Wariacje jesienne - ebook
Wariacje jesienne - ebook
Początek naszego wieku. Dom Pracy Twórczej w Oborach. Anita Janowska kończy tu pisanie powieści „Wariacje jesienne”. Pytana, skąd dziwny tytuł, tłumaczy: „To książka o jesiennych miłościach i jesiennych rozmowach, a pojęcia «wariacji» używam, bo - jak w muzyce - ten sam temat pojawia się w najrozmaitszych wariantach".
I tak, jesienna miłość raz będzie miłością do wnuka, raz zmysłową miłością do mężczyzny, którym się gardzi, to znów miłością ukrywaną przed kimś, kogo się kocha. Bohaterstwo też ma różną postać: jest tu bohater powstania warszawskiego, który rozczarowany powojenną rzeczywistością popada w alkoholizm; jest oficer, który wraz z Pierwszą Dywizją Piechoty im. Tadeusza Kościuszki zdobywa Berlin; jest i ktoś z 1. Dywizji Pancernej generała Maczka, kto wyzwalał obóz kobiecy w Oberlangen.
Janowska z mistrzowskim wyczuciem gra z konwencją sielanki i romansu, by nagle odsłonić przed czytelnikiem egzystencjalny czy historyczny dramat. Z pozoru lekka opowieść zamienia się wtedy w kronikę powikłanych losów polskiej inteligencji po II wojnie światowej.
Z recenzji poprzednich książek:
Sprawiła mi Pani ogromną radość tą niezwykłą książką! Jest to prawdziwa opowieść o miłości, o związku trudnym, skomplikowanym, ale wciąż odradzającym się, dwojga znakomitych osób.
Wisława Szymborska (o książce „...mój diabeł stróż” - z kartki kolażowej wysłanej do Autorki)
Przeczytałam jednym tchem, z najwyższym zachwytem, i chciałabym błagać: ludzie, na miłość boską, zróbcie to samo!
Anna Bojarska (o książce „ ...mój diabeł stróż”)
„Krzyżówka” to opowieść fascynująca i poruszająca do głębi.
Krzysztof Ronikier, konflikty.pl
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7747-328-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jej wspomnieniowa Krzyżówka (W.A.B. 2009), wydana po raz pierwszy w 1996 roku, otrzymała nagrodę Warszawskiej Premiery Literackiej. W 2011 roku Wydawnictwo W.A.B. wznowiło wybór korespondencji… mój diabeł stróż. Listy Andrzeja Czajkowskiego i Haliny Janowskiej (1988); adaptację sceniczną (napisaną przez autorkę wraz z Anną Schiller) prezentował w 1999 roku warszawski Teatr Mały.Dedykacja
Maciusiowi
Motto
…Ironizowanie, jako podstawowa forma dialogu ze światem, może przynieść nową syntezę, w której homo sapiens i homo ludens wydadzą potomstwo w postaci osoby wesołkowatej, która chroni się przed rozpaczą, uciekając w absurd i autoironię…
abp Józef Życiński,
Nikodem Dyzma dla intelektualistów
…styl uniwersalny to ten, który potrafi miłośnie objąć niedorozwój.
Witold Gombrowicz, Ferdydurke
Wstęp
Telefon. Dzwoni pan, którego poznałam w Oborach – pisarz, niemłody już. Prosi o spotkanie. Zapraszam do siebie. Przychodzi z walizką. Pytam, czy wraca z podróży. Nie, nie – w walizce są papiery.
Wchodzimy do pokoju, a on dziwnie spłoszony. Nie rozgląda się, nie chwali, jak niektórzy, że „wystrój kameralny – stare obrazy, piękna porcelana, ogród zieleni” – nic z tego. Siedzi w fotelu, jak uczniak w ławce, i milczy. Pyta, czy może zapalić. Nie, nie może. Zamiast tego niech je czekoladki. I on je czekoladki. Popija kawą. W końcu wyjaśnia cel wizyty. Przyniósł w walizce teczki z papierami: dzienniki swoje, dzienniki zmarłej żony, listy kobiety, którą kocha, własne listy i inne różności. Chciał przebrać, wybrać, w książkę ułożyć, ale nie potrafi, zbyt to osobiste, zbyt intymne – brak mu dystansu. Prosi więc, bym to ja zrobiła, i ma to być moja książka. Jeden tylko warunek – przed publikacją chce ją przeczytać. A teraz zostawi papiery i poczeka na decyzję.
Pytam, po co mu zabawa w nie swoją książkę. Tłumaczy, że pragnie osoby ukochane zachować przy życiu. Powtarza, za Singerem, że postacie z książek nie umierają – nikt nie powie: „ta nieżyjąca Anna Karenina”, czy „ta nieżyjąca Madame Bovary”. Właśnie takiego przetrwania chce dla swoich bliskich. Mówię mu, że nie jestem ani Tołstojem, ani Flaubertem i nieśmiertelności nikomu nie zapewnię. Ale on nie słucha. Przynosi walizkę, wyciąga grube teczki i kładzie na stole. Potem uśmiecha się nieśmiało, żegna w ukłonach i wychodzi.
Do późnej nocy przeglądam rękopisy, maszynopisy, komputerowe wydruki. Nazajutrz dzwonię do niego: „Spróbuję, panie Henryku, ale proszę mi pomóc”.
Miesiącami ciągnie się nasza współpraca, bo on wszystkiego niepewny: chce i nie chce, by jego dziennik cytować wprost, chce i nie chce, by mówić o książkach, które napisał, chce i nie chce, by wspominać o kochankach żony. Ale w końcu zgadza się na wszystko. Nawet na muzyczny tytuł: Wariacje jesienne, choć bał się z początku, że pomylą niektórzy Dom Pracy Twórczej z domem wariatów.
Sobieski obok do Obór wrzucał swoją szwa-gierkę do dworku z sadzawkami, z komarami, bo się źle prowadziła. Teraz tam literaci jeżdżą. Piszą albo i nic nie robią.
Miron Białoszewski: Konstancin
1
Chrobot, jakby się myszy po kątach szastały. To okna tak kłapią na wietrze. Zamknąłem, patrzę – na dole panienka z czerwoną parasolką. Chodzi, chodzi, chodzi. Wokoło klombu. Aż pod moje okno podeszła i co widzę? – wcale nie panienka, a pani dorosła tak chodzi. Może i lepiej; trudniej się rozmawia z panienką.
2
Dziś przyjechał do mnie K.
Dużo sławnych ludzi tu przyjeżdża, ale na K. i tak z podziwem patrzą, zwłaszcza starsi. Już nie czują się zbyt ważni. Idziesz na spacer z młodym, nawet byle jakim, i już lepiej się czujesz. Ale młody nie rozumie, myśli – starszy ważniejszy. Błąd, ale dobrze się składa.
K. pyta, o czym piszę. Ja, że o błahości piszę.
– O błahości? – dziwi się. I czeka, aż temat rozwinę. A ja nic, milczę, zagadkowo milczę. Czasem dobrze pomilczeć: drugi się zgubi, na pewności straci.
K. chce noweli filmowej. Pytam:
– Scenariusz?
– Broń Boże!
Wie, że nie umiem jak on. Przyjdzie mu pisać od nowa, a mnie i tak musi chwalić. Artyści zawsze chwalą jeden drugiego, taki zwyczaj. W najlepszym razie, nie mówią nic. I wtedy już wiesz – katastrofa!
3
Na tarasie bystrooka, jasnolica sobie siedzi. Pani Karolina. Wściekle zdolna bestia do pisania. Zdania u niej wirują bujne, kolorowe. Ona cała taka bujna, więc ją Bujną przezwałem. Bujna zrzędzi i chce wszystko wiedzieć.
– Dokąd pan się tak spieszy? – pyta.
– Siusiu zrobić – ja na to. Szczery byłem. Potem ona komuś, że cham ze mnie. Szczerość nie popłaca.
Dziś piesek ze wsi przybiegł za mną do parku. Ja do pieska:
– Odejdź! – I bramę mu pokazuję. Piesek podskakuje, ogonkiem się śmieje, a tu Bujna przybiega i krzyczy:
– Pan przyprowadził psa, pan nakarmi psa!
– Nie przyprowadziłem, sam przyleciał.
– Sam, nie sam, a nakarmić trzeba. Podłość głodnego wyrzucać!
– Kiedy jedzenia nie mam.
– Co znaczy „nie mam”?
– No nie mam, sam zjadłem.
– To zapytać trzeba! Ja mam jedzenie.
I zmierza Bujna do pałacu, a piesek za nią – już on wie, kto tu pan.
4
Siedzę w holu, na kanapce, pod lustrem. Papierosa palę i co widzę? Ta sama panienka z jadalni wychodzi. Zbliża się:
– Można? – Siada koło mnie. Salema wyjmuje, zapala i kicha.
– Na zdrowie.
– Dziękuję.
Zarazi mnie – myślę. Ale nie. Wstała i z tym papierosem chodzi, zaciąga się i chodzi. Lubi chodzić, najwyraźniej. A potem się zwierza:
– Mój pierwszy papieros od miesiąca. Chorowałam…
Wkracza Bujna:
– I na co panu to palenie?! Jednego zawału mało?
Panienka, spłoszona, uśmiecha się, odchodzi.
– Ładnie się uśmiecha ta panienka – mówię do Bujnej.
– Jaka znów „panienka”?! Oszalał pan?! To lafem-me fatale: trzech mężów pochowała!
– O Jezu! To pewne?
– Tak. Pewne. Tomasz mi mówił.
Skoro Tomasz mówił, to pewne. A mnie korci, by poznać panienkę, bliżej poznać. Bujna odgadła:
– Wie pan, słyszałam o więzieniu dla zabójczyń, w Oklahomie. Przychodziły tam listy od mężczyzn. Setki listów – matrymonialne oferty! Chcieli się żenić z takimi, co zabiły mężów. Pan to rozumie?
– Pewnie, że rozumiem. Nas podnieca niebezpieczeństwo, walka, śmiertelne zagrożenie…
– Co pan powie…
5
Po kolacji podążam za panienką.
– Lubi pani spacery? – pytam.
– O tak…
– To może się przejdziemy?
– Chętnie, bardzo chętnie.
Miłe złego początki – myślę. I spacerujemy, a ona:
– Zaciekawił mnie pan – mówi.
– A to dlaczego?
– No, bo aż dziw bierze… Tyle książek pan napisał… Nie spodziewałam się…
– Dlaczego? Kraszewski napisał sześćset tomów, a ja tylko sześć…
– Nie spodziewałam się, że pan taki młody…
– Młody? Wolne żarty, panienko…
– Dlaczego pan mówi „panienko”?
– Bo jest w pani coś z panienki.
– Coś głupiego?
– Nie, coś niewinnego.
Rumieni się – nie do wiary! I znów kicha.
– Proszę wracać do łóżka, panienko!
Nazajutrz spacer do Konstancina. Ciepło, miło, droga przez las. A rozmowa – o pisarzach.
Ona:
– Ci pisarze… Narzucają własne problemy. I to komu – Bogu ducha winnym ludziom. Żona mego przyjaciela kazała mu czytać Pod wulkanem Lowryego. Nudziło go, męczyło go. Nie mógł. Ale ona się uparła.
Przerywam:
– Do rozwodu doszło.
– Skąd pan wie?
– Wiem. Mówiła mu: „Nie jesteś na poziomie”. Mężczyzna tego nie zniesie, woli się rozwieść.
Panienka się śmieje. Zęby ma białe, choć pali. Ja mam zęby „be-żo-we”, jak mówią w telewizji. Moja dentystka chce mi malować na biało, „będą jak nowe”, mówi. Ja nie chcę, rzuci się w oczy, że cały nowy nie jestem.
Panienka znów mi coś tłumaczy:
– Krytycy mówią ludziom, co dobre, a co złe. A taki krytyk może być przygłup, a nawet i wariat.
– No pewnie – przytakuję. – Pisarz chciał zostać pisarzem i został. Krytyk też chciał zostać pisarzem i nie został. To się może rzucić na mózg…
Nie zaśmiała się, zmienia temat:
– Po nakładach widać, czego ludziom potrzeba: pani Marysia – dwadzieścia tysięcy, pani Helena – trzydzieści tysięcy…
– Zazdrości im pani?
– No pewnie, a pan?
– Nie skarżę się, mam dobre nakłady.
– Bo pan to jest geniusz. Odkrywca!
– Czemu odkrywca?
– Panie Henryku…
– Słucham…
– Uwielbiam pana!
(O mój Boże! Chciałem akcję ciągnąć co najmniej przez rok, a tu takie przyspieszenie!).
Siedzimy z panienką na ławce, nad stawem, od strony białego domku. Na wodzie łabędzie dziobami kręcą, skrzydłami łomocą, drą się, a po trawie gęsi spacerują, zdumione harmidrem, łebkami kiwają.
Pytam panienkę, jak ma na imię.
– Anka.
– Pani Anko…
– Nie chce pan po imieniu?
– W żadnym razie! Za łatwo by było. Sprawa zbyt poważna…
Chyba gafę strzeliłem. Ona wybrnąć pomaga – Gombrowicza cytuje:
– Uważał, że na ty przechodząc, więcej głupstw się mówi.
– Miał rację! – wykrzykuję.