Profesor Łodzio - ebook
Profesor Łodzio - ebook
Profesor Łodzio zaatakował w studenckość bohatera, ten jednak nie zamierza pozostawać dłużny i wyrusza w zaskakującą podróż po Warszawie, której celem jest akademickie zwycięstwo.
Damian Dawid Nowak
urodzony w 1989r. w Tarnowskich Górach, zamieszkały w Warszawie, studiował Philosophy of Cognition, Moral and Value na Uniwersytecie Warszawskim. Pracujący w mediach fan dobrej literatury i jedzenia. Publikowany autor artykułów otematyce kulturalnej, w 2014 roku zadebiutował tomikiem „Nieistotne”. Założyciel portalu Good Place Warsaw.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-363-8 |
Rozmiar pliku: | 661 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdybym był człowiekiem nie tylko skłonnym do dyskusji, lecz także dosadnie szczerym, wtedy powiedziałbym: „skoro dwadzieścia pięć lat pana profesury do wniosków zbieżnych z mymi nie doprowadziło, to coś pan profesor czas marnuje”, a gdybym był chamskim, to na koniec dodałbym „…i państwowe pieniądze!”. Słowa zmełłem w ustach, jako że z natury raczej buńczuczny jestem tylko jak mi dopomoże alkohol, a tak na co dzień to bryluję głównie w fantazjach.
Wracając do profesora Łodzia, który po drugim ciosie poczerwieniał, a był to człowiek niski i łysiejący od czubka jajowatej głowy, co wcale nie ułatwiało z nim pertraktacji – kiedy słuchał własnego głosu, nakręcał się na treść swojego przekazu. Może właśnie dlatego przyciągał na wykłady całkiem sporo studentów. Łodzio mógłby sam siebie przekonać, że budowa zamków z piasku jest tematem godnym całorocznego cyklu wykładowego, gdyby tylko dać mu się wcześniej spokojnie rozgrzać. Tak i teraz, trzeci atak padł wzmocniony furią zgromadzoną w dwóch poprzednich, z energią godną młodego zapaleńca, a nie szanowanego w świecie naukowym krytyka sztuki.
– Z ontologicznego punktu widzenia pańska uwaga jest nie tylko nieprawdziwa, co nie ma racji bytu w systemie przyjętych przez nas wartości. Powiem więcej! – tu miejsce ma znaczące ciamknięcie. – Jest nieakceptowalna!
Ciamknięcie, jak nazywali je zgodnie wszyscy studenci, uczęszczający na wykłady profesora, było – jeśli użyte w dyskusji – wyrazem co najwyżej dezaprobaty. Normalnie pojawiało się przed konkluzjami i wnioskami, argumentami kluczowymi i tytułami publikacji, pod którymi Łodzio zamieszczał zamaszysty podpis, ewentualnie tymi, co do których gotów był przysiąc, że zainspirował – czyli gdzieś jedna trzecia całości współczesnych esejów dotyczących jego specjalizacji. Tak, Łodzio ciamkał często i namiętnie.
Zwalony z metaforycznego konia, doczekałem końca zajęć, by pod osłoną gawiedzi wymknąć się z sali. Poliki nadal pozostawały czerwone, a koleżanki z grupy odprowadziły mnie pełnym współczucia spojrzeniem, godnym bohatera upadłego, postaci tragicznej chociaż dla kolegów byłem raczej tragikomiczny. Tak to na wygnaniu zdecydowałem się wykorzystać dwanaście złotych z dziewięćdziesięciu, które się do końca miesiąca ostały, kupując kebaba z baraniną.
Jakby ten dzień miał się nie skończyć nigdy, czy raczej złe rzeczy nie chciały przestać się wydarzać, jak to zwykle mają w zwyczaju, na mojej drodze stanęła Stefania. Krótkowłosa, okolczykowana mocniej niż unijna krowa, była zarówno wojującym głosem skrajnej lewicy, jak i moją byłą dziewczyną. odwróciła się do mnie, brzęcząc ćwiekami, którymi nabitą miała skórzaną motocyklową kurtkę, oczy zmieniły się w szparki – poznała mnie. Robicie czasem ten manewr, kiedy nie chcąc kogoś spotkać, udajecie, żeście delikwenta przeoczyli?
Ze Stefanią nie dało się tego zrobić, całym jestestwem dawała znać, że wie o istnieniu świata zewnętrznego, a zwłaszcza osób, za którymi nie przepada. Trochę tak, jakby jej osobowość nie mieściła się w metrze sześćdziesiąt i staniku o skromnej miseczce A.
– Co tam słychać, Majkel?
Mój Boże, nie znosiłem tego pseudonimu! Przylgnął do mnie gdzieś około śmierci Michaela Jacksona, kiedy to pijany krzyczałem, stojąc na balkonie jednego z ursynowskich bloków, że „dziś nie umarł człowiek, dziś żegnamy się z muzyką”. Podług niektórych podań byłem pozbawiony ubrań i na deklaracjach się nie skończyło – próbowałem moon walka. raczej w to nie wierzę, choć w końcu mnie przy tym nie było.