Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

"Firebrand" Trevison - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
2 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

"Firebrand" Trevison - ebook

Firebrand Trevison to powieść autorstwa Charlesa Aldena Seltzera, uznanego za jednego z najbardziej aktywnych pisarzy amerykańskich XX wieku. Jego specjalnością były westerny, które tworzył, inspirowany własnymi doświadczeniami z życia w Nowym Meksyku. Pod jego nazwiskiem wydano ponad czterdzieści tytułów, a jego opowiadania chętnie publikowano w czasopismach takich jak „Argosy”, „Blue Book” czy „Adventure”. Jego dzieła niejednokrotnie były przenoszone na ekrany. Firebrand Trevision, Riddle Gawne, Silver Spurs czy Roughshod to tylko kilka z tych, które dotychczas zostały zekranizowane.

Firebrand Trevison to także przydomek głównego bohatera książki, właściciela rancza mieszczącego się w okolicy nowo powstałego miasteczka Manti. Do tegoż miasta przybywa Rosalind Benham, córka prezesa kolei. Odwiedza Zachód wraz ze swoją ciotką Agathą, pełniącą rolę przyzwoitki, oraz reprezentantem interesów rodziny, Jeffersonem Corriganem. Zauroczona pięknem krainy, nie zauważa, że jej towarzyszowi przyświeca niecny cel. Pragnie on zagarnąć tamtejsze ziemie i się na nich wzbogacić. Na drodze staje mu jednak Brand Trevison, który okazuje się jego przeciwnikiem także w staraniach o względy Rosalind. Konflikt między mężczyznami staje się coraz bardziej zaogniony. Oboje działają poza prawem – jeden, chcąc czynić dobro, drugi, knując i planując kolejne intrygi. Któremu z nich uda się zwyciężyć? Który z nich zdobędzie serce wymarzonej dziewczyny i zdobędzie tak bardzo pożądane ziemie?

Odpowiedzią na te pytania jest lektura powieści Trevison Firebrand, historii porywającej i ekscytującej, która z każdą kolejną stroną coraz bardziej wprowadza czytelnika w klimat Dzikiego Zachodu. Starcie dobra ze złem, romans z licznymi matactwami w tle oraz wątek urbanistyczny – wszystko to składa się na klasyczny western, którego Ch. A. Seltzer był niewątpliwym mistrzem.

Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja – Szlakiem Przygody” to seria, w której publikowane są tłumaczenia powieści należące do szeroko pojętej literatury przygodowej, głównie pisarzy francuskich z XIX i początków XX wieku, takich jak Louis-Henri Boussenard, Paul d’Ivoi, Gustave Aimard, Arnould Galopin, Aleksander Dumas ojciec czy Michel Zévaco, a także pisarzy angielskich z tego okresu, jak choćby Zane Grey czy Charles Seltzer lub niemieckich, jak Karol May. Celem serii jest popularyzacja nieznanej lub mało znanej w Polsce twórczości bardzo poczytnych w swoim czasie autorów, przeznaczonej głównie dla młodzieży. Seria ukazuje się od 2015 roku. Wszystkie egzemplarze są numerowane i opatrzone podpisem twórcy i redaktora serii.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66268-62-3
Rozmiar pliku: 3,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Charles Alden Seltzer (15 sierpnia 1875 – 9 lutego 1942) – amerykański pisarz, płodny twórca westernów. Stworzył kilkanaście scenariuszy filmowych i napisał wiele opowiadań, głównie publikowanych w „Argosy” (a także m.in. w „Adventure”, „Western Story Magazine” i amerykańskiej edycji „Pearson’s Magazine”).

Urodził się w Janesville w Wisconsin. Zanim stał się odnoszącym sukcesy pisarzem, był ulicznym sprzedawcą gazet, telegrafistą, malarzem, stolarzem, inspektorem budowalnym, redaktorem małej gazety i rzeczoznawczą. Ponieważ wytrwale dążył do tego, by osiągnąć pisarski sukces, wraz z rodziną żył w biedzie – napisał około dwustu tekstów, zanim któryś z nich został przyjęty, a w tym czasie żona przynosiła mu od rzeźnika papier pakowy, żeby na nim pisał.

Westerny opierał na doświadczeniu wyniesionym ze swojego pięcioletniego pobytu w Nowym Meksyku. Pod koniec życia (w latach 1930-35) został wybrany burmistrzem North Olmsted w Ohio. Jest tam wspominany z dużym szacunkiem i respektem – założył m.in. pierwszą straż pożarną, stworzył plany pierwszej linii autobusów miejskich i walczył z potężnymi firmami (m.in. energetycznymi) dla dobra mieszkańców.

Po zyskaniu uznania jako pisarz, jego historie dość szybko trafiły do Hollywood, gdzie stały się kanwami wielu filmów wczesnego okresu kina: najpierw niemych, a później udźwiękowionych.

Zadebiutował w 1900 roku powieścią The Council of Three, a jego ostatni wydany tekst, już pośmiertnie, to So long, sucker z 1943 roku. Napisał w sumie trzydzieści dziewięć książek, z których dwadzieścia trzy były publikowane w odcinkach w „Argosy”. Do jego najsłynniejszych i zekranizowanych powieści należą The Range Boss (1916, ekranizacja 1917), The Boss of the Lazy Y (1915, 1917) oraz The Trail to Yesterday (obie w 1918). Poza tym dużą popularnością cieszyła się trylogia Opowieści z Dry Bottom (Tales of Dry Bottom), składająca się z następujących powieści: The Two-Gun Man, The Coming of the Law oraz „Firebrand” Trevison. Tłumaczenie pierwszej z nich będzie pierwszym polskim pełnym przekładem twórczości Ch. Seltzera.Rozdział I

Jeździec na karym koniu

Szlak prowadzący z Diamond K zmaterializował się u podnóża niewielkiego wzniesienia gęsto porośniętego chuderlawymi dębami i jodłami, aby następnie pobiec prosto i niemalże jednostajnie (z wyjątkiem głębokiej rozpadliny w miejscu, gdzie robotnicy kolei i łopata parowa1 wżerali się w wysokie na sto stóp2 wzgórze) do Manti3. Jeszcze miesiąc temu nie było Manti, a sześć miesięcy wcześniej nie było kolei. Kolej i miasto podążały śladem brygady mężczyzn odzianych w ubrania koloru khaki, którzy poczynili już dość znaczący postęp w tym kraju, pozostawiając za sobą szlak drewnianych palików i stosów kamieni. Wcześniej przemknął tędy agent spółki kolejowej, układając się i tym samym zapewniając pozwolenie na budowę. Rezultatem wysiłków owych mężczyzn było ciemne rozcięcie na spalonej słońcem powierzchni równiny i dwie stalowe linie – położone tak precyzyjnie, jak tylko doświadczone oko i teodolit4 mogły tego dokonać – i Manti.

Nie można było przeoczyć Manti, albowiem miasto ze swym widokiem samo narzucało się z miejsca, gdzie Brand5 Trevison galopował na swym wielkim, karym6 wierzchowcu, zwanym Czarnym7, szlakiem z Diamond K. Manti zdominowało scenerię, nie dlatego, że było duże i okazałe, ale dlatego, że było tu czymś nowym. Budynki tam były rozproszone – nie było tam potrzeby tłoku, lecz z pewnej odległości – na przykład z miejsca, gdzie znajdował się Trevison, czyli oddalonego o jakieś trzy mile8 od miasta – Manti wydawało się niepozorne, jak zbudowane z klocków, w porównaniu z tym wielkim światem, na którego łonie leżało. Na tym tle Manti prezentowało się marnie, wręcz śmiesznie. Trevison był jednak przekonany, że pojawienie się kolei żelaznej rozpocznie nową erę, a owe dwie, cieniutkie jak nić stalowe linie, były jak macki stworzonego przez człowieka potwora, który z jednej strony pochwycił Wschód – biznes wyciągający dłoń po coraz to nowsze obszary – a z drugiej Manti, niepozorne i komiczne, jakby się mogło wydawać, a tak naprawdę stanowiące placówkę dysponującą nieograniczonymi zasobami. Manti powstało, aby przetrwać.

Biznes bydlęcy kwitł, Trevison dobrze o tym wiedział. Spółka kolei żelaznej wybudowała zagrody w Manti i Trevison wiedział również, że będą one potrzebne przez kilka następnych lat. Był w stanie także wyobrazić sobie dzień, kiedy zostaną zastąpione budynkami i fabryką. Interesy zataczały coraz szersze kręgi i bydło musiało usunąć się im z drogi. Pojawiło się już w okolicy kilku osadników9, którzy pobudowali płoty wokół swych działek. Jeden z nich, gdy Trevison natknął się na niego kilka dni wcześniej, bezczelnie zapytał, dlaczego nie ogrodził terenu Diamond K. Ogrodzenie na pięciu tysiącach akrów10! Nigdy nie miało to miejsca w tej części kraju. Trevison pozwolił sobie na chłodny uśmiech, a odpowiedź na zadane pytanie zachował dla siebie. Incydent ten nie miał znaczenia, był jednak zapowiedzią dnia, gdy kilkanaście podobnych dociekliwych pytań może doprowadzić do tego, że postawienie płotu stanie się koniecznością.

Zaczynał go już drażnić tłok – obecność osadników go irytowała. Zmarszczył brwi. Jeszcze rok temu wyprzedałby wszystko – bydło, ziemię i budynki – po cenie rynkowej. Teraz nawet nie znał ceny rynkowej swojej ziemi. Teraz…

Spiął boki konia, wyprostował się w siodle i uśmiechnął się.

– Teraz nie jest na sprzedaż, prawda, Czarny?

Pięć minut później zatrzymał wierzchowca u szczytu głębokiego rozkopu kolei żelaznej i wyjrzał krytycznie za krawędź. Pięćdziesięciu robotników – pod kierownictwem gigantycznej postaci w brudnych, niebieskich overalls11, w wysokich butach, wełnianej koszuli i filcowym kapeluszu z szerokim rondem, z twarzą niezaprzeczalnie irlandzką – uwijało się jak w ukropie, aby dotrzymać kroku olbrzymiej łopacie parowej, której żelazne szczęki wżerały się w ziemię, systematycznie i miarowo, co musiało zniechęcać jej ludzkich rywali. Ciąg wagonów-platform12, prawie załadowanych do pełna, stał na torach rozkopu. Dołączona była do nich niewielka lokomotywa, która buchnęła parą z zaworu bezpieczeństwa, a maszynista i palacz wychylali się z okna kabiny, rozglądając się leniwie dookoła.

Patrick Carson, osobowość i szef budowy – poczciwy, dobroduszny, żwawy, spostrzegawczy – opierał się o głaz leżący z boku torów i gawędził sobie z maszynistą, gdy Trevison pojawił się na szczycie rozkopu. Podniósł wzrok, oczy mu zajaśniały.

– A oto i Trevison, Murph – zwrócił się do maszynisty. – O rany, cóż to za widok, no nie?

Bez wątpienia Trevison prezentował się imponująco. Koń i jeździec rysowali się na tle nieba, a w jasnym świetle każdy mięsień, każda cecha mężczyzny i bestii przedstawiała się wyraźnie i wydatnie. Wielki, kary koń był potężnym zwierzęciem, rosłym i smukłym, a jego prędkość i odwagę dało się zauważyć w jego profilu, chrapach i oczach. Trwał w bezruchu z uniesionym łbem i nastawionymi uszami, jak bohaterski posąg. Zdawało się, że jego jeździec do niego pasował. Wysoki, szczupły w pasie, rozłożysty w ramionach, wyprostowany, siedział swobodnie w siodle przyglądając się całej scenie z góry, nieświadom podziwu, jaki wzbudził. Poetyckie fantazje zagrały lekko Carsonowi w duszy, a on dał się im ponieść.

– Spójrz tylko na niego, Murph, na ten wielki kapelusz, na skórzane spodnie, ostrogi i na całą resztę! Istnieje tutaj prawdziwy kontrast, gdybyś tylko go dostrzegł. Cywilizacja reprezentowana przez tę kolej żelazną, nie pasuje tutaj. To jakby oglądało się książkę z obrazkami! Czyż on nie jest wspaniały?

– Nigdy nie widziałem go z bliska – rzekł Murphy, a ton jego głosu nie podzielał entuzjazmu Carsona. – Zawsze wyglądał mi na faceta, który stroi się jak ktoś, kto chce się popisać.

– Gdy pierwszy raz ujrzałem jednego z tych kowbojów, pomyślałem to samo – rzekł Carson. – To było w innej części budowy. Widziałem tak wielu z nich podobnie ubranych, że zacząłem zadawać im pytania. Właściwie to jest cholernie użyteczny ubiór, kolego. Ten wielki filcowy kapelusz dobrze chroni głowę przed słońcem, a ta ekstrawagancka szmatka pod szyją osłania od piasku i promieni słonecznych. Skórzane spodnie zabezpieczają nogi przed zadrapaniami przez ciernie, opuncje13 i inne chaszcze, przez które przyjdzie mu jechać. Wysoki obcas ma za zadanie zapobiec ześlizgnięciu się stopy ze strzemion14. Dziecko ci może powiedzieć, dlaczego ma przy sobie małą broń i dlaczego nosi ją tak nisko na swym biodrze. Nigdy nie widziałeś go z bliska, co, Murph? Zawołam go tu do nas, żebyś mógł dobrze się mu przyjrzeć.

Odsunął się od głazu i zamachał do Trevisona, wołając:

– Zjedź tu do nas, chłopcze!

– Odjadę, zanim on tu dotrze – rzekł Murph, widząc, że ostatni wagon jest już prawie pełen.

Carson zachichotał.

– Uwaga – ostrzegł. – Zjeżdża.

Bok rozkopu był stromy, a miękki piach i glina nie stanowiły bezpiecznego oparcia dla kopyt końskich, ale na znak Trevisona Czarny się nie zawahał. Przykucnąwszy na krawędzi – jak wielka pantera15 – wysunął przednie kończyny do przodu, aż kopyta zatopiły się głęboko w bok rozpadliny. Wtedy łagodnym ruchem pociągnął za sobą tylne nogi i w tej samej chwili ostrożnie zaczął zsuwać się w dół. Jego jeździec odchylił się daleko w tył w siodle, lejce trzymał luźno w dłoniach.

Wydawało się to takie proste i łatwe. Postawa Trevisona wskazywała na to, że pokładał całkowitą wiarę w zwierzęciu i w swych jeździeckich umiejętnościach. Robotnicy jednak przestali pracować i przyglądali się, zbici w grupkę i gestykulujący. Krztusząca się łopata parowa ucichła z westchnieniem, gdy maszynista wyłączył silnik i stanął jak wryty, z szeroko rozdziawionymi ustami. Palacz wychylał się mocno przez okienko kabiny niedużej lokomotywy. Murphy wymamrotał coś ze zdumienia, a Carson zarechotał z podziwu, bo zejście było wysokie na sto stóp, a w grupie robotników kolei żelaznej było niewielu, którzy zaryzykowaliby pokonanie ściany nawet na piechotę.

Czarny nabierał rozpędu wraz z odległością. Pokonał już jedną trzecią zbocza, gdy nagle napotkał na luźny grunt, który przesunął się pod jego ciężarem, co spowodowało, że tylne kończyny zwierzęcia uciekły w bok, wytrącając go z równowagi. Jeździec momentalnie odchylił się całym sobą w stronę ściany rozpadliny, przekręcając się w siodle, i po prostu obrócił Czarnego. Zwierzę wdrapywało się jak kot, zatrzymało się, spięło, spoglądając śmiało na wierzchołek ściany, podczas gdy przemieszczająca się ziemia, a wraz z nią otoczaki16 i drobne kamienie osuwały się z grzechotem za nim. Wtem, ponaglony łagodnie dotknięciem i głosem Trevisona, wierzchowiec ponownie ruszył i stawił czoła zboczu.

– Nie zjechałbym tu koniem dla cholernej żelaznej kolei! – oświadczył Murphy.

– To prawda, ty nie dałbyś rady. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu Carson.

– Na takim koniu to człowiek mógłby wszędzie dojechać! – wtrącił zachwycony palacz.

– Ty byś się zabił na tym osuwisku i świat miałby o jednego ładowacza węgla mniej! – rzekł Carson. – Popatrz tylko na niego!

Czarny schodził w dół. Jego przednie kończyny były szeroko rozstawione, tylne ślizgały się po piachu. Dwukrotnie, gdy jego przednie kopyta natrafiły na jakąś drobną przeszkodę, tylne nogi unosiły się i stał, balansując na przednich kończynach. Za każdym razem Trevison zapobiegał zapowiadającej się katastrofie, odchylając się mocno do tyłu w siodle i silnie poklepując czarnego po bokach.

– Jak jeździec cyrkowy! – zawołał radośnie Carson. – Nie widziałem drugiego tak opanowanego faceta jak on! Prawdziwy z niego chojrak!

Zjazd był widowiskowy, ale było oczywiste, że Trevisona mało obchodziło wrażenie, jakie wywarł na widowni, bo gdy tylko dotknął równego podłoża i podjechał do Carsona oraz pozostałych, ani na jego twarzy, ani w jego zachowaniu nie było śladu świadomości tego, co właśnie zaszło. Uśmiechnął się jedynie lekko, gdy do jego uszu dotarło wiwatowanie robotników. Następnie zatrzymał wierzchowca obok niedużej lokomotywy, gdzie Carson przedstawił go maszyniście i palaczowi.

Przyglądając się Trevisonowi z bliska, Murphy zmuszony był do określenia go mianem „prawdziwego mężczyzny” i pożałował swych krytycznych uwag sprzed kilku minut. W Trevisonie nie było niczego na pokaz. Jego zjazd po ścianie rozpadliny nie miał na celu zaimponowania komukolwiek. Wyraz brawurowej beztroski w pozornie spokojnych oczach, które patrzyły wprost na niego, przekonał maszynistę, że człowiek ten reagował jedynie na wyzwania. Było coś takiego w wyglądzie Trevisona, co sugerowało całkowite lekceważenie strachu. Maszynista widział już raz coś takiego w twarzy swego towarzysza po fachu, gdy ten jechał ryczącym potworem w dół, po nachyleniu terenu, z zatrważającą prędkością, prosto w ociekającą deszczem ścianę ciemności, z której mógł w każdej chwili wytoczyć się z hukiem taki sam potwór, ale jadący w przeciwnym kierunku. Nastąpiła zmiana w rozkazach i pociąg ścigał się z czasem, aby dotrzeć do zwrotnicy17. Kilka razy podczas jazdy Murphy spojrzał maszyniście w twarz. Wygląd tych oczu do tej pory go prześladował – odbijało się w nich wyzwanie rzucone śmierci i pogarda dla konsekwencji. Spojrzenie Trevisona przypominało mu właśnie to, jednak w jego oczach było coś jeszcze – chłodna, wyważona ironia. Maszynista ze wspomnień Murphy’ego, nieustraszony, stawiłby czoła śmierci. Trevison zrobiłby to samo, tylko dodatkowo by ją wykpił. Murphy przyglądał mu się długo i z podziwem, zauważając rozłożystą klatkę piersiową, potężne mięśnie, ciemnobłękitny połysk jego świeżo ogolonej brody i szczęki pod opalenizną, stanowcze usta ̶ wymowny element jego twarzy. Murphy określił jego wiek na dwadzieścia siedem lub dwadzieścia osiem lat. Sam miał sześćdziesiąt – wiek, w którym docenia się i potajemnie zazdrości młodości, pełnej młodzieńczego wigoru. Carson skomplementował zjazd Trevisona po ścianie rozpadliny.

– Ależ z ciebie rewelacyjny jeździec, mój chłopcze!

– Czarny to sprytny koń. – Uśmiechnął się Trevison. Murphy był zadowolony, że docenił wysiłki konia. – Jest dobrze wyszkolony, mądrzejszy od niektórych ludzi, ale też skomplikowany.

Poklepał smukłą, muskularną szyję bestii, a zwierzę zarżało delikatnie.

– Jest jednak defensywny w stosunku do swego pana – Zaśmiał się Trevison. – Krótko po tym, jak wszedłem w jego posiadanie, facet celował do mnie z broni, zaskoczył mnie i nie żartował. Musiałem strzelać. Chcąc go zdezorientować, rzuciłem się w jego stronę na koniu. Od tej pory za każdym razem, gdy Czarny widzi człowieka z bronią w dłoni, myśli, że należy go przewrócić. Nie ma mowy o powstrzymaniu go. Nie pozwoli nikomu nawet wyciągnąć chusteczki z kieszeni spodni, gdy na nim siedzę. – Uśmiechnął się Trevison. – Spróbuj Carson, ale zanim to zrobisz, najpierw upewnij się, że rozdziela was ten głaz.

– Nie podoba mi się, jak na mnie patrzy – odmówił Irlandczyk. – Nie wątpię, że naprawdę się o mnie martwisz, ale większy chojrak jest z jego właściciela, albo możesz nazwać mnie kłamcą!

Trevisonowi zaiskrzyły oczy.

– Porządny z ciebie szef budowy, Carson, ale cieszę się, że zacząłeś bardziej się troszczyć.

– O kogo?

– O swoich ludzi – Trevison obejrzał się do tyłu. Zrobił to już wcześniej, kątem oka. Robotnicy wałkonili się, ciesząc się krótkim odpoczynkiem, wykorzystując chwilowe zaniedbanie Carsona, bo ostatni wagon został już wypełniony.

– Do diabła, będę miał przez was kłopoty!

Carson zamachał rękoma i robotnicy rzucili się do wagonów. Kiedy ostatni mężczyzna już wsiadł, lokomotywa zakrztusiła się i potoczyła wolno. Carson wdrapał się do kabiny maszynisty z okrzykiem: „Na razie, chłopcze!”. Trevison prowadził konia silną ręką, bo zwierzę zaczęło pląsać na odgłos dźwięków wydawanych przez lokomotywę. Pełne wagony mijały go, pędząc teraz coraz szybciej, a robotnicy uśmiechali się do niego i z szacunkiem uchylali kapeluszy. Pochodzili oni bowiem z jednego z łacińskich krajów Europy i w tej heroicznej postaci, w człowieku, który zjechał na koniu po stromej ścianie wyrwy, ujrzeli żywioł.

1 Łopata parowa – koparka napędzana parą.

2 Stopa (ang. foot) – jednostka długości stosowana w krajach anglosaskich. 1 stopa = 30,48 centymetrów.

3 Manti – miasto w stanie Utah, w USA.

4 Teodolit (gr.) – instrument geodezyjny przeznaczony do pomiarów w terenie kątów poziomych i pionowych.

5 Brand (ang.) – żagiew, pochodnia, piętno, marka, znak firmowy.

6 Kara maść – czarne ubarwienie sierści konia (grzywa i ogon także czarne).

7 Czarny – w oryginale: Nigger – Murzyn, czarnuch (obraźliwe).

8 Mila (ang. mile) – jednostka długości stosowana w krajach anglosaskich, równa 1609 metrów.

9 Osadnik (ang. homesteader) – osoba żyjąca i uprawiająca ziemię na gruntach podarowanych przez rząd; Homestead Act – ustawa o osadnictwie, uchwalona 1862 roku w USA; przyznawała każdemu obywatelowi po ukończeniu 21 roku życia prawo do uzyskania z ziem publicznych na niezamieszkanych zachodnich obszarach USA działki o powierzchni 160 akrów, za niewielką opłatą.

10 Akr (ang. acre) – jednostka powierzchni gruntów używana w krajach anglosaskich równa 4046,856 m2.

11 Overalls (ang.) – ubranie składające się ze spodni z klapą z przodu na klatce piersiowej, podtrzymywanych przez ramiączka na ramionach, wykonane z mocnego materiału i noszone zwłaszcza jako odzież codzienna lub robocza.

12 Wagon-platforma (ang. flat-car) – wagon kolejowy bez dachu lub boków.

13 Opuncja (Opuntia) – rodzaj roślin (sukulentów) z rodziny kaktusowatych (Cactaceae), około 150 gatunków występuje w Ameryce Północnej i Południowej; kwiaty duże, żółte, pomarańczowe lub czerwone.

14 Strzemiona – metalowy element siodła do jazdy konnej, stanowiący oparcie stopy jeźdźca, zawieszony na rzemiennym pasie na terlicy siodła, symetrycznie po jego obu stronach.

15 Pantera (lampart, leopard, Panthera pardus­) – ssak drapieżny z rodziny kotowatych; występuje w południowej Azji, a także w północno-wschodnim Egipcie, Jemenie i Omanie) oraz w Afryce; dł. ciała 0,9-1,9 m, ogona 0,6-1,1 m, masa ciała 28-60 kg u samic i 37-90 kg u samców; umaszczenie rudawo-żółte w czarne nieregularne plamy; poluje głównie na kopytne.

16 Otoczak – okruch skalny (o średnicy powyżej 2 mm) wygładzony i zaokrąglony podczas transportu, np. przez płynącą wodę.

17 Zwrotnica – część rozjazdu kolejowego prowadząca zestawy kołowe pojazdu szynowego na zamierzony tor.Rozdział III

Pobicie zacnego człowieka

Trevison się nie poruszył. Obserwował uważnie ruchy Corrigana, zwracając uwagę na jego potężną masę, jego zręczność, grę mięśni, gdy cofał się przez pokój, aby odłożyć rewolwer. Niemniej jednak na dźwięk jego głosu, oczy Trevisona rozbłysły gwałtownie płomieniem, jego usta rozchylił szyderczy uśmiech, a obnażone zęby zalśniły bielą. Zachowanie Corrigana uderzyło w czułą strunę wrogości, która powstała między nimi od pierwszego spojrzenia. Równie niecierpliwie oczekiwał konfrontacji, która miała za chwilę nastąpić. Wiedział, że pierwsze starcie nie było jeszcze zakończone. Śmiał się ze szczerej radości, choć była ona zabarwiona dziką determinacją.

– Zachowaj dla siebie te swoje przechwałki – zakpił.

Corrigan szydził:

– Jak stąd wyjdziesz, nie będziesz już taki cholernie ładny.

Zdjął kapelusz i cisnął go w kąt, po czym odwrócił się do Trevisona, uśmiechając się szpetnie.

– Gotów? – spytał.

– Niezupełnie. – Trevison nie posłuchał sugestii Corrigana i nie zdjął swego „cholernego, durnego rynsztunku”, wciąż miał go na sobie: pas z nabojami, skórzane czapsy33 i ostrogi34. Teraz jednak wykonał polecenie Corrigana i odrzucił swój kapelusz. Następnie przyczaił się jak do skoku i stawił czoła Corriganowi.

Krążyli ostrożnie, ostrogi Trevisona brzęczały melodyjnie. Nagle Trevison podszedł szybko, dźgnął Corrigana lewą pięścią, zatrzymał łokciem jego brutalny kontratak i przywalił mu prawym sierpowym. Pięść napotkała na ramię Corrigana, gdy ten zatrzymał siłę uderzenia, która zmusiła obu mężczyzn do cofnięcia się o krok. Corrigan wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu, zaintrygowany rzucił się do przodu.

– Nieźle – powiedział. – Nie jesteś nowicjuszem. Mam nadzieję, że nie poddajesz się łatwo, bo mam zamiar nieźle ci przyłożyć za to przewrócenie mnie wtedy na ziemię.

Trevison uśmiechnął się drwiąco, lecz nie odezwał się ani słowem. Wiedział, że nie wolno mu strzępić języka przy tym człowieku. Corrigan był silny, inteligentny; jego przedramię, które zatrzymało sierpowy Trevisona, wydawało się ze stali.

Trevison znów ruszył z poważnym zamiarem sprawdzenia, jak silny jest jego przeciwnik. Corrigan uchylił się przed mocnym ciosem skierowanym w jego szczękę, a jego prawy sierpowy chybił, gdy Trevison zrobił unik i rzucił się w zapasy. Siłowali się ze szczepionymi ramionami, z rozstawionymi nogami, ich klatki piersiowe falowały, gdy tak zmagali się z uporem.

Corrigan stał jak słup, nie przesunął się nawet o cal35. Na próżno Trevison wykręcał się, szukając pozycji, w której mógłby oszukać osłabłe mięśnie, lecz choć użył każdej uncji36 swej potężnej siły, Corrigan trzymał go mocno. W końcu się rozdzielili. Corrigan musiał odczuć moc mięśni Trevisona, bo jego twarz była zdecydowana i skupiona. Jego oczy zalśniły jadowicie, gdy zauważył pewny siebie uśmiech na twarzy przeciwnika i bez słowa zrobił krok naprzód, dokonując wymachów rękoma.

Trevison był opanowanym bokserem, ostrożnie badającym swego przeciwnika. Odczuwał niewiele emocji poza samoobroną. Na początku bójki przeprosiłby Corrigana – co prawda ze sceptycyzmem. Teraz kierowała nim żądza walki. Złośliwość Corrigana trafiła w jego czuły punkt. Dźwięk uderzenia pięści, mierzenie się sił, naprężenie żelaznych mięśni, kontakt ich ciał, ból od zadanych ciosów, obudziły w nim ukrytą bestię. Wciąż był opanowany, było to jednak wyrachowane opanowanie wyszkolonego wojownika i gdy Corrigan naparł na niego, zadał mu rozdzierające ciosy, które odrzuciły głowę wielkiego mężczyzny w tył. Corrigan nie przyłożył zbyt wielkiej wagi do uderzeń; otrząsnął się, charcząc. Krew sączyła mu się wąską strużką z ust; splunął brutalnie Trevisonowi przez ramię w uścisku i próbował zbić przeciwnika z nóg.

Trevisona ocaliła kowbojska zręczność i wywinął się, podzwaniając ostrogami. Corrigan pospieszył za nim. Mocny cios ugodził Trevisona w szyję, zaraz poniżej ucha i posłał go, zataczającego się, na ścianę budynku, od której odbił się jak gumowa piłka, zasypując Corrigana lawiną ogłuszających ciosów z wyprostowanego ramienia. Oczy Corrigana zaszkliły się. Głowa wielkiego mężczyzny podskakiwała, a Trevison podszedł bliżej, zamierzając zakończyć szybko walkę, lecz Corrigan skulił się instynktownie, a kiedy Trevison w swym zapale chybił, wielki mężczyzna chwycił go i trzymał z uporem do momentu, aż jego oszołomiony mózg doszedł do siebie.

Przez kilka minut szamotali się dookoła pokoju, a obcasy ich butów uderzały o gołe deski podłogi, wydając dźwięki, które wydostawały się przez otaczające ich ściany i zakłócały ciszę świata zewnętrznego donośnymi łoskotami. Trevison uderzał bez miłosierdzia w ciężką głowę, która szukała oparcia na jego ramieniu. Corrigan był ogłuszony i nie chciał więcej walki na odległość. Próbował zacisnąć swe olbrzymie ramiona wokół pasa przeciwnika i zacząć zapasy. Rozumiał, że tylko w tego rodzaju walce leży jego jedyna nadzieja na zwycięstwo, lecz Trevison, zręczny, wyczuwający niebezpieczeństwo, wyślizgnął się chwytającym go dłoniom i zaczął ze straszliwą siłą okładać wargi i szczękę oponenta. Żaden z ciosów jednak nie był kończący, dlatego Corrigan trzymał się dalej.

W końcu, chłoszcząc dziko powietrze, wijąc się, wykręcając, kołysząc się, zataczając obszerny krąg, aby wyrwać się z uchwytu Corrigana, Trevison przerwał uścisk i ciężko dysząc, odsunął się, zbierając resztkę sił na finalny cios. Corrigan dostał porządnie za swoje w ciągu ostatnich kilku minut, ale stopniowo dochodził do siebie po zawrotach głowy i przez zmiażdżone wargi wyszczerzył paskudnie zęby w uśmiechu. Zaszarżował, przywodząc Trevisonowi na myśl rannego niedźwiedzia, lecz Trevison cofnął się przezornie, mierząc odległość, która była mu potrzebna do zadania ostatecznego ciosu.

Wciąż się cofał, zakreślając coraz szerszy krąg. Kołysząc się, dotarł do drzwi, za którymi zniknął Braman – stał plecami do nich. Gdy je mijał, nie zauważył, że otworzyły się nieznacznie. W wąskiej szparze pomiędzy drzwiami a framugą nie dostrzegł twarzy Bramana. Nie widział również, jak bankier podciął mu nogi trzonkiem od miotły, ale to poczuł. Potknął się o niego i stracił równowagę. Padając, zobaczył, jak Corriganowi rozbłysły oczy, i przekręcił się na bok, aby tym samym uchronić się przed silnym ciosem, który próbował zadać mu mężczyzna. Udało się to jedynie częściowo – dostał rykoszetem, trochę na lewo od brody. Ogłuszyło go i upadł niezgrabnie na lewe ramię. Rozdzierający ból przeszywał jego rękę, gdy leżał skulony na ziemi. Domyślał się, że jest złamana w nadgarstku. Ogarnęło go dziwne odrętwienie, w czasie którego nic nie widział, ani nic nie czuł. Jak przez mgłę wydawało mu się, że Corrigan zadaje mu ciosy; odbierał je z niejasną świadomością. Nie czuł jednak bólu i śmiał się z daremnych wysiłków Corrigana. Odczuwał jedynie ślepą furię w stosunku do Bramana, bo był pewien, że to przez bankiera się potknął. Wtem spostrzegł leżącą na podłodze miotłę i szczelinę w drzwiach. W jakiś sposób podniósł się na nogi, uczepiony w niego Corrigan obsypywał go ciosami. Trevison zaczął śmiać się głośno, gdy jego umysł trochę się rozjaśnił i zobaczył usta Corrigana, blade, otwarte, ociekające krwią. Przypomniał sobie, że kiedy Braman go przewrócił, Corrigan nie był w stanie zadać jakiegokolwiek skutecznego ciosu.

Chwiejąc się, odsuwał się od Corrigana, drwiąc z niego, choć później nie pamiętał nawet, co mówił. Ponadto słyszał, jak Corrigan go sklął, ale tego też nie mógł sobie potem przypomnieć. Próbował machnąć lewym ramieniem, gdy Corrigan pojawił się w jego zasięgu, ale stwierdził, że nie może go unieść. Uchylił się zatem przed brutalnym ciosem wycelowanym w niego i wyślizgnął się bokiem, zaczynając robić użytek z prawej ręki. Kilka razy, gdy krążyli wokół siebie, zdzielił Corrigana prawym sierpowym, wycofał się, usunął na bok; Corrigan uparcie podążał jego śladem, chłoszcząc go jadowicie, zadając sporadycznie krótkie uderzenia. Corrigan nie mógł go zranić, a on nie mógł przestać śmiać się z wyglądu jego twarzy – była tak ohydnie odrażająca.

We frontowych drzwiach saloonu Hanrahana, leżącego po przeciwnej stronie banku, pojawił się mężczyzna. Postał przez chwilę na ulicy, rozglądając się. Gdyby miss Benham go zobaczyła, rozpoznałaby w nim tego, który wcześniej wyszedł z saloonu i powitał jeźdźca słowami: „Czy to nie stary, dobry Brand!”. Zauważył czarnego jak noc wierzchowca stojącego przed budynkiem banku, ale Trevisona nie było w pobliżu. Mężczyzna wymamrotał:

– Nie chcę, żeby wyjechał bez pożegnania ze mną.

Przeszedł przez ulicę i zajrzał przez okno do wnętrza banku. Zobaczył, jak Braman zerka przez wpół otwarte drzwi prowadzące na zaplecze i usłyszał dziwne odgłosy – odgłosy szarpaniny, od których drżała i dygotała szyba okna, przed którą stał.

Pobiegł do budynku z boku i zajrzał tam przez okno. Stał przez chwilę, przyglądając się całej scenie z wytrzeszczonymi oczami, z na wpół wyciągniętą bronią, ale opanował odruch i zmienił zdanie. Pognał z powrotem do saloonu, z którego się wyłonił, skrzecząc ochryple: „Bójka! Bójka!”.

Trevisonowi nie udało się uniknąć jednego z ciężkich ciosów Corrigana. Dostało mu się prosto w szczękę, kiedy próbował zrobić unik, i porządnie go to oszołomiło. Wciąż jednak uśmiechał się drwiąco do swego wroga, gdy ten posuwał się za nim, sprężony, niecierpliwy, warczący jak zwierzę. Corrigan miał wrażenie, że Trevison uniknął wcześniejszych uderzeń, które mogły zakończyć walkę, przez instynkt, i choć niewiele pozostało mu już siły, atakował prawą pięścią gardę Corrigana i jego twarz, grzmocąc, dopóki nie zostawił na nim suchej nitki.

W sali banku słychać było uniesione, spierające się głosy. Żaden z dwójki mężczyzn szalejących po zapleczu banku ich nie słyszał – byli jak pozbawieni wszelkich uczuć dzikusy, niepomni ich otoczenia, pijani z wściekłości, z żądną krwi manią, która opanowała ich mózgi.

Trevison zebrał w sobie ostatnią resztkę sił i zadał Corriganowi miażdżący cios w szczękę. Potężny mężczyzna zachwiał się nieprzytomnie w stronę Trevisona, dziko wymachując rękoma. Trevison uchylił się, zadając proste, krótkie ciosy pięścią, które lądowały z plaśnięciem, nie czyniąc większej szkody. Miały na celu jedynie utrzymanie Corrigana w stanie półprzytomności, do którego doprowadziło go ostatnie, potężne uderzenie Trevisona. Ten ostatni cios wyczerpał również siły samego Trevisona; tylko jego duch przetrwał tę pijacką orgię wściekłości i nienawiści. W miarę, jak zgiełk wokół niego narastał – tupot wielu stóp, szuranie nogami; liczne, chrapliwe, spierające się głosy, przekleństwa, okrzyki protestu, groźby, choć ani dźwięk z tego do niego nie dochodził, tak bardzo był skupiony na tłuczeniu swego przeciwnika – przestał wycofywać się, a kiedy Corrigan ruszył w jego kierunku, znieruchomiał i uderzył go prawą pięścią w twarz. Corrigan zaklął i zacharczał, ale dalej pchał się do przodu. Obaj zamachnęli się jednocześnie – prawy cios Trevisona drasnął jedynie szczękę Corrigana; uderzenie Corrigana, pełne i zamaszyste, zadudniło lądując na lewym uchu Trevisona. Głowa Trevisona odskoczyła, broda opadła mu na piersi, a nogi się pod nim ugięły. Corrigan posłał mu złośliwy uśmieszek i znów zaatakował. Był jednak zbyt niecierpliwy i jego ciosy chybiały zataczający się cel – ze zwieszonymi ze zmęczenia ramionami, ale wciąż na nogach, machinalnie, z drwiącym uśmiechem na ustach, który teraz stał się gorzko pogardliwy. Oznaczał on, że Trevison, choć wyczerpany, ze złamaną ręką, odczuwał jedynie pogardę dla umiejętności Corrigana jako zapaśnika.

Zmagając się ze zmęczeniem, rzucił się znów do przodu, zamachnąwszy się prawym ramieniem, bez czucia, w kierunku rozmazanej plamy przed nim, którą stał się Corrigan. Coś się z nim zderzyło – jakaś ludzka forma – i myśląc, że to Corrigan próbuje iść z nim w zapasy, chwycił ją. Impet obiektu i jego własne zmęczenie, pchnęły go do tyłu, w dół, i z obiektem w uścisku upadł na podłogę, przywalony. Ujrzał pochyloną nad nim twarz – był to Braman – i pamiętając, jak bankier wcześniej podciął mu nogi, zaczął naparzać go prawą pięścią po twarzy.

Wykończyłby go. Nie wiedział, że człowiek, który powitał go, jako „starego, dobrego Branda”, przyłożył bankierowi w czoło kolbą swego pistoletu, gdy ten próbował zablokować wejście. Nie był świadom tego, że siła ciosu odrzuciła Bramana w jego stronę, a półprzytomny bankier się nie bronił. Trevisona nie obchodziłoby to nawet, gdyby był tego świadom, bo walczył na ślepo, zawzięcie, z uporem, brawurowo – walczył z dwoma mężczyznami, tak myślał. A choć czuł, że koniec tej walki może być jeden, dalej walił przed siebie z okrutną zawziętością, a straciwszy kontrolę w swej furii, lekkomyślnie wymachiwał złamaną lewą ręką, uderzając Bramana, jęcząc z bólu przy każdym oddawanym ciosie.

Poczuł, jak pochwyciły go jakieś dłonie. Opierał się im, tłukąc coraz słabiej, widział otaczające go twarze, podczas gdy stawiano go na nogi. Usłyszał głos mówiący: „Ma złamaną rękę”. Ten właśnie głos rozjaśnił mu w głowie. Przystanął, wstrzymując się od zadania kolejnego ciosu. Tańczące mu przed oczami rozmazane twarze nabrały właściwego wyglądu i zobaczył mężczyznę, który przyłożył bankierowi.

– Witaj Mullarky! – uśmiechnął się, zataczając się jak pijany w objęcia swych przyjaciół. – Przyszedłeś na piknik? Gdzie mój…

Ujrzał Corrigana opartego o ścianę pokoju i pochylił się w jego stronę. Kilkanaście rąk przytrzymało go – pomieszczenie było pełne ludzi, a gdy już całkowicie rozjaśniło mu się w głowie, niektórych z nich rozpoznał. Słyszał groźby, mamrotanie przeciwko Corriganowi i śmiał się, prosząc mężczyzn, aby zachowali spokój, że była to „uczciwa walka”. Corrigana nie wzruszały pogróżki ani słowa Trevisona. Opierał się o ścianę, osłabiony, z opuszczonymi ramionami, zmartwioną, pociętą twarzą, z pogardliwym wyrazem twarzy. I wtedy, pomimo protestów, Trevison został odciągnięty przez Mullarky’ego i resztę, pozostawiając Bramana rozciągniętego na podłodze i Corrigana podpierającego ścianę, z uginającymi się kolanami i brodą opadającą mu na pierś. Trevison został zmuszony do wyjścia. Odwrócił się jeszcze w drzwiach i uśmiechnął drwiąco do swego umęczonego wroga. Corrigan splunął w jego stronę.

Pół godziny później, z zabandażowanym ramieniem i usuniętymi niektórymi śladami walki, Trevison znajdował się na sali banku. Zabronił, aby którykolwiek z jego przyjaciół mu towarzyszył, lecz Mullarky i kilku innych stało na zewnątrz, obserwując go.

Braman z zabandażowaną głową, blady i drżący, pochylał się nad kontuarem za drucianą siatką. Na krześle za biurkiem, wlepiając wzrok w Trevisona, siedział Corrigan. Twarz wielkiego mężczyzny była skupiona. Była również przerażająco spuchnięta, a jego zmiażdżone usta wydęte. Trevison uśmiechnął się do niego, przemówił jednak do bankiera.

– Oddawaj moją broń, Braman – rzucił krótko.

Bankier wyjął ją z szuflady i w milczeniu pchnął przez ladę i małe okienko w drucianej siatce. Obserwował z lękiem, jak Trevison wsadził broń do kabury. Corrigan flegmatycznie śledził jego ruchy.

Z bronią w kaburze Trevison pochylił się ku bankierowi.

– Zawsze wiedziałem, że z ciebie jest krętacz, Braman, ale nie będziemy teraz się o to spierać. Chcę tylko, abyś wiedział, że kiedy moje ramię się zagoi, wyrównamy sobie rachunki. Kije od mioteł będą owego dnia zabronione.

Braman milczał, niespokojnie obserwując, jak Trevison sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej oprawioną w skórę książeczkę czekową. Wyjął z niej kartkę i rzucił ją przez otwór w drucianej siatce.

– Spienięż to – nakazał. – Dotyczy to sprawy, o której rozmawialiśmy, gdy przeszkodził nam twój żądny krwi przyjaciel.

Spojrzał na Corrigana, podczas gdy Braman egzaminował papier. W jego spojrzeniu pojawił się ten sam zuchwały blask, co podczas walki. Corrigan skrzywił się, a Trevison posłał mu uśmiech – nieustraszony, wymuszony uśmiech impulsywnie walczącego mężczyzny. Corrigan powoli nabrał powietrza w płuca, obserwując go spod na wpół przymkniętych powiek. Jak gdyby oboje wiedzieli, że w niedalekiej przyszłości czeka ich kolejne starcie.

Braman niepewnie dotknął palcem papieru i spojrzał na Corrigana.

– Mam nadzieję, że to jest w porządku? – zapytał. – Powinieneś coś o tym wiedzieć. – To jest czek od spółki kolejowej za prawo do budowy na ziemi pana Trevisona.

Oczy Corrigana zalśniły, gdy analizował czek. Wypełniał je ostry, złowieszczy blask.

– Nie, nie jest w porządku – wziął czek od Bramana i z premedytacją podarł go na drobne kawałeczki, które rozrzucił po podłodze, u swych stóp. Uśmiechnął się mściwie, siadając z powrotem na swym krześle.

– Brand Trevison, hę? – powiedział. – A zatem, panie Trevison, spółka kolejowa nie jest gotowa do sfinalizowania z panem sprawy.

Trevison przyglądał się zniszczeniu czeku bez mrugnięcia okiem. Delikatny, ironiczny uśmiech błąkał się w kącikach jego ust, gdy Corrigan już skończył.

– Rozumiem – rzekł cicho. – Nie miałeś dość siły, aby pokonać mnie wcześniej, nawet z pomocą miotły Bramana. Masz zamiar mścić się na mnie przy użyciu kolei żelaznej; masz zamiar donosić i knuć. Jesteś w doborowym towarzystwie, wszystko, czego nie wiesz o złupieniu ludziom skóry, podpowie ci Braman. I powiem ci jedno: propozycja spółki kolejowej dotyczącej mojej ziemi wygasła wczoraj i nie będzie odnowiona. Prosisz się o tę wojnę. Zrobię, co w mojej mocy, żeby dać ci satysfakcję.

Corrigan mruknął coś i dla zabicia czasu bębnił palcami po blacie stołu, ze spokojem przyglądając się Trevisonowi. Ten otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zmienił zdanie i wyszedł. Corrigan i Braman obserwowali go, jak zatrzymał się na chwilę na zewnątrz, aby porozmawiać z przyjaciółmi. Patrzyli, jak dosiadł swego wierzchowca i wyjechał z miasta. Wówczas bankier spojrzał na Corrigana i zmarszczył brwi.

– Znasz się na swoim interesie, Jeff – powiedział – ale wybrałeś sobie trudnego przeciwnika.

Corrigan nie odpowiedział. Przyglądał się skrawkom czeku leżącego na podłodze u jego stóp.

33 Czapsy (z ang. chaps) – skórzane spodnie bez siedziska, noszone przez kowboja na zwykłych spodniach w celu ochrony nóg.

34 Ostrogi – część oporządzenia jeźdźca ułatwiająca prowadzenie konia, przede wszystkim pobudzająca go do biegu.

35 Cal (ang. inch) – jednostka długości stosowana w krajach anglosaskich, równa 2,54 cm.

36 Uncja (ang. ounce) – pozaukładowa jednostka masy bądź objętości płynów, stosowana m.in. jako jednostka wagi metali szlachetnych, w szerszym zakresie w krajach anglosaskich.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: