Sułtanka Kösem. Księga 2. Czarna Królowa - ebook
Sułtanka Kösem. Księga 2. Czarna Królowa - ebook
Druga część książki, na podstawie której powstał hitowy serial „Wspaniałe stulecie: Sułtanka Kösem”.
Przepowiednia, którą Anastazja usłyszała przed laty, właśnie się wypełniła. Zwykła nałożnica z haremu został żoną potężnego sułtana Ahmeda I.
Szczęście młodej królowej nie trwa jednak długo. Rodzi sułtanowi kolejne dzieci, córki, a on czeka na syna, następcę tronu. Imperium osmańskie chyli się ku upadkowi, krajem wstrząsają kolejne bunty janczarów, a sułtański dwór pełen jest wrogów, którzy knują przeciwko niej. To, co wydawało się spełnieniem marzeń, okazało się przekleństwem. Mahpeyker Kösem nie podejrzewa, że za władzę, której tak pragnęła, przyjdzie jej zapłacić wysoką cenę.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8032-110-6 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mahpeyker Haseki Dairesi
Luty 1605
Wieść o nagłej przeprowadzce sułtanki Mahfiruz do Pawilonu Morskiego spadła na pałac jak grom z jasnego nieba.
Z apartamentów Mahpeyker dochodziły radosne śmiechy. Dwórki, służące, kto tylko tam był, radośnie klaskał. Niektóre z dziewcząt posunęły się nawet do tego, że zaczęły walić w spody tac, udając grę na tamburynie.
Wszyscy sądzili, że Mahpeyker Haseki, słysząc ten hałas, wyjdzie ze swej sypialni i przyłączy się do nich.
Tak się jednak nie stało. Mahpeyker otworzyła drzwi i stanęła naprzeciw rozradowanego tłumu.
– Co się tutaj dzieje? – spytała, mimo że już w nocy Ahmed o wszystkim jej opowiedział. – Co ma znaczyć ten hałas?
Sofia tańczyła do rytmu wybijanego przez Şarazad o tacę. Wszystkie ucichły, gdy tylko w drzwiach pokazała się Mahpeyker. Zmrużyły oczy, uważnie się jej przypatrując. Niech kto mówi, co chce, ale ostatnie schadzki z sułtanem najwyraźniej dobrze jej służyły. Już wcześniej była piękna, teraz jednak jej uroda rozkwitła po tysiąckroć.
– Gratulacje! – zaszczebiotała Semiha. – Rano się stąd wyniosła!
– Kto, Mahfiruz? Dokąd?
– A czy to ważne? – wtrąciła się Mürüvvet. – Sułtan ją przegonił. Niech sobie idzie, dokąd tylko zechce, byle jak najdalej stąd!
– Jeden parobek mówił coś o Pawilonie Morskim – dodała Şarazad. – Podobno powiedziała sułtanowi, że nie może tu już dłużej zostać.
– Jeszcze czego! – zdenerwowała się Mürüvvet. – „Nie może zostać”, też mi coś! Sułtan pogonił ją i tyle. Wygnał na cztery wiatry. Inaczej przecież żadna siła nie ruszyłaby jej stąd!
Dołączył do niej chór głosów, intonując wymyśloną na poczekaniu piosenkę: „Pogonił, pogonił, padyszach lodowatą żonę przegonił!”. Şarazad ponownie zaczęła uderzać o tacę. Ramiona Sofii wzbiły się w powietrze.
– Natychmiast przestańcie!
W jednej chwili zapanowała cisza.
– Nie wolno – zaczęła zdenerwowana Mahpeyker – cieszyć się z niczyjego nieszczęścia! Przynajmniej ja tak uważam... Nawet jeśli jest moim śmiertelnym wrogiem... Kto wie, ten wie, co to jest gorycz wygnania – spojrzała na dawną dwórkę sułtanki Safiye. – Prawda, Semiho?
Zawstydzona kobieta spuściła głowę.
– Prawda... – powiedziała cicho. – Jest straszna, powoli zżera człowieka od środka, jak kornik... Nie wytrzymała jej nawet moja potężna pani...
Mahpeyker przytaknęła jej słowom. Spojrzała przed siebie zamyślona. Nadeszła pora, aby powiedzieć ostatnie słowo w tej scenie, którą obmyśliła sobie dokładnie już wtedy, gdy sułtan powiedział jej o wyjeździe żony:
– Powinnyśmy raczej – zaczęła – spróbować teraz pomóc sułtance, a nie świętować za jej plecami takie nieszczęście. Gdy dowiedziałam się o tym wczoraj, błagałam sułtana, żeby zmienił zdanie, niestety bez skutku. Dziś ponownie padnę do jego nóg, prosząc, aby jej wybaczył.
Daye przyglądała się temu wszystkiemu przez uchylone drzwi.
– Bo już w to uwierzę... – powiedziała pod nosem.
Tymczasem tej nocy Mahpeyker naprawdę chciała poprosić sułtana, by sprowadził Mahfiruz z powrotem do Nowego Pałacu.
Po haremie rozeszło się już, jak zbeształa swoją służbę i z jakim współczuciem ujęła się za Mahfiruz. A jutro rano miano sobie opowiadać jeszcze, jak znów padła w tej sprawie do nóg sułtana, ale ten po raz kolejny postawił na swoim.
Zrezygnowała jednak z odegrania tej sceny, gdy zobaczyła, że padyszach jest nie w humorze. Ahmed potrzebował teraz nie smutku, ale radości. Robiła co mogła, w żaden sposób nie udawało się jej jednak go rozweselić. Nagle przypomniała sobie taniec Sofii. Momentalnie poderwała się ze swego miejsca.
– Wasza niewolnica przygotowała dla was niespodziankę, panie.
Ahmed zmusił się, aby okazać radość i zainteresowanie.
– Naprawdę? Co to za niespodzianka?
– Zamknijcie oczy, panie.
– Mahpeyker...
Uparła się jak niesforna dziewczynka.
– Ależ prooooszę...
Sułtan tym razem naprawdę się roześmiał. Westchnął.
– No dobrze, już zamknąłem.
Maypeyker natychmiast zrzuciła z siebie ubranie. Zasłoniła swą nagość zwisającym z nakrycia głowy karminowym szyfonem. Wystarczyło go akurat na tyle, by owinąć nim talię i biodra. Jedna pierś pozostała na wierzchu. Wzięła do ręki srebrną tacę. Podeszła do sułtana, powoli stawiając bose stopy na dywanie. Stanęła na palcach, jedną nogę zginając w kolanie, a drugą wyciągając nieco w bok. Ręka, którą trzymała tacę, zawieszona była w powietrzu, drugą natomiast podpierała się w pasie.
– Już można – zachichotała. – Wasza Wysokość może już otworzyć oczy.
Gdy sułtan zobaczył Mahpeyker stojącą naprzeciwko niego – zupełnie nagą pod karminowym materiałem – całkowicie stracił głowę. Zaczerwienił się. Uśmiech na jego twarzy ustąpił przed malującą się na niej coraz wyraźniej żądzą.
Mahpeyker podniosła rękę, którą trzymała na biodrach i uderzyła nią o tacę wzniesioną nad głową.
Tap, tap, pata, tap!
Przy drugim uderzeniu wykonała ruch biodrami z prawej na lewo.
Tap, tap... Tap, pata, pata, pata, tap, tap!
Po tym wstępie zaintonowała skoczną piosenkę z Milos:
– Gdybym była wiatrem, wiałabym, oj, ach, och!
Gdybym była falą, biegłabym, oj, ach, och!
Lecz jestem syrenką, zakochaną w tobie
i nie podzielę się tobą, zatrzymam przy sobie!
Poruszała nogami w kostkach, z gracją stawiając krok to w przód, to w tył; talia wyginała się w jedną, biodra w drugą stronę. Jej piersi rozpoczęły osobny taniec w rytm piosenki.
Ahmedowi zaschło w gardle. Wyciągnął ku niej ramiona.
– Chodź tutaj, mój księżycu – jęknął. – Chodź do mnie, moja Mahpeyker. Moja egejska dziewczyno. Moja syrenko, trzymaj mnie przy sobie, nie puszczaj!
Nie czekał nawet, aż się do niego zbliży. Ujął ją w pasie i porwał w ramiona. Mahpeyker uderzała nogami w powietrzu, mocno zaciskając usta. Padyszach całkowicie zapomniał tego dnia o dywanie, a ona nie myślała więcej o przegnanej Mahfiruz.
Ciąg dalszy w wersji pełnej