaniałego mieszkania z przestronnymi pokojami, drewnianymi podłogami i łukowatymi przejściami. Był tu nawet kominek! Oczywiście nie miałam bladego pojęcia, jak rozpala się ogień w czymś takim. Zawsze chciałam móc postawić ozdoby na półeczce nad kominkiem. Mam taki nawyk, że układam różne przedmioty w każdej wolnej przestrzeni, bez znaczenia, czy należy ona do mnie, czy nie. To chyba taka choroba zawodowa projektanta wnętrz. Czasem wkurzam moich znajomych tym ciągłym przestawianiem ich bibelotów.
Po całym dniu spędzonym na przeprowadzce moczyłam się w niesamowitej stylowej wannie na nóżkach tak długo, aż skóra na dłoniach pomarszczyła mi się jak rodzynka. Później położyłam się do łóżka i z przyjemnością wsłuchiwałam się w odgłosy nowego domu: spokojny ruch uliczny, cicha muzyka w oddali i kojące stukanie łap mojego ciekawskiego kota. Widzicie, Clive ma nieobcięte pazury…
„Mój nowy dom” – myślałam z zadowoleniem, kiedy zapadałam w łagodny sen. Dlatego byłam tak zaskoczona tą pobudką o… niech no sprawdzę… drugiej trzydzieści nad ranem.
Tępo wpatrywałam się w sufit, żeby na nowo wprowadzić się w stan relaksu. Na darmo jednak, bo zagłówek mojego łóżka gwałtownie poruszył się, a właściwie to uderzył w ścianę.
„To chyba jakieś żarty”.
– Ooo, Simon. Cudownie. Mmm. – Dobiegło mnie bardzo wyraźnie.
„O, litości”.
Rozbudziłam się jeszcze bardziej, zaintrygowało mnie to, co działo się za ścianą. Popatrzyłam na kota i mogłabym przysiąc, że mrugnął do mnie. To pewnie przemęczenie. „Zdaje się, że mnie też przydałoby się trochę takich atrakcji”.
Ostatnio u mnie posucha. Trwa ona już dość długo. Fatalny, szybki i w zupełnie nieodpowiednim momencie, jednonocny wyskok pozbawił mnie zdolności odczuwania orgazmu. Już od pół roku jest na urlopie. To bardzo długie półrocze.
Obawiam się, że jestem bliska urazu nadgarstka od tych wszystkich desperackich prób samozaspokojenia. Najwidoczniej O zniknął na dobre. I nie mówię o programie Oprah.
Odgoniłam rozważania nad utraconym O i zwinęłam się w kłębek. Wyglądało na to, że za ścianą zapadła cisza. Próbowałam ponownie zasnąć, a obok mnie cicho pomrukiwał kot. Nagle piekło rozpętało się na nowo.
– Tak! Tak! O, tak! Dobrze.
Obraz, który oparłam o ścianę na półce nad łóżkiem, spadł i boleśnie uderzył mnie w głowę. Mam nauczkę – mieszkając w San Francisco, wszystko trzeba mocno przywalić do ściany. „Skoro już o waleniu mowa…”.
Załamując ręce i przeklinając, tak że chyba zawstydziłam Clive’a – o ile koty potrafią się zawstydzać – popatrzyłam jeszcze raz na ścianę za moimi plecami. Zagłówek łóżka uderzał o nią w rytm trwającej u sąsiadów gimnastyki.
– Ooo, tak, kochanie, tak, tak, tak! – zaintonowała krzykaczka, kończąc swoją pieśń westchnieniem pełnym zadowolenia.
I wtedy usłyszałam, z całym szacunkiem dla rzeczy świętych, klapsy. Odgłosu wymierzanych klapsów nie można pomylić z niczym innym. Tak więc za ścianą właśnie ktoś je dostawał.
– O, Simon. Tak. Byłam niegrzeczną dziewczynką. Tak!
„Nie do wiary…”. Usłyszałam jeszcze kilka uderzeń, a potem męskie gardłowe pojękiwanie i posapywanie.
Wstałam z łóżka, odsunęłam je o kilka centymetrów od ściany i z powrotem wskoczyłam pod kołdrę, nie spuszczając oka z wezgłowia.
Zasypiając, obiecałam sobie, że będę walić pięściami w ścianę, jeśli ponownie usłyszę choćby piśnięcie. Choćby jęknięcie. Albo odgłos klapsa.
Witajcie, sąsiedzi.Rozdział drugi
Pierwszy poranek w nowym miejscu rozpoczęłam od wypicia kawy i zjedzenia resztek pączka z wczorajszej parapetówki.
W duchu przeklinałam nocne popisy sąsiadów, bo nie czułam się tak wyspana, jakbym chciała, a czekało mnie zamieszanie z rozpakowywaniem się. Dziewczyna została porządnie przeleciana, otrzymała kilka klapsów, miała orgazm, spała. To samo spotkało Simona. Założyłam, że to jego imię – w końcu osóbka lubiąca klapsy ciągle się tak do niego zwracała. Poważnie, raczej nie mogła zmyślić tego imienia. Jest przecież wiele innych i to bardziej seksownych, które można wykrzykiwać w ferworze uniesień.
Uniesienia. „Jezu, jak mi ich brakuje”.
– Nadal nic, co O? – Westchnęłam, patrząc w dół. Gdy mijał czwarty miesiąc bez O, zaczęłam z nim rozmawiać, jakby był żywą istotą. Dawno temu, kiedy jeszcze poruszał moim światem, wydawał się bardzo realny. Teraz, po tym, jak go straciłam, nie wiem, czy w ogóle bym go rozpoznała, gdyby wrócił. „To żałosne, kiedy dziewczyna nie potrafi rozpoznać własnego orgazmu”. Tęsknie patrzyłam przez okno na panoramę San Francisco.
Rozprostowałam nogi i podeszłam do zlewu, żeby umyć kubek po kawie. Odłożyłam naczynie do wyschnięcia, zebrałam jasnoblond kosmyki włosów w kucyk i przebiegłam wzrokiem po otaczającym mnie rozgardiaszu. Nieważne, jak dobrze to zaplanowałam, nieważne, jak dokładnie oznaczyłam kartony, nieważne, ile razy powtarzałam temu idiocie od przeprowadzek, że jeśli na pudle było napisane „kuchnia”, to nie należało go dawać do łazienki.
– To co, Clive? Zaczniemy tu czy w salonie? – Kot leżał zwinięty w kłębek na szerokim parapecie. Muszę przyznać, że szukając nowego mieszkania, zawsze zwracałam uwagę na parapety. Clive lubił obserwować świat, a mnie cieszył widok kota czekającego na mój powrót z pracy.
W tej chwili popatrzył na mnie i miałam wrażenie, że kiwnął łebkiem w stronę salonu.
– Niech będzie salon – powiedziałam głośno, zdając sobie sprawę, że odkąd wstałam, odezwałam się kilka razy i za każdym razem mówiłam do kota. No tak…
Jakieś dwadzieścia minut później, kiedy Clive uważnie przyglądał się gołębiowi, a ja układałam płyty DVD, w korytarzu usłyszałam głosy. Moi głośni sąsiedzi! O mało co nie potknęłam się o jedno z pudeł, biegnąc do drzwi, żeby wyjrzeć na korytarz przez wizjer. „No naprawdę jestem nienormalna”. Nie mogłam się powstrzymać przed podglądaniem.
Niewiele widziałam, ale słyszałam ich rozmowę. Męski, łagodny głos w towarzystwie damskich westchnień.
– Simon, miniona noc była fantastyczna.
– Dzisiejszy poranek też był wspaniały – stwierdził, po czym złożył na jej ustach cholernie namiętny pocałunek.
Aha. Rano musieli być w innym pokoju. Nic nie słyszałam. Mocno przyciskałam oko do wizjera. „Zupełnie szurnięta”.
– Tak, to prawda. Zadzwonisz niedługo? – zapytała, nachylając się po kolejny pocałunek.
– Oczywiście. Zadzwonię, gdy wrócę do miasta – obiecał i z plaskiem położył dłonie na jej pośladkach. Dziewczyna zachichotała i odwróciła się w stronę schodów.
Wyglądało na to, że to nic poważnego. „Pa, pa, Panno Klapsiaro”. Simon szybko wrócił do mieszkania i nie zdążyłam mu się przyjrzeć. „Ciekawe. Czyli, że laska z nim nie mieszka”.
Nie padły żadne czułe słówka, kiedy wychodziła, ale nie wydawali się sobą skrępowani. Bezwiednie włożyłam koniuszek kucyka do ust. Oczywiście, że musieli się czuć swobodnie, przy całym tym dawaniu klapsów.
Wróciłam do alfabetycznego układania płyt, odsunąwszy na bok myśli o klapsach i Simonie. „Niesamowity Simon. Niezła nazwa dla zespołu”. Zajęłam się literą H.
Akurat kładłam na półce Czarnoksiężnika z Oz obok Charliego i fabryki czekolady, gdy usłyszałam pukanie. Zza drzwi dobiegały odgłosy szamotaniny, które sprawiły, że szeroko się uśmiechnęłam.
– Nie upuść tego, wariatko – padło siarczyście.
– Przestań się wymądrzać i w ogóle to zamknij się – odparowała druga osoba.
Z westchnieniem otworzyłam drzwi, za którymi stały Sophia i Mimi, moje dwie najlepsze przyjaciółki, trzymające olbrzymie pudło.
– Dziewczyny, bez kłótni. Obydwie jesteście urocze. – Roześmiałam się głośno.
– Ha, ha, śmieszne – rzuciła Mimi, wchodząc do mieszkania.
– Co to jest, do diabła? Nie wierzę, że wniosłyście to po schodach na czwarte piętro! – Moje przyjaciółki nie zajmowały się czynnościami, które mógł wykonać za nie ktoś inny.
– Czekałyśmy na dole w taksówce, licząc, że ktoś się napatoczy, ale nic z tego. Więc wtargałyśmy to same. Mamy parapetówę! – relacjonowała Sophia. Kiedy odstawiły karton, usiadła w fotelu przy kominku.
– Przestań się w końcu przeprowadzać. Mam dość ciągłego kupowania ci prezentów. – Mimi zaśmiała się, wykonując teatralny gest rękami i kładąc się na kanapie.
Lekko szturchnęłam pudło stopą.
– Co to jest? Nigdy nie oczekiwałam od was prezentów. A już na pewno nie prosiłam o sokowirówkę z telezakupów, którą dałyście mi w zeszłym roku.
– Okaż choć trochę wdzięczności. Po prostu otwórz to – rozkazała Sophia, wskazując pakunek środkowym palcem, który chwilę później wyprostowała w moją stronę.
Zrezygnowana usiadłam na podłodze obok prezentu. Wstążka z malutkimi ananasami przywiązanymi do niej zdradziła mi, że to coś ze sklepu Williams Sonoma. Karton był bardzo ciężki.
– Co wyście wymyśliły? – zapytałam, przyłapując Mimi na puszczaniu oczka do Sophii. Rozwiązałam wstążkę i otworzyłam pudło. Zobaczywszy, co w nim jest, ucieszyłam się jak głupia. – Dziewczyny! To zbyt drogie!
– Wiemy, jak bardzo tęsknisz za poprzednim. – Uśmiechnęła się do mnie Mimi.
Lata temu dostałam od mojej nieżyjącej już ciotki mikser marki KitchenAid. Miał ponad czterdzieści lat, ale nadal działał bez zarzutu. Dawniej te rzeczy robiono tak, aby służyły latami. Kilka miesięcy temu mój robot dokonał żywota w pięknym stylu. Akurat wrzucałam do wymieszania składniki na chleb z cukinii, kiedy z urządzenia zaczęło się dymić. Nie miałam wyjścia i z bólem serca musiałam go wyrzucić.
Patrzyłam na nowiuteńki mikser KitchenAid w kolorze nierdzewnej stali, a przed oczami tańczyły mi różne ciastka i ciasteczka.
– Dziewczyny, jest piękny – piałam z zachwytu, wpatrując się z radością w moje nowe cacko. Delikatnie wyjęłam urządzenie z pudełka. Z podziwem przebiegłam palcami po gładkich krawędziach obudowy. Na skórze czułam przyjemny chłód metalu. Westchnęłam urzeczona i przytuliłam do siebie mikser.
– Zostawić was samych? – spytała Sophia.
– Nie. Chcę, żebyście były świadkami naszej miłości. Wiecie, to chyba jedyne urządzenie mechaniczne, które będzie mi dawało jakąkolwiek przyjemność w nadchodzącej przyszłości. Dzięki. Wykosztowałyście się. Naprawdę jestem wam wdzięczna – zapewniałam.
Pojawił się Clive i obwąchawszy urządzenie, zwinnie wskoczył do pustego już pudła.
– Kochana, obiecaj tylko, że będziesz nam donosiła smakołyki. To nam wszystko wynagrodzi. – Mimi wstała i popatrzyła na mnie wyczekująco.
– Co? – zapytałam niepewnie.
– Caroline, czy mogę zacząć z twoimi szufladami? – rzuciła pytanie i udała się małymi krokami w stronę sypialni.
– Czy co możesz zacząć z moimi szufladami? – odpowiedziałam pytaniem, mocniej zaciągając pasek w talii.
– Kuchnia! Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła w niej wszystko poukładać! – oznajmiła energicznie, przebierając w miejscu nogami.
– O, kurczę. Jasne! Do dzieła! Baw się dobrze, wariatko – zawołałam za nią, bo przyjaciółka pobiegła już do kuchni.
Mimi zawodowo zajmowała się zagospodarowywaniem przestrzeni mieszkań. W czasie studiów na uniwersytecie w Berkley doprowadzała nas do szału swoją obsesyjną dbałością o szczegóły. Pewnego dnia Sophia zasugerowała jej, żeby zajęła się profesjonalnym urządzaniem przestrzeni. Od ukończenia studiów Mimi nie robiła nic innego. Pracowała chyba już w całym stanie, pomagając różnym rodzinom zebrać ich manele do kupy. Biuro projektowe, w którym jestem zatrudniona, czasem korzystało z jej porad. Wystąpiła nawet w kilku odcinkach programu o planowaniu wnętrz, które kręcono w San Francisco. Była stworzona do tej pracy.
Pozwoliłam, żeby Mimi robiła to, co chce. Wiedziałam, że będę zachwycona efektem jej pracy. Razem z Sophią nadal obijałyśmy się w salonie, przeglądając płyty DVD i śmiejąc się z filmów, które obejrzałyśmy lata temu. Zatrzymywałyśmy się na każdej produkcji z lat osiemdziesiątych, w której występowała paczka naszych ulubionych aktorów, i usiłowałyśmy sobie przypomnieć, czy Bedner i Claire zostali parą. Sophia twierdziła, że nie, a ponadto ja upierałam się, że Claire nie dostała kolczyka z powrotem…
***
Wieczorem po wyjściu przyjaciółek rozsiadłam się razem z kotem na kanapie, żeby na kanale kulinarnym obejrzeć powtórki Bosonogiej Contessy. Fantazjowałam, że z pomocą nowego miksera przyrządzam różne wspaniałości w kuchni podobnej do tej z programu. Z rozmarzenia wyrwał mnie dźwięk kroków w korytarzu i czyjaś rozmowa. Skrzywiłam się, patrząc na Clive’a. Pewnie wróciła Panna Klapsiara.
Zerwałam się z kanapy i pobiegłam w stronę drzwi, by znowu przylgnąć do wizjera i spróbować przyjrzeć się sąsiadowi. Tym razem też mi się nie udało. Widziałam jedynie jego plecy, gdy wchodził do mieszkania za dość wysoką kobietą o długich brązowych włosach.
„Ciekawe. Dwie kobiety w dwa dni. Męska dziwka”.
Drzwi sąsiada zamknęły się, a do moich stóp łasił się, cicho pomrukując, Clive.
– Nie mogę cię tu wypuścić, głuptasku – gadałam do kota, biorąc go na ręce. Wtuliłam się policzkiem w jego miękkie futro i uśmiechnęłam się, gdy przekręcił się brzuszkiem do góry. Clive jest moją prywatną męską dziwką. Oddałby się każdemu, kto pogłaskałby go po brzuchu.
Wróciłam na kanapę, żeby zobaczyć, jak Ina Garten uczy widzów, w jaki sposób z prostotą i elegancją przygotować kolację w Hamptons. I z zasobnym portfelem.
Parę godzin później z odciśniętą na czole fakturą kanapy poszłam do sypialni. Mimi poukładała wszystkie moje rzeczy tak, że jedyne, co mi pozostało do zrobienia, to zawiesić zdjęcia i poustawiać różne drobiazgi. Z rozmysłem zdjęłam fotki z półki nad łóżkiem. Tej nocy nie chciałam ryzykować. Stałam na środku pokoju i nasłuchiwałam odgłosów zza ściany. Cisza i spokój na froncie. Zapowiadało się dobrze. Może poprzednia noc była tylko jednorazowym wybrykiem.
Szykując się do spania, popatrzyłam na oprawione fotografie mojej rodziny i przyjaciół. Ja i rodzice w Tahoe na nartach. Ja z przyjaciółkami przy Coit Tower. Sophia uwielbiała robić zdjęcia ze wszystkim, co ma falliczny kształt. Była wiolonczelistką w orkiestrze symfonicznej San Francisco i mimo że całe życie spędziła pośród instrumentów muzycznych, nigdy nie potrafiła odpuścić sobie żartu, kiedy widziała flet. Była pokręcona.
Obecnie żadna z naszej trójki nie była w związku. Wyjątkowa sytuacja. Zazwyczaj przynajmniej jedna z nas z kimś się spotykała, ale odkąd Sophia zerwała ze swoim ostatnim chłopakiem, dopadła nas wszystkie klątwa. Na szczęście dla przyjaciółek ich przeklęcie nie było tak silne jak moje. Z tego, co wiedziałam, utrzymywały kontakt ze swoimi O.
Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie nocy, kiedy O poszedł swoją drogą. Po kilku fatalnych pierwszych randkach byłam tak wyposzczona i sfrustrowana, że zdecydowałam się pójść z facetem, którego nie chciałabym już nigdy więcej spotkać. Nie miałam nic przeciwko przelotnym przygodom. Przeżyłam wiele poranków przepełnionych wstydem. Ale z nim? Powinnam była wiedzieć, jak to się skończy. Przeklęty Cory Weinstein. Jego rodzina miała sieć pizzerii rozsianych po całym Zachodnim Wybrzeżu. Brzmi super, co? Tylko tak brzmi. Okazał się całkiem sympatyczny, ale nudny. Wszystko przez to, że od dawna nie byłam z mężczyzną. Kilka drinków i pogaduchy w samochodzie sprawiły, że uległam i pozwoliłam Cory’emu, by zrobił ze mną, co chciał.
Do tamtej nocy byłam zwolenniczką teorii, że seks jest jak pizza. Nawet jeśli nie smakuje, to i tak jest całkiem niezły. Teraz nie znoszę pizzy. Z kilku powodów.
To był najgorszy rodzaj seksu. W stylu karabinu maszynowego: bang, bang, bang. Trzydzieści sekund dla cycków, minuta poświęcona na macanie punktu, jakiś centymetr poniżej tego właściwego, a potem pchnięcie. I wysunięcie. I pchnięcie. I wysunięcie. I pchnięcie. I wysunięcie.
Przynajmniej szybko było po wszystkim, no nie? Jasne, że nie. Ten koszmar ciągnął się całe wieki. Tak naprawdę było to jakieś pół godziny pchnięć i wysunięć. Miałam wrażenie, jakby ktoś heblował moją biedną muszelkę.
Zanim to coś dobiegło końca i Cory, opadając na mnie, krzyknął: „Jak dobrze!”, w myślach zdążyłam zrobić porządki w przyprawach i właśnie zaczęłam przeglądać środki czystości pod zlewem. Ubrałam się, co nie zabrało mi zbyt wiele czasu, bo właściwie wcale nie byłam rozebrana, i wyszłam.
Następnego dnia po tym, jak Caroline Dolna odpoczęła, postanowiłam zafundować jej subtelną sesję samozaspokojenia z kochankiem ze snów każdej kobiety – George’em Clooneyem, czyli doktorem Rossem. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu O nie pojawił się. Pomyślałam, że może potrzeba mu jeszcze więcej czasu, żeby otrząsnąć się z zespołu stresu pourazowego wywołanego przez chłoptasia od pizzy.
A kolejnej nocy co? Nic. Tydzień po tygodniu, a tu ani śladu po O. W końcu tygodnie przerodziły się w ciągnące się w nieskończoność miesiące, a we mnie narastała nienawiść do Cory’ego Weinsteina. Pieprzony kałasznikow.
Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się myśli o O i weszłam do łóżka. Clive czekał, aż się ułożę, po czym usadowił się w zgięciu moich kolan. Kiedy gasiłam światło, sennie zamruczał.
– Dobranoc, panie Clive – wyszeptałam i od razu zasnęłam.
***
Łup.
– O, tak.
Łup. Łup.
– O, tak.
„Nie do wiary…”.
Tym razem przebudziłam się szybciej, bo wiedziałam, co słyszę. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w ścianę za mną. Łóżko stało w bezpiecznej odległości od niej, tak że nie czułam drgań, ale z całą pewnością był tam jakiś ruch.
Nagle usłyszałam… syczenie?
Popatrzyłam na Clive’a, który z nastroszonym ogonem i wygiętym grzbietem biegał wte i wewte w nogach łóżka.
– Mały, spokojnie. To tylko nasi hałaśliwi sąsiedzi – próbowałam uspokoić kota. Wyciągnęłam rękę, żeby go pogłaskać, i wtedy usłyszałam znajomy dźwięk.
– Miaaauuu.
Zamarłam i nasłuchiwałam, przyglądając się jednocześnie kotu, który zdawał się mówić: „to nie ja”.
– Miaaauuu! O, tak! Miiiauuu!
Miauczała dziewczyna za ścianą. Co, do diabła, oni biorą, że się tak zachowują?
W tym momencie Clive całkowicie oszalał i rzucił się w stronę ściany, próbując wspiąć się po niej. Usiłował przedostać się na drugą stronę do źródła miauczenia i jednocześnie sam przeraźliwie miauczał.
– Ooo, tak. Bardzo dobrze, Simon. Mmmm. Miau. Miau. Miau!
Panie Jezu, zostałam zaatakowana przez marcujące koty. Kobieta miała obcy akcent, ale nie potrafiłam go określić. Z pewnością europejski. Czeski? Może polski? Nie wierzyłam, że po pierwszej w nocy staram się odgadnąć narodowość kobiety, którą ktoś posuwa w mieszkaniu obok.
Próbowałam złapać i uspokoić kota, ale bez skutku. Owszem, był wykastrowany, ale i tak pozostał chłopcem i też pragnął tego, co się działo za ścianą. Nie przerywał swoich kocich wrzasków, które mieszały się z miauczeniem sąsiadki. Jedyne, co mogłam zrobić, to śmiać się z komizmu tej sytuacji. Moje życie przeistaczało się w teatr absurdu z kocim chórem w tle.
Moją uwagę przykuło jęczenie Simona – niskie i gardłowe. Clive i kobieta nadal się przekrzykiwali, ale ja słuchałam tylko głosu Simona. Kiedy mruknął, ponownie zaczęło się walenie w ścianę. Zmierzał do mety.
Kobieta miauczała coraz głośniej, zbliżając się do orgazmu. Miauczenie przeszło w idiotyczne wrzaski, aż w końcu wykrzyknęła: „Da! Da! Da!”.
No jasne. Była Rosjanką. Pozdrowienia z Moskwy.
Ostatni stukot, ostatni jęk i miauknięcie. Potem wszystko się błogo uciszyło. Za wyjątkiem kota. Nie przestawał wołać za swoją utraconą miłością aż do cudownej czwartej nad ranem.
Tak oto zaczęła się zimna wojna.Rozdział trzeci
W końcu kot się uspokoił, ale i tak byłam porządnie rozbudzona i zmęczona. Na domiar złego musiałam wstać za mniej więcej godzinę. Nie miałam co liczyć na wyspanie się, więc uznałam, że będzie lepiej, jeśli wstanę i zrobię śniadanie.
– Głupia Kicia – rzuciłam w stronę ściany za plecami. Poszłam do salonu, włączyłam telewizor, a potem nastawiłam w kuchni kawę. Promienie budzącego się dnia wkradały się przez okna, a Clive łasił mi się do nóg.
– Teraz chcesz pieszczot ode mnie, tak? Po tym, jak w nocy porzuciłeś mnie dla jakiejś Kici? Drań z ciebie, kotku – szeptałam, głaszcząc go stopą.
Rozłożył się na podłodze i prężył przede mną. Dobrze wiedział, że nie potrafię się temu oprzeć. Zaśmiałam się i uklękłam obok niego.
– Wiem, wiem. Przymilasz się, bo jestem twoim żywicielem. – Westchnęłam i pogłaskałam go po brzuszku.
Clive nie przestawał się łasić, więc nasypałam mu karmy do miseczki. Teraz, gdy dostał to, co chciał, poszłam w odstawkę. Kiedy zmierzałam do łazienki, z korytarza dobiegły mnie głosy. Faktycznie przerodziłam się w podglądaczkę, bo od razu przywarłam do wizjera, żeby zobaczyć, co słychać u Simona i Kici.
Mój sąsiad stał w progu mieszkania tak głęboko, że nie widziałam jego twarzy, a Kicia była na korytarzu. Dostrzegłam jego dłoń, bo głaskał ją po długich włosach. Nawet przez te cholerne drzwi słyszałam, jak dziewczyna rozkosznie mruczy.
– Mrrr, Simon. Ta noc była… mrrr – zamruczała, opierając policzek o jego dłoń.
– To prawda. Wspaniałe podsumowanie wczorajszej nocy i dzisiejszego poranka – powiedział cicho, a potem obydwoje się zaśmiali.
Nieźle, kolejne dwa w jednym.
– Zadzwonisz, jak wrócisz do miasta? – zapytała kobieta. Simon odgarnął jej włosy z twarzy. Wypoczętej twarzy. Zazdrościłam jej.
– Jasne, możesz być tego pewna – odpowiedział i przyciągnął kochankę do siebie po to, jak się domyśliłam, żeby pocałować ją ogniście. Kobieta zgięła jedną nogę w kolanie, unosząc ją jak w romantycznej scenie filmowej. Prawie wybiłam sobie oko, wciskając je z niedowierzaniem w wizjer.
– Da swidanija – wyszeptała ze wschodnim akcentem. Brzmiał przyjemniej, kiedy nie miauczała jak kotka na gorącym dachu.
– Na razie! – Simon roześmiał się, a jego dziewczyna z wdziękiem odeszła.
Liczyłam, że go zobaczę, zanim wejdzie do mieszkania, ale nic z tego. Znowu się nie udało. Szczerze mówiąc, po klapsach i miauczeniu umierałam z ciekawości, żeby zobaczyć, jak wygląda. Za tamtymi drzwiami odbywały się interesujące schadzki erotyczne. Nie rozumiałam tylko, czemu musieli tak wpływać na mój sen. Oderwałam się od drzwi i poszłam pod prysznic. Zastanawiałam się, co takiego musi zrobić facet, żeby doprowadzić kobietę do miauczenia.
O wpół do ósmej siedziałam w trolejbusie i robiłam plan dnia. Miałam spotkanie z nowym klientem, potem chciałam dopieścić świeżo naszkicowany projekt, a później szłam z szefową na lunch. Uśmiechnęłam się na myśl o Jillian.
Jillian Sinclair była właścicielką biura projektowego, w którym miałam szczęście być praktykantką na ostatnim roku studiów. Zbliżała się do czterdziestki, ale wyglądała na mniej niż trzydzieści lat. Dość wcześnie wypracowała sobie renomę w światku projektantów. Działała niekonwencjonalnie. Była jednym z pierwszych projektantów, którzy zanegowali styl shabby chic. Wyznaczała nowe trendy. Wprowadzała stonowaną kolorystykę i geometryczne zdobienia, budząc w ten sposób do życia nowoczesność, która stała się ostatnim krzykiem mody. Zatrudniła mnie, kiedy skończył mi się staż. Dzięki niej zdobyłam bezcenne doświadczenie. Wysoko stawiała poprzeczkę i była wymagająca, ale miała także niesamowitą intuicję oraz bardzo wyczulone oko na detale. A co okazało się najfajniejsze w pracy z nią? Lubiła się bawić.
Wyskoczyłam z trolejbusu i popatrzyłam na budynek naszego biura. Znajdowało się ono w uroczej dzielnicy Russian Hill z bajkowymi posiadłościami, spokojnymi ulicami i niesamowitym widokiem ze szczytu wzgórza. Niektóre z dużych domów zostały przekształcone na powierzchnie handlowe, a budynek naszego biura był najładniejszy.
Weszłam do środka nieco ociężale. Jillian kazała każdemu z projektantów urządzić swój gabinet po swojemu. Miało to pokazywać klientom, czego mogą się spodziewać. Długo zastanawiałam się nad urządzeniem mojego miejsca pracy. Welurowe zasłony kontrastowały z ciemnoszarymi ścianami. Zdecydowałam się na ciemne, hebanowe biurko i fotel obleczony miękkim, złotym jak szampan jedwabiem. Pomieszczenie miało wytworny charakter i wymyślne dodatki, takie jak kolekcja reklam zup Campbell z lat trzydziestych i czterdziestych. Znalazłam całą ich stertę na wyprzedaży garażowej. Wszystkie były wycięte z magazynu „Life”. Oprawiłam je i zawiesiłam na ścianach. Uśmiechałam się za każdym razem, gdy na nie patrzyłam.
Parę minut poświęciłam na wyrzucenie kwiatów z zeszłego tygodnia i ułożenie nowych. W każdy poniedziałek kupowałam bukiety do biura w pobliskiej kwiaciarni. Wybierałam różne gatunki, ale trzymałam się tej samej palety barw. Najbardziej lubiłam intensywne, pomarańczowe i różowe kolory oraz…
(fragment)…
.
.
.
Całość dostępna w wersji pełnejPodziękowania
Chciałabym podziękować wielu osobom, dzięki którym historia ta mogła ujrzeć światło dzienne: Lauren, która redagowała ją od samego początku i zwracała uwagę na wszystkie dobre momenty. Sarah M. Glover, za jej podpowiedzi na temat życia w San Francisco oraz wiarę we mnie i w to, że mam coś do powiedzenia. Elizabeth, za to, że pozwoliła mi zaszaleć, Brittany i Angie, bo uznały mnie za swoją i umożliwiły występ w programie Go Curvy. Oraz Deb – najbardziej nieprzyzwoitej cheerleaderce na świecie.
Moim życiowym mentorkom, Staci i Janet, na których wzorowana jest postać Jillian, a także fantastycznym dziewczynom z Banger Nation, które towarzyszyły mi od pierwszego rozdziału, świetnie się razem ze mną bawiąc. A także Filets za pomoc bladym świtem i ciągłe poddawanie mnie próbom oraz wszystkim niezastąpionym przyjaciołom i czytelnikom z Twittera, dzięki którym komunikacja w 140 znakach jest dla mnie ogromną przyjemnością. Pisarkom: Laury Kaye, Ruthie Knox, Jennifer Probst, Michelle Leighton, Tiffany Reisz, Karen Marie Moning i Jennifer Crusie, za to, że stworzyły jedne z moich ulubionych powieści. Jestem przede wszystkim czytelniczką, a dopiero potem pisarką, dlatego nic nie sprawia mi większej radości, jak podzielenie się z przyjaciółmi wrażeniami o świetnej książce, którą właśnie skończyłam czytać i o której nie jestem w stanie przestać myśleć.
Internetowej społeczności twórców, którzy przyjęli mnie do swego grona i umożliwili napisanie czegoś, z czego mogę być dumna. Keili i Ashley, za dobrą zabawę i wspólne występy w Not Your Mother’s Podcast. Mojej nowej redaktorce, Micki Nuding, nie tylko za to, że zaufała szerzej nieznanej dotąd pisarce, ale była też na tyle szalona, że zdecydowała się pomóc mi w wydaniu moich powieści. A także mojej agentce, Jennifer Schober, z którą przypadłyśmy sobie do gustu już od pierwszej rozmowy telefonicznej i która twierdzi, że to zupełnie normalne, gdy pisarz nieustannie szuka potwierdzenia swojej wartości.
Mojej redaktorce i serdecznej przyjaciółce Jessice, za jej przenikliwość, a jednocześnie bezpośredniość. Jesteś moim ideałem, moją wyrocznią, moją kropką nad i.
Mojemu rzecznikowi prasowemu i współtowarzyszce niedoli, Enn, za to, że nieustannie kieruje mnie na właściwą drogę. Dzięki, że wysłuchiwałaś moich peror, znosiłaś moje pauzy i harowałaś dla mnie jak wół. I że zawsze mnie ochraniasz. Za to będzie na ciebie czekało w niebie taco z twoim własnym imieniem.
I na koniec, rzecz jasna, ogromne podziękowania dla Petera, który tak wspaniale o mnie dba. Uwielbiam, gdy pokazujesz mi podniesione w górę kciuki.
Dziękuję wszystkim czytelnikom i czytelniczkom, wszystkim Nuts Girls, Bangers oraz chickens.
Alice
xoxo