Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Echo morderstwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Echo morderstwa - ebook

Gdy miastem Savannah na południu USA wstrząsa wiadomość o morderstwie do złudzenia przypominającym nierozwiązaną sprawę sprzed piętnastu lat, jedna z najlepszych reporterek kryminalnych, Harper McClain, jest gotowa podjąć każde ryzyko, by znaleźć sprawcę.

Gdy miała dwanaście lat, znalazła w domu zwłoki swojej matki. Od tamtej pory żyje pragnieniem odszukania mordercy. W trakcie śledztwa Harper trafia na miejsce zbrodni, którego szczegóły wydają jej się upiornie znajome: dziewczynka wyprowadzana z domu przez detektywa, ofiara wielokrotnie pchnięta nożem i zostawiona naga w kuchni jak niegdyś jej matka, brak jakichkolwiek śladów.

Reporterka podejrzewa, że obie ofiary padły ofiarą tego samego sprawcy. Ma wreszcie szansę znaleźć mordercę, nawet jeśli sama zaryzykuje swoim życiem...

Christi Daugherty zaczęła pisać o morderstwach w wieku 22 lat jako reporterka. Przez wiele lat pracowała jako dziennikarka. Jako CJ Daugherty napisała serię międzynarodowych bestsellerów - cykl thrillerów dla młodzieży Wybrani (Nocna Szkoła). Echo morderstwa to jej pierwsza powieść dla dorosłych czytelników.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-694-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział

pierwszy

To była jedna z tych nocy.

Na początku pojawiła się iskierka nadziei – kilka pchnięć nożem, wypadek samochodowy, który miał potencjał. Ale obrażenia nie były poważne, a wypadek okazał się niczym specjalnym. Potem zapadła cisza.

Spokojna noc, to najgorsze, co się może przytrafić dziennikarzowi kryminalnemu.

Do terminu o północy została tylko godzina. Harper McClain siedziała sama w pustym newsroomie, nie mając o czym pisać, i robiła to, czym gardziła najbardziej na świecie – rozwiązywała krzyżówkę.

Na przeciwległej ścianie w wysokich oknach odbijał się ciemny obraz wielkiego otwartego pomieszczenia z białymi kolumnami i rzędami pustych biurek, ale Harper go nie dostrzegała – wpatrywała się w leżącą na biurku gazetę. Zamazane litery spoglądały na nią jak oskarżenie, że poniosła porażkę.

– Po co ktoś miałby znać dziesięcioliterowe słowo na brawurową odwagę? – burknęła. – Znam sześcioliterowe słowo na odwagę. „Odwaga”. Nie potrzebuję dłuższego.

– Zuchwałość – dobiegł głos od biurka redaktorki na przodzie newsroomu.

Harper podniosła wzrok.

Redaktorka działu miejskiego, Emma Baxter, wydawała się wpatrzona w swój monitor, w jej dłoni połyskiwało niczym mały miecz srebrne pióro marki Cross.

– Że co proszę?

– Dziesięcioliterowe słowo na brawurową odwagę – powiedziała Baxter, nie odrywając wzroku od monitora. – „Zuchwałość”.

Baxter zbliżała się do pięćdziesiątki. Była drobna i żylasta, i wyłącznie dzięki temu wyglądała dobrze w granatowej marynarce. Na jej kanciastej twarzy zawsze malował się wyraz lekkiego niezadowolenia, ale w jakiś sposób to również do niej pasowało. Wszystko w niej było precyzyjne – doskonale równe krótkie paznokcie, sztywna postawa. Linia włosów obciętych na pazia wydawała się tak ostra, że można by o nią skaleczyć rękę.

– Skąd, u diabła, to wiesz? – W głosie Harper nie było wdzięczności. – A właściwie, to po co ci to? Coś jest bardzo nie tak z kimś, kto zna dziesięcioliterowe słowo na brawurową odwagę i nie ma ochoty sam się załatwić przy pomocy…

Policyjne radio leżące przy jej łokciu zaczęło trzeszczeć.

– Tu jednostka trzy-dziewięć-siedem. Mamy kod dziewięć i być może kod sześć.

Harper urwała w pół zdania. Przekrzywiła głowę, nasłuchując.

– Tym razem jestem gotowa wybaczyć ci niesubordynację – powiedziała wspaniałomyślnie Baxter. Ale Harper zdążyła już całkiem zapomnieć o zuchwałości. Na jej biurku zaczął dzwonić telefon. Odebrała go.

– Miles – powiedziała. – Słyszałeś o strzelaninie?

– Tak. Spokojna noc zaczyna się rozkręcać. Widzimy się na dole za pięć minut. – Jego akcent z Tennessee ozłacał każde słowo jak ciepły miód.

Harper sprawnie pozbierała swoje rzeczy. Policyjne radio przyczepiła do paska czarnych spodni. Chwyciła lekką czarną marynarkę z oparcia krzesła i narzuciła ją. W jednej kieszeni miała dziennikarski notes i pióro, w drugiej legitymację prasową i telefon.

Szybkim krokiem przeszła przez pomieszczenie.

Baxter przyglądała jej się z uniesioną brwią.

– Strzelanina na Broad Street – wyjaśniła Harper, nie zatrzymując się. – Możliwe, że są ranni. Miles i ja jedziemy tam, żeby się czegoś dowiedzieć.

Baxter sięgnęła po telefon, by uprzedzić dział redakcyjny.

– Jeśli mam wstrzymać pierwszą stronę – powiedziała – muszę to wiedzieć najpóźniej o wpół do dwunastej.

– Powiedz mi coś, czego nie wiem.

Harper wyszła z newsroomu na szeroki jasno oświetlony korytarz prowadzący do klatki schodowej i do frontowych drzwi. Usłyszała ostatnie słowa redaktorki.

– Kiedy wrócisz, porozmawiamy chwilę o twoim zachowaniu.

To była ulubiona pogróżka Baxter. Harper wiedziała, że nie ma się czym przejmować.

Zaspany ochroniarz w recepcji nie oderwał nawet wzroku od małego telewizora na biurku, gdy zniecierpliwiona wcisnęła zielony przycisk przy drzwiach i wypadła z budynku w parną ciemność.

Dwa tygodnie temu zaczął się czerwiec i nastały skwarne dni. Nocą było lepiej, ale tylko trochę. W tej chwili powietrze było jedwabiste i ciepłe, ale tak gęste, że można by w nie wbić widelec. To nie była normalna wilgotność w Savannah – odnosiło się wrażenie, jakby oddychało się pod wodą.

Letni deszcz w Georgii to niemałe zagrożenie – może zmyć ci samochód, dom, nadzieje i marzenia. Harper zerknęła na szare chmury przemykające po srebrnej tarczy księżyca, jakby miały jej powiedzieć, kiedy zacznie padać, ale niebo nic jej nie zdradziło.

Siedziba gazety mieściła się w stuletnim, pełnym zakamarków trzypoziomowym budynku, który zajmował pół kwartału przy Bay Street i znajdował się na tyle blisko leniwie płynącej Savannah River, że czuć było jej zapach. Słychać było ogromne silniki kontenerowców powoli zmierzających w stronę morza. Na dachu lśnił czerwony neon z napisem „Daily News”, który musiał być jedną z ostatnich rzeczy, jakie widzieli marynarze, nim otwierał się przed nimi bezmiar Oceanu Atlantyckiego.

Na ulicy nawet o tej porze lśniła pozłacana kopuła bogato zdobionego ratusza, a między budynkami Harper widziała brukowane uliczki prowadzące nad wodę.

Mieszkała w Savannah od zawsze, więc od bardzo dawna nie zwracała uwagi na jego charakterystyczne cechy ani architekturę z czasów sprzed wojny secesyjnej. Dla niej, podobnie jak dla zielonych miejskich skwerów i niezliczonych pomników nieszczęsnych generałów z tamtych czasów, to wszystko po prostu tu było.

Teraz, gdy czekała, niecierpliwie poruszając nogą, nie poświęciła temu wszystkiemu ani jednego spojrzenia. Policyjne radio zatrzeszczało na jej biodrze. Wzywano karetki. Wysyłano posiłki.

– No dalej, Miles – szepnęła, zerkając na zegarek.

Było tak cicho, że słyszała stłumione wycie syren w oddali. Zza rogu wyjechał lśniący czarny mustang i skierował się prosto w jej stronę, oślepiając ją reflektorami. Miles zatrzymał się przed nią, nie wyłączając silnika.

Harper szarpnęła drzwi i wskoczyła do środka.

– Jedźmy – powiedziała, zapinając pasy.

Ruszyli z piskiem opon.

Wnętrze mustanga wypełniały głosy. Miles miał jedno radio przy pasku, drugie na desce rozdzielczej, w miejscu zwyczajnego radia, a trzecie podczepione za drążkiem zmiany biegów. Każde było nastawione na inny kanał – jedno na główną policyjną częstotliwość, drugie na kanał używany przez gliniarzy do pogaduszek. Na trzecim monitorował pogotowie i straż pożarną.

Można było odnieść wrażenie, że wchodzi się do małego, zatłoczonego pomieszczenia, w którym dwadzieścia osób mówi równocześnie. Harper do tego przywykła, ale zawsze mijała chwila, nim udawało jej się zorientować w tej kakofonii.

– Co mamy? – spytała, marszcząc brwi.

– Nic nowego. – Miles nie odrywał spojrzenia od drogi. – Karetka już tam jedzie. Czekamy na kolejne wiadomości.

Fotograf Miles Jackson był wysoki i szczupły, miał ciemną skórę i krótko ostrzyżone włosy. Kilka lat temu zatrudniono go na etacie w redakcji, ale potem zwolniono wszystkich fotografów. Od tego czasu był freelancerem i robił to, na czym można było najwięcej zarobić. Zdarzało się, że w sobotę po południu robił zdjęcia na weselu, a wieczorem tego samego dnia jechał do morderstwa.

Jest zapłata, jest zabawa, lubił mawiać.

Miał chłodny, zgryźliwy uśmiech i lubił szybko jeździć. Poruszali się niemal dwukrotnie szybciej, niż to było dozwolone, gdy wypadli zza rogu na Oglethorpe Avenue. Samochodem zarzuciło.

Przeklinając pod nosem, Miles zmagał się z kierownicą.

– Ten twój wóz szybciej nie jeździ? – spytała ze śmiertelną powagą Harper, przytrzymując się uchwytu nad drzwiami.

– Bardzo śmieszne – syknął Miles przez zaciśnięte zęby, ale szybko odzyskał kontrolę nad wozem.

Gdy mijali Forsyth Park, gdzie z wielkiej marmurowej fontanny tryskał parasol wody do kamiennego basenu, Harper przekrzywiła głowę, słuchając radia.

– Wiedzą, gdzie są ci, którzy strzelali? – spytała.

Miles pokręcił głową.

– Zgubili ich.

W tej samej chwili uaktywniło się radio do policyjnych pogaduszek. Niski głos warknął:

– Tu jeden-cztery. Jednostka trzy-dziewięć-siedem, z czym mamy do czynienia?

Miles i Harper wymienili spojrzenia. Czternastka była kodem używanym przez porucznika Roberta Smitha, szefa wydziału zabójstw.

Mile przyciszył pozostałe radia.

– Poruczniku, mamy jedną ofiarę śmiertelną, dwie osoby jadą do szpitala – odparł jeden z policjantów na miejscu zdarzenia. Podekscytowanie sprawiało, że mówił o oktawę wyżej. I tak szybko, że Harper udzieliła się jego adrenalina. – Gangsterzy. Trzech strzelców, wszystkich zgubiliśmy.

Harper, nie czekając na resztę, wyciągnęła komórkę. Baxter odebrała po pierwszym sygnale.

– Morderstwo – powiedziała bez wstępów Harper. – Ale możliwe, że to porachunki gangów.

– Cholera – usłyszała, jak redaktorka stuka srebrnym piórem o biurko. Pukpukpukpuk. – Zadzwoń, kiedy dowiesz się więcej.

Rozłączyła się.

Harper wsunęła komórkę do kieszeni i opadła na oparcie fotela.

– Jeśli ofiara to gangster, tekst nie trafi na pierwszą stronę.

– No cóż, w takim razie miejmy nadzieję, że ofiara to jakaś niewinna gospodyni domowa – zauważył Miles, skręcając w Broad Street.

Harper kiwnęła głową, ze spojrzeniem skupionym na drodze.

– Możemy sobie pomarzyć.

Na dawnych mapach Savannah miasto tworzy idealnie symetryczną siatkę wręcz obsesyjnie porządnych linii prostych, w której Broad Street stanowiła wschodnią granicę. Wszystko, co znajdowało się poza tą siatką, to ciemnozielona pustka opisana jako „dawne pola ryżowe” precyzyjnym stylem pisma dziewiętnastowiecznego kartografa.

Dziś ta porządna siatka pozostaje w niemal niezmienionej formie, z wyjątkiem pól ryżowych, które dawno już znikły, a w ich miejsce pojawiła się brzydka, bezładna zabudowa. Broad Street jest najszybszą trasą łączącą stare wspaniałe Savannah jak z pocztówki i okolice, w których Harper i Miles zarywali najwięcej nocy.

W miarę jak jechali na zachód, stopniowo znikały majestatyczne stare domy z drzewami pokrytymi szarą koronką oplątwy, a w ich miejsce pojawiała się łuszcząca się farba, zachwaszczone podwórka i tanie ogrodzenia z metalowej siatki.

W tej okolicy nie było zielonych skwerów między gęstą zabudową. Nie było fontann pod dębami. W brzydkich niszczejących blokach ludzie mieszkali jedni nad drugimi w ciasnych mieszkaniach. Płyty chodników były popękane, a krzykliwe znaki rzucały światło na bary z fast foodem i dyskonty.

Tu na ulicach panował ruch – o tej porze dilerzy narkotyków robili dobry interes.

Miles prowadził spokojnie, ale czujnie obserwował budynki wokół.

Był starszy od Harper – po czterdziestce. Fotografia stanowiła jego drugi zawód. Wiele lat temu w Memphis wiódł inne, bardzo odmienne życie.

– Siedziałem za biurkiem – powiedział jej kiedyś, starannie rozkładając na części aparat fotograficzny. – Przekładałem papiery. Dobrze zarabiałem. Miałem wielki dom, ładną żonę i wszystko, co można sobie wymarzyć. Ale to nie było dla mnie.

Zawsze uwielbiał robić zdjęcia i wiedział, że ma dobre oko. Pewnego dnia zapisał się na kurs fotografii. Żeby mieć jakieś zajęcie, jak to ujął.

Potem zaczęło go korcić, żeby coś zmienić.

Z tego, co wiedziała, w ciągu roku po tym kursie rzucił pracę, odszedł od żony i zaczął od początku.

Kiedyś był w Savannah na spotkaniu biznesowym i już zawsze chciał tutaj wrócić. Spodobał mu się tutejszy powolny tryb życia. Jedwabiste, słodkie piękno tego miejsca. Długi łuk rzeki.

Twierdził, że czuł się tu jak w bajce. A więc przyjechał tu, by żyć tym marzeniem.

Oboje zaczęli w tym samym roku pracę w gazecie. Harper jako stażystka. Miles jako fotograf z nocnej zmiany.

Nawet po siedmiu latach wciąż nie patrzył na miasto oczyma miejscowego. Uwielbiał przytulne kawiarenki i kelnerki, które mówiły do niego „słodziaku”. Lubił wycieczki na Tybee Island o zachodzie słońca albo siedzenie na River Street i obserwowanie przepływających statków.

Harper nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio robiła którąś z tych rzeczy. Spędziła w Savannah całe życie. Dla niej to był po prostu dom.

Przed nimi migoczące niebieskie światła rozjaśniły ulicę jak upiorna dyskoteka.

– No i jesteśmy – mruknął Miles, naciskając hamulec.

Harper naliczyła cztery radiowozy i co najmniej trzy nieoznaczone samochody.

Za nimi nadjeżdżała na sygnale karetka i Miles zjechał na bok, by ją przepuścić.

– Lepiej zostawmy tu samochód – postanowił, wyłączając silnik.

Harper zerknęła na zegarek: dwudziesta trzecia dwanaście. Zostało jej osiemnaście minut, by dać znać Baxter, czy ma wstrzymać pierwszą stronę.

Jej serce zaczęło bić szybciej, w ten znajomy sposób.

Miała coś z morderstwami. Niektórzy ludzie nazwaliby to obsesją, ale Harper znała swoje powody. Powody, o których nie lubiła mówić.

Miles wyjmował sprzęt z bagażnika, ale Harper już nie mogła się doczekać.

– Spotkamy się na miejscu.

Wyskoczyła z samochodu i puściła się biegiem w stronę migoczących świateł, z notesem w jednej ręce, a piórem w drugiej.Rozdział

drugi

Na ulicy gorące wilgotne powietrze pachniało spalinami i czymś jeszcze – czymś metalicznym i trudnym do określenia. Jakby strachem.

Migoczące światła oślepiały w ciemności. Dopiero gdy Harper minęła policyjne wozy, dostrzegła ciało na drodze.

Ludzie postrzeleni podczas ucieczki upadają z impetem. Nogi pod nienaturalnym kątem, ręce nad głowami, rozrzucone ubrania – zupełnie jakby spadli z nieba.

Tego człowieka zastrzelono podczas ucieczki.

Harper wyciągnęła notes i zaczęła zapisywać, co widzi. Niebieskie dżinsy, buty Nike, luźny T-shirt podwinięty na chudym ciemnoskórym torsie. Wielka plama krwi tworząca nierówny krąg na chodniku pod nim. Twarzy nie było widać.

W pobliżu stała zaparkowana karetka z otwartymi tylnymi drzwiami, przez które padało światło na ulicę. Zespół ratowników zajmował się dwoma ofiarami, które przeżyły – podłączali je do kroplówek, tamowali krew.

Chociaż na to było już trochę za późno. Krew była wszędzie.

Obaj ranni wyglądali na nastolatków. Ten, który leżał bliżej, wciąż miał pulchne dziecięce policzki.

Byli ubrani tak jak denat – T-shirty, dżinsy, buty Nike.

Harper robiła notatki, ale trzymała się na dystans. Starała się pozostać niewidoczna.

Po drugiej stronie ulicy pojawił się Miles. Przykucnął na jedno kolano, żeby zrobić zdjęcie zwłok. Musiał być ostrożny – gazeta nie wykorzystałaby materiału, gdyby denat wyglądał na zbyt martwego. Ustawił się więc tak, by zrobić ujęcie dłoni ofiary: wyciągnięty palec, jakby na coś wskazywał, ręka sięgająca po coś, co na zawsze zostało utracone.

Uwagę Harper przykuł jakiś ruch trochę dalej. Podniosła wzrok i dostrzegła dwóch mężczyzn w tanich garniturach, wpatrzonych w ziemię i powoli, z determinacją zbliżających się do miejsca zbrodni. Obaj uważnie słuchali policjanta w mundurze, który wskazywał na coś ręką i z ożywieniem coś im opowiadał.

Łatwo rozpoznać detektywów, kiedy już się ich poznało.

Uważając, by nie wdepnąć w krew, ruszyła w ich stronę, trzymając się skraju drogi.

Znała ich obu z poprzednich miejsc zbrodni. Detektyw Ledbetter był niski i tęgi, z rzadkimi włosami i miłym uśmiechem. Drugi nazywał się Larry Blazer. Wysoki i chudy, o ładnie siwiejących ciemnoblond włosach, zabójczych kościach policzkowych i twardym jak stal spojrzeniu.

Wszystkie reporterki z telewizji na niego leciały, ale Harper uważała, że jest zimny i świadomy tego, jak działa na kobiety. Tak jak wszyscy przystojni mężczyźni, którzy wiedzą, jak wykorzystywać swój wygląd.

Pochłonięci pracą nie zauważyli jej w ciemności i znalazła się na tyle blisko, by móc podsłuchiwać ich rozmowę.

– Ci, którzy strzelali, pojawili się od strony Anderson Projects. Ofiary nie chcą przyznać, że się znają, ale to nie był przypadek – mówił akurat policjant w mundurze. – Ktoś chciał ich załatwić.

Był żółtodziobem. Możliwe, że to pierwsza strzelanina, z jaką miał do czynienia. Słychać było po głosie, że jest podekscytowany.

Blazer natomiast zadawał pytania powoli, starannie dobierając słowa; jakby starał się przekazać spokój i nadzieję.

– Ponoć ofiary mówiły ci, że ci trzej, którzy strzelali, uciekli razem. Mają jakieś pojęcie, dokąd?

Policjant pokręcił głową.

– Powiedział mi tylko „w tamtą stronę”. – Wskazał mniej więcej na stojący przed nimi budynek.

Ledbetter powiedział coś, czego Harper nie dosłyszała. Podeszła o krok bliżej.

Po ciemku nie zauważyła pustej butelki po piwie w rynsztoku, ale brzęku, kiedy potrąciła ją nogą, trudno było nie usłyszeć.

Skrzywiła się.

Wszyscy policjanci podnieśli wzrok. Blazer zauważył ją pierwszy. Zmrużył oczy.

– Ostrożnie – powiedział. – Prasa już jest na miejscu.

Harper cofnęła się i czekała. Miała nadzieję, że detektywem prowadzącym okaże się Ledbetter.

Ale to Blazer ruszył w jej stronę.

Cholera, pomyślała.

– Pani McClain – powiedział chłodno, z dziwnie płaską intonacją – co za niespodzianka, widzieć panią na moim miejscu zbrodni. Bo nie sądzę, żeby była pani świadkiem…

Był wysoki, prawie metr dziewięćdziesiąt, i wykorzystywał to, żeby ją zastraszyć, zawisnąć nad nią. Ale Harper mierzyła metr siedemdziesiąt dwa i niełatwo było zrobić na niej wrażenie.

– Przepraszam, detektywie – odparła kulturalnie, tonem wyrażającym respekt i skruchę. – Nie było taśmy. Nie chciałam wejść panu w drogę.

– Rozumiem. – Przyglądał jej się z niesmakiem. – A mimo to stoi pani w miejscu, gdzie nie powinno być żadnego dziennikarza. I wszędzie zostawia pani swoje DNA.

Kogo próbował nabrać? Nie zamierzali tutaj zbierać takich dowodów. Gliniarze przejmowali się zabitym gangsterem nie bardziej, niż Baxter.

Harper zamrugała niewinnie.

– Wiem, że jest pan zajęty – powiedziała słodko – ale mógłby mi pan podać chociaż kilka szczegółów dla porannej gazety, żebym nie plątała się panu pod nogami? Nazwiska ofiar? Liczba podejrzanych?

– Śledztwo dopiero się zaczęło. – Blazer wyrecytował te znajome słowa tonem świadczącym o tym, że przejrzał ją na wylot. – Na tym etapie jakiekolwiek oświadczenie byłoby przedwczesne. Wciąż identyfikujemy denatów i nie powiadomiliśmy jeszcze najbliższych krewnych. A teraz proszę natychmiast opuścić miejsce zbrodni.

Najwyraźniej nie był we wspaniałomyślnym nastroju.

Mimo to Harper spróbowała raz jeszcze.

– Detektywie, czy to może mieć związek z wojną gangów narkotykowych? Czy mieszkańcy mają powody do obaw?

Kołysząc się na obcasach, Blazer obserwował ją z zainteresowaniem, które wcale jej się nie spodobało.

– McClain, kilku małych gnojków weszło na teren większych gnojków i dostali nauczkę. Może tak napiszesz w tym swoim szmatławcu, co? – Otworzyła usta, ale nie dał jej szans dojść do słowa. – To było pytanie retoryczne. Nie mam jeszcze oficjalnego oświadczenia. A teraz, z łaski swojej, wynoś się z mojego miejsca zbrodni, zanim każę cię aresztować.

Harper wiedziała, że nie ma sensu dyskutować. Uniosła ręce na znak, że się poddaje, i wycofała się.

Gdy wróciła do karetki, Miles opierał się o nią od niechcenia, przeglądając zdjęcia na wyświetlaczu aparatu.

– Blazer jest detektywem prowadzącym, więc nic nie mam – oznajmiła ponuro Harper. – Facet mnie nie cierpi.

Miles się wyprostował i pokazał jej, by wróciła z nim do mustanga.

– Dwa miesiące temu robiłem zdjęcia na weselu szefowej ratowników – powiedział cicho, gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości. – Tanio jej policzyłem. Była mi winna przysługę.

Harper chwyciła go za ramię.

– Podała ci tożsamość denata?

– Nie tylko. – Wyjął zmiętą karteczkę. – Mam tu wszystko. Melissa spędziła wspaniały miesiąc miodowy. Była dziś bardzo rozmowna.

– Jesteś moim idolem – Harper szturchnęła go w ramię. – Co tam mamy?

Miles zmrużył oczy, odczytując własne pismo.

– Nasz denat to Levon Williams, dziewiętnaście lat, niedawno skończył Savannah South High School, grał w drużynie bejsbolowej. Ponoć był niesamowitym pałkarzem. Piął się w górę w światku handlarzy heroiną. O dwóch rannych wiadomo, że są jego wspólnikami. Podejrzani to trójka czarnych, szczupli, dwóch średniego wzrostu, w T-shirtach i dżinsach, jeden niski i krępy, z chustą na szyi. Wszyscy około dwudziestu lat. Podejrzewa się, że są członkami gangu East Ward. – Podał karteczkę Harper. – Tutaj wszystko masz.

Harper szybko przejrzała notatki, ale nie znalazła niczego, co mogłoby trafić na pierwszą stronę. Kiedy dotarli do mustanga, zadzwoniła do Baxter, by jej przekazać złe wieści.

– Cholera – mruknęła redaktorka, gdy już wysłuchała wszystkiego. – Wracaj, napiszesz o tym na szóstą stronę. Lepsze to niż nic.

W chwili gdy Harper się rozłączyła, Miles uruchomił silnik.

– Szósta strona? – domyślił się.

Harper złożyła karteczkę i wsunęła ją do kieszeni.

– Trafi między chwasty.

Wzruszył ramionami.

– Czasem wygrywasz, czasem przegrywasz.

Przekręcił kierownicę i zaczął wyjeżdżać z parkingu, ale musiał gwałtownie nacisnąć na hamulec, by przepuścić białą furgonetkę. Na boku pojazdu widniał grobowo czarny napis „KORONER”.

– Dostawca lodu – skomentował Miles.

Harper ledwie podniosła wzrok. Robiła notatki do tego, co miała napisać po powrocie.

Gdy furgonetka już przejechała, Miles precyzyjnie nawrócił. Niewiele jednak zdążyli przejechać, gdy w kabinie rozległ się nagle zdyszany głos:

– Tu jednostka pięć-sześć-osiem, ścigam podejrzanych z Broad Street.

Pióro w ręce Harper znieruchomiało.

Miles zdjął nogę z gazu.

Oboje spojrzeli na radio.

– Przyjęłam, jednostka pięć-sześć-osiem – odparła spokojnie dyspozytorka. – Proszę, potwierdź. Czy chodzi o podejrzanych ze strzelaniny na Broad Street?

– Potwierdzam. – Mężczyzna dyszał, drżał mu głos. Biegł. – Trzech mężczyzn przemieszcza się pieszo na południe, Trzydziestą Dziewiątą! Dwóch wysokich, jeden niski z chustą na szyi.

Harper słyszała w tle, jak dyspozytorka wstukuje informacje do komputera, jej palce szybko i lekko uderzały w klawiaturę. Dziś w nocy pracowała Sarah, poznała ją po głosie. Była dobra.

– Do wszystkich jednostek. Potrzebne wsparcie dla pięć-sześć-osiem, ściga podejrzanych ze strzelaniny, przemieszczających się na południe Trzydziestą Dziewiątą.

Głos Sarah był tak pozbawiony emocji, jakby czytała przepis na ciasto. Jednak jej słowa wywołały dreszczyk podekscytowania. Odwróciła się do Milesa.

– To pięć przecznic stąd.

– Kapuję. – Zmienił bieg i wcisnął pedał gazu. Mustang zareagował, zapiszczały opony. Kąciki ust Milesa uniosły się w uśmiechu, gdy skręcał w stronę Trzydziestej Dziewiątej.

– Dostańmy się na tę pierwszą stronę.Rozdział

trzeci

Gdy jechali ciemnymi ulicami, szukając podejrzanych, Harper patrzyła przez okno i niecierpliwie pukała piórem w notes. Mieli niewiele czasu. Nawet jeśli wszystko pójdzie gładko, Baxter będzie musiała wstrzymać wydanie gazety.

Być może zwyczajni ludzie myśleliby o ofierze, która została w miejscu zbrodni – o krótkim życiu tego chłopaka, które w jednej gwałtownej chwili dobiegło końca – ale umysł Harper przeszedł już nad tym do porządku dziennego. Teraz musiała się po prostu dowiedzieć, kto go zabił.

Zawsze tak było. Nie przejmowała się specjalnie morderstwami. Fascynowały ją.

Wiedziała wszystko o procedurach związanych z zabójstwem. Wiedziała, co teraz robią detektywi i co się dzieje u koronera. Jak powiadomiona zostanie rodzina ofiary i jak na to zareaguje. Wiedziała, w jaki sposób uruchomi się cała rządowa machina, pochłaniając wszystkich zaangażowanych.

Wiedziała o tym nie tylko dlatego, że o tym pisała, lecz także ponieważ sama to przeżyła.

Kiedy miała dwanaście lat, morderstwo odmieniło jej życie. Potrafiła prześledzić wstecz całą swoją karierę, życie i obsesyjne zainteresowanie przestępstwami do tego jednego dnia piętnaście lat temu.

Niektóre chwile mogą tak bardzo wryć się w pamięć, że pozostają z człowiekiem na całe życie. W większości to złe chwile. Harper pamiętała każdą sekundę tamtego dnia, gdy zginęła jej matka, i w dowolnym momencie była w stanie przywołać każdą z nich. Mogłaby przenieść te chwile na mentalną szpulę i odtworzyć je jak film. Oglądać samą siebie, drobną i bystrą, przekonaną, że jej świat nigdy się nie zmieni. Była taka szczęśliwa i zadowolona, gdy wracała ze szkoły. Kompletnie nieświadoma faktu, że życie – takie, jakie znała – już się skończyło.

15.35 – dwunastoletnia Harper otwiera niską metalową furtkę i z czystym metalicznym brzękiem opuszcza zatrzask.

15.36 – wbiega po schodach, szarpnięciem otwiera drzwi i głośno je zatrzaskuje. Boże, w jej wspomnieniach to wszystko jest takie jasne i ciepłe; tak pełne kolorów. Woła: „Mamo, umieram z głodu!”. Nikt nie odpowiada.

15.37 – woła ze schodów: „Mamo?”. Jeszcze się nie martwi. Nuci coś pod nosem, zagląda do dużego pokoju, do jadalni.

15.38 – wchodzi do kuchni. Tutaj kończy się jej dzieciństwo.

Jest tu jeszcze więcej kolorów – nie tylko żółte ściany, małe jaskrawe słoiczki i pojemniczki z niebieską, złotą i zieloną farbą. Ale też czerwień. Wszędzie czerwień. Rozpryskana na ścianach i blatach. Zbierająca się w kałużę na podłodze, pod nagim ciałem jej matki.

Krwista czerwień wypełniająca grozą jej wspomnienia i pozostawiająca po sobie traumę, która nigdy nie minie.

W filmie o jej wspomnieniach czas się teraz zatrzymał. 15.38 trwa bardzo długo.

W następnych klatkach filmu w zwolnionym tempie podbiega do matki, ślizga się we krwi i traci równowagę. Próbuje oddychać, ale jest tak, jakby ktoś kopnął ją w brzuch. Całe ciało boli i brakuje powietrza, gdy upada na podłogę, a krew rozpryskuje się pod jej chudymi kolanami.

To był jedyny raz, gdy bała się dotknąć matki. Wyciąga drżące palce, by musnąć jej gładkie, blade ramię. Wzdryga się i gwałtownie cofa rękę.

Matka jest taka zimna.

Gdzieś daleko ktoś szlocha. „Mamo? Mamo?” A potem słabo, żałośnie: „Mamusiu?”.

Teraz wie, że to jej własny głos, ale w tym filmie wcale nie jest pewna. Czuje się tak, jakby była gdzieś daleko poza własnym ciałem.

W następnym ujęciu udaje jej się wstać – wciąż brakuje jej powietrza i próbuje je łapać, ale płuca odmawiają posłuszeństwa. Ślizgając się, pokonuje kuchnię, wypada bocznymi drzwiami i biegnie do domu Bonnie. Ale Larsonowie wyprowadzili się po rozwodzie, a nowi sąsiedzi nie są zbyt mili, poza tym nie ma ich w domu. Mimo to dobija się do drzwi, pozostawiając krwawe ślady na drewnie, a łomotanie odbija się echem w pustce.

Płacze tak bardzo, że znów zaczyna oddychać, łzy wtłaczają powietrze do płuc i biegnie z powrotem do domu, by znaleźć telefon. Chwyta go, ale komórka natychmiast wypada z jej zdrętwiałych, śliskich od krwi palców. Potem, szlochając, podnosi ją z podłogi, dławiąc się, wciąga powietrze, zmusza się, żeby nad sobą zapanować. Musi wybrać tylko trzy cyfry. Może to zrobić. Musi to zrobić.

– Okej – powtarza sobie szeptem przez łzy i wybiera numer, ręce trzęsą jej się tak bardzo, że telefon cały aż drży. – Okej, okej, okej…

Dzwoni. Słyszy serię odległych, mechanicznych kliknięć. Dyspozytorka odbiera i ten irracjonalnie spokojny kobiecy głos kogoś przyzwyczajonego do słuchania o okropnościach tego świata, o których opowiadają jej bezcielesne spanikowane głosy świadków i ofiar, jest liną, której może się uchwycić.

– Tu dziewięćset jedenaście. Co się stało?

Harper próbuje coś powiedzieć, ale łzy i brak tchu sprawiają, że to się wydaje niemożliwe. Udaje jej się z siebie wydobyć jedynie garstkę bezładnie rzucanych słów.

– Proszę mi pomóc – szlocha. – Moja mama. Proszę mi pomóc.

– Co się stało twojej mamie? – Pozbawiony emocji głos kobiety jest życzliwy i poważny. Poważny, żeby pomóc jej się skupić. Życzliwy, bo jest dzieckiem.

Teraz Harper musi powiedzieć to słowo. Słowo, o którym nie jest w stanie nawet myśleć. Słowo, które do tej pory było w jej świecie tak odległe, że miało na jej życie mniej więcej taki wpływ jak Uzbekistan. Jej umysł sprzeciwia się wypowiedzeniu tego słowa. To boli.

– Moja mama… tyle krwi… Myślę… ktoś ją chyba zabił.

Tylko na tyle ją stać. Żałośnie szlocha. Ton dyspozytorki się zmienia.

– Kochanie – mówi bardzo łagodnie, by ukryć troskę i potworne napięcie. – Musisz wziąć głęboki oddech i podać mi swój adres. W porządku? Możesz to zrobić? Wysyłam pomoc.

Harper podaje jej adres. Wtedy tego nie wiedziała, ale teraz już wie, że gdy mówi, operatorka pośpiesznie wprowadza informacje do komputera, daje znak przełożonemu i puszcza w ruch machinę, która przez całe lata będzie obecna w życiu Harper.

Potem kobieta pyta, czy jest bezpieczna, i dopiero wtedy Harper przychodzi do głowy, że ktoś bardzo groźny może być z nią w domu. Poziom jej strachu i paniki nie mieści się na żadnym wykresie. Dyspozytorka mówi jej, żeby wyszła z telefonem na zewnątrz, stanęła przy krawężniku, i jeśli ktoś ją wystraszy, by uciekała z krzykiem.

Harper robi to, co jej polecono, każdy krok jest sztywny i nierealny i w końcu jest z powrotem przy furtce, z telefonem zaciśniętym w zakrwawionej ręce.

Dyspozytorka próbuje ją uspokoić.

– Już jadą, kochanie. Za trzy minuty tam będą. Nie rozłączaj się, malutka…

W oddali słyszy natarczywe wycie syren, ale mimo to nie zdaje sobie sprawy, że jadą do niej.

Gdy pierwszy radiowóz zatrzymuje się z piskiem opon i z mrugającymi niebieskimi światłami, jest jeszcze bardziej przerażona. Policjanci wyskakują z wozu z bronią w rękach, mijają ją i wbiegają do domu.

Jeden krzyczy do niej:

– Zostań tutaj!

Harper zostaje.

Przyjeżdżają kolejne wozy i po chwili otaczają ją mężczyźni i kobiety w mundurach, z bronią, gazem łzawiącym i w kevlarowych kamizelkach.

– Wszystko w porządku? – pytają ją ciągle.

Ale nie jest w porządku. Ani trochę.

Potem u jej boku pojawia się mężczyzna, wysoki, budzący respekt, o niskim głosie. Wyjmuje z jej ręki komórkę i podaje ją innemu funkcjonariuszowi, który – co Harper wydaje się dziwne – wkłada ją do plastikowego woreczka.

Mężczyzna ma zmęczoną twarz kogoś, kto widział inne dzieci w takiej samej sytuacji, zakrwawione i przerażone. Widział ich wiele. Patrzy na nią życzliwie.

– Jestem sierżant Smith – mówi niskim, kojącym głosem. – I nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić…

– Harper.

Wzdrygnęła się i zamrugała.

Tymczasem samochód zwolnił. Byli na jakiejś ciemnej ulicy, ze wszystkich stron otaczały ich zniszczone budynki o zabitych deskami oknach.

Miles patrzył na nią dziwnie, jakby nie pierwszy raz wypowiedział jej imię.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział. – Wszystko w porządku?

– Nic mi nie jest – powiedziała szorstko i odwróciła się, odruchowo omiatając spojrzeniem chodnik.

Była na siebie zła. Dlaczego zaczęła o tym wszystkim myśleć? To były przecież dawne dzieje.

Miała teraz zadanie do wykonania.

– Widziałeś coś? Są gdzieś tu? – spytała, spoglądając w ciemność.

– Zupełnie nic. – Jeszcze bardziej zwolnił, wpatrując się spod zmrużonych powiek w otaczające ich budynki. – Wygląda na to, że dotarliśmy tu przed posiłkami.

To nie było normalne. Harper zmarszczyła brwi.

– Czemu tak długo ich nie ma?

Miles pokręcił głową.

– Nie mam pojęcia.

Trzydziesta Dziewiąta była węższa i o wiele ciemniejsza niż Broad Street, otoczona z obu stron okrytymi złą sławą osiedlami komunalnymi. Harper była tu już wiele razy, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, by okolica aż tak świeciła pustkami. Nikt nie stał na schodach, nie było widać żadnych grupek na betonowych podjazdach. Gangsterzy nie porównywali swoich pitbuli, młodzi mężczyźni nie przepychali się na boisku do koszykówki.

Miles cicho gwizdnął.

– Hmm, to dość niezwykłe – powiedział stłumionym głosem, jakby ktoś mógł ich podsłuchać przez okno.

Harper pochyliła się do przodu, żeby się rozejrzeć.

– Ktoś wystrzelał i rozbił wszystkie latarnie.

– Pięć-sześć-osiem, jaka sytuacja? – Przebijający się przez zakłócenia głos dyspozytorki wydawał się zbyt głośny w przytłaczającej ciszy.

Nastąpiła długa chwila milczenia. Wszystkie rozmowy przez radio umilkły, jakby każdy gliniarz w mieście czekał, jak to się skończy.

– Tu pięć-sześć-osiem – policjant mówił teraz ściszonym głosem, niemal szeptem. – Podejrzani wbiegli do Anderson Houses. Straciłem kontakt wzrokowy. Szukam ich.

– Przyjęłam, pięć-sześć-osiem. Wsparcie jest w drodze.

Miles wskazał na grupkę zabitych deskami, pokrytych graffiti trzypoziomowych budynków na końcu drogi.

– Anderson Houses – powiedział. – Od kilku lat stoją puste. Świetne miejsce, żeby się ukryć.

Zatrzymał samochód na poboczu i wyłączył silnik. Cisza, jaka po tym nastąpiła, wydawała się nienaturalna.

Harper i Miles równocześnie odczepili radia od pasków i położyli je na podłodze samochodu.

Miles spojrzał na nią. Jego oczy błyszczały w ciemności.

– Może się zrobić nieprzyjemnie.

Wyszczerzyła zęby.

– To jakaś nowość?

Wskazała głową na drzwi i sięgnęła do klamki.

Nie dyskutowali więcej. Oboje wiedzieli, jakie to niebezpieczne.

W tej samej chwili wyskoczyli z samochodu, ostrożnie zamknęli drzwi i ruszyli drogą w stronę zabitych deskami budynków.

W gorącym powietrzu wisiała wilgoć i dziwna cisza wydawała się jeszcze bardziej przytłaczająca. Na zwykle pełnej ludzi ulicy nie było nikogo. Poruszali się cicho w ciemności, na miękkich zelówkach. Mimo to Harper przez cały czas miała wrażenie, że ktoś ich obserwuje.

Włoski na jej karku się uniosły.

– Gdzie się wszyscy podziali? – szepnęła.

Miles zwolnił i omiótł wzrokiem podupadłe budynki wokół. Wydawały się opustoszałe. Ale Harper wyczuwała, że za każdym ciemnym oknem są ludzie.

– Czekają – odparł ponuro.

Po drugiej stronie ulicy coś poruszyło się w mroku.

Oboje dostrzegli to w tej samej chwili. Miles zareagował pierwszy, chwycił Harper za ramię i pociągnął ją za jakiś zaparkowany samochód.

Skulili się.

Harper wpatrzyła się w ciemność i z trudem dostrzegła sylwetki trzech mężczyzn jakieś dwadzieścia metrów od nich. Dwie wysokie i chude, jedną niską i krępą. Wszyscy trzej ukryli się za wysoką opuszczoną kamienicą i wydawali się nie wiedzieć, że ktoś ich obserwuje. Wpatrywali się bacznie w przeciwną stronę.

Harper podążyła wzrokiem za ich spojrzeniem. W pierwszej chwili nic nie dostrzegła. Potem zauważyła blask latarki kołyszącej się na drugim końcu długiego brudnego podwórza.

Jej serce zaczęło bić szybciej. To musiał być ten gliniarz, pięć-sześć-osiem.

Mordercy byli dwa budynki od niego, a on poruszał się w niewłaściwą stronę. Nie miał pojęcia, gdzie są. Za to oni świetnie znali jego położenie.

Ostrożnie uniosła się nad maskę zakurzonego chevroleta, próbując dojrzeć, co robią mężczyźni. Ten niski majstrował coś przy szyi. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że miał na niej chustę.

Wszyscy trzej pochylili się w swoją stronę i rozmawiali szeptem. Wyglądało to tak, jakby się o coś kłócili.

Ten niski powiedział coś, co pozostałym zamknęło usta. Natychmiast stało się jasne, że mimo jego wzrostu to on był przywódcą.

Dwóch pozostałych zostało w tyle, gdy jedną ręką naciągnął chustę na nos i usta, jak bandyta z westernu.

Sięgnął za plecy i zza paska dżinsów wyjął broń.

Harper ścisnął się żołądek.

Zamierzał zdjąć gliniarza.

Zdesperowana obejrzała się przez ramię na pustą ulicę. Gdzie, u diabła, było to wsparcie? Powinni tu dotrzeć dawno temu.

Ale za nimi nie było nic prócz mroku.

Kilka stóp od niej Miles oparł aparat na samym skraju bagażnika, celując obiektywem w trzech mężczyzn i nastawiając ostrość. Ani trochę nie trzęsły mu się ręce.

Harper pochyliła się w jego stronę.

– Musimy ostrzec tego gliniarza – syknęła.

Miles odwrócił się tylko na tyle, by spojrzeć na nią z niedowierzaniem.

Nie mogła mieć mu tego za złe. Wiedziała tak jak wszyscy, że reporterzy w miejscu zbrodni mają być wyłącznie oczami i uszami – jedynie obserwować i nigdy się nie angażować.

Ale to było coś innego. Ktoś mógł zginąć. I prócz nich nie było tu nikogo, kto pomógłby temu policjantowi.

Zanim podjęła decyzję, co robić, trzech napastników wyszło z cienia.

Oczy Harper zdążyły przywyknąć do ciemności i widziała ich wyraźnie, gdy ten z chustą uniósł broń, mierząc w kołyszące się światło w oddali.

Strzelec był niski – mierzył nie więcej niż metr sześćdziesiąt pięć – i taki młody. Z powodzeniem mógł być nastolatkiem.

Jednak jego postawa wyrażała pewność. Ręka mu się nie trzęsła. Widać było zapał – pochylił się do przodu i wycelował, jakby nie mógł się doczekać, żeby kogoś zabić.

Całą scenę spowiła nierzeczywista mgiełka. Harper miała wrażenie, że przygląda się temu z bardzo daleka. Było za późno, żeby wzywać pomoc. I tak znajdowali się za blisko.

Obok niej Miles starannie robił pierwsze zdjęcia. Nie było słychać głośnego kliknięcia, tylko stłumiony dźwięk, który natychmiast uleciał z wiatrem.

Zmodyfikował swój aparat tak, by cicho pracował.

Po drugiej stronie ulicy chłopak z bronią rozstawił nogi i przygotowywał do oddania strzału. Broń w jego ręce lśniła metalicznie.

W ciele Harper wszystkie mięśnie były napięte, w oczekiwaniu na huk wystrzału. Zacisnęła palce na bagażniku toyoty, knykcie pobielały.

To się nie miało prawa stać. Nie mogła tak się przyglądać, jak ktoś ginie. Musiała coś zrobić.

Zamknęła oczy i gwałtownie wciągnęła powietrze. Potem, nie czekając, aż się rozmyśli, krzyknęła w cichą noc:

– Policja! Rzucić broń! – Przerwała, usiłując wymyślić coś jeszcze, co by ich zastraszyło. – Jesteście okrążeni.

Kącikiem oka dostrzegła gniewne spojrzenie Milesa.

Na drugim końcu podwórza policjant pośpiesznie poświecił latarką w jej stronę. Światło mrugnęło, a potem znikło.

Trójka poszukiwanych odwróciła się w jej stronę. Dwóch wyższych wyciągnęło broń zza pasków i wycelowało w toyotę.

Harper i Miles skulili się poniżej poziomu okien.

Zacisnęła oczy i nasłuchiwała. Serce tłukło się w piersi, oddech stał się urywany. Zdecydowanie sobie tego nie przemyślała.

– No świetnie – syknął Miles, skulony obok niej. – Co teraz przewiduje twój plan? Walniesz ich piórem?

Harper nie miała na to dobrej odpowiedzi. Jaki jest następny krok po tym, jak wrzaśniesz? Wrzasnąć jeszcze raz?

Na litość boską, gdzie prawdziwa policja?

Ostrożnie podniosła głowę, by spojrzeć na mężczyzn przez brudne szyby samochodu. Wszyscy celowali dokładnie w nią.

Wciągnęła powietrze i osunęła się z powrotem. Miała wrażenie, że żebra zaciskają się na jej płucach, nie mogła złapać tchu.

Jeśli policja wkrótce tu nie dotrze, ona i Miles zginą.

Z trudem przełknęła i znów spróbowała krzyknąć:

– Powiedziałam: rzucić broń!

– Pierdol się, glino! – odwrzasnął wyzywająco najwyższy z całej trójki.

Usłyszała serię metalicznych kliknięć.

Jej serce przestało bić.

Dotarł do niej szept Milesa:

– O do diabła.

Rzucili się na ziemię, uderzając o beton dokładnie w chwili, gdy mężczyźni zaczęli strzelać.

Huk trzech potężnych wystrzałów był ogłuszający – potworny ryk armaty.

Nad ich głowami roztrzaskały się szyby samochodu.

Harper zakryła głowę rękami i zacisnęła oczy, gdy posypał się na nią deszcz szkła.

Byli w pułapce.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: