Terror ekożelków, czyli szczerze o urokach (i udrękach) macierzyństwa - ebook
Terror ekożelków, czyli szczerze o urokach (i udrękach) macierzyństwa - ebook
Dla każdej mamy, która szuka własnego sposobu na wychowywanie dzieci
Terror ekożelków to bardzo zabawny zbiór anegdot z życia Stefanie Wilder-Taylor, i jej dzieci. Poszczególne rozdziały książki są zbiorem jej obserwacji na temat różnych aspektów rodzicielstwa i sytuacji, z którymi rodzice muszą sobie radzić w domu, szkole, parku itd. Mówią o zjawisku nadopiekuńczości, naturalnym porodzie, obsesji na punkcie zdrowego żywienia. Książka napisana jest bardzo przystępnym, lekkim językiem. Cięte riposty i zabawne odniesienia do popkultury sprawiają, że to bardzo przyjemna lektura, która trzyma poziom od początku do końca i niezmiernie bawi.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-3267-5 |
Rozmiar pliku: | 4,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moje podstawowe zastrzeżenie do instytucji rodzicielstwa (a jeśli czytaliście inne książki, które napisałam, to wiecie, że mam ich całkiem sporo) to brak jedynego słusznego sposobu wychowania dzieci. Rzecz jasna, istnieje wiele osób, które twierdzą coś przeciwnego. Eksperci, książki i filozofie rodzicielskie mnożą się szybciej, niż przybywa nowych obywateli, a większość z nich prezentuje skrajnie różne opinie. Czy powinnam zmuszać moje dzieci do grania na skrzypcach tak długo, aż zaczną im krwawić palce, jednocześnie krzycząc na nie po chińsku, jak znana, skądinąd, matka tygrysica? A może, jak Francuzi, powinnam wychowywać je na trzech maślanych croissantach dziennie, palić papierosy, pić mnóstwo czerwonego wina i żyć w wolnym związku? Oczywiście żartuję, croissanty są zbyt tuczące.
Ilość informacji jest tak przytłaczająca, że ciężko nawet wyobrazić sobie, jak można przyswoić je wszystkie, a co dopiero zastosować w praktyce. Szczególnie w pierwszym roku życia dziecka, który jest mordęgą. Może nie? W pierwszym roku czułam się jak pozostawiona na bezludnej wyspie z gołym obcym, który jest wiecznie głodny i płacze z byle powodu. Zupełnie jakbym była uczestniczką Ryzykantów, której ciągle krwawią sutki i której stan konta zmniejsza się w zastraszającym tempie, bez szans na nagrodę w wysokości miliona dolarów. Chociaż nie, to nie wyglądało tak wesoło.
W tamtym okresie zdecydowanie za dużo czytałam, bo wydawało mi się, że mam do podjęcia wiele decyzji o znaczeniu wręcz życiowym. Czy jeśli nie będę karmić swojej córki piersią, to w przyszłości będzie w stanie zarabiać tylko jako ekspedientka w sklepie odzieżowym? Czy jeśli pozwolę się jej wypłakać, to nie będzie potrafiła się z nikim związać i zostanie socjopatką? Okej, może miałam lekką paranoję, ale nie bez powodu. Kiedy postanowiłam przestać karmić piersią, popełniłam błąd i postanowiłam poradzić się w tej sprawie wujka Googla. Na stronie Baby Center natknęłam się na „obszerne badanie, przeprowadzone przez Narodowy Instytut Nauk o Zdrowiu Środowiskowym, które dowiodło, że u dzieci karmionych piersią ryzyko śmierci pomiędzy 28. dniem a pierwszym rokiem życia spada o 20% w porównaniu do dzieci karmionych sztucznie”. CO? No tak. Dobrej zabawy podczas odstawiania malucha!
Moje nowe koleżanki, czyli inne młode mamy, też mi nie pomagały. Kiedy powiedziałam im, że zastanawiam się nad odstawieniem małej od piersi, zaczęły trajkotać: „A czytałaś badania publikowane przez Baby Center? Nie? Wyślę ci to e-mailem!”.
Moja córka rosła, a ja, wstyd się przyznać, stawałam się coraz bardziej neurotyczna, bo docierało do mnie, że mam dziecko. Moje maleństwo nie było już tylko kawałkiem plastycznej gliny, niezdolnym do zapamiętywania wspomnień, które mogłoby w przyszłości opisać w pamiętnikach. Radosna przejażdżka po Świecie Amnezji skończyła się właśnie w przerażającym miejscu o nazwie Każda Decyzja Ma Konsekwencje. Z powodu tego wszystkiego szukanie odpowiedniego przedszkola zajęło mi tyle czasu, że mogłoby się wydawać, iż moje dziecko wymaga specjalistycznego leczenia rzadkiej choroby, podczas gdy miało zwyczajnie nauczyć się, jak prawidłowo trzymać kredkę.
Jednak kilka lat później zdarzył się cud. W moim życiu pojawiły się bliźnięta. Dwie córeczki. Urodziłam je sześć tygodni przed terminem (to było oczywiście do bani, ale mniejsza z tym). Kiedy zagrożone jest zdrowie waszego dziecka, zaczynacie patrzeć na wszystko z innej perspektywy. Nagle przestałam się przejmować głupotami i tym, czy najpierw wprowadzić dzieciom do diety przetarty groszek, a dopiero później gruszkę, żeby nie przyzwyczaiły się zbyt wcześnie do słodkiego smaku owoców, bo później nie chciałyby już próbować warzyw. Szczerze, miałam to gdzieś. Byłam za bardzo zajęta utrzymaniem ich przy życiu i nie popadaniem w paranoję. Bliźniaczki miały kolkę, jedna z nich nie chciała jeść, a ja nie brałam prysznica od czasu, kiedy byłam w trzecim trymestrze ciąży.
Z tych doświadczeń oraz moich prób odzyskania jakiejś równowagi i spokoju, zrodziła się nowa, wspaniała filozofia rodzicielstwa. Właściwie to bardziej antyfilozofia, czyli podejście „mniejsza o większość”. To idealna mieszanka jednej porcji neurozy i dwóch porcji „to moje ósme dziecko”.
Używałam pieluch jednorazowych i nigdy nawet nie dotknęłam sterylizatora butelek. Kupuję jednak organiczne kurczaki ze sprawdzonych hodowli, bo nie chcę, żeby moje córki dostały okresu w wieku lat ośmiu. Jednocześnie kupuję duże paczki chrupek i pozwalam dzieciom na oglądanie telewizji, ale trzymam się ustalonej pory spania.
Nie nalegam na cowieczorną kąpiel (czasem nawet mycie zębów przekładamy na rano), ale czytanie bajek przed snem jest święte. To chyba jest właśnie moja filozofia rodzicielstwa: czytanie przede wszystkim! W najbliższej przyszłości nie planuję jednak sprzedaży gadżetów z tym hasłem.
Nie jestem przesadnie surowa, ale absolutnie nie promuję bezstresowego wychowania. Sama w dzieciństwie biegałam z kluczem na szyi i wcale nie wspominam z rozrzewnieniem czasów, kiedy modnym elementem wystroju wnętrz były pufy, a dzieciaki biegały samopas. To nie było fajne. Już w pierwszej klasie wracałam codziennie ze szkoły sama albo w towarzystwie koleżanek, które też nosiły swoje klucze na szyi. Nikt mnie nie kontrolował, więc w trzeciej klasie chodziłyśmy po szkole do pobliskiej pizzerii, gdzie właściciel (obleśny facet po pięćdziesiątce) zapraszał nas na zaplecze, żebyśmy popatrzyły, jak ugniata ciasto. Lubił też się o nas ocierać od tyłu, kiedy nakładałyśmy sobie lody. Dlatego teraz nie wpadam w euforię, słysząc, że ktoś postanowił wychowywać swoje dzieci bez specjalnego nadzoru.
Przejmuję się tym, ile ciastek zjadają moje dzieci albo jak długo oglądają telewizję. Patrzę jednak na to przez pryzmat rzeczywistego oddziaływania tych czynników na ich zachowanie, a nie kolejnych najnowszych badań, które mają za zadanie przede wszystkim wpędzać rodziców w paranoję strachu. Uwielbiają oglądać telewizję, ale nie dostały od tego ADHD ani nie straciły zainteresowania używaniem swojej wyobraźni. Czy czasami oglądają jej za dużo? Tak. Ale wiecie co? Są dni, kiedy w ogóle nie włączają telewizora! I to jeszcze nie jest moje ostatnie słowo! Jestem matką renegatką!
Nie wydzielam im też słodyczy. Jeśli zjadły na deser kilka ciastek i pytają, czy mogą dostać jeszcze jedno, to im je daję. Niektórym może się wydawać, że igram z ogniem dziecięcej otyłości. Trudno, nazwijcie mnie wariatką.
Nie dyscyplinuję też moich dzieci tylko po to, żeby postawić na swoim. Sposób postępowania dopasowuję do osobowości każdego z nich. Najstarsza córka rzadko wymaga przywołania do porządku lub użycia podniesionego głosu.
Jest obowiązkowa, wrażliwa i łatwo nią kierować. Z kolei jedna z bliźniaczek wędruje do kąta nawet pięć razy dziennie. Jej to pasuje.
Mnie odpowiada ta antyfilozofia rodzicielska. Wy też możecie ją u siebie zastosować! Nie sądzę, żeby matki tygrysice były lepsze niż inne, a pracujące mamy były do bani. Nie uważam też, żeby matki siedzące w domu z dziećmi bardziej się poświęcały ani że istnieje jedna słuszna odpowiedź na pytania dręczące rodziców od zawsze. Kluczem do sukcesu jest może tylko odrobina snu i trochę leków uspokajających. (Żartuję! Nie wpadajcie jeszcze w święte oburzenie, to dopiero wstęp).
Uważam, że powinnyśmy odzyskać władzę. Stanąć do walki z systemem! Kim są nasi wrogowie? Tego dokładnie nie wiem, ale z pewnością są bardzo zajęci analizowaniem badań, które mają na celu cholernie nas przestraszyć i wbić nam do głów, że jako rodzice nawalamy na całej linii.
Jako podsumowanie tego przydługiego wywodu napiszę tylko tyle: bardzo kocham moje dzieci i uwielbiam się nimi zajmować. Wiem też, że daleko mi do ideału. Jednak straciłam tyle czasu na panikowanie z powodu każdej drobnostki, że nauczyłam się odróżniać wartościowe badania, koncepcje i trendy w wychowaniu dzieci od tych, które nie są warte mojej uwagi.
A gdybyście się nadal zastanawiali – nigdy nie przeczytałam książki matki tygrysicy.