Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Polowanie na Escobara - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
9 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Polowanie na Escobara - ebook

Prawdziwa historia budowania potęgi i spektakularnego upadku najsłynniejszego barona narkotykowego na świecie. Pablo Escobar – jeden z najbogatszych kryminalistów w historii. U szczytu potęgi kontrolował 80% światowego rynku kokainy, dyktując warunki kolumbijskiej władzy i grając na nosie Stanom Zjednoczonym. Rozpętał terror zamachów i krwawą wojnę narkotykową. Jego sława wykroczyła daleko poza granice obu Ameryk. Bezwzględność, arogancja i wyrachowanie sprawiły, że imię Escobara do dziś owiane jest legendą, a jego biografia stała się podstawą popularnego serialu Narcos. Mark Bowden, nagradzany dziennikarz i autor słynnego Helikoptera w ogniu, pokazuje, że rzeczywistość może być o wiele bardziej przerażająca niż fikcja. W swoim szczegółowym śledztwie odsłania kulisy wieloletnich zmagań amerykańskich i kolumbijskich władz z „Królem Kokainy”.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-544-7
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dojście El Doctora do władzy

1948–1989

1.

W kwietniu 1948 roku nie było w Ameryce Południowej bardziej ekscytującego miejsca niż Bogota w Kolumbii. W powietrzu czuć było zmianę, naładowanie statyczne tylko czekało na wskazanie mu właściwego kierunku. Nikt dokładnie nie wiedział, jak przebiegnie, tylko że znajduje się już w zasięgu ręki. Był to taki moment w życiu narodu, może i nawet kontynentu, kiedy cała historia wydaje się zaledwie preludium do czegoś większego.

Bogota była wówczas miastem ponadmilionowym, które rozlewało się w dół zielonych gór i przechodziło w rozległą sawannę. Otoczone było stromymi szczytami na północy i wschodzie, na południu i zachodzie otwierało się na równinę. Jeśli przybyłoby się tu drogą powietrzną, przez kilka godzin widziałoby się tylko góry, szmaragdowe szczyty rozciągające się rząd za rzędem, pokryte śniegiem w najwyższych miejscach. Światło pod różnymi kątami obmywało pofałdowane pasma, tworząc przenikające się odcienie żółtawej zieleni, szałwii i bluszczu, poprzecinane czerwono-brunatnymi dopływami, które stopniowo wyłaniały się i poszerzały, spływając w dół do wypełniających doliny rzek położonych w tak głębokim cieniu, że były prawie niebieskie. Potem nagle spoza tych dziewiczych pasm górskich wyłaniała się nowoczesna metropolia, wielka połać betonu zajmująca niemal całą rozległą równinę. Prawie wszystkie budynki w Bogocie miały dwa lub trzy piętra, przeważała czerwona cegła. Na północ od centrum znajdowały się szerokie, wypieszczone aleje z muzeami, klasycznymi katedrami i wdzięcznymi starymi posiadłościami, rywalizującymi z najelegantszymi miejskimi dzielnicami na świecie, lecz na południu i zachodzie zaczynały się dzielnice slumsów, gdzie chronili się uchodźcy uciekający przed przemocą w dżunglach i górach, szukający tutaj spokoju, zatrudnienia i nadziei, choć jedyne, co tu dostawali, to otępiająca bieda.

W północnej części miasta, z dala od nędzy, miało odbyć się ważne spotkanie, Dziewiąta Międzynarodowa Konferencja Państw Amerykańskich. Ministrowie spraw zagranicznych wszystkich krajów półkuli mieli podpisać statut Organizacji Państw Amerykańskich, nowej koalicji finansowanej przez Stany Zjednoczone, która miała na celu zwiększenie rangi krajów Ameryki Środkowej i Południowej. Miasto zostało odświeżone przed konferencją, wysprzątano ulice, wywieziono śmieci, budynki użyteczności publicznej pociągnięto warstwą świeżej farby, na drogach pojawiły się nowe znaki, a wzdłuż alei zawieszono kolorowe flagi i zasadzono rośliny. Nawet czyściciele butów na rogach ulic założyli nowe ubrania. Oficjele, którzy uczestniczyli w spotkaniach i przyjęciach w tej zaskakująco zurbanizowanej stolicy, mieli nadzieję, że nowa organizacja przyniesie porządek i szacunek rozwijającym się republikom w tym regionie. Wydarzenie przyciągnęło również krytyków, lewicowych agitatorów, wśród których znalazł się młody kubański student Fidel Castro. Według nich OPA była mało znaczącym gestem, zdradą, sojuszem zawartym z imperialistycznymi gringo z północy. Idealiści, którzy zjechali z całego regionu, uważali, że powojenny świat wciąż był pogrążony w chaosie, zanurzony pomiędzy kapitalizmem i komunizmem, a przynajmniej socjalizmem, natomiast młodzi buntownicy, tacy jak dwudziestojednoletni Castro, spodziewali się dekady rewolucji. Ta obaliłaby skostniałe feudalne arystokracje i ustanowiłaby pokój, społeczną sprawiedliwość i autentyczny panamerykański blok polityczny. Byli modni, rozzłoszczeni i sprytni, wierzyli w to z butą charakterystyczną dla młodych ludzi, przed którymi przyszłość stoi otworem. Przybyli do Bogoty, żeby potępić nową organizację, i planowali zwołanie własnej konferencji, żeby skoordynować protesty w całym mieście. W szczególności szukali poparcia u jednego człowieka, niezwykle popularnego czterdziestodziewięcioletniego polityka kolumbijskiego Jorge Eliécer Gaitána.

„Nie jestem człowiekiem, jestem ludem!”. To zdanie było hasłem Gaitána, które z dramatyzmem wypowiadał pod koniec swoich przemówień, żeby rzucić na kolana swoich ekstatycznych wielbicieli. Był mieszańcem, człowiekiem z wykształceniem i manierami typowymi dla białej elity państwa, a zarazem był kanciasty, ciemnoskóry, miał szeroką twarz i szorstkie, czarne włosy, typowe dla niższych kast kolumbijskich Indian. Wygląd Gaitána sprawiał, że był outsiderem, człowiekiem z ludu. Nigdy nie mógł całkowicie wtopić się w małą, wyselekcjonowaną grupę zamożnych i jasnoskórych, którzy byli w posiadaniu większości ziemi i bogactw naturalnych i którzy od pokoleń dominowali w rządzie. Te rodziny zarządzały kopalniami, posiadały ropę, uprawiały owoce, kawę i warzywa, które stanowiły podstawę eksportu z Kolumbii. Przy pomocy technologii i dzięki kapitałowi otrzymanemu od potężnych amerykańskich korporacji wzbogaciły się, sprzedając Ameryce i Europie dobra narodowe, a za otrzymane środki sprowadzając do Bogoty nowoczesność, która mogła stanowić podstawę do rywalizowania z wielkimi stolicami świata. Kolor skóry Gaitána sprawił, że znalazł się poza tą grupą, i połączył go jednocześnie z wykluczonymi, pozostałymi masami Kolumbijczyków, których uważano za gorszych, którzy nie mieli dostępu do bogactw czerpanych z eksportu oraz uprzywilejowanych wysp miejskiego dobrobytu. Ten związek dał Gaitánowi władzę. Nieważne jak dobrze wykształcony i jak bardzo potężny, Gaitán był więc nieodwracalnie związany z tymi innymi, których jedyną życiową opcją była praca w kopalniach i na polach za głodowe pensje, którzy nie mieli szans na zdobycie wykształcenia ani na polepszenie warunków życia. To oni stanowili większą część elektoratu.

To były złe czasy. W miastach oznaczało to inflację i wysokie bezrobocie, na wsiach, położonych w górach i dżunglach, i stanowiących większość Kolumbii – brak pracy i klęskę głodu. Protesty oburzonych campesinos, do których zachęcali marksistowscy agitatorzy, stawały się coraz brutalniejsze. Przywódcy Partii Konserwatywnej oraz jej sponsorzy, zamożni właściciele ziemscy i górnicy, odpowiedzieli drakońskimi metodami. Doszło do masakr oraz zbiorowych egzekucji. Wielu przypuszczało, że ten cykl protestów i represji doprowadzi do kolejnej krwawej wojny domowej – marksiści postrzegali to jako nieuniknioną rewolucję. Jednak większość Kolumbijczyków nie była związana ani z marksistami, ani z oligarchami, chcieli tylko pokoju. Chcieli zmian, a nie wojny. Według nich to właśnie obiecywał Gaitán. Dzięki temu zyskał wielką popularność.

Dwa miesiące wcześniej, przemawiając do stutysięcznego tłumu na Plaza de Bolívar w Bogocie, Gaitán przysiągł przed rządem, że przywróci porządek, i zachęcił zgromadzonych, by – w odpowiedzi na tę przemowę – swoją wściekłość i samokontrolę wyrazili nie poprzez wiwaty i okrzyki, ale poprzez zachowanie ciszy. Swoje uwagi skierował bezpośrednio do prezydenta Mariano Ospiny.

– Prosimy władzę o natychmiastowe zaprzestanie prześladowań – powiedział. – O to prosi ta niezmierzona masa ludzi. Prosimy o małą, lecz wielką rzecz, chcemy, żeby nasze polityczne przepychanki były usankcjonowane przez konstytucję… Panie prezydencie, niech pan powstrzyma przemoc. Chcemy ochrony ludzkiego życia, prosimy choćby o to… Nasz sztandar ma żałobny kir, ta milcząca większość, ci cisi ludzie płaczą w swoich sercach i proszą jedynie o to, żebyście traktowali nas… tak jak sami byście chcieli być traktowani.

Choć stanowili tak potężną siłę, zamilkli, a cisza rezonowała silniej niż najgłośniejsze wiwaty. Wiele osób po prostu machało białymi chusteczkami. Na tak wielkich wiecach jak ten Gaitán wydawał się prowadzić Kolumbię w stronę praworządnej i pokojowej przyszłości. Dotykał najskrytszych pragnień swoich rodaków.

Odnoszący sukcesy prawnik i socjalista według opisu z raportu CIA przygotowanego wiele lat później był „zagorzałym antagonistą rządów oligarchów i nieprześcignionym oratorem”. Był również bystrym politykiem, który potrafił zmienić swój populistyczny apel w prawdziwy polityczny oręż. Kiedy w 1948 roku w Bogocie zbierała się konferencja OPA, Gaitán nie tylko był ulubieńcem tłumów, lecz także przewodniczącym Partii Liberalnej, jednej z dwóch największych organizacji politycznych w kraju. To, że w 1950 roku zostanie wybrany na prezydenta, uznawano za pewnik. A jednak rząd Partii Konserwatywnej wraz z prezydentem Ospiną nie dopuścił Gaitána do dwupartyjnej delegacji reprezentującej Kolumbię podczas tej ważnej konferencji.

W mieście czuło się napięcie. Kolumbijski historyk German Arciniegas pisał później o „chłodnym wietrze terroru wiejącym z prowincji”. Dzień przed rozpoczęciem konferencji tłum zaatakował samochód wiozący delegację z Ekwadoru, a gdy tego samego dnia policja złapała robotnika próbującego podłożyć bombę w stolicy, potwierdziły się też plotki o zamachach terrorystycznych. W całym tym zamieszaniu Gaitán spokojnie oddawał się pracy w swoim biurze prawnym. Przeczuwał, że jego chwila ma dopiero nadejść, na co gotów był jeszcze parę lat zaczekać. Afront ze strony prezydenta wzmocnił jego pozycję nie tylko wśród zwolenników, ale także wśród młodych, radykalnych lewicowców, którzy jednoczyli się teraz w celu wyrażenia swojego protestu, choć w innych okolicznościach odrzuciliby Gaitána, uznając go za burżuazyjnego liberała ze zbyt skromną, nieodpowiadającą ich ambicjom wizją. Castro postanowił umówić się z nim na spotkanie.

Gaitán zajmował się akurat obroną oskarżonego o morderstwo oficera wojskowego i 8 kwietnia, w dniu, w którym zwołane zostało posiedzenie sądu, uzyskał dla swojego klienta wyrok uniewinniający. Następnego dnia rano pod jego biurem pojawili się dziennikarze i przyjaciele w celu złożenia gratulacji. Rozmawiali wesoło, spierając się, dokąd udać się na lunch i kto za niego zapłaci. Przed 13.00 Gaitán wyszedł na ulicę z niewielką grupą znajomych. Planowane spotkanie z Castro miało nastąpić za dwie godziny.

Wychodząc z budynku, grupa minęła grubego, brudnego, nieogolonego mężczyznę, który najpierw pozwolił im przejść, a potem ruszył biegiem, żeby ich wyprzedzić. Mężczyzna, Juan Roa, zatrzymał się i bez słowa wycelował broń. Gaitán zawrócił i szybkim krokiem ruszył w stronę bezpiecznego biura. Roa zaczął strzelać. Gaitán upadł, został trafiony w głowę, płuca i wątrobę, umarł w ciągu godziny pomimo podejmowanych przez lekarzy prób utrzymania go przy życiu.

Zamordowanie Gaitána wyznacza punkt, w którym rozpoczyna się współczesna historia Kolumbii. Pojawi się wiele teorii na temat Roa – że został nasłany przez CIA lub konserwatystów będących wrogami Gaitána, a nawet komunistycznych ekstremistów, którzy obawiali się, że ich rewolucja zostanie oddalona w czasie przez dojście Gaitána do władzy. W Kolumbii mordercy często przypisuje się wiele motywów stwarzających pozory wiarygodności. Niezależne śledztwo przeprowadzone przez oficerów Scotland Yardu wykazało, że Roa, sfrustrowany mistyk przekonany o własnej wielkości, pielęgnował w sobie urazę do Gaitána i działał bez niczyjego wsparcia; lecz jego prawdziwe motywy zostały pogrzebane wraz z nim, ponieważ na miejscu popełnienia przestępstwa został pobity na śmierć. Jakikolwiek był cel Roa, jego czyn doprowadził do wybuchu chaosu. Umarła nadzieja na spokojną przyszłość Kolumbii. Wszystkie te złowieszcze moce eksplodowały w El Bogotazo, wybuchł spazm tak intensywnych protestów, że po ich przejściu wiele części stolicy znalazło się w ogniu, a zamieszki rozprzestrzeniły się na inne miasta. Wielu policjantów, zwolenników zabitego lidera, dołączyło do rozwścieczonych tłumów na ulicach, podobnie jak studenci rewolucjoniści tacy jak Castro. Lewicowcy założyli czerwone opaski na rękawy i próbowali dyrygować tłumem, wyczuwając z radością, że nadszedł ich moment, lecz szybko zrozumieli, że sytuacja wymyka im się spod kontroli. Masa ludzi robiła się coraz większa, protesty ewoluowały w bezładną destrukcję, pijaństwo i plądrowanie. Ospina wezwał wojsko, które w niektórych miejscach strzelało do ludzi.

Wraz z Gaitánem umarła wizja przyszłości. Wysiłki władz, by promować nową erę stabilizacji i kooperacji okazały się nieprzekonywujące; delegacje spoza kraju podpisały statut i uciekły. Nadzieje lewicowców na wzniecenie w Ameryce Południowej nowej ery komunistycznej okazały się płonne. Castro skrył się w Ambasadzie Kubańskiej, gdy wojsko zaczęło ścigać i aresztować lewicowych agitatorów, których obwiniano o wybuch powstania, lecz nawet notatki CIA dotyczące tych wydarzeń wskazywały, że lewicowcy byli takimi samymi ofiarami jak wszyscy inni. Historyk z CIA napisał o Castro: „Być może miało to wpływ na przyjęcie przez niego strategii partyzanckiej w latach 50. na Kubie, zamiast wzniecania zamieszek w miastach”.

El Bogotazo zostało wreszcie stłumione w Bogocie i innych dużych miastach, lecz jeszcze przez lata odradzało się w całej Kolumbii, metaforycznie zmieniając się w koszmarny okres rozlewu krwi, tak pozbawiony sensu, że nazywa się go po prostu La Violencia. Śmierć poniosło około 200 tysięcy ludzi. Większość z nich stanowili campesino, którzy ruszyli do walki pod wpływem religijnych przekonań, chcąc uzyskać prawa użytkowania ziemi oraz rozwiązać różne, niezbyt istotne kwestie lokalne. Podczas gdy Castro przeprowadzał rewolucję na Kubie, a reszta świata pogrążona była w zimnej wojnie, Kolumbia pozostała ogarnięta kabalistycznym tańcem ze śmiercią. Prywatne i państwowe armie terroryzowały tereny wiejskie. Rząd walczył z oddziałami paramilitarnymi i partyzantami, przedsiębiorcy walczyli ze związkowcami, konserwatywni katolicy z heretyckimi liberałami, a bandidos wykorzystywali bezprawie i plądrowali. Śmierć Gaitána rozbudziła demony, które miały mniej wspólnego z majaczącym w oddali nowoczesnym światem niż z kolumbijską niechlubną przeszłością.

Kolumbia to państwo, w którym rodzi się mnóstwo bandytów. Od zawsze była krajem trudnym do rządzenia, naród był dziką i nieposkromioną pięknością spowitą tajemnicą. Od białych szczytów trzech łańcuchów górskich, które składają się na zachodni kręgosłup, po równikową dżunglę na poziomie morza, kraj oferuje mnóstwo dobrych kryjówek. W Kolumbii do tej pory istnieją miejsca dosłownie nietknięte przez człowieka. Niektóre z nich należą do tych rzadkich miejsc na zadeptanej planecie, gdzie botanicy i biolodzy mogą odkryć i nazwać swoim nazwiskiem nowe gatunki roślin, owadów, ptaków, gadów, a nawet małych ssaków.

Starożytne kultury, które tu świetnie prosperowały, były odizolowane i uparte. Nie musiały wymieniać ani sprzedawać towarów, ponieważ wszystko, czego potrzebowały, rosło na żyznej ziemi w sprzyjającym klimacie. Ziemia osaczała człowieka jak słodki, czepliwy powój. Ci, którzy przyjeżdżali, zostawali. Hiszpanie potrzebowali prawie dwustu lat, żeby podbić zaledwie jeden lud, Taironów, którzy mieszkali w bujnej niszy u stóp gór Sierra Nevada de Santa Marta. Europejscy najeźdźcy w końcu pokonali ich w jedyny sposób, jaki znali, czyli wszystkich ich zabijając. W XVI i XVII wieku Hiszpanie bezskutecznie próbowali rządzić z sąsiadującego Peru, a w XIX wieku Simón Bolívar chciał połączyć Kolumbię z Peru i Wenezuelą, by stworzyć wielkie południowoamerykańskie państwo, Wielką Kolumbię. Ale nawet wielki wyzwoliciel nie mógł scalić wszystkich kawałków.

Od śmierci Bolívara w 1830 roku Kolumbia była dumnym, demokratycznym krajem, ale nigdy nie nauczyła się pokojowej ewolucji. Rząd jest słaby, co wynika z tradycji i charakteru. W regionach położonych na południu i zachodzie, a nawet w górskich wioskach w okolicach głównych miast, mieszkają społeczności tylko w niewielkim stopniu związane z krajem, rządem czy prawem. Na przestrzeni wieków jedynym przejawem cywilizacji, który dotarł do całego kraju, było wprowadzenie religii katolickiej, a i to udało się jedynie dzięki temu, że sprytni jezuici przeszczepili rzymskie przykazania na grunt starożytnych rytuałów i wierzeń. Mieli nadzieję na powstanie wiary hybrydowej, bliskiej chrześcijaństwu, lecz wywodzącej się z pogańskich korzeni, lokalnie podkoloryzowanej wersji Jednej Prawdziwej Wiary, lecz w upartej Kolumbii katolicyzm przyjął się okrężną drogą. Zmienił się w coś innego, wiarę bogatą w związki z przodkami, fatalizm, przesądy, magię, tajemnicę i… przemoc.

Przemoc nawiedza Kolumbię jak biblijna plaga. Tylko w XIX wieku dwie główne partie, liberałowie i konserwatyści, stoczyły osiem wojen domowych o rolę kościoła i państwa. Przedstawiciele obu grup byli zagorzałymi katolikami, lecz liberałowie chcieli zakazać księżom uczestnictwa w życiu publicznym. Najgorszy z tych konfliktów, który rozpoczął się w 1899 roku, został nazwany Wojną Tysiąca Dni, pochłonął sto tysięcy istnień ludzkich i całkowicie zrujnował to, co zostało z rządu i gospodarki.

Kolumbijscy chłopi rozdarci pomiędzy tymi dwiema siłami bali się i nie ufali żadnej z nich. Znajdowali bohaterów wśród przestępców, którzy przemierzali kolumbijską dzicz jako niebezpieczni wolni ludzie, rzucając wszystkim wyzwanie. Podczas Wojny Tysiąca Dni najsławniejszy był José del Carmen Tejeiro, który do swoich celów wykorzystywał nienawiść walczących stron. Tejeiro nie tylko okradał zamożnych posiadaczy ziemskich, lecz także ich karał i upokarzał, zmuszając do podpisania deklaracji takich jak ta: „Zostałem wychłostany pięćdziesiąt razy przez José del Carmen Tejeirę za to, że go prześladowałem”. Jego sława przysporzyła mu stronników poza granicami Kolumbii. Wenezuelski dyktator Juan Vicente Gómez, doprowadzając do zachwiania równowagi między krajami, sprezentował mu karabinek wysadzany złotem.

Pół wieku później La Violencia zrodziła nową, barwną zbieraninę przestępców, ludzi znanych jako Tarzan, Desquite (Zemsta), Tirofijo (Celny Strzał), Sangrenegra (Czarna Krew) i Chispas (Iskry). Wędrowali po terenach wiejskich, rabując, plądrując, gwałcąc i zabijając, ale ponieważ nie byli związani z żadną z głównych frakcji, ich zbrodnie były postrzegane przez zwykłych ludzi jako ciosy wymierzone we władzę.

La Violencia nieco osłabła, kiedy w 1953 roku do władzy doszedł generał Gustavo Rojas Pinilla i ustanowił dyktaturę wojskową. Pozostał na stanowisku pięć lat, po czym został wyparty przez bardziej demokratycznych oficerów. Plan narodowy przewidywał wspólne sprawowanie władzy przez liberałów i konserwatystów, a partie co cztery lata miały wymieniać się u steru. Ten system sprawiał, że nie można było przeprowadzić żadnych prawdziwych reform ani zainicjowanego przez rząd postępu społecznego, ponieważ jakiekolwiek kroki podjęte przez jedną administrację były cofane przez następną. Słynni bandidos nadal najeżdżali i kradli w górach, czasami bez przekonania próbowali się połączyć z innymi grupami. W końcu nie byli idealistami ani rewolucjonistami, lecz przestępcami. Całe pokolenie Kolumbijczyków wychowywało się na ich wyczynach. Bandidos byli bohaterami dla wielu bezradnych, sterroryzowanych i uciśnionych biedaków. Naród ekscytował się i pogrążał w żałobie, gdy armia oligarchów z Bogoty wybijała jednego po drugim. W latach 60. Kolumbia popadła w hibernację, w górach i dżunglach kryli się marksistowscy partyzanci (nowocześni spadkobiercy tradycji bandido), a centralny rząd stopniowo był dominowany przez małe grupy bogatych, elitarnych rodzin z Bogoty, które nieskutecznie wprowadzały reformy, a wszystkim brakowało chęci do zmian. Przemoc, głęboko zakorzeniona w tej kulturze, trwała, umacniała się, przyjmowała inny charakter.

Terror stał się sztuką, formą wojny psychologicznej w pseudoreligijnej estetyce. W Kolumbii nie wystarczało zranić czy zabić wroga; wiązał się z tym jeszcze pewien rytuał. Gwałtu trzeba było dokonać przy innych ludziach, ojcach, matkach, mężach, siostrach, braciach, synach i córkach. Zanim zabiło się człowieka, najpierw trzeba było wysłuchać jego błagań, krzyku, krztuszenia się… albo najpierw zabić na jego oczach tych, których kochał najbardziej. Żeby zwiększyć odrazę i strach, ofiary były okrutnie rozczłonkowywane i zostawiane na widoku. Mężczyznom wtykano odcięte genitalia do ust; kobietom odcinano piersi, wyciągano macice i zakładano je na głowy. Dzieci zabijano nie przy okazji, lecz powoli i czerpiąc z tego przyjemność. Odrąbane głowy zostawiano zatknięte na kije ustawione wzdłuż dróg publicznych. Kolumbijscy zabójcy doskonalili zadawanie charakterystycznych ran będących ich podpisem lub rozczłonkowywali ofiary w typowy dla siebie sposób. Jeden gang wyróżniał się tym, że rozcinał ofiarom szyje i wyciągał język na zewnątrz, co przypominało groteskowy „krawat”. Te przerażające czyny rzadko bezpośrednio dotykały wykształconych mieszczuchów z kolumbijskiej klasy rządzącej, lecz fale strachu przybierały coraz większy zasięg i docierały do każdego miejsca w kraju. Żaden człowiek mieszkający w Kolumbii w połowie wieku nie był bezpieczny. Krew płynęła jak błotniste, czerwone wody wezbranej górskiej rzeki. Kolumbijczycy ponuro żartowali, że Bóg stworzył tak piękny kraj, tak zasobny w bogactwa naturalne, że było to niesprawiedliwe w stosunku do reszty świata, więc postanowił wyrównać rachunek, zasiedlając go najpodlejszymi ludźmi.

To tutaj w drugim roku La Violencii urodził się największy przestępca w historii Pablo Emilio Escobar Gaviria. Stało się to 1 grudnia 1949 roku. Dorastał wśród okrucieństw i aktów terroru, do których dochodziło na wzgórzach wokół jego rodzinnego Medellín, chłonął opowieści o Desquite, Sangrenegra i Tirofijo, którzy stali się legendą, zanim Pablo był wystarczająco duży, żeby zrozumieć te historie, a większość z nich jest wciąż jeszcze powtarzana. Pablo prześcignie każdego z nich o kilka długości.

Każdy może zostać kryminalistą, ale bycie wyjętym spod prawa jest czymś zgoła innym. Wyjęty spod prawa kojarzy się z czymś znacznie większym, choć często nie ma to związku z samym przestępcą. Nie ma znaczenia, jak niskie są prawdziwe motywy takich kryminalistów, podobnych do tych grasujących w kolumbijskich górach lub Amerykanów, którzy zyskali nieśmiertelność dzięki Hollywood – Al Capone, Bonnie i Clyde, Jesse James – wielu ludzi kibicowało im i z prawdziwym zachwytem śledziło ich krwawe wyczyny. Ich postępki, nieważne jak samolubne i bezsensowne, dzięki zainteresowaniu społeczeństwa stawały się znaczące. Ich zbrodnie i przemoc były ciosami wymierzonymi w odległą, opresyjną siłę. Świętowano ich podstępność i spryt w unikaniu żołnierzy i policji, co było uświęconą tradycją taktyką ludzi bezsilnych.

Pablo Escobar wyrośnie na tych mitach. Podczas gdy inni wyjęci spod prawa pozostali głównie lokalnymi bohaterami, a ich znaczenie było symboliczne, jego potęga była zarówno międzynarodowa, jak i autentyczna. Gdy był na szczycie, groził, że przejmie władzę w państwie. Według magazynu Forbes był siódmym najbogatszym człowiekiem na świecie w 1989 roku. Jego brutalne metody sprawiały, że był najgroźniejszym terrorystą.

Swój sukces zawdzięczał w dużym stopniu niezwykłej kulturze i historii swojego narodu, a nawet żyznej glebie i klimatowi, bo dzięki nim zbierał obfite plony koki i marihuany. Jednak równie ważny był sam Pablo. W przeciwieństwie do wcześniejszych przestępców, rozumiał jak ważne jest budowanie legendy. On o swoją dbał pieczołowicie. Był bezwzględnym bandytą, ale czuł odpowiedzialność za społeczeństwo. Był brutalnym przestępcą, lecz także autentycznie przekonującym politykiem, co, przynajmniej według niektórych, było istotniejsze niż okropności, jakich się dopuszczał. Był przebiegły i arogancki, i dość bogaty, żeby wykorzystywać swoją popularność. Miał, według słów byłego prezydenta Kolumbii Césara Gavirii, „jakiś wrodzony dar do tworzenia odpowiedniego wizerunku publicznego”. Po śmierci Pabla wiele tysięcy ludzi nosiło żałobę. Gdy niesiono trumnę przez ulice jego rodzinnego miasta Medellín, doszło do rozruchów. Ludzie odpychali niosących trumnę i chcieli otworzyć wieko, żeby dotknąć jego zimnej, nieruchomej twarzy. Do teraz jego grób jest utrzymany w wielkim porządku i pozostaje jednym z najpopularniejszych miejsc wśród turystów. Pablo wiele znaczył.

Ile dokładnie, niełatwo to zrozumieć, nie znając Kolumbii, jego życia i czasów. Pablo był również tworem swoich czasów i miejsca. Był skomplikowanym, niejednoznacznym i niezwykle niebezpiecznym człowiekiem, przede wszystkim ze względu na genialne umiejętności manipulowania opinią publiczną. To schlebianie tłumom było również jego słabością i w końcu doprowadziło do jego zguby. Człowiek z mniejszymi ambicjami mógłby pozostać przy życiu, być bogaty, wpływowy i mieszkać dostatnio i otwarcie w Medellín. Pablo jednak nie zadowalał się byciem tylko bogatym i wpływowym. Chciał być podziwiany. Chciał być szanowany. Chciał być kochany.

Kiedy był chłopcem, jego mama Hermilda, która miała duży wpływ na jego życie, złożyła przysięgę przed figurą świętego w swojej rodzinnej wsi Frontino w rolniczej, północnozachodniej części kolumbijskiego departamento, czyli stanu, Antioquia. Figura, ikona, przedstawiała Jezusa z Atocha. Hermilda Gaviria była nauczycielką, ambitną, wykształconą i niesamowicie pojętną osobą jak na swoje czasy i miejsce zamieszkania. Wyszła za Abla de Jesús Escobara, samowystarczalnego hodowcę bydła. Pablo był ich drugim synem, wcześniej urodziła Ablowi córkę. Potem mieli jeszcze czworo dzieci. Hermilda była jednak skazana na bezsilność. Mimo swojego wykształcenia i zdolności wiedziała, że nie ma wpływu na los swój i swojej rodziny. Wiedziała o tym, lecz nie w abstrakcyjny, duchowy sposób, w jaki religijni ludzie przyjmują autorytet Boga. To była Kolumbia lat 50. Wszędzie szalał horror La Violencii. W odróżnieniu od stosunkowo bezpiecznych miast we wsiach takich jak Frontino i ta, w której wówczas mieszkali Hermilda i Abel, Rionegro, przemoc i okrutna śmierć były na porządku dziennym. Rodzina Escobarów nie utożsamiała się z rewolucjonistami, należała do klasy średniej. Do pewnego stopnia politycznie sprzyjali lokalnym konserwatywnym właścicielom ziemskim, przez co stanowili cel dla armii liberałów i powstańców, którzy grasowali w górach. Hermilda szukała ochrony i pocieszenia u Dzieciątka Jezus z Atocha z natarczywością młodej żony i matki, która znalazła się w morzu terroru. W swoich modlitwach przysięgła zrobić coś konkretnego i wielkiego. Pewnego dnia powiedziała, że zbuduje kaplicę dla Jezusa z Atocha, jeśli Bóg ochroni jej rodzinę przed liberałami. Zbuduje ją później Pablo.

Pablo nie dorastał w biedzie, jak później twierdził i co powtarzali wynajęci przez niego publicyści. Rionegro nie było wówczas przedmieściem Medellín, lecz osadą składającą się ze względnie dochodowych farm bydlęcych leżących w pobliżu. Gdy Pablo przyszedł na świat, Abel miał dom, dwanaście hektarów ziemi i sześć krów, poza tym uprawiał przylegającą do jego farmy ziemię, którą sprzedał znanemu lokalnemu politykowi z frakcji konserwatywnej. Dom nie miał elektryczności ani bieżącej wody. W rolniczej Kolumbii to kwalifikowało do przynależności do wyższej średniej klasy, a ich warunki uległy poprawie, kiedy przeprowadzili się do Envigado na przedmieściach Medellín, rozwijającego się miasteczka, które szybko wspinało się po pobliskich, zielonych górskich stokach. Hermilda była nie tylko nauczycielką, lecz również założycielką szkoły podstawowej w Envigado. Kiedy się tam przeprowadzili, Abel porzucił pracę na farmie i został strażnikiem na osiedlu. Hermilda była ważną osobą w lokalnej społeczności, kimś, kogo znali rodzice i dzieci. Zatem już jako szkolni uczniowie Pablo i jego rodzeństwo byli kimś szczególnym. Pablo dobrze sobie radził na lekcjach, czego bez wątpienia oczekiwała od niego matka, i uwielbiał grać w piłkę nożną. Był dobrze ubrany i, na co wskazywała jego przysadzista sylwetka, dobrze odżywiony. Escobar lubił fast food, filmy i muzykę popularną – amerykańską, meksykańską i brazylijską.

Gdy był nastolatkiem, przemoc w Kolumbii wciąż miała się dobrze, lecz okrutny terror La Violencii stopniowo słabł. Abel i Hermilda Escobar wyszli z niego obronną ręką i wygodnie żyli wraz z siódemką dzieci. Dostatek lat pięćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych zaowocował pokoleniem ludzi niespokojnych i zbuntowanych, a Pablo i jego rówieśnicy w Medellín mieli własny sposób nadawania znaczenia swojemu życiu. W Envigado, gdzie powstał manifest „Prawo do niezgody”, napisany przez intelektualistę Fernando Gonzálesa, zrodził się podobny do subkultury hippisów, nihilistyczny ruch młodzieżowy Nadaismo, który objął cały kraj. Zakazani przez kościół, ledwie tolerowani przez władze, Nadaistas, czyli „wyznawcy niczego”, ośmieszali starsze pokolenia w piosenkach, skandalicznie się ubierali i zachowywali, i wyrażali swoją pogardę dla porządku społecznego lat sześćdziesiątych w najbardziej typowy dla tamtych lat sposób: palili trawkę.

Kolumbijska trawa była, oczywiście, łatwo dostępna i bardzo silna, o czym przekonali się palacze marihuany na całym świecie. Wkrótce stała się światowym standardem. Pablo wcześnie zaczął ją palić i nie przestał przez całe życie, spał do pierwszej lub drugiej po południu, zapalał jointa zaraz po przebudzeniu i był na haju przez całą resztę dnia i przez noc. Był niski i pulchny, miał 157 cm wzrostu, dużą, okrągłą twarz i gęste, czarne, kręcone, długie włosy, które zaczesywał z lewej na prawą stronę, przez co na czubku głowy tworzyła się górka, włosy opadały mu na czoło i przykrywały uszy. Wyhodował rzadki wąsik. Patrzył na świat dużymi, brązowymi oczami spod ciężkich powiek i roztaczał wokół siebie atmosferę znudzenia typowego dla chronicznego palacza trawki. Bunt przyszedł wraz z dojrzewaniem. Został wyrzucony z Lyceum Lucrecio Jaramillo na kilka miesięcy przed swoimi siedemnastymi urodzinami, trzy lata przed ukończeniem szkoły w normalnym trybie. Wszedł na drogę przestępstwa motywowany w równym stopniu znużeniem, co ambicją.

Wraz z kuzynem i nieodłącznym towarzyszem Gustavo Gavirią zaczął spędzać wieczory w okolicznych barach w dzielnicy Jesús de Nazareno. Powiedział Hermildzie, że nie został stworzony do nauki w szkole ani do normalnej pracy. „Chcę zostać kimś wielkim”, oświadczył. Albo w uznaniu dla nieustępliwości Hermildy, albo mając na uwadze szeroko zakrojone plany, Pablo nigdy całkowicie nie porzucił zamiaru ukończenia szkoły. Dwa lata później razem z Gustavem na krótko powrócił do liceum, ale obaj byli starsi od uczniów w klasie i przyzwyczajeni do swojej wolności oraz brutalności na ulicach Medellín, więc w szkole uważano ich za prześladowców, wkrótce też popadli w konflikt z nauczycielami. Żaden z nich nie wytrzymał w szkole roku, chociaż Pablo rzeczywiście kilka razy próbował, bez powodzenia, zdać testy niezbędne do uzyskania świadectwa ukończenia liceum. W końcu je sobie kupił. Po latach będzie zapełniał półki w swoich domach stosami nieprzeczytanych książek i będzie czasami wspominał, że chce zdobyć wyższe wykształcenie. W pewnym momencie, wchodząc do więzienia, powiedział, że zamierza studiować prawo. Niewątpliwie brak formalnego wykształcenia mu doskwierał i sprawiał zawód Hermildzie, ale nikt, kto go znał, nie wątpił w jego wrodzony spryt.

Został gangsterem. W Medellín istniała długa tradycja prowadzenia szemranych interesów. Stereotypowy paisa był kanciarzem, osobą, która potrafiła czerpać zyski z każdego przedsięwzięcia. Region słynął z contrabandistas, lokalnych szefów syndykatów zajmujących się przestępczością zorganizowaną, ludzi praktykujących starą tradycję paisa polegającą na przemycie – dawniej złota i szmaragdów, teraz marihuany, a wkrótce również kokainy. Jeszcze zanim Pablo został wyrzucony ze szkoły w 1966 roku, przemyt narkotyków był już poważnym biznesem, niedostępnym dla siedemnastoletnich opryszków. Pablo zaczynał od wyłudzania pieniędzy na ulicach Medellín. Miał jednak inne plany. Kiedy powiedział matce, że chce zostać kimś wielkim, najprawdopodobniej miał na myśli dwie rzeczy. Podczas gdy contrabandistas zdominowali przestępczość w mieście, ich praworządnymi obywatelami rządziła w sensie politycznym i społecznym niewielka liczba bogatych właścicieli fabryk tekstylnych, właściciele kopalń i posiadacze ziemscy. Oni byli donami, ludźmi kulturalnymi i wykształconymi, ich pieniądze zasilały kościoły i działalność dobroczynną, kluby poza miastem, pracownicy i ludzie dzierżawiący od nich ziemię darzyli ich szacunkiem i obawiali się ich. Jako katolicy i tradycjonaliści byli elitą, dzierżyli wysokie urzędy publiczne i jeździli do Bogoty, żeby reprezentować Medellín w rządzie. Ambicje Pabla obejmowały oba światy, legalny i nielegalny, a ta sprzeczność charakteryzuje całą jego karierę.

Krąży legenda o Pablu Escobarze, według której wraz ze swoim gangiem zaczynał od kradzieży kamieni nagrobnych z cmentarzy, piaskowania ich i odsprzedawania. Rzeczywiście miał wuja, który sprzedawał kamienie nagrobne i naprawdę przez krótki okres pracował u niego jako nastolatek. Później zawsze śmieszyło go, kiedy opowiadano o piaskowaniu kamieni, zaprzeczał temu, ale tak naprawdę było wiele spraw, do których się nie przyznawał. Hermilda powiedziała, że ta historia jest kłamstwem, i rzeczywiście nie brzmi zbyt przekonująco. Po pierwsze, oczyszczanie kamieni jest uczciwą pracą, a niewiele przemawia za tym, że Pablo kiedykolwiek miał ochotę zajmować się czymś takim. Poza tym był bardzo przesądny. Należał do szczególnie pogańskiego odłamu katolicyzmu popularnego w rolniczej Antioquii, takiego, który modli się do bożków – podobnych do uwielbianego przez Hermildę Dzieciątka Jezus z Atocha – i obcuje z duszami zmarłych. Kradzież nagrobków nie pasuje do kogoś, kto boi się świata duchów. Bardziej przekonująco brzmią historie, które kiedyś potwierdził, o tym, że wraz z przyjaciółmi zajmował się drobnymi oszustwami, sprzedając przemycone papierosy i fałszywe losy na loterię, dzięki blefowi i osobistemu urokowi wyłudzając pieniądze od ludzi wychodzących z lokalnego banku. Młody Pablo nie był pierwszym ulicznym naciągaczem, który odkrył, że łatwiej i ciekawiej jest zabierać innym pieniądze, niż samemu je zarabiać. Może to wpływ trawki, lecz Pablo odkrył w sobie umiejętność zachowania spokoju, rozwagi, a nawet pogody ducha, kiedy inni się bali i brakowało im zdecydowania. Korzystał z tego, żeby zaimponować przyjaciołom i żeby ich przerazić. Kilka razy w młodości, jak się później przechwalał, Pablo w pojedynkę obrabował kilka banków w Medillín, wyposażony w broń automatyczną, wesoło gawędząc z kasjerami, gdy ci opróżniali kasę. Zuchwałość i pewność siebie wyróżniały go spośród rówieśników i czyniły z niego lidera młodocianych przestępców. W niedługim czasie jego przestępstwa staną się bardziej wyszukane i niebezpieczne.

Z akt wynika, że zanim skończył dwadzieścia lat, Pablo był już znakomitym złodziejem samochodów. Wraz ze swoim gangiem podjął się prymitywnej roboty polegającej na kradzieży aut i przekształcił ją w miniprzemysł, bezczelnie zabierając pojazdy (w biały dzień kierowców po prostu wyciągano zza kierownicy) i w ciągu kilku godzin rozbierając je na części. Sprzedając je, zarabiał dużo pieniędzy i pozbywał się bezpośrednich dowodów popełnienia przestępstwa. Gdy zgromadził dość kapitału, zaczął przekupywać urzędników miejskich, by wydali mu nowe dokumenty dla kradzionych pojazdów, dzięki czemu nie musiał rozkładać aut na części. Wydaje się, że w tym okresie miał kilka istotnych konfliktów z prawem. Zniknęły akta dotyczące jego aresztowań, lecz przed swoimi dwudziestymi urodzinami Pablo spędził kilka miesięcy w więzieniu w Medellín, bez wątpienia poznając tam jeszcze bardziej niebezpiecznych kryminalistów, którzy przysłużą mu się nie raz w przyszłości. Najwyraźniej pobyt za kratkami nie sprowadził go z przestępczej ścieżki.

Według wszelkiego prawdopodobieństwa Pablo dobrze się bawił. Mając pod dostatkiem skradzionych silników i innych części, zbudowali z Gustavo samochody wyścigowe i startowali w lokalnych i krajowych rajdach. Jego biznes się rozwijał. Z czasem bezczelne kradzieże samochodowe tak się rozpowszechniły w Medellín, że Pablo wymyślił bardziej dochodowy interes. Zaczął sprzedawać ochronę. Ludzie płacili mu, chcąc zabezpieczyć swoje auta przed kradzieżą, więc Pablo zarabiał zarówno na samochodach, które ukradł, jak i na tych, których nie ukradł. Był hojny dla przyjaciół, dawał im nowe auta podprowadzone prosto z fabryki. Sporządzał fałszywe dowody sprzedaży i radził odbiorcom, by dawali fałszywe ogłoszenia w gazetach i oferowali auta na sprzedaż, by wyglądało na to, że pojazdy zostały nabyte w sposób legalny.

W tamtym okresie, będąc młodym bossem na dorobku, Pablo stał się znany ze stosowania zabójczej przemocy. Zapewne zaczęło się od ściągania długów, do którego rekrutował osiłków porywających zadłużonych u niego ludzi i ściągających okup w wysokości zaległych pieniędzy. Jeśli rodzina nie była w stanie ich zebrać lub nie chciała płacić, ofiara była zabijana. Czasami ofiara była zabijana po zapłaceniu okupu w celu wywołania odpowiedniego wrażenia. To było morderstwo, lecz takie, które można w pewien sposób wytłumaczyć. O interes trzeba dbać. Pablo żył w świecie, w którym posiadanie bogactwa wiązało się z umiejętnością jego ochrony. Nawet uczciwi biznesmeni w Medellín nie mogli liczyć na skuteczne dochodzenie swoich praw. Jeśli ktoś cię oszukał, musiałeś się pogodzić ze stratami lub samemu podjąć kroki niezbędne do wyrównania rachunków. Jeśli odniosłeś jakiś sukces, musiałeś stawić czoło skorumpowanej policji i przedstawicielom rządu, którzy chcieli uszczknąć część twoich dochodów. Dotyczyło to także nowego, nielegalnego interesu Pabla. Wraz z większą ilością pieniędzy i wraz z wzrostem kontrabandy należało zadbać o egzekwowanie dyscypliny, karanie wrogów, ściąganie długów i przekupywanie urzędników. Porywanie i zabijanie ludzi, którzy oszukali, nie tylko wyrównywało straty materialne, lecz także było ostrzeżeniem dla innych.

Pablo był ekspertem w braniu na siebie zbrodni, z którymi później nic nie mogło go połączyć. Od początku upewniał się, że ci, których wynajął do popełnienia niedozwolonego czynu, nie wiedzą, kto jest ich mocodawcą. Po pewnym czasie przywykł do wydawania rozkazów o zabijaniu. Karmiło to jego megalomanię i wzniecało strach, co było równoznaczne z szacunkiem, którego coraz bardziej się domagał.

Porwania dłużników wkrótce przerodziły się w zwykłe porwania dla okupu. Najsławniejszy przypadek przypisywany młodemu Pablowi to sprawa Diega Echavarrii, przedsiębiorcy w Envigado, która miała miejsce latem 1971 roku. Echavarria był dumnym, konserwatywnym właścicielem fabryki, szanowanym w wyższych sferach, lecz nielubianym przez biednych robotników z Medellín, masowo zwalnianych z lokalnych fabryk tekstylnych. W tym czasie zamożni właściciele ziemscy poszerzali swoje posiadłości, wypędzając całe wsie z doliny rzeki Magdalena, w czego efekcie dla rolników jedynym wyjściem okazywała się przeprowadzka do slumsów coraz bardziej rozrastającego się miasta. Ciało nielubianego właściciela fabryki zostało znalezione w dole niedaleko miejsca, gdzie urodził się Pablo. Został uprowadzony sześć tygodni wcześniej, pobity i uduszony, chociaż jego rodzina zapłaciła okup w wysokości 50 tysięcy dolarów. Zabicie Diega Echavarrii dawało podwójną korzyść. Przyniosło korzyść finansową oraz było ciosem wymierzonym w imię sprawiedliwości społecznej. Nie ma możliwości udowodnienia, że to Pablo zaaranżował tę zbrodnię, nigdy nie został oficjalnie o nią oskarżony, lecz tak powszechnie mu ją przypisywano, że mieszkańcy slumsów zaczęli z podziwem nazywać go Doktor Echavarria, w skrócie El Doctor. Morderstwo nosiło wszelkie cechy charakterystyczne dla stylu młodego bossa grupy przestępczej. Było okrutne, nieludzkie, przebiegłe i kreowało pożądany wizerunek publiczny.

Jednym posunięciem, dzięki uprowadzeniu Echavarrii, Pablo zyskał status lokalnej legendy. Była to też wizytówka jego okrucieństwa i ambicji, co również się przydawało. W nadchodzących latach zostanie jeszcze większym bohaterem slumsów w Medellín, a to za sprawą swojej szeroko nagłaśnianej działalności charytatywnej. Nie był niewrażliwy społecznie, choć sam miał aspiracje typowego przedstawiciela klasy średniej. Kiedy powiedział matce, że chce być „wielki”, nie marzył o przeprowadzeniu rewolucji czy dokonaniu przebudowy kraju; miał na myśli posiadanie mieszkania w miejscu równie spektakularnym jak pseudośredniowieczny zamek, który wybudował dla siebie Echavarria. Zamieszka w podobnym zamku nie jako osoba wykorzystująca ludzi, lecz jako ich don, człowiek posiadający władzę i bogactwo, który jednak nie stracił kontaktu ze zwykłym obywatelem. Tych, którzy będą podważać prawdziwość tej fantazji, będzie później zwalczał najzacieklej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: