- W empik go
Pielgrzymka pani Jacentowej - ebook
Pielgrzymka pani Jacentowej - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 163 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nie pońdziesz, mówię ci, jakem uczciwy! Skórę ci zgarbuję, a zostaniesz w domu.
Jacentowa parsknęła śmiechem.
– Skórę mi zgarbujesz? Ty psiakrewska niedojdo? Czym? Garściom? Może miotłom?… Co?…
Jacenty spojrzał z góry na żonę.
Chłop to był setny, wielki jak dąb, choć pochyło się trzymający, o długich rękach orangutanga, zwieszających się miękko i leniwie po obu stronach jego postaci.
Postąpił kilka kroków i machnął miotłą, którą wlókł za sobą jak kometa ogon. W kącie dziedzińca kilka kur chudych, pokrytych kojcem, zagdakało ze strachu.
Tymczasem Jacentowa, siedząc na progu drzwi z rękami splecionymi na kolanach, chichotała, złośliwie mrugając maluchnymi oczkami, ponad którymi pasma lśniących od pomady włosów kleiły się w wężowate smugi.
– Zgarbujesz mi skórę – piszczała cieniuchnym głosikiem – a to się przechwala!… Niby ty jak każdy inny masz siłę i chętkę jaką… A toć, cholero jedna, jeżeli odprawię tę świętą pielgrzymkę, którą sobie ślubowałam, to może i tobie wyńdzie taka odpustowa ochwiara na pożytek… Może cię Najświętsza Panienka odmieni i lenia z ciebie wypędzi, a to nie tylko, że mi zagradzać drogi nie powinieneś, ale wyprawić jeszcze i Bogu polecić!…
Mówiła jednym tchem, bez przerwy, jakby się nauczyła lekcji i słowa jej szemrały cicho a dobitnie wśród ciasnej a smrodliwej przestrzeni podwórka. Jacentowa nie otwierała ust, mówiąc; sine i wąskie wargi zaciskały się prawie. Nozdrza spłaszczonego nosa nie poruszały się, to samo i deka piersiowa, pokryta cienką tkaniną perkalowego kaftana. Jedynie oczy migotały i latały pod zamkniętymi silnie brwiami i skóra na olbrzymim, wypukłym czole marszczyła się w masę fałd jak zwoje zbyt obszernego płaszcza. Kobieta była chuda, mała, mizerna, czarna, ze skórą spaloną, a mimo to lśniącą. Ot, mucha wobec olbrzymiej postaci Jacentego. A przecież chichotała ciągle, jak mała małpka, skurczona na progu izby. Resztki zachodzącego słońca wydobywały z ciemni jasną barwę jej kaftana i kładły migocący punkt na samym środku jej czoła. Ot, jak dukat złoty ruchomy i nieuchwytny, migocący tuż pod pasmami ciemnych włosów.
Jacenty machnął raz jeszcze miotłą i podszedłszy ku kątowi dziedzińca, gdzie skład był wszelakich rupieci, wielką polewaczkę z łoskotem i brzękiem wydobył.