Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rozbójnicy z Maladety - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rozbójnicy z Maladety - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 242 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NIK­CZEM­NY CZYN

W dro­dze po­wrot­nej do domu don Pa­blo Cor­te­jo, se­kre­tarz hra­bie­go Fer­nan­da Ro­dri­gan­dy, spo­tkał jeźdź­ca, po któ­rym od razu moż­na było po­znać, że nie przy­wykł do sio­dła. Miał na so­bie lek­kie let­nie ubra­nie, a na gło­wie ol­brzy­mich roz­mia­rów som­bre­ro. Na jego wi­dok Cor­te­jo za­trzy­mał ko­nia. Znał tego czło­wie­ka, ale nie spo­dzie­wał się go tu­taj spo­tkać. Był to ka­pi­tan En­ri­cque Lan­do­la. Moc­no za­ci­śnię­te usta z nie­co opusz­czo­ny­mi ką­ci­ka­mi, ostro za­ry­so­wa­ny nos, prze­ni­kli­wy i by­stry wy­raz sza­rych oczu – wszyst­ko to zna­mio­no­wa­ło nie­prze­cięt­ne­go czło­wie­ka.

Ka­pi­tan Lan­do­la był istot­nie nie­zwy­kłym ma­ry­na­rzem. Wszy­scy, któ­rzy go zna­li, wie­dzie­li, że mimo hisz­pań­skie­go na­zwi­ska jest ro­do­wi­tym Jan­ke­sem, że ni­ko­go się nie boi, na­wet sa­me­go dia­bła, i że z każ­dej opre­sji po­tra­fi wyjść cało. Prze­wę­dro­wał wszyst­kie mo­rza i por­ty, miał opi­nię czło­wie­ka, któ­ry dla pie­nię­dzy nie za­wa­ha się przed ni­czym. Cho­dzi­ły na­wet słu­chy, że trud­ni się han­dlem Mu­rzy­na­mi, któ­ry w tych cza­sach był już for­mal­nie znie­sio­ny.

– Czy mnie oczy nie mylą? Więc to na­praw­dę pan, ka­pi­ta­nie? – za­py­tał Cor­te­jo.

– We wła­snej oso­bie.

– Co pan tu robi?

– Szu­kam se­nio­ra.

– Mnie? – zdu­miał się Cor­te­jo.

– Tak. Chy­ba pan wie, że wy­lą­do­wa­łem w Ve­ra­cruz. Z pew­no­ścią otrzy­mał pan list od bra­ta w tej spra­wie.

– Owszem.

– A więc wszyst­ko w po­rząd­ku. Prze­je­cha­łem kon­no przez ten prze­klę­ty kraj zbó­jów i żół­tej fe­bry, aby in­te­res ubić oso­bi­ście.

W domu za­sta­łem tyl­ko pań­ską cór­kę, któ­ra po­wie­dzia­ła mi, że z pew­no­ścią spo­tkam pana na tej dro­dze. Oto wszyst­ko.

– Po­peł­nił pan nie­ostroż­ność. Nikt se­nio­ra nie po­wi­nien wi­dzieć, mimo że jest tu pan zu­peł­nie nie­zna­ny. Nikt nie może zo­ba­czyć ra­zem dwoj­ga lu­dzi, któ­rzy mają za­ła­twić taki in­te­res jak nasz.

– No do­brze, do­brze.

– Niech pan te­raz je­dzie na spa­cer, a wie­czo­rem, koło dzie­sią­tej, niech się pan zja­wi tu pie­szo.

– Będę punk­tu­al­nie.

Gdy Cor­te­jo przy­był do domu, Jo­se­fa, wy­cze­ku­ją­ca ojca z nie­cier­pli­wo­ścią, za­py­ta­ła:

– Czy za­sta­łeś In­dia­ni­na, czy otrzy­ma­łeś po­trzeb­ny śro­dek?

– Tak. Ale pie­kiel­nie dro­gi.

– Opo­wiedz oj­cze, jak się to od­by­ło.

Cor­te­jo zdał cór­ce spra­wę ze swej wi­zy­ty u Ba­si­lia, po czym rzekł:

– Jak mo­głaś po­sy­łać mi na spo­tka­nie ka­pi­ta­na?

– Dla­cze­go nie mia­łam tego zro­bić?

– Nikt nie po­wi­nien wi­dzieć nas ra­zem.

– By­ło­by jesz­cze go­rzej, gdy­bym mu po­zwo­li­ła cze­kać u nas na cie­bie.

– Chciał tu cze­kać? A to nie­ostroż­ny czło­wiek! Czy mó­wił coś o in­te­re­sie?

– Ani sło­wa.

– A ty?

Jo­se­fa mil­cza­ła chwi­lę za­kło­po­ta­na. Wresz­cie od­po­wie­dzia­ła:

– Chcia­łam na­pro­wa­dzić roz­mo­wę na ten te­mat, ale ka­pi­tan zby­wał mnie tak wy­mi­ja­ją­cy­mi od­po­wie­dzia­mi, że nic z tego nie wy­szło.

– Czło­wiek jego po­kro­ju nie bę­dzie mó­wił o ta­kich spra­wach z ko­bie­ta­mi. Czy po­wie­dzia­łaś mu do­kąd po­je­cha­łem?

– Nie. Po­wie­dzia­łam tyl­ko, że bę­dzie cię mógł spo­tkać na dro­dze do Pa­seo. Ale wra­ca­jąc do na­sze­go środ­ka, czy to pro­szek czy mik­stu­ra?

– Pro­szek.

– Po­każ.

Oj­ciec otwo­rzył to­reb­kę.

– Kie­dy go uży­jesz? Dziś jesz­cze?

– Trze­ba cze­kać na Al­fon­sa.

– Po co?

– To przy­najm­niej na­ra­dzę się z ka­pi­ta­nem.

– A więc don Fer­nan­do ju­tro do­sta­nie pro­szek?

– Być może.

– Ale jak to zro­bisz? Sta­ra Ma­ria pil­nu­je go jak pies, nie do­pusz­cza do nie­go ni­ko­go.

– Trze­ba bę­dzie zna­leźć spo­sób.

– Jak szyb­ko dzia­ła ten śro­dek?

– Już po upły­wie jed­nej nocy, a po­tem przez cały ty­dzień.

– A je­że­li umrze? Jest prze­cież ran­ny.

– To już nie bę­dzie moja wina. Za­mie­rzam po­zor­nie go za­bić. Jego śmierć nie spad­nie więc na mnie.

Wie­czo­rem udał się Cor­te­jo pie­szo na spo­tka­nie z ka­pi­ta­nem. Lan­do­la już tam był.

– Nad­zwy­czaj­na punk­tu­al­ność. To lu­bię, to mi się po­do­ba! – za­wo­łał.

– Jak pan spę­dził czas, ka­pi­ta­nie?

– Jest tu do­syć ta­wern, w któ­rych moż­na się za­ba­wić, ale mniej­sza o to. Przy­stąp­my do rze­czy!

Wziąw­szy się pod rękę, spa­ce­ro­wa­li w ciem­no­ści, roz­ma­wia­jąc po ci­chu.

– Więc otrzy­mał pan list od swe­go bra­ta Ga­spa­ri­na? – za­py­tał ka­pi­tan.

– Tak. A pan ma jego po­le­ce­nia?

– Nie.

– To dziw­ne.

– Mam wra­że­nie, że się pan nie­od­po­wied­nio wy­ra­ził – po­wie­dział cierp­ko ka­pi­tan. – En­ri­cque Lan­do­la jest sam so­bie pa­nem. Nie po­zwa­lam nig­dy, by mi ktoś roz­ka­zy­wał lub da­wał po­le­ce­nia.

– Niech mi pan wy­ba­czy. Nie to mia­łem na my­śli.

– Więc zgo­da. Zdra­dzę te­raz, że pań­ski brat pro­sił mnie o po­moc se­nio­ro­wi w pew­nej dys­kret­nej spra­wie.

– W ja­kiej?

– Może bę­dzie cho­dzi­ło o uniesz­ko­dli­wie­nie czło­wie­ka…

– Czy ma umrzeć, czy też żyć?

– Pań­ski brat chce, aby zgi­nął.

– A gdy­bym był in­ne­go zda­nia? – za­wa­hał się Cor­te­jo.

– To za­le­ży od za­pła­ty. Ile pan daje?

– Czy ty­siąc du­ros wy­star­czy?

– Wy­star­czy. Co mam zro­bić z tym czło­wie­kiem?

– Za­brać go stąd.

– Do­kąd?

– Pań­ska spra­wa.

– Do­brze. Kie­dy pan mi go prze­ka­że? – wy­py­ty­wał da­lej Lan­do­la.

– Jak dłu­go zo­sta­je se­nior w por­cie?

– Do­pó­ki nie skoń­czy­my na­szych spraw. Ale mam na­dzie­ję, że nie każe mi pan w tym lę­go­wi­sku żół­tej fe­bry sie­dzieć zbyt dłu­go. W prze­ciw­nym ra­zie będę zmu­szo­ny wy­je­chać. Ży­cie mi dro­gie.

– Po­śpie­szę się. Czy se­nior wie, kogo ma za­brać?

– Nic mnie to nie ob­cho­dzi. Dla mmnie waż­ne są tyl­ko pie­nią­dze. Gdy­by Cor­te­jo mógł przy tych sło­wach wi­dzieć twarz ka­pi­ta­na, prze­ko­nał­by się, że Lan­do­la kła­mie.

– Po­wie panu swo­je na­zwi­sko – mó­wił da­lej se­kre­tarz.

– Będę uda­wał, że mu nie wie­rzę.

– A je­że­li za­ło­ga stat­ku usły­szy?

– Czy do­wiem się, gdzie go pan umie­ścił?

– Może. Tego dziś jesz­cze nie wiem.

– Do­brze. Przy­pu­ść­my jed­nak, że czło­wiek ten ju­tro umrze.

– Kie­dy by go po­cho­wa­no?

– Po dwóch dniach. Po­nie­waż jed­nak bra­ta­nek jest nie­obec­ny…

– Zo­sta­nie po­cho­wa­ny bez bra­tan­ka.

– Nie, to nie­moż­li­we.

– Do li­cha! W ta­kim ra­zie niech go le­karz za­bal­sa­mu­je.

– Na to nie po­zwo­lę. Oświad­czę, że w ro­dzi­nie ni­ko­go nie bal­sa­mo­wa­no, albo że zmar­ły był za­wsze prze­ciw­ni­kiem bal­sa­mo­wa­nia.

– Do­sko­na­le. Ale w jaki spo­sób prze­nie­sie­my go do por­tu? Chy­ba nie w trum­nie?

– Nie. Zbyt rzu­ca­ło­by się w oczy.

– A w skrzy­ni?

– Udu­si się.

– W ta­kim ra­zie naj­le­piej bę­dzie w ko­szu.

– Do­brze. Ale jak go prze­wieźć na przy­stań?

– Na mu­łach.

– A jak pro­po­nu­je pan za­ła­do­wać "ba­gaż" na sta­tek?

– To już pań­ska spra­wa, ka­pi­ta­nie.

– Nie bar­dzo mi się to po­do­ba. Ale trud­no, ja­koś dam so­bie radę. Niech pan tyl­ko uwa­ża, żeby kosz nie zgi­nął po dro­dze!

– To wła­śnie jest naj­trud­niej­sze. Po tej dro­dze włó­czą się róż­ni bia­li i czer­wo­ni ra­bu­sie i róż­na ha­ła­stra.

– To już pań­ska spra­wa, żeby za­pew­nić do­brą eskor­tę.

– A w jaki spo­sób po­wia­do­mić pana o na­szym przy­by­ciu?

– W bar­dzo pro­sty: wy­śle se­nior do mnie na sta­tek po­słań­ca.

– Zej­dzie pan, ka­pi­ta­nie, do nas?

– Tego nie wiem. Niech pan w każ­dym ra­zie wy­szu­ka ta­kie miej­sce da­le­ko od mia­sta, przy któ­rym ła­two moż­na za­ko­twi­czyć. W nocy za­bio­rę kosz. To chy­ba wszyst­ko.

– Tak panu śpiesz­no?

– Cze­ka mnie mała roz­ryw­ka. Ży­cie na mo­rzu jest pie­kiel­nie jed­no­staj­ne, sko­ro więc za­wi­nie się do por­tu, trze­ba uży­wać.

– Ro­zu­miem. Do­brej nocy!

– Do­brej nocy! Niech się pan tyl­ko po­śpie­szy!

Po tych sło­wach roz­sta­li się.

Szczę­ście albo ra­czej dia­beł sprzy­jał se­kre­ta­rzo­wi. Prze­cho­dząc obok pa­ła­cu swe­go pana, spo­tkał sta­rą Ma­rię, wra­ca­ją­cą od stud­ni.

– Jak się czu­je hra­bia? – za­py­tał.

– Bez zmian.

– Czy go­rącz­ka spa­dła?

– Nie, ma cią­gle strasz­ne pra­gnie­nie. Co kwa­drans mu­szę mu po­da­wać szklan­kę wody.

– Czy był le­karz?

– Dwa razy. Po­wie­dział, że nie ma po­wo­du do obaw, chy­ba że zaj­dą ja­kieś kom­pli­ka­cje.

– Da Bóg, hra­bia wkrót­ce wy­zdro­wie­je. Cho­ciaż w kra­ju o tak upal­nym kli­ma­cie, jak nasz każ­da rana może być nie­bez­piecz­na.

– To praw­da. Ale mu­szę już iść. Do­brej nocy!

– Do­bra­noc!

Sta­li wła­śnie przed miesz­ka­niem Ma­rii. Sta­rusz­ka we­szła na chwi­lę, aby coś stam­tąd wziąć, a szklan­kę wody zo­sta­wi­ła na mu­rze przed do­mem. Cor­te­jo miał pro­szek przy so­bie.

Wsy­pał więc tru­ci­znę do szklan­ki i szyb­ko od­szedł.

Jo­se­fa cze­ka­ła na ojca. Opo­wie­dział jej, co za­szło. Gdy skoń­czył, kla­snę­ła w dło­nie.

– Wspa­nia­le! – za­wo­ła­ła. – Wy­gra­li­śmy osta­tecz­nie. Te­raz wiem na pew­no, że będę hra­bian­ką. Kie­dy wra­ca Al­fon­so?

– Za kil­ka dni. Może na­wet ju­tro.

– Nie będę tej nocy mo­gła spać z ra­do­ści.

– Pójdź jed­nak do swo­jej sy­pial­ni. Je­że­li z hra­bią sta­nie się coś nie­zwy­kłe­go, wszyst­kich trze­ba bę­dzie obu­dzić. Zro­bi­ło­by to dziw­ne wra­że­nie, gdy­byś zja­wi­ła się ubra­na. Mu­si­my uwa­żać na każ­dy dro­biazg.

– Masz ra­cję. Ale, ale… Za­po­mnia­łam o naj­waż­niej­szym: my­ślę, że hra­bia spo­rzą­dził nowy te­sta­ment.

– Do li­cha! – za­klął Cor­te­jo.

– Tak mi się zda­je. W przed­dzień po­je­dyn­ku pi­sał coś bar­dzo dłu­go, tak mówi lo­kaj.

– To jesz­cze nie do­wód, że spo­rzą­dził nowy te­sta­ment.

– Dla­cze­go więc ukry­wa tak skrzęt­nie to, co na­pi­sał? Dla­cze­go nie scho­wał tego w biur­ku, gdzie są wszyst­kie pa­pie­ry, ale dał sta­rej Ma­rii Her­moy­es?

– Do dia­bła! Je­steś tego pew­na?

– Tak. Wy­szła z pa­ła­cu z wiel­ką, pię­cio­krot­nie opie­czę­to­wa­ną ko­per­tą. Gdy hra­bia za­wo­łał ją do sie­bie po po­je­dyn­ku, przy­nio­sła mu ko­per­tę z po­wro­tem.

– Kto ci to po­wie­dział?

– Ka­mer­dy­ner.

– Może istot­nie masz ra­cję. Ale w każ­dym ra­zie Al­fon­so zo­sta­nie spad­ko­bier­cą.

– Albo nie. Mógł go prze­cież wy­dzie­dzi­czyć, jest tyl­ko jego bra­tan­kiem. Je­dy­nie do­bra w Hisz­pa­nii mu­szą bez­wa­run­ko­wo przy­paść Al­fon­so­wi jako ma­jo­rat.

– Nie ro­zu­miem, dla­cze­go hra­bia ta­kim za­ufa­niem da­rzy tę Ma­rię?

– Przy­wio­zła mu Al­fon­sa. A może ona coś prze­czu­wa?

– Czy przy­pusz­czasz, że mo­gła o tych prze­czu­ciach mó­wić z hra­bią?

– Wszyst­ko jest moż­li­we.

– Trze­ba ją uniesz­ko­dli­wić. Gdzie two­im zda­niem hra­bia scho­wał ko­per­tę?

– Chy­ba, wła­ści­wie je­stem pew­na, w środ­ko­wej szu­fla­dzie biur­ka, gdzie leżą wszyst­kie waż­ne do­ku­men­ty.

– Gdy tyl­ko nasz pro­szek za­cznie dzia­łać, bę­dziesz mu­sia­ła otwo­rzyć tę szu­fla­dę.

– Po­sta­ram się. A te­raz do­brej nocy!

Jo­se­fa po­szła do sy­pial­ni, nie mo­gła jed­nak za­snąć. Le­żąc na łóż­ku, śni­ła z otwar­ty­mi ocza­mi o przy­szłym ży­ciu, peł­nym bla­sków i za­szczy­tów. Z tego, że je oku­pu­je cięż­ką zbrod­nią, nie ro­bi­ła so­bie żad­nych wy­rzu­tów.

Cor­te­jo spał w naj­lep­sze, gdy zbu­dzo­no go gło­śnym pu­ka­niem.

– To ja, słu­żą­cy Ar­nol­do. Nie­szczę­ście spo­tka­ło na­sze­go pana!

– Za­raz, za­raz!

Wy­sko­czył z łóż­ka, na­ło­żył szla­frok, za­pa­lił świa­tło i otwo­rzył drzwi.

– Co się sta­ło hra­bie­mu? – za­py­tał.

– Nie wiem. Mia­łem dziś w nocy dy­żur. Sie­dzia­łem na ko­ry­ta­rzu i zdrzem­ną­łem się chwi­lę. Na­gle usły­sza­łem krzyk w po­ko­ju hra­bie­go. Po­kój był od we­wnątrz za­mknię­ty na klucz.

Za­czą­łem wo­łać, co się dzie­je, ale nikt mi nie od­po­wie­dział. Usły­sza­łem tyl­ko płacz i roz­pacz­li­we bia­da­nia Ma­rii. Po­nie­waż Ma­ria nie otwo­rzy­ła drzwi, przy­bie­głem tu­taj.

– Do­brześ zro­bił. Mu­si­my na­tych­miast tam pójść!

Kie­dy zna­leź­li się pod drzwia­mi po­ko­ju hra­bie­go, don Pa­blo usły­szał gło­śny płacz Ma­rii.

– Otwie­rać! – krzyk­nął, ude­rza­jąc w drzwi nogą.

To po­skut­ko­wa­ło, Ma­ria otwo­rzy­ła.

– Co się sta­ło? – za­py­tał se­kre­tarz.

– Ach, nasz do­bry pan nie żyje! – od­par­ła z ję­kiem.

Cor­te­jo pod­szedł do łóż­ka, po­pa­trzył na hra­bie­go. Don Fer­nan­do le­żał bla­dy jak trup, po­licz­ki miał za­pad­nię­te.

– Kie­dy umarł? – za­py­tał don Pa­blo.

– Nie wiem.

– Mu­sisz wie­dzieć, czu­wa­łaś prze­cież przy nim!

– Za­snę­łam. Kie­dy się ock­nę­łam, już nie żył. Nie wiem, jak dłu­go roz­pa­cza­łam.

– A może tyś win­na jego śmier­ci? Nie otwie­ra­łaś Być może moż­na go było jesz­cze ura­to­wać.

– Nie, nie!

Cor­te­jo, wcho­dząc do po­ko­ju, spoj­rzał na biur­ko: klucz tkwił w zam­ku środ­ko­wej szu­fla­dy.

– Obu­dzić całą służ­bę! Spro­wa­dzić le­ka­rza! – roz­ka­zał słu­żą­ce­mu.

Ar­nol­do i sta­ra Ma­ria wy­bie­gli z po­ko­ju. Cor­te­jo pod­szedł pod­eks­cy­to­wa­ny do biur­ka, otwo­rzył szu­fla­dę, zna­lazł ko­per­tę. Wło­żyw­szy ją do kie­sze­ni szyb­ko wy­szedł. W przed­po­ko­ju spo­tkał jesz­cze Ma­rię. Bio­rąc ją pod ra­mię, za­py­tał:

– Hra­bia miał dużo za­ufa­nia do cie­bie, praw­da?

– O tak! – od­par­ła, gło­śno łka­jąc.

– Zo­stań więc przy nim, aż przy­bę­dzie ko­mi­sja są­do­wa. Pil­nuj, by nic nie zgi­nę­ło z po­ko­ju. No, idź!

Słu­żą­ca wró­ci­ła do po­ko­ju, nie prze­sta­jąc ża­ło­śnie za­wo­dzić. Na wo­ła­nie se­kre­ta­rza zbiegł się cały pa­łac, aby opła­ki­wać nie­spo­dzie­wa­ną śmierć hra­bie­go. Po pew­nym cza­sie nad­szedł le­karz. Przede wszyst­kim wy­pro­sił wszyst­kich z po­ko­ju. Po­zwo­lił tyl­ko zo­stać se­kre­ta­rzo­wi, ka­mer­dy­ne­ro­wi i Ma­rii. Zba­daw­szy cia­ło, po­trzą­snął gło­wą i po­wie­dział:

– Te­ta­nus , tę­żec. Jesz­cze jest cie­pły, mu­si­my po­cze­kać.

Cor­te­jo bał się, że le­karz wpad­nie na po­mysł otwo­rze­nia żył hra­bie­mu. Oba­wy jed­nak oka­za­ły się płon­ne. Le­karz oświad­czył, że po­zo­sta­nie do rana. Pa­blo od­da­lił się wraz ze słu­żą­cy­mi. Ma­ria zo­sta­ła z le­ka­rzem. Za­le­d­wie Cor­te­jo wró­cił do domu, Jo­se­fa wbie­gła do po­ko­ju z py­ta­niem:

– Czy masz do­ku­ment?

– Tak, zna­la­złem go w środ­ko­wej szu­fla­dzie. Na ko­per­cie nie ma żad­ne­go na­pi­su. Zo­bacz­my!

Zła­mał pie­czę­cie, wy­cią­gnął z ko­per­ty pa­pier i czy­tał. W mia­rę lek­tu­ry bladł co­raz bar­dziej.

– Co się sta­ło? – spy­ta­ła Jo­se­fa.

– Czy­taj!

Ona rów­nież zbla­dła. Skoń­czyw­szy czy­tać, rzu­ci­ła pa­pier na pod­ło­gę.

– A więc tak, jak przy­pusz­cza­łam: wy­dzie­dzi­czo­ny!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: