Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

1956. Przebudzeni - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 października 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

1956. Przebudzeni - ebook

Przejmująca i pełna barwnych relacji z pierwszej ręki opowieść o rozpadzie reżimu spod znaku Stalina i Bieruta – o kulisach powstawania legendarnego Kanału Andrzeja Wajdy, o tragicznym Poznańskim Czerwcu widzianym oczami lekarzy i pielęgniarek ratujących rannych, o przebudzonych ze stalinowskiej nocy i bijących się w piersi pisarzach, miłości w czasie rewolucji na Węgrzech, i wypuszczonych na fali odwilży więźniach, którzy próbują na nowo urządzić sobie życie, oraz ubekach, którym zawalił się świat i z bijących zmieniają się w bitych. To również nocna wędrówka szlakiem modnych warszawskich knajp i historia o euforii dziennikarzy, którzy zaczęli po prostu pisać prawdę. To był rok smutny jak losy ofiar stalinizmu i kolorowy niczym jazz i skarpetki bikiniarzy.

„Rok 1956 pokazał, że restrykcyjny sowiecki system słabnie pod naporem społecznych protestów. Filmowcy przebudzili się wcześniej: mieliśmy do pokazania wojnę, nasz temat do opowiedzenia światu, a język obrazu utrudniał cenzurze, która ściga słowa, niedopuszczanie naszych filmów na ekrany. Niezapomniany rok 1956 znalazł swój obraz w tej ze wszech miar ważnej książce” – Andrzej Wajda, reżyser

„Rok ów, 1956, jak rzadko który, był rokiem wielkiego przełomu. Społeczeństwo polskie odetchnęło głębiej i swobodniej, tysiące więźniów politycznych wyszły na wolność, a Polacy zjednoczyli się wokół epizodycznie charyzmatycznego przywódcy... Dla takich jak ja, podobnie jak dla ludzi z «Po Prostu» czy STS-u, był to rok nadziei na ustrój, który wyrówna niesprawiedliwość społeczną i naprawi ludzkie krzywdy. Dlatego gdybym sam miał pisać o 1956 roku, chyba nie uniknąłbym nostalgicznej nuty. Ale Piotr Bojarski jest o ponad czterdzieści lat młodszy i na wybranych tematach testuje epokę i ludzi. Zadaje pytania, które mnie wydałyby się nietaktowne lub brutalne. Weryfikuje nasze marzenia, konfrontując je z rzeczywistością” – Marian Turski, historyk i dziennikarz

Kategoria: Reportaże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-1903-2
Rozmiar pliku: 16 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mojej żonie, naszym rodzicom

Aleksander Bojarski w październiku 1956 r. miał 12 lat. Idąc do szkoły, widział ciągnące w stronę Leszna sowieckie czołgi. Kolumna była długa, chłopcu wydawało się, że nie ma końca

Dokąd jedziecie?

Od dzieciństwa prześladował mnie czołg wjeżdżający w kino.

Czołg był sowiecki, a kino nazywało się Hel i było jedną z niewielu atrakcji w mojej rodzinnej Wschowie, mieścinie w Lubuskiem, na Ziemiach Odzyskanych.

Lubił o tym opowiadać mój ojciec. Czołg miał nie wyrobić na zakręcie i zahaczyć lufą o kino w 1956 roku. Widziało to całe miasto, choć każdy inaczej i kiedy indziej. Według jednej z wersji miało się to zdarzyć w czerwcu, gdy Sowieci spieszyli się w stronę zbuntowanego Poznania. Druga wersja głosiła, że w październiku – gdy jechali na Warszawę.

– Jak było naprawdę? – zapytałem ojca w październiku 2015 roku.

To było pytanie podchwytliwe: właśnie zdobyłem mapę Polski, na której czerwonymi strzałkami zaznaczono ruchy sowieckich kolumn pancernych w październiku 1956 roku. Jedna z nich zmierzała w stronę stolicy z poligonu w Bornem-Sulinowie na Pomorzu. Druga biegła do Warszawy z poligonu w Żaganiu.

Podejrzewałem, że to kolumna czołgów zaznaczona drugą strzałką, przeprawiając się przez Odrę po moście w Głogowie, przejechała także przez Wschowę.

– To, że czołg uszkodził kino, to chyba jednak legenda – pokiwał głową ojciec. Ale na pewno kolumna zniszczyła krawężniki i poniemiecki bruk na ulicach. Potem trzeba to było naprawiać.

Na pewno to był październik, bo 12-letni Olek Bojarski właśnie zaczął nową szkołę. Uczeń siódmej klasy, który latem 1956 roku przeprowadził się z rodzicami i rodzeństwem spod Mogilna do Wschowy, dopiero poznawał drogę z domu przy ulicy Herbergera do Szkoły Podstawowej nr 2.

Tego jesiennego dnia jego szkolną trasą od wczesnego ranka ciągnęły w stronę Leszna sowieckie czołgi. Kolumna była długa, chłopcu wydawało się, że nie ma końca.

Sześćdziesiąt lat później ojciec nie ma wątpliwości: – To musiała być cała dywizja pancerna. Czołgi jechały przez poniemiecki most nad torami kolejowymi i ulicą Głogowską – przez Rynek – skierowały się ku Lesznu.

Czołgi były z gwiazdami. Brudne, ubłocone.

Ludzie krzyczeli do Rosjan: – Dokąd jedziecie?

A oni odpowiadali: – Na zapadniego Giermanca!

Jechali tak przez Wschowę „na zachodniego Niemca” cały dzień, aż do wieczora.

Sprawdziłem. To musiał być 19 października. Tego dnia o godzinie siódmej rano na warszawskim lotnisku Okęcie wylądowała delegacja radziecka z Nikitą Chruszczowem i marszałkiem Iwanem Koniewem, naczelnym dowódcą Układu Warszawskiego na czele. Wściekły Chruszczow po wyjściu z samolotu groził pięścią Edwardowi Ochabowi, szefowi „bratniej” Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, bo polscy towarzysze odważyli się bez konsultacji z kierownictwem KPZR dokooptować do władz partii Władysława Gomułkę, dotychczas odsuniętego za „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”.

Jednak sowieckie czołgi, które miały być elementem nacisku na Polaków, nie dojechały do Warszawy. 20 października stanęły w okolicy Kutna i Łodzi, a później musiały się wycofać do baz. Towarzysz Chruszczow uznał, że rewolucji w Polsce nie ma. A jeśli nawet się wydarzyła, to Gomułka przekonał go po długich rozmowach, że zaraz się skończy.

Powrotu czołgów przez Wschowę ojciec już nie pamięta. Być może zresztą wróciły do Żagania i Bolesławca inną drogą.

Zapadł mu głęboko w pamięć ten pierwszy przejazd. Może dlatego, że żaden Polak – nie tylko we Wschowie – nie wierzył, że Sowieci jadą na Niemców. Jechali na przebudzoną Warszawę.

Gdy kierownictwo KPZR odleciało do Moskwy, było już pewne: odwilż została obroniona. W atmosferze tej krótkiej, limitowanej wolności dorastał i studiował we Wrocławiu mój ojciec. Jak miliony młodych ludzi z jego pokolenia. Rozczarowanie Gomułką, a potem szok grudnia 1970 roku przeżyli już jako dorośli.

Choć rok 1956 zaczął się srogą zimą, która sparaliżowała kraj, zakończył się euforyczną jesienią w Warszawie.

Odwilż miała rozmrozić Polskę. Zanim jeszcze na ulice Poznania wyszli zbuntowani robotnicy, wiosną z więzień wychodzić zaczęły tysiące żołnierzy Armii Krajowej i innych organizacji podziemnych, tysiące zapomnianych i zniszczonych bohaterów wojny. W gazetach upominać się o ich losy zaczęli – z reguły partyjni – dziennikarze. W sierpniu podnosząca się wciąż z ruin Warszawa po raz pierwszy czciła pamięć powstańców, a Andrzej Wajda kręcił Kanał – pierwszy film fabularny, w którym pokazano żołnierzy AK i dramat powstania.

Na ulicach, dotychczas szarych, zrobiło się kolorowo za sprawą zbuntowanej młodzieży – bikiniarzy. Ich barwne skarpetki i krawaty ozdobione postaciami nagich „girlsów” były znakiem, że idzie nowe.

Ożywczego ducha niósł ze sobą jazz, jeszcze niedawno zepchnięty przez władze i zetempowców do podziemia. Latem 1956 roku do Sopotu zjechało kilkadziesiąt tysięcy fanów, by wysłuchać pierwszego krajowego festiwalu jazzowego. Eksplodowało życie teatralne i kabaretowe, uwolnione z gorsetu ideologii. Ze stalinowskiej nocy przebudzili się też pisarze. Wielu z nich biło się w piersi.

Polacy wreszcie poczuli się wolni – a przynajmniej bardziej wolni niż dotychczas. Rozpadał się stary aparat przemocy, przed sądem stanęli najbardziej znienawidzeni oficerowie byłego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W listopadzie 1956 roku tłum mieszkańców Bydgoszczy zniszczył urządzenia zagłuszające Radio Wolna Europa i inne zachodnie rozgłośnie.

Upadał stary, represyjny system spod znaku Stalina i Bieruta, ale nikt jeszcze nie wiedział, na ile lepszy i trwały będzie ten nowy, kojarzony z Gomułką. System zwany polską drogą do socjalizmu albo socjalizmem z ludzką twarzą.Styczeń 1956

PARTIA UCZY: NIE UPAJAJ SIĘ

Z przemówienia noworocznego I sekretarza KC PZPR Bolesława Bieruta transmitowanego przez Polskie Radio:

„Drodzy rodacy i przyjaciele! Wszyscy obywatele Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej!

Pragnę złożyć Wam serdeczne życzenia noworoczne w imieniu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i władz naszego ludowego państwa. Życzenia te przekazuję również serdecznie Polakom rozsianym na obczyźnie. Niechaj wiedzą, że całym sercem jesteśmy z nimi, a ci, którzy pragną szybkiego powrotu, będą w kraju przywitani jak bracia. (...)

Podsumowujemy dziś wyniki ostatniego roku wielkiego planu 6-letniego. Któż nie pamięta, z jakim niedowierzaniem wielu ludzi przyjmowało wówczas, przed 6 laty, zdawałoby się niewykonalne zadania. A jednak polskie masy pracujące mają dziś prawo stwierdzić z zasłużoną dumą: oto wykonaliśmy chlubnie i pomyślnie jedno z najtrudniejszych zadań, jakie wysunęła przed 6 laty nasza Partia – przekształciliśmy Polskę Ludową w kraj wielkiego przemysłu, utorowaliśmy naszej Ojczyźnie drogę do dalszego rozwoju, uczyniliśmy ją wielokrotnie silniejszą, niż była za czasów kapitalizmu. Jest to wielkie zwycięstwo całego naszego narodu.

Partia nas uczy, aby nie upajać się zwycięstwami: mamy przed sobą dalsze nie mniej odpowiedzialne i ważne zadania. (...) Przede wszystkim zaś musimy znacznie podnieść produkcję naszego rolnictwa jako niezbędny warunek szybszego wzrostu stopy życiowej mas, zdajemy sobie bowiem sprawę, że wielu ludzi ma jeszcze niełatwe warunki życia (...)”.

„Zielony Sztandar”, 8 stycznia 1956

TELEWIZJA Z PAŁACU

W pierwszej połowie roku telewizja polska otrzyma nową stację w Pałacu Kultury (...).

Na 27. piętrze Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie rozpoczęto montaż telewizyjnej aparatury nadawczej. Skomplikowane te urządzenia dostarczane całkowicie przez ZSRR składają się z dwóch nadajników: jednego do przekazywania obrazów, drugiego – dźwięku. Rozpoczęcie montażu tej aparatury – to dalszy krok na drodze do realizacji Uchwały Rządu z ub.r. w sprawie rozbudowy naszej telewizji. Uchwała ta przewiduje urządzenie w Pałacu nadawczej stacji telewizyjnej. Zgodnie z Uchwałą Rządu, telewizja w PKiN uruchomiona będzie już w pierwszej połowie br.

Zasięg nadawania programu telewizyjnego powiększy się z 30 km, tj. obrębu Wielkiej Warszawy, do koła o promieniu 65 km. Aparatura nowej stacji telenadawczej w poważnym stopniu pozwoli także na podniesienie na wyższy poziom odbioru obrazu telewizyjnego, a przede wszystkim na polepszenie jego ostrości i wyrazistości na ekranie. (...) Jeszcze w pierwszej połowie br. otrzymamy ze Związku Radzieckiego specjalny wóz teletransmisyjny, przy pomocy którego nadawać będziemy mogli cotygodniowe aktualności telewizyjne z zawodów i igrzysk sportowych, imprez artystycznych, manifestacji ulicznych itp.

„Trybuna Ludu”, 11 stycznia 1956

ZAKAZANE METODY UBOWCÓW

Sąd Wojewódzki dla m.st. Warszawy rozpatrzył sprawę pięciu b. funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, oskarżonych o to, że w ubiegłych latach dopuścili się nadużycia władzy, które polegało na stosowaniu zakazanych przez prawo metod na śledztwie. Sąd w wyniku rozprawy, w oparciu o zeznania świadków i wyjaśnienia oskarżonych, którzy przyznali się do zarzucanych im czynów, uznał ich winę i skazał: Jana Kieresa – na 9 lat więzienia, Józefa Duszę – na 5 lat, Jerzego Kaskiewicza – na 4 lata, Jerzego Kędziorę – na 3 lata, Jana Misiurskiego na 2 lata więzienia.

„Zielony Sztandar”, 15 stycznia 1956

WIĘCEJ ŚWIATŁA!

Centralny Zarząd Elektryfikacji Rolnictwa opracował już projekt planu elektryfikacji wsi w planie 5-letnim. W myśl wstępnych założeń tego planu w latach 1956–1960 zamierza się zelektryfikować ok. 8200 wsi, tj. ponad 500 tys. zagród wiejskich, ok. 1500 PGR, prawie wszystkie niepodłączone do sieci elektrycznej POM oraz wiele innych obiektów na wsi (...). Jak się oblicza, w wyniku realizacji tych zamierzeń ponad 60 proc. wsi w całym kraju będzie korzystało w r. 1960 ze światła elektrycznego, a w niektórych województwach, zwłaszcza w zachodnich, już wszystkie wsie.

„Zielony Sztandar”, 22 stycznia 1956

MARCZEWSKI I INNI HEROSI

Stalinogród. W dniu 20 bm. załoga kopalni „Stalin” podjęła pierwsze w planie pięcioletnim zobowiązanie produkcyjne, mające zabezpieczyć wykonanie i przekroczenie zadań planowych I kwartału br. Górnicy kopalni „Stalin” złożyli dotychczas 450 wniosków zmierzających do poprawy organizacji pracy, z czego 150 zastosowano już w produkcji.

Realizacja dalszych wniosków oraz zobowiązań, podjętych przez górników zatrudnionych bezpośrednio przy wydobyciu, pracowników transportu dołowego, wydziału podsadzki, wentylacji i innych wydziałów, pozwoli wydobyć kopalni 11.500 ton węgla ponad plan kwartalny. M.in. brygada ścianowa Bolesława Marczewskiego postanowiła wydobyć w I kwartale 760 ton węgla dodatkowo.

„Trybuna Ludu”, 22 stycznia 1956

TYLKO ŻONY NIE CHCĄ NALEŻEĆ

U nas w Tyńcu Małym (pow. Wrocław) wszyscy należą do spółdzielni produkcyjnej. Na 600 ha ziemi gospodaruje 80 członków. 33 jest ZSL-owcami. Jest również organizacja PZPR, jest ZMP, są też bezpartyjni. Mamy również Ochotniczą Straż Pożarną, której komendantem jest Stanisław Gargała. Organizacja ta jest aktywna. Zuchy chłopaki, nie dają się pobić w zawodach, zawsze zdobywają niepoślednie miejsca. Urządzili zabawę i za dochód zakupili sobie piękne mundury, teraz przy jakichkolwiek występach wyglądają jak lale.

Nie możemy tylko dogadać się z naszymi żonami, te nie zdradzają chęci należeć do organizacji. Jest niby u nas Liga Kobiet, ale tylko na papierze.

Nadeszła zima, jest teraz więcej czasu, będziemy mogli więcej czytać, zbierać się, trzeba, aby i nasze kobiety żyły społecznie (...).

Ludwik Szydełko, Tyniec Mały, pow. Wrocław.

List do redakcji, „Zielony Sztandar”, 22 stycznia 1956

DEFILADA W CZARNYCH WIATRÓWKACH

Z głośników rozbrzmiewa stara góralska pieśń z tych okolic w wykonaniu chóru strzelców „Alpini”, a za chwilę rozpoczyna się barwna defilada. (...) Maszerują Holendrzy i tuż za nimi liczna grupa Polaków. Flagę polską niesie wielokrotny mistrz i reprezentant naszego kraju w biegach narciarskich Tadeusz Kwapień. Za nim trójkami cała ponad 60-osobowa ekipa polska. Nasi reprezentanci ubrani są w czarne wiatrówki i czarne spodnie narciarskie, a na wiatrówkach na lewym rękawie godło państwowe z pięcioma kołami olimpijskimi.

„Trybuna Ludu”, 28 stycznia 1956

BEKONY PONAD PLAN, CZYLI DOBRZE GOSPODARUJĄ

W naszym powiecie Wąbrzeźno wielu chłopów zasługuje na miano przodowników. Dobrze gospodarują, przed terminem i z nadwyżkami wywiązują się ze swoich obowiązków wobec państwa. Oto kilka przykładów:

Z gromady Osieczek

Helena Macikowska, gospodarująca na 5 ha ziemi, rokrocznie odstawia kilkanaście bekonów ponad plan. W 1955 roku odstawiła ona 31 bekonów ponad plan. (...)

W gromadzie Łabędź

Małorolny Stanisław Kmiecik (ze wsi Katarzynki), posiadający gospodarstwo wielkości 2,10 ha, odstawił zboże z nadwyżką. Ponad plan odstawił 4 bekony.

Średniorolny Tylmanowski, mimo że ma ziemię piaszczystą i liczną rodzinę na utrzymaniu, wywiązuje się zawsze ze wszystkich obowiązków w terminie i odstawił 6 bekonów ponad plan.

Marian Kostrzewa, Wąbrzeźno, woj. bydgoskie.

„Zielony Sztandar”, 29 stycznia 1956

PIERWSZA TAKA ARMIA NIEMCÓW

Z przemówienia premiera Józefa Cyrankiewicza:

„Zbieramy się dziś w stolicy bratniego kraju – Czechosłowacji, by omówić sprawy wynikające z podpisanego przez nas w Warszawie 14 maja 1955 r. układu o przyjaźni, współpracy i pomocy wzajemnej. (...) W obliczu zbrojeń Niemiec zachodnich oraz wobec nieustającej fali odwetowych gróźb – jednym z doniosłych zadań jest dalsze wzmacnianie w narodzie niemieckim tych sił, które pragną pokoju i gotowe są go bronić. (...) Do sił zbrojnych uczestników Układu Warszawskiego przybywa obecnie Narodowa Armia Ludowa Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Jest to pierwsza w historii armia niemiecka związana z bogatą w rewolucyjne tradycje niemiecką klasą robotniczą i z prawdziwie pokojowymi i demokratycznymi siłami Niemiec”.

„Trybuna Ludu”, 29 stycznia 1956Wyjście z kanału

W tym kanale umarły moje młodzieńcze złudzenia – powiedział w jednym z wywiadów Jerzy Stefan Stawiński, pseudonim „Łącki”, żołnierz powstania, porucznik AK.

Chodziło o kanał, do którego Stawiński, dowódca kompanii łączności pułku AK „Baszta” 26 września 1944 roku o godzinie dwudziestej drugiej wprowadził siedemdziesięciu ludzi. Właz był przy ulicy Szustra 6, obok ulicy Puławskiej, na Mokotowie.

W południe następnego dnia przez właz w Alejach Ujazdowskich u wylotu Wilczej z kanału wyszła szóstka ocalałych.

Stawiński opisuje tę historię w listopadzie 1955 roku. Ukazuje się drukiem w marcu 1956 roku w „Twórczości”. Opowiadaniem zachwyca się Tadeusz Konwicki, pisarz i kierownik literacki zespołu filmowego Kadr. Widzi w nim film.

Nike

W kwietniu 1956 roku, na mocy amnestii, z więzień wychodzą tysiące byłych żołnierzy AK.

Tygodnik „Po Prostu” żąda ich rehabilitacji, warszawiacy po raz pierwszy od wojny głośno dopominają się uznania zasług tych, którzy walczyli w Niemcami podczas powstania 1944 roku.

30 lipca 1956 roku Stołeczna Rada Narodowa uchwala: powstanie pomnik Bohaterów Warszawy poświęcony „pamięci żołnierzy Gwardii i Armii Ludowej, Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich, oddziałów RPPS oraz innych patriotycznych organizacji zbrojnych, bojowników Getta, żołnierzy Wojska Polskiego z 1939 i 1945 roku i żołnierzy Armii Radzieckiej”. Ta długa lista to wytrych: wśród wielu bohaterów łatwiej zmieścić tych dotychczas szykanowanych. Może władze odpuszczą?

Władze PRL pomnikowi się nie sprzeciwiają.

1 sierpnia 1956 roku, w 12. rocznicę wybuchu powstania, Warszawa po raz pierwszy od końca wojny czci nie tylko Armię Ludową, ale i Armię Krajową.

U zbiegu Pięknej i alei Stalina (dzisiejszych Alej Ujazdowskich) pojawia się tablica poświęcona żołnierzom AK, którzy zlikwidowali tu kata Warszawy Franza Kutscherę, hitlerowskiego generała policji.

Na Powązkach po raz pierwszy odbywają się oficjalne uroczystości ku czci powstańców. W Teatrze Narodowym na koncercie w hołdzie powstańcom pojawiają się nawet przedstawiciele partii.

Na rozpisany w lutym 1957 roku konkurs na pomnik Bohaterów Warszawy wpłynie aż sto dziewięćdziesiąt sześć propozycji z kraju i zagranicy. Zwycięski projekt wyłoni jednak dopiero ponowny konkurs w 1959 roku – najlepsza ze stu sześciu prac jest Nike Warszawy rzeźbiarza Mariana Koniecznego i architektów Zagremmy i Adama Koniecznych. Społeczny Komitet Budowy Pomnika zbiera ogromną sumę ponad 7 milionów złotych. Zbiórce i samej idei pomnika patronuje „Życie Warszawy”.

Nike stanie w końcu na placu Teatralnym w lipcu 1964 roku.

Munk rezygnuje, Wajda przejmuje

Przełom 1955 i 1956 roku. Andrzej Wajda, 29-letni wówczas reżyser, absolwent Szkoły Filmowej w Łodzi, ma już na koncie fabularny debiut pełnometrażowy – i pierwsze kłopoty z partyjnymi decydentami. W Pokoleniu pokazał losy żołnierzy Gwardii Ludowej w walce z niemieckimi okupantami nie tak, jak chciała partia. Za dużo klęsk, za mało sukcesów. – Miała być młoda Gwardia, rwąca się do walki i zwyciężająca Niemców, a tymczasem ja pokazałem, jak to wyglądało w rzeczywistości – wspomina.

W przeddzień dziewięćdziesiątych urodzin Wajdy siedzimy przy herbacie i ciastkach w jego żoliborskim domu. Reżyser skończył właśnie zdjęcia do kolejnego filmu – Powidoków, lecz my z każdym słowem cofamy się ku tamtym dniom sprzed sześćdziesięciu lat.

Jesień 1955 roku. Wajda, syn przedwojennego oficera (rozstrzelanego przez NKWD w 1940 roku w Charkowie), a w czasie wojny nastoletni łącznik AK, szuka nowego tematu. Wie tylko, że ma to być film o II wojnie światowej.

Gdy Konwicki przyniesie mu scenariusz Stawińskiego, bez żalu porzuca własne projekty.

Andrzej Munk, reżyser słynnej Pasażerki, też myślał o kręceniu filmu według noweli Stawińskiego. Ale zrezygnował, gdy zszedł do kanałów.

„Tłumaczył mi: »Słuchaj, co jest najważniejsze w kanale? Oczywiście ciemności. Jak zaświecimy światło na planie, to już nie będzie ciemno. Miniemy się z prawdą. Druga rzecz to straszny zapach. Jak go oddać w filmie?«” – wspominał Janusz Morgenstern, któremu Munk zaproponował asystenturę przy Kanale.

Morgenstern był wściekły. Munk go nie przekonał: „Uznałem te argumenty za niewystarczające. Kino opiera się przecież na pewnej umowności, której nie chciał uznać Munk, dokumentalista. A to jest jeden z najlepszych tekstów napisanych dla kina w ogóle. Do dzisiaj tak twierdzę”.

Wajda nie zastanawiał się ani chwili, czy kanały są ciemne, czy jasne. Chciał nakręcić ten film.

Opowieść zachwyca go autentycznością. Wie, że aby film był dobry, musi dochować wierności Stawińskiemu, który przeżył to, co „Zadra”, główny bohater noweli. Wajda nigdy tego by nie wymyślił, w powstaniu nie walczył; latem 1944 roku ukrywał się przed Niemcami w Krakowie.

W lipcu 1955 już wiedział, że film zacznie się od komentarza: „Oto kompania, bohaterowie naszego opowiadania – wszyscy nie żyją”.

Po latach wspominał: „To było wtedy zaskakujące i odkrywcze – w kinie czeka się przecież na jakąś niespodziankę, chce się zobaczyć, co się zdarzy. A tu od razu mówią, co będzie na końcu”.

Akcja filmu rozpoczyna się 25 września 1944 roku. Następnego dnia grupa powstańców podejmuje próbę przedostania się kanałami z Mokotowa do Śródmieścia. Przeżyje ją tylko dowódca kompanii.

Andrzej Wajda szukał w 1955 roku nowego tematu na film. Gdy Konwicki przyniósł mu scenariusz Stawińskiego, bez żalu porzucił własne projekty

O krok od włazu

Wajda i Stawiński zabierają się ostro do roboty. 24 stycznia 1956 roku scenariusz trafia na posiedzenie specjalnej komisji ocen, która opiniuje przygotowywane produkcje.

Zrządzeniem losu komisja obraduje kilka kroków od włazu kanałowego na ul. Puławskiej, do którego w 1944 roku schodził ze swoją kompanią porucznik Stawiński.

Na czele komisji stoi Leonard Borkowicz, przewodniczący Centralnego Urzędu Kinematografii, a wcześniej pierwszy wojewoda Polski Ludowej w Szczecinie. W 1949 roku musiał zrezygnować z tego stanowiska pod presją stalinowców, bo do odbudowy ziem zachodnich wciągał również środowiska dalekie od partii.

Borkowicz ma wątpliwości, podobnie jak Ludwik Starski, scenarzysta z przedwojenną praktyką, który ostrzega: – Przez półtorej godziny pokazywanie ludzi w kanałach, to będzie nie do zniesienia!

Wielkim zwolennikiem scenariusza Stawińskiego jest Jerzy Zarzycki, reżyser i były akowiec, choć i on ma wątpliwości: – Przecież nie robimy filmów po to, żeby ludzie dostawali szoków nerwowych.

Ale Jerzy Kawalerowicz, Tadeusz Konwicki i Andrzej Wajda bronią projektu. Czują, że przyszedł czas na taki film. – Wartość tego scenariusza polega na ludzkim dramacie – wyjaśnia ten ostatni. – Ma on te same cechy co dramat antyczny. Tutaj nie ma wyboru, jest tak jak w Antygonie.

Powstańcy stoją w sytuacji bez wyjścia, oni nie mogą się poddać ani nie mają szans na zwycięstwo.

Aleksander Ford, postać kluczowa w ówczesnej polskiej kinematografii, jest tego dnia chory. Ale przez Starskiego przekazuje, że film jest nie do nakręcenia z przyczyn politycznych. Bo ludzie, którzy zobaczą Kanał, będą pytać: „Co robili tamci, którzy stali po drugiej stronie Wisły?”.

Chodzi o Armię Czerwoną, która w sierpniu i wrześniu 1944 roku nie udzieliła powstańcom pomocy. Na rozkaz Stalina krasnoarmiejcy z drugiego brzegu Wisły bezczynnie przyglądali się agonii powstania.

Kawalerowicz jest jednak za tym, by „lepiej na ten temat w ogóle coś powiedzieć, niż milczeć”.

Scenariusz Stawińskiego wspiera twardo Krzysztof Teodor Toeplitz, recenzent filmowy i wschodząca gwiazda dziennikarstwa. – Jeżeli w roku 1955 mówimy, że jest możliwa powieść o powstaniu, to dlaczego ma nie być możliwy film? – pyta.

Za jest też Konwicki: – Byłem na Powązkach w czasie Zaduszek i widziałem, jak wielu ludzi ma na cmentarzu swoich umarłych, którzy zginęli właśnie w czasie powstania. Nam nie wolno mówić, że ludzie, którzy ginęli, byli agentami czy wrogami. Jestem przekonany, że ten film, kiedy pójdzie na Zachód, przyniesie nam ogromny profit z punktu widzenia ideowo-moralnego; czy my nie możemy pokazać ludziom rzeczy, które przeszliśmy? Przecież tym razem mamy okazję do zaprezentowania bardzo dobrego filmu!

Borkowicz waha się, proponuje wrócić do sprawy za kilka dni. Komisja nakazuje Stawińskiemu i Wajdzie nanieść poprawki w scenariuszu.

– Borkowicz wiedział, że odpowiedzialność za film spadnie na niego – mówi Wajda. – Ci, którzy walczyli w powstaniu i przeżyli, chcieli mieć usprawiedliwienie, że ono miało sens. Chcieli mieć film, który mówiłby, że to komuś służyło. A ja byłem przekonany, że to była źle podjęta decyzja dowództwa i nie ma dla niej usprawiedliwienia. I że nic z powstania nie wyniknęło.

Historia sprzyja Wajdzie i Stawińskiemu: tydzień później, na XX Zjeździe KPZR w Moskwie, Nikita Chruszczow ujawnia część zbrodni Stalina, a na początku marca w Moskwie umiera Bolesław Bierut.

Konwicki przekonuje komisję scenariuszową, że Kanał to film, który trzeba nakręcić. Borkowicz zaprasza Wajdę i Stawińskiego na kawę. I decyduje: – Róbcie!

Film młodych aktorów

Ekipa filmowa spieszy się. Nie ma pewności, czy wszystko się jeszcze w kraju nie odwróci.

– Moja świadomość polityczna była wtedy niewielka – przyznaje reżyser. – Nie miałem żadnych przyjaźni w obozie władzy, z nikim nie byłem na „ty”. Dla mnie to byli „oni”. Na filmie bardzo zależało Konwickiemu, to on był moim obrońcą.

Wajda kompletuje obsadę, która zmienia się do ostatniej chwili. W roli podchorążego Jacka „Koraba” Zbigniewa Cybulskiego zastępuje 30-letni Tadeusz Janczar. Szalę na jego stronę przechyla postać Jasia Krone, wykreowana w Pokoleniu. Ale nie tylko. – Cybulski grał wtedy u Petelskich w filmie Wraki, kręconym na Wybrzeżu, i nie mógł zagrać w Kanale – wyjaśnia Wajda.

Janczar wie, co to wojna. W 1939 roku Rosjanie zabili mu ojca. W latach okupacji wchodził w skład Grup Szturmowych Szarych Szeregów – elitarnych jednostek bojowych konspiracyjnego harcerstwa. Potem został aktorem frontowym w 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Po wojnie uzyskał dyplom aktorski, ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Łodzi. W Kanale grany przez niego „Korab” ginie przy kracie uniemożliwiającej ucieczkę na wolność.

Kalinę Jędrusik w roli łączniczki „Stokrotki” zastępuje 23-letnia debiutantka Teresa Iżewska. – Była jeszcze wtedy studentką – przypomina sobie Wajda.

Studiowała na Wydziale Aktorskim PWST w Warszawie, kochał się w niej m.in. Marek Hłasko. Za rolę łączniczki w Kanale, dramatycznie walczącej o życie własne i „Koraba”, otrzyma nominację do Nagrody Brytyjskiej Akademii Sztuk Filmowych i Telewizyjnych.

Kadr z filmu Kanał. „Korab” (Tadeusz Janczar) i „Stokrotka” (Teresa Iżewska) przy kracie zamykającej im ucieczkę na wolność

Emil Karewicz (po lewej, jako porucznik „Mądry”) i Wieńczysław Gliński („Zadra”) byli najbardziej doświadczonymi aktorami na planie Kanału. W czasie wojny Gliński był żołnierzem kontrwywiadu AK

Gustawa Holoubka, przewidywanego w pierwszej kolejności do roli Artysty, zastępuje Władysław Sheybal. Ma trzydzieści trzy lata, od września 1939 roku szczerze nienawidzi komunizmu – w wieku szesnastu lat w rodzinnym Krzemieńcu jest świadkiem zbrodni popełnianych przez czerwonoarmistów po zajęciu miasta. Aktorstwa uczy się w podziemnym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej w okupowanej Warszawie. Po powstaniu warszawskim niemal cudem unika śmierci, uciekając z transportu więźniów na egzekucję. Po wojnie dzięki występom na scenach Krakowa, Katowic i Warszawy zdobywa pozycję jednego z najważniejszych polskich aktorów lat pięćdziesiątych. W Kanale grany przez niego Artysta przeżywa załamanie po śmierci rodziny z rąk Niemców i popada w obłęd.

Z pierwszego planowanego składu aktorów pozostają Wieńczysław Gliński („Zadra”, dowódca kompanii) i Emil Karewicz (w roli porucznika „Mądrego”, zastępcy porucznika „Zadry”). Gliński ma trzydzieści pięć lat, za sobą debiut aktorski jako nastolatek w przedwojennych teatrach Wilna. I przeszłość żołnierza kontrwywiadu Armii Krajowej pseudonim „Antek”, rozpracowującego podejrzanych o kolaborację z okupantami w Warszawie. Studiował w podziemnej PWST. Ujęty w łapance, trafił do obozu na Majdanku, a potem do Sachsenhausen. W 1945 roku słuchacze Polskiego Radia poznają jego charakterystyczny głos. Gra w teatrach w Łodzi i Warszawie. Na planie Kanału zjawia się po debiucie filmowym w Sprawie pilota Maresza Leonarda Buczkowskiego (1955). Gra dowódcę kompanii, który straciwszy oddział, w odruchu rozpaczy ponownie schodzi do kanałów, by odszukać swoich żołnierzy.

Gdy Karewicz gra u Wajdy porucznika „Mądrego”, ma trzydzieści trzy lata. Karierę aktorską rozpoczyna jeszcze przed wojną na deskach Teatru Małego w Wilnie. Zostaje żołnierzem Ludowego Wojska Polskiego, przechodzi szlak bojowy wraz z 2. Armią WP. Po wojnie występuje w teatrach łódzkich: im. Stefana Jaracza i Nowym. To najbardziej doświadczony aktor filmowy w ekipie Wajdy – gra w filmie od 1950 roku. Ma już na koncie m.in. role w Młodości Chopina i Podhalu w ogniu. Jego „Mądry” dostaje się do niewoli, kiedy z kanału wychodzi wprost pod lufę niemieckiego żołnierza.

Na planie filmu Karewicz spotyka Stanisława Mikulskiego. Jedenaście lat później stworzą niezapomniany duet Brunner – Kloss w Stawce większej niż życie.

Mikulski jest młodszy od Karewicza o sześć lat. Pochodzi z Łodzi, gdzie spędza okupację. Po wojnie gra w teatrach w Lublinie i Warszawie. Przed kamerę trafia przypadkiem, z naboru w łódzkich szkołach. Gdy w 1956 roku dostaje propozycję od Wajdy, jego ojciec – przedwojenny komunista – opuszcza właśnie więzienie (siedział za „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”). W Kanale Mikulski dostaje swoją pierwszą dużą rolę – porucznika „Smukłego”, który ginie, próbując rozbroić zastawioną przez Niemców pułapkę z wiązki granatów.

Kutz, asystent z inwencją

„Niczego podobnego do tej pory nigdy dotąd w polskim kinie nie było” – piszą Don Fredericksen i Marek Hendrykowski w książce Kanał.

Wajda skupia wokół siebie grupę niedawnych studentów łódzkiej Szkoły Filmowej i ich starszych kolegów. Stawia na najlepszych. Funkcję II reżysera powierza kipiącemu pomysłami Kazimierzowi Kutzowi, z którym zrobił już Pokolenie. W gronie asystentów Wajdy jest też Janusz Morgenstern. Autorem znakomitych zdjęć zostaje wytrawny mistrz światła Jerzy Lipman (także uczestnik powstania), a operatorem kamery 26-letni wówczas Jerzy Wójcik. Pomagają im doświadczony scenograf Roman Mann i kompozytor Jan Krenz.

Kutz, reżyser i twórca m.in. śląskiej trylogii filmowej, w plebiscycie „Gazety Wyborczej” uznany za najwybitniejszego żyjącego Ślązaka, jest młodszy od Wajdy o trzy lata. Poznali się w łódzkiej Filmówce. Wajda przyszedł do Filmówki po trzecim roku Akademii Sztuk Pięknych.

Kutz zapamiętał, że Wajda trzymał się wtedy z boku: – Był obcy, bo pochodził z Krakowa i trzymał fason artysty. Z natury był zdystansowany. Nie interesowały go żadne zebrania ZMP. Był ładnym i straszliwie nieufnym chłopcem. Nie miał prawdziwych przyjaźni.

Rozmawiamy przy kuchennym stole w domu Kazimierza Kutza pod Warszawą. Wokół las, cisza, za oknem zacina deszcz, do naszych nóg przymila się kotka. 87-letni gospodarz siedzi z kieliszkiem porto w dłoni i snuje opowieść.

– Talent Andrzeja polega na tym, że genialnie potrafi zorganizować najbliższy team. Zgromadził wtedy bardzo kreatywnych współpracowników, asystentów, z którymi żył w takiej familii, i powtarzał, że to nasze wspólne dzieło, które wymaga od nas inwencji, współpracy i samodzielności. A ponieważ sam był człowiekiem delikatnym i słabym fizycznie, który nie lubił huku ani brudu, to ten Kanał był dla niego czymś, czego on nie powinien był robić. Ale zrobił.

Kazimierz Kutz dostał funkcję II reżysera Kanału, bo zaimponował Wajdzie pomysłowością

Drugi brzeg Wisły

Wajda zdaje sobie sprawę, że aby film mógł powstać, a jednocześnie mówił prawdę o powstaniu, nie może powiedzieć wprost o roli Rosjan. Dlatego Armii Czerwonej czekającej za rzeką, aż powstanie się wykrwawi, w Kanale nie widać.

Jest za to widok przez kraty, które zagradzają „Korabowi” i „Stokrotce” wyjście przez wylot kanału. To przez nie widać odległy drugi brzeg rzeki. Świadomy polski widz zrozumie to porozumiewawcze mrugnięcie twórców filmu.

Wajda pamięta, że wpadli na ten pomysł już podczas kręcenia: – Zorientowałem się, że kanały wychodzą do Wisły. I że u wylotu są zakratowane. Zorientowałem się, że jedyną moją „szansą cenzuralną” jest fakt, że u wylotu kanału widać szary drugi brzeg. Na tym szarym drugim brzegu w 1944 roku stał Stalin ze swoją armią. Wszyscy to wiedzieli. Gdybym wtedy pokazał, że tam stoją radzieckie czołgi, pewnie by mi tę scenę wycięli.

– Jako filmowcy w czasach cenzury szybko nauczyliśmy się języka metaforycznego. Szukaliśmy metafory w obrazie. W scenie z kratą nie ma nic zbędnego – kwituje Kutz.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: