Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prosto do piekła - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 stycznia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Prosto do piekła - ebook

Pełna czarnego humoru opowieść o karierze ambitnego bankowca inwestycyjnego, rozgrywająca się w Nowym Jorku, Londynie i Hongkongu. Jej autor, którego wpisy na Twitterze pod pseudonimem @GSElevator przez trzy lata śledziły setki tysięcy użytkowników, poszukiwany w wewnętrznym śledztwie przez bank Goldman Sachs, odsłania kulisy świata międzynarodowych finansów. Bez cienia skruchy opisuje niechlubne wydarzenia z giełdowych parkietów i marketingowych prezentacji, ale także to, co dzieje się w prywatnych samolotach i po godzinach pracy – na szalonych imprezach. Szokująca anarchia, sztubackie kawały i zwycięstwa za wszelką cenę – oto świadectwo dewiacji, dysfunkcyjnych zachowań i dekadenckiego przepychu, które otrzymujemy od ich uczestnika, błyskotliwego reprezentanta bankowych elit.

Kategoria: Bankowość i Finanse
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-025-9
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jeżeli możesz być mistrzem tylko w jednej dziedzinie, wybierz kłamstwo…

Jeśli dobrze kłamiesz, to jesteś dobry we wszystkim.

Co roku dzieci dostają od życia cenną lekcję: Święty Mikołaj bardziej lubi te z bogatych rodzin.

Czasami przepraszam za bąka, nawet jeśli go nie puściłem.

Ludzie myślą wtedy, że moje bąki nie śmierdzą.

Do mojego kubła trafia lepsze żarcie, niż to, które je 99% ludzi na świecie.

Statystyki wskazują, że nie powinieneś się przejmować wyglądem matki swojej pierwszej żony.Windows on the World

– Mogę prosić jeszcze jedną kolejkę Krwawej Mary?

Sierpień 2001. Siedzę w restauracji Windows on the World na szczycie północnej wieży World Trade Center wraz z kilkoma przyjaciółmi z kursu dla analityków w Salomon Brothers. Jest dopiero wpół do dziesiątej, ale nikt się tym nie przejmuje. Większość moich kompanów od kieliszka pochodzi z Europy albo ma mocne plecy. Pozostali zbyt się boją, żeby ot, tak sobie opuścić zajęcia. Siedzą teraz po przeciwnej stronie ulicy, w budynku nr 7 WTC, pilnie notując wykład o rachunkowości, obligacjach albo czymś podobnym.

Nie przejmuję się zajęciami. Zanim zwagarowałem, szybciutko podpisałem listę obecności, a kolega obiecał wysłać mi SMS-a, jeśli wykładowca wpadnie na pomysł, by ponownie ją sprawdzić. Dotychczas nie dostałem jeszcze żadnej wiadomości, gdyby jednak tak się zdarzyło, mam w kieszeni jako alibi paczkę marlboro lights. Papierosy posłużą mi w razie czego za wytłumaczenie nieobecności w czasie, jaki zajmie mi zjechanie dwiema windami i przejście z powrotem przez ulicę.

Mamy przecież powód do świętowania. Udało nam się. Jesteśmy na Wall Street, czyli na samym szczycie, w najlepszym miejscu, z którego młody, ambitny i wykształcony absolwent uczelni może rozpocząć karierę. Nie pamiętam dokładnych danych, ale wykładowcy codziennie przypominają nam, jacy z nas szczęściarze – do firmy wpłynęło około dwudziestu pięciu tysięcy podań, a w grupie było tylko trzysta pięćdziesiąt miejsc.

Wyglądając z okna na sto siódmym piętrze, czuję się pewny siebie. Co tam pewny – niezwyciężony. Nie zawsze tak było: podczas rozmowy w Lazard Frères, prestiżowym, ekskluzywnym banku inwestycyjnym, jednej z ostatnich prawdziwych spółek na Wall Street, omal nie zemdlałem. Dostałem zawrotu głowy, patrząc z okna na pięćdziesiątym siódmym piętrze biurowca przy Rockefeller Plaza 30. Potem, kiedy już przeszedłem do ostatniej rundy kwalifikacji w banku Bear Stearns, spieprzyłem wszystko, wysyłając do dyrektora departamentu rynków wschodzących entuzjastycznego e-maila, w którym opisałem, jak bardzo chciałbym pracować dla JPMorgan. W trakcie rozmowy w Goldman Sachs jakiś dupek spytał mnie, z kim – spośród żyjących lub zmarłych – chciałbym się umówić na kolację. Myślę, że nie był szczególnie zachwycony, gdy zamiast Marka Aureliusza czy Aleksandra Hamiltona wymieniłem Tupaca Shakura. Mimo tych potknięć chciałem dostać się do działu inwestycji o stałym dochodzie, a najlepszym działem tego rodzaju dysponował bank Salomon Brothers, z wprowadzoną ostatnio platformą i potężną sumą bilansową Citigroup.

Jest tylko jeden mały problem: moja grupa jest najbardziej liczna w historii bankowości inwestycyjnej. Rekrutowano nas na podstawie wskaźników ustalonych w połowie 2000 roku, zanim stało się jasne, że dotcomowa uczta dobiegła końca. Szczególnie boleśnie odczuwają to słuchacze z zespołu TMT Europa (Telekomy, Media i Technologia), do którego zwerbowano czterdzieścioro analityków pierwszoroczniaków. Pierwszego dnia zajęć poinformowano ich, że liczba miejsc zmalała do siedmiu, w związku z czym muszą szybko poszukać sobie innego zespołu albo w ogóle zrezygnować z pracy.

Większość analityków nie została jednak przed końcem szkolenia przypisana ani też zaproszona do konkretnego zespołu, z wyjątkiem TMT. Zakwalifikowałem się na kurs po ubiegłorocznym stażu w dziale rynków kapitałowych i wiedziałem, że mam w kieszeni ofertę od zajmującej się tym grupy. Tymczasem dla większości analityków prawdziwy wyścig dopiero się zaczął. Okazało się, że pożądana posada na Wall Street to nie meta, lecz wprost przeciwnie – dopiero linia startu. Nikt jednak nie zgadłby, że sytuacja jest tak poważna, spoglądając na krąg zarumienionych twarzy w restauracji Windows on the World, opróżnione kufle po brooklyn lager i nadgryzione przekąski.

Jeszcze tego samego popołudnia pada pierwsze – i nie ostatnie – poważne ostrzeżenie.

– Dobrze to sobie zapamiętajcie: wymaga się od was nie tylko obecności na wszystkich sesjach szkoleniowych, ale także profesjonalnego podejścia i poważnego traktowania kursów. W przyszły wtorek zdajecie pierwszy egzamin, z rachunkowości. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wyleci po nim z kursu dziesięć procent osób z najgorszymi wynikami.

Jeden z moich kumpli od kielicha, Brytyjczyk z akcentem z wyższych sfer, podnosi dłoń.

– Ależ ja studiowałem filologię klasyczną w Oksfordzie! To nie fair! – Najwyraźniej chłopak zaczyna łapać, że Wall Street nie jest usłana różami.

– Jak myślisz, po co się tu uczycie? Na pewno doskonale ci pójdzie.

Mnie to nie rusza – studiowałem finanse i ekonomię. Nie potrzebuję żadnych kursów, może poza tym, na którym uczą, jak posługiwać się Excelem bez myszki.

Okazuje się, że kadrowiec nie blefował. W środę rezultaty egzaminu zostają wywieszone na dwóch dużych tablicach z tyłu sali. Wykładowcy nieudolnie próbują zachować poufność danych osobowych, więc na jednej tablicy pojawia się alfabetyczna lista nazwisk z przypisanymi losowymi kodami, natomiast na drugiej ułożono w kolejności rosnącej kody oraz rezultaty egzaminów.

Oczywiście każdy z nas najpierw sprawdza własny wynik. Zdałem śpiewająco. Potem spędzamy jakieś dziesięć minut, bezczelnie kursując między tablicami, wymieniając plotki i sprawdzając wyniki przyjaciół i wrogów. Dział kadr utrudnił nam zadanie, nie podając zbiorczych statystyk, toteż część pozostaje niepewna swego losu, oczekując na formalne potwierdzenie. Tego wieczoru ci, którzy nie zdali egzaminu, zostają o tym powiadomieni poprzez lakoniczne notatki wsunięte pod drzwi. Zazdrościmy kolegom, którzy pozostali w pokojach sami, bez współlokatorów.

Firma podchodzi do procesu rekrutacji z nonszalancją i obojętnością, która nas wszystkich niepokoi, a nawet trochę przeraża. Tydzień później sytuacja powtarza się po egzaminie z matematyki finansowej. Ta sama zasada – dziesięć procent najsłabszych kursantów odpada. I znów nie mam się czego obawiać. Na roku robi się jednak nerwowo, zupełnie jakby do basenu z rekinami kapnęła kropla krwi. Muszę przyznać, że to nawet zabawne.

Z drugiej strony jednak współczuję tym dzieciakom. Mam tylko nadzieję, że zachowali rachunki z butiku Barneys. Jeden z nich usiłuje przed wyjazdem sprzedać mi zegarek. Żałosne. Po co mi movado, do kurwy nędzy?

Już po egzaminach. Nadmiarowi kursanci odpadli, wszystko się uspokaja, a wykładowcy kładą teraz większy nacisk na takie sprawy jak PowerPoint i Excel, modele finansowe i umiejętności prezentacji. Przydzielają nam boksy na pustym piętrze budynku nr 7. Zajmujemy się tam projektami grupowymi i odrabiamy indywidualnie prace domowe.

Te prace to jakiś żart. Pięć minut przed zajęciami włączam komputer, zaglądam na wspólny dysk i otwieram plik z cudzym zadaniem. Zmieniam nazwisko w nagłówku na własne, szybko przeglądam zawartość, aby upewnić się, że autor nie popełnił jakichś szkolnych błędów, drukuję całość i ruszam na zajęcia. Robi tak wielu kursantów z naszej grupy, zwłaszcza ci, z którymi najlepiej się rozumiem.

Pewnego dnia w sali wykładowej staje przed nami kadrowiec i ogłasza:

– Chciałbym poinformować, że ośmioro słuchaczy zostało wyrzuconych za odpisanie pracy domowej.

Niektórzy z nas rozglądają się, zbulwersowani faktem, że ktokolwiek mógłby oszukiwać w ten sposób (większość z nich odpadnie w następnej kolejności), pozostali oddychają z ulgą, że nie zostali złapani. Wyraźnie widać odwieczny podział na uczniów z pierwszej i ostatniej ławki.

Odtąd postępuję już ostrożniej. Nie przychodzę pięć minut przed zajęciami, tylko dziesięć. Zmieniam formatowanie dokumentu na własne, przeformułowuję niektóre odpowiedzi, a nawet specjalnie zmieniam parę na błędne.

W ciągu kolejnego tygodnia następna czwórka wylatuje ze szkolenia za ściągnięcie pracy domowej. Tym razem wychodzi na jaw, że niektórzy złośliwi koledzy zajęli się sabotażem, posuwając się nawet do tworzenia plików z nieprawidłowymi odpowiedziami. Osobiście jestem zdania, że jeżeli ktoś jest na tyle głupi, by dać się złapać, prawdopodobnie nie nadaje się do pracy na Wall Street.

Następnego dnia wagarujemy z zajęć, wybierając zamiast nich płynne alkoholowe śniadanie na szczycie WTC, a potem lunch w słynnej restauracji Petera Lugera.

Po tych wydarzeniach sytuacja znów się uspokaja. Kadrowcy zapewniają nas, że usunęli już wszystkich słuchaczy, których trzeba było wyrzucić, i jakiekolwiek kolejne cięcia mogą nastąpić tylko w trybie dyscyplinarnym. Nasza grupa spokojnie dociera do końca kursu w sali wykładowej lub – w przypadku kilku szczęśliwych wybrańców – po drugiej stronie ulicy. Wieczory upływają nam na ćwiczeniach integracyjnych: grze w kręgle w klubie Lucky Strike i libacjach podczas rejsów po rzece Hudson. Plakietki z nazwiskiem w klapie, rąsia-rąsia i buzia-buzia to nie moja bajka, ale dbam o to, żeby poznać wszystkich kolegów i koleżanki – traktuję to jako inwestycję na przyszłość.

Ostatniego dnia kursów firma zaprasza nas na specjalne spotkanie motywacyjne w biurowcu przy Greenwich Street 388. Grube ryby, takie jak Mark Simonian (szef globalnego działu TMT), sir Deryck Maughan (prezes i były dyrektor generalny Salomon Brothers), Michael Klein (dyrektor działu bankowości inwestycyjnej) i Tom Maheras (szef działu stałych dochodów), prezentują po kolei entuzjastyczne warianty przemówienia na temat: „Nie ma na świecie innej firmy, w której chciałbym pracować! To najlepsze miejsce, w którym moglibyście zacząć karierę!”.

Teraz wreszcie wszyscy – dwieście siedemdziesięcioro dwoje kursantów – możemy się odprężyć i poczuć, że dotarliśmy do mety tego wyścigu. Spóźniłem się kilka minut i utknąłem na środku jednego z tylnych rzędów, na miejscu, z którego nie mam szansy wyślizgnąć się niezauważony przed końcem spotkania. Zaczyna się pierwsze przemówienie. Jeden z niedawno poznanych dzieciaków, siedzący kilka rzędów przede mną, wstaje i próbuje po cichu opuścić salę. Człowieku, ale masz jaja! Przecież na mównicy produkuje się jakiś ważniak z zarządu, a tymczasem chłopak przesuwa się między siedzeniami, zmuszając pozostałych, żeby wstali i pozwolili mu przejść.

– Przepraszam. Chciałbym przejść. Przepuścicie mnie? – Mogłoby się wydawać, że ktoś wychodzi z nudnego seansu w kinie, z tą różnicą, że sala jest rzęsiście oświetlona, a wychodzący przeszkadza tokującemu na własny temat Władcy Wszechświata.

Dziesięć minut później chłopak wraca na widownię z czerwoną twarzą i oczami pełnymi łez.

– Przepuścicie mnie? Chciałbym przejść. Przepraszam – powtarza, przepychając się z powrotem na swoje miejsce. O kurde, wygląda, jakby właśnie dowiedział się o śmierci matki. Co się, kurwa, stało? Dociera do swojego fotela, ale zamiast usiąść, łapie niebiesko-zielony marynarski worek z logo Salomon Smith Barney i odwraca się ku wyjściu. Na twarz występują mu szkarłatne plamy, a spod spuchniętych powiek tryskają łzy. – Przepraszam. Chciałbym przejść. Przepu… u… uu… buuu! Uuu!

Teraz nie może już wydobyć z siebie słowa, tylko niekontrolowane łkanie. Stara się je stłumić, ale jest jeszcze gorzej – zaczyna głośno oddychać, to już niemal hiperwentylacja. Brzmi obrzydliwie. Po chwili chłopak znika za drzwiami.

Równocześnie na mównicy sir Deryck Maughan daje upust swoim talentom krasomówczym:

– Gratulujemy zaliczenia kursu dla analityków w roku 2001. Byliście najzdolniejszą grupą w historii naszej firmy!

Pięć minut później jedna z koleżanek wstaje i opuszcza salę. Wraca po dłuższej chwili, zabiera torebkę i worek, a potem wychodzi, dużo spokojniej niż jej poprzednik, ale i tak widać, że jest wstrząśnięta. Teraz już kilka osób z tylnych rzędów zaczyna podejrzewać, że dzieje się coś niedobrego. Kiedy dziewczyna wychodzi, widzę, jak bezgłośnie, samym ruchem ust przekazuje przyjacielowi: „Właśnie mnie wyrzucili”. Większość kursantów z przodu sali wciąż jeszcze nie orientuje się w sytuacji.

Mija kolejne pięć minut i następny facet kieruje się ku drzwiom. Chyba nie zdaje sobie sprawy, że za chwilę zostanie wypierdolony na bruk. Ktoś z tylnego rzędu wrzeszczy: „Chłopie, weź ze sobą rzeczy!”, na co większość widowni reaguje śmiechem.

Wyjścia kolejnych osób i szepty krążące po sali sprawiają w końcu, że ludzie zaczynają łapać, co się dzieje. Siedząca obok mnie Azjatka, z którą nie zamieniłem dotąd ani słowa, mówi:

– Kurde! Rano znalazłam pod drzwiami wezwanie do kadr na dziesiątą piętnaście. To za dziesięć minut. Myślałam, że chcą mnie przydzielić do jakiegoś zespołu, ale chyba nie o to chodziło… – Zaraz potem wstaje, rzuca w przestrzeń: – Cześć wszystkim, przyjemnie było poz… – i wychodzi.

Stopniowo ponure wieści docierają do każdego z nas. W pewnym momencie wszyscy, którzy znaleźli pod drzwiami notatki z kadr, wstają i zaczynają wychodzić.

Tymczasem na scenie Michael Klein nie traci rezonu, zapewniając, że pewnego dnia każdy z nas może osiągnąć taką pozycję jak on.

Później dowiaduję się, że pierwszy wywalony błagał w kadrach, żeby pracownicy tego działu przynieśli jego rzeczy, oszczędzając mu upokarzającego powrotu. Oczywiście chłopakowi odmówiono. Nie martwcie się jednak: słyszałem, że zrobił karierę jako broker.Nie przepraszaj za spóźnienie, trzymając w ręku kubek latte ze Starbucks.

Jeżeli ktoś zadaje ci pytanie, a ty nie znasz odpowiedzi, spróbuj go potraktować z góry. Lepiej wyjść na dupka niż na głupka.

Chętnie zamienię szansę dożycia dziewięćdziesiątki na gwarancję dobrej zabawy przed trzydziestką.

Nigdy nie noś butów tak charakterystycznych, żeby dało się je rozpoznać przez szparę pod drzwiami w kabinie publicznego kibla.

To, jakiej życiowej rady udziela się córce, zależy niemal w 100% od atrakcyjności dziewczyny.Swego czasu wysyłaliśmy niepożądane osoby na daleką wyspę.

Teraz trzeba kupić własną wyspę, żeby od nich uciec.

Taaa, pewnie, że ogolę głowę, jeżeli moja żona zachoruje na raka, ale przecież nie przestanę pić tylko dlatego, że zaszła w ciążę!

Jedyną rzeczą bardziej imponującą od moich osiągnięć jest moje CV.

Jeżeli w kolejce do bankomatu stoi za mną wystrzałowa laska, zawsze zostawiam na widoku wydruk potwierdzenia, żeby mogła zobaczyć stan mojego konta.

Jaskiniowcy uciekali się do fizycznej przemocy. Ja tam wolę łamać ducha, niszczyć ego i odbierać nadzieję.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: