- W empik go
24 psikusy elfa Mareczka - ebook
24 psikusy elfa Mareczka - ebook
Odliczaj do świąt poznając psikusy elfa Mareczka!
Pierwszego dnia grudnia elf Mareczek postanowił domalować wąsy lalkom z warsztatu Świętego Mikołaja. Drugiego dnia nie mógł się powstrzymać i dosypał Mikołajowi soli do herbaty. Trzeciego dnia... no właśnie, jakiego psikusa elf wykręcił trzeciego dnia grudnia? Tak szalonych 24 dni, pełnych żartów i absurdalnych pomysłów świat jeszcze nie widział.
Dołącz do elfa, który i dla Ciebie przygotował kilka psikusów do samodzielnego wykonania. Jedno jest pewnie – z Mareczkiem nie będziesz się nudzić!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8299-966-2 |
Rozmiar pliku: | 7,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Blee. Te wszystkie świecidełka, które rażą mnie w oczy, i sztuczne uśmiechy. Bo są sztuczne, prawda? Kto normalny cieszyłby się z tego, że musi całą noc czekać na otyłego starca z workiem wypchanym niechcianymi prezentami. Przecież wszyscy dobrze wiedzą, że dziecko po cichu marzyło o czymś innym. Co roku pisało listy do Świętego Mikołaja i nigdy żadne z życzeń się nie spełniało. I po co robić sobie nadzieję?
Dlatego ja już dawno przestałem czekać na Boże Narodzenie. Najchętniej wyjechałbym do ciepłych krajów i sączył lemoniadkę pod rozłożystymi palmami... Niestety tak się składa, że jestem elfem i grudzień to dla mnie najbardziej pracowity miesiąc w roku. A ten otyły starzec, zwany Świętym Mikołajem, jest moim szefem od ponad stu lat. Ech, ja też nie wiem, kiedy to zleciało. Nadal pamiętam pierwszy dzień w warsztacie, jakby to wydarzyło się dosłownie wczoraj.
*
– Elf Mareczek, rozwożenie prezentów – zagrzmiał niski, głęboki głos, a po sali przetoczyła się salwa braw i okrzyków.
Wystąpiłem z szeregu i zacząłem się rozglądać z niedowierzaniem.
„Niech mnie ktoś uszczypnie i powie, że to nie jest sen!” – szepnąłem pod nosem. Nie mogłem w to uwierzyć. Spełniło się to, czego tak bardzo pragnąłem!
– Naprawdę? – pisnąłem i pobiegłem do sań, przy których czekał na mnie Mikołaj, który chwycił moją drobną dłoń i mocno ją uścisnął.
– Gratuluję, Mareczku! Od dziś każdego roku będziemy wspólnie tworzyć magię świąt, rozwożąc prezenty po całym Wihajstrowie – oznajmił radośnie Święty Mikołaj.
Tak, to było marzenie każdego elfa. Dlaczego wtedy padło na mnie? Do dziś tego nie wiem, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak potoczyła się dalsza historia. No dobra, trochę się domyślam, ale o tym opowiem przy innej okazji, bo razem z pozostałymi pomocnikami szefa właśnie szykujemy się do tegorocznej trasy.
*
Pracownia Świętego Mikołaja, która była wielkim magazynem, działała pełną parą. Gabinet szefa mieścił się na antresoli górującej nad halą. Elfy biegały bez opamiętania pomiędzy regałami uginającymi się od zabawek, książek i innych prezentów. W powietrzu unosił się zapach pieczonych ciasteczek cynamonowych i żywej choinki. Z wysokiego na pięć metrów sufitu padał śnieg, który roztapiał się, zanim osiadł na ziemi. Ogromny zegar wielkości koła od traktora wskazywał czas, jaki pozostał do świąt.
Do Bożego Narodzenia został jeden dzień!
Byłem jedynym elfem, który siedział w kącie i przyglądał się wszystkiemu z obrzydzeniem. Już dawno straciłem zapał do przygotowań i nie czułem świątecznej atmosfery. Sama myśl o tym, że jutrzejszą noc spędzę w saniach u boku Świętego Mikołaja, przyprawiała mnie o ból głowy.
– Mareczku, weź się proszę do roboty – usłyszałem szorstki głos Niny, pani Mikołajowej.
– No przecież pracuję – odburknąłem i nasunąłem na oczy zieloną, spiczastą czapkę.
– Tak? A niby jak? – zdziwiła się pani Mikołajowa.
– Regeneruję się przed długą podróżą. Odpoczynek też wymaga wysiłku! – odpowiedziałem z zapałem i wygodnie rozłożyłem się na moim posłaniu z tekturowych kartonów.
Nina tylko pokręciła głową, westchnęła i pobiegła w kierunku gabinetu Świętego Mikołaja.
Taki już jestem i nic na to nie poradzę. Nie chce mi się pracować, ale muszę. Jest jednak coś, co uwielbiam robić i mógłbym poświęcać temu cały wolny czas.
Psikusy.
Lubię, kiedy coś się psuje i nie idzie zgodnie z planem. Lubię patrzeć na zdziwione miny i pytania w stylu: „Co się stało?”, „Jak to możliwe?”, „Kto to zrobił?”, na które nikt nie zna odpowiedzi. Bo nie sztuką jest wykręcić komuś figla tak, żeby wiedział, kto za tym stoi. Sztuką jest taki psikus, żeby nikt nie miał nawet pomysłu, czyja to może być sprawka.
Pewnie mi nie wierzysz, co? Bo przecież każdy potrafi się przechwalać i opowiadać niestworzone historie. No to teraz udowodnię ci, że kto jak to, ale elf Mareczek nie rzuca słów na wiatr.
Tuż po tym, jak pani Mikołajowa zniknęła z pola widzenia, wpadłem na genialny pomysł. Od razu poczułem przypływ energii i chęć do działania. Nie wiem, czy to była jej zasługa, czy nudy, która już mocno dawała mi w kość, ale zeskoczyłem z kartonów, upewniłem się, że w kieszeni mam czarny flamaster i po cichutku zakradłem się do regałów z lalkami. Postanowiłem, że każdej z nich dorysuję bujne wąsy.
Musiałem uważać, żeby nikt mnie nie zauważył. Inaczej psikus nie miał sensu. Byłem pewien, że jestem sam. Ale kiedy miałem już narysować pierwszej lalce kozią bródkę, usłyszałem czyjeś kroki tuż za moimi plecami. Nie myśląc za wiele, wskoczyłem między zabawki i wstrzymałem oddech. Jedyne, czym się martwiłem, to to, czy zostałem nakryty na gorącym uczynku.
Niedobrze. Szybko okazało się, że to Baśka, ulubiona kotka Świętego Mikołaja, robiła obchód po warsztacie. Każdy rozpływał się nad tym, jaka ona jest słodziutka, puchata i milusia. Ale ja nie zaliczałem się do tego grona. Dla mnie była zwykłym szpiegiem, który często przeszkadzał w moich psotach.
Szła powoli, a mnie kończyło się powietrze. Płuca paliły coraz mocniej i zaczęło mi się kręcić w głowie. W końcu nie wytrzymałem i wziąłem łapczywy oddech. Baśka natychmiast się zatrzymała. Modliłem się, żeby mnie nie zauważyła, bo miałbym przechlapane. Mikołaj na pewno wiedział już od Niny, że nie pracuję razem z innymi elfami, a gdyby się dowiedział, co chciałem zrobić, nie byłoby za wesoło.
Na szczęście kotka po chwili ruszyła dalej, a ja mogłem odetchnąć. Ponownie chwyciłem flamaster i zacząłem rysować. Jednej lalce namalowałem bujny wąs, co sprawiło, że wyglądała jak mors. Drugą upiększyłem krzaczastą brodą. Trzeciej dodałem wąsy zakręcone niczym skorupa ślimaka. Powtarzałem to do momentu, aż każda lalka na regale miała zarost.
Zrobiłem dwa kroki do tyłu i przyjrzałem się efektom swojej pracy. Ach, ależ to było piękne! Rozpierała mnie duma. A jeszcze bardziej cieszyłem się na myśl o tym, że nikt na pewno nie domyśli się, kto to zrobił. Ostatni raz spojrzałem na moje dzieło sztuki i wróciłem do mojego kartonowego królestwa, gdzie zamierzałem przeczekać całą tę gorączkę pakowania prezentów i szykowania się do podróży.
Szkoda tylko, że zanim jeszcze dotarłem do mojego ulubionego kąta, po całym warsztacie poniósł się donośny, rozgniewany głos Świętego Mikołaja.
– Mareczku, gdziekolwiek jesteś, za minutę masz być u mnie w gabinecie!
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------