1000 lat wkurzania Francuzów - ebook
1000 lat wkurzania Francuzów - ebook
„Francuzi nienawidzili nas, nienawidzą i już zawsze będą nienawidzić." - powiedział Arthur Wellesley, pierwszy książę Wellington. Te słowa stały się mottem książki 1000 lat wkurzania Francuzów Stephena Clarke'a, autora serii bestsellerów Merde!
Clarke obala powszechne przekonania i mity, na których ufundowana została tożsamość narodowa Francuzów. Czy Francuzi zdobyli Anglię w 1066 roku? Nie, to byli Normanowie! Czy gilotynę wynalazł doktor Guillotin? Ależ nie, wymyślono ją w Yorkshire! A czy bąbelki w szampanie to dzieło słynnego Doma Pérignon? W żadnym wypadku, szampan francuską ma jedynie nazwę, a w rzeczywistości jest dziełem Anglików! To może bagietka jest francuska? Albo croissant? Stek? Nie, nie, nie!
Clarke opisuje tysiąc lat skomplikowanych i trudnych stosunków potężnych sąsiadów, których dzieli dwadzieścia mil kanału La Manche i wiele nierozwiązanych spraw...
Niesamowicie zabawne.
„The Sunday Times"
Każdy, kto kiedykolwiek spotkał zarozumiałego kelnera w Paryżu albo pokonywał Boulevard Périphérique w sierpniu, pokocha tę książkę.
„Daily Mail"
Clarke niestrudzenie i z werwą obraża niemal każdy aspekt francuskiej historii i kultury.
„Mail on Sunday"
Stephenowi Clarke'owi udało się dokonać czegoś, co uważałem za niemożliwe: zacząłem żałować Nicholasa Sarcozy'ego!
„The Spectator"
Choć dzieli nas jedynie dwadzieścia mil, przepaść pomiędzy Anglią a Francją jest znacznie szersza. Clarke dokładnie przygląda się kanałowi (prowokacyjnie zwanemu „angielskim"), dekonstruując dziesięć wieków faktów i fikcji.
„The Guardian"
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7747-414-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Denerwować, wnerwiać, drażnić, irytować, złościć, prowokować, dręczyć, nękać, dokuczać, działać na nerwy i grać na nerwach, zatruwać życie, robić na złość, jątrzyć, wyprowadzać z równowagi, gniewać, rozsierdzać, rozjuszać, obrażać, lżyć, znieważać, oburzać, krzywdzić, ranić, dotykać do żywego, wprawiać w rozgoryczenie, doprowadzać do rozpaczy, doprowadzać do furii/wściekłości/szewskiej pasji/szaleństwa, zachodzić/załazić za skórę, włazić na nagniotek, stawać kością w gardle... oraz wpieniać i po prostu (pardon) wkurwiać.
Tego właśnie i jeszcze więcej doświadczyli Francuzi ze strony Anglików.Wstęp
Oto jedno z najczęściej zadawanych pytań, jakie słyszę, gdy wygłaszam wykłady oraz pogadanki: dlaczego tak skomplikowane, miłosno-nienawistne stosunki panują między Francuzami a kimkolwiek, kto ośmiela się mówić językiem angielskim jako swoim ojczystym?
Co do miłości, nie trudno ją wyjaśnić. Wbrew temu, co zdarza nam się publicznie wypowiadać, uważamy się wzajemnie za niezwykle seksowne nacje. Gorzej z nienawiścią. Przede wszystkim idzie tu raczej o nieufność niż nienawiść. Lecz – tak czy inaczej – skąd bierze się coś takiego w pokojowych czasach świata Zachodu?
Jak każdy, wiem od zawsze, że nieufność owa ma coś wspólnego z inwazją normańską, Agincourt, Waterloo i tak dalej, natomiast zastanawiałem się, czemu przetrwała do dziś. Bądź co bądź, większość tych bitew rozegrała się w nader odległej przeszłości i nie może mieć chyba wpływu na teraźniejszość, prawda? Postanowiłem więc dać nura w czasy minione i wyłowić tam dokładniejszą odpowiedź.
Otóż, napisawszy tę książkę, pojąłem wreszcie, jaki jest rodowód ciągnących się w nieskończoność sporów. Rzecz sprowadza się do tego, że nasza historia wcale historią nie jest. Historia rozgrywa się tu i teraz.
Mówiąc o południowej części USA, William Faulkner stwierdził, że „przeszłość nigdy nie umiera. Właściwie nawet nie jest przeszłością”. To samo można rzec o Francuzach i Anglosasach; choćbyśmy się starali żyć teraźniejszością, przeszłość zawsze skądś wylezie, żeby dać nam w pysk.
Oto najprostszy przykład: gdy Francuzi odmówili wzięcia udziału w inwazji na Irak w 2003 roku, Amerykanie popadli w szaleństwo historiozoficznej frankofobii: „Co za niewdzięczność, a przecież my ich wyzwoliliśmy w 1944 roku!”, itd., itd. Przyłączyli się do tego Brytyjczycy, dorzucając kilka żarcików na temat miłostek Napoleona. Tymczasem Francuzi okazali się całkiem nieskłonni do skruchy: „Ci Amerykanie wciąż prowadzą agresywną politykę! Na przykład wynaleźli Hollywood tylko po to, aby unicestwić naszą prastarą francuską kulturę. A poza tym, czy oni przypadkiem nie zapominają, że to my dopomogliśmy im podczas ich własnej rewolucji w roku 1776?”. Nie chodziło tu już wyłącznie o pozbycie się bliskowschodniego dyktatora – historyczne bomby zegarowe eksplodowały we wszystkich możliwych kierunkach.
Podczas zbierania materiału do tej książki najbardziej zafascynował mnie fakt, że nasze wersje tych samych wydarzeń przedstawiają się całkowicie odmiennie. Francuzi postrzegają historię przez trójkolorowe szkła, przypisując Brytyjczykom, a mniej więcej po 1800 roku także Amerykanom, winę za wszelkie niemiłe wydarzenia, jakie ich ojczyźnie się przytrafiły. Niekiedy całkiem słusznie – bo w przeszłości zrobiliśmy Francuzom niejedno świństwo – jednak nader często mylą się w przezabawny sposób, dlatego też podjąłem próbę zrekonstruowania rzeczywistego przebiegu wypadków.
Zdaję sobie sprawę, że jakiekolwiek opracowanie przedstawiające zrównoważony obraz historii wprawi przedstawicieli narodu francuskiego w wielką irytację. Cóż, przykro mi, Francjo. Najwyraźniej tysiąclecie wkurzania Francuzów przez Anglosasów jeszcze się nie zakończyło...
Stephen Clarke, Paryż2 Nękanie Francuzów u zarania dziejów
W ciągu dwustu pięćdziesięciu lat, jakie upłynęły od śmierci Wilhelma Zdobywcy aż do wybuchu wojny stuletniej, doszło do niejednego historycznego wydarzenia. Nic dziwnego, bądź co bądź właśnie dwa i pół wieku dzieli wynalezienie roweru od skonstruowania bomby atomowej (otóż to, rozwój niekoniecznie musi oznaczać postęp).
Na przykład spisano wówczas i podpisano Magna Charta, zamordowano Tomasza Becketa, heroicznych czynów dokonywali legendarni bohaterowie tacy jak: Ryszard Lwie Serce, Robert Bruce oraz Robin Hood (ten ostatni, rzecz jasna, to postać wyłącznie legendarna).
Przede wszystkim jednak był to czas, jakiego potrzebowała Anglia, by z normańskiej kolonii przerodzić się w państwo na tyle potężne i zwarte w poczuciu tożsamości narodowej, by odwróciły się role i mogła przypuścić atak nie tylko na swoich dawnych kolonialnych władców, lecz nawet pokusić się o podbój całej Francji.
Był to proces czasochłonny, ponieważ w większości angielscy królowie normańskiego pochodzenia nadal uważali siebie samych za władców Normandii dysponujących drugą siedzibą w Londynie i niemal wszyscy z nich postrzegali Anglię oraz jej mieszkańców jako źródło funduszy umożliwiających realizację rozmaitych hobby. Niekiedy chodziło o coś równie pospolitego i nudnego, jak polowania, czasem jednak sprawa dotyczyła znacznie bardziej wyszukanych rozrywek, takich jak wyprawy krzyżowe w basenie Morza Śródziemnego (Ryszard Lwie Serce), wybryki architektoniczne (Henryk III) lub krycie domów strzechami (Edward II).
Jednak wszyscy królowie⁸ rządzący w latach 1087–1327 przyczynili się, każdy na swój sposób, do marszu Anglii ku wojnie stuletniej, choć czasem czynili to zupełnie przypadkowo...
Walka o prawo do imprezowania
Zrazu sprawy rozkręcały się powoli, bo następca Wilhelma I okazał się kompletnym nieporozumieniem.
Po śmierci Zdobywcy Normandię odziedziczył jego najstarszy syn, Robert. Anglia tymczasem dostała się w spadku drugiemu pod względem starszeństwa z pozostałych przy życiu jego synów, czyli Wilhelmowi II, zwanego też Rudym. Tak, Anglia stanowiła zaledwie nędzną drugą nagrodę w rodzinnej loterii.
Wilhelm cierpiał na chroniczny syndrom zepsutego dzieciaka ze słynnej rodziny, stanowił coś w rodzaju średniowiecznej Paris Hilton, bo podzielał ponoć jej upodobanie do makijażu, strojów tudzież dziamgotliwych małych piesków. Większą część swojego krótkiego panowania (1087–1100) przepędził na imprezach wyprawianych w rozmaitych angielskich zamkach; poza tym odznaczył się nakładaniem na swoich poddanych wyjątkowo wysokich podatków mających sfinansować jego kosztowne fanaberie. Cieszył się tak małą popularnością, że kiedy „przypadkowo” trafiła go strzała, przeszywając płuco, po czym wykrwawił się na śmierć w tym samym miejscu, gdzie upadł, nikt nie zamierzał kłopotać się przeprowadzaniem dochodzenia. Tak się złożyło, że Rudy dokonał żywota w czasie polowania na terenie New Forest, obszaru „oczyszczonego” z Anglosasów na rozkaz jego ojca.
Jak głosiły pogłoski, śmiercionośna dla Rudego strzała została wystrzelona na rozkaz jego młodszego brata, Henryka, który w spadku po Wilhelmie Zdobywcy otrzymał tylko trochę pieniędzy na zakup ziemi. Henryk uczestniczył w niefortunnej wyprawie łowieckiej, a wkrótce po „wypadku” oddalił się w pośpiechu i bez żadnej racjonalnej przyczyny.
Zwolnił się tron; starszy braciszek, Robert, przebywał na dalekiej krucjacie, toteż Henryk czym prędzej objął rządy jako król Henryk I. Okazał się zupełnie innym władcą niż jego poprzednik. Jednak podobnie jak Rudy przepadał za imprezami i, jak wieść głosi, dał życie około dwudziestu pięciorgu dzieciom z nieślubnego łoża, lecz przy tym cechował się bystrym umysłem i politycznym wyczuciem – dzięki czemu zyskał przydomek Beauclerc. Nie miał wątpliwości, jak istotna może okazać się kwestia połączenia dwóch najważniejszych ludów zamieszkujących Anglię, toteż pojął za żonę wywodzącą się z Anglosasów Eadgyth (którą dziś najczęściej zwie się dla uproszczenia Edith, Edyta), potomkinię Alfreda Wielkiego. Warto odnotować, że ślub miał miejsce 11 listopada 1100 roku, bez wątpienia datę wybrano z rozmysłem, aby przydać znaczenia numerologicznego temu wydarzeniu – rzecz istotna w owej hołdującej rozmaitym przesądom epoce.
W odpowiedzi na skargi przebywającej w Anglii normańskiej szlachty, że imię Eadgyth tak trudno wymówić, Henryk I po prostu zmienił je, nadając małżonce imię swojej matki, Matylda.⁹
Henryk obiecał, że położy kres niegodziwościom, do jakich doszło za rządów jego brata, między innymi uwięził pierwszego ministra Wilhelma II, normańskiego biskupa zwanego Ranulfem Flambardem („Ranulfem Gorącą Głową”), którego zadaniem było gromadzenie środków pieniężnych dla króla. Wywiązywał się z tego zadania znakomicie, sprzedając wysokie urzędy kościelne. Jednak Flambard jako pierwszy więzień w historii zdołał umknąć z nowo wybudowanej Tower, a następnie schronił się w Normandii u Roberta, który właśnie wrócił z krucjaty i rozmyślał, jak by tu przechwycić angielski tron i pozbyć się nieznośnego braciszka, Henryka.
Robert, który z powodu klocowatych nóg nosił przydomek „Curthose” („Krótkie Spodnie”), cechował się równie gorącą głową, jak Flambard, a większość swojego dorosłego życia spędził na wojnach prowadzonych z ojcem, Wilhelmem Zdobywcą. Zdarzyło im się nawet stanąć twarzą w twarz podczas bitwy, a wówczas syn powalił starzejącego się już ojca, lecz w ostatniej chwili oszczędził życie pokonanego. Podpuszczony przez Flambarda, w 1101 roku Robert dokonał kolejnej normańskiej inwazji na Anglię. Wylądował z niewielką armią w Portsmouth. Jednak angielscy baronowie, którzy obiecali się doń przyłączyć, nie stawili się, a to dlatego, że Henryk I zyskiwał sobie coraz większą popularność jako król. Jedna z najsprytniejszych jego reform polegała na zagwarantowaniu baronom, że nie będzie ich nadmiernie obciążał podatkami. W końcu doszło do pokojowych rokowań między braćmi; w zamian za stały dochód oraz ziemie należące do Henryka w Normandii Robert zgodził się zrezygnować ze swoich pretensji do tronu.
Jednak Henryk nie ufał starszemu bratu, nie liczył, że Robert dotrzyma układu. Udowodnił więc, że Anglia jest już dość silna, by decydować o własnym losie i dokonał inwazji na Normandię. Napaść przebiegła zdumiewająco pomyślnie. Henryk zdobył Bayeux i Caen w 1105 roku, powrócił na krótko do Anglii, by wziąć udział w dyskusjach co do tego, czy to on, czy może papież powinien mianować angielskich biskupów, po czym następnego roku podjął kampanię. Do ostatecznego starcia doszło 28 września 1106 roku nieopodal zamku Tinchebray pod Caen. Henryk pokonał Normanów w ciągu godziny, Robert dostał się do niewoli.
Anglia dokonała skutecznego podboju Normandii dokładnie czterdzieści lat po tym, jak Wilhelm Zdobywca wylądował na angielskiej ziemi – kolejny numerologiczny omen.
Henryk I stał się teraz równie potężny, jak jego ojciec. Aby utrzymać ten stan rzeczy, na dobre wykluczył z gry starszego brata. Robert został uwięziony – ironia losu – w normańskim zamku w Cardiff. Po nieudanej próbie ucieczki Henryk kazał wypalić bratu oczy i trzymał go w niewoli aż do końca jego dni. Najwyraźniej Anglonormanowie nie mieli w genach czułości dla bliskich krewnych.
Ryba psuje się od głowy, a w Normandii koronowane głowy psują się od ryb
W 1135 roku król Henryk I był już starcem, miał przecież ponad sześćdziesiąt lat, toteż nadszedł czas, by pomyśleć o następcy tronu. Jesienią tego roku udał się do Normandii, żeby odwiedzić swoją córkę Matyldę, która zawarła strategiczny związek małżeński z Francuzem Gotfrydem, hrabią Andegawenii, sprawującym rządy nad terenami rozciągającymi się bezpośrednio na południowy zachód od normandzkiej domeny Henryka. Pomimo niedawnych narodzin dwojga wnucząt stosunki między ojcem, córką i zięciem były dość napięte. Być może dlatego, że król bezskutecznie usiłował wyjaśnić córce, że choć jest jedyną prawomocną spadkobierczynią tronu Anglii, odziedziczyć go nie może. W tamtych bowiem czasach, żeby zostać władcą Anglii, trzeba było móc wylegitymować się penisem.
Tak czy inaczej, po intensywnym, całodziennym polowaniu Henryk powrócił do siedziby Matyldy i Gotfryda, czyli normandzkiego zamku Lyons (nie mylić z miastem Lyon w środkowej Francji), gdzie zasiadł do uczty, by raczyć się jedną ze swoich ulubionych potraw, smażonymi minogami. Te wstrętne, przypominające węgorze stworzenia smoczkouste, o zębach jak szpilki, rozgryzają brzuchy swoich ofiar, by wyssać ich wnętrzności. Obecnie to gatunek niemal wymarły ze względu na upodobanie do niezanieczyszczonych wód rzecznych, jednak w średniowieczu stanowiły istny przysmak. Na przykład na każde Boże Narodzenie miasto Gloucester składało monarsze w podarunku pasztet z minogów. Henryk uwielbiał to obrzydlistwo. Jak wieść głosi, 1 grudnia 1135 roku objadł się minogami „w takim nadmiarze”, że zmarł z przejedzenia.
Jednak, co ciekawe, oficjalna francuska wersja tej historii głosi, że zjadł lamproies avariées – czyli zepsute minogi. Francuz nie potrafi dopuścić możliwości, by przyczyną nieszczęścia mógł stać się nadmiar jakiegokolwiek przysmaku. Co prawda, biorąc pod uwagę specyfikę owej niespokojnej epoki, nie sposób wykluczyć, że ulubioną potrawę Henryka wzbogacono o jakiś dodatkowy składnik – na przykład stosowną dawkę trucizny.
Gdy tylko zmarł jej ojciec, Matylda zwróciła się do angielskich baronów z pytaniem, czy pomimo genderowych przeszkód może objąć tron – we własnej osobie lub jako regentka swojego syna. Niektórzy z baronów złożyli jej nawet wasalną przysięgę. Jednak w końcu małżeństwo z Andegaweńczykiem, postrzeganym przez wielu Normanów jako rywal, obróciło się przeciwko niej. Tron dostał się jednemu z siostrzeńców Henryka, francuskiemu wnukowi Wilhelma Zdobywcy, Stefanowi – hrabiemu Blois i Boulogne.
Trudno nazwać Stefana wybitnym władcą. Prawdę mówiąc, zdołał nie tylko utracić Normandię, lecz także własny, angielski tron. Wygląda na to, że w jego żyłach płynęło jednak nie dość krwi Zdobywcy. Za to wrodził się pewnie w ojca – Stefana Henryka, który słynął z tchórzostwa. Podczas oblężenia Antiochii w 1098 roku zdezerterował, porzucił armię krzyżowców, czym doprowadził żonę do takiej złości, że posłała go natychmiast z powrotem na Bliski Wschód, gdzie zginął w 1102 roku. Trudno go uznać za wzorzec średniowiecznego króla.
Pechowo dla Stefana Matylda oraz jej małżonek, Gotfryd Andegaweński, nie zamierzali poddać się bez walki. W 1139 roku Gotfryd rozpoczął systematyczną kampanię wyniszczającą skierowaną przeciwko Normandii, tymczasem Matylda zgromadziła armię Andegaweńczyków, przygotowując się do podboju Anglii. Za swoją bazę obrała Gloucester, stolicę minoga.
Na brytyjskiej ziemi rozpętała się straszliwa wojna między panią z Andegawenii i panem z Blois. Wojna Matyldy i Stefana została określona po prostu jako anarchia, a przy tej okazji Kronika anglosaska znów mogła rzec to i owo o cudzoziemcach; był to zresztą łabędzi śpiew, bo wkrótce zaprzestano jej spisywania. W 1139 roku Kronika odnotowuje z ubolewaniem, że zwolennicy obu francuskich frakcji porywają angielskich „chłopów i chłopki, aby ich więzić dla uzyskania srebra oraz złota i zadając im niewypowiedziane tortury”. Choć kronikarz twierdzi, że były to niewypowiedziane katusze, jednak co nieco wypowiedzieć zdołał:
Wieszali ich za kciuki albo za głowę i rozpalali ognie pod stopami; obwiązywali węźlastymi sznurami ich głowy, a potem zaciskali je, że aż wrzynały się w mózg... Niektórych wkładali do skrzyni, która była krótka, wąska i płytka, do której wrzucali ostre kamienie, a potem wpychali ich, że aż łamali im wszystkie członki... Ani nie mogę, ani nie potrafię opisać wszystkich ran i wszystkich tortur, jakie zadali nieszczęsnym mieszkańcom tej krainy.
Zmagania stały się tak krwawe, że w końcu obie frakcje zostały zmuszone do ugody: Stefan pozostał przy władzy, a po jego śmierci tron miał objąć Henryk, syn Matyldy (i wnuk Henryka I). Z punktu widzenia wszystkich zainteresowanych rozwiązanie pozostawało niezadowalające; jak stwierdza G.M. Trevelyan w swoim dziele Shortened History of England, „na wielkie szczęście dla Anglii, zmarł on następnego roku”.
Odbić żonę królowi Francji – postępek niesprzyjający stosunkom międzynarodowym
Przyszły Henryk II z urodzenia był już spadkobiercą potężnego księstwa Andegawenii we Francji, po swoim ojcu, Gotfrydzie, a także księstwa Normandii oraz korony angielskiej. W wieku dziewiętnastu lat do swoich aktywów dodał jeszcze więcej ziem, pojmując za żonę Eleonorę Akwitańską. Zgodnie ze wspomnianą wyżej i powszechnie obowiązującą zasadą „co masz w gaciach” stał się tym samym władcą rozległego i bardzo bogatego francuskiego terytorium Akwitanii oraz Gaskonii, obszaru rozciągającego się od Bordeaux po hiszpańską granicę.
Związek ten był nie tylko korzystny – stanowił również cios dla Francji. Zaledwie kilka tygodni wcześniej Eleonora była jeszcze królową Francji i małżonką Ludwika VII. Doprowadziła do rozwiązania małżeństwa, ponieważ Ludwik nie spłodził męskiego potomka i wcale się nie zanosiło, by miał to uczynić, gdyż, jak to subtelnie sformułowała, był „raczej mnichem niż małżonkiem”. Gdy tylko doszło do rozwodu, trzydziestoośmioletnia Eleonora zaproponowała małżeństwo nastoletniemu Henrykowi, słusznie uznając, że młodzieńca czeka wspaniała przyszłość. Jak powiadają, była piękną, wysoką, znakomicie wykształconą kobietą, która wiedziała, czego chce i jak to zdobyć. Przekonała się już zresztą o zaletach rodu Henryka, bo sypiała z jego ojcem.
W rezultacie w 1154 roku, kiedy zmarł król Stefan, Henryk (mający wówczas dwadzieścia jeden lat) mógł zamieścić na swojej i tak już imponującej wizytówce kolejny tytuł – króla Anglii i rządził większym „francuskim” terytorium niż Ludwik VII. Jeśli spojrzymy na ówczesną mapę Francji, ziemie znajdujące się pod panowaniem Henryka i Eleonory tworzą ogromną, rozległą połać pokrywającą całą zachodnią część kraju, niemal w całości jego północne wybrzeże, sięgające aż po centrum Francji, niemal po Paryż. Natomiast terytoria Ludwika VII zwieszają się na mapie niczym chuda żabia noga, od obszaru położonego na zachód w stosunku do Calais, potem przez Paryż i dalej, aż do Morza Śródziemnego. Nie ulega wątpliwości, kto wówczas królował we Francji; z pewnością nie król francuski.
Henryk II był pierwszym angielskim władcą z linii Plantagenetów, zwanych tak od kwiatów żarnowca (po francusku genêt), które z upodobaniem nosił na swoim nakryciu głowy jego ojciec, Godfryd Andegaweński. Tym samym Henryk stał się założycielem dynastii, która miała rządzić Anglią przez następne trzysta trzydzieści lat. Tego, rzecz jasna, wiedzieć nie mógł, lecz i tak sprawował rządy, jak przystało na męża kładącego podwaliny pod nie byle jakie przedsięwzięcie.
Przychylność kapryśnych baronów zarówno w Anglii, jak i na terytoriach francuskich zyskał dzięki pobieraniu od nich pieniędzy w zamian za uchylenie obowiązku służby wojskowej; przy okazji zdobył w ten sposób środki, za które mógł sobie pozwolić na utrzymanie znacznie bardziej godnych zaufania wojsk najemnych. Wprowadził instytucję ławy przysięgłych, co w praktyce oznaczało, że przynajmniej niektóre zbrodnie sądzono na podstawie materiału dowodowego, nie zaś na podstawie bąbli, które tylko winnym miały pojawiać się na stopach wskutek przymusowej przechadzki po rozpalonych do czerwoności lemieszach pługów. Pamiętając, być może, co przydarzyło się jego dziadkowi znajdującemu nadmierne upodobanie w minogach, Henryk zyskał też sobie reputację władcy szczodrego, bo polecił rozdawać głodnym jedną dziesiątą wszystkiej żywności dostarczonej do jego zamków.
Szkoda więc, że Francuzi odnieśli jedno ze swoich większych zwycięstw – choć i najmniej znanych – okrywając hańbą dobre imię króla Henryka.
Mord w katedrze
Na dokonaniach Henryka II ponurym cieniem kładzie się zamordowanie Tomasza Becketa, arcybiskupa Canterbury. Jednak na obronę Henryka należy dodać, że do zabójstwa nie doszło wyłącznie z jego winy. Nie dość często pamięta się o tym, że przynajmniej częściowa odpowiedzialność leżała po stronie Francji.
Okoliczności morderstwa są powszechnie znane. W roku 1170 Henryk uskarżał się głośno na Becketa, który sprzeciwiał się władzy królewskiej. Czterej dworzanie uznali te narzekania za sugestię, toteż wybrali się do Canterbury, gdzie ścięli górną część czaszki Tomasza, mózg kościelnego dostojnika zbrukał posadzkę katedry.
Jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że Tomasz Becket spędził dwa lata poprzedzające to wydarzenie na wygnaniu we Francji, Anglię zaś opuścił, by uniknąć podpisania dokumentu, na mocy którego doszłoby do osłabienia wpływów Kościoła. Przebywając we Francji, Tomasz gościł u Ludwika VII, kiepskiego kochanka odrzuconego przez Eleonorę, żonę Henryka. Nietrudno sobie wyobrazić Ludwika, jak podczas długich, średniowiecznych wieczorów przy kominku zapewnia Becketa, że duchowny postępuje słusznie, opierając się władzy bezbożnego Anglika, który rozbił jego małżeństwo. Tłumaczy to poniekąd, dlaczego arcybiskup po powrocie do Anglii śmiał nadal pełnić rolę politycznego oponenta wobec Henryka.
Tomasz czuł się tak pewnie, że sam sprowokował swoich zabójców. Początkowo rycerze Henryka weszli do katedry nieuzbrojeni, po prostu chcieli skłonić Becketa, by udał się razem z nimi i wytłumaczył się przed królem. Dopiero gdy Tomasz ich spławił, wyszli – lecz wrócili już z mieczami.
Krótko mówiąc, gdyby Tomasz Becket nie spędził dwóch lat na zgłębianiu sztuki francuskich humorów, miałby szansę umrzeć we własnym łóżku – bądź co bądź, kiedy go zamordowano, miał już pięćdziesiątkę z hakiem – a króla Henryka II pamiętano by tylko jako jednego z najwybitniejszych władców Anglii, nie księżobójcę.
Tymczasem morderstwo miało kosztować Henryka znacznie więcej niż tylko utratę dobrego imienia – stało się jedną z przyczyn jego upadku.
Razem z Eleonorą dochowali się ośmiorga dzieci, w tym pięciu synów. Jak jednak powszechnie wiadomo, małżonkowie pozostawali w napiętych stosunkach i wciąż prowadzili zmagania o dominację w łonie wspólnego imperium. Za sprawą Eleonory jej rodzinna Akwitania pozostawała niezależna od władzy króla Henryka, on zaś rewanżował się, napadając na miasta, na przykład Tuluzę, które należały do członków rodziny Eleonory. Na domiar złego i ku irytacji żony Henryk stanowczo nie przywodził swoim zachowaniem na myśl mnicha, czego jednym z dowodów był romans z narzeczoną własnego syna, Ryszarda. Choć królowa zazwyczaj przymykała oko na wybryki męża, nie zamierzała jednak puścić płazem związku z Rozamundą Clifford, powabną i młodą damą, którą Henryk nazywał „Rosa Mundi” („Róża Świata”). Gdy tylko ta piękność wkroczyła na scenę, Eleonora zaczęła podpuszczać rodzonych synów Henryka, by odcięli się książęcymi mieczami od ojcowskiego królestwa. Władca przypominał starzejącego się lwa – kąsały go młode lwięta, wypatrując jakiejkolwiek oznaki słabości; nie dawała mu spokoju lwica, Eleonora.
Tak więc się stało, że król Anglii musiał odpierać atak ze strony Francji – broniąc się przed rodzonymi synami. Najwięcej zamieszania czynił najstarszy po śmierci pierworodnego, noszący również imię Henryk. Młody Henryk żywił w sercu zapiekłą urazę. Spędził mianowicie większość dzieciństwa jako wychowanek, niemal przybrany syn Tomasza Becketa. Podobno stwierdził kiedyś, że arcybiskup okazywał mu więcej ojcowskich uczuć w ciągu jednego dnia niż król Henryk przez całe swoje życie, toteż nie potrafił wybaczyć ojcu zabójstwa dostojnika.
Również Ryszard odznaczał się wybujałą ambicją, wciąż domagał się nowych ziem, potwierdzając te żądania ciągłymi najazdami. Nieszczęsny król Henryk II mógł tylko bezsilnie obserwować rozpad własnej rodziny.
Młody Henryk zmarł na czerwonkę po nieudanej próbie zdobycia jednego z miast należących do ojca, Limoges w centralnej Francji. Wkrótce potem jego brat, Gotfryd, który schronił się na stałe w Paryżu po zakończonym niepowodzeniem buncie, zginął podczas rycerskiego turnieju na kopie.
U boku ojca pozostał tylko wierny Jan, choć marna to pociecha – w rzeczywistości to właśnie on ostatecznie przyczynił się do zguby ojca.
Latem 1189 roku Ryszard dowiedział się, że jego ojciec zamierza podarować Janowi Akwitanię. Rozwścieczony myślą o utracie tak dochodowego i przynależnego mu z racji starszeństwa kawałka schedy, rozpętał w Andegawenii kolejną skierowaną przeciwko ojcu rebelię. Tym razem udało mu się znaleźć jedyny słaby punkt w zbroi Henryka – zdołał przekonać młodego Jana do zdrady.
Kapelan Henryka II, walijsko-normański kronikarz zwany Geraldem z Walii, opisuje malowidło znajdujące się w jednej z komnat królewskiego zamku Winchester. Przedstawiało orła dziobanego przez trzy kurczaki, czemu przyglądał się czwarty, mniejszy od pozostałych. Kiedy spytano Henryka o znaczenie tej dziwacznej sceny, król ponoć wyjaśnił, że kurczakami są jego czterej synowie, a o tym najmłodszym mówił ponoć: „którego darzę największym afektem, dnia pewnego więcej sprawi mi zgryzoty i śmiertelnej troski niż tamci”. Prawda to czy też historyjka wymyślona post factum, stwierdzenie jest nadzwyczaj trafne.
Henryk udał się do Andegawenii, by walczyć z synami, lecz Ryszard oraz jego sojusznicy (w tym syn Ludwika VII, Filip August) nie dawali za wygraną, aż Henryk w końcu postanowił ustąpić wobec ich żądań. Zdrada, jakiej dopuścił się Jan, niemal dosłownie złamała serce starego króla.
Zaledwie kilka dni potem, 6 lipca 1189 roku, Henryk II odszedł z tego świata w zamku Chinon (w którym ongiś więził swoją małżonkę Eleonorę). Powiada się, że zmarł ze zgryzoty, kiedy zaś hipokryta Ryszard zjawił się, aby oddać zwłokom ostatni hołd, z nosa Henryka popłynęła krew, ukazując wszem i wobec, o jakie cierpienia wyrodny syn przyprawił swojego ojca.
Ryszard niezbyt się tym przejął – zdążył się już koronować na księcia Normandii, a następnie wybrał się prosto do Londynu, żeby objąć angielski tron.
Na sprzedaż: stolica, umeblowana
Ryszard I (zwany Ryszardem Lwie Serce) utrwalił się w pamięci potomnych jako wielki król Anglii, lecz w rzeczywistości spędził zaledwie siedem miesięcy swojego dziesięcioletniego panowania w kraju, którym ponoć miał rządzić. Wolał buszować za granicą; zazwyczaj widywano go, jak bronił mieszkańców ziem położonych nad wschodnią częścią Morza Śródziemnego przed wszelkimi formami wolności wyznania, jakie mogłyby im się zamarzyć, albo przeganiał rozmaitych uzurpatorów usiłujących dobrać się do jego rozległych francuskich terytoriów odziedziczonych po rodzicach – wszak Ryszard był nie tylko królem Anglii, lecz również księciem Normandii, Akwitanii i Gaskonii, hrabią Andegawenii i Nantes oraz władcą Bretanii.
Za Anglią nie przepadał, rzekł nawet kiedyś, że chętnie „sprzedałby Londyn, jeżeli znajdzie się kupiec”, aby sfinansować swoje krucjaty.
Właśnie kiedy Ryszard wyruszył na wyprawę krzyżową, jego młodszy brat postanowił kontynuować rodzinną tradycję knucia przeciwko najbliższej rodzinie. Stał się tym samym czarnym charakterem z niezliczonych filmów o Robin Hoodzie, wraz z równie obmierzłym szeryfem z Nottingham. Co prawda, mimo głoszonych od Wału Hadriana po Wiltshire niezliczonych zapewnień przewodników turystycznych Robin Hood najprawdopodobniej nigdy nie istniał. A w każdym razie nigdy nie istniał jeden jedyny i niepowtarzalny Robin Hood, jakiego znamy. Imię Robin było bardzo popularne w średniowieczu, jako zdrobnienie od imienia Robert, natomiast Hood stanowiło odmianę słowa Wood (las). Niewykluczone także, że Robin Hood to określenie zbiorowe oznaczające osobników wyjętych spod prawa, być może wywodzące się od prawdziwego imienia, tak samo jak słowo „chuligan” bierze się od nazwiska Houlihan, cieszącego się złą sławą w dziewiętnastowiecznym Londynie.
Ludowe ballady opisujące heroiczne wyczyny Robin Hooda wywodzą się z XIII wieku. Najczęściej dotyczą sprzeciwu wobec władzy – motyw zrozumiały, jeśli uświadomić sobie, że w tamtych czasach bogaci właściciele ziemscy traktowali swoich poddanych gorzej niż bydło robocze, bezlitośnie ich wyzyskując; mieli przy tym prawo powiesić któregokolwiek z nich, jeśli akurat taka przyszła im fantazja. W balladzie zatytułowanej Gest of Robyn Hood, spisanej pod koniec piętnastego wieku, lecz prawdopodobnie znacznie starszej, „Robyn” następująco wykłada Małemu Johnowi swoje poglądy:
Biskupi i arcybiskupi
tych się rabuje i łupi;
wielkiego szeryfa z Notyngham
takoż w pamięci mam.
Biskupi, arcybiskupi i szeryf: filary średniowiecznej władzy, które tak miło byłoby obalić.