(Nie)potrzebni - ebook
(Nie)potrzebni - ebook
Wojna obdarta z romantycznej ułudy, okrutna i brzemienna w skutki. Afganistan będzie nam ciążył latami, a jego żywym świadectwem będą weterani – często zapomniani, lekceważeni, (nie)potrzebni. Mocna pozycja, obowiązkowa dla tych, którym roją się kolejne wojny.
Andrzej Rozenek, były dziennikarz śledczy, poseł na Sejm, wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Obrony Narodowej.
To było jak strzał defibrylatorem! Czytając kolejne kartki słyszałem rakiety lecące i wybuchające nieopodal, kule jazgoczące nad głową oraz kolegów którym w rocznice śmierci palę znicz na parapecie okna...
Jacek, weteran misji w Iraku i Afganistanie
Na polskim rynku wydawniczym nie znaleźliśmy pozycji, która tak obrazowo przedstawiałaby dalsze losy nie tylko tych, których na chwilę opuściło żołnierskie szczęście, ale też tych, którzy wrócił i szczęśliwie. Jednak cząstkę wojny mimowolnie przywieźli swoim bliskim.
Janusz Raczy, Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju
Misja ISAF w Afganistanie dobiega końca, a wraz z nią kilkunastoletnie zaangażowanie Wojska Polskiego w konflikty „na drugim końcu świata”. Żołnierze wracają do domów, ale czy wrócą z wojny? Czy „stamtąd” w ogóle da się wrócić?
Co czeka weteranów w kraju, w którym toczy się cyniczna gra między rządem a opozycją? Gra, w której problem wojennej traumy to doskonały pretekst, by dołożyć politycznemu konkurentowi.
Co dalej z armią, która po Iraku i Afganistanie przeżywa kryzys? Czy ambitny plan modernizacji nie okaże się mrzonką?
„(Nie)potrzebni”, najnowsza powieść Marcina Ogdowskiego, to wojenny dramat i polityczny dreszczowiec w jednym. Autor zabiera nas do ogarniętego chaosem Afganistanu, do „ludzkiej naprawialni” w Ramstein, w zacisze ministerialnych gabinetów. W jednej chwili jesteśmy świadkami krwawej potyczki na Highway One, by zaraz potem znaleźć się w domu wdowy po żołnierzu samobójcy.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64523-11-3 |
Rozmiar pliku: | 708 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szczecin, 21 marca
– Tato, boję się… – Na dźwięk tych słów Jan Sikorski otworzył oczy. Przez kilka sekund wpatrywał się w niewyraźny obrys komody, stojącej naprzeciwko łóżka. Oddychał nerwowo, a po skroniach spływały mu krople potu. Tymczasem w sypialni panował przyjemny chłód. „Zły sen” – orzekł, lecz nie potrafił przypomnieć sobie nic ponad ów szept. Potrząsnął głową, odpędzając resztki maligny, i wtedy zorientował się, że jest sam.
– Maria! – Jan zawołał żonę tak, by jego szept nie brzmiał zbyt donośnie. Od kiedy Marek – ich syn – ponownie z nimi zamieszkał, minęły dwa tygodnie. W ciągu tych kilkunastu dni chłopak ani razu nie zasnął spokojnie. Najpierw – przez dwie–trzy godziny – miotał się po własnym pokoju, znajdującym się nad sypialnią rodziców. A oni, pierwszego wieczoru wulgarnie zaatakowani za przejaw troski, nie wtrącali się. Próbowali nie słyszeć kroków nad sufitem, a gdy te ustawały, starali się za wszelką cenę nie zbudzić syna.
Zwłaszcza o trzeciej trzydzieści.
– Maria! – powtarzając imię żony, Jan podniósł się i ruszył do kuchni. „Może nie mogła zasnąć i poszła zaparzyć sobie melisy?” – przyszło mu do głowy.
– Jestem tu! – Głos kobiety dochodził z innej części domu.
„Kurwa!” – zaklął w myślach Sikorski, kierując się na schody. „Polazła do góry, pod Marka drzwi!” – mężczyzna czuł, jak ogarnia go złość. „Usłyszy ją i znowu będzie chryja!”.
Ledwie pokonał ostatni stopień, stanął jak wryty.
Żona faktycznie siedziała przy drzwiach do pokoju ich jedynaka. Obejmowała rękoma ściągnięte pod brodę nogi i bezgłośnie płakała.
– Co jest…? – Mężczyzna ukląkł przy partnerce, chwytając jej prawą dłoń.
– Ałł! – syknęła, a Jan przypomniał sobie, że miała poturbowany nadgarstek – pamiątkę sprzed dwóch dni po brutalnie odrzuconej próbie objęcia syna.
– Przepraszam – wyszeptał, całując zasiniaczony przegub. Usiadł obok i westchnął. – Co się dzieje?
Maria przełknęła ślinę, przetarła policzki i spojrzała w twarz męża.
– Coś się stało. – Mówienie szeptem musiało być dla niej nie lada wyzwaniem. Zamilkła na kilka sekund, cichutko wciągając powietrze nosem i przecierając oczy. – Słyszałam jakiś dziwny hałas, potem jęk, a od godziny nie słyszę już nic.
– Siedzisz tu godzinę?! – Mężczyzna trochę za bardzo podniósł głos. Zaraz się zmitygował i powtórzył dużo łagodniej: – Godzinę?!
– Janek, nie ochrzaniaj mnie, ja naprawdę jestem przerażona. – Kobieta miała błagalne spojrzenie. – On sobie c-o-ś zrobił, rozumiesz?!
Sikorski poczuł zimne dreszcze na plecach. Podniósł się, a serce biło mu coraz szybciej i mocniej. Żona poszła w jego ślady i przez moment patrzyli na siebie, widząc jedno u drugiego – niczym w lustrzanym odbiciu – malujące się na twarzach przerażenie.
To mężczyzna położył dłoń na klamce i lekko ją nacisnął. Drzwi otworzyły się bez żadnego skrzypnięcia. Przez delikatne rozwarcie na korytarz przedostało się światło ulicznej latarni. Para raz jeszcze obdarzyła się spojrzeniami, a gdy oboje kiwnęli głowami, Jan zdecydowanym gestem pchnął skrzydło.
Przeraźliwy krzyk Marii rozszedł się po domu, wypełniając po brzegi głowę jej męża. Ten – gdy tylko przemógł chwilowy paraliż – wbiegł do pokoju i objął w pasie wiszące nad podłogą ciało syna. Potrząsnął nim kilka razy, lecz chłopak nie dawał znaków życia.
Wciąż podtrzymując zwłoki dziecka, Jan kątem oka dostrzegł leżący na łóżku żyrandol. Patrząc zaś w górę, widział zakotwiczony w suficie hak, który posłużył Markowi do zawieszenia sznura. „Sam ten hak mocowałem, dbając, by nie wypadł pod byle ciężarem…” – ta myśl na krótko zajęła umysł Sikorskiego.
Gdy się opanował, co sił w nogach pobiegł do kuchni. Złapał pierwszy z brzegu nóż i ruszył z powrotem. W drzwiach sypialni syna zatrzymał się niespodziewanie. Widok wisielca w świetle stojącej przed domem latarni był na tyle upiorny, że przez ułamki sekund napawał go wręcz odrazą. Chcąc się pozbyć tego uczucia, Jan spojrzał w bok, na żonę. Kobieta siedziała na podłodze – płakała, tłumiąc krzyk wciśniętą w usta dłonią.
Sikorski wiedział, że wkrótce i on zaleje się łzami. Złapał więc krzesło, najpewniej użyte wcześniej przez samobójcę, i postawił je przy wiszącym ciele. Następnie wszedł na stołek i jedną ręką objął syna pod pachami. Miał już swoje lata, ale wciąż był silnym mężczyzną – gdy dłonią uzbrojoną w nóż odciął sznur, nie stracił równowagi. Ostrożnie przysiadł, kładąc sobie głowę Marka na kolanach.
– Pierdolony Afganistan! – wysyczał, gładząc bujną czuprynę syna. – Wszystko przez ten pierdolony Afganistan! ■