- W empik go
Jest taki piękny słoneczny dzień... Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945 - ebook
Jest taki piękny słoneczny dzień... Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945 - ebook
Zagłada Żydów na terenie Generalnego Gubernatorstwa przebiegała w kilku etapach. Najpierw zostali oni zamknięci w gettach, poddani wyniszczeniu głodem i ciężką pracą. Potem niemal wszystkich zamordowano w obozach zagłady. W ostatniej fazie, trwającej przez dwa lata niemal do końca wojny, wyłapywano niedobitków i uciekinierów. To właśnie wtedy rola Polaków – świadków Zagłady – stała się niezwykle istotna. Od nich zależało, czy Żydzi znajdą pomoc i będą mieli szansę przeżycia, czy zostaną wydani Niemcom, czy też zabiją ich sami Polacy.
Książka opowiada o wędrówce w poszukiwaniu ratunku przed Zagładą, która najczęściej okazywała się bezskuteczna i kończyła zgubą. U jej kresu rzadko czekało ocalenie, najczęściej – zdrada lub śmierć. Najczęściej – bo przeżyła mniejszość spośród tych, którzy chcieli się ratować. Większość tych odważnych, zdeterminowanych i gotowych do poświęceń ludzi – zginęła. Wielu zostało zamordowanych przez Niemców w krótkim czasie zaraz po likwidacji gett. Niektórzy zmarli z głodu, zimna czy chorób. Inni zostali wydani Niemcom przez Polaków lub przez samych Polaków zamordowani.
Jest tu mowa o pomaganiu, ale przede wszystkim o odmowie pomocy, wyrzucaniu, wykorzystywaniu, zdradzie i mordach, których motywami były strach, chciwość, nienawiść i zwykła ludzka podłość. Bohaterstwo Polaków gotowych ryzykować własne życie, by pomagać Żydom, doczekało się już bogatej literatury, na temat współuczestnictwa w niemieckim dziele zniszczenia wiemy niewiele, myślimy o tym niechętnie i z przykrością o tym czytamy. Nie można jednak dłużej zamykać oczu na te zjawiska i fakty historyczne.
Latem 1943 w miesiącu czerwcu czy lipcu w dzień świąteczny [...] prowadzili obywatela narodowości żydowskiej w kierunku wału. [...] Prowadził tego obywatela, trzymając kij w ręku i widziałem, że obywatel ten miał pokrwawioną głowę. [...] Człowiek ten [...] mówił, żeby mu darować życie, że jest taki piękny słoneczny dzień, żeby go puścili, że on chce żyć. Na te prośby uderzył go dwa razy kijem i powiedział: „idź, idź, skurwysynie, nie gadaj”. Zaprowadzili Żyda do sołtysa, stamtąd zabrali go Niemcy i następnego dnia rozstrzelali.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63444-13-6 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
23 grudnia 1955 r. o godz. 21.00 oficer śledczy Czesław Pyrko z Wojewódzkiego Urzędu do Spraw Bezpieczeństwa w Białymstoku rozpoczął przesłuchanie Jana Saniewskiego, fryzjera z Zambrowa. Dotyczyło ono znanego mu, a niedawno zatrzymanego Bronisława Krystowskiego ps. „Napoleon”, który ukrywał się od 1947 r., należał do Narodowych Sił Zbrojnych, ale trudnił się również zwykłym bandytyzmem, gdyż miał na sumieniu oprócz zamachów na żołnierza Armii Czerwonej, milicjanta oraz funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa także kilka napadów rabunkowych w okolicach Zambrowa. Saniewski ujawnił w zeznaniu, co było mu wiadomo na temat powojennej działalności Krystowskiego (niewiele) i przy okazji zająknął się, że tenże „Napoleon” w czasie wojny wytropił rodzinę żydowską ukrywającą się w lesie w okolicach Krajewa Białego (pow. Zambrów). „Pewnego razu przed zachodem słońca – zeznał Saniewski – posłyszałem krzyki ludzi, w związku z czym z domu swych teści wyszłem na drogę wiejską. Na drodze zauważyłem Krystowskiego Bronisława przy dwóch wozach, na których siedziała rodzina żydowska. Rodzinę tą żydowską znałem, gdyż przed wojną 1939 r. zamieszkiwała ona w Zambrowie i trudniła pracą w kuźni i kołodziejstwem. Obok wozów stali również sołtys wsi Laskowiec Nowy, Wołowicz, imienia nie pamiętam, zam we wsi Laskowiec Nowy, żona moja, żona Kurowskiego Józefa na imię Zofia, jej matka, która nie żyje, Krystowska Marianna i inni, których nazwisk nie pamiętam. Krystowski Bronisław kazał sołtysowi Wołowiczowi tych żydów odwieść do Zambrowa. Ludzie poczęli prosić Krystowskiego Bronisława, aby dał spokój z Żydami. Słyszałem, jak Krystowski w końcu powiedział, że o ile sołtys nie zorganizuje eskortę, to oskarży go przed żandarmerią¹. Tłumaczył również, że ci, co odwiozą tych Żydów, to otrzymają cukier. Rodzina żydowska tak rozpaczała, że odeszłem do domu swych teści , a wozy odjechały. Ludzie mówili, że Krystowski Bronisław odwiózł ich do Zambrowa i oddał w ręce żandarmów”².
Rozpacz rodziny żydowskiej była nie do zniesienia, dlatego Saniewski, który – jak można się domyślać – nie mógł słuchać ich szlochów i błagań o życie, po prostu odszedł, wiedząc doskonale, co nastąpi. Jego zachowanie jest z psychologicznego punktu widzenia całkowicie zrozumiałe, trudno bowiem skonfrontować się z własną bezradnością wobec cudzego cierpienia. Może to właśnie bolesne wspomnienie własnej ówczesnej bezsilności sprawiło, że poczuł potrzebę opowiedzenia o tym wydarzeniu na przesłuchaniu ponad 10 lat później.
I my chętnie „odchodzimy do domu swych teści”, gdzie nie słychać i nie widać cierpienia innych. Bezradność wobec cudzego bólu powoduje gwałtowną chęć odwrócenia się, wycofania, ucieczki. W obliczu cierpienia innych ogarnia nas niepokój, gdyż taka sytuacja wymaga cierpliwości, milczenia, czasem staje się konfrontacją z własnym bólem, bezradnością i innymi trudnymi doświadczeniami. Niełatwo zachować otwartą postawę wobec cierpienia, oswoić się z nim, patrzeć na nie wprost oraz odnaleźć drogę, która pozwoli poruszać się pośród bólu. Staramy się raczej odsunąć cierpienie, trzymać je z dala od nas, negować, wypierać i nie próbować się z nim mierzyć. Ale oczywiście przekonanie, że można uniknąć tego, z czym boimy się stanąć twarzą w twarz, jest złudne. I chociaż nie chcieliśmy i nadal nie chcemy być świadkami poniżenia, udręki i śmierci polskich Żydów, to – nie z racji własnego wyboru, ale raczej miejsca urodzenia – po prostu takimi świadkami jesteśmy.
Historia, którą chcę opowiedzieć, dzieje się w okupowanej Polsce w latach 1942-1945. Miejscem wydarzeń są wsie, przysiółki, zaścianki kraju podbitego i rządzonego przez Niemców. Stanowi ona część Zagłady, a jednocześnie jest głęboko osadzona w dziejach Polski – przedstawia tragiczne spotkanie Żydów i Polaków. Spotkanie wyjątkowe, w którym role rozpisane przez Niemców są wyraźnie określone – to rola ściganej zwierzyny i rola uczestnika bądź świadka polowania, naganiacza lub obserwatora, myśliwego czy też gapia. Polacy mogli być także obrońcami dającymi schronienie i pomagającymi tym, którzy szukali ratunku. Istotą tego spotkania był fakt, że Żydzi nie mieli wyboru ani ucieczki od napisanej dla nich roli – natomiast Polacy taki wybór mieli.
Ta historia jest oczywiście bardziej uniwersalna, nie musiała się rozgrywać na wsi – podobne wydarzenia, przeżycia i doświadczenia były udziałem Polaków i Żydów w całej okupowanej Polsce. Niemniej w tej książce zdecydowałam się skoncentrować na środowiskach i obszarach wiejskich. Ich specyfika to nie tylko mentalność chłopów i wynikające z tego specjalne relacje żydowsko-chłopskie, lecz także lokalna topografia i architektura, z którymi wiązały się charakterystyczne, inne niż w miastach metody poszukiwania ratunku, a co za tym idzie – pewna odmienność doświadczenia ukrywania się i zabiegania o pomoc na wsi.
Nasza wiedza o wsi polskiej pod okupacją jest, niestety, niewielka. Z literatury antropologicznej i etnograficznej oraz z opracowań socjologicznych i historycznych sporo wiadomo o samej wsi w przededniu wojny. Na rozwarstwionej wsi polskiej model życia i organizacji społecznej był jeszcze przedindustrialny; mieszkańcy wsi byli zacofani i wielu z nich (około 30 procent) było analfabetami, a przy tym chłopi mieli odrębny system wartości i wzorców, własną kulturę, dzięki której zachowywali autonomię w stosunku do innych warstw społecznych. Funkcjonujące na wsi mechanizmy obrony przed wpływami zewnętrznymi oraz filtrowanie idei niezgodnych z utartym własnym poglądem na świat tworzyły postawę wobec świata nazywaną izolacją świadomościową³. Tradycyjna kultura chłopska, silne więzi społeczne i mechanizmy kontroli oraz znaczny stopień współzależności w życiu codziennym nie sprzyjały modernizacji i unowocześnianiu wsi – zarówno w sensie praktyczno-organizacyjnym, jak i kulturowo-mentalnym. Przed wojną na wsi występowało ogromne przeludnienie agrarne – bezrobocie szacowano na co najmniej 3 mln osób. Ci „ludzie zbędni” czy „luźni”, którzy nie mogli znaleźć pracy, przejadali i tak skromne dochody gospodarstw wiejskich.
Z literaury etnologicznej i antropologicznej możemy dowiedzieć się ponadto o przedwojennych relacjach chłopów z Żydami i o tym, jak postrzegali siebie nawzajem⁴.
Społeczność wiejska znajduje się oczywiście również w obszarze zainteresowań socjologii, szczególnie socjologii wsi⁵, która ma w Polsce długą tradycję: „na polski rozdział historii dyscypliny – nieco tylko chronologicznie krótszy od amerykańskiego czy niemieckiego – składają się karty wybitne (przede wszystkim okres międzywojenny), nieco słabsze (okres Polski Ludowej), a także te najnowsze, zapisywane pośpiesznie po zmianach ustrojowych roku 1989”⁶. Trzeba dodać, że okres wojenny stanowi całkowicie białą, niezapisaną kartę. Socjologowie wsi nie zajmują się okresem okupacji. Nie badają go też antropologia ani etnologia. Historia wsi w czasie II wojny światowej jest natomiast niemal całkowicie zdominowana przez nurt ludowy, w którego ramach historycy dość jednostronnie koncentrują się na opisach prześladowań i martyrologii chłopskiej, nie wychodząc poza utarte schematy. Taka narracja staje się zwykle wariacją na temat: „wielkie pasmo zbrodni hitlerowskich przeżywała w czasie okupacji wieś polska. Wysiedlenia, wywózki na przymusowe roboty do Rzeszy, niewolnicza praca, kontyngenty oraz najbardziej zbrodnicze pacyfikacje wsi połączone były z zabijaniem jej mieszkańców i grabieżą mienia”⁷. Oczywiście jest prawdą, że chłopi byli prześladowani i wykorzystywani, że „hitlerowcy przeprowadzili na wsi polskiej 765 większych akcji terrorystycznych i represyjnych, , w wyniku których zginęło 19 792 chłopów”⁸, że „w latach 1939-1945 całkowitemu lub częściowemu zniszczeniu uległo 675 000 gospodarstw chłopskich”⁹, a wieś straciła 2 mln mieszkańców. Jest prawdą, że wieś była eksploatowana ekonomicznie, a straty w inwentarzu i tonach płodów rolnych wywiezionych do Rzeszy były ogromne. Jest prawdą, że mieszkańcy wsi musieli się bronić przed przymusowymi rekwizycjami i wywózkami na roboty, że wielu walczyło czynnie z Niemcami w szeregach ugrupowań podziemnych, że wspierali partyzantów, a niektórzy pomagali Żydom.
Oprócz spraw dobrych i czynów szlachetnych działy się na wsi także rzeczy smutne, złe i straszne – rzeczywistość nie była tak jednoznaczna, jak jej obraz przedstawiany w istniejących opracowaniach. Dotyczy to kwestii najważniejszej dla kontekstu tej książki – stosunku chłopów do Żydów. Z literatury przedmiotu należałoby wnioskować, że stosunek ten był jednoznacznie i bezwyjątkowo pozytywny: „Polacy, uznając, że człowiek człowiekowi bratem, masowo ukrywali Żydów”¹⁰. Wizja masowej pomocy Żydom na wsi jest jednak wyidealizowana i całkowicie niezgodna z prawdą.
Literatura historyczna opisuje wyłącznie przykłady pomocy niesionej ukrywającym się Żydom. „Nie jest możliwe podanie w krótkiej relacji większej liczby przypadków, w których na terenie naszego województwa Polacy przenieśli ponad bezpieczeństwo własne i swojej rodziny spełnienie moralnego obowiązku. Można podać tylko przykłady, które pozwolą jednak wyrobić sobie pojęcie o wielkości poświęcenia”¹¹. Autor tego opracowania naukowego przytacza kilkanaście przypadków prawdziwego bohaterstwa Polaków ryzykujących śmiercią za pomoc udzieloną Żydom. Jak pisze dalej, nie zawsze zakończenie takich historii było optymistyczne, i przywołuje również wypadki śmierci za pomaganie Żydom. „W Woli Rafałowskiej mieszkająca samotnie, uboga 63-letnia Rozalia Socha ukrywała na strychu swego domu siedmioro Żydów, w tym troje dzieci, z Albigowej i Zabratówki. Doszło to do wiadomości żandarmerii w Albigowej”¹² i we wrześniu 1942 r. żandarmi przyjechali do Woli Rafałowskiej i zamordowali Żydów. Sochy nie było wówczas w domu – Niemcy jej szukali; zabili ją w grudniu 1942 r. Drugi przykład dotyczy znanej historii z Markowej, gdzie „w domu Józefa Ulmy do marca 1944 r. ukrywało się ośmioro Żydów, m.in… rodziny Szalów i Helmów. Dowiedziała się o nich żandarmeria łańcucka i postanowiła ich zlikwidować”¹³. Zamordowano wszystkich Żydów oraz Ulmę, jego ciężarną żonę, i ośmioro dzieci.
Tragiczny wymiar tych bohaterskich ofiar nie powinien powstrzymywać badacza od postawienia racjonalnego pytania – mianowicie, jak fakt ukrywania Żydów „doszedł do wiadomości” niemieckiej żandarmerii? Jest jasne, że w obu cytowanych wypadkach doniósł ktoś z sąsiadów. Żandarmi nie mieli zdolności jasnowidzenia ani nie jeździli od domu do domu, by sprawdzać, czy gdzieś nie ukrywają się Żydzi. Przyjeżdżali najczęściej, gdy zostali wezwani lub otrzymali stosowną informację. Całkowicie niewiarygodnie brzmią więc sformułowania historyków w rodzaju „wieś polska pilnie strzegła ludność żydowską przed dekonspiracją”¹⁴, a fakt, iż Polacy donosili na swoich sąsiadów, choć wiedzieli, że ściągają na nich w ten sposób śmierć, wydaje się znaczący i godny uwagi – tymczasem jest zupełnie pomijany zarówno w dotychczasowej narracji o wsi w czasie okupacji, jak i w polskim dyskursie o pomaganiu Żydom. Jest bezsprzecznie prawdą, że za pomoc niesioną Żydom oddało swoje życie wielu bohaterskich Polaków, trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że nie musiało ich tylu zginąć¹⁵. Stali się oni ofiarami nie tylko Niemców, którzy ich zamordowali, ale pośrednio – ofiarami swoich znajomych czy sąsiadów, którzy na nich donieśli. Dopiero uświadomienie sobie tego tworzy właściwy kontekst umożliwiający opisanie postaw społecznych na wsi i rozumienie, jak wielką odwagą wykazywali się ci, którzy decydowali się pomagać Żydom¹⁶.
W najnowszych opracowaniach – szczególnie w piśmiennictwie nienależącym do historiografii ruchu ludowego – pojawiają się pewne nowe wątki w odniesieniu do historii wsi pod okupacją. Nadal – oczywiście zasadnie – pisze się o pacyfikacjach i prześladowaniach, kontyngentach i represjach, ale pisze się także o tragicznym losie wsi pod okupacją sowiecką, gdzie „już w pierwszych miesiącach okupacji represjom i szykanom władz oraz ugrupowań nacjonalistycznych podlegały rodziny polskich osadników wojskowych i cywilnych z okresu międzywojennego”¹⁷. Sytuacja na wsi w czasie II wojny światowej bywa opisywana jak w konkluzjach Włodzimierza Mędrzeckiego na temat społeczności wiejskiej: „najpowszechniej reprezentowaną postawą była postawa «na przeczekanie». Wieś w swej masie starała się nie prowokować okupanta do podejmowania represji, w koniecznym zakresie wypełniać nakładane na nich obowiązki, a z miejscowymi przedstawicielami aparatu okupacyjnego żyć jak najlepiej. Nie można też nie zauważyć, że warunki okupacji sprzyjały ujawnianiu się zjawisk patologicznych. Największy, nieomal powszechny zasięg miało pijaństwo. Zdarzały się też na terenie wiejskim zjawiska bandytyzmu, «szmalcownictwa» i żerowania na krzywdzie ludzkiej”¹⁸. Mówi się także, że przynajmniej część wsi wzbogaciła się na „koniunkturze wojennej” i szmuglowaniu żywności do miast oraz na polityce rolnej okupanta, ponieważ Niemcy, chcąc uzyskać lepsze plony, dostarczali lepszego „materiału siewnego i zarodowego, wymuszali zwiększenie udziału upraw przemysłowych w ogólnym areale, przyczynili się do znacznej rozbudowy organizacyjnej i usprawnienia działania spółdzielczości rolniczej, upowszechnili wiele nowości agrotechnicznych w rolnictwie drobnej własności – słowem bilans, gdy chodzi o poziom gospodarczy i wysokość produkcji rolnej, należy uznać za niejednoznaczny”¹⁹. Bilans niejednoznaczny jest, jak sądzę, dużo bliższy prawdy niż wcześniejszy czarno-biały obraz koncentrujący się na prześladowaniach i martyrologii z jednej strony oraz jednomyślnej i bohaterskiej walce z okupantem – z drugiej.
W tej książce interesuje mnie przede wszystkim, a właściwie wyłącznie, „żydowska strona medalu”. Podkreślam to w tytule książki, przywołującym ostatnie słowa anonimowego Żyda złapanego przez chłopów i prowadzonego na śmierć, który bezskutecznie błagał o wypuszczenie go i darowanie mu życia. Koncentruję się na losie Żydów i ich doświadczeniu egzystencjalnym. To zastrzeżenie wydaje się istotne, gdyż poruszane tu wątki będą prowokować do zadawania pytań z obszaru historii, antropologii i socjologii wsi. W prezentowanym studium pozwalam sobie dokonać uogólnienia i uproszczenia terminu „chłopi”, którego używam w rozumieniu mentalnym i klasowym, nie różnicując tej grupy. Także „wieś” traktuję monolitycznie, w kategoriach antropologicznych i topograficznych, nie zajmuję się zróżnicowaniem poszczególnych wsi na obszarze okupowanej Polski. Nie wnikam w różnice historyczne i gospodarcze rozmaitych regionów (które były wyraźne, wynikały chociażby z doświadczeń rozbiorów i odmiennego ustawodawstwa w różnych częściach kraju) czy wsi. Patrzę na wieś oczami Żydów, którzy poszukiwali na niej schronienia, i przedstawiam uproszczony i niezróżnicowany obraz wsi polskiej pod okupacją.
Interesuje mnie tu bowiem, podkreślam raz jeszcze, przede wszystkim perspektywa Żydów – ich doświadczenia, doznania, przeżycia, opis i ocena sytuacji – dlatego głównym źródłem są dla mnie pisane w ukryciu dzienniki oraz powojenne relacje ocalałych. Z dużej liczby dokumentów starałam się wyłowić pewne powtarzalne elementy doświadczenia związanego z ukrywaniem się na wsi, zrekonstruować je i opisać na nowo. Próbuję odtworzyć kategorie emiczne, czyli takie, w których sami Żydzi przedstawiają i interpretują własne przeżycia. Sięgam po kategorie pochodzące od uczestników danego zdarzenia, wywodzące się z wnętrza świata, który chcę poznać, mając nadzieję, że pozwolą one właściwie zrozumieć opisywane doświadczenie egzystencjalne. Niektóre z tych kategorii są charakterystyczne dla ukrywania się w ogóle, inne są swoiste jedynie dla doświadczenia wiejskiego – ich konfiguracja tworzy pewną całość, pozwalając, jak sądzę, wyczerpująco opisać ukrywanie się poza miastem.
Nie ograniczam się wyłącznie do świadectw żydowskich, korzystam także z innych źródeł, w szczególności gdy mowa o wydawaniu i mordowaniu Żydów. W imieniu tych, którzy nie przeżyli, muszą mówić inni – polscy i żydowscy obserwatorzy ich losu. Jak bowiem zauważył Raul Hilberg, nie możemy słuchać tylko tych, którzy przeżyli: „słuchamy ich już od dłuższego czasu, ale to nie wystarcza. W ten sposób nie dowiemy się, co stało się z ludźmi, którzy nie przeżyli. Nie mamy do czynienia z próbą losową. Wymaga to żmudnych studiów archiwalnych, poszukiwania dokumentów, wciąż jeszcze czekających na odkrycie i zbadanie”²⁰. Idąc za tą sugestią, korzystam z dokumentów przesłuchań i zeznań uczestników procesów z tzw. dekretu sierpniowego²¹, które wiele wnoszą do przedstawianego tematu. Świadomie pomijam w tym studium zagadnienie pomocy na wsi, które – jako wymagające odrębnego opracowania – znajduje się tutaj poza obszarem moich zainteresowań²². Oczywiście, pojawia się ono przy omawianiu rozmaitych wątków, ale nie analizuję go, nie badam motywacji pomagających ani nie poświęcam temu zagadnieniu specjalnej uwagi. W tej książce pomoc pojawia się kontekstowo – jako element rytmu ukrywania się, jako część dynamicznego procesu poszukiwania ratunku.
Podstawę źródłową tekstu stanowią dwie zasadnicze grupy archiwaliów: relacje żydowskie, czyli 391 relacji z Żydowskiego Instytutu Historycznego oraz 82 relacje z Yad Vashem, w których jest mowa o przebywaniu lub ukrywaniu się na wsi. Opieram się również na kilkunastu dziennikach i pamiętnikach żydowskich (zbiory 302 z ŻIH i O33 z Yad Vashem) oraz na publikowanych wspomnieniach. Relacje te pochodzą przede wszystkim z obszaru Generalnego Gubernatorstwa, niewielka część zaś z Kresów. Tam bowiem ogromne znaczenie dla możliwości przeżycia Żydów miała obecność innych mniejszości narodowych (szczególnie w obliczu konfliktu polsko-ukraińskiego) – jest to jednak temat wymagający osobnej, szczegółowej i wnikliwej analizy. Ponieważ zajmują mnie w tym opracowaniu jedynie Polacy (a właściwie polscy chłopi) i Żydzi, koncentruję się przede wszystkim na obszarze GG. Relacje z terenów wschodnich przywołuję rzadziej i tylko wówczas, gdy mowa w nich o Żydach i Polakach – pomijam wątki ukraińskie, litewskie czy białoruskie. W 174 spośród 500 analizowanych źródeł żydowskich jest mowa o 372 konkretnych przypadkach wydawania i mordowania Żydów.
Drugi ważny zasób archiwalny to akta procesów sądowych z dekretu sierpniowego, znajdujące się przeważnie w zasobach Instytutu Pamięci Narodowej. Korzystam głównie z akt procesowych z województwa warszawskiego (213 procesów od Ostrołęki przez Rawę Mazowiecką do Siedlec), 33 z kieleckiego (w tym Radom i Częstochowa), 29 z krakowskiego, 20 – białostockiego, 5 – lubelskiego; w sumie 300 spraw karnych. Wszystkie dotyczyły wydawania i/lub mordowania Żydów – jest w nich mowa o 420 takich przypadkach. W sumie przeanalizowałam więc 500 relacji i pamiętników żydowskich oraz akta 300 spraw karnych. Wybór archiwaliów podyktowany był przekonaniem, że chcąc pisać o doświadczeniu egzystencjalnym Żydów na wsi, muszę szukać opowieści tych, którzy przeżyli, oraz tych, którzy zginęli. Oczywiście trudniej dotrzeć do historii tych, którzy zginęli, ale można je odnaleźć w opowieściach innych, w zeznaniach procesowych, nieliczne – w pozostawionych dziennikach czy listach.
Ze względu na specyfikę źródeł zdecydowałam się zachować oryginalną postać cytowanych tekstów. Wyjątek stanowią poprawki interpunkcyjne, ułatwiające zrozumienie treści.
Źródła, z których korzystam, mają ograniczenia, widoczne przede wszystkim wówczas, gdy chce się poznać nie tylko fakty, lecz także przeżycia czy emocje. Relacje są formą literacką o wyjątkowych cechach. W ich specyfikę wpisana jest pewna sprawozdawczość, podawanie konkretnych faktów z jednej strony, a koncentracja na nieszczęściu i tragedii z drugiej. Opowiadają one przede wszystkim o zniszczeniu, stracie, o tragicznych losach najbliższych i być może właśnie dlatego rzadko pojawiają się w nich opisy emocji czy analizy przeżywanych uczuć. Ich autorzy są bezradni wobec przytłaczającego doświadczenia, z którym się zmierzyli, i wobec emocji, które ich pochłaniają. W relacjach widoczne jest często napięcie pomiędzy potrzebą dania świadectwa i opowiedzenia tego, co się wydarzyło, a nieumiejętnością czy wręcz niemożnością wyrażenia własnych przeżyć. Jedna z ocalałych zanotowała: „nie posiadam specjalnych zdolności literackich, ale na samo wspomnienie okropnego przeżycia samo pióro pisze. Zaznaczam z góry, że opis niniejszego stanowi zaledwie 25 procent mego przeżycia”²³. A kto inny dodawał: „28 miesięcy ukrywania się to przeżycia z tysiąca i jednej nocy, nie dające się opisać, nie dające się objąć umysłem ludzkim”²⁴. Istotne dla jakości emocjonalnej relacji jest również to, czy jest ona autonomiczna, tj. czy została napisana przez ocalałego, czy też powstała w trakcie rozmowy (lub w formule „zeznania”) z osobą zbierającą świadectwa ocalałych. W tego rodzaju relacjach jeszcze wyraźniej uwidacznia się koncentracja na faktach i konkretnych wydarzeniach. Więcej opisów uczuć i analiz emocjonalnych możemy znaleźć w dziennikach pisanych w czasie ukrywania się – niestety, tych pisanych na wsi zachowało się zaledwie kilkanaście. Staram się na podstawie tych źródeł odtworzyć tak wiele elementów psychologicznego doświadczenia, ile tylko jest możliwe – choćby miało być to zaledwie 25 procent tych przeżyć.
Inne ograniczenia są charakterystyczne dla dokumentów sądowych, w których w ogóle nie ma miejsca na opisywanie doświadczeń Żydów, gdyż de facto bohaterami tych dokumentów są Polacy: oskarżeni i świadkowie – i o nich z tego źródła możemy się dowiedzieć najwięcej²⁵. Żydzi-ofiary znajdują się w tych źródłach na dalszym planie, prawie nic o nich nie wiadomo (oprócz ich tragicznego końca), wielu z nich pozostaje anonimowych²⁶. Właściwie są raczej bezimienni niż anonimowi, jak biblijna córka Jeftego czy żona Lota – są obecni, często bardzo wyraziści jako postacie, jako główni bohaterowie wydarzeń, a jednocześnie są pozbawieni własnej tożsamości. Często mówi się o nich jedynie: kobieta lub mężczyzna N.N., dziecko. Nie mają wieku, imion, osobowości. Bezimienność skazuje ich na niebyt – są niezapamiętani, niemi, pozostają opuszczeni, porzuceni. Pozbawieni indywidualności, zostali ponadto ograbieni z wyjątkowości jednostkowego istnienia, ograniczeni do rzeczownika lub wydobytych w czasie powojennej ekshumacji szczątków. Pamiętano tych, którym pomagano, a ci, których skrzywdzono, zostali w dużej mierze zapomniani. Zło – w przeciwieństwie do dobra – woli pozostawać anonimowe.
Niekiedy wgłębiając się w zeznania, można dowiedzieć się czegoś więcej o niektórych spośród tych ofiar. Na przykład w sprawie Mikołaja Jaroszuka, policjanta granatowego oskarżonego w 1955 r. o udział w zabójstwie mniej więcej piętnastoletniego chłopca o nieznanym imieniu i nazwisku, którego dowiezienie na posterunek policji w Górznie (pow. Garwolin) spowodowali dwaj współoskarżeni w tej sprawie – Jan Wojciechowski oraz Wacław Pieniążek²⁷. O żydowskim chłopcu nic nie wiemy – w akcie oskarżenia mówi się o nim jako o „obywatelu polskim narodowości żydowskiej lat około 15 o nieustalonym nazwisku”. W uzasadnieniu oskarżenia znajdujemy informację, że chłopiec ten „przebywał w budynkach gospodarskich u różnych rolników” w miejscowości Chęciny na terenie gromady Górzno, między innymi u sołtysa Jana Wojciechowskiego i u Wacława Pieniążka. Po tygodniu sołtys kazał Pieniążkowi dostarczyć chłopca na posterunek, a ten przekazał to polecenie pracującemu u niego szesnastoletniemu Franciszkowi Domańskiemu. Domański „wywiózł tego chłopca narodowości żydowskiej w okolice wsi Reducin i tam go wypuścił na wolność”. Jednakże Pieniążek w obawie przed spaleniem całej wsi jako karą za przechowywanie Żyda kazał mu wrócić, odnaleźć chłopca i zawieźć na posterunek – co też Domański uczynił.
Chłopiec jest przedmiotem, nie ma własnego głosu, nie wiemy, skąd przyszedł, co wcześniej przeżył, jakie były jego losy. Lektura zeznań z rozprawy sądowej pozwala poznać zaledwie kilka informacji. Oskarżony Jaroszuk, nie przyznając się do winy i podając swoją interpretację wydarzeń („ludzie z gromady wciąż dopytywali się, kiedy go usunie się, gdyż bali się, że niemcy wieś spalą”), wspomniał, że „chłopak był kaleką, miał ręce i nogi odmrożone” – co w połączeniu z informacją, że rzecz rozgrywała się „w porze jesiennej lub zimowej”, pozwala się domyślać jakichś tragicznych przejść ukrywającego się Żyda. Wojciechowski, z którego gospodarstwa wyprowadzono chłopca, zeznał: „dałem mu derkę do przykrycia, gdyż był bez spodni, wynędzniały, nogi i ręce odmrożone. Rano dałem mu spodnie”. Pracujący u niego Domański, który zaniósł chłopcu jedzenie, miał powiedzieć, że „on jeść nie chce, gdyż jest chory”. Można więc przypuszczać, że zimą lub późną, chłodną jesienią 1942 r. samotny chłopiec żydowski, być może ograbiony, być może uciekinier z jakiejś obławy leśnej albo z odkrytego bunkra, przebywający nocą na dworze, chory, osłabiony, znalazł schronienie we wsi Chęciny, gdzie przez tydzień lub dwa błąkał się po zabudowaniach rolników. Ale jak mógł się błąkać, skoro nie mógł chodzić? Może tylko doczołgał się lub dokuśtykał do szopy (lub obory) Wojciechowskiego? A może jego stan się pogorszył bądź się rozchorował i dopiero wówczas nie mógł chodzić? Nie wiadomo jednak, jak się poruszał, gdyż w swoim zeznaniu świadek Franciszek Domański stwierdził, że „chłopak nie mógł chodzić” z powodu odmrożeń. W jego zeznaniu chłopiec – do tej pory niemy – wreszcie przemówił; Domański zeznał, że to on znalazł Żyda w zabudowaniach Pieniążka: „chłopak leżał na słomie i mógł mieć jakie 14-15 lat. Miał odmrożone ręce i nogi, skarżył się”. Skarżył się, wreszcie słyszymy, że się odzywał, zapewne cierpiał fizycznie, może prosił o pomoc. „Miejscowi ludzie przynosili mu jedzenie. Ja mu też nosiłem jedzenie” – mówił dalej Domański. Po dwóch tygodniach gospodarz kazał mu zawieźć Żyda na posterunek policji granatowej do Górzna. Wówczas, jak zeznał: „włożyłem chłopca na wóz, zawiozłem do Radocina położonego o 5 km. Jechałem przez las, ułożyłem go na skraju lasu, a sam zawróciłem. Chłopak nie mógł chodzić, prosił się, aby go nie zawozić na policję”. W dalszej części zeznania, kiedy Domański opisywał reakcję gospodarza na jego powrót, czytamy: „ mocno się na mnie rozgniewał i nakazał, że mam go odszukać i zawieźć tam, gdzie kazałem. Wróciłem z powrotem w tym samym dniu. Chłopiec był już u jakiegoś gospodarza w mieszkaniu. Odszukałem go, wziąłem na wóz i zawiozłem na posterunek. Pytał się mnie, gdzie go wiozę. Na policji spisano protokół, ja odjechałem, a chłopak został”. Następnego dnia – jak dowiadujemy się z innych zeznań – chłopiec został przez polskich policjantów na rozkaz Niemców zastrzelony. Jedynie ten, który dowiózł go na miejsce kaźni, zapamiętał jego głos, ale nic ponadto – ani imienia, ani żadnego fragmentu jego losu, o którym może chłopiec opowiadał, gdy Domański przynosił mu jedzenie. Mimo wysiłków ofiara ta zostanie w anonimowym tłumie innych, możemy go zapamiętać jedynie jako cierpiącego chłopca z odmrożonymi nogami i rękami.
Inną ofiarą, którą można częściowo uchronić przed anonimowością niepamięci, jest kobieta ujęta latem 1943 r. we wsi Podmyszadła (gm. Jadów, pow. Radzymin). W akcie oskarżenia czytamy, że kobieta nazwiskiem Brejszter lub Brojszter wraz z dwunastoletnim synem została złapana przez sołtysa Jana Napłoszka²⁸ i doprowadzona na posterunek żandarmerii niemieckiej w Jadowie. Lektura dziesiątek stron zeznań świadków pozwala poznać kilka szczegółów więcej: Żydówka była wdową po kulawym fotografie z Jadowa, nazywała się Bronsztejnowa. Po zastrzeleniu męża w czasie wysiedlenia uciekła z synem i częściowo ukrywając się, handlowała w okolicznych wioskach, by utrzymać się przy życiu. Była to „młoda, lat licząca około 35-ciu blondynka, handlowała cukrem lub sacharyną, czasem przychodziła z synkiem, do żydówki nie była podobna”²⁹, „nosiła chustkę pod brodą”³⁰. Możemy się więc domyślać jej „dobrego” wyglądu, tego, że była ucharakteryzowana na wieśniaczkę i miała może szansę przetrwania, gdyż nie brakło jej determinacji w walce o życie swoje i syna, była zaradna i samodzielna. Niczego jednak nie dowiadujemy się o jej cierpieniu, smutku, samotności i strachu – tego możemy się tylko domyślać. Co czuła, gdy pewnego letniego dnia jej nadzieje na ratunek zostały zniweczone przez sołtysa Napłoszka, który zatrzymał ją z synkiem we wsi i zaprowadził do siebie, a tam zamknął w chlewie – według jednych świadków, a w szopie na skobel – według innych. Świadkowie zauważyli, że płakała: „żydówka idąc, płakała”³¹, „płakała, krzycząc, aby ją ratował”³². Ile w tym płaczu było rozpaczy, bezsilności, błagania o pomoc? Zawieziona na posterunek w Jadowie, została zamknięta w celi razem z innymi Żydami wyłapanymi w okolicy. Jeden ze świadków, u którego wcześniej bywała i pomieszkiwała w jego stodole, rozmawiał z nią przez okienko aresztu. „Żydówka wyglądała oknem i płakała”. Powiedziała mu wówczas, kto ją złapał, a pół godziny później „niemcy rozstrzelali żydów, którzy zostali pochowani w ogródku przy tym areszcie”³³.
Te dwa przykłady ilustrują rodzaj dokumentów, z jakich próbuję wydobyć i opisać ludzkie historie, a jednocześnie pokazują specyfikę źródła, które siłą rzeczy lekceważy i pomija uczucia oraz przeżycia ofiar, pozwalając jedynie czasem dodać kilka fragmentów do niemożliwego już do odtworzenia w całości obrazu. Trzeba jednak, obcując z takimi źródłami, próbować nie stracić z pola widzenia ludzkiego wymiaru egzystencji i cierpienia, nie redukować ofiar do liczb, szacunków, danych, a w każdym pojawiającym się w tym opracowaniu Żydzie starać się dostrzec i zapamiętać żywego, cierpiącego człowieka.
Historia, którą tu rekonstruuję i opowiadam, należy zdecydowanie do historii „nocnych” – by posłużyć się podziałem Ernesta Sabato na literaturę „dzienną” i „nocną”. Według niego literatura/historia dzienna opowiada o wartościach, walczy ze złem, „usiłuje zrozumieć świat, pojąć jego zjawiska, nadać sens rzeczom”. Natomiast historia nocna zanurza nas w mroczny świat, konfrontuje z grozą życia, „mierzy się z najbardziej wstrząsającymi prawdami, których nie ośmielamy się otwarcie wyznać , które odrzucamy i uważamy za niegodne i odrażające”³⁴. Przedstawię więc tu historię nocną, mroczną, trudną, historię, którą niełatwo przyjąć do wiadomości i której nie sposób zaakceptować, a już na pewno nie można jej zrozumieć. Ta historia opowiada o egzystencjalnym doświadczeniu pustyni ludzkiej – bezskutecznego, zakończonego niepowodzeniem poszukiwania ratunku przed Zagładą. Pustynia ludzka w sensie dosłownym i metaforycznym wytworzyła się wokół ludzi błąkających się i nadaremno kołaczących po pomoc, wokół tych zarażonych śmiercią, którzy przemierzali drogi, gościńce, ścieżki i leśne dukty w bezowocnej nadziei na ocalenie.
Chcę się skupić właśnie na tych, którym nie udało się przeżyć na wsi, ponieważ zostali wydani i zamordowani. Zanim jednak opiszę ich losy, trzeba wyjaśnić, skąd się wzięli i co robili Żydzi na wsi polskiej od lata 1942 r., a więc po likwidacji gett i masowej eksterminacji dokonanej przez Niemców.Część I W ukryciu
Eksterminację Żydów, dokonywaną przez Niemców na terenach Generalnego Gubernatorstwa, które wyznaczają ramy terytorialne mojej analizy, można podzielić na kilka etapów. Pierwszy to eksterminacja pośrednia: wyniszczanie Żydów w gettach głodem, chorobami i pracą ponad siły. Drugi etap to eksterminacja bezpośrednia: mordowanie w obozach zagłady prowadzone pod kryptonimem akcja „Reinhardt”³⁵. Etap trzeci to poszukiwanie i mordowanie niedobitków. Ten etap – nazywany przez Niemców Judenjagd, czyli „polowaniem na Żydów”³⁶, miał dwie fazy: pierwszą, trwającą kilka-kilkanaście dni po wysiedleniu (tj. wywiezieniu do obozu zagłady), kiedy Niemcy (często przy pomocy policji pomocniczych) systematycznie wyłapywali ukrywających się na terenie opuszczonych gett i w ich pobliżu, oraz drugą – trwającą praktycznie do końca wojny, polegającą na tropieniu, łapaniu i mordowaniu wszystkich ukrywających się jeszcze Żydów. W tej ostatniej fazie polowania Niemcy nie wyłapywali już Żydów sami – przyjeżdżali jedynie na wezwanie lub zabijali tych, których im mieszkańcy wsi i miasteczek dostarczyli na posterunek żandarmerii (w dużych miastach Żydów wydawali szmalcownicy i autorzy donosów zdradzający ich kryjówki), by Niemcy mogli dokończyć dzieła wyniszczenia.
Moja opowieść zaczyna się w momencie, kiedy kończy się drugi etap Zagłady i rozpoczyna trzeci, lecz najbardziej interesuje mnie druga faza tego etapu polowania na Żydów i niemal wyłącznie na niej się tu koncentruję. Nie będę więc przedstawiać genezy i przebiegu wcześniejszych faz eksterminacji – której powody dla Żydów (jak chyba zresztą i dla wszystkich innych) – w gruncie rzeczy pozostają całkowicie niezrozumiałe i z pewnego punktu widzenia nieistotne. Liczyło się to, że – jak to wyraziła jedna z ocalałych – „wiedziałam, że żydów zabijają, bo Niemcy nas nie lubią. Ale nie wiedziałam dlaczego”³⁷.
Mordowanie Żydów w czasie akcji „Reinhardt” miało swój powtarzalny przebieg: likwidowano kolejne getta (z mniejszych przesiedlano ich uprzednio do gett zbiorczych) – wysyłając skupionych w nich ludzi do obozów zagłady. Podobnie traktowano Żydów mieszkających na wsi – jeśli wcześniej nie przesiedlono ich do miasteczek i gett, pozostawiając nieco na uboczu procesu prześladowań, to wiosną-latem 1942 r. zostali włączeni w rozpoczynający się wtedy kolejny (po wyniszczaniu przez pracę i warunki życia w gettach) etap eksterminacji. Majer Szulim Lewinsohn, rolnik ze wsi Zawitała (pow. Garwolin), zapisał, że „we wsi Zawitała przed 1939 r. mieszkało 15 żydowskich rodzin. Większość z nich uprawiała ziemię, a niektórzy byli rzemieślnikami, krawcami, szewcami. Niedługo po wkroczeniu Niemcy powołali Judenrat, siedzibą jego było miasteczko Ułęż i nasza wioska podlegała administracyjnie temu miasteczku. Judenrat pośredniczył w akcjach organizowanych przez Niemców”³⁸. Abram Adolf Bron, urodzony w 1904 r. we wsi Węglinek (pow. Janów Lubelski), wspominał: „Niemcy wkroczyli do naszej wsi, gdzie mieszkałem aż do wysiedlenia. W 1942 roku było u nas 70 Żydów. Przy wysiedlaniu poniżano nas i pędzono do aut. Część Żydów przewieziono do Janowa, do pracy”³⁹. Wysiedlenie Żydów na wsi wyglądało zapewne wszędzie podobnie: na polecenie Niemców musieli się spakować i przygotować do drogi, chłopi zaś mieli zapewnić podwody – dla wszystkich lub jedynie dla starych i chorych, a pozostali szli piechotą do najbliższej stacji kolejowej. Tak było na przykład we wsi Okrzeja (gm. Krzywda, pow. Łuków): „23 października 1942 r. przed nocą sołtys Okrzei obszedł wszystkie żydowskie domy i zakomunikował, żeby rankiem następnego dnia wszyscy Żydzi byli przygotowani do wysiedlenia . zaczęli się przygotowywać do drogi. Pakowali małe paczki, zabierali ze sobą tylko niezbędne rzeczy, przydatne w drodze. I rano, między siódmą a ósmą, ze wszystkich żydowskich domów wyszli ich mieszkańcy. Ludzie szli na plac, gdzie stały w pogotowiu chłopskie furmanki. Po pięć-sześć osób siadaliśmy na furmanki i po zapłaceniu po 100 złotych furmanki ruszyły we wskazaną drogę”⁴⁰.
Po drodze często zabijano tych, którzy nie nadążali i zostawali w tyle. Pozostali dochodzili na stację, gdzie ładowano ich do wagonów, i jechali do obozu śmierci. Grupę Żydów pozostawiano na miejscu – do likwidowania mienia, uprzątania majątku po wysiedlonych, pochowania zwłok itp., a następnie byli oni zabijani lub kierowani do istniejących jeszcze w pobliżu gett (likwidowanych później) bądź obozów pracy. W tych obozach Żydzi pozostawali jeszcze kilka miesięcy, czasem dłużej, do jesieni 1943 r.⁴¹ Każdy etap eksterminacji dawał pewne możliwości ratunku – ludzie chowali się, wychodzili z grobów, wyskakiwali z pociągów, uciekali z obozów i poszukiwali schronienia. Właśnie ich losy – Żydów, wokół których czaiła się śmierć – przedstawiam w tej książce.Odejdźcie, przecież widzicie, że ja też mogę popaść w nieszczęście
Udzielanie pomocy, odmawianie jej i wyrzucanie
W tej książce, o czym wspominałam już na wstępie, zajmuję się niepowodzeniami w ukrywaniu się, interesuje mnie więc głównie odmowa pomocy i wyrzucanie Żydów, a nie pomaganie im. Choć opisanie zjawiska pomocy Żydom na wsi wykracza poza ramy tego studium, chcę o nim wspomnieć, by dopełnić obrazu błądzenia i wędrowania. Poszukujący ratunku Żydzi nierzadko znajdowali na wsi pomoc. Najczęściej była to pomoc okazjonalna, chwilowa, nazwałabym ją rozproszoną. Polegała na udzieleniu krótkotrwałego schronienia, nakarmieniu, wpuszczeniu do izby, by można się było ogrzać, pozwoleniu na przenocowanie w budynkach gospodarczych. Ten rodzaj pomocy łączył się ze względnie niewielkim osobistym ryzykiem – być może dlatego najłatwiej można było taką pomoc uzyskać. Bogdan Wojciszke, analizując badania psychologiczne nad gotowością do pomagania innym oraz bilansem pomocy (koszt udzielenia versus koszt zaniechania pomocy), napisał, że ludzie są skłonni pomagać, jeśli koszty udzielenia i zaniechania pomocy są niewielkie; jeśli są one duże (np… poważne narażenie własnego zdrowia czy bezpieczeństwa) – to nawet duże koszty zaniechania nie skłaniają do udzielenia pomocy. W wypadku Żydów poszukujących pomocy koszty odmowy były niewielkie lub żadne, a koszt jej udzielenia – ogromny. Inne badania wskazują, że pomagamy tym, których losy zależą od nas: „zależność losów innej osoby od naszych działań nasila skłonność do pomagania jej, nawet jeżeli nie odnosimy z tego żadnych korzyści materialnych, jeżeli niespecjalnie tę osobę lubimy, a nawet kiedy dowie się o naszej pomocy dopiero w odległej przyszłości lub też w ogóle nikt się o tej pomocy nie dowie. Wynikająca z tej normy skłonność do pomagania jest słabsza w społeczeństwach indywidualistycznych (jak amerykańskie) niż kolektywistycznych (jak indyjskie) i słabnie także wtedy, gdy osoba potrzebująca pomocy postrzegana jest jako winna krytycznej sytuacji, w której się znalazła, lub budzi antypatię”²²⁶. Tę prawidłowość można zinterpretować w ten sposób, że chociaż Żydzi byli całkowicie zależni od osób gotowych do udzielenia im pomocy, budzili jednak tradycyjną antypatię i niechęć, uważano również powszechnie, że sami ściągnęli na siebie karę za swoje niecne uczynki, od ukrzyżowania Chrystusa począwszy, a na „zażydzaniu” II Rzeczypospolitej skończywszy. Oczywiście pozostaje dyskusyjne, jak się mają badania przeprowadzane w laboratoriach uczelni amerykańskich do rzeczywistości polskiej pod okupacją niemiecką – niemniej wyniki eksperymentów psychologicznych stanowią pewne wskazówki do interpretacji, a przynajmniej inspirują do refleksji.
Drugi – rzadszy – rodzaj ratowania to pomoc długotrwała czy stacjonarna, polegająca na ukrywaniu Żydów przez długi czas, zgodnie z zawartą umową (bezinteresownie lub za pieniądze czy inne aktywa), w warunkach, jakie na wsi były możliwe, a jakie wcześniej opisałam. Ograniczeniem pomocy, jak się wydaje, były z jednej strony możliwości finansowe ukrywanych, a z drugiej – obojętność, niechęć i strach ukrywających. Strach przed swoimi i obcymi był całkowicie uzasadniony, a dla Żydów zrozumiały i oczywisty – stanowił argument niepodlegający dyskusji. Irena Monis wspominała: „po pewnym czasie kobieta ta powiedziała, że nie może nas więcej trzymać, bo ona się bardzo boi. Postanowiliśmy opuścić jej dom. Siedzieliśmy u tego goja i on powiedział, że nie jest gotowy nas trzymać, po prostu się bał”²²⁷. Ukrywający Żydów ryzykowali własnym życiem i było to ryzyko czasem nie do zaakceptowania dla poszukujących ratunku. Niektórzy woleli sami zginąć, niż narazić na śmierć drugiego człowieka. O jednej z takich osób opowiedział Zdzisław Rozbicki z Sokołowa Podlaskiego, u którego rodziców przez kilka miesięcy ukrywało się dwóch Żydów. „Byli to miejscowi krawcy, u których szyliśmy ubrania. Jeden ukrywał się na strychu w oborze . By nie wzbudzać podejrzeń, rodzice polecali mi nosić żywność w wiadrze, do którego wstawiano w garnuszku coś gorącego i kawałek chleba (niby dla świń) . Drugi ukrywany był w domu, w pokoju za podwójną ścianą, na której wisiała zasłona z koca. Obaj ukrywający zdawali sobie sprawę, że kryjówka u nas jest niebezpieczna. Pewnego dnia rano, jak zwykle, zaniosłem jedzenie , wszedłem. Nikogo nie było. W nocy opuścił kryjówkę. Bał się, że jak go Niemcy wykryją, to nie tylko on zginie, ale cała nasza rodzina . Mówił mi o tym, gdy kilka razy odwiedziłem go na strychu. Kiedy wchodziłem do jego kryjówki, często się modlił. Cierpliwie czekałem, aż skończy modlitwę. Martwił się, że nie może pomóc mojej rodzinie. «Rodzice mają sześcioro dzieci na utrzymaniu, a jeszcze ja was objadam – mówił»”²²⁸. Po jego odejściu drugi krawiec także opuścił rodzinę Rozbickich. Nie wiadomo, jak potoczyły się ich dalsze losy.
Niemniej Polacy za pomoc udzielaną Żydom ginęli i w wielu relacjach znajdujemy tego konkretne przykłady. Ita Gartenkranz wspominała: „we wsi Aleksandrówka ukrył się żydowski chłopak, lat 16, uciekinier z Warszawy. Jego ukrywał tamtejszy chłop Książek. O chłopcu doniósł Niemcom Polak z sąsiedniej wsi. Niemcy przyjechali, znaleźli chłopca i zastrzelili go. Wzięli także Książka i kazali mu wykopać dół. Zastrzelili go i oba ciała zakopali w dole”²²⁹. Margot Dranger, ukrywająca się we wsiach w okolicach Krakowa, zapisała: „Krótko po naszym odejściu chłop Wilczyński ukrył u siebie jakąś dziewczynkę żydowską. Ktoś z chłopów okolicznych zrobił na niego donos. Żandarmeria niemiecka przeprowadziła rewizję i znalazła ową dziewczynkę. Nazajutrz Niemcy spalili jego dom, zabili ową dziewczynkę żydowską, potem chłopa Wilczyńskiego i jego rodzinę”²³⁰.
Podobnie tragiczną historię przytoczył krawiec z Tarnowa, Dawid Fromowicz, któremu w Biadolinach Radłowskich (gm. Wojnicz, pow. Tarnów) w niezwykły sposób pomagał Jan Stolarz: „użyczał nam zawsze schronienia, dostarczał nam wszystkim żywności i stale się z nami kontaktował, gdyśmy przebywali w lesie. Stolarz ostrzegał nas zawsze przed obławami i innymi niebezpieczeństwami, i donosił żywność do lasu. Byliśmy wtedy bez pieniędzy. Stolarz pomagał nam zupełnie bezinteresownie, nie brał w ogóle pieniędzy za żywność. Mimo zakazu wjeżdżania do lasu, wydanego przez Niemców, przywiózł nam sam swoim koniem 20 metrów ziemniaków na zimę. Jan Stolarz udzielał pomocy nie tylko nam. Ukrywał się u niego również adwokat z Wojnicza dr Gries. Na skutek doniesienia przybyła pewnego wieczoru do domu Stolarza policja niemiecka. Wyciągnięto z kryjówki dra Griesa, a z mieszkania wywleczono syna Jana Stolarza, Antoniego. Obu, tj. dra Griesa i Antoniego Stolarza, zastrzelili Niemcy przed domem. Nas wówczas nie zastali. Było to w marcu 1944 r. Utrata syna, który zginął z powodu ukrywania Żyda, nie wpłynęła na jego postępowanie. Twierdził, że póki on żyje, to i my żyć będziemy. Wyzwolenia doczekaliśmy w lesie, 20 stycznia 1945 roku”²³¹. Warto zwrócić uwagę, że przyczyną wszystkich przytoczonych tu przykładów śmierci Polaków za pomoc Żydom było donosicielstwo innych Polaków.
Jak wynika z najnowszych badań, udzielana pomoc nie była najczęściej bezinteresowna, w znakomitej większości wypadków za nią płacono²³² – żywą gotówką, dobrami materialnymi lub obietnicą wynagrodzenia po wojnie (najczęściej zapisem ziemi lub domu). W samym płaceniu za ukrywanie nie ma nic nagannego. Ukrywający Żydów Polacy ponosili przecież, oprócz psychologicznych, także materialne koszty ich ukrywania, z których najoczywistsze były koszty jedzenia. Wykarmienie dodatkowych osób przekraczało nieraz możliwości biednych najczęściej chłopów. Dla obu stron było oczywiste, że jedzenie kosztuje i że ten koszt muszą ponieść ukrywający się Żydzi. Do tego dochodził drugi składnik ceny ukrywania – bardzo różnie szacowany koszt strachu i ryzyka, które ponosili ukrywający. Ten koszt był wyceniany subiektywnie i – jak się wydaje – zależnie od możliwości szukającego pomocy. Ta suma stanowiła dla ukrywającego zysk i była jego zarobkiem uzyskanym za cenę strachu i łamania przepisów wydanych przez okupanta. Strach przy nieprzestrzeganiu tych przepisów był większy niż przy łamaniu innych (szmugiel, pędzenie bimbru) – a więc i potencjalny zysk powinien być większy. Ukrywanie Żydów było także po prostu rodzajem dość ryzykownej inwestycji, gdyż stawką było życie – ale inwestycja ta mogła się okazać opłacalna, mogła stać się realną szansą na poprawę warunków życiowych. Oskar Pinkus wspomina, jak jesienią 1942 r., po likwidacji getta w Łosicach, jego siedmioosobowa rodzina przyszła do chłopa, który miał zdecydować, czy będzie ich ukrywał: „kiedy spojrzałem na jego podarte ubranie i dziurawe buty, stało się jasne, że to całkowita nędza zmusiła go do podjęcia tak ryzykownej umowy handlowej . Był to człowiek osaczony przez dwa potwory: śmierć i nędzę. Z jednej strony byli Żydzi, którzy mogli spowodować, że pewnego dnia jego czaszka zostanie roztrzaskana przez niemiecką kulę; z drugiej spały jego głodne dzieci.
W końcu powiedział: «kapota albo kaput» – albo będzie bogaty, albo zginie. W krótkim zdaniu wyraził wszystko, co można było powiedzieć, zawierało ono nie tylko jego decyzję, ale i sedno transakcji. Nędza wygrała i tym przygnębiającym zwycięstwem szydziła ze śmierci. Chłop postawił jeszcze jeden warunek – po wojnie oddamy mu całą naszą pościel. Obiecaliśmy mu dać wszystko, co posiadamy”²³³. O ile obie strony zawierające transakcję zgadzały się na pewną cenę i dotrzymywały umowy, o tyle wszystko było w porządku. Problem zaczynał się wówczas, gdy jedna ze stron – a byli to z zasady Polacy – nie przestrzegała umowy, zaczynała wykorzystywać sytuację zależności, w jakiej znaleźli się Żydzi, lub całkowicie tę umowę łamała. W tej książce, ze względu na kontekst wydawania i mordowania, koncentruję się właśnie na wypadkach niedotrzymywania umowy i na tym, co to oznaczało dla ukrywających się Żydów.
Nie istniał więc żaden obowiązujący cennik, a zróżnicowany koszt pomocy zależał od okoliczności, możliwości i umowy między dwiema stronami. Edward Ratkowski z Wiązownicy żądał za miesiąc ukrywania dwóch braci Zylberbergów w kryjówce na strychu za podwójną ścianą 4000 zł; ci sami Żydzi w innej wsi, w Goźlicach (gm. Klimontów, pow. Sandomierz) u Politów znaleźli kryjówkę (o wymiarach 1,75 m długości, 1,25 m szerokości i 1,28 m wysokości) w stodole za 3000 zł, płatną w materiałach, nie w gotówce (Zylberberg był krawcem, miał zapasy pochowane u różnych Polaków i wieczne kłopoty z ich odzyskiwaniem)²³⁴. Salomon Podchlebnik wraz z Korngoldem i jego synem ukrywał się przez dwa miesiące w piwnicy w wiosce nieopodal Turobina za 20 dolarów w złocie, 3000 zł czynszu oraz opłacanie utrzymania sześcioosobowej rodziny gospodarzy, później sześć tygodni u innego gospodarza za 150 zł dziennie, a następnie jeszcze gdzie indziej za 1500 zł miesięcznie²³⁵. Chaja Rosenblatt z mężem ukrywała się przez kilka miesięcy u Adama Kokoszki w Dulczy Małej, płacąc 50 dolarów miesięcznie²³⁶. Icchok Sznajman ukrywał się we wsi Kośno u gajowego, który „liczył bardzo przystępnie, nie wykorzystując sytuacji”: autor relacji zapłacił mu rzeczami o łącznej wartości 60007000 złotych²³⁷. W Zagrobeli na przedmieściach Tarnopola ukrywała się przez dziewięć miesięcy grupa siedmiorga Żydów, płacąc 100 dolarów od osoby²³⁸. Amalia i Jakub Besterowie za ukrywanie w bunkrze w Dąbrówce koło Strzelec Małych (pow. Brzesko) płacili początkowo 300 zł, a później 500 zł miesięcznie. Po sześciu miesiącach, gdy skończyły się im pieniądze, gospodarze ich się pozbyli²³⁹. Aron Fajgenblum, przemysłowiec z Mińska Mazowieckiego, ukrywał się przez 18 miesięcy (początkowo sam, później z żoną) za „500 zł miesięcznie z zupami” u pewnej handlarki warzywami w Miłośnie²⁴⁰. „Za wielkim wynagrodzeniem” przez jedną noc na strychu w okolicach Ludwipola na Wołyniu ukrywała się Estera Guz²⁴¹. Cypora Frydman wraz z pięcioma innymi Żydami przechowywała się w okolicach Włodawy u chłopa w ziemiance pod oborą – płacili 8000 zł miesięcznie za samo miejsce, a dodatkowo – za jedzenie. Po czterech miesiącach przenieśli się do lasu²⁴². Boruch Mordka Elbinger ukrywał się z żoną i dwójką dzieci we wsi Stręgoborzyce (gm. Igołomia, pow. Kraków) u pewnego chłopa, który żądał początkowo 1200 zł tygodniowo, ale po dłuższych targach zgodził się na 3500 miesięcznie, „a osobno za jedzenie. Za produkty liczył 100 procent drożej według rynkowych cen”²⁴³. Fela Fischbein, ukrywająca się wraz z mężem u Katarzyny Dunajewskiej w Woli Komborskiej, płaciła miesięcznie 2000 zł czynszu (i – co rzadkie – suma ta nie uległa zmianie przez kilkanaście miesięcy pobytu na strychu) oraz dodatkowo za zakupy i rozmaite usługi. Jako podsumowanie kwestii ukrywania się za pieniądze niech posłuży cytat z dziennika tejże Feli Fischbein, która 19 listopada 1943 r. zanotowała: „polityka wszak największą rolę odgrywa w naszej sytuacji, ale jednakże jeszcze większą rolę odgrywają pieniądze. Póki one są, można liczyć na schowek, gdyby nie daj Boże zabrakły, to ciebie nie będą trzymali. A ilu Żydów z tego powodu wyrzucono. Póki mieli, trzymali, a później, jak forsa wyszła, to darmo nie chcieli ryzykować życia. Koniec był zawsze jednakowy, bezpardonowo tragiczny. Dla nas jest jedna nadzieja: pieniądze i pieniądze. Za to będziesz ukryty, za to będziesz dokumenta miał. Tylko niestety, gdzie ich wziąć”²⁴⁴.