100 wierszy wolnych z Ukrainy - ebook
100 wierszy wolnych z Ukrainy - ebook
Kolejna z serii „stu wierszy” antologia Biura Literackiego tym razem gromadzi utwory poetek i poetów z Ukrainy przełożone i wybrane przez Bohdana Zadurę. Podobnie jak w poprzednim zbiorze poezji ukraińskiej stworzonym przez tłumacza („Wiersze zawsze są wolne” z 2004 roku), także i teraz najważniejszym słowem jest „wolność”. Tym razem słowo to wybrzmiewa jeszcze silniej i tragiczniej, zwłaszcza że ostateczny kształt antologia uzyskała już po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Czytając ułożone w dramatyczną opowieść wiersze 39 autorek i autorów, czujemy, że walka o wolność tkwi u źródeł każdej, nie tylko ukraińskiej poezji. W książce prócz wojny znajdziemy jednak sporo podróży, marzeń, miłości (nie tylko do ojczyzny), codzienności i historii, zachwytu i goryczy, wielkiego serio i poczucia humoru. I jaskółek, jak w wierszu Żadana, które trzeba policzyć i żadnej nie można zapomnieć, bo prawdziwa poezja zawsze opiera się na dokładności.
Spis treści
Serhij Żadan: [Wielcy poeci smutnych czasów]
Kateryna Babkina: [...nie zapomnij też wspomnieć o tych]
Ołeksandr Gordon: [Nigdy nie dawajcie poecie]
Hałyna Kruk: uczucie
Lubow Jakymczuk: Poetry Relations albo Mój kanon
(wiersz, który będzie pisany i przepisywany)
Jurij Andruchowycz: Dwadzieścia lat po czym?
Ołeh Łyszeha: Piosenka 212
Wasyl Machno: Johnny Cash
Łeś Bełej: Kobieta Edgara Poe
Marianna Kijanowska: Dyptyk (z dedykacją dla Miłosza)
Kostiantyn Moskałeć: Żywy miód
Switłana Lisowska: [Czy jest słowo].
Andrij Lubka: [Wiersze – to nieudane próby samobójstwa]
Maria Mykycej: [śnieg i flamenco]
Bohdana Matijasz: [ci którzy kochają spójrz jacy]
Kostiantyn Moskałeć: Irysy
Wasyl Karpiuk: [Po prostu mieszkam na tej stacji]
Wasyl Łoziński: W pociągu
Natałka Biłocerkiweć: [Deszcz... Deszcz we Lwowie, w Tarnopolu...]
Maria Mykycej: Salamandra
Wołodymyr Rafiejenko: [porzucił Donbas]
Julia Szeket: [Sądzę że coś się zachowa]
Jurij Wynnyczuk: Jak gotować jezioro
Mirek Bodnar: Jezioro ognia
Wasyl Karpiuk: [grzaniec w drodze na Howerlę]
Witalij Boryspołeć: Oczyszczenie
Ołeh Łyszeha: Piosenka 551
Wasyl Machno: Chmurka
Anna Malihon: Nauczycielowi
Lubow Jakymczuk: Klasztor
Julia Szeket: [Jakieś trzy lata trwa miłość]
Serhij Żadan: Kochać cię nawet po śmierci
Wasyl Słapczuk: [– Ona mnie nie rozumie –]
Ołeh Łyszeha: Piosenka 352
Ostap Sływynski: Syzyf
Ilia Strongowski: Recycle, please
Wasyl Machno: Przy stole
Dmytro Pawłyczko: Chleb
Wasyl Karpiuk: [rozmawiamy z ojcem przez telefon]
Iryna Ciłyk: Algorytm Gaussa
Ołeksandr Gordon: [Moi rodzice]
Ostap Sływynski: Persefona
Hryhorij Semenczuk: wyznania nauczyciela prac ręcznych
Ołeksandr Kabanow: [Pojawił się w T-shircie z napisem]
Witalij Boryspołeć: Pasja
Ilia Strongowski: Monolog o końcu lat 80.
Jurij Wynnyczuk: [O schowaj schowaj ten krajobraz]
Jurij Andruchowycz: More Than a Cult
Lubow Jakymczuk: Akademik. Pierwsze piętro łóżka
Wasyl Łoziński: Shopping
Andrij Lubka: Stypendium
Switłana Lisowska: Wiersz z trzema cytatami
Mykoła Riabczuk: Nienapisany list do sułtana tureckiego
Ołeksandr Kabanow: [I pewnego razu helleńskiemu jeńcowi]
Tomasz Dejak: Mikołaj
Łeś Bełej: Grzechotnik
Kateryna Babkina: Pamięci Niebiańskiej Sotni
Iryna Ciłyk: [Pamiętasz tę filmową scenę]
Mirek Bodnar: Balkonowy ekumenizm
Maria Mykycej: [wrześniowej miłości]
Julia Szeket: do ciebie, trawy
Jurij Wynnyczuk: Znak topielca
Marianna Kijanowska: Prospekt Czerwonej Kaliny
Natalia Bielczenko: Drohobycz
Łeś Bełej: Krymska medżuma
Switłana Lisowska: Czerniowce inne
Andrij Bondar: Dziewczynka. Dniepropietrowsk 7.04.2006
Ołeksandr Kabanow: [To jest – post na facebooku]
Jurij Andruchowycz: Seven–Eleven
Hryhorij Semenczuk: lot of connections
Anna Malihon: Another side
Wasyl Łoziński: Moja osobista rewolucja
Ilia Strongowski: Monolog o równości genderowej
Marianna Kijanowska: Prospekt Swobody
Iryna Ciłyk: [Wczoraj w telewizji pokazywali śnieg i wojnę]
Hałyna Petrosaniak: [Lato było chłodne, ona chodziła w zakrytych]
Mirek Bodnar: [nie mogę sobie zabronić pisać]
Hryhorij Semenczuk: [Przyśniła mi się wojna]
Hałyna Kruk: mama
Wano Krüger: Gwiazdoukrzyżowanie
Wasyl Symonenko: [Obeliski z granitu]
Ostap Sływynski: Baucis
Natałka Biłocerkiweć: [I śniegi – nie śniegi, i pola –]
Wano Krüger: Maleńka śliczna dziewczynka
Hałyna Petrosaniak: [Nie powinnaś się bronić]
Witalij Boryspołeć: Teoria ciekawości
Wasyl Słapczuk: [– Byłeś na wojnie? –]
Ołeksandr Gordon: [Każdy człowiek – to kraina marzeń]
Andrij Lubka: [Mówił mężczyzna: nie zobaczę słońca]
Hałyna Kruk: [Stoisz z plakacikiem „no war”]
Andrij Bondar: Też jesteście bezsilni
Wano Krüger: Łagodny uśmiech Berii
Ołeksandr Irwaneć: Kultura poza polityką. Poemat w trzech częściach
Wasyl Słapczuk: [Naboje krzyczą]
Wołodymyr Rafiejenko: [pieczątka samotności, chleb]
Dmytro Pawłyczko: Tryzub
Kateryna Babkina: [W głowie dziewczynki złociste refleksy]
Wołodymyr Rafiejenko: [Dalsze życie mamy w planie]
Dmytro Pawłyczko: Porządek
Serhij Żadan: [Za dużo polityki, we wszystkim]
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67249-79-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Uważni świadkowie końca drukowanej książki.
Poeci, przez których głosy przemawia doświadczenie
przetrwania w pustych salach,
poeci, którzy uczą swojego rzemiosła
chyba tylko czarne drozdy
za oknami katedry.
Dzielny poeto śluz na europejskich rzekach,
poeto kraju, który bezbronnie umiera,
poczuwszy zimę,
mów o nadziei,
o strachu i bezwyjściowości powiedzą ci,
którzy ciebie nie czytają.
Mów o nadziei,
mów o silnych charakterach
nauczycieli i myśliwych.
Twoja mowa – jest długa i splątana
jak Dunaj na mapie Europy.
Mów o wytrwałości sosen,
które utwierdzają się w piasku
niby rusycyzmy w mowie.
Cała poetyka twojego kontynentu
wyrasta ze śpiewu i winnej latorośli.
Mów o winnej latorośli, o złotej
ciągłości łozy, która spaja sobą
granice podobne do szwów nowego
szynela.
Mów o śpiewie kobiet na płaskim
brzegu rzeki,
o braku szans opowiedzą
ludzie z cerkwi i z gminy.
Nieskończone właściwości języka.
Jego tajemnicza struktura.
Gonić naszym ciałem nadzieję
jak rybę na czarny brzeg,
wodzić sercem potrzebne słowo
jak podróżnego przez las.
Język – to oddech
napełniony sensem.
Język – nierealna szansa
przekonania kogoś,
by nie skakał z mostu do Sekwany.
Poeta stoi pośród pustego miasta,
krzyczy do ptaków,
które lecą na zimę do Afryki Północnej:
Nie wierzę w boga.
Ale to nic strasznego. Bo jego nie ma.
We mnie nie wierzą czytelnicy.
To też nie jest straszne. Ich też nie ma.
A ponieważ ptaki nie słuchają,
poeta zaczyna je liczyć
w jesiennych podniebnych gromadach.
Starannie liczy, zapisuje
do notesu każdą jaskółkę.
Ile wyleciało, tyle
powinno też powrócić.
Wszystkie trzeba policzyć.
Żadnej nie można zapomnieć.
Prawdziwa poezja zawsze
opiera się
na dokładności.
Serhij Żadan...nie zapomnij też wspomnieć o tych, którzy wcale nie są ci bliscy,
którzy cię nie kochali lub nie strzegli, na brzeg ci wyjść nie pomogli,
i poproś też o tych, którzy wrogami się nazywają, o wszystkich,
co źli są, słabi, nie tacy jak ty, nie tacy, jak być by mogli.
Koniecznie wspomnij o tych, co są w polu, w ogrodzie, na morzu i w kinie,
i o tym, co upadł, podskoczył, przysiadł, leży, rozbił okno,
płonie w piekle, piekł pieróg, kupił garnitur, pierwszy raz do przedszkola idzie,
powiedział, co zrobi, lecz nie dał rady, nie widział gdzie czy nie wiedział dokąd.
Lepiej wymieniaj ich po nazwisku, żeby nie zgubić w tym tłoku
tej, która wciąż jeszcze jest sama, i tego, co dach nam remontuje,
co lód zimą zbija ze schodów, kto zasypia na prawym boku,
kto strach lekceważąc, poległ w boju, i tego, co wciąż źle parkuje.
Cicho w pokoju i na dworze, nocna lampka nad tobą płonie.
Jesteś teraz przejrzysty, lekki, mniejszy niż owad, subtelniejszy od rosy, niczyj –
ruszaj, potoku; rośnij, orzechu; do tego, co na górze jest, doleć,
nie zapomnij o nikim, nikogo nie pomiń i za wszystkimi się wstaw bez różnicy.
Kateryna Babkinauczucie
armatnie mięso poezji, język, którym się milczy,
zjadłszy za Ezrą Poundem soli pud.
staniesz w życiu nad przepaścią, od czego zacząć – myślisz.
na początku było słowo, to słowo to SOLITUDE.
rozwiedziono tyle istot, oswojono tyle słów.
to żołnierze, każdy swoje działo traktuje jak schron.
to Noe na swym kanoe, Bajda w bajdarce śpiewu,
tyś sam jeden jak palec, sam mówisz sobie „come on”.
sam spojrzysz sobie w twarz, sam się ze sobą zmierzysz.
i wszystko będzie trwało, jak długo będziesz w to wierzył.
Hałyna KrukPoetry Relations
poeci różnią się stopniem Celsjusza
procentem alkoholu i obrotów kół
wokół planety własnego ja
i jeszcze bliskością koszuli i ciała
chociaż nie wszyscy noszą koszule
ale zapomnijcie o tym
czytelnicy nie muszą wiedzieć niczego
o bieliźnie osobistej tych istot
wyrzućcie te słowa na śmietnik waszej pamięci
niech zgniją jak krowi obornik w ogrodzie
albo truskawki w supermarkecie
od razu do sprawy
może nawet kryminalnej
Baudelaire chłodzi
Baudelaire posypuje ostrymi korzennymi przyprawami język
anyż odświeża i budzi chęć żeby wypluć przesłodzony placek
nie można tyle jeść
kiedy było się głodnym przez tyle nocy
Villon by za to powiesił
a Baudelaire lodowatymi palcami wyrywa przyprawiony język
jak chwast który wyrósł lecz nikomu nie jest potrzebny
aaaaa
Ryokan brzmi jak ptasi śpiew
Ryok-ryokan
dźwięczny i tkliwy jak strumyczek czystej wody
bezalkoholowej i niegazowanej
wody która rodzi się na samej powierzchni
Ryokan z wyglądu przypomina smoki które lecą na wyraj
zionąc na pożegnanie ogniem
machając w powietrzu czerwonymi łapkami
z paznokciami-płatkami sakury
nawiasem mówiąc jeśli chodzi o ptaki
Hołoborod’ko też umie latać
jak wiersz który nigdy się nie zaczynał –
nigdy się nie skończy
Hołoborod’ko każdego ranka schodzi do Ługańska –
bardziej wschodnia Ukraina jest tylko na Syberii –
wschodzi jakimś gorącym kawonem słońca
z łóżka-półki na książki
podchodzi do okna na jednej nodze
i pieje kogucikiem-lizakiem
ku-ku ku-ku
i leci na wyraj
Michaił Semenko to poeta kosmiczny
znają go Marsjanie nie znają Ukraińcy
Semenko kręci loki na kominach fabryk
które masowo palą Kobzarze tego kraju
żeby sezon grzewczy nagle się nie zakończył
jak zdarza się że życie urwie ci się w trzydziestym siódmym
i – martwo pleciesz
bardzo długo
są poeci ciepli i są przystojni
o przystojnych napiszą dziewczątka w blogach –
oni są banalni jak akacje Sosiury
albo papierosy jakiegoś młodego poety
moja piosenka jest inna
może trochę z posmakiem sadzy
ale ciepła jak węgiel Donbasu
dzisiaj najbardziej rozgrzewa mnie Bohdan Zadura
on rozgrzewa moje serce moją duszę mój umysł
swoimi szepczącymi wierszami
wolnymi jak wiatr wypieczony w muszli
na jakieś wielkie święto
jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc
on rozgrzewa moje serce moją duszę mój umysł
ale najbardziej rozgrzewa moje nogi
kiedy idę po dłoniach
które poruszają się i łaskoczą pięty
asfalt otwartymi objęciami rzuca mi się do nóg
otwartymi objęciami dłoni
nawet kiedy bosa idę po owocowych lodach śniegu
w tym czasie moje nogi rozgrzewa Bohdan Zadura –
dwa lata noszę jego błękitne skarpetki
i nie mogę się nacieszyć – tak długo skarpetki nie żyją
tylko wiersze
19–20 kwietnia 2012
Lubow JakymczukOd Andruchowycza do Żadana
Pierwszy raz przez Ukrainę przejeżdżałem w 1975 roku w drodze powrotnej z wakacji w Sozopolu, a pierwszym miastem, które zobaczyłem i zapamiętałem dobrze na zawsze, wraz z jego architekturą i ludźmi, odbywszy po nim dwugodzinny spacer w poszukiwaniu sklepu ze złotem, były Czerniowce. Nazwy pierwszego hotelu, w którym nocowaliśmy we Lwowie, nie pamiętam. Na pewno nie był to Żorż, raczej jakiś Intourist z pokojami i korytarzami jak w akademiku, i z toaletą przy końcu korytarza. Pamiętam, że papieru toaletowego – a raczej kartek, na które pocięta była gazeta – nie wolno było spłukiwać, tylko należało wrzucać do stojącego przy muszli wiaderka. (Tory szersze, rury węższe – być może przypomniał mi się wtedy dowcip, jak to budowniczy kolei pyta cara, czy tory mają być takie jak w Europie – 1435 mm – czy szersze, a ten odpowiada mu pytaniem: „na ch... szersze”, co tamten bierze za polecenie i robi rozstaw 1524 mm).
Pamiętam, że na przejazd przez Ukrainę, czyli ZSRR, wyznaczona była określona liczba godzin, nie wolno było zjechać z przewidzianej trasy, tak obsadzonej drzewami i krzewami, że skutecznie zasłaniały widok na wszystko, co poza nimi. Tylko momentami, kiedy droga biegła po pagórkach, jak przy zbliżaniu się do Lwowa, przed przednią szybą samochodu otwierała się jakaś rozleglejsza panorama. Za ten parawan zjeżdżało się tylko, kiedy na drodze suszyło się zboże – właśnie była pora żniw – i wówczas rodziła się obawa, czy dojedzie się na czas na granicę. Przekraczanie granic nawet między bratnimi, jak to wtedy mówiono, krajami nigdy nie należało do przyjemności, ale tu, w Szeginiach, potraktowany chamsko przez siedemnastoletniego na oko pogranicznika, któremu nie podobało się, że o kilka centymetrów wysunąłem się z rzędu samochodów, pomyślałem sobie: nigdy więcej. Pomyślałem tak mimo przyjaznych gestów obcych ludzi w Czerniowcach, w których jednak było coś podejrzanego – zapytany o drogę milicjant gwizdkiem przywołuje młodego człowieka z ulicy i nie prosi, a tak po prostu każe mu zaprowadzić nas do jubilera; młody człowiek przyjmuje to jako coś zupełnie normalnego i częstując nas suszoną rybą, którą ma w gazetowej tutce w kieszeni, opowiada o tym, że po dwóch latach parę dni temu pierwszy raz zobaczył swoją córeczkę, bo był na budowie BAM-u, i za nic nie może zrozumieć, że nie przyjechaliśmy z wycieczką autokarową, tylko sami, prywatnym samochodem; kobieta pracująca w fabryczce zabawek unosi okienko sutereny i ze słowami „to dla dziecka” wyrzuca na chodnik blaszane wiaderko i łopatkę. Z tej pierwszej i – jak wówczas myślałem – jedynej podróży przez Związek Radziecki przywiozłem opowiadanie „Martwa natura. Tranzyt”, o którym wspominam, bo całkiem nieźle zniosło próbę czasu.
Pierwszy przeczytany przeze mnie tekst napisany po ukraińsku to był wiersz Dmytra Pawłyczki, który miałem tłumaczyć, a Pawłyczko był pierwszym ukraińskim poetą, jakiego poznałem. Umówiliśmy się w kawiarni ZLP na Krakowskim Przedmieściu, przyszedłem wcześniej, stałem na ulicy. Dmytro się spóźnił i gdzieś się spieszył, nie wchodziliśmy do środka. Dał mi trójkolorowy długopis, pewnie kanadyjski, bo z czerwonym klonowym liściem i z tryzubem. Po jakimś czasie gdzieś go posiałem albo ktoś mi go podprowadził.
W innych okolicznościach tak mogłoby zaczynać się posłowie do tej antologii. Kusiłaby mnie opowieść o przyjaźni z Dmytrem, od którego wzięła początek ta moja dziwna przygoda z literaturą ukraińską, o naszych wspólnych podróżach do Chełma i Koszalina, spotkaniach w Warszawie, Lublinie, Kazimierzu, Puławach, Krzemieńcu i Kijowie, o przyjaźni z Mykołą Riabczukiem, z Andrijem Bondarem, Andrijem Lubką, Hałyną Kruk, Wasylem Machną, Ostapem Sływynskim, o tym, jak byłem tutorem Serhija Żadana i Lubow Jakymczuk. O miastach, które stopniowo mi się odsłaniały – Krzemieniec, Lwów, Drohobycz, ponownie Czerniowce, Użhorod, Iwano-Frankiwsk, Łuck. O tym, jak poznawałem Jurija Andruchowycza i Ołeksandra Irwancia, Switłanę Lisowską i Katię Babkinę. I o Krymie, na który nigdy nie trafiłem, podobnie jak nie byłem nigdy w Odessie ani w Charkowie.
Takie posłowie wymagałoby czasu i spokoju. Tymczasem ta antologia powstała w niecały miesiąc. Wojna wszystko zmienia, zmieniła również jej kształt. Przestałem myśleć o tej książce jako o miejscu do zebrania najpiękniejszych ukraińskich wierszy, jakie tłumaczyłem, i tych przekładów, które najbardziej mi się udały. Zdradzając wydawniczą kuchnię, powiem, że zamiast 100, w pierwszej selekcji wybrałem 126 utworów, z których nawis 26 usunął Wydawca, za co jestem mu wdzięczny. Wdzięczny jestem też Arturowi Burszcie za naleganie na to, by w 100 wierszach wolnych z Ukrainy nie powtórzyć żadnego tekstu, który był obecny w antologii Wiersze zawsze są wolne w jej wersji z 2004 roku i z roku 2007; to pociągnęło za sobą rezygnację z kilku ważnych dla mnie autorów, takich jak choćby Hryhorij Czubaj. Kilkoro poetów trafiło do tej książki trochę przypadkowo, wcześniej ich nie pokazywałem (na przykład Julia Szeket czy Ołeksandr Gordon). Tytuł też jest pomysłu Artura – lubię go, bo poza innymi sensami nawiązuje dyskretnie (i odsyła) do tamtej antologii sprzed kilkunastu lat. Choć wiem o poezji ukraińskiej dzisiaj dużo więcej niż wtedy, to 100 wierszy z tamtym zbiorem łączy podobna arbitralność czy subiektywność wyboru. W lwiej części to wiersze „moich” Ukraińców, z którymi się przyjaźnię, lubię ich albo przynajmniej znam. Chcę się też nisko ukłonić Joannie Mueller, która ułożyła te wiersze 39 poetów i poetek, tworząc z nich pewną opowieść. Niezależnie od tego, jak ta antologia jest (nie)reprezentatywna, opowieść wydaje mi się wciągająca i frapująca. Bałem się trochę, że będzie to monotematyczna książka o wojnie, bo chociaż po 24 lutego 2022 roku powstał tylko poemat Ołeksandra Irwancia, to wojna zaczęła się już w 2014 roku. I oczywiście, wojny tu dużo, ale sporo także podróży, marzeń, miłości (nie tylko do ojczyzny), codzienności i historii, zachwytu i goryczy, wielkiego serio i poczucia humoru. I jaskółek, jak w wierszu Żadana, które trzeba policzyć i żadnej nie można zapomnieć, bo prawdziwa poezja zawsze opiera się na dokładności.
Puławy, 12 kwietnia 2022 roku
Bohdan Zadura