Bystry detektyw - ebook
Bystry detektyw - ebook
"Bystry detektyw" to zabawna opowieść o byłym, aczkolwiek młodym policjancie, który w wyniku zażywania miękkich narkotyków został wyrzucony z policji i stał się prywatnym detektywem. Pierwszą powierzoną mu sprawą jest odnalezienie w Karpaczu zaginionej przed kilkunastoma miesiącami młodej dziewczyny. Sprawa staje się trudna, gdy okazuje się, że dziewczyna ma wykupioną polisę na życie przez matkę, która notabene tonie w karcianych długach.
Eryk Kapustka (początkujący prywatny detektyw) zostaje wynajęty do odnalezienia zaginionej dziewczyny. W tym celu udaje się do Karpacza, do jej domu. Tam rozpoczyna swe śledztwo. Od matki dziewczyny, która zresztą go wynajęła, otrzymuje pamiętnik córki, kamerę z prywatnymi nagraniami oraz garść informacji. Szybko dowiaduje się o wykupionej przez mamusię polisy na życie dla Moniki, jej chłopaku Robercie a także o hazardowych długach matki. Jednakowoż im dalej zagłębia się w temat, tym mniej faktów do siebie pasuje… Okazuje się, że sprawa nie jest aż tak oczywista.
Autor Patryk Nowodworski jest młodym człowiekiem, który próbuje odnaleźć się jako pisarz. Jego pierwszą wydaną powieścią była „Kochanka”-komediowy romans z elementami erotyki. Kolejną „Pleban”- horror mówiący o tym, że konsekwencje popełnionych grzechów za życia sięgną nas nawet po śmierci, a jedynego ratunku szukać możemy w ‘świetle’ Boga. Tym razem Autor spróbował swoich sił w nieco innym wydaniu.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7900-046-3 |
Rozmiar pliku: | 755 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest to mój pierwszy dzień w pracy na tzw. własny rachunek. Jestem młodym, trzydziestoletnim mężczyzną, który postanowił założyć biuro detektywistyczne. Działalność gospodarczą nazwałem „Bystry detektyw”, chcąc tym sposobem zasugerować potencjalnym klientom, iż przychodząc do mnie, będą mieli do czynienia z poważnym, ale przed wszystkim „dobrym” detektywem.
Naturalnie oprócz przyciągającej nazwy, musiałem zadbać też o swoje biuro, czyli miejsce, do którego będą trafiać zdesperowani, zagubieni lub też zdruzgotani ludzie, którzy potrzebować będą mojej, skromnej pomocy. Między innymi właśnie dlatego zainwestowałem w nowy komputer stacjonarny, jak i w laptopa oraz ksero – skaner – faks wciśnięty do jednego urządzenia. Kupiłem sobie również ‘porządne’ aparaty fotograficzne – dwa, ot tak na wszelki wypadek, szkła o różnych ogniskowych a także nowoczesny sprzęt, którym zamierzałem dokonywać subtelnych podsłuchów.
Pomieszczenie, które zaadoptowałem na swoje biuro, znajdowało się na pierwszym piętrze kamienicy, przy ulicy Półwiejskiej w Poznaniu. Prawdę mówiąc, nie wysiliłem się zbytnio, gdyż było to po prostu moje mieszkanie, które kilkadziesiąt lat temu wykupił od miasta mój dziadek. Gdy zmarł, jego właścicielem stał się mój ojciec, a po śmierci taty – ja.
Mieszkanie miało pięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni, trzy pokoje, łazienkę oraz kuchnię. Pomieszczenia – jak to bywa w kamienicach – były wysokie. Na ścianach położona została papierowa tapeta, którą dziadek – zapewne w przypływie psychicznego dołka – pomalował na zgniłą zieleń. Jak to się stało, że przez te wszystkie lata nikt nigdy jej nie przemalował? – pozostaje tajemnicą poliszynela.
W narożnikach, gdzie sufit styka się ze ścianami, mój tato przykręcił rzeźbione listwy. Były to wysokie na dziesięć centymetrów i grube na trzy dębowe deski, na których jakiś artysta-rzeźbiarz wyrzeźbił motywy „położonej winorośli”. Meble, którymi się ‘otaczaliśmy' mieszkając tu, wykonane zostały z prawdziwego drewna. Niektóre z nich były ponoć dużo warte, gdyż wiek ich przekraczał grubo ponad sto lat.
Do mieszkania wchodziło się przez duże, dwuskrzydłowe drzwi. Naturalnie ich podział był niesymetryczny, co oznacza, że skrzydło znajdujące się z lewej strony, patrząc od korytarza, było znacznie mniejsze od drugiego. Zaraz za drzwiami znajdował się mały, kwadratowy korytarz, a z jego lewej strony – po wejściu do środka – dyskretnie jawiła się kuchnia.
Siedząc więc przy swoim antycznym biurku, gapiąc się w włączony monitor, na którym widniały fatalnie rozłożone dla mnie przez oszukańczy komputer karty do pasjansa, rzekłem do bezdusznej maszyny:
— Robisz to celowo, lecz bez obaw. I tak kiedyś wygram. A jak mnie za bardzo zdenerwujesz, to bez oporów wypieprzę cię za okno. A z dobrze poinformowanego źródła wiem, że fruwać to ty nie potrafisz. — Dodałem, rozpoczynając kliknięciem myszki grę od początku.
Wtedy zadzwonił telefon.