11 KOBIET, czyli Krótki traktat o PIĘKNIE. Tom 1. Czerwiec - ebook
11 KOBIET, czyli Krótki traktat o PIĘKNIE. Tom 1. Czerwiec - ebook
Piękno u Marcina ma wiele barw. To, czy coś jest piękne, jest kwestią odczuwania natury, kuchni, architektury, poezji, malarstwa. Ale piękno to również to, w jaki sposób postrzegasz takie prozaiczne czynności jak sprzątanie, robienie kawy czy wybieranie stroju. O pięknie nie decyduje wykształcenie ani bogactwo, lecz umiejętność dostrzeżenia tej małej cząstki, która jest tylko dla ciebie.
I Marcin właśnie taki jest, u każdej ze swoich partnerek dostrzega piękno w innym wymiarze. Piękno, które go zachwyca, podnieca i fascynuje.
Seks i erotyzm są tu doskonałym dodatkiem samym w sobie, bardzo pikantnym, a jednocześnie intymnym.
Monika Mozuł-Becherka
Utrzymana w konwencji erotyku książka Macieja zabiera nas w świat Marcina, bynajmniej nie młodzieńca, który w tajemniczy sposób wszedł w posiadanie dużej fortuny i zaczyna realizować swoje marzenia. Oprócz luksusowych samochodów, ekskluzywnej nowej rezydencji wybudowanej w podwarszawskim Milanówku oraz przedsięwzięć biznesowo-charytatywnych Marcin niejako mimochodem spełnia również swoje fantazje erotyczne. Swoje, ale tak naprawdę chyba też przeważającej większości facetów. Z wieloma kobietami, w różnym wieku i powalającej urody. W ciągu jednego lata… Cóż, ja po prostu temu gościowi cholernie zazdroszczę…
Paweł Jajszczyk
Barwne, nieoczywiste i wychodzące poza schemat opowieści erotyczne opisujące sytuacje widziane męskimi oczami. Ciekawa propozycja i świetna instrukcja dla kobiet chcących poznać i zrozumieć męski punkt widzenia erotyki i relacji damsko-męskich.
Anna Grochowska
Nie dajmy się zwieść i w całości zawłaszczyć atrakcyjnej powłoce. Pod płaszczykiem napisanej z polotem, momentami prowokacyjnej, tętniącej feerią barw i zapachów powieści erotycznej skrywa autor obraz ludzkiej kondycji, pozarozumowych i przynależnych każdemu z nas dążności do zespolenia z pięknem świata. Powieść Macieja Dziewięckiego to oscylująca między brutalną zmysłowością a transcendencją historia wiecznego niezaspokojenia, nieustannego głodu, zrodzonego nie tylko na podłożu biologicznych uwarunkowań, ale także, a być może przede wszystkim, bodźców natury metafizycznej. To powieść o zwierzęcych popędach, ale jeszcze bardziej o estetyce, o boskiej naturze człowieka, rozciągniętej między materią a światem czystych form.
Robert Zybrant
Książka Maćka to uczta dla zmysłów. Ze wzruszającą atencją wprowadza czytelnika w meandry kobiecej psychiki. Uwodzi zmysłową grą, intryguje, porusza najczulsze struny i uruchamia wyobraźnię. Jednocześnie dba o najmniejszy szczegół, studiując dalekie i – zdawałoby się – obce męskiej psychice dziedziny. Debiut w dojrzałym wieku z pewnością nie jest łatwy, jednak Maciej, mający za sobą bogaty i pełen zwrotów akcji życiorys, oddaje w ręce czytelników wspaniałą, arcyciekawą powieść, która przyciąga jak magnes i do ostatniej strony fascynuje! No i sceny erotyczne super!
Ela Nason
W tej powieści można znaleźć wszystko: ciekawe miejsca, rozmowy o życiu, przyjaźń, miłość, wielką namiętność. Każdą z jedenastu kobiet poznajemy na innym etapie życia. Różnią je wiek, wygląd, poglądy i bagaż doświadczeń. Ważniejsze jest to,
co łączy bohaterki, czyli chęć znalezienia piękna, miłości, niebanalnych doznań. Warto wyruszyć w tę podróż wraz z nimi, by dowiedzieć się, czy uda im się doświadczyć tego, czego szukają.
Iwona Bobrowska
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8159-857-6 |
Rozmiar pliku: | 1 024 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka Maćka to uczta dla zmysłów. Ze wzruszającą atencją wprowadza czytelnika w meandry kobiecej psychiki. Uwodzi zmysłową grą, intryguje, porusza najczulsze struny i uruchamia wyobraźnię. Jednocześnie dba o najmniejszy szczegół, studiując dalekie i – zdawałoby się – obce męskiej psychice dziedziny. Debiut w dojrzałym wieku z pewnością nie jest łatwy, jednak Maciej, mający za sobą bogaty i pełen zwrotów akcji życiorys, oddaje w ręce czytelników wspaniałą, arcyciekawą powieść, która przyciąga jak magnes i do ostatniej strony fascynuje! No i sceny erotyczne super!
Ela Nason
_11_ kobiet_, czyli Krótki traktat_ _o_ _p_ięknie to zachwyt nad całym pięknem świata doświadczany wszystkimi zmysłami. Autor oddaje uroki odległych miejsc, zachwyca się przyrodą, architekturą, sztuką, smakami lokalnych specjałów, a nade wszystko składa wszechstronny hołd kobietom – pięknu ich wnętrza oraz cielesności. Ta książka to także erotyka doświadczana zmysłami dojrzałego mężczyzny i wreszcie, w odróżnieniu od _Greyów_ i _365 dni_, zbudowana na męskich fantazjach i potrzebach. To wspaniała lektura dla kobiet, które chcą lepiej zrozumieć świat swojego mężczyzny, zatapiając się w morzu dobrej literatury.
Joanna Janczak
Utrzymana w konwencji erotyku książka Macieja zabiera nas w świat Marcina, bynajmniej nie młodzieńca, który w tajemniczy sposób wszedł w posiadanie dużej fortuny i zaczyna realizować swoje marzenia. Oprócz luksusowych samochodów, ekskluzywnej nowej rezydencji wybudowanej w podwarszawskim Milanówku oraz przedsięwzięć biznesowo-charytatywnych Marcin niejako mimochodem spełnia również swoje fantazje erotyczne. Swoje, ale tak naprawdę chyba też przeważającej większości facetów. Z wieloma kobietami, w różnym wieku i powalającej urody. W ciągu jednego lata… Cóż, ja po prostu temu gościowi cholernie zazdroszczę…
Paweł Jajszczyk
Piękno u Marcina ma wiele barw. To, czy coś jest piękne, jest kwestią odczuwania natury, kuchni, architektury, poezji, malarstwa. Ale piękno to również to, w jaki sposób postrzegasz takie prozaiczne czynności jak sprzątanie, robienie kawy czy wybieranie stroju. O pięknie nie decyduje wykształcenie ani bogactwo, lecz umiejętność dostrzeżenia tej małej cząstki, która jest tylko dla ciebie.
I Marcin właśnie taki jest, u każdej ze swoich partnerek dostrzega piękno w innym wymiarze. Piękno, które go zachwyca, podnieca i fascynuje.
Seks i erotyzm są tu doskonałym dodatkiem samym w sobie, bardzo pikantnym, a jednocześnie intymnym.
Monika Mozuł-Becherka
Doskonałe opisy cudownych miejsc, w których nigdy nie byłam, pozwoliły mi poczuć ich klimat. Główne wątki zaskakujące, odważne, a jednocześnie dużo lepsze niż w _Greyu_. Talent i pióro godne pozazdroszczenia.
Dorota Waker
Nie dajmy się zwieść i w całości zawłaszczyć atrakcyjnej powłoce. Pod płaszczykiem napisanej z polotem, momentami prowokacyjnej, tętniącej feerią barw i zapachów powieści erotycznej skrywa autor obraz ludzkiej kondycji, pozarozumowych i przynależnych każdemu z nas dążności do zespolenia z pięknem świata. Powieść Macieja Dziewięckiego to oscylująca między brutalną zmysłowością a transcendencją historia wiecznego niezaspokojenia, nieustannego głodu, zrodzonego nie tylko na podłożu biologicznych uwarunkowań, ale także, a być może przede wszystkim, bodźców natury metafizycznej. To powieść o zwierzęcych popędach, ale jeszcze bardziej o estetyce, o boskiej naturze człowieka, rozciągniętej między materią a światem czystych form.
Robert Zybrant
Barwne, nieoczywiste i wychodzące poza schemat opowieści erotyczne opisujące sytuacje widziane męskimi oczami. Ciekawa propozycja i świetna instrukcja dla kobiet chcących poznać i zrozumieć męski punkt widzenia erotyki i relacji damsko-męskich.
Anna Grochowska
W tej powieści można znaleźć wszystko: ciekawe miejsca, rozmowy o życiu, przyjaźń, miłość, wielką namiętność. Każdą z jedenastu kobiet poznajemy na innym etapie życia. Różnią je wiek, wygląd, poglądy i bagaż doświadczeń. Ważniejsze jest to, co łączy bohaterki, czyli chęć znalezienia piękna, miłości, niebanalnych doznań. Warto wyruszyć w tę podróż wraz z nimi, by dowiedzieć się, czy uda im się doświadczyć tego, czego szukają.
Iwona Bobrowska
Zabawna, wciągająca powieść obrazująca spojrzenie dojrzałego mężczyzny na relacje damsko-męskie, pełna zachwytu nad wielowymiarowym pięknem, którego kwintesencją są kobiety. Każda inna. W tej inności autor ukazał ich piękno.
Dorota TabolOD AUTORA
Drogi Czytelniku, zanim zaczniesz czytać to, co zostało napisane dalej, zamknij książkę i przypatrz się okładce. To obraz _Akt kobiety_ Leona Chwistka z roku 1939 znajdujący się obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie. Książka ta nosi podtytuł _Krótki traktat o_ _p_ięknie, dzieło Chwistka zaś to nic innego jak piękno samo w sobie, a jednocześnie próba odwzorowania piękna. Tak, tylko próba odwzorowania, bo nawet najznakomitsi artyści nie są w stanie przedstawić naturalnego piękna w całej pełni. Zwłaszcza tego najdoskonalszego. Słowami też zrobić tego nie można. Można się starać jedynie zwrócić na nie uwagę, by Czytelnik sam mógł je podziwiać.
W całym kontekście tej książki ważna jest również postać Leona Chwistka.
Żył więcej niż za dwóch, bardziej za trzech, a może nawet za czterech. Tu poznajemy go jako malarza. Jego spuścizna malarska nie jest zbyt wielka w kategorii ilościowej, ale za to w jakościowej jak najbardziej. Malował i urządzał wystawy własnych prac, a także zajmował się teorią sztuki. Dziś znamy go przede wszystkim z jego obrazów, wielu poświęconych kobietom i ich pięknu. Był duszą każdego towarzystwa, oczarowywał zwłaszcza kobiety i uwielbiał z nimi tańczyć. Ale jednocześnie był wiernym i oddanym mężem. Dobrodusznym człowiekiem, a także zawadiaką stającym do pojedynków na białą broń. Współcześni znali go przede wszystkim jako genialnego naukowca z doktoratem z filozofii i habilitacją z logiki matematycznej. A wszystko to robił, dążąc do perfekcji. Niewątpliwie to postać nietuzinkowa, o nieprzeciętnym intelekcie, przekraczającym granice i bariery, której niepodobna opisać jednym słowem, a nawet zdaniem. Tak o nim pisał jego przyjaciel Witkacy: „Sama postać jego jest groźna w swej bawolej wprost potędze, gdy porusza się, chwiejąc się jakby z nadmiaru panującego we wnętrzu jej duchowego ciśnienia. Ale nade wszystko poczucie metafizycznej grozy budzi w widzu niesamowity łeb jego, nabity guzami mądrości nadludzkiej jakiejś (…)”1.
Drogi Czytelniku, po przeczytaniu _11_ kobiet wróć do postaci Leona Chwistka i jego obrazów. Może będziesz miał jakieś skojarzenia. Może zobaczysz wokół siebie podobne postacie. I bynajmniej nie tylko mężczyzn. Być może nie jest ich wokół nas dużo, a być może właśnie przeciwnie. Tylko nie potrafimy ich dostrzec. A może występują jedynie w baśniach, baśniach nie dla dzieci, lecz dla dorosłych. Ta książka to taka baśń.
W wielu utworach pojawia się uwaga, że zbieżność miejsc, wydarzeń czy osób jest całkowicie przypadkowa i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. W _11_ kobietach niemal każde miejsce jest prawdziwe. Począwszy od Milanówka, cudownego podwarszawskiego miasteczka, którego nie sposób nie kochać, a czasami – co nie jest sprzecznością – nienawidzić. Prawdziwe są inne miejsca, w których bywają bohaterowie, łącznie ze wszystkimi dostępnymi tam atrakcjami. Prawdziwe są knajpki i serwowane w nich dania, prawdziwe są hotele z pokojami i ich wyposażeniem. Prawdziwe w momencie pisania tej książki. A ponieważ _panta rhei_2, dzisiaj w każdym z tych miejsc może być inaczej.
Każda postać występująca w książce ma swój pierwowzór, a może swoją muzę. Od jedenastu kobiet, przez męskich przyjaciół Marcina, do kelnerek czy sprzedawczyń. Jednak wszystkie zdarzenia są wyłącznie baśnią. Muzom chciałbym serdecznie podziękować, że w ten czy inny sposób zaistniały kiedyś na moim horyzoncie i natchnęły mnie do wykreowania bohaterek i bohaterów tej książki. Chciałbym je też przeprosić, że stało się to bez ich wiedzy. Tak na wszelki wypadek, gdyby faktem bycia muzą poczuły się dotknięte. Ale czy bycie muzą nie jest czymś wyjątkowym, będącym pozytywnym wyróżnikiem piękna zmysłowo dostrzegalnego i osobowości?
To baśń dla dorosłych. Nie dlatego, że są w niej krwawe czy okrutne sceny. Ale dlatego, że jest w niej sporo czegoś najpiękniejszego i najbardziej naturalnego dla znakomitej większości ludzi. Erotyki. Erotyka nie ma w sobie nic brudnego ani grzesznego, pod warunkiem konsensu i niezadawania bólu ani fizycznego, ani psychicznego. Jednocześnie bywa tematem tabu, sferą zarówno zahamowań, jak i najmocniejszych pragnień, skrywanych fantazji. A od tego właśnie są baśnie, aby fantazje wraz z nimi mogły pogalopować. By tabu i zahamowania choć na chwilę przestały istnieć.
_11_ kobiet_, czyli Krótki traktat o_ _p_ięknie to kilka lat mojej pracy. Dziś, drogi Czytelniku, trzymasz w ręku tom pierwszy _Czerwiec_. Jak łatwo się domyślić, powstanie przynajmniej jeszcze jeden tom, którego tytuł, co nie powinno Cię zaskoczyć, będzie brzmiał _Lipiec_. Czerwiec i lipiec to miesiące letnie, wakacyjne. Ich naturalnym uzupełnieniem jest sierpień, aby lato i wakacje się dopełniły. A zatem…
Najgoręcej chciałbym podziękować mojej żonie Monice. Cierpliwie znosiła to, że w każdej wolnej chwili zajmowałem się pisaniem. Za to należą się również podziękowania wszystkim moim dzieciom. Monika cudownie znosiła także to, że „zajmowałem się” jedenastoma obcymi babami! Chylę przed nią czoła i wyrażam najwyższe uznanie. Która kobieta by się na to zdobyła? A przecież to wyraz tego, co najpiękniejsze, czyli zaufania i miłości.
Żonie chciałbym też podziękować za inspirację do napisania właśnie takiego gatunku. Kilka lat temu byliśmy na przepięknych wspólnych wakacjach. Obydwoje przeczytaliśmy popularną wtedy powieść erotyczną, a następnie obejrzeliśmy film, który powstał na jej podstawie. Mieliśmy, delikatnie mówiąc, bardzo mieszane odczucia. Ja byłem bardziej sceptyczny. Wówczas usłyszałem od Moniki, że skoro mam takie odczucia, to może sam napisałbym lepszy erotyk. Tak więc mojej żonie zawdzięczam ten pomysł, który niezależnie od jego powodzenia dał mi mnóstwo radości i spełnienia. Moja radość będzie tym większa, jeżeli Tobie, drogi Czytelniku, ta książka przyniesie choć małe chwile radości.
Dziękuję również mojej, niestety już nieżyjącej, przyjaciółce Tarze. Pisarce. Kilkanaście lat temu namówiłem Ją do opublikowania tego, co napisała. Przez wiele lat Ona namawiała mnie, bym też zaczął pisać, wierząc we mnie i w moje zdolności pisarskie. Ale… do wcześniej wspomnianych wakacji nie miałem pomysłu na książkę.
Dziękuję wszystkim tym, którzy czytali przynajmniej fragmenty „rękopisu” i dzielili się ze mną swoimi uwagami, wrażeniami i refleksjami. Szczególnie chciałbym podziękować tym, którzy zgodzili się, by ich impresje zostały zamieszczone w książce. Dziękuję: Elu, Pawle, Moniko, Robercie, Doroto, Anno, Joanno, Iwono i Doroto.
Dziękuję wszystkim, którzy we mnie wierzyli i wspierali mnie w pisaniu.
Dziękuję tym, którzy przyłożyli się do wydania tej książki oraz stworzenia jej przestrzeni internetowej.
------------------------------------------------------------------------
1 Stanisław Ignacy Witkiewicz, _Dzieła zebrane_, t. 11: _Pisma krytyczne i_ _filozoficzne_, Warszawa 2015.
2 wszystko płynie (gr.)PROLOG (A MOŻE EPILOG)
Niedziela, 11 września
– Cholera! Patrz na tablicę przylotów! One miały przesiadkę w Amsterdamie, prawda? A Amsterdam jest opóźniony! Jak miały lecieć planowo?
– Wylot z Glasgow 6:05. Przylot do Amsterdamu 8:45. Wylot z Amsterdamu 10:05. Przylot na Chopina 12:00. Ale dziewczyny SMS-owały, że jest minimum trzygodzinne opóźnienie w Amsterdamie. Nie wiem, po jaką cholerę panikowałaś. Mogliśmy wyjechać, jak zadzwonią, że wsiadają do samolotu w Amsterdamie. Dorosłe dziecko wraca, a tobie wracają schizy. Byłem przekonany, że te trzy miesiące postawiły cię na nogi. One jeszcze nie wsiadły do samolotu. Będą tu nie wcześniej niż za trzy godziny.
– Marcin, wybacz. Ja już się szaleńczo za nią stęskniłam. To pierwszy raz, kiedy nie widziałyśmy się tak długo. Ponad trzy miesiące. Bałam się, że jednak mogą przylecieć, a nas nie będzie. To nie są schizy. Jest bezpiecznie i fantastycznie. Nie rozumiesz.
– OK. Co chcesz robić przez najbliższe trzy godziny? Kwitniemy na lotnisku? Kawa, może jakiś mały lunch?
– Cholera, teraz żałuję, że nie zostaliśmy w domu. W łóżeczku. Gdy nie było w domu dzieci, to mogliśmy być niegrzeczni. Teraz powracają z wakacji wszyscy nasi podopieczni. Koniec z niegrzecznością, a przynajmniej trudniej i dużo rzadziej. A mogliśmy być niegrzeczni jeszcze przez trzy godziny…
– Słyszę odniesienie do Kultowej piosenki. Widzę błysk w twoim oku. Więc to chyba nie jest czcze gadanie. Poczekaj chwilę. A w zasadzie chodź.
Złapałem ją za rękę. Wybiegliśmy z terminala. Za chwilę byliśmy po drugiej stronie w Renaissance Hotel.
– Marcin, co my tu robimy? Chyba zwariowałeś!
– Cicho bądź. Chciałaś być jeszcze przez chwilę niegrzeczna. Czyż nie? To będziemy. A to najlepsze miejsce. W ciągu dziesięciu minut możemy być znów przy bramkach przylotów.
Zwróciłem się do recepcjonistki:
– Urocza pani, potrzebujemy koniecznie pokoju. Mamy przerwę w lotach. Opóźnienie. Nie spaliśmy niemal od dwóch dób. Musimy się ze trzy godzinki zdrzemnąć, bo inaczej umrzemy. Wszystkie nasze bagaże zostały na lotnisku. Ozłocę panią za pokój i możliwość snu. Pomoże nam pani?
– Proszę państwa, akurat jest zmiana dób hotelowych. A my na godziny nie wynajmujemy.
– To poproszę na dwie doby. Cena nie gra roli. Błagam! Chyba nie chce pani mieć na sumieniu dwojga nieboszczyków?
– Dobrze, trochę nagnę przepisy. Czy wolą państwo opuścić pokój nie później niż o szesnastej, czy zakwaterować się za jakieś trzy kwadranse?
– To pierwsze. Przed szesnastą musimy być znów na lotnisku. Mam nadzieję, że nie będzie więcej opóźnień.
– Proszę, klucz. Pokój na czwartym piętrze. Tam są windy. Płaci pan kartą?
Zapłaciłem kartą. Recepcjonistka chyba nam uwierzyła, bo kto by przeznaczył taką kasę na pokój na godziny i to jeszcze na lotnisku. Zostawiłem jej dwie stówy napiwku, choć bardzo się wzbraniała. Po chwili byliśmy już w pokoju. W ogóle nie zwróciłem uwagi na wystrój, najważniejsze, że stało tam szerokie łóżko wyglądające na wygodne. To był jedyny istotny dla nas element wyposażenia pokoju hotelowego. No może jeszcze łazienka nam się przyda.
– Ty jednak jesteś totalny wariat.
– Ja? A kto chciał być niegrzeczny? Kto miał ten błysk w oku? Znam go. Pojawia się, gdy masz olbrzymią ochotę się pieprzyć.
– Tak, miałam. Ale to było na zasadzie żalu za niemożliwym. Nie musiałeś od razu robić tego za taką kasę.
– Mówisz i masz. Ba, nawet nie musisz do końca mówić. A w tej dziedzinie czy cokolwiek jest dla nas niemożliwe? Chyba bezproduktywnie tracimy czas. Jak chcesz się kochać?
– Kochać się to nie w pokoju na godziny, to coś znacznie więcej.
– Dobra, jak chcesz uprawiać seks?
– Uprawiać brzmi brzydko i to czynność, która trwa długo. A my mamy tylko trzy godziny. Uprawiać możesz pole.
– Przestań, do cholery! Jak chcesz, byśmy się bzykali, pieprzyli?
– Znów nie to. Cały czas mówisz o dwustronnej relacji. Nie jestem aż tak zarozumiała. To niemożliwe, by tak mądry i bogaty facet chciał się bzykać z tak prostą dziewczyną jak ja. To ja chcę cię bzykać.
– Ty diablico! Zaraz spiorę twój seksowny tyłeczek.
– W pewnym sensie on właśnie na to czeka. Ale po kolei. To ja cię będę bzykała.
Uklękła przede mną. Jej dłonie rozpięły mój pasek od spodni, guzik i rozporek. Spodnie wraz ze slipkami wylądowały na moich kostkach. Na wszelki wypadek wysunąłem stopy z mokasynów. Niemal cały czas patrząc z dołu w moje oczy, wzięła w ręce fiuta. Zaczęła go lizać i ssać. Mój penis natychmiast ożył i zaczął przybierać twardo poziomą postawę. Figlarny błysk w jej oczach stał się bardziej wyrazisty.
– Zdejmij natychmiast bluzkę. Trochę mi zasłaniasz, ale chcę przynajmniej częściowo widzieć twoje cycki.
Błyskawicznie zrzuciła bluzkę i stanik. Nawet nie zauważyłem, jaki stanik miała na sobie.
– Jeszcze spódnica. Pokaż tyłek.
Spódnica znalazła się na podłodze. Została w samych majtkach. Nie najbardziej seksownych. Beżowych, minimalnie prześwitujących, z czarną ozdobną koronką. Typu brazyliany. Jej wypięta zgrabna pupa widziana z góry wyglądała niesamowicie seksownie. Ale równie seksownie, a może przede wszystkim wyuzdanie, wyglądała jej twarz z ustami obejmującymi mojego kutasa i tym pełnym pożądania błyskiem w oczach. Pieściła go tak, jakby to był jeden jedyny moment w życiu, kiedy dane jej było coś takiego robić. Jedyny i niepowtarzalny. Tak jakby świat zaczął się kilka minut wcześniej i miał się zakończyć zaraz po. A ja zacząłem się przenosić do zupełnie innego świata. Świata wyłącznej rozkoszy. Byłem już u jego pierwszych bram. Delikatnie, acz stanowczo mnie popchnęła, tak że usiadłem na łóżku. Sama wstała. Najpierw przed moimi oczyma przesunęły się jej niewielkie, lecz idealnie krągłe piersi z malutką ciemniejszą otoczką brodawek sutkowych i samymi brodawkami mocno nabrzmiałymi. Na wysokości moich oczu znalazły się koronki jej majtek. Przez prześwitujący materiał mogłem bardziej siłą wyobraźni niż wzrokiem, a może połączeniem tego i tego, dostrzec trójkącik krótko przystrzyżonych włosków łonowych. I tylko tyle. W newralgicznym miejscu te majtki miały nieprześwitującą tkaninę. Co mnie podkusiło, by jej takie wybrać!? Położyłem dłonie na jej rozłożystych biodrach i podjąłem próbę ściągnięcia z niej tej części garderoby, która ewidentnie zakłócała mi pożądany widok.
– Stop. Nie tak. Teraz ja tu rządzę.
Pokręciła biodrami, uwalniając się z moich rąk. Odwróciła się tyłem do mnie. Stanęła w leciutkim rozkroku. Znów pokręciła biodrami. Pochyliła się do przodu. Tuż przede mną, w zasięgu ręki, miałem jej wypięty tyłek. Jeszcze bardziej seksowny i jeszcze bardziej krągły niż przed chwilą widoczne cycki. Seksowny w opiętych majtkach z opinającą go czarną koronką. Tył majtek był bardziej prześwitujący niż przód. Niepotrzebna była wyobraźnia, by widzieć jego krągłości. W szczególności krągłości wewnętrznej strony pośladków.
– Teraz! Powoli! Bardzo powoli!
Zabrzmiało to jak stanowczy, ostry, nieznoszący sprzeciwu rozkaz. Kategoryczny, rygorystyczny, w pełni apodyktyczny. Znów moje dłonie trafiły na jej biodra. Zgodnie z rozkazem zacząłem powolutku zsuwać z jej pupy majtki. Cal po calu ukazywały mi się jej pośladki. Nie mogło być inaczej. Mój penis osiągnął niemal maksimum sztywności. Pośladki wynurzyły się prawie całkowicie. Ewidentnie miała je ściśnięte.
– Stop! – Kolejny rozkaz. – Podobno miałeś ochotę sprać mój tyłek? Jeżeli tak, to nie teraz. Na razie bez żadnego dotyku. Tylko oczy. Podoba ci się? Wystarczy? A może chcesz więcej? Powiedz jak bardzo.
– Dalej. Nie drocz się ze mną. Masz najbardziej kurewsko piękny tyłek. Dalej.
Znów złapałem ją za majtki, by ściągnąć je całkowicie. Dostałem od niej po łapach.
– Mówiłam! Żadnego dotyku. Tylko oczy.
Nadal mając spięte pośladki, w akrobatycznej pozie zsunęła niżej majtki, niemal do połowy ud. Siłą grawitacji spadły na jej czarne szpilki. Nie zmieniając pozycji, akrobatycznie wyszła z nich. Lekkim ruchem jednej nogi wyrzuciła je do góry. Wylądowały na podłodze kilka kroków od nas. Powróciła do poprzedniej pozycji. Położyła dłonie na pośladkach i je rozchyliła.
– A teraz co byś chciał zrobić z moim tyłkiem? A może nie z tyłkiem?
Cholera jasna! Co bym chciał zrobić? Przecież myślenie miałem całkowicie wyłączone. Trawiło mnie wyłącznie maksymalne pożądanie. Cały mój organizm wrzał. Krew pulsowała w przyśpieszonym tempie. A najmocniej w sterczącym fiucie. Taki widok nie mógł wywołać innej reakcji. Miałem ochotę – nie, to nie była ochota, lecz krańcowy imperatyw płynący z każdej komórki mojego ciała – wniknąć w nią, w to, co przed sekundą otworzyło się tuż przede mną. Cholera jasna, zarówno w wyraźnie wilgotną cipkę z lekko rozchylonymi wargami sromowymi, jak i w dupę. Mój penis aż płonął do tego. Najchętniej wniknąłbym tam całym sobą. Starałem się podnieść, by to uczynić. Jednak ona była czujna. Nie pozwalała mi na żaden ruch, który by wynikał z mojej woli. Delikatnie przytrzymywała mnie w pozycji siedzącej. Jej tyłek wylądował na moich biodrach. Nadziała się na sterczącego kutasa. Dłonią ułożyła go wzdłuż swojej cipki. Nie był całkiem w niej. Ale czułem jej wilgotność i gorąco ciała. Powoli, miarowo poruszała biodrami. Czułem, a bardziej wiedziałem, że główka mojego penisa trafiała na jej łechtaczkę. Chyba eksploduje, zanim trafi we wnętrze jej waginy. Zaczęła delikatnie mruczeć i jęczeć. Cicho, potem głośniej.
– Kurewsko uwielbiam, jak ocierasz się o moją łechtaczkę. Tylko nie wiem, czy bardziej wolę językiem, palcami czy fiutem. Chyba fiutem najbardziej. Nie widzisz tego, a to rewelacyjny widok.
Podniosła się i odwróciła. Stanęła przede mną całkowicie naga. Piękno samo w sobie. I jeszcze więcej żądzy, która emanowała z każdej części jej ciała.
– Zrzucaj z siebie koszulkę. Chcę cię całego nagiego. I wskakuj dalej na łóżko. Tak, byś normalnie leżał.
Pośpiesznie zdjąłem koszulkę, która też wylądowała na podłodze. Choć nie dostałem takiego rozkazu, ściągnąłem skarpetki. Nie znosiłem być w łóżku w skarpetkach. Tamowały mi przynajmniej połowę doznań seksualnych. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak jest, bo rozumowo, od strony fizjologii, to niewytłumaczalne. Była to jakaś moja fiksacja psychiczna, fobia. Teraz i tak już niesamowite rozkosze będą mogły wzrosnąć do potęgi n-tej. Grzecznie przesunąłem się na łóżku. Leżałem i biernie oczekiwałem, co ona dalej zrobi. A ona, stojąc przed łóżkiem, lustrowała mnie wzrokiem. Nie całego. Całkowicie punktowo. W tym momencie składałem się wyłącznie z penisa. Weszła na łóżko, nie zdejmując szpilek. Stanęła w rozkroku nade mną. Niemal nad moją głową. Wyraźnie podniecało ją to, jak fascynuje mnie widok jej cipki. Cofnęła się kawałek, by być idealnie nad moimi biodrami. Kucnęła nad nimi. Ekwilibrystycznym ruchem ręką zza swoich pośladków chwyciła penisa. Cholera jasna, ta ekwilibrystyka nie była przypadkowa. Zrobiła to, bym miał pełne spektrum widokowe, by jej ręka niczego mi nie zasłaniała. Spojrzała mi prosto w oczy. Jednocześnie zaczęła przesuwać główkę mojego penisa od łechtaczki do wejścia waginy. Tak kilkukrotnie. Gdy znów miałem wrażenie, że za chwilę eksploduję, wsadziła go w waginę. Najwolniej, jak można sobie wyobrazić, wchłaniała go w siebie. Nie chciałem żadnego innego raju. Ten był całkowicie wystarczający. Ba! Nie mogło być piękniejszego. Wchłonęła całego penisa. Zamarła w bezruchu.
– Będę cię trzymała tak do końca świata. Nic innego mnie nie obchodzi. Nie ruszaj się, do cholery! Teraz pogap się na moje cycki. Gdzie te łapy?! Miałeś nie dotykać! Twój wzrok mnie rajcuje maksymalnie.
Mój też mnie rajcował. Nie wiem, czy maksymalnie. Raczej doznania penisa w jej waginie bardziej. Piersi miała z gęsią skórką nabrzmiałe niemal do granic możliwości, a także rekordowo długie i grube brodawki. Ależ miałem ochotę je possać! I na ochocie najprawdopodobniej miało się skończyć. Ściągnęła moje spojrzenie swoim wzrokiem. Takiego błysku pożądania, a zarazem figlarności jeszcze nigdy u niej nie widziałem.
– Patrz mi przede wszystkim w oczy. Tego potrzebuję. Czasami możesz popatrzeć na swojego fiuta w mojej cipce. To piękny widok. Też tam będę patrzyła. Koniec delikatności. Teraz ostra jazda.
Faktycznie zaczęła się ostra jazda. Nie przypuszczałem, że kucając, potrafi w tak szaleńczym tempie wykonywać przysiady. Znów niesamowita ekwilibrystyka. Aby nie stracić rytmu, jedną rękę oparła o moją pierś. Znów tak, by nie zasłonić mi widoku. Przekraczałem, a bardziej przeskakiwałem przez kolejne bramy raju. Zaczęła jeszcze szybciej ruszać biodrami. Jej oddech przyśpieszył. Mój też. Teraz już nie jęczała. Wykrzykiwała za to słowa powszechnie uznane za niecenzuralne. Najczęściej najbardziej znane polskie słowo wszędzie tam na świecie, gdzie dotarli nasi rodacy w trochę większej liczbie. Miała rację. To ona mnie wyłącznie pieprzyła. Ale to wcale nie było złe rozwiązanie. To było genialne rozwiązanie. Chyba nie mogło być lepszego. Jej cipka na moim fiucie wyglądała najcudowniej, jak to tylko możliwe. A mój fiut w jej mokrej, gorącej cipce czuł się tak, jakby była dla niego stworzona. Raj, najcudowniejszy, miał w takiej sytuacji tę właściwość, że nie mógł trwać wiecznie. Dotarliśmy do wielkiego finału. Eksplodowałem i odpłynąłem w chwilowy niebyt. Ona nie zwalniała tempa.
– Błagam, przestań, bo umrę.
Jeszcze ze trzy ruchy i opadła na mnie w spazmach. Poczułem, jak mięśnie jej waginy zaciskają się na jeszcze sztywnym fiucie.
– Też umarłam. Jezu, jak ja uwielbiam się z tobą pieprzyć. Pieprzyć ciebie też uwielbiam. Nie wiem, czy kiedykolwiek przestaną mi drżeć nogi. I jeśli myślisz, że to koniec, to jesteś w błędzie. Jeśli umarłeś, masz zmartwychwstać. Za taką kasę musimy każdą minutę wykorzystać na maksa. A tak w ogóle czy ja ci już dzisiaj mówiłam, że cię kocham?
Leżała na mnie, mocno się we mnie wtulając. To było więcej niż wtulanie. To było anektowanie całym jej ciałem. Rękoma oplotła moją szyję i głowę. Jej usta stykały się z moimi, ni to w pocałunkach, ni to w muśnięciach warg. Czułem jej piersi na moim torsie i miałem wrażenie, że brodawki sutkowe ma nadal naprężone. Oplotła również udami moje uda.
– Marcin, miałeś cudowny pomysł z tym hotelem. Dziewczyny się wynudzą i będą niecierpliwić na tym lotnisku w Amsterdamie. Ale dla nas to najpiękniejszy dar losu. Widzisz, nie mam żadnych schiz. Mogę się wyłączyć i całkowicie oddać igraszkom z tobą. Chcesz jeszcze popatrzeć na moją cipkę? Bo ja bardzo tego pragnę.
Przekręciła się na mnie. Teraz tuż przed twarzą miałem jej tyłek. Tyłek był piękny. Z tej perspektywy piękniejszy niż z jakiejkolwiek innej, jeśli to w ogóle możliwe. Ale moją uwagę przyciągnęła jej cipka. Ona znów mnie wciągnęła. Tym razem, by skosztować jej smaku i delektować się zapachem. To nie tylko jej smak i zapach. To także mieszanka smaku i zapachu tych soków, które w niej pozostawiłem. Uwielbiałem jej naturalny kwaśno-słodki, nawet nieco ostry smak i zapach. Przez tę mieszankę ten smak stał się jeszcze ostrzejszy. Nie mogłem się oprzeć, by w pełni jej nie smakując, nie zagłębić się całkowicie językiem w jej cipce. Kolejne odczucie, że nie może być nic bardziej rozkosznego. Wyzwaniem był mały guziczek w najwyższym miejscu jej cipki. Najwyraźniej już mocno pobudzony, ale aż wołający, by się nim zająć. Guziczek był idealnie wyczuwalny językiem. Potwierdzeniem tego były coraz bardziej spazmatyczne i głośne odgłosy wydobywające się z jej gardła, a może z głębi piersi.
– Marcin, o tak, właśnie tak. Jesteś genialny. Wymasuj mi jeszcze cipkę.
Nie przerywając dotychczasowych czynności, wsadziłem delikatnie palec w jej rozgrzaną cipkę. Masowałem ją wokół. Po chwili już trzy moje palce to czyniły. Ona jęczała coraz głośniej. A we mnie wstąpił diabeł. Masaż stał się ekstremalnie mocny i szybki.
– Marcin, dość. Błagam, dość! Rozerwiesz mnie. Kurwa. Rozrywaj. Dość. Nie dam rady. Kurwa, jeszcze. Jezu. Zaraz się zsikam. Dość, dość, dość. Nie, nie przestawaj. Dalej.
Po czym najpierw poczułem, jak z niej wytryskują soki, dostaje spazmów, ucieka ze mnie na bok. Jeszcze przez dłuższą chwilę trwała w drgawkach, a ja ją czule przytulałem.
– Nie możesz wysłać naszych dziewczyn jeszcze przynajmniej na tydzień? A my będziemy się wyłącznie pieprzyć. Ja pierdolę! Nigdy nie miałam takiego orgazmu. Chyba nie chcę, byś zmartwychwstał. Wszystko mnie tam rozkosznie boli. Tak, że bardziej nie może. Ale jakże rozkosznie.
– Moja kochana, dziewczyny jeszcze nie dzwoniły. Mamy więc jeszcze przed sobą dwie godziny. Możemy się teraz spokojnie i delikatnie sobą delektować i chyba tylko tyle.
– Chyba cię całkowicie pogięło! Masz mnie przelecieć jeszcze przynajmniej raz, jeśli nie dwa. Chcę, by ten rozkoszny ból się zwielokrotnił.
– Przeceniasz moje możliwości.
– Zrobię wszystko, żebyś dał radę. Jak będzie trzeba, to nawet ściągnę tu tę seksowną recepcjonistkę. Rozbiorę ją i zgwałcę. Jeśli mój widok ci nie wystarczy.
– Zapominasz, że nie jestem jednym z twoich dwudziestoparoletnich kochanków.
– Kurwa! Czemu mi to robisz? Gdybyś tylko chciał, nie byłoby nikogo innego. Nie chcę nikogo innego. Jedenaście kobiet! Zostawmy to. Korzystajmy z chwili. Ty mi dostarczyłeś czegoś nadzwyczajnego. Teraz zrób ze mną, co chcesz. Ja zrobię, co ty chcesz. Powiedz tylko co.
– Kochana, co w ciebie wstąpiło? Spędziliśmy ze sobą cały weekend. Pieprzyliśmy się jak króliki, a ty jesteś nienasycona?
– W każdej dziedzinie dajesz mi bardzo dużo. To powinno wystarczać. Ale wyzwalasz też we mnie nieograniczony apetyt na więcej. W seksie też. Nic na to nie poradzę. A za chwilę wszystko może odpłynąć, no może nie wszystko, ale seks tak. Najgorsze jest to, że zupełnie nie wiadomo, co będzie od jutra. Niewiadoma jest gorsza od złych wiadomości.
– W takim razie nie myślmy o jutrze. Jak sobie wyobrażasz najpiękniejsze następne dwie godziny?
– Chcę, żebyś to ty je sobie wyobraził. Bo ja pragnęłabym jeszcze tak wiele, niemal wszystkiego. Mam ci wymienić?
– Tak. I to bardzo dosadnie. Może to pomoże w zmartwychwstaniu mojego penisa.
– Kurwa! Nie wiem, czy potrafię. Chyba nawet trochę się wstydzę mówić o tym, czego bym jeszcze chciała. A poza tym jest tego tak dużo, że czasu nam nie wystarczy.
– Dawaj, dawaj. Nie kryguj się.
– Jesteś okropny, ale mnie też podnieca, gdy o tym myślę. Chyba znów staję się całkiem mokra. Chciałabym rozłożyć nogi przed tobą, tak leżąc na plecach, i żebyś mnie rżnął, patrząc, jak to robisz. Podobnie tylko wypiąć tyłek, bo wówczas zupełnie inne miejsca we mnie pobudza twój penis. I żebyś w tej pozycji wszedł w moją dupę. Choć tu może to być niemal niewykonalne. Chciałabym ci obciągnąć i cię posmakować. Abyś doszedł między moimi piersiami i widzieć, jak tryskasz. No i koniecznie 69. Od tego zaczniemy.
– Czyli zdecydowałaś za mnie?
– Nie. Ale z tobą to uwielbiam. Uwielbiam pieścić twojego fiuta, podczas gdy ty pieścisz moją cipkę. To chyba najpiękniejsze. I koniec gadania. Bo ja już znów cię pragnę tak, że bardziej nie można.
Ułożyła się do pozycji 69. Po czym doprowadziła do całkowitego zmartwychwstania mojego penisa. Wystarczająco mocno, że wysunąłem się spod niej i pieprzyliśmy się na pieska. Znów nastąpiło przekraczanie bram edenu. Zupełnie inne i inną drogą. Ledwo co padliśmy po wielkim finale, gdy zadzwoniła moja komórka. Po jej dźwięku poznałem, która to z naszych córek.
– Jak się domyślasz, to jedna z moich, a nie twoja. Wiedziałem, że to ona zadzwoni. Domyślasz się która?
– To oczywiste. Odbieraj, nie gadaj.
Właśnie wsiadały do samolotu. Zostały nam dwie godziny wolności. Gdy upłyną, świat znowu się zmieni, tak jak zmienił się pierwszego czerwca. Nie powróci do stanu sprzed tej daty, ale na pewno się zmieni, a my nie wiemy jak. Pierwszą godzinę z ostatnich dwóch godzin wolności spędziliśmy na czułościach, lekkim śnie i marzeniach na jawie. Włączyłem telewizor z tablicą przylotów lotniskowych. Została nam ostatnia godzina. Pragnęliśmy wykorzystać ją ekstremalnie. Znów ostro się bzykać. Ale jakoś zupełnie nam to nie wychodziło. Czułość i delikatność zawładnęły nami całkowicie. I bliskość. W każdym przejawie, tym fizycznym także. Niemal dusiliśmy się we wzajemnych uściskach. Z tych uścisków przeszliśmy do czułego klasycznego seksu, choć początkowo nie znajdował się na liście priorytetów. Gdy padłem całkowicie zaspokojony obok niej, mój wzrok trafił na ekran telewizora. W tym momencie dostrzegłem, jak status Amsterdamu zmieniał się na _landed_.
– Wylądowały! Pędem wstawaj i ubieraj się! Mamy dziesięć minut, by znaleźć się przy bramkach przylotów.
– O kurwa! Nie zdążymy wziąć prysznica. Będę tak pachnieć tobą i seksem, że bardziej nie można. Ty zresztą też. Tylko odwrotnie. I na dodatek moimi perfumami.
– Nie przejmuj się. Nawet tego nie zauważą. Będą zmęczone po podróży i podekscytowane powrotem do domu po ponad trzech miesiącach pobytu w tak różnych dalekich miejscach. Pośpiesz się, bo głupio będzie, jak wyjdą, a nas tam nie będzie.
Nie udało nam się dotrzeć w ciągu dziesięciu minut. Choć wszystko robiliśmy w biegu, dopiero po dwunastu dotarliśmy pod barierki. Zdążyliśmy.
– Jeszcze ich nie ma. A zatem ostatnia szansa.
Pocałowała mnie tak namiętnie jak nigdy dotąd, wywołując niewielkie zgorszenie wśród tłumu oczekujących ludzi. Nie zdążyliśmy od siebie odskoczyć, gdy barierki się otworzyły i ujrzeliśmy cztery roześmiane młode, niesamowicie wydoroślałe kobiety.Z ROZMYŚLAŃ POD PRYSZNICEM…
Zamknij oczy, pomyśl słowo „piękno”. Jaki obraz Ci się pojawia? Jeżeli żaden, nie martw się. Spróbuj za chwilę, może gdzie indziej. Teraz lepiej? Myślę, że tak. Jeżeli nie, to mamy problem.
Do niedawna ilekroć zamykałem oczy, marząc o pięknie, pojawiał mi się na ogół jeden z trzech motywów. Każdy związany z naturą. Część z nich to obrazki z przeszłości, które mogłem osobiście ujrzeć, ale części nie miałem okazji zobaczyć na własne oczy. Widziałem je oczami innych, dzięki Internetowi, fotografiom, filmom etc. Czy zwróciłeś uwagę na słowa „obraz”, „widziałem”, „oczy”? Tak, jestem wzrokowcem i podstawowe moje postrzeganie piękna oparte jest na zmyśle wzroku. Pozostałe zmysły akurat w tych wypadkach działały incydentalnie, ale zdarzało się, że zwielokrotniały doznania pierwotnie chłonięte wzrokiem. Pewnie jesteś ciekaw tych motywów. Otóż, niestety, muszę Cię rozczarować. Nie jestem oryginałem. To klasyka. Tak jak klasyką kiczu są jelenie na rykowisku namalowane przez malarza pseudoprymitywizmu. Nie, nie wstydzę się braku oryginalności i nie będę się na nią silił. _Ad rem_.
Góry. To piękno uderzające przez ich siłę, ogrom, majestat. Czasami wręcz doskonałość. Widzę zarówno pojedyncze szczyty, jak i fragmenty pasm górskich. W moich wizjach piękna pojawiają się cztery szczyty. I znów brak oryginalności, czyli klasyka, to znaczy szwajcarski Matterhorn lub – jak kto woli – włoski Monte Cervino, ale widziany od szwajcarskiej strony, czyli jednak Matterhorn. Jedna z najbardziej pocztówkowych gór świata, a na pewno Europy. Nie widziałem go osobiście, lecz wyłącznie na dziesiątkach zdjęć, bo czyż może istnieć jakikolwiek album turystyczny o Europie bez jego zdjęcia lub film geograficzno-przyrodniczy, w którym by nie grał przynajmniej drugoplanowej roli? Ostre skalne bloki, zawsze ośnieżone, choć nigdy nie jest całkiem zaśnieżony, wypiętrzone niemal w nieskończoność. Czasami z fantastycznym nigdzie indziej niespotykanym odcieniem pomarańczowego dzięki promieniom zachodzącego słońca. A jego widok z równoczesnym odbiciem w jednym z trzech jezior ze szlaku Pięciu Jezior to jak przebywanie w innym świecie, w innym wymiarze. Niestety Matterhorn poznałem wyłącznie cudzymi oczami, czyli wyłącznie wzrokiem. Żaden z pozostałych moich zmysłów nie miał z nim styczności. Przepraszam, skłamałem. W pewien sposób poznałem go też zmysłem smaku. Przecież kosztowałem, i to nieraz, czekoladek Toblerone, a każda z nich została zrobiona na wzór Matterhornu. Ten szczyt gra pierwsze skrzypce w moich górskich wizjach piękna.
Na drugim miejscu znajduje się Giewont. Tak, mój polski przepiękny Śpiący Rycerz. Też klasyka. Nie jest on superwysoki, ale genialnie monumentalny. I z tak wielu miejsc widoczny w całym swoim majestacie. Również niemal całkowicie skalisty. Bywa częściowo ośnieżony, a także niemal całkowicie nagi. Jeżeli spojrzymy na niego ostro i dokładnie, to zauważymy tłum ludzi. W wyższych partiach wyglądających z perspektywy niczym nitka poruszających się mróweczek. Z Giewontem miałem osobistą styczność. Dawno temu. Na szczęście w pamięci został mi wyłącznie widok utrwalony dodatkowo na setkach fotografii.
Nostalgicznie w wizjach piękna pojawia mi się również Kościelec w ujęciu z Hali Gąsienicowej. Dla mnie to taki mini- lub mikro-Matterhorn. Z nim też miałem osobiste doznania w wieku młodzieńczym, gdy kilkukrotnie spędzałem zimowe wakacje właśnie na Hali Gąsienicowej. Zastanawiając się głębiej, nie wiem, czy Kościelec to piękno samo w sobie, czy piękno osadzone na nostalgii za czasami młodości.
Uluru to ostatnie z moich górskoszczytowych marzeń na jawie o pięknie. Nie wiesz, co to i gdzie, to sprawdź, googlując, a przy okazji naciesz wzrok w grafice. Nieistotne, jak wielka jest to góra, ale wydaje się wielokrotnie większa dzięki swojemu samoistnemu położeniu na pustkowiu. Do tego ma kształt śpiącego olbrzymiego, acz łagodnego zwierzaka. A przede wszystkim niezwykły kolor ciepłej miedzi, gorącej pomarańczy, różowej szarości – w zależności od oświetlenia i pozycji oglądania. Cudo, które śni mi się dzięki oczom innych.
Wspomniałem, że widzę piękno w całych masywach górskich. Patriotycznie. Panorama Tatr z Bukowiny Tatrzańskiej lub Gubałówki zarówno zimą, jak i latem. Cały szereg skalnych szczytów nagle wypiętrzonych z ziemi. Panorama Bieszczad z Połoniny Wetlińskiej latem i wczesną jesienią. Morze stosunkowo niewysokich, łagodnych, cudownie zielonych lub cudownie kolorowych gór-kopców. I kosmopolitycznie. Kraina wulkanów w Owernii latem. Trochę klimatu Bieszczad, z tą różnicą, że większość gór-kopców jest stożkiem ściętym, trochę tak, jakby odkroić czubek w jajku na miękko. Albo Alpy Apuańskie (a właściwie Apeniny) wystające niemal z morza w toskańskiej Versilli, gdy patrzymy na nie od strony Morza Liguryjskiego. Możesz się kąpać w gorącym morzu, opalać przy trzydziestu pięciu stopniach w toskańskim słońcu i prawie na wyciągnięcie ręki masz ścianę częściowo ośnieżonych ostrych szczytów.Z ROZMYŚLAŃ POD PRYSZNICEM…
Jeżeli wcześniej Ci się nie udało, spróbuj jeszcze raz. Jeżeli dojrzałeś piękno, to czemu tego nie powtórzyć. Cudownie bywa zamykać oczy i napawać się pięknem. To, co ujrzysz, zależy wyłącznie od Ciebie, od Twojego wyczulenia na piękno, od Twojej wyobraźni, od Twojej kreatywności, a także od Twoich doświadczeń i stanu psychofizycznego. Im większym jesteś pragmatykiem nastawionym na działanie, na osiąganie konkretnych celów, na zdobywanie, by przede wszystkim mieć, tym częściej nie zauważasz piękna, mijasz je, nie potrafiąc go dostrzec, tak codziennie i od święta. Trudno albo bardzo trudno będzie Ci je sobie przypomnieć czy wyobrazić.
Poprzednio wspomniałem o pięknie w różnych motywach górskich, które wielokrotnie widziałem w wyobraźni, w marzeniach, we śnie. Jest ono mocne i bardzo konkretne, ale jednocześnie ograniczone, zamknięte przestrzennie. U niektórych może wywoływać nawet lęk, zażenowanie, doznanie nicości, małości, przytłoczenia. Dla odmiany opowiem teraz o motywach sielsko-anielskiego krajobrazu wiejskiego. Gdybym miał prowadzić wykład, opowiedziałbym o kilkudziesięciu różnych typach krajobrazów wiejskich, bo niewątpliwie każdy z nich jest piękny i ma w sobie coś, co może nas urzec. Znam te krajobrazy, wiele z nich widywałem, wiele oglądałem oczami innych. Ale gdy zamknę oczy i pomyślę o pięknie związanym z wiejskim krajobrazem, to naprzemiennie z różną intensywnością pojawiają mi się trzy. Wszystkie widziałem wielokrotnie, w różnych latach mojego życia. Może ta realność wynika z tego, że w przeciwieństwie do gór podmiotem nie jest konkretny obiekt, lecz cała kompozycja.
Opiszę Ci mój ulubiony. Może zgadniesz, skąd on jest. Dla ułatwienia dodam, że widziany latem. Gdy odgadniesz, możesz zajrzeć na koniec tego opisu. Widzę łagodne pagórki, jeden obok drugiego i jeden za drugim. Bardzo wiele pagórków. Część z nich jest zielona, soczyście zielona, no może bez przesady, choć wydawać by się mogło, że powinna być wypalona słońcem. To łąki, winnice i gaje oliwne. Wśród tej zieleni widać maki, czasem aż dywany maków. Część tych pagórków ma szczególną barwę ziemi, to chyba sepia, ale nie za bardzo znam się na kolorach. Są tam jeszcze połacie złota. To dojrzewające zboże. Widzę olbrzymie złote pierścienie zrolowanej słomy. Czasami te pagórki przysłania mgła i kraina staje się tajemnicza, ale częściej przezroczystość powietrza jest niemal idealna, więc to, co jest w oddali, wydaje się na wyciągnięcie ręki. Na jednym z pobliskich pagórków stoi dom, a w zasadzie cała zagroda. Dom i pozostałe zabudowania są kamienne z małymi oknami zasłoniętymi przez okiennice i niemal rudym dachem z ceramicznych dachówek. Do zagrody prowadzi droga, a może dróżka. Jest ona niesamowicie kręta i z daleka przypomina kształtem długiego węża. Po obu stronach ścieżki rosną w równych odstępach parami strzeliste drzewa. Musiał ktoś je kiedyś sadzić, dokładnie to odmierzając. Są cudnie zielone, ale jest to zieleń znacznie ciemniejsza niż ta łąkowa. To cyprysy. Na pewno zgadłeś, że znaleźliśmy się w Toskanii. Piękno wiejskiego krajobrazu z okolic San Gimignano czy Sieny (choć są setki innych podobnych miejsc) wielokrotnie mnie zachwycało. Nawet gdy byłem już setki kilometrów dalej na północ.
OK, skoro tak szybko zgadłeś, to powtórzmy zabawę. Znów mamy teren pofałdowany, ale w bardzo niewielkim stopniu. Widzimy i czujemy mocne słońce. Jest lato, czerwiec lub lipiec, ale nie później, bo nasze główne piękno zamieni się w brzydkie kaczątko, ani nie wcześniej, bo się nie pojawi. Tym razem nie ma szpaleru drzew, ale gdzieś w środku pola lub przy drodze rośnie samotne drzewo, czasami kilka. Rzadko, bardzo rzadko stoi samotna zagroda, ale na pewno jest biała kapliczka, równie samotna. Zamiast zagrody może być biały, choć na ogół przybrudzony patyną czasu, zameczek z szarym dachem i wieżyczką. Na obrzeżach pól można znaleźć łąki pełne maków, analogicznie jak w Toskanii. Ale główny kolor, który determinuje intensywność tego piękna, to specyficzna odmiana fioletu. Tak, znowu zgadłeś. Widzimy lawendowe pola we francuskiej Prowansji. Moje ulubione leżą na płaskowyżu Valensole, niedaleko od kanionu Verdon.
Trzecia zagadka jest chyba najprostsza. Widzisz barwną szachownicę. Główne kolory to żółty, pomarańczowy i czerwony, ale bywają też biały, fioletowy i niebieski. Teren jest całkowicie płaski. Zamiast krętych ścieżek są wąskie kanały, proste jak od linijki. Mam wrażenie, że już wiesz. Nie ma tu kapliczek ani zamków, ale widać wysoki metalowy słup ze skrzydłami na szczycie lub tradycyjny wiatrak. Patrzyliśmy na pola tulipanów w Holandii, najchętniej w okolicy Lejdy.
Dotychczas używaliśmy wyłącznie zmysłu wzroku, ale tym razem poczuliśmy również zapachy. Zapachy też mogą być PIĘKNE i też możemy je sobie wyobrazić, mając zamknięte oczy. Może nie poczułeś zapachu rozpalonej toskańskiej ziemi ani woni tulipanów, ale na pewno odurzył Cię oszałamiający aromat lawendy.