1942. W rękach głupców - ebook
1942. W rękach głupców - ebook
Czerwiec 1941 roku. Niemcy wylądowali w południowej Anglii i posuwają się na północ, w kierunku Londynu. Brytyjczycy bronią się według planu na lądzie i usiłują odciąć zaopatrzenie płynące przez Kanał. U-110 atakuje pasażerski liniowiec przy wyjściu z nowojorskiego portu. Ameryka idzie na wojnę, ale czy jest na nią gotowa, okaże się wkrótce. W Rzeszy trwa walka o wpływy na najwyższych szczeblach, a dla uwikłanych w nią zwykłych funkcjonariuszy może się to skończyć po jednej albo drugiej stronie krat. Cesarstwo Japonii czeka, realizując zaplanowany harmonogram działań, ale o wojnie zdecydowano już wcześniej. Stalin uważnie obserwuje sąsiednie kraje, które nie należą jeszcze do Związku Radzieckiego. Plany wyzwolenia mas pracujących są już gotowe i generalissimus czeka, nie tyle na pretekst, a raczej na dogodne okoliczności. Dokumenty z Katynia docierają do Londynu, ale prawda to śmiertelny przyjaciel. Zwłaszcza dla tych, którzy ją głoszą.
Druga część alternatywnej historii Drugiej Wojny Światowej.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-954050-8-2 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
New Jersey, Stany Zjednoczone, 6 czerwca 1941
Szczury niespokojnie ruszały głowami, ale na razie przestały szukać drogi wyjścia ze szklanego akwarium. Technik postukał palcem w szybę, sprawdził czas na zegarku i wrócił do stołu z notatkami, żeby zrobić kolejną. Laboratorium kończyło zlecenie w przyspieszonym tempie, więc Fritz Stern przesiedział w nim całą noc. Razem ze szczurami. Na stole najważniejszą rzeczą był kubek z kawą a w walce ze snem pomagały też wyjące, wielkie wentylatory przy ścianie obskurnej hali.
Fritz nie miał pojęcia, od kogo przyszło zlecenie tych badań, ani dlaczego było takie pilne. Dlaczego było tajne, mógł się domyślić, patrząc na stos otwartych puszek w kącie. Puszki miały napis Zyklon B, zawierały białe granulki nasączone cyjanowodorem, a produkowały go American Cyanamid znajdujące się nieopodal w Somerville. Ktoś mógłby pomyśleć, że to zwyczajne szpiegostwo przemysłowe i próba ominięcia patentów. Stern, chociaż w hierarchii służbowej stał niewiele wyżej od starych Włoszek sprzątających halę, był świadom kierunku badań. Usiłowano znaleźć prosty sposób na uczynienie produktu bardziej zabójczym.
Hasło gazetowej reklamy Zyklonu B głosiło, że w cztery godziny usunie on z domu całe robactwo. Fritz po trzech tygodniach testów dodałby, że ktoś chciałby usunąć też domowników. Tylko w znacznie krótszym czasie. A może służby celne na granicy z Meksykiem, które od lat stosowały Zyklon B do dezynfekcji, chciały teraz skutecznie rozwiązać problem nielegalnej imigracji. Kto to wie? Żadne z zastosowanych usprawnień nie przyniosło oczekiwanych efektów, tylko podgrzewanie granulek powodowało szybsze uwalnianie cyjanowodoru do powietrza. Tylko że to nie było jego zmartwienie. Najważniejsze, że Fritz swoimi dyżurami nazbierał nadgodzin na drugą wypłatę.
Ponownie spojrzał na zegarek i zrobił notatki. Seria J10, czas 30 minut, obiekty żywe. Ziewnął szeroko. Czekały go jeszcze dwie próby, więc będzie musiał dokładnie wywietrzyć szklaną klatkę. Szczury od dawna zaczęły wyczuwać niebezpieczeństwo i miał kłopoty z zapędzeniem ich do środka. A teraz musiał opróżnić klatkę z dotychczasowych lokatorów.
Fritz Stern odkręcił do maksimum podgrzewanie preparatu i zapukał w szybę.
– Gińcie sukinsyny! Gińcie.
Szczury jak szalone rozpędzały się i rzucały na szklane ściany, żeby je rozbić głowami. Próbowały też wgryźć się w ścianki. A potem znieruchomiały i umarły. Po dziesięciu minutach Fritz sumiennie otworzył zbiornik i wyrzucił do śmieci poskręcane truchła. Szczurów było w New Jersey pod dostatkiem i nikt po nich nie płakał.
– Gińcie sukinsyny! Gińcie!Sztandary
Berlin, Niemcy, 6 czerwca 1941
Potrącany przez przechodniów Neumann ciężko dysząc, pokonał ostatnie stopnie schodów stacji Potsdamer Banhoff i wyszedł na ośmiokątny plac. Środkiem placu wzdłuż Leipziger Strasse dzielnie pomykały tramwaje i piętrowe autobusy, a między nimi przekradali się przechodnie zmuszeni zejść z chodników. Leipziger Platz w centrum Berlina był zatłoczony jak zwykle w godzinach szczytu. Chociaż, jak pomyślał inspektor, był to tłum ludzi pędzących do swoich bezsensownych zajęć w ministerstwach, urzędach i biurach. Przez cały dzień będą pracowicie produkować papiery, wysyłać je sobie nawzajem, zatwierdzać i wydawać opinie. Zamiast po prostu umieścić je w najbliższym koszu na śmieci. A wieczorem popędzą do domów w poczuciu spełnionego obowiązku, wyżalić się żonom, kochankom albo ulubionym zwierzakom, jakie to ich dzisiaj spotkały niesprawiedliwości i dlaczego nie dostali awansu. A inni już od kilku godzin pocili się przy taśmach w zakładach, na polach uprawnych, albo w czołgach czy samolotach. Emil też się pocił, ale raczej za sprawą wełnianej marynarki i porannego słońca. I od roku przestał się zastanawiać nad sensem swojej pracy.
Inspektor sprawdził godzinę na zegarku i rozejrzał się dookoła. Zobaczył osobnika wyższego o głowę od otaczającego go tłumu. Wyglądał bardzo znajomo, więc udał się w jego stronę. Przy stoisku gazeciarza pod kolorowym parasolem Nowak kupował kilka gazet, podjadając zawiniętą w papier kanapkę. Kanapka u kolegi go nie zdziwiła, ale plik gazet już tak.
– Co się stało Nowak, że zacząłeś kupować gazety?
– Kopę lat szefuniu.
– Nowak to nie lata, a niecałe dwa tygodnie się nie widzieliśmy.
– Tak się mówi szefuniu. Zacząłem czytać wiadomości, a dzisiaj jest ważny dzień.
– Dzień, jak inne. Stęskniłeś się za naszą pracą?
– No trochę czułem się nieswojo, tak nic nie robiąc. – Nowak skończył jeść kanapkę z salcesonem. – I sąsiedzi dziwnie na mnie patrzyli.
– Sąsiedzi zawsze dziwnie patrzą na wszystkich Nowak. Tak, jakby w myślach układali zeznanie do aktu oskarżenia.
– Dlaczego? – Nowak zatrzymał się na rogu Prinz Albrecht Strasse, żeby przypomnieć inspektorowi, że mają skręcić w tym miejscu.
– Bo od tego są sąsiedzi. Bo zazdroszczą ci nowego płotu w ogródku albo ładniejszej żony. Albo, że nie masz żony. Zjawią się nie w porę z nieproszoną pomocą, a potem doniosą, gdzie trzeba, w czym ci pomagali. Poczęstują cię starym ciastem i będą kibicować w biegu do wygódki.
– Chyba przesadzasz szefuniu.
– Jakby mieli Führera za sąsiada, to też by pisali donosy, że siedzi w ogródku, zamiast na baczność słuchać swoich przemówień w radiu.
– Chybaby się bali...
– Jak chcesz Nowak, to możemy sprawdzić, co piszą. Pójdziemy do Wydziału C4 i zapytamy Goeschkego.
– Szkoda czasu. – Nowak machnął ręką. – Musiałbym ich wszystkich potem obić.
Minęli wartowników przy drzwiach i przy recepcji wpisali się do księgi wejść. Dyżurny oficer patrzył na nich z lekkim uśmiechem, bo bardzo przypominali niedobraną parę komików z amerykańskich filmów. Inspektor spojrzał na wysoki sufit i klatkę schodową. Przed nim były znowu te cholerne schody.
W ich gabinecie nic się nie zmieniło. Te same portrety wisiały na przeciwległych ścianach, nikt im nie zabrał biurek ani nie naprawił krzeseł. Ostatecznym dowodem urlopu była dwutygodniowa warstwa kurzu zalegająca biurka. Widocznie brakowało ludzi do prawdziwej pracy.
– Mieliśmy wrócić w poniedziałek. – Nowak starł rękawem kurz z biurka i rozłożył na nim gazety. – Co się takiego stało, że wezwali nas w piątek?
– Dowiemy się za godzinę. – Inspektor sprawdzał zawartość szuflad. – Mam o dziewiątej zadzwonić do sekretarza Heydricha.
– No to zdążymy poczytać gazety.
– Nie powiedziałeś mi jeszcze, od kiedy i dlaczego zacząłeś czytać gazety.
– Od tygodnia. – Gdyby Nowak miał się kiedykolwiek w życiu zarumienić, to byłby właśnie ten moment. – Żeby się pogłębić... no tak intelektualnie.
– I czujesz się pogłębiony?
– Niespecjalnie.
– A skąd ci przyszło do głowy, żeby zacząć od gazet?
– No są w nich te... wiadomości. A pan szefuniu co ma do gazet?
– Nic. Ja je tylko oglądam, bo nic w nich nie ma.
– Są aktualne informacje.
– Jeśli się umie czytać, to i owszem Nowak.
– Co to znaczy?
Inspektor wstał z krzesła i podszedł do biurka kolegi. Rozłożył Völkischer Beobachter i wygładził pierwszą stronę. Był na niej duży tytuł „Wylądowaliśmy! Teraz Anglia zapłaci za wszystko” i zdjęcie niemieckiego żołnierza na plaży.
– Ile tutaj wyczytałeś informacji Nowak?
– Całkiem sporo szefuniu... Nasi żołnierze wylądowali z małymi stratami, zatopiliśmy Anglikom 30 statków, nasi zbombardowali Londyn.
– Nowak na całej tej stronie jest tylko jedna informacja, reszta to bzdury.
– Dlaczego tak sądzisz szefuniu?
– Dzisiaj to całkiem proste. Nasi wylądowali o świcie, zgadzasz się?
– Tak.
– To, skąd się wzięły te wszystkie dokładne cyferki i zdjęcie?
– No dowódcy podają dziennikarzom, a ci potem piszą w gazecie.
– Gazety drukują w nocy, żeby je wszędzie dostarczyć. Więc skąd pismacy wiedzieli to wszystko w nocy albo wręcz wczoraj? Czy mają jakąś magiczną kulę i widzą przyszłość?
– No to, jaka jest ta jedyna informacja? – Nowak podrapał się po głowie.
– Wylądowaliśmy w Anglii. – Neumann złożył gazetę. – Prawdopodobnie.
Nowak rozłożył pozostałe swoje gazety.
– Więc oni mogą w gazetach pisać takie rzeczy?
– Robią to.
– Ale chyba nie zawsze...
– Codziennie, odkąd wymyślili gazety. Musisz więcej czytać.
Nowak przerzucał powoli strony, aż doszedł do końca gazety.
– Ale ogłoszenia są prawdziwe?
Neumann wziął od niego gazetę i zajrzał do ogłoszeń drobnych.
– O ile uwierzysz, że pani Gross chce sprzedać autentyczny szwajcarski zegarek na rękę w kopercie ze złota.
– No, w to mogę uwierzyć.
– Bo jeśli go uważnie nie obejrzysz w dziennym świetle, to może się okazać tanią podróbką z Hamburga opakowaną w kopertę z tombaku.
Nadejście godziny dziewiątej niewiele wyjaśniło sytuację śledczych. Po pięciominutowej rozmowie telefonicznej Neumann odłożył słuchawkę.
– Obergruppenführer nas dzisiaj nie przyjmie. Mamy się przygotowywać się do następnego śledztwa.
– To znaczy, że będziemy się obijać?
– Od poniedziałku jesteśmy oddelegowani do śledztwa Hartza.
– To znaczy...
– To znaczy, że będziemy śledzić komunistów i zboczeńców seksualnych w Berlinie.
– Wszystkich?
– Tylko tych, których jeszcze nie zamknęli w Dachau.
– A już myślałem, że nas szybko wyślą do tej Anglii.
– To cię martwi?
– Niespecjalnie. Słyszałem, że ci Anglicy jedzą dziwne rzeczy.
– To dobrze, że masz tylko takie zmartwienia.
– Nasi wylądowali w Anglii. Chyba dobrze im idzie. Nie ma się czym martwić.
– Nowak, w takim wypadku mówi się, że dobrze nam idzie. Potraktuj to jak rubrykę sportową w gazecie. Jeśliby szło źle, to zawsze im.
– Tak czy siak, nie jest źle.
– Na razie chyba tak. Widać to na ulicach w Berlinie.
– Jak to, widać szefuniu?
– Jakby szło źle, to byś nie widział domów zza wywieszonych sztandarów.
– Czyli im więcej flag, tym gorzej wszystko idzie? Sam to wymyśliłeś szefuniu?
– Tak.
– I myślisz, że się sprawdza?
– Odkąd pamiętam, to tak.
– To chyba dobrze. Może Anglicy się poddadzą albo będzie pokój.
– Wiem tylko tyle, że naszym potrzeba teraz dużo szczęścia.
– Dlaczego?
– Są za morzem, w obcym kraju, który ma największą flotę na świecie.
Dungeness, Anglia, 6 czerwca 1941
Porucznik Johan Steiner leżał na brzuchu i obserwował przez lornetkę duży betonowy bunkier. Widać było, że kolejny atak spadochroniarzy się nie powiódł, bo w obydwu szczelinach dostrzegł błyski wystrzałów. Potem skierował lornetkę w lewo, w kierunku plaży i nie zobaczył niczego, co sugerowałoby, że próba obejścia brytyjskiego bunkra się powiodła. Odczołgał się pięć metrów do tyłu i znalazł leżącego sierżanta Schmitza.
– Sierżancie wycofaj naszych, niech przerwą ogień i wyślij kogoś, do Radke.
– Co ma mu rozkazać poruczniku?
– Żeby się wycofał z plaży, chyba że w międzyczasie uda mu się zdobyć ten cholerny bunkier.
Sierżant poczołgał się w lewo za kępę krzaków, gdzie leżała obsługa MG34 i wykrzyczał głośno rozkazy. Porucznik poczekał, aż ucichną strzały, poczołgał się dziesięć metrów do tyłu, a potem wstał i pobiegł.
Teren wybrzeża był płaski jak naleśnik. Gdzieniegdzie usiany był kępami niskich drzew i krzaków. Po prawej stronie było dosyć duże zamulone jeziorko i małe rzeczki. Jedyne wyższe punkty to była latarnia morska i nasyp linii kolejowej. Obydwa znajdowały się daleko za brytyjskimi bunkrami.
Steiner domyślał się, że dotarł ze swoim batalionem do przylądka Dungness. Domyślał się, bo mapa, którą dostał, skończyła się w Romney Marsh i dalej posuwali się wzdłuż wybrzeża na ślepo. Zaskoczenie o poranku i zdobywanie brytyjskich bunkrów blokujących plaże atakiem od tyłu właśnie się skończyło. Pierwszy atak na znienawidzony bunkier, który blokował drogę, załamał się, bo spadochroniarze po obejściu jeziorka, trafili pod ogień karabinów maszynowych z innego bunkra blokującego podejście. Czyli była to zorganizowana w głąb lądu linia oporu, którą należało atakować według regulaminu ze wsparciem artylerii albo lotnictwa. Spadochroniarzom skończyły się granaty, a pionierzy, którzy ich wspierali, zginęli na polu minowym na plaży.
Porucznik usiadł na ziemi i szkicował na kartce notatnika rozpoznane brytyjskie pozycje, chociaż nie bardzo wiedział, do czego w tym momencie się to przyda.
Dwadzieścia minut później znalazł go porucznik Radke.
– Siadaj Konrad i mów.
Porucznik usiadł obok Steinera.
– Podczołgaliśmy się z boku bunkra po tej plaży i dostały nas kaemy z następnego. Był zamaskowany krzakami i go wcześniej nie zauważyłem.
– Widziałem granaty.
– Tak rzuciliśmy, ale byliśmy za daleko. A potem Anglicy skosili mi ludzi.
– Ilu?
– Pięciu zabitych i dwóch rannych.
– Gówno.
– Z obu bunkrów wzięli nas w krzyżowy ogień i nie mogliśmy się ruszyć.
– Coś jeszcze?
– Cholerne moździerze próbowały nas wymacać. I działa z przylądka.
– To dobrze.
– Co to znaczy dobrze? – Radke podniósł się z ziemi i nachylił nad Steinerem. – Zabijają nam ludzi.
– Wykonujemy rozkazy.
– Jakie rozkazy?
– Mieliśmy spowodować bezpieczne lądowanie barek. Jak Anglicy strzelają do nas, to nie strzelają do barek. A nas jest trudniej trafić. – Steiner pokazał ręką na wraki kilku barek nieopodal plaży. – Nie pójdziemy już do ataku, ale musimy prowokować Anglików.
– To niebezpieczna zabawa. Dla nas.
– Takie życie. – Steiner wstał z ziemi. – Czas zawołać mamę.
Stanowisko radiotelegrafisty mieściło się za wydmą, między drogą wiodącą wzdłuż wybrzeża a brzegiem. Przy drodze stały ruiny dwóch małych domów, ale Niemcy omijali je z daleka, bo były łatwym i często dzisiaj używanym celem brytyjskiej artylerii.
– Nie odpowiadają poruczniku. – Radiotelegrafista bezradnie rozłożył ręce.
– Dlaczego?
– Może wszyscy śpią. Nie wiem.
– To z kim się jeszcze możesz połączyć?
– Mogę spróbować ze sztabem w Paryżu...
Johan machnął ręką, a operator zmienił częstotliwość i zaczął wywoływać sztab Korpusu Spadochronowego. O dziwo po dwóch minutach uzyskał połączenie.
– Tu Gniazdo, Kassel melduj. Odbiór.
Porucznik założył słuchawki i podniósł mikrofon.
– Tu Kassel. Jesteśmy w trakcie oczyszczania wybrzeża. Aktualnie przy przylądku Dungness, trafiliśmy na angielskie fortyfikacje. Anglicy mają na przylądku działa, które strzelają do naszych statków. Proszę o wsparcie lotnicze albo piechoty z bronią ciężką, bo nie możemy przełamać tych umocnień. Stan osobowy 40 procent. Brak łączności zresztą korpusu. Odbiór.
– Kassel czekaj na linii na odpowiedź.
Steiner spojrzał na Radke.
– Wygląda na to Konrad, że chyba zaskoczyliśmy czymś nasze dowództwo.
– Myślę, że powinniśmy poprzestać na zaskakiwaniu Anglików. No i mogłeś mniej powiedzieć, operator pewnie teraz wszystko notuje.
– Ale ktoś powinien nad tym wszystkim panować.
– Zaraz się dowiemy, czy jest ktoś taki.
Po dwóch minutach Steiner usłyszał odpowiedź w słuchawkach.
– Kassel tu Gniazdo. Odbiór.
– Kassel, słucham.
W tym momencie ktoś inny w Paryżu przejął mikrofon. Głos sugerował duże doświadczenie w kierowaniu i wydawaniu rozkazów.
– Kassel, dlaczego nie zabezpieczacie obiektu?
– Zabezpieczenie przejęła „Luftlande”. – Johan spojrzał na operatora, a ten mu cicho podpowiedział. – To znaczy Munich.
– Gówno... Przepraszam Kassel. A dlaczego pętacie się po wybrzeżu?
– Takie dostaliśmy rozkazy od... Munich.
– Gówno... Sukinsyn, defetysta, obija sobie dupę blachą. Generał... – Głos na chwilę zamilkł, jakby musiał skonsultować z kimś wiadomości. – Angielskie baterie na przylądku mieli w nocy zdobyć pionierzy.
– Nie widziałem tu żadnych pionierów, a Anglicy strzelają do nas i statków.
– Nie mam dla pana żadnego wsparcia... poruczniku.
– Może chociaż zrzut dział bezodrzutowych albo przeciwpancernych.
– Wszystko poszło już gdzie indziej.
– No to niech bombowce coś z tym zrobią.
– Zobaczymy, co da się zrobić.
– A co z moim batalionem?
– Może cholerna piechota skończyła wycieczkę po morzu i w końcu wylądowała. Niech się pan rozejrzy po plaży, co tam wylądowało i sobie znajdzie kogoś do pomocy. A jeśli się nie uda, niech pan utrzymuje pozycję, a ja coś zorganizuję.
– Tak jest.
Steiner stał przez chwilę nieruchomo, jakby się nad czymś namyślał. A potem ze złością kopnął swój hełm przypominający garnek.
– Idziemy do piechociarzy, rozejrzeć się. Radke ty teraz dowodzisz.
Porucznik nie wyglądał na uszczęśliwionego tym faktem.
– Czyli mamy dostarczać Anglikom rozrywki?
– Tak. I postarajcie się nie dać zabić. – Steiner poprawił kaburę. – Schmitz idziesz ze mną.
Sierżant nie dał po sobie poznać czy perspektywa marszu go cieszy, czy martwi.
– Poruczniku, tylko my dwaj?
– Więcej ludzi nam nie pomoże. Jeśli znajdziemy jakieś czołgi na brzegu, to i tak powinniśmy namówić ich właścicieli do współpracy. Za mną.
Schmitz wzruszył ramionami i poszedł za porucznikiem wzdłuż drogi. Mijali coraz więcej barek wyrzuconych na plażę i żołnierzy siedzących wzdłuż drogi. Sierżant na pytanie o dowództwo dostawał tę samą odpowiedź. Tam dalej.
– Poruczniku pewnie mają jakieś zebranie oficerów w tej wiosce, co ją minęliśmy cztery godziny temu.
– A żołnierze opalają się, zamiast iść w głąb lądu.
Wioska była półtora kilometra dalej i wyglądała na miejsce, gdzie lądowanie przebiega sprawnie. Oprócz żołnierzy pojawiły się dwa działa szturmowe Stu G i jakaś artyleria ciągnięta przez konie, którym udało się zejść cało z barek po drewnianych trapach.
A na poboczu wśród żołnierzy zaprowadzano dyscyplinę. Przyłapany na jakimś niecnym uczynku szeregowy leżał na ziemi i z widocznym wysiłkiem podnosił się na rękach, a stojący nad nim sierżant głośno liczył udane próby.
– Dwanaście, trzynaście. Doigrałeś się Krauze. Czternaście. Nie będziesz pyskował sierżantowi swemu. Piętnaście. To jest Krauze jedenaste przykazanie. Szesnaście, siedemnaście. A teraz ty masz pięćdziesiąt przykazań do zapamiętania dzisiaj. Piętnaście, szesnaście. I pamiętaj, że sierżant się nigdy nie myli...
Steiner zadumał się przez chwilę nad marnym losem szeregowego Krauze, ale zaraz potem skinął na Schmitza. Ten zrozumiał i poszedł porozmawiać z nieomylnym sierżantem. Wrócił z informacjami.
– To 17 Dywizja Piechoty poruczniku. Ich sztab jest w chacie, w środku wioski.
Miejsce sztabu zmaterializowało się w postaci wartowników, pilnujących zrujnowanego domu i oficerów krążących dookoła. Oraz sierżanta pilnującego drzwi.
– Pułkownik Strobel przyjmie pana poruczniku.
Steiner po dziesięciominutowym oczekiwaniu przekroczył próg domu. W środku małego salonu tłoczyło się kilkunastu oficerów w kłębach papierosowego dymu. Kilku pochylało się nad rozłożoną mapą, a dwóch rozmawiało przez telefony polowe. Ciekawe z kim, pomyślał porucznik i poszukał wzrokiem pułkownika. Ten oglądał mapę.
– Pułkowniku, porucznik Steiner, 3 Pułk Spadochronowy.
– Niech pan melduje.
– Pułkowniku, proszę o posiłki do ataku na przylądek Dungness. Anglicy mają linię umocnień z betonowymi bunkrami i wsparcie artylerii. Musimy unieszkodliwić ich działa, strzelające do desantu.
– Niech pan pokaże na mapie.
Steiner zobaczył, że pułkownik dysponuje o wiele większą mapą wybrzeża. Znalazł przylądek i zaznaczone na nim jednostki brytyjskie. Pokazał linię bunkrów.
– Tutaj pułkowniku. To są nawzajem wspierające się bunkry i umocnienia ziemne.
Pułkownikowi wystarczył jeden rzut oka.
– Poruczniku muszę panu odmówić. Pułk ma swoje rozkazy i nie dotyczą one żadnego przylądka. Musimy iść w głąb lądu, ile się dzisiaj da. Anglicy na przylądku są otoczeni i nigdzie nie uciekną.
– Pułkowniku, może chociaż jedno działo szturmowe. Widziałem, że już wylądowały.
– Nie ma mowy, poruczniku. Są nam potrzebne jako wsparcie, a przylądek mieli zająć pionierzy w nocy.
Tutaj wtrącił się major ze sztabu.
– Pułkowniku, mamy meldunek, że schnellboty wysadziły ich w złym miejscu.
– Ale mam nadzieję, że w Anglii...
Pułkownik spojrzał w twarz Steinerowi.
– Poruczniku, sarkazmem możecie się wykazywać w stosunku do sierżantów, ale nigdy do starszych stopniem. Za to grozi sąd polowy. Niech pan utrzymuje pozycję. Może się pan odmeldować.
– Tak jest.
Przy drodze czekał sierżant, który od razu rozpoznał nastrój Steinera.
– Nie poszło dobrze poruczniku?
Londyn, Anglia, 6 czerwca 1941
Sala map w podziemnym bunkrze wyglądała na opustoszałą, ale to były tylko pozory. W Cabinet War Rooms wrzała cicha praca, a w sali co kilka minut pojawili się oficerowie i nanosili uaktualnienia na wielką mapę Wysp Brytyjskich rozłożoną na niskim podeście. Kolorowe klocki i chorągiewki symbolizujące rozpoznane jednostki niemieckie umiejscowiono po obu stronach Kanału. Własne rozsiane były po obszarze całej wyspy. Nad mapą pochylali się dowódcy wojsk lądowych, szef Imperialnego Sztabu Generalnego generał John Dill i naczelny dowódca Home Forces generał Alan Brooke. Admirał Dudley Pound i marszałek Charles Portal siedzieli na krzesłach i przeglądali raporty. W swoich sztabach mieli podobne mapy, tylko że pokazywały one całkiem inne rzeczy. Konferencja Komitetu Szefów Sztabu miała się rozpocząć o 20, ale wszyscy czekali na spóźnionego premiera, który odsypiał poprzednią noc i pracowity pierwszy dzień niemieckiej inwazji.
Przyszło im czekać jeszcze piętnaście minut. Winston Churchill pojawił się na sali z nieodłącznym cygarem, tym razem nie w szlafroku, a w swoim „siren suit”, kombinezonie o wyglądzie garnituru, przeznaczonym do schronu, w razie alarmu bombowego. Siedzący wstali, a premier uścisnął wszystkim ręce i podszedł do mapy.
– Więc tak to teraz wygląda?
– Tak premierze.
– Zupełnie inaczej niż rano.
– Mamy potwierdzenia wszystkiego, co tu umiejscowiono.
– Widzę, że pozbyliśmy się niemieckich spadochroniarzy.
– Większość raportowanych lądowań była fałszywa.
– A desant morski?
– To też sprawdzone meldunki i zeznania jeńców.
– Więc wzięliśmy jeńców... Jak nasze źródła wywiadowcze mogły się tak pomylić?
Nikt z obecnych nie skomentował przedinwazyjnych doniesień wywiadu, a żadnego jego przedstawiciela nie było na sali, żeby na kolanach przepraszać za swoją pomyłkę. Zniknęły prawie wszystkie chorągiewki, które jeszcze rano oznaczały desanty spadochroniarzy. Za to pojawiło się wiele innych klocków, obrazujących jednostki niemieckie na wybrzeżu Kanału od Dover do Eastborne. I tylko tam.
– Jak silni są Niemcy?
– Premierze, oceniamy ich na elementy pięciu dywizji, w tym jednej pancernej. Jutro albo pojutrze będą w pełnych stanach na brzegu. Oczywiście na tyle, o ile uda im się dopłynąć i wylądować.
– Więc wylądowali tylko tutaj... Co to zmienia w naszych planach?
– Jeśli okaże się, że nic nie wyląduje na południu, to w sumie niewiele. – Generał Brooke wskaźnikiem pokazał na obszar Kentu. – Tylko wszystko rozegra się tutaj, na mniejszej przestrzeni. Będziemy prowadzili działania opóźniające i finalnie zatrzymamy Niemców na linii wzgórz przed Londynem, od Rochester do Guildford.
Churchill uważnie oglądał mapę, a po chwili pokazał palcem dwa zgrupowania niebieskich chorągiewek przy brzegu Kanału, oznaczające oddziały brytyjskie.
– Kto to?
– To premierze, artylerzyści i wzmocniona brygada piechoty. Brygadier Finney melduje, że może utrzymać pozycje na przylądku. Jego artyleria i obie baterie nadbrzeżne 551 Costal Regiment są sprawne i strzelają do statków. To działa 4 i 6-calowe.
– Możemy im wysłać posiłki?
– Premierze, wycofamy ich w nocy, dopóki jeszcze jest wolna droga odwrotu. Baterie nadbrzeżne mają wystrzelić całą amunicję i zostaną zniszczone. Po obu stronach przylądka mają Niemców, którzy ich jutro odetną.
– A tutaj? – Churchill pokazał palcem na okolice Alkham. – Co to za oddziały?
– Jednostki, które wycofały się z Dover i Folkestone, artylerzyści z baterii nadbrzeżnych. Resztki pułku czołgów, który kontratakował na lotnisko w Hawkinge.
– Czy też ich wycofacie?
– Na razie nie. Blokują Niemcom drogę z Folkestone do Dover. A pod Dover ciężko się desantuje z barek.
– Co planujecie dla naszych oddziałów?
Brooke znalazł klocki pokazujące brytyjskie zgrupowania.
– Korpus Gotta przemieści się do Southampton. I na razie zostanie w rezerwie, na wypadek, gdyby Niemcy jednak chcieli wylądować na południu. Alexander rozwinie się wzdłuż linii Brighton — Crawley i zastąpi korpus Auchinlecka, który utworzy linię poniżej Maidstone.
– A korpus Montgomery'ego?
– W tym momencie oczyszcza podejścia do Dover i próbuje odbić Ashford.
– A te jednostki pod Londynem? – Premier pokazał zgrupowanie na południe od Tamizy.
– To rezerwa premierze.
– Kto nimi dowodzi?
– Dowódcy pułków. Nie planujemy ich użyć jako zwartego związku. Będą przydzielani w razie potrzeb.
– Ale de facto mamy tu korpus pancerny.
– Tak.
Winston Churchill w milczeniu oglądał mapę przez ponad minutę. Potem spojrzał na admirała.
– Czy możemy coś dzisiaj zrobić z niemieckimi statkami w Kanale?
Dudley Pound odpowiedział szybko, chociaż wiedział, że premierowi nie spodoba się to, co usłyszy.
– Nie, premierze.
– Czy flota coś zamierza zrobić z tym problemem, w najbliższym czasie, Admirale?
– Tak premierze, ale teraz to czas trałowców, które muszą oczyścić przejścia w polach minowych i niszczycieli polujących na u-booty.
Churchill jeszcze raz pochylił się nad mapą. A potem zwrócił się do stojących dowódców.
– Panowie, znalazłem sposób na zakończenie tej inwazji.
Zaskoczoną minę pokazał tylko marszałek Charles Portal. Reszta zgromadzonych uważnie oglądała mapy na ścianach.
– Panowie mamy teraz tylko pięć niemieckich dywizji na brzegu. Auk ze swoim korpusem nie stanie w obronie, tylko zatoczy łuk wokół Tunbridge i przez Ashford dotrze do Folkestone. Montgomery w tym samym czasie uderzy na Dover i częścią sił skręci do Folkestone. Odetniemy i odbijemy Dover i ustanowimy linię obrony na Military Channel. Znowu ustawimy artylerię na klifach i odzyskamy kontrolę nad cieśniną. Drugi rzut Niemców nigdy nie dotrze do Anglii, a tych na brzegu odetniemy od zaopatrzenia i za tydzień się poddadzą.
Alan Brooke w tym momencie chciałby być pensjonarką. Mógłby bezkarnie się zarumienić, przewrócić oczami, złożyć razem dłonie, a potem z niewinnym uśmiechem zadać pytanie. Naprawdę? Tylko że nie był, w związku z tym wziął głęboki oddech i zrobił jeden krok w kierunku mapy.
– Premierze, zawsze można zmienić plany stosownie do okoliczności. Nieprzyjaciel, jeśli już tego nie zrobił, to w ciągu kilku godzin otworzy drogę do Dover i dośle tam posiłki. To byłaby bitwa manewrowa. Niemcy mają już czołgi na brzegu i wszyscy wiemy, że są lepsze od naszych. Nie mamy przewagi w powietrzu. Montgomery od rana niewiele się posunął do przodu, a walczy ze słabo uzbrojonymi spadochroniarzami. Niech Niemcy przyjdą do nas. Na pozycje obronne z działami przeciwpancernymi i wsparciem naszej artylerii. I walczmy tam, gdzie połowa niemieckich samolotów nie doleci.
– Użyjemy całej rezerwy czołgów. – Churchill nie zamierzał dać za wygraną.
– Premierze odbicie Dover nic nam w tym momencie nie da. Niemcy zaczną wysyłać statki i barki, nie przechodząc przez cieśninę. Z Dieppe i Hawru. Teraz Montgomery próbuje dojść do Dover. Jeśli mu się uda, to go wzmocnimy i ustanowimy linię obrony na klifach.
– Niemcy są zdezorganizowani.
– Zanim korpus Auchinlecka dojdzie na pozycje wyjściowe do ataku, będą już porządnie zorganizowani premierze.
Niezadowolony Churchill pokręcił głową.
– Wszyscy jesteście przeciwni?
Generał Dill spojrzał na pozostałych szefów sił zbrojnych.
– Tak premierze, to hazard. Nie możemy pozwolić sobie na utratę czołgów w hazardowym ataku, bo ich więcej nie mamy. Niemcy mają.
– W takim razie róbcie swoje. Spotkamy się jutro rano.
W sali pozostali obaj dowódcy wojsk lądowych.
– Nie pokazałeś mu depesz od Montgomery'ego.
– Nie. – Alan Brooke spojrzał na kartki leżące z boku. – Churchill dałby mu całą rezerwę w zamian za obietnicę dojścia do Berlina za miesiąc.
– Muszę powiedzieć, że bardziej niż posunięcia Niemców szarga mi nerwy współpraca z premierem.
– Po prostu musisz się przyzwyczaić.
– Próbuję już rok i jest coraz gorzej. – Generał Dill wrzucił raporty do teczki.
– Czy mogę rozstrzelać Montgomery'ego?
– Myślę generale, że nie byłby to mile widziane przez premiera. No i byłoby to marnowanie amunicji.
– Ale usprawniłoby nam dowodzenie.
– Sam bym go zastrzelił, ale kogo damy na jego miejsce w korpusie?
– Może Johna Gorta.
– Po Dunkierce jest pariasem.
– Wszyscy będziemy pariasami, jeśli przegramy tę bitwę.
Nowy Jork, Stany Zjednoczone, 6 czerwca 1941
William Stephenson wysiadł z samochodu i kiwnął głową na Hyde'a. Po chwili obaj szefowie British Security Coordination stali przed bramą starego magazynu przy 3rd Avenue na Brooklynie. Hyde obejrzał okolicę brukowanej alei i doszedł do wniosku, że magazyn nie przetrwa długo i za kilka lat zamieni się w dwupiętrową kamienicę ze sklepem od strony alei. Sklep będzie z narzędziami albo włoskim żarciem. Brooklyn się cywilizował.
– Czy tu jest bezpiecznie?
– Jak to tylko możliwe przy nabrzeżach i wśród Włochów. – Stephenson podszedł do bramy i dwa razy uderzył w nią ręką. – Poza tym, pilnują go nasi ludzie.
W bramie otworzyła się klapa i widoczne w środku oczy uważnie obejrzały obu Brytyjczyków i pustą ulicę. Inspekcja wypadła pomyślnie i jedno skrzydło bramy uchyliło się nieco. Weszli do środka.
Ciężarówka była większa niż normalne pojazdy obsługujące tę branżę, ale i tak kojarzyła się z wesołym Włochem w białym kitlu i czapce objeżdżającym latem podmiejskie osiedla. Montgomery Hyde przetarł oczy, jakby nie dowierzał temu, co widzi w słabo oświetlonym magazynie. Podszedł do burty ciężarówki i spróbował otworzyć szeroką klapę zasłaniającą ladę do sprzedaży. Nie udało mu się, bo była zablokowana. Klepnął jeszcze nadbudówkę. Wydała głuchy blaszany odgłos. Cała ciężarówka była biała, miała wymalowane lody w różnych kolorach i wielki napis „Franco Ice Cream”.
– Zwariowałeś?! – Hyde odwrócił się do Stephensona.
– Dlaczego miałem zwariować?
– Tym się mamy tłuc do South Beech?
– To tylko 50 mil. Ty pojedziesz Fordem i będziesz ją pilotował. Ciężarówką pojedzie mój ulubiony makaroniarz. A jak wjedziecie w Highlands na drogę 36 wzdłuż plaży, to sam wybierzesz miejsce.
– Czy nie jest za mała? Na pewno zmieszczą się w niej dwie torpedy?
– Zmieszczą się. Ułożysz je na podłodze i przykryjesz deskami.
– Na pewno je zmierzyłeś? Chyba mają ze sześć metrów długości.
– Ponad siedem.
– A jak ta ciężarówka się zepsuje?
– Mamy rezerwową. Znajdziesz telefon, zadzwonisz i przyjedzie.
– Nie możemy lepiej zsynchronizować działań?
– Nie wezmę radiostacji na statek. Odpływa o 19, a kiedy po zmroku minie przylądek Sandy Hook, ja poczekam jeszcze godzinę. Więc masz czas do godziny 20, bo potem letnicy mogą się zainteresować światłami. Bądź wcześniej, znajdź zjazd na plażę. Taki, żeby ciężarówka się nie zakopała w piasku i czekaj.
– Torpedy są w środku?
– Jeszcze nie. – Stephenson podszedł do kupy szmat leżących w kącie i zrzucił je na bok, odsłaniając dwie podłużne skrzynie z desek. – Są tutaj.
Hyde poszedł za nim, uważnie obejrzał skrzynie i zdjął górne pokrywy.
– Jak je przewieźliśmy?
– Na małym parowcu. Kapitan pewnie do dzisiaj się dziwi, że miał eskortę amerykańskiego niszczyciela przez całą drogę. Przywiózł też niemiecki sprzęt, żeby Amerykanie mogli sobie go obejrzeć i rozebrać na części.
– Ile ważą?
– Ponad trzy tysiące funtów każda.
– To jak mam je ruszyć z miejsca?
– Mamy wojskowy podnośnik, no i dostaniesz czterech ludzi.
– Mam się nimi zająć, po wszystkim?
– Nie. Zajmą się nimi potem nasi przyjaciele.
– Na pewno nie wybuchną?
– Menzies przekazał, że mają rozładowane akumulatory i zepsute detonatory. A materiał wybuchowy głowicy jest stabilny.
– A jeśli...
– To będziesz straszył Menziesa po nocach.
– Strasznie skomplikowany plan wymyśliliśmy. – Hyde zamknął skrzynie i przykrył je szmatami. – Może się wyłożyć na każdym ze szczegółów.
– Na pewno sobie poradzisz?
– Martw się swoją robotą na statku, bo jest najważniejsza.
– Muszę się martwić wszystkim.
Strażnik zamknął za nimi bramę magazynu i obaj Anglicy przystanęli przy samochodzie.
– Musimy uruchomić działania propagandowe na najwyższych obrotach.
– Które?
– Wszystkie nasze kontakty i całą resztę od nich. Gazety, radio, agencje sondażowe.
– Czy to nie jest przedwczesne?
– Już teraz trzeba zidentyfikować wroga. Amerykanie muszą wiedzieć już teraz, przeciw komu skierować swoją wściekłość.
– Wiesz co?
– Co takiego?
– Nabrałem ochoty na włoskie lody. Znajdźmy jakąś lodziarnię.