2065. Zatopione miasto - ebook
2065. Zatopione miasto - ebook
Emil, 15-letni bohater powieści Emil dowiaduje się, że jego dziadek odkrył i wypróbował sposób na przemieszczanie się w czasie. Ciekawy swej przyszłości, przenosi się do roku 2065 i poznaje świat inny, niż sobie wyobrażał. Odwiedza rodzinne miasto, przeżywa serię burzliwych przygód, w których towarzyszy mu piękna Alaska, poszukuje zaginionej siostry ekolożki, bierze udział w tajemniczej misji, jest śledzony, wreszcie staje oko w oko z realną katastrofą ekologiczną. Doświadczenia z podróży dają Emilowi wiele do myślenia i podpowiadają konkretne działania, bo przecież przyszłość nie istnieje, dopiero się staje...
Spis treści
1 Głupiec
2 Włodzimierz
3 Piwnica
4 Dawne miasto
5 Monika
6 Alaska
7 Miasto nad wodą
8 Jedna karta historii
9 Melania
10 Saint-Port by night
11 Dwight Mirienko
12 Miasto pod wodą
13 U Maurycego
14 Wysoka fala
15 Panda
16 Pensjonat „Mewa”
17 Ekspres transbrzeżny
18 Restauracja „Zakątek”
19 Koniec drogi
20 Powrót
21 Jeśli przyszłość istnieje...
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62991-18-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ty głupcze! – zawołała Melania.
Tak sobie, bez powodu. Czekaliśmy, aż otworzą szkołę, Melania ze swoją paczką, a ja, na boku, zabierałem się spokojnie za jedzenie bounty. Ledwo nagryzłem batonik, a ona odwróciła się do mnie i od razu: ty głupcze. Spojrzałem na nią, nic nie rozumiejąc.
O czo ci chodzi? – zapytałem
Głupi jesteś i tyle, o to mi chodzi.
Z głową masz. Nic do cziebie nie powiedziałem.
Bounty jest pyszny, ale w trakcie rozmowy sprawia drobne problemy z dykcją.
– Najgorsze w tym wszystkim, dorzuciła Melania, że ty sobie nawet nie zdajesz sprawy z tego, co robisz.
I wbiła wzrok w ziemię gdzie nie było niczego, na co można by patrzeć. No prawie niczego, poza niewyraźnymi plamami po oleju i pęknieciem w asfalcie. I papierka po bountym, którego właśnie usiłowałem połknąć.
– Opakowanie? O to czi chodżi?
– Trafiłeś. Zaśmiecasz Ziemię, psujesz świat.
– Przestań. Świat się nie zawali z powodu jednego papierka, nawet jeśli jest zatłuszczony.
– Gdybyśmy wszyscy tak robili jak ty, to żylibyśmy na wysypisku śmieci. Głupota ludzka nie ma granic!
Wyrzuciła to z siebie, marszcząc uroczo nos i ostentacyjnie strzepując ze swojego sweterka mikroskopijne drobinki wiórków kokosowych. Przełknąłem resztki batonika, wytarłem usta wierzchem dłoni i schyliłem się, żeby podnieść ten przedmiot obrazy, urągajacy wspaniałemu wyglądowi naszej szkoły.
– Proszę bardzo, powiedziałem wciskając papierek do kieszeni, Ziemia może się dalej spokojnie kręcić!
Ale kiedy się wyprostowałem, Melanii już nie było.
Wchodząc do budynku szkoły, czułem złość. Takie przedstawienie z powodu jednego kawałka papieru. Muszę przyznać, że środowisko naturalne i ptaszki interesują mnie tyle co uprawa niezapominajek na przedmieściach Winnipeg. Chcę przez to powiedzieć: nie za bardzo. Gdyby uwagę zwróciła mi na przykład Nolwenn albo Jennifer, zupełnie szczerze, tylko bym się uśmiał. Ale Melanie, z tymi jej wielkimi zielonymi oczami, błyszczącymi spod ciemnej grzywki... Tu sprawa wyglądała inaczej. Jej „ty głupcze” strasznie mnie wkurzyło.
Może mógłbym o tym zapomnieć. Ale w połowie popołudnia Bouton, nasz profesor od matematyki, oddając klasówkę, szepnął mi:
– Myślisz o swojej przyszłości, człowieku? Bo z takimi ocenami jak ta trudno mieć nadzieję, że będziesz mógł sobie kiedyś pozwolić na Lamborghini. Może na skuter...
Dumny, że mi dociął, przystąpił do rozdawania prac innym. Nie powiedziałem mu, gdzie może sobie włożyć swoje własne Lamborghini. Lepiej z nim nie zaczynać. Tak czy owak, samochody mnie nie interesują. Mimo to jego uwaga mnie zaintrygowała. Na dodatek wieczorem, kiedy dałem klasówkę rodzicom do podpisania, miałem przyjemność wysłuchać jeszcze jednego kazania.
– Zrozum Emil, zaczął ojciec niby spokojnie, chcę żebyś się dobrze bawił z kumplami, ale cała moja praca, ja, robię wszystko, żebyś miał super przyszłość. Żebyś nie musiał się męczyć jak ja na kutrze, wciągając ryby, które zaraz potem muszę wrzucać z powrotem do morza z powodu tych przeklętych limitów, które...
– Jean-Pierre! przerwała mu matka.
– No co? Nie mam racji? Merlany, śledzie, szproty, trzy czwarte trzeba z powrotem wrzucać do morza... Że nie wspomnę o sardelach!
– Nie o to chodzi...
– Ach tak? A co będziemy jeść w przyszłości? Bo chciałbym ci przypomnieć, że...
Przezornie pozostawiłem ich samym sobie i ich debacie na temat przyszłości połowów ryb w Saint-Port-sur-Mer, który powracał na tapetę jak w cyklu felietonów, i poszedłem schronić się u siebie w pokoju. A co, jeśli oni wszyscy mieli rację? Jeśli na końcu rzeczywiście okaże się, że byłem głupcem?
Przyglądałem się swojemu odbiciu w lustrze wiszącym za drzwiami. Co ten piętnastolatek z dużym pryszczem na nosie będzie robił, za, powiedzmy, trzydzieści lat? W roku 2040? Usiłowałem wyobrazić sobie siebie z wąsami i brodą. Ze zmarszczkami. Może łysego? Fuj... Przystojny facet w garniturze? Podziwiana gwiazda w tiszercie? A może bezdomny? Nie da się przewidzieć. Tylko pryszcz do tego czasu już na pewno zniknie.
Już chciałem pograć w Demon`s fights VII, ale musiałbym odpalić komp, co wziąwszy pod uwagę rodziców, nie byłoby posunięciem dyplomatycznym i pociągało za sobą ryzyko, że wieczór może stać się zbyt głośny. Więc poszedłem zobaczyć, co robi moja siostra bliźniaczka.
To poważna dziewczyna. Klementyna jest sympatyczna, ale poważna. Uważa, że jest ode mnie starsza i może dlatego myśli, że może udzielać mi rad, które często przybierają formę denerwujących poleceń. Wkurza mnie to. Przypominam jej wtedy, że to ja mimo wszystko jestem na Ziemi dłużej niż ona, ale to ją ani ziębi, ani grzeje. Mówi się, że starsze z bliźniąt jest to, które urodziło się jako drugie, ale mnie wydaje się to bardzo naciągane. W każdym razie Klementyna potrafi się doskonale tym argumentem posługiwać.
– Zagrasz partyjkę w scrable?
– Hmmnnie.
– No dalej, niedługo.
– Jestem zajęta, Emil.
– Pracujesz?
Moja siostra wydała z siebie westchnienie, wydychając na raz całe powietrze z obu pluc i, obracając się w moim kierunku, zamknęła leżący przed nią zeszyt w niebieskiej okładce. Moja siostra bliźniaczka nie jest do mnie podobna. Ona jest blondynką, ja szatynem, jej oczy są banalnie niebieskie, moje piwne, jej skóra pokryta jest uroczymi maleńkimi piegami, moja jest biała jak aspiryna... Kiedy ona nie odrabia lekcji, to troszczy się o przyszłość niedźwiedzi polarnych, walczy o usunięcie GMO, zbiera informacje na temat ocieplania się klimatu, alarmuje o wyczerpywaniu się kopalnych źródeł energii i topnieniu lodowców. Ja gram na kompie.
– Burza ze starszymi? – zapytała.
– Powiedzmy wzburzona atmosfera.
– Prognoza?
– Lodowaty wiatr. Zawinąłem do portu.
Zdusiła uśmiech, by natychmiast podjąć rolę starszej siostry.
– To normalne kotku, obijasz się.
– Nie mów do mnie kotku.
– Matma nie jest taka straszna...
– Sałata też nie, ale nie lubię. Obu.
– Posłuchaj. Na Ziemi rodzi się codziennie 353 tysięcy ludzi. Jeśli odjąć od tego jakieś 159 tysięcy tych, którzy umierają, to zostaje 200 tysięcy osób. Każdego dnia!
– No i co z tego?
– To, że co roku przybywa nas 73 miliony, 730 milionów w ciągu dziesięciu lat!
– To cię przeraża?
– To znaczy przede wszystkim to, że jeśli nie zginiemy do tego czasu z powodu wojny atomowej albo zestepowienia, to kiedy ty zaczniesz szukać pracy, będzie tutaj siedem i pół miliarda dziobów do nakarmienia i obiboki na pewno nie zostaną jako pierwsi zaproszeni do stołu.
Nie ma o czym mówić, moja siostra ma głowę. Skończy jako minister albo dostanie nobla, a kiedy zacznie rządzić światem, lepiej będzie dla tych siedmiu i pół miliarda, jeśli będą jej słuchać. Podczas gdy ja...
Ja? Co ze mną? Co oni wszyscy tak naprawdę o mnie wiedzą? Boże, jak chętnie bym im pokazał, tym wszystkim nauczycielom, rodzicom, kumplom, że nie, Emil nie jest neandertalczykiem, ofiarą, katastrofą, zerem. Tak! Chciałbym im pokazać, udowodnić na miejscu, że jest inaczej, żeby się odczepili. Ale kiełkująca, głęboko skrywana obawa przyprawiała mnie o ból brzucha: co, jeśli naprawdę moje zachowanie było głupie?
Najlepiej byłoby to sprawdzić.
To nie jakaś nowa myśl. Pojawiała się już w przeszłości, ale teraz zakotwiczyła się na dobre gdzieś w głębi mojego mózgu i nie dawała mi spokoju. Sprawdzić to. Niby kompletne szaleństwo. Ale tak naprawdę nie do końca. Bo jest Włodzimierz.