Pic - ebook
Pic - ebook
„Pic” to opublikowana już po śmierci autora mini-powieść, której bohaterem jest murzyn imieniem Pic, który postanawia porzucić swoje dotychczasowe życie i wieść życie włóczęgi.
Jack Kerouac - (1922-1969) - prozaik i poeta; kronikarz i prorok beat generation. Jego twórczość stała się głosem nieufnej wobec autorytetów młodzieży amerykańskiej i do dziś znajduje rzesze entuzjastów. Po ogromnym sukcesie powieści W drodze (1957) wydał wiele innych książek prozatorskich nawiązujących do niej tematem i formą, m.in. Włóczęgów Dharmy (1958), Podziemnych (1958), Big Sur (1962) oraz Wizje Gerarda (1963). Jest także autorem kilku tomów wierszy.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-338-5 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nikt mnie nigdy nie kochał tak jak ja sam, oprócz matki, ale ona nie żyje. (Mój dziadek jest taki stary, że pamięta co było sto lat temu, ale co w zeszłym tygodniu czy wczoraj to nie). Mój tata wyjechał tak dawno, że nikt już nie wie jak wyglądał. Mój brat w każde niedzielne popołudnie zjawiał się przed domem w nowym garniturze, nie na tej starej drodze, tylko przed domem, a dziadek i ja po prostu usadzaliśmy się na ganku i gadaliśmy, ale mój brat nie zwracał na nas uwagi i pewnego dnia zniknął i już nie wrócił. Więc dziadek jest sam i mówi, że zajmie się świniami, a ja mam naprawić płot i jeszcze „widziałem Pana jak przechodził przez ten płot sto lat temu, On tu wróci”. I przyszła ciotka Gastonia, dysząc i stękając i powiedziała, że to prawda, że ona też w to wierzy, widziała Pana więcej razy niż moglibyśmy zliczyć i alleluja, alleluja, krzyczy, „Bo co w Piśmie to wszystko prawda, słowo w słowo a mały Pictorial Review Jackson (to ja) musi iść do szkoły i nauczyć się pisać i czytać”, na co dziadek popatrzył na nią, jakby się zastanawiał, czy splunąć jej w oko tytoniem czy nie, po czym odpowiedział „Jak o mnie chodzi to w porządku”, tak po prostu, „ale ta szkoła nie należy do Pana i Pic już potem nie będzie naprawiał żadnych płotów”.
No więc poszedłem do szkoły i wróciłem do domu ze szkoły następnego dnia i nie spotkałem nikogo, kto by wiedział, skąd się wziąłem, tylko mówili, że to Karolina Północna. Dla mnie to to nie była żadna Karolina Północna. W szkole mówili, że jeszcze nigdy nie mieli tam takiego ciemnego, czarnego chłopca. Sam wiem najlepiej, bo widziałem białych chłopców, jak przechodzili koło domu, widziałem różowych i niebieskich i zielonych i pomarańczowych i czarnych, ale nigdy nie widziałem kogoś tak czarnego jak ja.
Ale ja się wcale nie przejmowałem i jak byłem bardzo mały to nieźle się bawiłem i robiłem różne potrawy ze świńskich flaków dopóki nie uznałem, że to naprawdę strasznie śmierdzi i w ogóle, a dziadek siedział na ganku uśmiechał się i palił tę starą zieloną fajkę. Któregoś dnia przyszło dwóch białych chłopaków i powiedzieli, że jestem naprawdę czarny jak murzyńskie dzieciaki. No więc ja powiedziałem, że przecież wiem. Na to oni, że jestem za mały na to, co chcą robić, już nie pamiętam co, a ja, że ten chłopak ma w ręku strasznie fajną żabę. Ale on mówi, że to nie żaba tylko ROPUCHA i że ROPUCHA potrafi skoczyć sto mil w górę, mówi to głośno i wyraźnie po czym zwiewają na wzgórze za polem dziadka. Więc już wiem, że jest Karolina Północna i że jest ropucha i śni mi się to przez całą noc.
A na skrzyżowaniu ulic stał sklep i pan Dunaston pozwalał mi i staremu psu siadać na schodach do tego sklepu, ale to były wieczory, słyszałem piosenki z radia, prawie tak samo dobrze i wyraźnie jak oni w środku, tak nauczyłem się dwóch, trzech, siedmiu piosenek i potem śpiewałem. No i któregoś razu zjawił się pan Otis w tym swoim wielkim starym samochodzie, kupił mi dwie butelki Dr Peppera, jedną zaniosłem do domu dla dziadka: on powiedział, że pan Otis to strasznie fajny gość i znał jego tatkę i tatkę jego tatki całe sto lat temu i to byli dobrzy ludzie. Ale ja przecież to wiedziałem i zgodziliśmy się i zgodziliśmy się jeszcze, że Dr Pepper superancko szczypie w język. Więc już wiecie, jak się wtedy dobrze bawiłem.
Czyli tak to właśnie wyglądało. Dom dziadka był cały pochylony i trochę się walił, był zbudowany z przepiłowanych desek, oni piłowali te deski jeszcze jak dopiero co przyjechały z lasu a teraz się zestarzały i wypaczyły, takie biedne stare są. Dach często wypadał ze złączy i spadał dziadkowi na głowę, ale jemu to nie przeszkadzało i dalej sobie siedział i się bujał. Wewnątrz mieliśmy taki porządek jak w wyschniętej dziurze po zębie kukurydzy, tak samo pomarszczony i martwy i dobrze mi się tam ganiało na bosaka, zresztą sami byście się przekonali gdybyście spróbowali. Dziadek i ja spaliśmy w wielkim starym łóżku i mieliśmy cały pokój nad głowami, takie było wielkie. Pies spał na progu i ja nigdy nie zamykałem drzwi, chyba że w zimie. Ja rąbałem drewno a dziadek palił pod kuchenką. I czasem było tak, że siedzimy sobie jemy fasolę i groszek i mięso, a ja mam taką WIELGACHNĄ łychę i wsuwam do oporu – kiedy jest co. Bo ciotka Gastonia przynosi nam jedzenie raz tak raz siak, co tydzień, co miesiąc. Przynosi nam mięso, suchary i różne różności. Dziadek uprawia fasolę i kukurydzę na polu przy płocie, a potem dajemy świniom to co wypluliśmy z ust bo nie dało się pogryźć. Pies też to je. Dom stoi na środku pola. Niżej jest droga, piaskowa droga, cała zjeżdżona i pełna kamieni, łażą nią muły, a co jakiś czas przejeżdża samochód i wyrzuca za sobą porządną chmurę kurzu wysoką na milę, potem czuję wszędzie ten zapach i pytam się: „Panie Święty, czemu on się nie wyczyści?” i wydmuchuję sobie nos, psiuu! Więc tam dalej stoi sklep pana Dunastona na skrzyżowaniu dróg, a jeszcze dalej las sosnowy, gdzie codziennie rano przylatuje taki stary kruk i siada na gałęzi i kra-a-kra-aacze aż chrypnie i ja tak samo krakrakrakrakraczę dokładnie jak on i się śmieję, co rano, hahahahaha, takie to dla mnie śmieszne. A po drugiej stronie jest tabak brata pana Dunastona, duży, duży dom pana Otisa i dom pani Bell bardziej na środku pola, a pani Bell jest chyba prawie tak stara jak dziadek i też pali fajkę. W sumie może mnie lubi. Co wieczór wszyscy śpią w naszym domu i w tamtym i w ogóle we wszystkich i słychać tylko starą sowę – puuhuu! – gdzieś tam w lesie i iik! iik! iik! piszczą nietoperze i ujadają psy, a w ciemnościach skrzypią świerszcze skrzypią.No i wiecie, jeszcze to siuu-siuu dochodzące z MIASTA. Jedyne czego nie słychać to starego pająka tkającego swoją sieć, idę i przerywam tę jego pajęczynę – potem się wycieram, a pająk tka mi nową. W górze daleko na niebie widać sto migoczących gwiazd, a tu na ziemi tyle kropel jakby padał deszcz. Wchodzę do łóżka i dziadek mówi: „Mały, trzymaj te swoje wielkie mokre stopy z dala ode mnie!” ale po krótkiej chwilce moje stopy są suche i wtykam je pod kołdrę. Potem patrzę na gwiazdy za oknem i śpię na dobre.
To już wiecie, jak się wtedy bawiłem?Rozdział 2 Co się zdarzyło
Biedny dziadek, któregoś dnia po prostu nie mógł wstać i wszyscy przyszli od ciotki Gastonii i powiedzieli, że na pewno umrze z rozpaczy. Ale położyłem głowę obok na poduszce i dziadek powiedział, że to nieprawda. I zaczął krzyczeć, żeby wszyscy się wynieśli oprócz jego wiernego psa. Pies usiadł przy łóżku, wył i lizał dziadkowi rękę. Ciotka Gastonia wygoniła go na dwór. „Sio! Już cię tu nie ma”. Ciotka Gastonia umyła mi też twarz przy pompie. Wsadziła mi szmatę do ucha aż się zatkało i kręciła mi palcem w tym uchu aż myślałem, że umrę. Więc zacząłem płakać. Dziadek też płakał. Syn ciotki Gastonii biegł i biegł z powrotem drogą, pat-pat-pat jeszcze nie widziałem, żeby kto tak szybko biegł. No i zjawił się pan Otis w wielkim starym samochodzie i zatrzymał się prosto pod drzwiami. To był silny wysoki mężczyzna z żółtymi włosami, i wiecie, on mnie pamiętał więc mówi: „No no no, i co teraz z tobą będzie, chłopcze?”.
Potem bierze dziadka za dłoń i przewraca oczami i wsadza rękę do wielkiej czarnej torby, po to coś do osłuchiwania, potem słucha i wszyscy nachylają się żeby też posłuchać, syn ciotki Gastonii też, ale ciotka odpędza go plaśnięciem w twarz i wtedy pan Otis szykuje się, żeby ostukać dziadka tą ręką co ją trzyma pod drugą na jego klatce piersiowej, ale nagle patrzą sobie w oczy i jest im tak smutno, że pan Otis przestaje. „A, stary” mówi pan Otis do dziadka „I jak się czujesz?” na co dziadek wyszczerza żółte zęby w uśmiechu i mówi, krztusząc się: „Tam leży fajka, to bardzo porządna fajka” i mruga do pana Otisa. Nikt nie wie co tam dziadek wygaduje, ale pan Otis wie i dziadek się śmieje tak bardzo, że aż się trzęsie jak drzewo, kiedy w środku łazi po nim wiewiórka. Pan Otis pyta „Gdzie jest?” a dziadek pokazuje na półkę i ciągle się krztusi i śmieje do pana Otisa. No bo zawsze go lubił. A tam na górze na tej półce, tak wysoko, że nigdy jej nie zauważyłem, leży ta fajka, o której rozmawiali. Pan Otis ją ściągnął, była zrobiona z kolby kukurydzy i największa i najlepsza, jaką dziadek kiedykolwiek zrobił. Pan Otis patrzy na nią i wygląda tak smutno, jak jeszcze nigdy nie widziałem. Mówi „Pięć lat” i nic więcej nie mówi, bo to ostatni raz, kiedy widzi dziadka i dziadek o tym wie. Mija trochę czasu i dziadek zasypia, a wszyscy stoją dookoła i gadają, że nie wiem, jak ktoś może spać przy nich, i proszę co mówią: że dziadek jest bardzo chory i na pewno umrze, a ja, mały Pic, no co wtedy ze mną? Aha, i strasznie przy tym płaczą, szczególnie ciotka Gastonia i jej przyjaciółka pani Jones, bo kochały dziadka tak jak ja, syn ciotki, on też płakał i te wszystkie małe dzieciaki, które przypałętały się z ulicy żeby popatrzeć. Pies wyje pod drzwiami, żeby go wpuścić. I wtedy pan Otis kazał wszystkim przestać się martwić, może dziadek jednak wyzdrowieje, ale nie był taki pewny więc chciał sprawdzić czy dałoby się wysłać dziadka do szpitala i tam by go wyleczyli. Wszyscy się zgodzili że tak trzeba zrobić i byli wdzięczni panu Otisowi, bo chciał zapłacić z własnych pieniędzy, żeby dziadek wrócił do zdrowia. „Teraz z tym małym”, mówi do ciotki Gastonii, „na pewno twój mąż i ojciec się zgodzi żebyś go wzięła?” na co ona „Pan spuści łaskę na ich serca”. A pan Otis mówi: „Tego nie wiem, ale proszę się nim dobrze zająć i dać mi znać czy wszystko w porządku”. Jezuśku, jak ja płakałem kiedy oni to mówili, kiedy wszyscy mówili te wszystkie rzeczy. I kiedy zabierali biednego dziadka do samochodu jak jakiegoś przejechanego psa i położyli go na tylnym siedzeniu i odwieźli do szpitala.Albo kiedy ciotka Gastonia zamknęła drzwi u dziadka, a on nigdy ich nie zamykał, nigdy nigdy od stu lat. A mnie się robi niedobrze ze strachu i chcę upaść na ziemię i wykopać sobie tam jamę i tam się schować i płakać bo nie znam niczego oprócz tego domu i dziadka, odkąd się urodziłem niczego innego nie widziałem, a teraz oni tu przychodzą i chcą mnie zabrać z tego pustego domu, a mój dziadek mi umarł nawet nie mógł nic na to poradzić. Jezus, ja przecież ciągle pamiętam co on mówił o płocie i o Panu i o panu Otisie i o moich wielkich mokrych stopach i pamiętam, że jeszcze tak niedawno tu był a teraz jest strasznie daleko więc płaczę i wszyscy się mnie wstydzą.Rozdział 3 Dom ciotki Gastonii
Więc zabierają mnie do domu ciotki Gastonii, to wielki dom, bo tam mieszka jedenaście czy dwanaście osób, od najmniejszego dzidziusia aż po starego dziadka Jelkey, który nigdy nie wychodzi bo jest stary i ślepy. I ten dom w ogóle nie jest jak dom dziadka. Wszędzie te wszystkie okna i wielki ceglany komin i ganek dookoła całego domu, z krzesełkami, a na brzegach jest wysypany piasek i pestki od arbuza, żeby nikt się nie poślizgnął. Rany, w życiu jeszcze nie widziałem tylu much co w tym domu. O nie, to nie miejsce dla mnie. Są drzewa na podwórzu i wiśnia też i niezła huśtawka, ale kręci się tam sześcioro czy siedmioro dzieciaków, wszystkie piszczą i wrzeszczą, a świnie są jakieś inne, nie takie fajne jak świnie dziadka. Ale nuda. O nie, nie chcę tu zostawać. Nie ma gdzie spać, chyba że w jednym łóżku z trzema czy czterema chłopakami a ja nie mogę spać jak wpychają mi łokcie w twarz.
A dziadek Jelkey strasznie mnie przestraszył, mówi: „Przyprowadzić tu tego chłopca” więc mnie przyprowadzają i potem łapie mnie za ręce i wbija we mnie jedno wielkie żółte oko, ale źle wycelował, biedny, więc patrzy gdzieś nad moją głową i nic nie widzi. Tego drugiego oka wcale nie ma, została mu tylko zasuszona dziura, która wessała się do środka głowy. W ogóle nie ma oczu, biedny staruszek. I trzyma mnie tak mocno, że aż mnie boli i mówi: „Aha to jest ten chłopiec, no wystarczy, jak go dotknę raz dziennie”. Wtedy podbiega ciotka Gastonia i odciąga mnie od niego i mówi: „czemu chcesz przekląć tego chłopca, skoro już przekląłeś wszystkich siedem razy? Co on winny, że jego ojciec zrobił ci to z oczami, to tylko dzieciak”. A dziadek Jelkey krzyczy „Zamierzam go dotknąć siedem razy, żeby umarł i nikt mnie nie powstrzyma”. „A właśnie że nie” wrzeszczy ciotka Gastonia, a wujek Sim, czyli mąż ciotki Gastonii, zabiera ją na dwór, mnie też, zaczynam biec i chowam się na podwórzu, tak się boję, że dziadek Jelkey znowu mnie dopadnie. O nie, wcale mi się nie podoba dom ciotki Gastonii, ani trochę.
Później było tak, że dziadek Jelkey siedzi w kącie i je z miski na kolanach i wszyscy inni siedzą przy stole, a dziadek Jelkey słyszy, że wszyscy rozmawiają więc pyta: „Czy to ty chłopcze?” i ma na myśli mnie. Chowam się za ciotkę Gastonię. „No chodź, stań tu przy mnie, chłopcze, żebym mógł cię dotknąć ze dwa razy. Wtedy zostaną już tylko cztery i spełni się klątwa”. „Nie zwracaj uwagi, co mówi” mówi mi ciotka Gastonia. Wuj Sim wcale się nie odzywa i nigdy na mnie nie patrzy i jestem taki wystraszony i chory, że nie wiem czy przeżyję jeszcze długo u ciotki Gastonii, chyba pójdę do lasu i tam umrę, bo robię się taki niebieski. Ciotka Gastonia mówi, że chyba zachorowałem, bo straciłem jedenaście funtów, czuję się okropnie źle i słabo i przez cały dzień leżę na ziemi. „Czemu ty ciągle leżysz i płaczesz w tym kurzu, dzieciaku” mówi mi ciotka Gastonia „po co się mażesz w tym błocie”. Bo ciotka musi mi to błoto potem wycierać. Ale to nie ona, to dziadek Jelkey i wujek Simeon i wszystkie dzieciaki rzucają we mnie piaskiem. I nikt nie chce mnie zabrać do szpitala do dziadka. „O Jezuśku muszę przestać tyle płakać”.
Dziadek Jelkey wystawił rękę przez okno i mnie złapał i uderzył tak, że rąbnąłem o ziemię, a on wrzeszczy i dyszy i mówi: „To już drugi raz, drugi raz go dotknąłem!” a potem mówi, mówi: „I trzeci! – i czwarty! –” i ciotka Gastonia bierze mnie i odpycha tak mocno, że znowu ląduję na ziemi. „Widziałem znak, kiedy się wychylałem, żeby go złapać, znak!” ryczy dziadek Jelkey „A teraz zostały już tylko trzy razy!” Ciotka Gastonia wybucha płaczem i rzuca się na łóżko, i uderza się w nogę i sam już nie wiem co, a wszystkie dzieciaki lecą na drogę po wuja Sima, który jest na polu z mułem i wuj Sim biegnie do domu. Jezus, i wtedy ten stary dziadek Jelkey wychodzi na ganek, żeby mnie dopaść i podchodzi dokładnie gdzie stoję, jakby wcale nie był ślepy, ale nagle potyka się o krzesło i spada z wrzaskiem. Coś tam mu się stało, bo wszyscy krzyczą „och!”, wujek Sim go podnosi i niesie do domu, do łóżka, a staruszek cały czas stęka. Wujek Simeon kazał kuzynowi wyprowadzić mnie na dwór, więc stoimy razem na dworze i słuchamy, jak oni wrzeszczą na siebie z ciotką Gastonią.
„Po co ty chcesz tu trzymać tego chłopca, przecież jest przeklęty, ty głupia?” drze się wujek Sim, a ciotka Gastonia ciągle się modli i modli, „O Panie, to tylko dziecko, on nikomu nic nie zrobił, po co Bóg miałby zsyłać hańbę i zniszczenie na głowę niewinnego baranka, najmarniejszego dzieciaka”. „Ja nie mam nic wspólnego z tym co Pan zdecyduje” wrzeszczy wujek Sim, a ciotka Gastonia: „Dobry Boże, jego krew to moja krew i krew mojej siostry to moja krew, o Panie, Jezuśku kochany, ocal nas od grzechu, zachowaj mojego męża od grzechu, zachowaj mojego teścia od grzechu, zachowaj moje dzieci od grzechu i Panie, ach najdroższy Boże, zachowaj mnie, Gastonię Jelkey, od grzechu”. Wujek Sim wyszedł na ganek i popatrzył na mnie spode łba, po czym poszedł sobie, bo ciotka Gastonia mogła się tak modlić przez całą noc, a on nie miał już nic do powiedzenia. Dziadek Jelkey spał.
No więc kuzyn, był starszy ode mnie, zabrał mnie drogą do MIASTA, bo wiedział, że strasznie mi źle. Mówi: „Dzisiaj sobota, wszyscy się upijają i idą do miasta, a tam rockują, to właśnie robią tak jest”, na co ja „co to znaczy rockują?”. A on: „Rany, no mają taką muzykę do skakania i śpiewają i tańczą i różne takie. O tak, ja sam widziałem, w sobotni wieczór, jadłem pieczoną świnię a tatuś wypił całą butelkę o tak” i odrzuca wielką głowę do tyłu, znaczy kuzyn, on ma naprawdę wielką głowę, poważnie, i pokazuje mi jak jego tata to zrobił i mówi: „Juppiii!”. A potem obraca się dookoła i skacze, żeby mi pokazać, po czym mówi: „No i to jest taniec. Ale ty nie możesz iść na tańce, bo jesteś przeklęty”. Więc kuzyn prowadzi mnie kawałek drogą i nagle widać wszystkie światła MIASTA, co ja takich w życiu nie widziałem i siadamy sobie na jabłoni i patrzymy a to wszystko błyszczy. Ale ja jestem taki smutny, że nawet mnie to nie bierze. Jezuśku, co mnie obchodzi to stare głupie miasto?
Więc kuzyn idzie sobie swoją drogą, a ja swoją i zasuwam przez las i za wzgórze do sklepu pana Dunastona i słucham sobie piosenek przez radio. A potem, no oczywiście, idę z powrotem do domu dziadka. Jest taki cichy, pusty, jasne, nikt nie wie, ale ja zaraz umrę i położę się na ziemi na śmierć. Stary pies wyje u drzwi dziadka, ale on już tam nie mieszka, i ja też już tam nie mieszkam i nikt tam nie mieszka, w ogóle nikogo nie ma a pies może się zawyć na śmierć.
A dziadek widział, jak Pan przechodzi przez płot sto lat temu i teraz musi umrzeć w szpitalu i już nigdy nie zobaczy tego płotu ani w ogóle nic innego. Więc pytam Pana: „Czemu Pan to zrobił biednemu dziadkowi?”
Nic więcej nie pamiętam o domu ciotki Gastonii i o tym, co się tam zdarzyło.Rozdział 4 Brat po mnie przychodzi
Chłopiec jak ja nie ma gdzie spać, chyba że idzie gdzie mu każą, bo ja na pewno nie chciałem wracać do ciotki Gastonii, tylko po prostu nie było innego miejsca gdzie mógłbym spać niż dom mojej biednej ciotki, więc idę z powrotem przez ciemny las i proszę bardzo, ciotka Gastonia czeka na mnie przy świetle lampy w kuchni. „Idź spać, dziecko” mówi do mnie tak ciepło, że chciałbym klęknąć i usnąć jej na kolanie tak jak spałem na kolanie matki kiedy byłem mniejszy i kiedy matka żyła. „Ciocia Gastonia się tobą zajmie bez względu na wszystko” powiedziała, pogłaskała mnie po głowie i zasnąłem.
Potem przez dwa dni chorowałem w łóżku, dwa, trzy, siedem, a przez cały czas padało i padało i ciotka Gastonia dawała mi kaszę z cukrem do jedzenia i podgrzewała dla mnie kapustę. Dziadek Jelkey siedział po drugiej stronie domu i powtarzał „przyprowadzić mi tu tego chłopca”, ale ani nikt mnie do niego nie przyprowadził, ani nie powiedział, gdzie jestem, bo ciotka Gastonia kazała wszystkim trzymać gębę na kłódkę. Dziadek Jelkey złapał mojego kuzyna przez okno tak jak mnie, ale powiedział: „Nie, poznaję, to nie ten chłopiec”, a kuzyn zaskowyczał tak jak ja. Spałem przez dwa dni i jak się budziłem to tylko po to, żeby znowu zasnąć i ciotka Gastonia posłała po pana Otisa, ale pan Otis pojechał na PÓŁNOC. „Gdzie na PÓŁNOC?” spytała kuzyna, a kuzyn, że „No po prostu na PÓŁNOC”. „Ale do jakiej części PÓŁNOCY”?, „No do PÓŁNOCNEJ WIRGINII”, a ciotka Gastonia spuściła głowę i nie wiedziała co robić.
Więc pan Otis pojechał, a ciotka Gastonia modliła się za mnie i przyprowadziła panią Jones żeby też się za mnie modliła.
Wujek Sim to od razu jak na mnie spojrzał powiedział do ciotki: „Ten chłopak niedługo pójdzie w ślady dziadka, tak mi się zdaje” a ona spojrzała na dach i powiedziała „Amen, ten świat nie jest dla takiego niewinnego baranka, niech Pan ocali mu duszę”. „No i jedna gęba mniej do wykarmienia” – powiedział wuj Sim na co ciotka strasznie krzyknęła: „Och Jahwe odwiedź mojego męża od jego grzesznej drogi”. „Przymknij się, kobieto, twój mąż nie ma czasu na grzeszne drogi i nie ma też pieniędzy na nową kuchenkę tej zimy, bo to poletko tytoniu zostało przeklęte, słyszysz mnie, robaki zaczęły zżerać liście odkąd ten chłopiec tu jest”. I wyszedł z pokoju. No, to była najdłuższa mowa, jaką słyszałem, żeby ten człowiek powiedział. Więc leżałem w łóżku w sobotnie rano i PRRAAST! Nagle wszyscy wrzeszczą i gadają na dworze i są tacy głośni, że usiłuję zobaczyć co jest grane i wysoko wyciągam głowę, ale nic nie widzę. A potem wszyscy się zwalają na ganek, więc kładę głowę z powrotem bo jestem chory. I zgadnijcie kto wszedł w drzwi, a za nim te wszystkie śmiejące się dzieciaki?
No przecież że mój brat, niech mnie gęś kopnie, i to taki zmieniony odkąd poszedł sobie z domu ode mnie i od dziadka, że nawet nie byłem pewny kto to jest ten gość stojący w drzwiach, bo miał taki jakby okrągły kapelusz na głowie z małym guziczkiem na górze i włosy zwisały mu jakoś dziwnie z podbródka i cały był szczupły i wyrośnięty i miał przy tym zasmuconą twarz. Śmiał się i śmiał kiedy mnie zobaczył i podszedł do łóżka, żeby mnie złapać i spojrzeć w oczy. „No proszę, to on” powiedział i nie do kogokolwiek, bo powiedział to sam do siebie i uśmiechnął się, a ja byłem taki zdziwiony, że nic nie powiedziałem. Wiecie byłem taki zdziwiony, że usiadłem w łóżku. Wszystkie dzieci się śmiały, ale ciotka Gastonia tylko się martwiła i robiła zamieszanie, biedna i bez przerwy oglądała się przez ramię czy nie idzie wuj Sim, bo on też nie lubi mojego brata, tak mi się zdaje. „Ej ty Slim, co się z tobą działo i czemu tu przychodzisz?” pyta mojego brata, a on „No już, już” i podskakuje i lata i tańczy po całym domu, jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak komicznie tańczył, więc się śmieję i wszystkie dzieciaki też się śmieją, a dziadek Jelkey się podnosi i mówi: „Po co te wszystkie śmiechy?”.
„Przyjechałem tu po Pana Pica, pszepanią, żeby zabrać go na moim magicznym dywanie na PÓŁNOC do NOWEGO JORKU, wasza miłość” mówi i komicznie się kłania i ściąga sobie komiczny kapelusz i pokazuje wszystkim głowę. Dzieciaki i ja znowu się strasznie śmiejemy, po prostu nie widzieliście, żeby ktoś się tyle cieszył i śmiał co my wtedy. „Kto mówi?” pyta dziadek Jelkey, i mówi: „Czemu dzieciaki się śmieją?”. Ale nikt mu nie tłumaczy.
„Skąd się tu wziąłeś?” – pyta ciotka Gastonia a on wtyka kapelusz pod pachę i mówi: „Żeby zabrać brata, stąd się wziąłem” i już nie łazi dookoła a dzieciaki wiercą się i stają na palcach, bo chciałyby się jeszcze pośmiać, ale teraz dorośli będą robić poważne rzeczy.
Ja, bo ja mam świetny dzień od rana, wstaję i skaczę po łóżku i oddycham głęboko i czuję się fantastycznie. Juppi!
„Nikogo nie zabierzesz” – mówi ciotka Gastonia, a mój brat: „Owszem zabiorę, a czemu mówisz, że nie?”. „Czemu?” pyta ciotka Gastonia. „A co ty jesteś, jakiś człowiek, nie wiadomo skąd wchodzisz i mówisz, że zabierzesz to chore dziecko z domu gdzie ma dach nad głową?”
„Ale to nie jego dach, ciociu” mówi on, na co ta kobieta wstaje i zaczyna wrzeszczeć „Tylko nie ciociu, co ty sobie myślisz, wszyscy wiedzą, że jesteś nic dobrego, nie pracuje, tylko pije i włóczy się po nocach po autostradzie a potem po prostu sobie idzie, kiedy twoi biedni rodzice najbardziej cię potrzebowali. Już cię tu nie ma, słyszysz, już cię tu nie ma”.
„Kto to, kto w domu?” ryczy dziadek Jelkey i miota się i szarpie za poręcze krzesła i rozgląda się dookoła. Wiecie, ja i dzieciaki już się nie śmiejemy.
„Pani”, mówi mój brat, „Co mówisz?” a ciotka Gastonia wrzeszczy „Co za pani, nie życzę sobie i nie przyłaź tu po żadne dzieci, żeby je zabrać spod mojego dachu i sprowadzić na złą drogę, czegoś się nauczył od ojca. O TAK” ryczy „jesteś nie lepszy niż twój ojciec i nie lepszy niż którykolwiek z Jacksonów”.
Dokładnie wtedy zrozumiałem wszystko na temat mojego życia. „Kim jest ten człowiek w domu?” krzyknął znowu dziadek Jelkey i był tak strasznie wściekły, jak jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ten stary ślepiec był taki wściekły. Chwycił laskę i ścisnął ją w ręku. No i właśnie wtedy na ganku zjawia się wuj Sim i jak widzi mojego brata na środku domu to mu się robią takie wielkie oczy jak kurze jaja, białe, okrągłe i twarde. I mówi takim dziwnym cichym głosem: „Nie masz prawa być tutaj w tym domu człowieku i dobrze o tym wiedziałeś”. Nie odwraca się, ale sięga za drzwi i wyciąga tę łopatę, co tam leży. „Wynocha stąd”. Ciotka Gastonia szybko opuszcza szyję i szykuje się do wrzasku, ale jeszcze nie jest gotowa i wszyscy czekają.